Rozdział VIII
Eros rubaszny w trybach machiny wojennej
czyli
zorganizowana reprodukcja, dyscyplinowanie
„rasy panów”i odwet "czerwonych".
Dopiero czasy nazistowskie położyły kres żywiołowemu panowania płatnego Erosa nad Motławą, zaprzęgając go do absurdalnych funkcji ideologicznych. Owe katastrofalne przemiany ludzkich obyczajów, nie tylko w domenie Erosa, poprzedził “zły omen”. Otóż wiosną 1933 roku, jako złowrogi zwiastun czasów grozy i nienawiści, w licznych gminach rolniczych Wolnego Miasta pojawiły się wielkie stada gawronów, czyniąc znaczne szkody w uprawach roślinnych i powszechne przerażenie. I oto w przeprowadzonych w dniu 28 maja 1933 roku wyborach do Volkstagu w Gdańsku zdecydowane zwycięstwo odniosła hitlerowska NSDAP, zdobywają 53% mandatów poselskich. Nastały czasy posępnej psychozy nazistowskiej i narodowego szowinizmu, a wielokulturowy Gdańsk zmienił się ponury teatr terroru i nienawiść do wszystkiego, co nie niemieckie. Była to eksplozja mrocznego fanatyzmu germańskiego, narodu upokorzonego i sfrustrowanego klęską wojenną, karmionego przez swego Furera mitem aryjskiego prometeizmu i “woli mocy”. Defilady, wiece, pochody szturmowców SA i Hitlerjugend, flagi, hasła, transparenty, pochodnie, przemówienia gauleitera Forstera i euforia tłumów, oto oblicze nazistowskiego karnawału, który przetaczał się przez Gdańsk.
W atmosferze ideologicznego fanatyzmu Eros zaprzęgnięty został do procederu prokreowania rasy nadludzi, gdyż Hitler we wszystkich rejonach swojej władzy nakazywał zakładanie pensjonatów poczęć prawdziwych Germanów. Nie kontrolowana prostytucja uznana została za przejaw spisku żydowskiego, mającego doprowadzić do biologicznego i moralnego upadku narodu. Była zatem, jako poważne, ideologiczne przestępstwo, oficjalnie tępiona, ale jak to bywało w przeszłości, praktycznie odstępowano od surowych restrykcji.
Nowością zaś były domy rasowej prokreacji, mieszczące się w garnizonach SS, których lokalizacje są znane (Biskupia Górka, ul. Polanki, ul. Słowackiego), a dostarczające seksualnej satysfakcji aryjskim wojownikom i ludzkiego materiału dla potrzeb planowanej obłędnie tysiącletniej Rzeszy, której potrzebni byli wojownicy i zasiedleńcy zdobytych ziem na Wschodzie w programowym drang nah Osten. Jednocześnie rosła fala jadowitej nienawiść do dawnych sąsiadów Niemców pod niebem Gdańska, w róznych przejawach drastyczności…
Na drzwiach wejściowych do kawiarni "Hausbal” we Wrzeszczu przy Hauptstrasse w lutym 1939 roku pojawia się napis “Psom i Polakom wstęp wzbroniony”. Niewspółmiernie gorszy los spotyka gdańskich Żydów. Nieustannie gnębieni dewastacjami i grabieżami sklepów, napaściami na prywatne mieszkania, pozbawieni swej Wielkiej Synagogi, którą rozebrano w maju 1939 roku, a także możliwości kształcenia dzieci w swych zamkniętych szkołach, przeżywają gehennę na oczach wygodnie ślepej opinii europejskiej. I wreszcie dzień 1 wrześnie, czyli koniec starego świata i narodziny nowego widma wojny zwiastują salwy pancernika “Schlezwig-Holstein” na Westerplatte, płonąca Poczta Polska, wypędzenie Wysokiego Komisarza Ligi Narodów i włączenia Gdańska do Rzeszy rozporządzeniem Alberta Forstera. Wielokulturowy Gdańsk, przez stulecia perła w koronie Rzeczpospolitej, jej Aurea Porta, staje się teraz bastionem nazizmu!
A potem czas wojny, początkowego, fanatycznego entuzjazmu, tryumfalnych komunikatów radiowych, potem odwrotu na “z góry wyznaczone pozycje”, kartek na żywność, głodu, bombardowań alianckich, napływu emigrantów z Prus Wschodnich i powolnej agonii miasta. Jak zatem w tym czasie tętniło miarowym, postękującym rytmem gorączkowe życie nierządnego Erosa? Odpowiedź jest prosta. Tak jak podczas pokoju, tak i w chwilach wojennej gorączki, poszukiwane są i konsumowane wszelkie artykuły pierwszej potrzeby. Zazwyczaj szczególnie łapczywie i histerycznie, pod presją instynktu samozachowawczego wzmożonego widmem zagłady. Niemieckie filmy propagandowe pokazują sceny wizyt na froncie specjalnych oddziałów “różnokalibrowych sex bomb na podwoziu dwunożnym”, które to były administracyjnie zaordynowaną zmysłową osłodą nędznego, żołnierskiego życia ocierającego się permanentnie o kosę śmierci.
Jak już zostało ustalone ciało kobiety, z nazistowskiego punktu widzenia, należało się mężczyźnie, zwłaszcza aryjskiemu wojownikowi, bez jakiejkolwiek opłaty, więc po “seksualną pralinkę” wyciągały się ręce niezliczonych uczestników zabawy w “krwawej piaskownicy”. Robili to zapewne młodzieńcy z Hitlerjugent w swym pensjonacie na Biskupiej Górce w ramach ideologicznie słusznego pomnażania aryjskiej rasy. Prowadzona z rozkazu Hitlera na wielką skalę akcja pomnażania rasy nadludzi nazwana “Lebensborn”, czyli “Źródło życia”, zakładała przymus prokreacji kobiet aryjskich (zwłaszcza Norweżek) z oficerami SS, a potem wszystkimi żołnierzami Wermachtu. Urodzone z tych związków dzieci odbierane były matkom i umieszczane w specjalnych domach ideologicznej edukacji zwanych “Gotthanden”, czyli miejscami “Bożej woli”. Badania psychologiczne prowadzone po wojnie stwierdziły, iż dorośli wychowywani ongiś w owych patologicznych warunkach, bez obecności matki i naturalnej budowy więzi między ludzkich w rodzinie, są pozbawieni zdolności komunikowania uczuć i pozbawieni poczucia ludzkiej, emocjonalnej tożsamości, są zdyscyplinowanymi psychopatami. Zabierano też do tych upiornych domów “nordyckie” dzieci z innych krajów. Polskim rodzicom odebrano i skazano na dramat wykorzenienia ok. 200 tys. dzieci. Powstająca tym kosztem rasa „czystych aryjsko” Germanów miała zaludnić ogromne obszary Wschodu Europy, który planowano odebrać w “sprawiedliwej dziejowo krucjacie prymitywnym, gnuśnym Słowianom i zwyrodniałym Żydom”. W chwili wielkiej mobilizacji dla paranoicznej sprawy pogoń za uciechami łoża ustępowała miejsca obłędnej “misji nasiennej”.
Ale także zwykli żołnierze na frontowej przepustce, robotnicy po pracy w stoczni, gestapowcy po przesłuchaniu dywersanta, czy szkodnika (totalitaryzm zawsze lubi mieć takich wrogów!), czy też obywatele po emocjach towarzyszących obserwacji zorzy polarnej, które to zjawisko miało miejsce w Gdańsku 3 stycznia 1940 roku, a potem też po trwodze nalotów bombowych, w sposób higieniczny i odpłatny zaspokajali do syta swe przyrodzone i spotęgowane stresem potrzeby. Czy jest to dobre i szlachetne? Zapewne nie. Czy jest to ludzkie i powszechne? Zapewne tak. Człowiek bowiem z „woli swego Stwórcy czyniąc sobie ziemię poddaną” dokonuje wielu aktów zła obiektywnego. Wycina więc w pień narody, karczuje lasy, zawraca biegi rzek, buduje huty i kopalnie, prowadzi wojny, konstruuje bomby atomowe i rakiety kosmiczne, eksploatuje też kobietę, jako płodną macicę i odpłatny zlew na spermę, a wszystko to jest wyrazem bezpardonowego zaspokojenia żądzy posiadania, kontroli i przyjemności. Z tego samego, nekrofilnego pnia bojaźni i pogardy dla Natury wyrastają owe patologiczne postawy i wytwory materialne, które zwyczajowo nazywamy cywilizacją techniczną. A wszystkie one, bezmyślnie nazywane tradycją, osiągnięciami, rozwojem, postępem czy powodem do dumy, to owoce, po których poznajemy wartość ich twórcy – Jedynego Boga, co jednak u judeochrześcijan muzułmanów inne ma imię, ale zawsze poplecznika władców, kapłanów kupców i bankierów. Jak intuicyjnie powiada mistyk protestancki Angelus Silesius: “Bóg tyle o mnie dba, co ja o niego stoję”, czyli upraszczając: mam takiego boga i łaski jego, na jakiego moralnie i intelektualnie zasługuję. Ale jeszcze dobitniej ilustruje to potoczne powiedzenie: “jaki pan, taki kram”, co dobitnie wyrażali niemieccy żołdacy nosząc pasy z klamrą „Got mit Uns”.
Ale Apokalipsa II wojny światowej przesila się, Tysiącletnia Rzesza staje się jedynie krwawą, ale niespełnioną iluzją, a ognisty jęzor wojny nieuchronnie zbliża się ku Gdańskowi. Resztki normalności i nadziei na “stary, pruski porządek” walą się w gruzy. Walki o Gdańsk rozpoczynają się 24 marca, kiedy to Rokossowski postawił Niemcom ultimatum poddania miasta. Hitler w nocy z 24 na 25 marca nadesłał telegram z bezlitosnym rozkazem bronienia obszaru Gdańska – Gdyni do ostatniego żołnierza. Po odrzuceniu ultimatum przez dowództwo niemieckie w dniu następnym, 25 marca, Armia Czerwona zaczyna szturm na miasto, które bombarduje także z powierza lotnictwo amerykańskie. Żuławy z licznymi kanałami zostały zalane przez Niemców w celach obronnych. Rozpoczyna się kilkudniowa, okrutna agonia Gdańska. Wczesnym świtem 28 marca Niemcy opuszczają Śródmieście i wysadzają mosty na Motławie. Sowieci podnieceni zwycięstwem przez megafony odgrywają “Międzynarodówkę” i nakazują mieszkańcom dopalającego się Śródmieścia, aby pozostali w piwnicach. Miasto legło u stóp zdobywców, a będąc traktowane przez Sowietów jako “ostoja germanizmu” na Wschodzie, było palone i wyburzane po zdobyciu z dziką satysfakcją. Okrucieństwa niemieckie czynione na froncie wschodnim, tutaj w Gdańsku, obróciły się przeciwko cywilnej ludności niemieckiej. Nie obowiązywało żadne cywilizowane prawo.
Wielu przybyszy i autochtonów wspomina, że w kwietniu 1945 roku wśród ruin zniszczonego i płonącego Gdańska leżały zwłoki ludzkie i padlina zwierząt. Dymiły wraki niemieckich i sowieckich pojazdów pancernych. Wysadzanie domów i kościołów było codzienną praktyką sowieckich barbarzyńców. Dołączyli do nich inną rozrywkę, zatem strzelali do ludzi jak do żywego celu i traktowali to jak „dobrą zabawę”! Byli jednak, dla wielu na szczęście, tak pijani, że często nie trafiali do celu. Zostawiali trupy na ulicy, nie wolno było ich pogrzebać. Kiedy odór trupów stał się nie do zniesienia, żołnierze podlewali je wódką lub benzyną i podpalali. Jeszcze przez wiele miesięcy wydobywano spod gruzowisk setki trupów. Gdańszczanie starali się zostawiać swoich zmarłych zaszytych w białych prześcieradłach. W Motławie, po jej powierzchni unosiły się szczątki ludzkie. W kwietniu i maju 1945 roku w obrębie miasta Gdańska pochowano blisko 6 tysięcy ciał ludzkich.
Szerzyły się też gwałty. Sowieci wywlekali z piwnic i schronów gdańskie kobiety wszystkich kategorii wiekowych i dokonywali zbiorowych gwałtów i morderstw. Zdarzały się i takie przypadki, że pijany żołnierz gwałci dziewczynę, a następnego dnia, po wytrzeźwieniu, wraca żeby ją odszukać i przynosi chleb i czekoladę. Jak we wszystkich epokach historycznych, tak i w XX wieku gwałt był nieodłącznym bestialstwem wojny, a żołnierskie “wyposzczenie” w okopach i codzienne igranie ze śmiercią, rekompensowane pogardą i nienawiścią do kobiety, do jej bezbronnego ciała wydanego na gwałt. Wedle szacunkowych danych z nasienia sowieckich zdobywców poczętych zostało w okresie bezkarnych gwałtów 50-70 tys. dzieci, jako brzemię goryczy i poniżenia dla ich gdańskich matek, które przecież nie wszystkie były nazistkami! Zaś wedle polskich danych z lipca 1945 roku w całym Gdańsku zniszczonych było około 20 tys. budynków. Zniszczeniu uległo gdańskie Śródmieście, a także centra Wrzeszcza, Nowego Portu i Stogów. Zostało zerwanych 20 spośród 36 mostów i wiaduktów. Ale to tylko zniszczenia materialne. Ogromu cierpień fizycznych i moralnych Gdańszczan nie da się opisać, lecz statystyki mówią o 30 tys. cywilnych ofiar wojny oraz 130 tys. wysiedlonych przymusowo do Niemiec obywateli gdańskich. I w ten sposób przestał istnieć rozwijający się przez wieki przestrzennie i kulturowo Gdańsk. Pozostało jedynie morze gruzów, ludzkiego nieszczęścia i perspektywa nowej niewoli ideologicznej, gdyż swastyka, po historycznej burzy, wymieniona została na czerwoną gwiazdę...
Jest w tym coś z prawdy, jest symptomem patologii, że żywioł nekrofilny nienawidzi wszelkich form afirmacji życia, humanistycznej sztuki i ludzkiej uczuciowości, a w tym kobiet, jako symboli ciepłych uczuć i narodzin życia. Podobno Hitler mdlał z bezsilnej furii na widok ciężarnych kobiet, a Stalin był “sadystą nieseksualnym”, czerpiącym zwyrodniałą rozkosz z pastwienia się nad politycznymi rywalami. Wszystko wskazuje na to, że zenit moralnego spodlenia osiągnięty został przez człowieka na planecie Ziemia podczas “ery totalitaryzmów”, a jego “jądro ciemności” nie organizowało się wokół “seksualnej lubieżności” (jak chciało by to wielu skretyniałych dewotów), ale wypływało z nekrofilnej nienawiści do życia i wyższych uczuć ludzkich, jego twórczej i szlachetnej duchowości. Nas może pocieszyć jedynie fakt, że choć daleko nam do moralnych i mentalnych ideałów, to równie też daleko do “płowych i czerwonych bestii”, bowiem zło świata nie rodzi się w łożach rozkoszy, ani na burdelowych kozetkach, to nie pramatka Ewa je niesie światu, ale ten, który wyjął ją z "żebra Adama", swego "obrazu i podobieństw, ten który namaścił swego kapłana i króla (oczywiści proces był odwrotny!). Zło rodzi się w zacisznych i chronionych zasłoną top sicret gabinetach polityków i konwektyklach kapłanów wszelkiej maści, w bankach i giełdach, w kalkulacjach ekonomicznych, wobec których życie ludzkie jest jeno "bzdurą", a człowiek jest napędem ekonomii, trybem w demonicznej machinie, a nie "koroną stworzenia", czy podmiotem światowych celów. Nie zapominajmy o tym!
*
Antoni Kozłowski
Publicysta, poetą bywa, scenarzysta, satyryk radykalny, performer, fotograf i malarz. Humanista prywatnego sznytu, bez dyplomów, członek SDP. Od lat żyje w osobnej strefie dążenia do ludzkiej prawdy (czym jest Prawda?) poprzez dialog i introspekcję. Niezależny opozycjonista czasów PRL, inwalida po represjach komuszych. Mentalnie krzepki, czynny twórczo, uzależniony od życia, jako bezcennej przygody poznawczej, ale fizycznie - wrak życiowy. Pomimo tego - rasowy Trikster, szyderczo portretujący zło, poszukujący wytrwale dobra w wymiarze prywatnym i Ojczyzny Solidarnej. Patriota i obywatel, gardzi politycznym szambem i aktywnością "replik targowiczan" w starciu z "ministrantami" w spektaklu nad Wisłą. Współzałożyciel stowarzyszenia "Nasz Polski Dom", działającego na rzecz kultury polskiej i wsparcia potrzebujących... I tyle, aż tyle! Resztę pożarły gile, a koszatniczki schowały do piczki, o rety, minarety!
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura