Wilk Miejski Wilk Miejski
204
BLOG

"Gdański i europejski Eros rubaszny". Nierządne kwestie ponadczasowe, czyli Salo

Wilk Miejski Wilk Miejski Literatura Obserwuj temat Obserwuj notkę 0




Rozdział XI

 

Nierządne kwestie ponadczasowe

czyli

dlaczego, dla kogo i jakim prawem prostytutka…



 

Kobieta jest wielką tajemnicą.

Tajemnica dziwki kończy się w momencie

ustalenia zapłaty za dzieło upustu nasienia.

 

                                                                                                         Anonimus gedanensis



Wiele, a może nawet zbyt wiele dla tych, którzy, jak św. Stanisław Kostka, mdleją na dźwięk wulgaryzmu, zostało powiedziane o różnorodnych obliczach nierządu i jego społecznych korzeniach, lecz pozostało jeszcze parę, według mnie niezbędnych, refleksji o charakterze ponadczasowym i ponadlokalnym. Są to sprawy, które wychodząc od dość trywialnego zjawiska prostytucji, mogą być impulsem do refleksji natury moralnej i antropologicznej o znaczącym ciężarze gatunkowym. A więc na wstępie podkreślić trzeba, że autor nie ma złudzeń, iż w najbliższym czasie przemienimy się w społeczność anielską, a więc w konsekwencji owej prognozy nierządnica, czyli dziwka, odegra jeszcze niejedną, barwną i podejrzaną, zaś częściej seksualnie służebną rolę w mrocznym i absurdalnym teatrze życia. Wynika to stąd, iż ukształtowany psychicznie w kulturze patriarchalnej mężczyzna pożąda kobiety jako erotycznej zabawki, a nie partnerki do odpowiedzialnej kooperacji małżeńskiej. Chyba, że stanie się cud i nastąpi “przewrót kopernikański” europejskiej kultury i kobieta stanie się równoprawnym partnerem mężczyzny, nie tylko w zapisie prawnym, ale także w rzeczywistym stosunku wzajemnym, w uznaniu jej równej wartości ludzkiej i odmiennych potrzeb, wrażliwości i życiowych aspiracji. Jest to jednak wizja bardziej niezwykła, niż obraz “baranka spoczywającego obok lwa”, gdyż ta alegoria raju odzyskanego obarczona jest przecież “przewodnią rolą mężczyzny” i kobiety zrodzonej z męskiego żebra, w procesie przeczącym prawom natury, ale potwierdzającym prawa patriarchatu. Czeka nas długa podróż w stronę pełnej humanizacji życia i wyrugowania z paradygmatów obyczajowych kultury zwyczajnego, irracjonalnego szowinizmu rodem ze starożytnych kultur semickich, który przybrany w oczywistość realiów codzienności nie razi i nie zawstydza.

Proceder nierządny jest dzieckiem cywilizacji patriarchalnej, podobnie jak rodzina, instytucjonalna wiara, państwo, instytucja szkoły, polityka, wojny, ideologie, socjotechnika, rywalizacja sportowa, praca zawodowa, “wyścig szczurów”, walki psów, reklama, banki, gangsterka, charytatywność, telewizja, internet, pornografia i gry liczbowe etc. Tak, więc ci, którzy “rozdają karty” w tej partii są ponad prawem i moralnym sądem “maluczkich”, a “pariasi” mają taki świat, jaki im spreparowano i wierzą w mity, oślepli na fakty, słuchają "faktów medialnych", które pozwalają im znosić absurd i okrucieństwo tych uregulowań życia społecznego. I tak zainstalowany w rodzinnym stadle, zmuszony moralnym zobowiązaniem i ekonomiczną kalkulacją do opowiedzenia się za monogamią, każdy mężczyzna marzy o uruchomieniu swego zablokowanego kulturowo, a napędzanego hormonalnie, instynktu poligamicznego, a jak przestaje marzyć, to przeważnie korzysta z usługi "płatnej miłości", gdyż jest to rozwiązanie pozbawione innych zobowiązań, prócz wymiernej regulacji ekonomicznej. Utrzymanie kochanki jest znacznie bardziej czasochłonne, a więc naruszające dobrostan życia rodzinnego, absorbujące emocjonalnie i bardziej obciążające ekonomicznie. W tej sytuacji korzystanie z usług dziwki jest bardziej “higieniczne” społecznie. Choć zabrzmi to paradoksalnie, dziwka jest cichym sprzymierzeńcem rodziny i żony, chroniącym monopol uczuć męża, jego czas dedykowany rodzinie i mająca na oku jedynie jego portfel, a nie całokształt życia. Tego nie można powiedzieć o kochance, która rywalizuje z żoną o uczucia, czas ofiarowany i stałe dotacje finansowe. Dlatego w tym układzie kurwa jest wieczna, jak pory roku, trawa i modlitwa o bilet do nieba...

Zapewne zarówno przed wiekami, jak i dzisiaj, wnikliwie myślący, świadomie, a naiwni nieświadomie, akceptują tę prawidłowość socjologiczną, jako mniejsze zło w restrykcyjnych dla kobiety realiach cywilizacji patriarchalnej. Bo przecież mężczyzna w myśl zasady “skoku w bok” łamie zobowiązanie małżeńskie i jest z tego obyczajowo “oczyszczony”, pomimo fasadowej naganności takiego czynu. Takie samo zachowanie żony nie jest tolerowane społecznie, a akt miłości pozamałżeńskiej w jej wykonaniu jest przestępstwem określanym jako “kurewstwo” i czynnikiem, czasem nieuchronnego, rozpadu małżeństwa. A zatem, to co czyni “człowiek” z etykietą “słabostki”, w wykonaniu kobiety jest śmiertelnym grzechem. Czy zatem jest wyjście z tej sytuacji?

Tak. Jest to zapewne pytanie o słuszność pewnych tradycyjnie przyjmowanych, jako aksjomat, zobowiązań małżeńskich. Jeśli są jedynie pustą literą lub przyczyną “srogiej niewoli małżeńskiej” to po co istnieją, będąc jedynie powodem moralnej obłudy i partnerskich dramatów? Małżeństwo, to przecież, w warstwie najistotniejszej, kontrakt gwarantujący ciągłość dwuosobowej opieki nad dziećmi i kulturę relacji partnerskich. Pozostałe parametry powinny być “osobniczo zmienne” i traktowane jako czynniki spoiwa związku, a nie argumenty za jego nietrwałością. Niewierność, w rzeczywistym wymiarze tego czynu, to przecież nie złamanie biologicznej i moralnej "powinności partnerskiej współpracy" i wsparcia, a także opieki i wychowania dzieci, a jedynie okolicznościowo zrealizowany popęd do innej “samicy tego samego gatunku”. Taki punkt widzenia, to nie cyniczne deprecjonowanie małżeństwa, ale obiektywne spojrzenie na niedoskonałość tej instytucji. I nie działa w jedną stronę, ale symetrycznie, bowiem kobieta także może mieć "coś za uszami" i świat się nie zawali, jeśli starczy kultury i wiedzy o "demonizmie hormonów", ot co! Wiele brakuje nam przecież do aniołów, a zatem wiedząc o naszej niedoskonałości, powinniśmy jednako rozumieć jej korzenie i stosować rozgrzeszenie u obu stron małżeńskiego spektaklu. Inaczej “pan i władca” żyć będzie beztrosko ponad prawem, a “jego służka” będzie przez to prawo bezlitośnie ścigana i moralnie deprecjonowana. Realistyczne i nie degradujące związku odstępstwa od bezdusznie rygorystycznych małżeńskich reguł, owe "słodkie wyjątki", powinny być udziałem obu stron owego kontraktu. Będzie to niewątpliwe zwycięstwo tolerancji i obyczajowego równouprawnienia, a nie marksizmu kulturowego, który wkłada do łożnic mężczyznom "kobiety z brodą" jako "gender pralinki"! Dodać jednak trzeba, że klasyczne postrzeganie małżeńskich powinności, będzie jednym z paru modeli dobrego, bo elastycznego, małżeństwa, bo przecież nie należy ferować dyktatury “wolnej miłości”, nawet szybkiej!

