Nie ma już pochodów pierwszomajowych,
także festynów z ludowymi kapelami.
Cisza, spokój - taki prawie grobowy...
miasta smutne - z pustymi ulicami!
Dawniej, klan rodzinny, przy klanie się rozkładał,
na wielu skwerach i miejskich trawnikach.
Dzisiaj sąsiad warczy na sąsiada...
i jak prawie zarażonego - go unika!
W.M
Chodziłam na pochody pierwszomajowe, bo był taki „prikaz”. Pamiętam dwa okresy – szkolny i z czasów, kiedy już pracowałam. W szkole naciskano na naszą obecność podczas przemarszu do tego stopnia, że listę sprawdzano przed rozpoczęciem pochodu, a potem jeszcze, kiedy się skończył! Uczniowie musieli się odpowiednio ubrać, tzn. założyć białą bluzkę i ciemny dół albo coś w tym rodzaju...
Elżbieta, 61 lat
Zacznijmy ab ovo, od jaja, symbolu życia, od początku, od tradycji, od sakralności ludzkiej ceremonii, której nie pokalała jeszcze polityka... W tradycji zachodnioeuropejskiej, a zwłaszcza anglosaskiej, celtyckiej i frankońskiej, pierwszy dzień maja świętowany był wśród ludu jako „Dzień Króla Majowego”, czyli ongiś krwawej ofiary ludzkiej w celu pobudzenia witalnych sił natury i perspektywy obfitych plonów. W dniu owym odstępowano wszelkich zajęć praktycznych i codziennej krzątaniny, a urządzano huczne zabawy przy płonących ogniskach, których kulminacją było palenie kukły „Majowego Króla”, prastarego, pogańskiego symbolu uosabiającego złe moce zimy, zmuszanej przy pomocy zabiegów magicznych do oddania pola do popisu wiosennej mocy roślinnej wegetacji. Bowiem w wizji pogańskiej czas nie miał charakteru linearnego, a nieśmiertelność i wieczna odnowa Natury wynikały z właściwości cyklicznego czasu sakralnego, kosmicznej pulsacji w ziemskim wymiarze. Zatem, aby narodziło się nowe, witalne, umrzeć musiało stare, pozbawione siły życia…
Z majowym świętowaniem wiosny związana była także noc z 30 kwietnia na 1 maja, a nie była to data przypadkowa. W noc tę przypada bowiem jedno z najważniejszych świąt pogańskich, u Celtów kojarzone z Belem, stąd celtycka nazwa święta - Beltane, zaś w kulturach Wschodniej Europy z odpowiadającymi Belowi słowiańskimi bóstwami (Mokosz i Jarowit). Z kościelnego nadania obwołano ją świętem św. Walburgi, zakonnicy z Devon. W wigilię święta gaszono wszystkie ognie i ziemię pokrywał duchowy mrok, zatem wracał czas duchów i ciemnych sił. Z nadejściem pierwszego dnia lata w cyklu wegetacji (1 maja) krzesano ognie na nowo, co symbolizowało powrót królestwa Słońca i zwycięstwa boskiej jasności. Tradycja nakazywała zatem rozpalanie wielkich ognisk, zwłaszcza na wierzchołkach wzniesień, by odstraszać czarownice i zbłąkane duchy. Takie obrządki miały miejsce w wielu rejonach Europy, między innymi w Szkocji, Irlandii, Walii, Szwecji, Czechach, na Morawach, w Saksonii, Tyrolu, a także na Śląsku. Symbolem święta był „słup majowy”, symbol boskiej pełni, coincidentio opositorium, bowiem jego kształt falliczny symbolizował boga, zaś wianek na górze – boginię. Słup majowy przystrojony był wstążkami, a białe i czerwone kolory oznaczały symboliczne przejście ze stanu dziewictwa w kobiecość, czyli symboliczny proces brzemienności Bogini-Matki (skąd my to znamy i czy do symbolu dorastamy?). Innym obyczajem była "naprawa granic", czyli obchodzenie gospodarstw połączone z naprawą płotów, ogrodzeń, oraz czyszczenie kominów i palenisk pieców w wigilię święta, aby móc w odnowionym porządku przyjąć „święty ogień” rozpalany następnego dnia, odnowić vis vitalis. Wierzono, że w tę jedyną noc, poza upiorami, można było też spotkać dobroczynne istoty - skrzaty, chochliki, elfy, driady (duchy drzew) i rusałki, a jeśli ktoś spotkał takie niezwyczajne stworzenie, to miał szansę otrzymać od niego dar nadzwyczajnej mądrości albo odwagi. Tak drzewiej bywało…
Od wieków maj był w Polsce, ale i w innych krajach Europy, miesiącem zabaw na świeżym powietrzu. Urządzano festyny i pikniki, tańczono w parkach, pływano łódkami, jeżdżono bryczkami i karetami. Ulubionym miejscem majowych wycieczek mieszkańców Warszawy była Saska Kępa i oczywiście Bielany. W maju warszawiacy na Bielany udawali się karetami i powozami, z czasem konnymi omnibusami, a potem tramwajami. Przez całe lata zjeżdżali się tam bogaci i biedni. Tym, co ich łączyło, była majowa zabawa, demokratyczny sposób na radość z odnowy Natury, eksplozji wiosennej zieleni i kwietnej tęczy barw. Najwspanialszą zabawą majową, jaka została zorganizowana na Bielanach, był festyn, urządzony z rozmachem przez króla Stanisława Augusta 19. maja 1766 roku. Było to pierwsze wielkie przyjęcie od chwili koronacji Poniatowskiego, zaś festyn bielański rozpoczynał symbolicznie panowanie nowego króla. Król Staś, wielki esteta i dusza frywolna, wystawił widowisko na miarę wersalskich fantazji Ludwika XIV, Króla-Słońce…
Przygotowania do festynu trwały długo, a dedykowane były 10 tysiącom mieszkańców Warszawy. Zaproszeni tłumnie goście uczestniczyli w masowej zabawie na Bielanach, jakiej już nigdy potem nie wydano. Królewska feta była kanonem ówczesnych upodobań do niezwykłości, teatralnych scenerii i rokokowego wyrafinowania scenografii i dramaturgii. Opis festynu przedstawił w swej książce „Zabawy na Bielanach” W. Karwacki. Dzięki jego opisowi wydarzenia dowiadujemy się, że w lasku bielańskim, w którym niegdyś była pustelnia, ustawiono obeliski, bramy, piramidy, a wszystko przystrojone zostało wiosennymi kwiatami. Wybudowano także tzw. główny plac, na którym postawiono makietę twierdzy, a w niej – sale balowe, obok zaś bogato zdobione namioty, w których urządzono bufety. Tam miał bawić się król Staś ze swym dworem i fraucymerem. Po drugiej stronie placu wybudowano rynek i ratusz dla warszawskiego mieszczaństwa. Zabawa rozpoczęła się wieczorem. Na Wiśle pojawiły się pierwsze, udekorowane girlandami kwiatów łodzie i gondole, którymi płynęli na Bielany „dobrze urodzeni” uczestnicy zabawy. Oprócz króla, jego świty i dworu, bogatych mieszczan i rajców miejskich płynął też przebieraniec, mityczny Bachus, bóg wina, patron pijackich orgii i swawoli. Jak pamiętamy, w starożytności Wielkie Dionizje, a więc święto na cześć Dionizosa i Bachusa, jego pijackiej karykatury, obchodzono właśnie wiosną. Zachwyt wzbudzały również półnagie boginki, wchodzące w skład orszaku boga wina…
Kiedy gondole dobiły brzegu, a Króla Stasia powitała alegoria Wisły, goście udali się na plac, który okalały stoły zastawione pieczonymi wołami i beczkami piwa. Na środku stała pomysłowa fontanna z ogromną beczką, skąd na wszystkie strony tryskało wino. Na placu odbywały się też zawody sportowe, loterie, a dla sprawnych młodzieńców wspinanie się na nasmarowany mydłem maszt, na szczycie którego czekała na zwycięzcę butelka dobrego wina i pełna sakiewka. Sale balowe szybko się zapełniły, a przy bufetach z chłodzonymi napojami i trunkami ustawiły się kolejki. Rozpoczęła się jedna z najświetniejszych zabaw, wydanych przez króla Stasia podczas jego panowania, jakie nie przeszło do historii jako „godne i sprawiedliwe”, bowiem zwieńczone targowicko! Rokokowe towarzystwo wykorzystywało ten piękny majowy wieczór z całą zachłannością na wyrafinowaną rozrywkę i radością życia, cechującą to lekkomyślne, beztroskie i rozbawione pokolenie, co w tanecznych pląsach zaprowadziło Polskę w kajdany zaborcze, tak… A po latach każda osoba, która chciała liczyć się w Warszawie, stawiała sobie za punkt honoru pokazanie się w maju na Bielanach. Podziwiano więc i zadawano szyku ujeżdżaniem pięknych wierzchowców z najlepszych stajni, obnoszeniem ostatniego modelu paryskiego kapelusza lub nowego herbu na drzwiach karety. Nie od dziś w końcu wiadomo, że wszelkie fety, zabawy i święta są również giełdą próżności i źródłem snobizmu, także te ludowe, z korzeni pogańskie, świętujące odrodzenie Natury i rozkwit płodności Matki Ziemi…
Ta odwieczna, pogańska idea, ta ludowa tradycja Europy, ta radosna i publiczna manifestacja wiosennej radości życia, zmartwychwstania Natury, przeniesiona została wraz z falą europejskiej emigracji za ocean, do wielkoprzemysłowego Chicago. Tu właśnie w 1886 roku na fali dawnej tradycji świątecznej, publicznego dawania upustu emocjom i zbiorowym afirmacjom witalności i wiary w odnowę jakości życia, a w tym konkretnym przypadku – walki o godność robotnika, żądaniami ośmiogodzinnego dnia pracy, wylegli tłumnie na ulicę miasta robotnicy fabryczni, zwłaszcza zakładów produkcji wagonów Pulmana. Demonstrowali pokojowo, majowo, w duchu nowego, godnego życia, co przyniesie wiosna, także ta socjalna, ale domagali się zbyt wiele w optyce bezdusznych właścicieli fabryk, pazernej, nikczemnej klasy pasożytniczej. W rezultacie starć demonstrantów z policją padło ośmiu zabitych. Nastrój święta zmienił się w posępną atmosferę robotniczej tragedii. Dla upamiętnienia ofiary krwi proletariackiej podczas I Kongresu II Międzynarodówki w Paryżu 1889 roku uchwalono trwałe upamiętnienie wydarzeń tego dnia corocznymi obchodami „Międzynarodowego Dnia Solidarności Proletariatu”. I tu stało się fatalnie, bowiem to święto, proste, robotnicze, ideowe, a nie ideologiczne, stało się instrumentem „sterowania masami robotniczymi” przez opłacanych przez wywiad niemiecki i bankierów, zwłaszcza tego spod znaku Rot Schillde, zwyczajnych łotrów, cynicznych narzędzi destabilizacji Rosji Romanowów, imperium w fazie "wzrostu", owych Leninów, Trockich, Radków, Marchlewskich, Róż Luxemburg, czyli „zawodowych rewolucjonistów”, którzy obalili demokratyczną rewolucję lutową 1917 Kiereńskiego i zbudowali totalitarne państwo, utrzymywane przez bankierów amerykańskich, jako potencjalny czynnik przyszłej wojny i zarobku na jej śmiercionośnej machinie, tak…
Na ziemiach polskich obchody pierwszomajowe zapoczątkowały strajk powszechny w Warszawie w 1890 roku. Był to strajk patriotyczny, przeciw rosyjskiej machinie zaborczej. W czasach międzywojennych pierwszomajowe pochody organizowali oddzielnie socjaliści spod znaku PPS-u i komuniści, którym przewodziła sowiecka struktura agenturalna, zwana KPP. Działalność KPP miała charakter dywersyjny, wymierzony w polską rację stanu i stabilność struktur młodego państwa polskiego. W dniu 1. maja 1928 roku bojówki komunistyczne zaatakowały pochód polskich socjalistów, w wyniku czego padły cztery ofiary śmiertelne i było wielu rannych. Podobnie poczynali sobie komuniści w innych krajach Europy. Na ulicach Berlina 1. maja 1929 roku w walkach bojówek komunistycznych z policją padło ośmiu zabitych, a 140 osób odniosło rany. Powyższe fakty świadczą dobitnie, iż w komunistycznej koncepcji „walki klas”, propagowanej z Moskwy przez Dzierżyńskiego i Marchlewskiego, Pierwszy Maja nie był więc świętem, tylko pretekstem do krwawej konfrontacji z odmiennie myślącymi obywatelami i siłami porządkowymi niezależnego państwa. Wojenna pożoga odmieniła całkowicie polityczne oblicze Europy i wypaczyła na długie lata jego charakter.
Kontynuatorką idei przemocy i krwawej rozprawy z przeciwnikami ideologicznymi była PZPR, komunistyczna partia, sprawująca od 1949 roku totalitarną władzę w poddanym sowieckiej kontroli tworze państwowym, który wymordował, eksterminował ludobójczo żołnierzy niezłomnych, bojowników Narodowego Powstania Antykomunistycznego, a zwanym PRL. Kolejni władcy PRL-u, namiestnicy, marionetki Kremla, czyli Pierwsi Sekretarze PZPR, traktowali dzień 1. maja jako spektakularny dowód oddania zniewolonych „mas ludowych” wobec ideologicznie słusznej „przewodniej siły narodu”. Święto Pracy, bo tak cynicznie i fałszywie określano w oficjalnej propagandzie ową farsę ludzkiego strachu, wiernopoddaństwa i „dobrej miny do złej gry”, było diametralnym zaprzeczeniem pierwotnej idei tego dnia. Ów masowy, wymuszony spęd pierwszomajowy był żałosną karykaturą i cyniczną kompromitacją robotniczego święta. Bo to przecież nie robotnicy, lecz ich oprawcy – dozorcy i biurokratyczni wyzyskiwacze, świętowali triumf sprawności machiny socjotechnicznej nad zdrowym rozsądkiem i godnością ludzi pracy wszelkich kategorii, a więc prostych robotników, naukowców i ludzi sztuki. Był zatem 1. maja wielkim teatrem, spektaklem kiczowatej groteski, wyrażającym „dobre samopoczucie” komunistycznej władzy, a jeśli pretendował do rangi święta, to było to jedynie ponure święto triumfu preparowanej nierzeczywistości nad gorzką i jałową rzeczywistością totalitarnego zniewolenia ludzkiej społeczności.
Uczestnictwo w pochodach pierwszomajowych było obowiązkowe i surowo egzekwowane przy pomocy sprawdzanych list obecności. A zatem odmowa udziału w radosnej paradzie wiernopoddaństwa wobec „władzy ludowej” była równoznaczna z jawną deklaracją „elementu antysocjalistycznego”. Z tego tytułu osoba nie podporządkowana doświadczyć mogła różnych kategorii represji, łącznie ze zwolnieniem z pracy. Nauczyciele mogli dowiedzieć się na przykład od swego kuratora, że „awanse muszą sobie wytupać w pochodzie 1-majowym”. Studenci przymuszani byli do udziału w pochodzie wizją cofnięcia miejsca w akademiku, stypendium lub nagrody rektorskiej. Władze uczelni uciekały się także do bardziej dyscyplinujących form wymuszania frekwencji 1-majowej, a mianowicie powierzając kompetencje w tej kwestii studium wojskowemu, które wyznaczało rozkazem udział w pochodzie wybranym nieszczęśnikom. Także dyrektorzy przedsiębiorstw stosowali swoiste narzędzia szantażu wobec swych pracowników wymuszając 1-majową frekwencję swego zakładu takim to hasłem: „Klucze do mieszkań leżą na pochodzie”. W prosty więc sposób wymuszano masowe uczestnictwo w owych zbiorowych farsach.
Jednakże cynizm owego spektaklu nie ograniczał się tylko do przymusu uczestnictwa. Ludzie – wbrew własnej woli, rozumowi i godności – musieli w sposób teatralny manifestować swe bezgraniczne oddanie, entuzjazm i miłość wobec swych oprawców i animatorów powszechnej nędzy życia, którzy sami aranżowali repertuar owej świątecznej dramy, niczym rzymscy cezarowie teatry zmagań gladiatorskich. Podczas pochodu pierwszomajowego w 1953 roku w Warszawie, jego uczestnicy nieśli kukły „bikiniarzy”, czyli kolorowo ubranych amatorów mody, rodem ze „zgniłego Zachodu”, a także przeciągnięto na platformie kukłę „Andersa na białym koniu”, szczególnie znienawidzony przez komunistów symbol „prawicowej reakcji”. W pochodach wszystkich epok PRL zmuszano ich uczestników do manifestowania teatralnej radości i entuzjazmu pod transparentami, które obwieszczały z namaszczoną powagą o tym iż: „Cały naród buduje Nową Hutę”, „Naród z partią, partia z narodem”, „Niech żyje Plan Pięcioletni!”, „Człowiek celem socjalizmu”, „Niech żyje pokój i socjalizm”, „Więź z klasą robotniczą – źródłem siły partii”, „Niech się święci Pierwszy Maja!” etc. Patos idei łopotał nad radosnym oddaniem sprawie socjalizmu bezwolnych tłumów, a w ich rękach czerwone szturmówki – nieodłączny atrybut zaangażowanego udziału w pochodzie. Lecz najbardziej spektakularnym i psychologicznie istotnym zjawiskiem był fakt, iż komunistyczni przywódcy, ci z partyjnej „wierchuszki” i ci z prowincjonalnych miejscowości, czytelnie rozdawali role w pochodach, a tym sposobem czytelny porządek socrealistycznej rzeczywistości.
Stąd ci, którzy urządzali sobie państwo na obraz i podobieństwo paranoicznego folwarku i byli właścicielami niewolników, zwanych eufemistycznie obywatelami, stawali wysoko na udekorowanych czerwienią trybunach i w namaszczonej, błazeńskiej powadze, rozświetlanej od czasu do czasu uśmiechem i błogosławiącym gestem ręki, dawali do zrozumienia maszerującym poniżej „masom ludowym”, kto tu rządzi i kto aranżuje społeczny teatr wedle swego scenariusza. Tak zwani „przedstawiciele klasy robotniczej” byli de facto przedstawicielami kasty feudalnych satrapów, ożywionych do zaludnienia ról, wiodących w 45-letnim sezonie teatralnej farsy zwanej PRL, przez „uczonych w pismach Marksa i Lenina” kremlowskich demiurgów. Bo to właśnie w „na początku czasów” Towarzysz Soso, stanąwszy na trybunie wzniesionej na mauzoleum Lenina, na zasadzie reguły „Jako na niebie, tak i na ziemi”, sprawił, że jego wasale corocznie wcielali w życie ów ideologicznie słuszny wzorzec. Bo wielkość „idei socjalizmu” musiała się spektakularnie objawiać w wielkości jej wiodącego święta. Komunistyczny „karnawał” był zatem największą procesją w mieście...
Dlatego też w pochodach uczestniczyły przeróżne „rydwany” i ruchome platformy, przydające teatralnego patosu wydarzeniu, na których to sportowcy ustawiali oddane sprawie socjalistycznej ojczyzny piramidy krzepkich mięśni, robotnicy różnych specjalności w swych zawodowych rynsztunkach prezentowali heroicznie arkana procesów produkcyjnych, a zawsze radosna i „wierna partii młodzież” kipiała spod białych koszul i czerwonych krawatów wiosenną radością i bezgranicznym oddaniem. Zaś na wszystkich, którzy ze strachu lub dla „świętego spokoju” zdecydowali się zapomnieć o codziennych zgryzotach i powszechnej beznadziei, aby wystąpić w korowodzie błaznów, legalizujących swym oddaniem bezkarność państwowej despocji, czekała sowita nagroda. Na specjalnych straganach lub platformach samochodów-ruchomych sklepów piętrzyły się pęta kiełbas, serdelków, pomarańczy, cytryn i czekolady, po które to niecodzienne frykasy ustawiały się długie kolejki uczestników pochodów. Po odbyciu swej wiernopoddańczej powinności z czystym sumieniem zgłaszali się oni po łasy ochłap nagrody. Przez dziesięciolecia ów „chochołowy taniec”, ten żałosny ceremoniał przyzwolenia na zbiorowy fałsz i bezwolność wobec totalitarnej aranżacji życia społecznego, traktowany był jako strategia przetrwania i wyraz „mądrości życiowej” zaszczutych obywateli. Teraz już nie chcemy o tym pamiętać lub wygodnie rozgrzeszyliśmy się z dolegliwości „moralnego kaca”, ale przecież nie tylko „zła władza”, lecz także bierni, głupi obywatele byli budowniczymi absurdalnych form życia w „naszej ojczyźnie Polsce Ludowej”.
Wielce charakterystyczną cechą kabaretu 1-majowego, aranżowanego w Gdańsku, była lokalizacja trybuny partyjnej przy sowieckim czołgu T-34 przed AMG we Wrzeszczu, pomniku kłamstwa i przemocy, stojącym w połowie Wielkiej Alei Lipowej, teraz Zwycięstwa kłamstwa nad prawdą (niestety stale aktualnego!). Dobitnie to świadczyło, co symbolizuje stalowe cielsko „utrwalacza sowieckiego porządku”, a mianowicie to, że polskość Gdańska w wydaniu komunistycznym wiąże się z fizycznym usunięciem śladów przeszłości pod postacią zniszczenia miasta, deportacją rodzimych gdańszczan i unicestwieniu miejsc pochówku ich ojców i dziadów, także obywateli Rzeczpospolitej i Polaków Wolnego Miasta. „Polski Gdańsk” w komuszym wydaniu nie różnił się znacznie od „Niemieckiego Gdańska”, rysowanego w przestrzeni zbiorowej wyobraźni patologicznym bełkotem gauleitera Forstera. Czerwony „Parteitag” 1-majowy był więc kontynuacją ideologicznej, posępnej farsy, co zmieniwszy kolory, nie zmieniła uniwersalnej intencji czynienia z człowieka „plasteliny” dla władczych psychopatów o ambicjach demiurgicznych, dla fanatyków zbiorowego „gułagu o złagodzonym rygorze”, kochających patetyczny kicz twórcach „jedynie słusznego porządku”…
Tym niemniej każdy stan zbiorowej patologii ma moment swojego przesilenia. Sytuacja uległa zasadniczej odmianie po wielkim katharsis sierpnia ‘80, kiedy to świadomość społeczna uległa rewolucyjnej przemianie, a powstała z robotniczego sprzeciwu „Solidarność” nauczyła ludzi odwagi i obrony swych racji w konfrontacji z „komunistycznym Molochem”. Pierwszy Maja jako symbol dominacji władzy komunistycznej nad obywatelem został zbiorowo zbojkotowany w 1981 roku, a przewodniczący Wałęsa, na on czas autorytet, Polakom nawet nie śnił się „Bolek”, zaproponował ludziom pracy odpoczynek na łonie natury, sam wyjeżdżając na ryby. Na czele pochodu wiernych towarzyszy maszerował zaś w Warszawie I sekretarz Stanisław Kania, agent KGB, „postępowy pajac dekoracyjny”, odstępując od ortodoksji pozdrawiania z trybuny kolumny niewolniczego pochodu. Wkrótce jednak „sielanka wolności” zakończyła się dramatycznym, grudniowym epizodem wprowadzenia stanu wojennego dla ratowania monopolu władzy PZPR, rękami patriotów sowieckich pod przywództwem „psa moskiewskiego” - Jaruzelskiego. To realne pogrzebanie ludzkich nadziei na „socjalizm z ludzką twarzą”, iluzoryczną ideę, że można dogadać się „jak Polak z Polakiem”, nie osłabiło społecznej determinacji w zbiorowej niezgodzie na życie w fałszu, na życie na kolanach, w bezwolnej zgodzie na podeptane „ideały Sierpnia”.
Wyrazem tego były gwałtowne demonstracje uliczne w dużych miastach polskich – jak Wrocław, Szczecin, Nowa Huta, Warszawa, w których prócz ciskanych w „ZOMO-wskie kukły” kamieni, padały słowa wyrażające powszechną odmowę „budowania komuny”, czyli: „Nie ma wolności bez Solidarności”, „Wrona skona”, „ZOMO – Gestapo”, czy „Uwolnić Lecha, zamknąć Wojciecha”. Ulica polska żyła niepodległością myśli i szyderstwem z „grabarzy wolności”, pomimo fałszywego bełkotu spikerów TV w wojskowych mundurach, plotących „duby smalone” o „normalizacji życia” i poparciu polskiego społeczeństwa dla idei PRON(cia). 1-Maja AD 1982 był propagandową klęską komuny!
Znamiennym wydarzeniem zbiorowego sprzeciwu ulicznego był spontanicznie wynikły, niesłychanie liczny antypochód 1- Maja 1982 roku w Gdańsku. Od godzin porannych ludzie gromadzili się masowo pod Pomnikiem Ofiar Grudnia ‘70 przy II bramie Stoczni Gdańskiej. Potem nastąpił przemarsz do Bazyliki Mariackiej, gdzie wysłuchano mszy świętej o godz. 12:00. W owym czasie piszący te słowa przy pomocy kredy powołał do istnienia na murze komendy milicyjnej przy ulicy Piwnej kotwicę Polski Walczącej i symbol zrównania swastyki z sierpem i młotem. Wtedy to mu się „upiekło”, potem było różnie, ale nie było nigdy tak radośnie, zwycięsko i dla „ludu świadomego” bezkarnie! Po mszy potężny pochód, nie zatrzymywany przez ZOMO, przerażone masowością wystąpienia, ruszył ulicami Gdańska, przez wiadukt „Błędnik” i dalej aleją Zwycięstwa w kierunku Wrzeszcza. Prawdopodobnie w owym pochodzie maszerowało około 70 – 80 tys. ludzi, choć są tacy, co widzieli ponad 100 tys. niezłomnych wyznawców idei „Solidarności” i wolnych ludzi, zarażonych ideą wolności podczas „karnawału Solidarności!
Przewodnim hasłem pochodu było zawołanie: „Chodźcie z nami, dziś nie biją!”. I rzeczywiście na całej trasie pochodu od Bazyliki po dom Wałęsów na Zaspie, gdzie ostatecznie dotarł pochód, milicja stale obecna na ulicach, ani razu nie zaatakowała demonstrantów. Demonstranci szli pod rozwiniętymi transparentami i biało-czerwonymi flagami, często z napisem „Solidarność”, zaś czerwone flagi rozwieszone na słupach ulicznych były masowo zdzierane i wdeptywane w ziemię. Wśród haseł skandowanych przez tłum powtarzały się najczęściej: „Precz z komuną!”, „Jaruzelski – pies moskiewski”, „Chcemy chleba, chcemy mięsa, niech nam żyje Lech Wałęsa!”, „Zima wasza, wiosna nasza!”. Z przechodzącego pod konsulatem chińskim pochodu dało się słyszeć komiczne hasło: „Niech żyją Chiny, Breżniew do formaliny!”, którego Autor jest mi znany, zaś kronikarz owych wydarzeń wielokrotnie inicjował zawołanie: „Polska żyje, komuna gnije!”, albo „Polska dla Polaków, komuna dla Smerfów” (a kim były Smerfy w PRL - Milicją Obywatelską, MO, czyli Mogą Obić), a spotykające się z wyraźnie pozytywnym rezonansem społecznym. Warto dodać także, iż w nocy przed owym wydarzeniem w wielu miejscach wzdłuż trasy kolejki SKM pojawiły się, za przyczyną "nieznanych sprawców", antykomunistyczne, solidarnościowe hasła, malowane białą farbą na murach i dachach baraków. Przebieg pochodu oraz owe napisy są udokumentowane fotograficznie, a więc można je łatwo przywrócić społecznej pamięci. Właśnie to czynimy ilustracyjnie!
Czasy PRL minęły jak zły sen. Jednak oligarchiczno-aferalna rzeczywistość III RP, nawet ta z mozołem „asenizowana” przez „dobrą zmianę”, która ma więcej chęci i deklaracji, niż realnego pola do popisu, bowiem mafia WSI i watahy SBków trzymają zakulisowo sznurki polityki dywersyjnej, „totalnej opozycji”, która to, jak złośliwe gnomy „szcza ministrantom do mleka”, tak… Nic nie usprawiedliwia jednak snu powszechnego mieszkańców dorzecza Wisły przed ekranami TV i przy grillach, na działkach i w pubach. Musimy zbiorowo zadbać o ludzką godność pracowniczą, o podmiotowość roli pracownika, o sprawiedliwe wynagrodzenia za pracę, w Polsce najgorsze, bez mała, w towarzystwie unijnym. Ale czynić to musimy inaczej, w formie strajków, petycji i demonstracji „Solidarności”, ale nie pochodów 1-Maja, bo to dziś świąteczna „wydmuszka”!
Pierwszy Maja, wielkie i niesławne święto tryumfu komunistycznego aparatu przemocy nad rozumem i godnością obywateli, zostało, wraz z systemem, którego było „bękartem”, odsunięte na margines społecznego zainteresowania i żywej potrzeby uczestnictwa. Czterdzieści parę lat złej, a może nawet haniebnej tradycji owej farsy święta, pozbawiło tą szlachetną tradycję robotniczego solidaryzmu, pierwotnych cech patosu robotniczej krzywdy i charyzmatycznej mocy dnia, wyrosłego z ofiary krwi robotniczej. Jest to, niestety, owoc komunistycznej profanacji, która odebrała czystość intencji i oddolny, rewolucyjnie-ludowy charakter tego święta. Trzeba teraz pokoleń dobrej tradycji, aby odzyskało ono swój dawny charakter. Trzeba, aby w Polsce odrodziła się prawdziwa, socjalistyczna myśl społeczna, oparta o etos chrześcijańsko-demokratyczny, nie spadkobierczyni totalitarnego komunizmu (de facto – kapitalizmu państwowego), owa spadkobierczyni PZPR, "targowicka" SLD, ani też „papuga” terrorystycznego i aspołecznego lewactwa, tych finansowanych przez banksterów, płatnych anarchistów, co 1-Maja w Zachodniej Europie (Zwłaszcza Berlinie i Paryżu) palą samochody, wybijają szyby w sklepach i restauracjach, ciskają koktajlami Mołotowa w policjantów. Polską lewicę, a także prawicę, pierwszą i drugą nogę, na której chadza spektakl polityczny, bowiem teraz kuśtyka on na protezach skonstruowanych w Magdalence, może odnowić tylko kontynuacja projektu z 1981 roku, naszej oddolnej i solidarnej „Rzeczpospolitej Samorządnej”!
I to byłby koniec, ale jak u rasowego trikstera świta mi przewrotna, a może konstruktywna, terapeutyczna myśl w głowie. Jeśli nie mamy chęci, mamy złe doświadczenia, lub widzimy we współczesnych pochodach 1-Majowych samych „targowiczan”, albo „zaczadzonych, pożytecznych idiotów”, zróbmy sobie nową, "świecką tradycję", może nie tak świecką, nie „kościółkową”, możemy być samodzielni, ale korzenną i archaiczną, a więc palmy, podczas zbiorowych, skrzykniętych grupowo, przyjacielsko pospólnych, dzielnicowo licznych spotkań piknikowych specjalne, z fantazją i dowcipem sporządzone, kukły majowego, choć „Resortowego Króla Bula”, ongiś prastarego, pogańskiego symbolu uosabiającego złe moce zimy, dziś mafijnego spodlenia komuszego i postkomuszego, w czasach dawnych czynienia zabiegów magicznych dla oddania pola do popisu wiosennej mocy roślinnej wegetacji, a dziś dla zniszczenia fatalnej niemocy w naszych podświadomościach, przemożnej bezwoli, braku wiary, że obywatel może zmusić państwo do roli swej „spółdzielni usługowej”, a nie uzurpowanego sobie bezczelnie nepotycznego „folwarku nad Wisłą”. Róbmy to z wiarą i mocą, bo magia ceremonialna, zbiorowa i emocjonalnie wsparta jednością intencji, ma swą siłę i skuteczność, a na pewno nie szkodzi prawym, bowiem pamiętajmy – Primum non nocere, tak za Hipokratesem, a magiczne odpędzenie zła nikomu nie zaszkodzi, ale symbolicznie pomoże przezwyciężyć niemoc i bierność, logiczne prawda? To jednak nie lekcja do odrobienia, nie obligatoryjna dyrektywa, to inspiracja, jaką dynamikę twórczą i odnowicielską moc ma Majowa Idea Odrodzenia. HOWGH!
*
Antoni Kozłowski vel Wilk Miejski
Publicysta, poetą bywa, scenarzysta, satyryk radykalny, performer, fotograf i malarz. Humanista prywatnego sznytu, bez dyplomów, członek SDP. Od lat żyje w osobnej strefie dążenia do ludzkiej prawdy (czym jest Prawda?) poprzez dialog i introspekcję. Niezależny opozycjonista czasów PRL, inwalida po represjach komuszych. Mentalnie krzepki, czynny twórczo, uzależniony od życia, jako bezcennej przygody poznawczej, ale fizycznie - wrak życiowy. Pomimo tego - rasowy Trikster, szyderczo portretujący zło, poszukujący wytrwale dobra w wymiarze prywatnym i Ojczyzny Solidarnej. Patriota i obywatel, gardzi politycznym szambem i aktywnością "replik targowiczan" w starciu z "ministrantami" w spektaklu nad Wisłą. Współzałożyciel stowarzyszenia "Nasz Polski Dom", działającego na rzecz kultury polskiej i wsparcia potrzebujących... I tyle, aż tyle! Resztę pożarły gile, a koszatniczki schowały do piczki, o rety, minarety!
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo