Wilk Miejski Wilk Miejski
564
BLOG

Gdański i europejski Eros rubaszny - IX. Dwuznaczność prostytucji w PRL

Wilk Miejski Wilk Miejski Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 2



Rozdział IX

 

Dwuznaczność prostytucji w PRL

czyli

Dziwka dolarowa i siatka informacyjna TW




Prawie wszystko można kupić - ciało, pralkę,

rozkosz, wiedzę, śmierć, czy jedwabne majtki.

Tylko szczęście nie jest towarem handlowym.

 

Anonimus gedanensis

 


Kiedy w marcu i kwietniu 1945 roku spłonął dawny Gdańsk, zniszczony z premedytacją przez sowiecką Armię Czerwoną, jako bastion kultury germańskiej, na jego miejscu powstało nowe miasto, noszące znamiona dawnej świetności. Zgodnie z jałtańskim porządkiem Gdańsk przypadł komunistycznej Polsce, a więc w mieście szukano “piastowskich korzeni” i “rezerw produkcyjnych”. I tak w niepięknie odrodzonym mieście, pełnym rewolucyjnych haseł, białych plam historii i czerwonych autobusów, także niepięknie wyrażano się o dziwkach i niepięknie realizowano w socrealistycznej scenerii stary jak ludzki świat apetyt na płatną miłość. Statystycznie mogło wyglądać to tak. Oto w parku na ławce, czkając zasmażaną kapustą lub jajkiem w majonezie, przedstawiciel klasy robotniczej lub księgowy, zaczynał i kończył równie niepięknie konsumpcję zakupionego za “dwie stówy” w knajpie “Pod Kominkiem” krajowego “towaru” na szpilkach. Ale takie to były czasy – ciężkie, jak przemysł, dowcip polityków, siatki pań domu, robota na nadgodzinach i życie dysydentów. Bo lekkie było wtedy krawiectwo, obuwie, portfele robotników i ponoć życie dziwek. Ale nikt nie prowadził statystyk i oficjalnych badań socjologicznych nad tą populacją, więc wszystkie opinie o ich “twórczym trudzie” należą do sfery domniemań.

W gdańskich murach przez czterdzieści parę lat normy życia społecznego kształtowane były przez obłęd ideologiczny, który szczycił się tym, że wyeliminował faszystowskiego konkurenta. Szczycił się także tym, że był systemem “sprawiedliwości społecznej”, sprawującym władzę w interesie “ludu pracującego miast i wsi”. Był jednak tylko “koniem z Nowych Aten”, bo każdy widział, że był ulepiony z przemocy i nieudolności. Panująca w czasach PRL-u tak zwana moralność socjalistyczna traktowała prostytucję jako element kultury znienawidzonego Zgniłego Zachodu, więc oficjalnie, propagandowo, czyli werbalnie, szykanowała nierządny proceder, lecz de facto prawnie przymykała oko na zjawisko, bo czerpała też zeń wymierne korzyści, o czym za chwilę. Pamiętajmy, że komunizm to była fasada propagandowego kłamstwa  i obraz absurdu, będący rzeczywistością społeczną, a zatem oficjalnie zwalczano prostytucję, a de facto

Prasa od czasu do czasu opisywała w tonie sensacyjnym “polowania” na “dolarowe” prostytutki, które prócz tego, że poniżały swym procederem “socjalistyczny ethos pracy”, to jeszcze w sposób nielegalny bogaciły się, posiadały znaczne sumy nielegalnych dolarów i żyły w luksusie nieznanym “porządnym” obywatelom. Tym sposobem budowano, w myśl zasady “dziel i rządź”, obraz złej i pasożytniczej egzystencji prostytutki, kontrastującej ze “zdrowym ogółem społecznym”. Opisywano także nagonki na zwyczajne, dworcowe i knajpiane, prostytutki, które przedstawiano jako roznosicielki chorób wenerycznych i osoby żyjące w “moralnej zgniliźnie” i pogardzające szansą godnej pracy zarobkowej w “socjalistycznej ojczyźnie”. Takie “septyczne panie” odwożono na bezpłatne badania stanu bakteryjnego dróg rodnych. Ogólnie rzecz biorąc, przedstawiano prostytutkę jako “element antysocjalistyczny”, który to nie korzysta z udogodnień systemowych i powiela złe wzorce “zdegenerowanego” świata kapitalistycznego. Tak działo się oficjalnie.

Nieoficjalnie zaś kontrolowano ów proceder i czerpano zeń wymierne korzyści o charakterze państwowotwórczym. Z szeregów “marginesu społecznego”, czyli prostytutek i alfonsów, środowiska cinkciarzy, handlarzy złotem, złodziei samochodów i przemytników dzieł sztuki, wywodziło się wielu dobrze inwigilujących konfidentów SB i informatorów milicyjnych, którzy robili błyskotliwe kariery w zaaranżowanej przy okrągłym stole rzeczywistości postkomunistycznej. Sami notable komunistyczni też korzystali z uciech nielegalnych burdeli i kasyna gry, które - jak wieść gminna niesie - funkcjonowały w Sopocie od lat siedemdziesiątych. Od tego też okresu wyraźnie zarysował się podział w nierządnym półświatku na dziwki dolarowe, obsługujące zagranicznych turystów i bogatych dygnitarzy nomenklatury, a rekrutujące się także ze środowisk studenckich i nauczycielskich oraz złotówkowe, knajpiane i dworcowe, często prowadzone przez kryminalnych alfonsów. Czy wszystkie przedstawicielki najstarszego zawodu były podówczas konfidentami milicji i donosicielkami, trudno orzec, lecz aby zapewnić sobie nielegalną karierę, coś trzeba było zrobić dla “ludowej ojczyzny”...

Dziwki napędzały także koniunkturę turystyczną Trójmiasta, będącego seksualnym i alkoholowym “Eldorado”, zwłaszcza dla obywateli szwedzkich i tych z obszaru „petrodolara”, którzy pozbawieni uciech życiowych prohibicją u siebie w kraju i zachęceni ekonomicznym aspektem nierządnych usług, uskuteczniali weekendowe wypady przez Bałtyk lub wycieczki z krain dalszych, aby za bajecznie niskie ceny nabywać apetycznie dostępne ciała prostytutek i upijać się powszechnie dostępnym alkoholem. Podobnie miało się z turystami z krajów islamu, którzy przyjeżdżali tu po te same formy uciech zmysłowych, niedostępnych w ich teokratycznych krajach. Pierwsza kategoria turystów traktowana była przez lokalną społeczność z sympatią i zazdrością, zaś Arabowie byli pogardliwie nazywani “brudasami”, a “petrodolarowe” dziwki  należały w świadomości społecznej rodem z magla do najgorszego gatunku kurwy. Proceder dolarowego “dupodajstwa” odbywał się w restauracjach i pokojach następujących hoteli: “Posejdon” w Jelitkowie, “Grand Hotel” w Sopocie i “Novotel” w Gdańsku. Zaś knajpy, w których dziwki trafić mogły zagranicznego “bojka”, to “Fantom” w Sopocie, “Wiking” w Nowym Porcie, “Cristal” i “Tip Top” we Wrzeszczu, oraz “Bulaj”, czyli “Morskie Oko” w Gdyni. Trzeba też wspomnieć o restauracji w sopockich Łazienkach Północnych, której to zapleczem był "El Bordel", gdzie mogli rekreować się dolarowo odpłatnie synowie Fatimy, którzy poszukiwali hurys w zmysłowych, ziemskich realiach, a nie niebiańskich, co teraz, niestety, jest w ponurej modzie! Jako anegdotę podać zaś można genezę potocznej nazwy wieżowca w centrum Wrzeszcza, przy skrzyżowaniu ulic Grunwaldzkiej i Partyzantów, który nazywano “dolarowiec”, lub “burdelowiec”. Te wymienne, obiegowe nazwy przyjęły się, gdyż za tą właśnie walutę wykupiły w nim, ponoć, większość mieszkań lokalne, dobrze ustawione dziwki i w tych też mieszkaniach zarabiały za świadczenie usług seksualnych, biorąc wynagrodzenie w tej samej walucie.

Warto też zrobić tu refleksję natury ogólnej i stwierdzić, że czasy komunistyczne były okresem masowego “prostytuowania” się wielu jednostek i grup społecznych, które to dla osiągnięcia osobistego sukcesu lub wyższego, od ogólnej nędzy i uciążliwości, poziomu życia, godziły się, wbrew własnym przekonaniom, na popieranie komunistycznego reżimu. Czy sprzedawanie swych talentów, umiejętności i moralnego prestiżu dla propagandowego wspierania totalitarnego systemu było złem, czy tylko ludzką słabością i poniżaniem własnej godności, trudno docenić jednoznacznie. Każdy przypadek był tu inny, a motywacje czasem szlachetne. Wstąpienie do PZPR dyktowane było często nie tylko żądzą osobistej kariery, ale także wspieraniem kultury, działalności społecznej i perspektywy awansu życiowego dzieci. Jednakże praca w Służbie Bezpieczeństwa, popularnej “ubecji”, partyjny awans naukowy i zawodowy, zagraniczne kontrakty pracownicze i partyjne synekury to ewidentne przykłady prostytuowania się dla osobistych korzyści i wbrew elementarnym zasadom etycznym i ku szkodzie współobywateli. Takie postawy określić należy jako niegodziwe i godne pogardy, a w wielu wypadkach prokuratorskiego ścigania. Dyskusja na temat “dekomunizacji” będzie zawsze jałowa, jeśli będzie krążyła wokół sankcji za przynależność do PZPR, a nie jednostkowej niegodziwości popełnionej w sytuacji działania ponad prawem i społecznym interesem. To tyle na temat nieseksualnego aspektu prostytucji.

Wracając zaś do nadbałtyckich rewirów Erosa nierządnego stwierdzić trzeba, że w owych czasach dominował typ kurwy dworcowej i knajpianej, którą w stanie trunkowego upojenia można było posiąść za flaszkę wódki, lub parę nylonowych pończoch, a potem rajstop. Niedostrzegalne zaś były dziwki uliczne, bo zbyt ostentacyjne. Stan kurewski był na miarę represyjności państwa, lichego standardu społecznej majętności i ówczesnych, życiowych aspiracji. W knajpach z dancingami znudzony życiem rodzinnym księgowy lub dyrektor zakładów mięsnych mógł upić się, obejrzeć występ striptizerki lub “duo erotico”, a następnie skorzystać z usługi dziwki, która brała za usługę w “taryfie krajowej” równowartość 20 – 50 $ i brała gościa na chatę, albo “robiła laskę” lub “sztosa” na ławce w parku. Jak zawsze przygody męskich birbantów, którzy w myśl zasady “w Polskę idziemy drodzy panowie”, robili sobie wolne od obowiązku rejestrowania żałosnych realiów swego życia w “komunistycznym syfie” i budowali mity barwnych “twardzieli i kozaków”, mają swe, mniej lub bardziej, smaczne rejestracje anegdotyczne. Oto kilka z nich.

W pewnej knajpie mężczyzn skorych do korzystania z erotycznej oferty obsługiwała nieszczęsna karlica, która za kufel piwa wchodziła pod stół i wykonywała posługę seksualną zwaną potocznie “lodem”. Niestety marny był koniec owej działaczki oralnej. Pewnego dnia znaleziono ją martwą w pobliskim śmietniku. Czy było to pospolite morderstwo, czy eliminacja konkurentki, która robiła “dumping” obowiązujących cen rynkowych, kroniki milczą. Kolejną postacią z “kurewskiego panopticum” była pewna sprzedajna obywatelka, która zachęcała klientów podlejszej dzielnicy do skorzystania z seksualnej usługi w ten sposób, że podnosiła sukienkę i ukazywała swe nie zakryte majtkami przyrodzenie i zachęcała: “Niuniuś, jaki ty śliczny! Mam dla ciebie czarną, mam kudłatą! Chodź, kupimy winko i pójdziemy na trawkę”. Ilu było chętnych reagujących na ofertę tej folklorystycznej dupodajki i jak długo prowadziła ona swą działalność społeczną, nie ma danych, lecz pewnym jest jedno, że rzeczona osoba nie brała za klasyczną erotyczną usługę nic, prócz wspólnie z amatorem jej wdzięków wypitego wina, a więc była nie lada atrakcją. Była nią też pewna pani lekkich obyczajów, która wyposażona została przez naturę w “organ przedsionkowy” nadnaturalnych rozmiarów. W przypływie dobrego humoru, wynikającego z wysokości promili we krwi, a nie dobrych cenzurek swych dzieci, zachęcała gości knajpianych do intymnego pokazu tymi słowami: “kopsnij setę, to pokażę ci łechtaczkę jak ogórek”. Zdarzało się, że robiła swoje ”show” w czynie społecznym, bo na pewno była dumna z tego anatomicznego atrybutu, który był zapewne jedyną wielką rzeczą, jaka spotkała ją w życiu. Czy był to jednak przysmak, który “tygrysy lubią najbardziej”, śmiem wątpić, bo statystyki psychologiczne męskich preferencji kobiecej anatomii wskazują niezbicie, iż duże u kobiety powinny być nade wszystko cyce, a i pupa większa od piąstki. Takie też “balony” posiadała pewna profesjonałka, pani Wiesia. Niosła ona przed sobą “bufet” kalibru “duża szóstka”, który często negliżowała ku uciesze widzów, z których część stawała się, w następstwie tej autoreklamy, jej klientami.

Co się zaś tyczy przypadków „wpadek” kurewskich klientów, to jako przestrogę opisać warto jednego z nich, posiadacza “słabej głowy” i ochoty na miłość w duecie pań swawolnych, które poznał w knajpie “Pod Kominkiem” we Wrzeszczu i zaprosił je do domu w celu uprawiania “grupenseksu” za pieniądze. Jednak spożycie alkoholu spowodowało u niego spadek zainteresowań seksualnych, a następnie zainteresowania czymkolwiek, a następnie popęd do morfeusza i zapadnięcie w sen. Kiedy się obudził, zobaczył, że leży na podłodze w opuszczonych spodniach, a jego worek mosznowy, zwany potocznie “jajami” pomalowany jest szminką na czerwono. Dwie rzeczy, które następnie stwierdził, to brak zawartości portfela i uroczy liścik na stole, następującej treści: “wesołego alleluja, kurczaczku!”. A jaki z tego morał wynika, a taki, że słaba głowa może mieć dwojakie skutki – przyspiesza Wielkanoc i opróżnia portfel, ot co!

Obraz lokalnych pikanterii płatnego seksu niech dopełni postać pani Ilony, która posiadała orientalną lub cyrkową umiejętność “dowcipnego” palenia papierosów, co demonstrowała swym klientom i za co brała wyższą stawkę od koleżanek, które robiły to klasycznie “paszczą” i czym szkodziły sobie tylko, o czym informuje od pewnego czasu Minister Zdrowia na opakowaniach "fajek". Wtedy ów minister nakazywał wywieszanie w przychodniach rejonowych dramatycznego ostrzeżenia, a mianowicie, iż “przypadkowe kontakty seksualne grożą chorobą weneryczną”. Wynika, więc z tego, że kontakt z prostytutką, nie przypadkowy, a świadomy i płatny z góry za usługę z dołu, nie groził chorobą weneryczną. Jest to tylko ironiczną woltą, ale prawda była taka, że o procederze uprawianym nie z “państwowotwórczych” pobudek “budowania socjalizmu”, ale własnego, często znacznego, dostatku (choć wyjściowo stymulatorem jego był niedostatek i brak życiowych perspektyw), nie mówiło się oficjalnie w czasach rzeczywistości kreowanej propagandowo. Zaś ta naturalistyczna rewia nie ma na celu szokowania odbiorcy, ani umniejszania roli kobiety, która w dziedzinie seksu jest zawsze wiodąca, ale odtworzenie klimatu obyczajów ludzkich w owych czasach, które należą do kategorii “to se ne wrati”. A żyliśmy w ciekawych czasach, ciekawszy niż Talmud, czy Koran! Ciekawych jak sen idioty na dworcu łodzi podziemnych, na lotnisku tekturowych bombowców, albo w krainie, gdzie pieśni się składa o Gagarinie...

Tak, więc w czasach totalitarnej kontroli życia ludzkiego istniał niewielki, i jak widać barwny, kontrolowany i oficjalnie krytykowany z pozycji ideologicznych, margines erotycznej sprzedajności, który w czasach III Rzeczypospolitej zajaśniał pełnią swego wyuzdanego blasku.

                                                                  *

                                                                                                         Antoni Kozłowski

Publicysta, poetą bywa, scenarzysta, satyryk radykalny, performer, fotograf i malarz. Humanista prywatnego sznytu, bez dyplomów, członek SDP. Od lat żyje w osobnej strefie dążenia do ludzkiej prawdy (czym jest Prawda?) poprzez dialog i introspekcję. Niezależny opozycjonista czasów PRL, inwalida po represjach komuszych. Mentalnie krzepki, czynny twórczo, uzależniony od życia, jako bezcennej przygody poznawczej, ale fizycznie - wrak życiowy. Pomimo tego - rasowy Trikster, szyderczo portretujący zło, poszukujący wytrwale dobra w wymiarze prywatnym i Ojczyzny Solidarnej. Patriota i obywatel, gardzi politycznym szambem i aktywnością "replik targowiczan" w starciu z "ministrantami" w spektaklu nad Wisłą. Współzałożyciel stowarzyszenia "Nasz Polski Dom", działającego na rzecz kultury polskiej i wsparcia potrzebujących... I tyle, aż tyle! Resztę pożarły gile, a koszatniczki schowały do piczki, o rety, minarety!

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Kultura