I dlatego, aby uzdrowić małżeństwo, które zawsze będzie tylko kompromisem dwóch egoizmów i dwóch odmiennych punktów widzenia, trzeba orzec, w jaki sposób strony mogą w humanistycznie akceptowalnej formie realizować w pełni swe odmienne potrzeby erotyczne. Zawsze też będzie to kwestia pojedynczej, partnerskiej umowy, a nie nowej, uniwersalnej recepty. Zatem, czy skuteczny będzie model tradycyjnej wierności i monogamii małżeńskiej, czy też odpowiedzialność za dzieci, szacunek wzajemny i nieskrępowana swoboda seksualnych kontaktów, nieosłabiających małżeńskich więzów opartych na trwałej przyjaźni, rozstrzygnąć musi właśnie ten niepowtarzalny duet, odnajdujący dwujedność w chaosie świata i "pałacu" swej osobistej kultury. Bo tam, gdzie istnieje miłość, nic jej nie zniszczy, zaś tam gdzie jej nie ma, wszystko może zniszczyć pozór małżeńskiej współpracy! Skorzystajmy zatem ze wskazówek dwóch, jakże różnych w widzeniu moralnych kwestii człowieka, myślicieli i zapamiętajmy zarówno słowa św. Augustyna: “kochaj i rób, co chcesz”, jak i równoznaczną sentencję Nietschego: “to, co czynisz z miłości, dzieje się zawsze ponad dobrem i złem”. Bo w przypadku mądrych rozstrzygnięć problemów z "bazą", łatwiej i skuteczniej będzie budować trwalsze struktury “nadbudowy”. Parafrazując powiedzenie o “nosie i tabakierze” (także szabasie i człowieku) stwierdzić należy, że to małżeństwo jest dla ludzi, a nie ludzie dla małżeństwa, co wydaje się wielu moralnym fundamentalistom czystym absurdem, a jest duchową, ludzką oczywistością. Bowiem nie Diabolos, a Harmonia jest wielkim spoiwem życia! Kończąc, zatem kwestię małżeńską, przejdźmy do kwestii niechcianych owoców skonsumowanego małżeństwa lub działalności pozamałżeńskiej, bezinteresownej i zawodowej. Tak się składa, iż owa kwestia, to kontrowersyjny, moralnie i prawnie, ponadczasowy dylemat wielu kobiet...

Aborcja, ten stary jak świat ludzki akt regulacji urodzin, nieodłącznie związany jest z aktywnością seksualną, której przecież naczelnym zadaniem jest pomnażanie gatunku ludzkiego, reprodukcja jego DNA i ekspansja w czasie i przestrzeni, zaś doświadczanie przyjemności jest tu wtórne, lecz jakże ważne z pozycji osobistej, hedonistycznej i kreatywnej, ale też egoistycznej perspektywy. Dylemat aborcji związany był zawsze z granicą (nieuchwytną) pomiędzy żywą tkanką i człowiekiem. Jak więc sprawy się miały z określaniem wieku człowieka pełnowartościowego, czyli obdarzonego duszą w historii Kościoła Katolickiego? W dniu dzisiejszym już zapłodniona komórka jajowa jest wedle doktryny chrześcijańskiej istotą ludzką, choć przed wiekami nie przyjmowano tego tak rygorystycznego kryterium. Przyjrzyjmy się, więc kościelnej historii uzurpatorskiego, nieporadnego uczłowieczania płodu i przydzielania mu duszy...

Do 1869 roku większość teologów była zgodna (ciekawe, na jakiej podstawie empirycznej?), że płód staje się istotą ludzką po upływie 40 dni, a w niektórych przypadkach (ciekawe, jakich?) nawet jeszcze później. I dlatego też aborcja takiego płodu nie jest zabójstwem istoty ludzkiej, tylko usunięciem "żywej tkanki". Wczesne chrześcijaństwo wypowiedziało się ustami św. Hieronima, że aborcja jest zła, jeśli ukrywa dowód cudzołóstwa i zdrady małżeńskiej. O samej naturze płodu i stopniu uczłowieczenia nie wypowiadał się, bo w perspektywie ścigania grzechów dorosłych, dzieci mogą polecieć, jak przysłowiowe wióry przy rąbaniu. Zaś św. Augustyn w Podręczniku dla Wawrzyńca wypowiadając się na temat zmartwychwstania ludzi dla krótkoterminowych płodów widzi taką perspektywę: “nieukształtowane płody znikają jak ziarna nie wydając owoców”. Reasumując, na podstawie poglądów Ojców Kościoła wyrazić można taką opinię: wczesna aborcja jest dopuszczalna, bo usuwa twory, które nie dają "śladu eschatologicznego", zaś nie można czynić tego w przypadku próby ukrycia nikczemnej zdrady, gdyż jej to tropienie jest ważniejsze od losów płodu, z punktu widzenia "powagi instytucji". A zatem ciąża pozamałżeńska była wskazaniem antyaborcyjnym, żywym dowodem przestępstwa. W średniowieczu teolodzy ustalili, że aborcja jest takim samym złem, jak wróżbiarstwo, łapownictwo, lub kradzież, a więc czynić trzeba pokutę, aby grzech ten przebłagać. Teolog Gracjan w kanonie Aliquando wyraża opinię, że aborcja jest zabójstwem, gdy usuwa się płód uformowany. Kto jest ekspertem od foremności płodu? Czy używane były jakieś tablice poglądowe, a może podręczny wykrywacz duszy? Jak widzimy stanowiska dawnego Kościoła różniły się zasadniczo od stanowiska Kościoła współczesnego, chociaż logika rozumowania była tu i tam, na ten i tamten przykład, wątpliwej jakości, eufemistycznie sprawę nazywając. Czy jednak Kościół współczesny kieruje się w swej krucjacie obrony życia poczętego szlachetnym humanitaryzmem, czy innymi, egoistycznymi względami, zapytajmy?

Przejdźmy, więc od historii do analizy przyczyn stanu faktycznego. Zacznijmy od pytania pomocniczego: dlaczego Kościół nie potępia państwowej formy “aborcji” uformowanych anatomicznie żołnierzy, przy pomocy armat, bomb i karabinów na frontach? Odpowiedź jest prosta i śmieszna w swej naiwnej i niemoralnej głupocie: nie zabrania tej formy aborcji człowieka uformowanego, bo człowiek ten jest już ochrzczony i przynależy do Kościoła, pójdzie, zatem do nieba, oddając życie za ojczyznę, a ksiądz zarobi na pogrzebie, a już zarobił na chrzcie i ślubie rodziców żołnierza. Z drugiej zaś strony, dla dobra własnego, przeciw interesom państwa nie należy agitować…

Powoli, więc wyłania się rzeczywista przyczyna sprawcza wielkiej gorliwości Kościoła w występowaniu przeciw aborcji, czyli przeciw nie dopuszczaniu na świat ludzi wirtualnych (zapłodnionych komórek i żywych tkanek) i uformowanych np. 5-tygodniowych. Jest nią strach przed niemożnością ochrzczenia człowieka nienarodzonego, a przez to stracenia okazji do wpisania go w szeregi swej instytucji, pobierania taks sakramentalnych i obdarzeniem w nagrodę “biletem do nieba”. Zatem wielką misją Kościoła, a zarazem śmieszną uzurpacją, jest chrzczenie i wysyłanie w „rzezi wojennej” ludzi do nieba. Kościół czci przecież męczenników oddających życie za wiarę (wszystkie religie instytucjonalne, szczególnie islam), a więc nie jest obrońcą życia, ale własnych interesów. Dlatego embrion, którego nie można ochrzcić nie może być zabity, bo pozbawi to Kościół możliwości wypełniania swej misji, czyli doczekania człowieka i pomnożenia swej statystycznej i ekonomicznej potęgi. Duży, uformowany żołnierz może być zabity, bo jest ochrzczony i statystycznie "kościelny". “Ręce precz od nieochrzczonych!”, bo ich zagłada pozbawi Kościół dziejowego posłannictwa – chrzczenia i budowania imponującej statystyki tej instytucji!

I to, proszę Państwa, nie "zajadły antyklerykalizm", ale logiczny, moralny osąd, nic więcej! Dla dobitniejszego scharakteryzowania zjawiska nadmieniam, że w etologii, czyli nauce o zachowaniu zwierząt, istnieje termin zwany "wyznaczaniem rewiru", czyli cechowaniem dookolnego, osobniczo "ogarnialnego" świata, swoją emanacją zapachową, zazwyczaj nasączonych piżmem (mieszanką skatolu i indolu) wydalin - kału i uryny. Wprawdzie woda nie pachnie, ale ochrzczony człowiek jest członkiem Kościoła, wpisanym do księgi parafialnej, a więc nosicielem "aury rewiru chrześcijańskiego". Analogia obu zabiegów jest oczywista...

Idąc dalej tym tropem przypomnieć warto, że Kościół gromko grzmi przeciw używaniu prezerwatyw do seksu bezpiecznego prokreacyjnie i infekcyjnie. O istnieniu kondoma, jako środka regulującego poczęcia, wspomina rzymski pisarz Antonius Libertalis w dziele “Metamorfozy” z 150 roku p.n.e. Kondomy, wedle jego relacji, wykonane były z jelit baranich. Dzisiejsza nazwa tego urządzenia antykoncepcyjnego pochodzi od nazwiska XVII-wiecznego lekarza angielskiego. Ich stosowanie gorąco propagowały prostytutki z powodów oczywistych. Giacomo Casanova, XVIII-wieczny awanturnik i erotoman, a niespełniony artysta i naukowiec, wspomina o tym, że londyńskie prostytutki, których umiejętności przetestował, zaopatrywały przezornie swych klientów w “angielskie płaszcze”. Gumowy kondom, wielki dywersant prokreacji człowieczej i “niecny” powstrzymywacz bożego gniewu wobec lubieżników pod postacią syfilisu, wynaleziony został w USA w 1872 roku. Potrzeba była zawsze matką wynalazku. Ale nie dostrzegając owej potrzeby, Kościół zawsze kategorycznie zabraniał używania kondomów. Dlaczego? Bo w przypadku jego użycia nie powstają ludzie, których Kościół nie może ochrzcić, aby rozszerzał się błogosławiony rewir kościelny. Jeśli także, nie używając kondoma, homoseksualny (ale nie tylko), kopulator otrzyma wisusa HIV i wkrótce zejdzie z tego świata, będzie to sprawiedliwe, ponieważ obrażając Boga odmową prokreacji bezwzględnie na to zasłużył! Jeśli spotka to heteroseksualistę, to zapewne tylko podczas stosunku pozamałżeńskiego. Jednak będąc ochrzczeni zejdą ze świata mając szansę na Niebo po chrześcijańskim pogrzebie, który jest jedną z form działalności ekonomicznej Kościoła. Interes musi się kręcić, więc człowiek musi się rodzić, chrzcić, żenić i umierać pod patronatem Kościoła i ku jego ekonomicznej potędze! Widzimy już, że podstawowym posłannictwem Kościoła jest chrzcić, czyli wyznaczać rewir swej obecności na ziemi, udzielać sakramentu małżeństwa, bo z niego (oczywiście bez udziału niemoralnego kondoma) powstają kandydaci do chrzczenia i wszystkich pozostałych, opatrzonych taryfą płatniczą, posług sakramentalnych Kościoła. Wszyscy ochrzczeni mogą już być “wyaborcjonowani” kulą lub bagnetem na sprawiedliwej wojnie w obronie “Boga i Ojczyzny”, bo pozwoli to Kościołowi spełnić swą misję i odesłać bohaterów do nieba, zasilając owczarnię Jednego Pasterza!
     Tak Kościół uzasadnia swą rację bytu, bo przecież bez jego sakramentalnej posługi nie było by “biletu do nieba”, czyli zbawienia, które poza Kościołem przecież nie istnieje! Na świecie jest wielu, a może za wielu tych, którzy godzą się bez szemrania na kościelną formę “legalizacji” ziemskiego życia i formę przepustki w zaświaty. To nie "głos kapłana" i wyceniony obrządek kościelny sprawiają, że człowiek ma swą wartość i rangę w ziemskim spektaklu, a jego uczciwość, mądrość i solidarność społeczna, a wiara w "kabaret eschatologiczny" uwłacza godności człowieka myślącego, ponieważ Absolut czy Bóg, przyczyna sprawcza metamorfoz Wszechświata, jest mentalnie nieogarnialny, a przypisywanie mu płci i innych atrybutów, to czysty absurd! Nie dotyczy to tylko kościoła Roman Catolic, ale także wszystkich religii instytucjonalnych, które wymagają od wyznawców wiary w absurdalne dogmaty, infantylnego posłuszeństwa i pomnażania “owczarni” wyznawców. Chrzciny, obrzezania, konfirmacje powiększają, więc pogłowie ludu bożego na Ziemi, a “słuszne” wojny powiększają pogłowie zbawionych w Niebie. Pogłowie rośnie. A co z jednostką?  Co z jej prawem wyboru i samodzielną zdolnością do etycznego życia? “Jednostka bzdurą”, jak mawiał piewca totalitarnego kolektywizmu, sowiecki poeta Majakowski, choć to także kredo każdego bankiera i przemysłowca...

Życie ludzkie stanowi wielką, nierozwiązalną zagadkę, podobnie jak pochodzenie Wszechświata i cel jego rozwoju. Wszystkie koncepcje, które starają się w sposób jednoznaczny i precyzyjny (naukowy czy dogmatyczny) rozwiązać owe palące dylematy dokonują zafałszowań i infantylnych uproszczeń zjawiska nieogarnialnego ludzkim rozumem. Nic więc nie wiemy o naturze ludzkiej duszy, oczywiście nie tej nieśmiertelnej, wedle koncepcji teologicznej, a tej nieświadomej części ludzkiego umysłu, obszaru "symboli i archetypów" i nie mamy pewności, czy nie tracimy wiel nie uprawiając zuchwałej "psychonaucji" w celu samopoznania. A ona istnieje ona naprawdę, dotknął ją w heroicznym zmaganiu z ekspresją własnej i wielu pacjętów ekspresji psychoptycznej, jest ona faktem mentalnym, a nie tylko wynikiem głodu wieczności trawiącego człowieka w obliczu nieuchronnej śmierci. W prastarym wyobrażeniu mitologicznym ziemia jest matką rodzącą życie, lecz także troskliwie przyjmującą ciała zmarłych. Jest wielką opiekunką początku i końca człowieka. Wielki cykl śmieci i odrodzenia związany jest z ziemią, jej płodnością i przebywaniem w niej duchów przodków. W wielu kulturach świata ojczyzną jest ziemia, w której spoczywają cząstki przodków i zamieszkują ich duchy. Funkcją przodków jest zatem uczestnictwo w krążeniu sił witalnych zgromadzonych w ziemi i dostarczania ich potomkom. Żywienie przez zmarłych swych następców płodami rolnymi i pomnażanie nacji poprzez narodziny dzieci, to w religii agrarnej dowód błogosławieństwa duchów zmarłych. Kontakt z duchami przodków, ich obecność w wyobraźni żyjących członków wspólnoty, jest czynnikiem stymulującym pomyślność funkcjonowania społeczności, ciągłości jej tradycji i szacunku do ponadmaterialnego wymiaru życia. Śmierć zatem, to nie tylko przerwanie ciągłości pojedynczego życia, ale gromadzenie twórczego potencjału dla dobra ogółu. Tak postrzega to archaiczny, mitologiczny umysł człowieka. Ale współczesny nam nie wie nic pewnego, bowiem boi się samopoznania, prawdy o sobie, woli "bozię i zbawieni", które zapewni "kościółek", tak...

Dlatego, więc śmierć nie jest jednoznacznie zła w ludzkim świecie, a gdzie się zaczyna i kończy życie, po dziś dzień nikt nie jest w stanie udzielić rozsądnej i zgodnej ze stanem faktycznym odpowiedzi. Przekracza to nasz wymiar pojmowania, a jednocześnie oduczona nas, że sacrum, to Tajemnica i jeej potęga nas inspiruje, a nie bojaźń przez "Wielkim UBekiem z siwą brodą". Zapomnieliśmy na rozkaz z ambony i minaretu, nie nauczyliśmy się, kierując odwieczną potrzebą i "rozumem serca", pokory wobec majestatu tajemnicy życia i nieznanej misji energii Wszechświata! Uzurpowanie sobie pewnej wiedzy o pośmiertnych losach człowieka, lub podobnie jednoznaczne określanie, kiedy człowiek jest pełnowartościowy, a kiedy tylko jest żywą tkanką, jest żałosną głupotą i owocem strachu przed ogromem ludzkiej niewiedzy. Jednakowoż w wielu wypadkach nie etyka i teologia jest motorem ludzkich postaw i zachowań, lecz czysta pragmatyka i względy ekonomiczne, jedynie "owinięte" w szlachetne opakowania. Tak sprawy się miały z procederem dzieciobójstwa na przestrzeni stuleci w cywilizowanej Europie i tak dalej będzie, gdyż ksiądz chodzi po kolędzie, feminstki skrobią rozum, pedały pedałują tęczowo, a fundamentalista islamski z "bombowym pasem", złakniony śmierci giaurów, rozpadu cywilizacji niewiernych i schadzki z hurysami w niebiosach, wszyscy mają się dobrze!

Ale w świecie urządzonym jako piaskownica do krwawych zabaw w wojnę, kościółek i ślubną alkowę do beztroskich popisów gimnastycznych na ciepłej, cycatej lalce, mężczyzna, pan stworzenia, niechętnie widzi dzieci, bo nie ma z nich większego pożytku, zaś dziewczynka, czyli mała kobieta, była zawsze i wszędzie źle widziana. Kobieta nie zdawała egzaminu jako “mięso armatnie”, nie pisana jej była kariera zawodowa, jako siła robocza była słabsza, więc mniej wydajna, nie przedłużała linii rodowej, nie dziedziczyła "po kądzieli", a jeszcze trzeba było zaopatrzyć ją w wiano ślubne, więc stanowiła tylko obciążenie dla rodziny. Tak, więc jeśli dziecko zjawiało się na świecie najlepiej żeby było ślubne i także chłopcem. We wszystkich cywilizacjach starożytnych basenu Morza Śródziemnego nadprogramowe dziewczynki (norma potomstwa w Grecji starożytnej wynosiła 1-2 dzieci) zabijano lub porzucano bez najmniejszych skrupułów moralnych. W starożytności dzieci traktowane były także jako “materiał ofiarny” składany bogom w aktach przebłagania win społeczności i zjednywania płodności agrarnej. Wiele mitów mówi jasno o tym haniebnym procederze dzieciobójczym, chociażby biblijna ofiara Abrahama, a następnie jedna z plag egipskich była aktem unicestwienia pierworodnych i wreszcie grecki Kronos (Saturn) pożerający własne dzieci (sportretowany wstrząsająco przez Goyę). W obrzędowości Fenicjan (Kanaanejczyków), a potem ich kolonialnych Kartagińczyków, ofiara z dzieci była powszechnym zjawiskiem, a w dolinie Gehenna pod Jerozolimą w ognistym piecu palono żywcem niemowlęta w ofierze Molochowi, zaś w Kartaginie bogini płodności Tanit składano ofiarę całopalną z pierworodnych w ognistym dole przy świątyni. Praktyka Spartan wrzucania ułomnych dzieci ze skały w odmęty morskie miała też podobną genezę, choć także wymiar darwinowskiej selekcji “dobrego” materiału DNA!
    Człowiek przychodzący na ten świat nie zawsze był przydatny i mile widziany. Niedostatek i brak jakiejkolwiek wiedzy seksualnej wśród ludzi prostych sprawiały, że regulacja przyrostu naturalnego odbywała się poprzez dzieciobójstwo. Dlatego też nie było skrupułów przy owej ekonomicznie kalkulowanej “eliminacji biologicznej”. Już cesarze Justynian i Gracjan otoczyli opieką dzieci narodzone zakazując ich porzucania. Dopiero chrześcijaństwo wydało zdecydowaną i w praktyce skuteczną walkę praktykom dzieciobójczym. Jaka jednak była geneza ochrony żywego, niedorosłego człowieka? Otóż nie było to podyktowane dbałością o świętość samego życia, lecz niedopuszczeniem, by urodzony człowiek nie został ochrzczony, a tym samym nie włączony do łona św. Eclesii i pomnożył zastąpy wiernych. Przeświadczenie, że człowiek skazany będzie na potępienie wieczne bez kościelnej obsługi obrzędowej, wynikało z bezczelnej uzurpacji, a nie troski. Obsesja kościelnych doktrynerów w dbałości o ludzkie życie wieczne i doczesna "wpisane w kościółek" wyszła nieproszonym “wizytantom” naszej planety na zdrowie, a konkretnie na życie doczesne jedynie przypadkiem! Wiele pozytywnych działań ludzkich ma wątpliwe moralnie motywy i dlatego pamiętać należy, że te same następstwa mogą mieć różne przyczyny, jak chociażby poczęcie dziecka, z miłości, czy gwałtu. Tak, więc ograniczenie dzieciobójstwa, bez względu na motywy, w efekcie uznać należy za akt humanitarny. Powołany w 1532 roku kodeks karny Constitucio Criminalis Carolina wyodrębnił po raz pierwszy w historii prawa dzieciobójstwo, jako odrębny akt zabójstwa (wcześniej traktowane było jako mord na krewnym). Od tego czasu za akty dzieciobójcze kary były okrutne, a przez grzebanie żywcem, ćwiartowanie i topienie, pozbawiono życia niezliczone rzesze służących, praczek, chłopek, nierządnic i domniemanych czarownic, niewątpliwych ofiar bezlitosnego systemu, patologii społecznej, owocu moralnej marności cywilizacji patriarchalnej, w którym to świecie nie miały szansy na samotne wychowywanie dziecka,a nie były ex definitione "moralnie zdegenerowane"!

Czy współczesna wyobraźnia może ogarnąć ogrom samotnej rozpaczy i bezsilności pozbawionej środków do życia i możliwości zarobkowania panny z dzieckiem? Całą odpowiedzialność za ten okrutny stan rzeczy przerzucano jednak na kobietę i nie za czyny popełnione z premedytacją, lecz desperacką próbę wyzwolenia się ze społecznej degradacji i bezradności w obliczu trudu samotnego macierzyństwa, bezdusznie karano, w imieniu fałszywej sprawiedliwości, nieszczęsne desperatki! Bo fałszywy i niesprawiedliwy jest każdy sąd, który nie bierze pod uwagę rzeczywistej przyczyny zjawiska! W wiekach XVI i XVII 22% skazanych na śmierć kobiet było dzieciobójczyniami. Dopiero w XIX wieku zniesiono w Europie ten bezduszny odwet na kobietach działających w stanie desperacji życiowej. Ale pozostaje nierozwiązany dramat. Bo przecież najlepiej by było, gdyby przychodziły na świat tylko chciane dzieci, ale owoce ciemnoty obyczajowej, potępienia antykoncepcji przez Kościół, także akty gwałtów, czy efekty fizjologicznej nieregularności, mogą mieć także szansę na równoprawne uczestnictwo w życiu z wespół z chcianymi! Współczesne prawo po części zapewnia ten humanitarny postulat, są rodziny bezdzietne czekające na dzieci urodzone przez inne matki, ale garb podłej obyczajowości przypina tym osobom ludzkim plugawą łatę "bękarta", a matce "dziwki" i tym to sposobem symbolicznie degraduje społecznie. Jest to zwyczajne barbarzyństwo i dowód na to, że być chrześcijaninem, nie znaczy być dobrym człowiekiem! Ale także bycie wrzaskliwą, egoistyczną feministką, co swą wolność wiąże ze skrobaniem, jako jej wyrazem, jest równie podłe i żałosne, bowiem własny egoizm stawia wyżej od nadrzędnej wartości życia! Ale winne jest też państwo, które nie mówi wprost: "kobieto, nie zabijaj, daj życie, my zaś jesteśmy zobowiązani, aby człowiek, którego wydasz na świat, a jeśli go nie zechcesz, zaznał dobrego losu, a ty w trakcie jego donoszenia miała nasze, prawnie gwarantowane wsparcie". Wina leży gdzieś po środku, jak zwykle! Ale wszelkie patologie społeczne nie są wynikiem złej natury ludzkiej lecz chorych systemów wartości i zwyrodniałych obyczajów, wynikających z dominacji ekonomii i spelendoru władzu nad zyciem ludzkim (planetarnym także!), a te zdrowe nigdy nie będą, gdy mit założycielski cywilizacji judeochrześcijańskiej (islam też z tego korzenia wyrasta!) objaśnia narodziny kobiety z żebra mężczyzny, a ojcu, na rozkaz boga, każe zabijać syna, czyli “prawem kaduka” określa podległą pozycję kobiety i dziecka wobec pana “rodziciela” (!!!).

Czy zatem w hipotetycznej sytuacji seksualnej równoprawności istniał by zawód prostytutki, poczekać trzeba do wcielenia w życie tej idei, wielce utopijnej zresztą, bo świat w swych nawykach jest jak koń dorożkarski! Na razie stwierdzić należy, iż istnienie kurwy jest reakcją podaży na zjawisko popytu hormonalnie sterowanej męskiej poligamii i także charakterystycznego dla mężczyzny oddzielenia wyższej uczuciowości od sfery seksualnej. Z tej racji, że kobiety pragną być kochane przez mężczyzn, a nie tylko “ruchane”, nie będzie zapewne rekompensatą seksualnej oczywistej nierównoprawności płci, coraz częstsze ostatnio zjawisko męskiej prostytucja, niby jako forma rewanżu wyzwolonej kobiety. Dlatego, że owa wyzwolona kobieta jest de facto "mężczyzną bez penisa", realizującą jego styl życia i hołdującą męskim wartościom. Dzieje się tak dlatego, że często feminizm nie kwestionuje wartości i norm obyczajowych cywilizacji patriarchalnej, ale, o ironio, nadaje im, poprzez postulat “równoprawności płci” w obecnych realiach kulturowych, charakter legalny i uniwersalny! Cóż za ślepota i idiotyzm zacietrzewionej, ślepej na fakty doktryny! Wynika z tego, że to mężczyzna jest “miarą wszech rzeczy”, a kobieta zmuszona jest mu dorównać, podjąć walkę, bez pardonu, wyzbyć się swych przyrodzonych cech, lub czuć się gorszą po porażce na "męskim ringu"! Taka postawa, to po prostu żenująca naiwność, bo życie równie godne i wartościowe, nie znaczy tylko takie samo dla wszystkich jego uczestników, a także zwyczajny, bezrefleksyjny egoizm, bowiem w "męskim spektaklu" lekceważone są nie tylko kobiety, ale też istoty zbędne, “nieludzkie”, ludzie ubodzy, nonkonformiści, wolnomyśliciele (nie genderowscy), kreatywni anarchiści, rozumni ekolodzy (nie ci wynajmowani przez koncerny) i antyglobaliści z programem alternatywnym, jako bezwartościowe “odpady cywilizacyjne”!

Kwestia równowartości i równoprawności płci jest zbyt skomplikowana, być podać tu gotową receptę. Nie załatwi jej też ofensywa feministek, biadolenie i potępienie kościoła, ani instytucja rozwodu, która karze niewinne dzieci za partactwo dorosłych. Uczynić to może jedynie ludzki rozum, najbardziej deficytowy towar na rynku ludzkich potrzeb. Zbawić się od "zbydlęcenia i nekrofilii" możemy się oddolnie, nie na fali ideologicznych maskarad! Tak, więc w atmosferze poszanowania odmienności i równoprawności wobec tajemnicy Kosmosu i ziemskiego kontekstu istnienia, obie strony powinny poznać siebie prawdziwie obiektywnie, zrozumieć i pokochać prawdę o człowieku w obu wydaniach. Jak widać hołdowanie tradycyjnym mitom kulturowym niczego nie załatwi, może jedynie posłużyć jako odwieczny kanon inspiracji literackich dramtów i społecznego, wiecznego konfliktu, upodlenia kobiety, "śmieciowatości" dziecka i "chwalebnego skurwysyństwa" nekro-tercetu: kapłan, bankier, generał pod batutą "bozi" z jajcami!

I kwestia zasadnicza, czyli powrót do wstępnego motywu narodzin Ewy z adamowego żebra przy akuszerskiej pomocy, dbającego o poziom życiowej satysfakcji swej ulubionej, bo stworzonej na obraz i podobieństwo własne kreatury, złego demiurga, obdarzonego czytelną płcią, Jahwe. W mitologii greckiej istnieje opis inicjacji, czyli osiągnięcia życiowej pełni i mądrości, którego bohaterem był Herakles. Każdy mądry i objaśniający arkana życia mit pozwala swemu wyznawcy rozwijać się duchowo i rozumieć sens istnienia z perspektywy "poznania dobrego i złego". Są jednak mity utrzymujące ludzką świadomość na infantylnym poziomie i ograniczające jego wolność myślenia. Tym różni się mit jahwistyczny od greckiej interpretacji ścieżki mądrości. Otóż wspomniany heros trafił kiedyś do ogrodu Hesperyd, czyli nimf, będących córami Nocy, w centrum którego stała złota jabłoń, strzeżona przez węża. Ten wąż nie był uosobieniem Szatana, czyli sił zła, ale symbolem ziemi, czyli niższej świadomości ludzkiej, którą, czyli mroki materii, potęgę sfory zmysłów, przezwyciężyć musi człowiek, aby osiągnąć wyższy, niebiański, bo spoglądający z kosmicznej perspektywy, a nie "mięsnej klatki zmysłów" jej poziom, poziom "narodzonego z ducha". Herakles po zjedzeniu jabłka napełniony zostaje wiedzą i potęgą, a gnosiss (poznanie) jest tu błogosławieństwem, a nie przyczyną nieszczęść i boskiego gniewu. W owym micie złote jabłko symbolizuje najwyższą wiedzę, czyli poznanie mechanizmów “dobrego i złego”, zaś pokonywanie przeszkód do niej wiodących nie jest łamaniem boskich praw, ale przezwyciężaniem okowów ludzkiej głupoty. Dlatego też mit jahwistyczny jest mitem wrogim człowiekowi, jego godności i potencjalnej zdolności do osiągania “boskich wyżyn” duchowej kondycji, jest toksyczny i zabijający rozwój świadomości. Symbolika tego mitu wskazuje jednoznacznie, że Jahwe był, delikatnie rzecz biorąc pod wzgląd oceniający, bogiem o niskich “walorach etycznych”, bowiem po prawdzie demonem, czy demiurgiem, złośliwcem i megalomanem (nie będziesz miał innych przede mną!), zaś czytelnie - metafizycznym zapleczem dla społecznego prestiżu i niezachwianej pozycji warstwy kapłańskiej, jej nieomylności, prestiżu i siły manipulacji świadomością "ludu bożego", a także bezgranicznego zaufania ludu do wszelkich uzurpatorskich i pasożytniczych postaw przywódczych wykreowanych przez kapanów "pomazańców bożych" - królów, cesarzy, wszelkiej maści despotów! Dlatego wiedza o mechanizmach owej gry socjotechnicznej, nikczemnego skazania człowieka na rolę "robaka ziemnego", odkrycia, jak plugawie i nikczemnie "nagi jest król", była przestępstwem z punktu widzenia jej twórców, więc mit musiał skutecznie przerazić wszelkich "poszukiwaczy prawdy"...

W konsekwencji mit ten utrwalił, miły każdej władzy i religii instytucjonalnej, społeczny dysonans pomiędzy życiowymi potrzebami i tendencjami do współpracy pomiędzy kobietą i mężczyzną. Ten odwieczny konflikt buduje potęgę twórców cywilizacji fallokratycznej i uzasadnia męski mizoginizm i poślednią rolę kobiety w patriarchalnym społeczeństwie. Z punktu widzenia interesu tej nikczemnej formacji cywilizacyjnej ludzka wiedza i niezależność umysłowa, tudzież solidarność i równość kobiety i mężczyzny są największymi grzechami i postawami karygodnymi. Aby więc zakończyć ów “chochołowy taniec”, należy spojrzeć na scenę z Raju z innej, archetypicznej pozycji. Dokonajmy, zatem, próby symbolicznego odczytania. Patrząc tak, Ewa jawić się będzie, jako męska dusza, Anima, której poznanie daje mężczyźnie wiedzę, a więc “otwierają się jego oczy”, czyli dostrzega różnice, nie tylko anatomiczne, ale też psychiczne, a wstyd, który jest wyrazem poczucia swej odmienności i niepełności, przezwycięża wiedzą, że w “dwójedności”, czyli odzyskanej Pełni, jest ludzka siła i godność życia. A jaka jest rola węża? Wąż, to symbol przemiany, bowiem linieje, jak wzrasta, wychodzi z siebie, jak to współcześnie nazwał prof. Kazimierz Dąbrowski, dokonuje "dezintegracji pozytywnej", traci ciasną, buduje nową, obszerniejszą "obudowę" swego organizmu, zaś w ludzkiej perspektywie, niszcząc stare struktury, człowiek rozszerza horyzont świadomości, pomnaża wiedzę. Wąż, to symbol metamorfozy duchowej od świadomości materialnej ku duchowej, od zmysłowego do duchowego oglądu życia. A tu diabeł kusi Ewę! Cóz za haniebne odwrócenie roli symbolu! To odwieczny duch przemiany budzi w mężczyźnie jego żeńską duszę, Animę, która obdarza go wiedzą, a w duecie stają się pełnym, duchowo rzecz jasna, człowiekiem! Odepchnięcie i pogarda dla kobiety niszczy tę magiczną perspektywę mocy i wartości życia! Kapłani tego chcieli, więc wykorzystali demoniczną moc Jahwe, aby zablokować ludzką świadomość i rozbić solidarność człowieczą, poróżnić kobietę z mężczyzną (i zwrotnie). Wielka unia między kobietą i mężczyzną, poczucie równowartości i wzajemnej niezbędności w dążeniu do życiowego spełnienia, to jedyna droga do normalności ludzkiego życia i ludzkiego świata, ot co!

W takim świecie nikt nie przyjmie do wiadomości mitu założycielskiego cywilizacji, w którym narodziny kobiety z mężczyzny stanowią fundament niekończącego się cyklu łamania praw natury i tworzenia karykatury życia ludzkiego w opozycji do innych ziemskich gatunków! Bezdusznego, brutalnego praw natury w imię "boskich praw", czyli ekonomicznego i socjotechnicznego zabezpieczenia dominacji materialnej i mentalnej kapłanów i ich sojuszników, ludzi władzy, armii i banków,  na pohybel człowiekowi, jego rozumowi i sile solidarności społecznej na bazie unii, nie europejskiej, a kobiety z mężczyzną! Jednakowoż fakt ten, stan zniewolenia, ciemnoty i upodlenia, dla bezkrytycznych konsumentów kultury masowej, która jest współczesną konsekwencją ograniczającego rozwój umysłowy mitu, jest czymś zwyczajnym i jeśli powodzi się nam dobrze, to nie należy “wtykać nosa w cudze sprawy, bo wtedy może być źle", a zatruty ocean, znikające lasy deszczowe, ginące gatunki zwierząt, pajace w korporacyjnych garniturach i eksploatowana niewolniczo dziwka są przecież, z perspektywy domowego zacisza z telewizorem i flaszką "browca", zjawiskami odległymi! Kiedy więc przyjdzie ten dzień, że spadną nam z oczu zasłony głupoty i odkryjemy nagle ukryty podle sens naszego znieprawionego  życia? Oby nie stało się to za późno!

I kolejna kwestia nierządna, którą weźmiemy na tapetę w naszym przeglądzie zjawisk ponadczasowych, towarzyszących zjawisku kupna-sprzedaży ciała kobiecego na użytek lubieżny rodzaju męskiego. Jest to dylemat, który od zawsze gościł w ogródku obłudy i sporu pomiędzy kościelnym doktrynerstwem, a kalkulacją ekonomiczną od początku formowania się cywilizacji europejskiej, czyli późnego średniowiecza, a konkretnie powstania państwowej religii rzymskokatolickiej. Od tego momentu Kościół uzurpował sobie prawo ferowania praw i wartości rządzących życiem ludzkim. A jednym z licznych dylematów była legalność procederu płatnej miłości w obliczu dyktatu moralności chrześcijańskiej i obrony ludzkiej godności przez prawodawstwo państwowe. Ten pojedynek pomiędzy moralną surowością, a ekonomiczną kalkulacją, albo też pomiędzy fundamentalizmem moralnym, a realizmem życiowym, czyli ekonomicznym, zawsze w ostatecznym rozrachunku, kończył się zwycięstwem idei zysku i hipokryzji, bo są to prawdziwe motory napędowe ludzkiego świata! Ciekawy i znamienny w tej kwestii jest fakt, że z reguły nie obchodziło moralistów i prawodawców zdanie samych kobiet na temat legalności istnienia uprawianego przez nie procederu. Wynika z tego nie wprost, że istnienie prostytucji wymuszone jest męską presją, a nie szczególnymi upodobaniami kobiet do tego zajęcia, tak więc wszelkie dylematy zeń wynikające są przede wszystkim męskimi problemami. Kościół nigdy nie chciał, aby mężczyzna szanował kobietę, nie towaryzował jej, ale by nierząd "zszedł do podziemia", stał się niewidoczny, tym bardziej jeszcze plugawy i nie godny istnienia oficjalnego, ukryty jak szczury i robaki w zatęchłym mroku piwnicy! Bo tak naprawdę, jest to kwestia nieistotna, czy legalnie, czy też nielegalnie realizują oni swą potrzebę, bo jest ona zawsze aktualna i prawnie, ani biologicznie nie reformowalna, bo to przecież nie przyczyna, a objaw zła tego świata!

Tak, więc próby podejmowane w różnych epokach, aby zlikwidować zjawisko nierządu przy pomocy administracyjnych rozporządzeń spalały na panewce. I nic w tym dziwnego, bo prostytucja tak wrosła w ludzką obyczajowość, jak sypianie w łóżkach, jedzenie przy stołach i modlenie się w kościołach i bezkarne, błogosławione i bohaterskie, mordowanie się na wojnach i wysysanie społecznych kieszenie przez "wampiryczne ssawki" banków. Obyczaje wynikają z ludzkich potrzeb, słabości i zachłanności, a te konserwuje dogmat religijny i prawo państwowe, w zgodnej kooperacji. Nie ma zmieniających się wraz ze wzrostem świadomości,  nowych, szlachetnych wartości, potrzeby rozwoju duchowego i człowieczej solidarności, bo są spece od tego, aby świadomość na manowce wyprowadzić, pogrążyć w mroku materii, w orgii konsumpcji i naginania karku w kieracie pracy, niezbędnej dla konsumowania, skonstruowania błędnego koła, gułagu egzystencji. Prawa rodzą się umysłach prawodawców, prawa służą możnym, nie są dla ludzi, czyli dla motłochu, bowiem dla nich jest "módl się i pracuj", a jak nie to, bo to już staromodne, to z innej baczki: kochaj kobietę z brodą, całuj się z nią pod tęczą, kobieto z macicą, skrob ją, pij Pieprzy, bądź wona i kochaj swego Ifona, dzieciaku nie wyskrobany, nie plam się czytaniem książek, graj w Mordal Combajn i proś o laptopa na Komunię św. To nowy "dekalog niewolnika", era małego kija i dużej marchewki! Ale wracajmy do adremu...

Próbę likwidacji prostytucji we Francji w XIII wieku podjął król Ludwik IX, zwany Świętym, który w 1254 roku nakazał zamknąć wszystkie domy publiczne w królestwie. Wywołało to jednak tylko taki skutek, że zdelegalizowane nierządnice stosowały przeróżne wybiegi, aby nadal uprawiać swój zawód. Jako szczególnie absurdalne formy kontynuacji ich działalności podać warto fakt wstępowania dziwek do zakonów i w ich murach uprawiania płatnej miłości, a także chodzenie do kościołów w przebraniu cnotliwych mieszczek i uwodzenie tam mężczyzn w wiadomym celu. Cały ten naiwny program  “sanacji” życia społecznego spełzł na niczym i był kompromitacją tej metody restrykcyjnej. Podobnie sprawy potoczyły się w przypadku rozporządzenia króla francuskiego Karola IX, który ustawą z 1560 roku próbował także skasować instytucję burdelu. Jego rozporządzenie obowiązywało do końca wieku, ale było na ogół lekceważone, a w Paryżu, gdzie było rygorystycznie egzekwowane doprowadziło do upadku porządku publicznego i stanu bezpieczeństwa. Bo uprawiające pokątnie nierząd dziwki rabowały i zabijały wespół z kuplerami swych klientów, lub same padały ofiarą ich nieuczciwości i przemocy. Pomimo tego wielu obłudnych mieszczan wypowiadało się z uznaniem o “naprawie obyczajów”.

W sprawy nierządne ingerował też sam cesarz Napoleon, który w swym prawodawstwie nakazywał rejestrację i kontrolę medyczną prostytutek, ale nie czynił tego z pobudek moralnych, ale dla bezpieczeństwa zdrowotnego swej armii. W czasach późniejszych także próbowano likwidować owo zjawisko administracyjnie. W latach międzywojennych w Stanach Zjednoczonych delegalizacja prostytucji doprowadziła do powstawania agencji towarzyskich i panienek na telefon, a także prostytucja kwitła w szkołach tańca, w sklepach tytoniowych i klubach bilardowych.

Z współcześnie notowanych form represyjnych wypada wymienić stosowaną w Szwecji od 1999 roku ustawę o karalności klientów prostytutek, którzy płacą im za seksualną usługę. Same prostytutki nie są tu karane. Powoduje to jednak brak poczucia bezpieczeństwa u mężczyzn kupujących zmysłową przyjemność, a ów dyskomfort podpowiada im wycieczki do Rosji, Estonii i Polski, jako bezstresowe osiągnięcie poszukiwanej satysfakcji, kwitnie też "turystyka aborcyjna" z tych samych powodów, zaś szwedzkie dziwki tracą w ten sposób klientów, a słowacy ginekolodzy zyskują tzw. pacjentki. Kolejny przykład, iż na „nierząd" a także "spędzanie płodów", nie ma bata”, bowiem jest to objawy, a nie przyczyny choroby naszej cywilizacji, ot co!

Co się zaś tyczy stanu naszego prawodawstwa regulującego status nierządu, to wynika ono z podpisanej w 1952 roku abolicjonistycznej konwencji międzynarodowej “W sprawie zwalczania handlu ludźmi i eksploatacji prostytutek”. W innych krajach europejskich funkcjonuje także model prawny zbliżony do naszego, a we Włoszech i Wielkiej Brytanii prostytucja nie ma oficjalnej legalizacji, a czerpiące z niej zysk osoby trzecie są karane. Tak wygląda jedna strona nierządnego medalu.

Druga jest także godna uwagi i równie kontrowersyjna, co pierwsza, bo z aktualnych statystyk wynika, że 50% Polaków oczekuje od władz walki z prostytucją. Wynika to zapewne z faktu, że agencje towarzyskie z racji na swój obłudny charakter lokalizowane są w centrum miasta i na ludnych osiedlach, a skutki uboczne ich działalności są wielce uciążliwe dla okolicznych obywateli. Tak, więc chodzi tu o rozstrzygnięcie, czy zalegalizować i na mocy prawa skierować do wydzielonych miejsc, czy utrzymywać stan prawnej fikcji i społecznej uciążliwości. Holendrzy przez 15 lat prowadzili dyskusję nad podobnym dylematem, a jej efektem jest ustawa uznająca prostytucję za zawód, umożliwiająca powstanie związku zawodowego kobiet pracujących w “przemyśle erotycznym”, ściągania podatków od rejestrowanych zarobków i świadczenia socjalne takie same, co u pozostałych obywateli. Od 2000 roku podobnie sprawy mają się u sąsiadów zza Odry, którzy na mocy wyroku Sądu Administracyjnego, który w swych działaniach legislacyjnych posiłkował się opiniami 50 instytucji społecznych, religijnych i gospodarczych, przyjęli do wiadomości, że prostytucja jest zawodem. Sędzia ferujący wyrok tak uzasadnił jego zgodność z racjami dobra społecznego: “Niech sama kobieta, a nie państwo, rozstrzyga, co jest dla niej poniżające”. Dodać należy, że w kraju, gdzie dziennie z płatnego seksu korzysta około miliona(!) mężczyzn, wydających na ten cel rocznie miliardy marek (!), zawód prostytutki nie może być źle płatny, a co za tym idzie ekonomicznie poniżający! Zapewne liczne imigrantki, islamskie, katolickie, czy prawosławne pracujące w tym kraju nielegalnie w szwalniach lub jako pomoc domowa i opieka nad dziećmi, są bardziej poniżane i wyzyskiwane ekonomicznie!

Jedno jest pewne – legalność prostytucji potwierdza jej niezaprzeczalną obecność w życiu społecznym i czy się to podoba czy nie kanapowym inkwizytorom, daje kobietom pracującym własnym ciałem bezpieczeństwo socjalne i separuje zjawisko nierządu od życia społecznego, lokując je w tzw. “dzielnicach z czerwonymi latarniami”. Jeśli nie jest to moralnie wartościowe, to przynajmniej społecznie rozumne, bo jest strategią mniejszego zła. Dla porównania można przedstawić taką oto koncepcję porównywalnego zastosowania zasady mniejszego zła. Rozumnym i biorącym pod uwagę realizm sytuacyjny posunięciem organizacyjnym jest wymuszanie na kierowcach samochodów obowiązku poruszania się po drogach zgodnie z prawnymi przepisami, a nie delegalizacja ruchu kołowego, jako przyczyny sprawczej śmierci tysięcy ludzi (w Stanach Zjednoczonych w wypadkach samochodowych ginie rocznie 55 tys. ludzi, a więc więcej ludzi, niż na Wojnie Wietnamskiej żołnierzy!). Pewne rozstrzygnięcia społeczne, choć nie zaliczane do kategorii “słusznych i zbawiennych”, są po prostu bezdyskusyjnie lepsze od braku regulacji lub prawnej pacyfikacji, bowiem czynią sytuację jasną, nie spychają do podziemia, gdzie kwitnie patologia i bezkarny wyzysk kobiety!

Wypada więc teraz zaopiniować sytuację z rodzimego podwórka, a mianowicie dyskusję prawną między ministrem sprawiedliwości, a rzecznikiem praw obywatelskich na temat statusu prawnego prostytucji w Polsce (aktualne w roku 2000, ale nic się nie zmieniło!). Z dwóch wariantów, to właśnie opcja legalizacyjna jest bardziej humanitarna i dająca kobiecie poczucie stabilności ekonomicznej i socjalnej. W sytuacji luki prawnej życiem nierządnym rządzi świat przestępczy, a prostytutki podlegają bezkarnej eksploatacji ekonomicznej alfonsów, a często przemocy fizycznej, co ogólnie nazwać można deptaniem ich ludzkiej godności. A zatem wypada oddzielić zjawisko “handlu żywym towarem” od prostytucji uprawianej przez dorosłą, świadomą kobietę i prawnie wcielić w życie wariant mniejszego zła społecznego. Bo myślenie o nierządzie w kategoriach moralnego chciejstwa i dewocyjnej pogardy, można uprawiać podczas kanapowych dyskusji, a nie w realiach społecznych demokratycznego państwa. Znamy przykłady, gdy światem chcieli rządzić utopiści i fundamentaliści ideologiczni, a z ich tęsknoty do “czystości rasy” czy “wartości socjalistycznych” wynikały jedynie bezprzykładne cierpienia ludzkie, miliony ofiar, a ład społeczny pozostawał w sferze mitów. Jak uczy historia rozumne życie społeczne nie może być “hodowlą aniołów”, lecz takim temperowaniem ludzkich egoizmów przez normy zbiorowe, aby nie było tylko “spektaklem darwinowskim”, ale umożliwiało bezkonfliktowe współistnienie wyższych i niższych potrzeb ludzkich. Często dla zaistnienia społecznego konsensusu nie jest potrzebna “mądrość salomonowa”, a jedynie mądre prawo.

I na koniec przedstawiany uniwersalny straszak i moralne obciążenie zjawiska prostytucji w argumentach demagogów, a więc handel żywym towarem. Jest to zjawisko stare jak świat, bo już w starożytności obok męskiego, mięśniowego niewolnika nabyć można było kobietę do posługi erotycznej. Wzięte w jasyr chrześcijańskie branki występowały w roli odalisek, czyli personelu sułtańskiego haremu. W XX wieku w Europie i USA werbowane były podstępnie przez mafię naiwne dziewczęta do pracy w burdelach. W latach 70-tych w PRL ujawniona została afera wywożenia z kraju młodych kobiet do przymusowej pracy w zachodnich burdelach, nazwana potocznie “Dziwex”, w której maczały palce  polskie i zagraniczne środowiska przestępcze, a także milicja i dygnitarze PZPR. W czasach postkomunistycznych z takich krajów jak Rosja, Białoruś, Bułgaria, Mołdawia, Ukraina, Litwa i Polska przerzucane są do Niemiec, Francji, Włoch i Anglii młode kobiety, które pod pretekstem wyjazdów do pracy, jako modelki, kelnerki, zbieraczki warzyw i owoców, czy opiekunki do dzieci, pozbawiane są wolności osobistej i przymuszane do uprawiania nierządu. Rocznie na całym świecie  około 700 tys. nieszczęśliwych kobiet pada ofiarą handlu żywym towarem! Pamiętajmy o tym, bo z tym trzeba walczyć!

W Polsce uświadamianiem kobiet i poszukiwaniem ofiar tego procederu zajmuje się fundacja “Itaka”. Policyjna i społeczna walka z tym patologicznym zjawiskiem jest prawnie i moralnie uzasadniona, gdyż jest to pogwałcenie podstawowych praw człowieka do wolności i nietykalności osobistej. Bo przecież prostytutka, to świadomie wybrany zawód, a nie upokorzona niewolnica. Obrona kobiet przed bezprawiem, to nie to samo, co odbieranie im możliwości wyboru. Pogarda i obojętność wobec pań i dziewcząt uprawiających "najstarszy zawód świata", owoc patriarchalnej, bezdusznej cywilizacji, to hipokryzja i podłość ludzi wyznających jedynie dekoracyjnie "wartości chrześcijańskie"!

Na tym zamykam opowieść przedstawiającą scenę i kulisy nierządu na terenie Gdańska i w wybranych miejscach rodzimej Europy, w różnej scenerii i atmosferze emocjonalnej, na przestrzeni minionych stuleci i obecnie, a opatrzoną własnym komentarzem, który wzbogaciłem opisem ponadczasowych dylematów i kwestii nierozstrzygniętych od zarania zjawiska do współczesności. Czy wyczerpało to temat? Zapewne nie, ale nie była to dysertacja naukowa lecz literacka opowieść oparta o fakty, prawdopodobieństwa i anegdoty, mająca na celu baczniejsze przyjrzenie się temu, co dzieje się za nobliwą fasadą naszego obłudnego świata. Tak, więc zbliżamy się nieuchronnie do ostatniej odsłony narracyjnej nierządnej, choć refleksyjnej także, opowieści. Bo wszystko dobre (pomimo, iż po drodze złe, a w wielu wypadkach złe bardzo, koteczku), co się dobrze kończy. A zatem bez względu na zawód, kondycję i rozmiar, zawsze patrz końca, bo on wieńczy dzieło, nie tylko w łacińskiej sentencji i nie tylko dzieło upustu nasienia...

Na razie zaś wszystkim tym, którzy korzystając z usług współczesnych kurtyzan czują się królami życia i gardzą nabytym “towarem”, podpowiadam dla właściwego zrozumienia sytuacji: "tyle samo żeście warci, bo wedle stawu grobla, a wedle zamka klucz". Zaś ci, którzy nie korzystają z tej powszechnej oferty, niech nie czują się mężami opatrznościowymi w mieście Sodoma (którego demonicznym i ohydnym obrazem był film Passoliniego "Salo, czyli 100 dni Sodomy"), bowiem nierzadko kupują miłość wymuszoną i powolność ciała swych żon, a i kochanek za pomocą kwiatów, pierścionków, modnych sukienek i wakacji w Tunezji, aby zrobić skok w bok, na piwo, albo na domówkę, gdzie różańca się tradycyjnie nie odmawia... Jak widać relacje partnerskie w cywilizacji patriarchalnej przesiąknięte są patologicznym mechanizmem kupowania względów kobiety. Świat, w którym żyjemy i jego obyczaje, owe “męskie reguły gry”, nie wyzwalają spontanicznych odruchów serca u kobiet, a więc aby się kręcił, jest po prostu różnorodnie “skurwiony”. Ale każdy ma taki świat, na jaki zasłużył...

Jednak, jak uczy nas mądrość ponadczasowa, nie wszystkie królestwa ludzkie muszą być z tego świata. Dlatego każdy może wybierać, jakiego królestwa chce być poddanym. Na szczęście nie mieszkamy jeszcze wszyscy dobrowolnie w domu Wielkiego Brata i mamy prawo wyboru stylu życia. I to tyle opisu człowieczej “sromoty”, niech zatem kto inny dopisze rozdziało "blasku i chwale" ludzkiego życia, ale uczciwie!

                                                              *

                                                                                                          Antoni Kozłowski

 

Gdańsk, styczeń-maj 1994, sierpień 1997, październik 2002 roku.


Wstęp - prof. Tadeusz Cegielski

Współpraca autorska - dr Krzysztof Junosza Dowgiałło

Ilustracje - Zbyszek Korlak


Publicysta, poetą bywa, scenarzysta, satyryk radykalny, performer, fotograf i malarz. Humanista prywatnego sznytu, bez dyplomów, członek SDP. Od lat żyje w osobnej strefie dążenia do ludzkiej prawdy (czym jest Prawda?) poprzez dialog i introspekcję. Niezależny opozycjonista czasów PRL, inwalida po represjach komuszych. Mentalnie krzepki, czynny twórczo, uzależniony od życia, jako bezcennej przygody poznawczej, ale fizycznie - wrak życiowy. Pomimo tego - rasowy Trikster, szyderczo portretujący zło, poszukujący wytrwale dobra w wymiarze prywatnym i Ojczyzny Solidarnej. Patriota i obywatel, gardzi politycznym szambem i aktywnością "replik targowiczan" w starciu z "ministrantami" w spektaklu nad Wisłą. Współzałożyciel stowarzyszenia "Nasz Polski Dom", działającego na rzecz kultury polskiej i wsparcia potrzebujących... I tyle, aż tyle! Resztę pożarły gile, a koszatniczki schowały do piczki, o rety, minarety!

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura