Wilk Miejski Wilk Miejski
5434
BLOG

Przedmioty i obiekty, zjawiska potoczne i medialne w PRL

Wilk Miejski Wilk Miejski Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 3



Bądz czujny wobec wroga narodu!

Tylko dziki człowiek wrzuca odpadki do kanalizacji!

Pozdrawiamy kobiety pracujące dla pokoju i rozkwitu ojczyzny!

Hasła propagandowe z czasów PRL


Język potoczny w czasach PRL-u znajdował się w konflikcie z nowomową, ale w wielu wypadkach potrafił ją uzupełniać. Ideologiczni twórcy nowomowy w PRL dobrze pamiętali słowa Lenina: “Ale w każdym narodzie istnieje również kultura burżuazyjna, i to nie w postaci samych tylko “elementów”, lecz w postaci całościowej „kultury panującej” ( “Studia Socjologiczne, nr 4 /1970).

Nowomowa, która rozpełzała się na wszystkie wymiary życia wylewając się z mównic i ekranów telewizyjnych, dążyła więc do pauperyzacji języka potocznego, i tak słowo “wino” w rzeczywistości komunistycznej zostało zastąpione przez nazwę “bełt” lub “patykiem pisane”, które to robotnik, czyli “robol” w “walonkach” pił zazwyczaj „z gwinta” w bramie. Tworzyło to obraz zdziczenia obyczajów. Ale Lenin żądał od swoich wyznawców  (a  Władysław Gomułka uznał to za jeden z celów swojej misji władzy), aby proletariat stworzył swoją własną kulturę, własny nowy język. W tej nowej kulturze potoczny język chłopów i robotników miał ulec transformacji w internacjonalistyczny język nowomowy ludowej. Miał być językiem jedynie z pozoru, a de facto „semantyczna atrapą” w swej formie zachowującym struktury narodowego języka, ale w treści już tylko socjalistyczny, czyli transmitujący treści absurdalne, odklejone od rzeczywistości.

Tak więc słowo “fachowiec”, bardzo pozytywne przed 1939 rokiem, w czasach PRL-u uzyskało negatywne skojarzenia. “Fachowiec” w ujęciu nowomowy jest spryciarzem i cwaniakiem, “kombinującym” materiały i “odwalającym fuchy”, a więc figurą podejrzaną i godną obserwacji przez stosowne instytucje socjalistycznego państwa.

Język potoczy, język codzienny ludzi żyjących i borykających się z absurdem w PRL, bronił się przed ograniczeniami i zasadami nowomowy, a owocem tego były powstające spontanicznie cztery niezależne zjawiska językowe: język opozycji, slang młodzieżowy, slang środowisk przestępczych, oraz  slang wojskowy stosowany w LWP. Każdej, bowiem akcji towarzyszy reakcja, a wszelkie środowiskowe formy języka, to także społeczna próba odzyskania wolności w obszarze ekspresji myśli, to jeden ze sposobów kreatywnego, inteligentnego „wybijania się na niepodległość”, często skuteczniejszy ideowo od ulicznej konfrontacji.

                                                                    *

 

1.  60 minut na godzinę – To był radiowy program satyryczny emitowany na antenie Programu III Polskiego Radia, czyli Trójki w latach 1973–1981. Inicjatorem audycji był Marcin Wolski, współpracujący z Andrzejem Zaorskim i Krzysztofem Materną. Wkrótce, za namową Wolskiego, do grona autorów dołączył Jacek Fedorowicz, stając się od razu spiritus movens programu, jego główną postacią. Po pewnym czasie z grona autorów odszedł Materna. Marcin Wolski nazywany był nadredaktorem Magazynu. W roku 1976 zmieniono czołówkę, a nadredaktor mianował się arcydyrektorem. Audycję reżyserował Andrzej Pruski. W audycji prezentowano „felietony, słuchowiska, piosenki, wiersze, rysunki i tak dalej”, jak głosił cytat z pierwotnej czołówki  programu, przeplatane w co drugim magazynie przygodami członków redakcji, a w role ich wszystkich wcielał się Jacek Fedorowicz), a w co drugim przygodami „piratów” (których których role odgrywali Andrzej Zaorski i Marian Kociniak, inkrustowane wieloma stałymi pozycjami programu. Tu tylko część, jakże popularnych cykli: Rycerze Trzej (tekst Andrzej Waligórski, a protagoniści, to artyści kabaretu Elita, czyli Andrzej Waligórski (Zagłoba), Leszek Niedzielski (Wołodyjowski), Jan Kaczmarek (Kmicic/Azja Tuhajbejowicz), Ewa Szumańska (Oleńka/Basieńka), Jerzy Skoczylas (Soroka/Luśnia) Włodzimierz Plaskota (hetman), Jerzy Dębski (Skrzetuski/Muszalski)), Para-męd pikczers, czyli kulisy srebrnego ekranu (tekst Andrzej Zaorski, występowali: Andrzej Zaorski i Marian Kociniak), Z pamiętnika młodej lekarki (tekst: Ewa Szumańska, występowali Ewa Szumańska i Jan Kaczmarek), Zapiski kłusownika (tekst: Wolski i Zaorski pod pseudonimem Marcin Jędras, grali: Jan Kobuszewski i Andrzej Zaorski), monologi Krzysztofa Jaroszyńskiego (Dziennik trenera, Krótki kurs praktycznego języka, Poradnik pedagoga z placówki pozaszkolnej), czy monologi, w których występował w różnych rolach znakomity parodysta Jacek Fedorowicz (Pyszny posiłek na falach eteru, Kącik ogrodniczy, Kącik mody męskiej - jako Kuchmistrz, Kodeks honorowy, Porady sercowe – jako Kierownik) i słuchowiska Marii Czubaszek. Całość przeplatana była piosenkami, które często stawały się przebojami m. in. Ragazza da Provincia Jacka Zwoźniaka, Czego się boisz głupia, Los Andes Cordillera Jana Kaczmarka, Nie odlecimy do ciepłych krajów i inne piosenki kabaretu Elita. W okresie między sierpniem 1980 roku, a wprowadzeniem stanu wojennego w grudniu roku 1981 w audycji wielokrotnie pojawiały się teksty wspierające NSZZ "Solidarność" i kpiące z nagonki na „Solidarność” w komunistycznych mediach, np. TVP. W związku z tym kilkakrotnie cenzura PRL zatrzymywała całe audycje przygotowane do emisji. Ostatecznie po wprowadzeniu stanu wojennego, czyli od 13 grudnia 1981 roku audycja została zawieszona, a potem już nie wróciła na antenę, bowiem jej Autorzy obłożeni zostali zakazem pracy w radiu. W okresie po zmianach politycznych 1989 roku za kontynuację tej kultowej audycji można uważać ZSYP, emitowany w I programie Polskiego Radia do 2009 roku, ale to był już tylko „odgrzewany obiad satyryczny”, bowiem czas i miejsce decydowały o niezapomnianym, absurdalnym kolorycie tej audycji, a więc konkludując – to se ne wrati, Pane Havranek!

2.  Akademia Ruchu - To polska eksperymentalna grupa teatralna, heppeningowa i artystyczna powstała w Warszawie w roku 1973. Zespół realizował koncepcje teatru otwartego o eksperymentalnym charakterze, był i jest rodzajem teatru gestu i narracji wizualnej. Od tego czasu do dziś zespół realizował często spektakle i akcje na terenie kraju i za granicą, odnosząc coraz większe sukcesy i będąc docenianym przez światową krytykę teatralną. W 1979 roku Akademia Ruchu przekształciła się w profesjonalny zespół i Ośrodek Teatralny. Od początku, aż do swojej śmierci w 2014 roku, założycielem, liderem i reżyserem Grupy był Wojciech Krukowski. Pod jego kierunkiem byli grupą twórczą działającą na pograniczu różnych dyscyplin, a więc teatru, sztuk wizualnych, sztuki performance i filmu. Trzy filary procesu twórczego Akademii Ruchu to: ruch, przestrzeń i przesłanie społeczne i wypływające stąd przekonanie, że radykalizm artystyczny i przesłanie społeczne nie muszą się wykluczać! Akademia Ruchu należała do pierwszych zespołów w Polsce, który wyszedł na ulice tworząc widowiska w zurbanizowanej przestrzeni miejskiej np.  Autobus (1975), Europa (1976), Happy Day w Warszawie (grudzień 1976), potem w Łodzi Olsztynie (1977) i Człowiek i jego rzeczy (1978). Prace Akademii Ruchu w otwartej przestrzeni miasta, mające od 1974 roku charakter regularnej, ciągłej aktywności, czyli zdarzeń i akcji ulicznych, były pierwszym w PRL przykładem systematycznych działań grupy twórczej w przestrzeni "nieartystycznej", czyli na ulicach, w strefach przemysłowych i domach mieszkalnych. Z elementy codzienności przenoszone były w praktyce Akademii Ruchu w elitarną przestrzeń sztuki, czyli na scenę i do galerii, co wzbogacało jej wizję antropologiczną i  społeczną, nic nie ujmując estetycznej formie ich aktywności. "Każą widzom, uczestnikom, przechodniom spojrzeć niespodziewanie na elementy codzienności, w której żyją wzrokiem nowym, jak na coś, czego nigdy dotąd nie widzieli i zastanowić się, dlaczego to coś, ukazuje się nagle śmieszne albo bezsensowne, albo przeciwnie: piękno poetyckie" - tak pisał o działaniach ulicznych AR Konstanty Puzyna. Charakterystyczną cechą spektakli była rezygnacja z literackich dialogów i fabuły oraz brak tradycyjnych postaci posiadających indywidualne cechy. Zamiast tego pojawiały się fragmenty muzyczne, dźwięki, pojedyncze zdania lub tylko słowa oraz bezosobowe postacie. Pierwszym przedstawieniem zespołu był Collage (1973). W latach 80. XX wieku powstawały kolejne przedstawienia zespołu: Inne tańce (1982), English lesson (1982), Kolacja. Dobranoc (1985), Kartagina (1986), a także akcje na pograniczu sztuki performance i akcji plastycznej. Akademia Ruchu prezentowała swoje prace, spektakle, heppeningi w prawie wszystkich krajach Europy, a także w obu Amerykach i Japonii, bywała także na znaczących festiwalach teatralnych jak Światowy Festiwal Teatru w Caracas, Międzynarodowy Festiwal Teatralny w Chicago, Festiwal Kaaitheater w Brukseli, czy Festiwal LIVE Art w Glasgow. Akademia Ruchu realizowała także warsztaty artystyczne w Polsce i za granicą, m.in. Paryżu, Londynie, Avignonie, Brukseli i Mediolanie, oraz międzynarodowe seminaria poświęcone różnym aspektom sztuki wizualnej. Akademia Ruchu poświęciła się także organizacji wydarzeń, dzięki którym w Polsce gościły m.in. The Living Theater i Odin Teatret, czy Piccolo Teatro d’Pontedera. Ponadto organizowała wystawy i pokazy filmów w ramach Kina Akademii Ruchu. Podsumowaniem dokonań Akademii Ruchu z lat 80. i początku 90. XX wieku był przegląd prac zespołu zorganizowany w ramach festiwalu Rozdroże w 1994 roku Akademia Ruchu zaprezentowała wówczas Życie codzienne po Wielkiej Rewolucji francuskiej, Dwa, Polskie głosy, oraz Esej, który stanowił opowieść o działalności zespołu z ostatnich 12 lat (ponad 600 spektakli w historii Akademii Ruchu).

3.  Antek– To samolot agrolotniczy AN 23, produkowany w Mielcu na bazie licencji sowieckiego Antonowa. Jego produkcję rozpoczęto w 1960 roku, a zakończono w 2000 roku. Wychowały się na nim pokolenia mieleckich konstruktorów, technologów i monterów. Sprzedawany był do ZSRR, Demoludów, Krajów Arabskich i Afrykańskich, Turcji i USA. Niezwykła wytrzymałość Antka sprawiała, że był on wykorzystywany do wielu zadań. Wykorzystywano go do przewozu ludzi, poczty i różnych ładunków, do prac agrolotniczych, do badań meteorologicznych i geofizycznych, w poszukiwaniu ławic ryb, do gaszenia pożarów leśnych. W PGR-ach Antek służył do chemicznej ochrony roślin i walki z "amerykańską" stonką (na przełomie lat 50- i 60-tych rozpowszechniano mit, że to Amerykanie zrzucają z samolotów stonkę na nasze plantacje ziemniaków!). Polscy agrolotniczy opylali w ramach kontraktów pola uprawne całego naszego globu, zarabiali w dolarach, czuli się elitą, tak! Do dziś jest to jedyny całkowicie wykonany w Polsce samolot, który obleciał świat dookoła. Lot odbył się z okazji 60-lecie Polskich Zakładów Lotniczych w Mielcu. Fabryka przygotowała samolot, ale większość spraw organizacyjnych wziął na siebie inicjator lotu, słynny pilot Waldemar Miszkurka. Obleciał on świat startując z Mielca przez Ateny, Kalkutę, Bangkok, Seul, Hakogate, Kamczatkę, Alaskę, Toronto, Grenlandię, Reykjavik, Stavanger do Rzeszowa. Prędkość przelotowa Antka wynosiła ok. 189 km./h. Poszycie jego dwupłatowych skrzydeł stanowiło płótno. W Mielcu wyprodukowano 12 tys. egzemplarzy Antka. Jednak to nie koniec historii Antka, bowiem się po latach zjawiskiem kultowym, a corocznie w różnych zakątkach świata odbywają się zloty jego amatorów!

4.  Bambino – Popularny w latach 60-tych monofoniczny adapter walizkowy, produkcji krajowej, na którym młodzież odtwarzała płyty z muzyką modnego podówczas “Mocnego uderzenia” podczas prywatek czy też “nasiadówek”, czyli spotkań bez tańców, ale z muzyką i alkoholem. Adapter “Bambino” był symbolem pokolenia słuchającego muzyki rockowej i kontestującego wartości świata rodziców (“wapniaków”), ale jeszcze nie systemu komunistycznego.

5.  Baltona– Byłą to sieć sklepów dolarowych dla marynarzy, coś podobnego do PEWEXu, ale z dłuższym stażem handlowym. Spółkę Baltona założono we wrześniu 1946 roku, by zaopatrywała w żywność statki pływające po Bałtyku. Elitarną karierę Baltona zaczęła trzy lata później, gdy minister żeglugi Adam Rapacki przekształcił ją w Przedsiębiorstwo Handlu Zagranicznego, dostarczające żywność i towary przemysłowe polskim statkom i placówkom dyplomatycznym. Stworzenie takiej instytucji okazało się niezbędne, gdy komuniści wygrali bitwę o handel, a ze sklepów w PRL zniknęły tzw. towary luksusowe. Wedle relacji zbiegłego na Zachód oficera Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego (MBP), Józefa Światły za dostarczanie partyjnym przywódcom dostępnych niegdyś w sklepach towarów odpowiadał osobiście szef wywiadu wojskowego gen. Wacław Komar. Jednak liczba osób, czyli partyjnej nomenklatury, aspirujących do luksusowej konsumpcji stale rosła i w końcu Biuro Polityczne zleciło MBP stworzenie sieci sklepów specjalnych. Wzorowano ją na istniejących od lat 20. w ZSRR placówkach nazywanych oficjalnie rozdzielnikami zamkniętymi, a potem „Bieriozkami”. Jako, że marynarze otrzymywali część pensji w dolarach, a obrót obcą walutą w PRL był surowo zabroniony, władze postanowiły zagospodarować ich wypłaty. Pod egidą Baltony od 1956 roku powstawały na Wybrzeżu oraz przejściach granicznych PRL specjalne sklepy sprzedające szeroki asortyment zachodnich towarów za tzw. dewizy wymienialne. Ale marynarze nadal chętnie wymieniali waluty u cinkciarzy. Ministerstwo Handlu Zagranicznego wpadło wówczas na pomysł płacenia bonami dolarowymi, które można było wydać tylko na zakupy w Baltonie. Opracowanie szaty graficznej bonów zlecono znanej plastyczce Barbarze Kowalskiej. To właśnie ona narysowała na rewersie bonu maszerującego, zadowolonego wilka morskiego, czyli marynarza z fajką w zębach, niosącego zakupy z Baltony. Ten emblemat stał się trwałym symbolem reklamowym Baltony. W 1984 przedsiębiorstwo zostało przekształcone w spółkę akcyjną pod nazwą Przedsiębiorstwo Handlu Zagranicznego Baltona S.A. z siedzibą w Gdyni. Od tego czasu organizowana była też sieć sklepów, która w 1989 liczyła ok. 260 placówek w całym kraju. Marką Baltona oznaczane były linie produktów, m.in.: konserwy, marynaty warzywne, kiełbasy, pieczywo, słodycze, a także piwo. Gdy PRL zakończyła swój żywot, z dnia na dzień sklepy dewizowe oraz specjalne przestały być potrzebne, bo w zwykłych pojawiły się zachodnie towary. Ten upadek koniunktury przetrwała jedynie Baltona, łatwo znajdując się do dziś w nowej rzeczywistości.

6.  Bananówa – Modna na początku lat 70-tych długa spódnica, uszyta z różnokolorowych, skośnych pasów, obcisła w biodrach i lekko rozkloszowana dołem. W “bananówach” chodziły młode dziewczyny i dojrzałe panie, a inspiracją tej kreacji była zaadoptowana komercyjnie moda kontestacji kontrkulturowej “Dzieci kwiatów”.

7.  Bańka obiadowa – Wielce charakterystyczny dla pejzażu ulicy lat 60 i 70-tych obiekt praktyczny służący do przenoszenia do domów ze stołówek przyzakładowych pełnych zestawów obiadowych. Taka bańka składała się z trzech elementów składowych: dolnego, największego pojemnika na zupę, następnie dwóch podobnych pojemników na danie zasadnicze i kartofle. Wszystkie pojemniki maiły “uszka” i budowane w piramidę na “szynach” połączonych z uchwytem tworzyły łatwą w obsłudze, swojską bańkę obiadową.

8.  Bar mleczny - Niezwykle popularna placówka gastronomiczna w czasach PRL, gdzie żywili się studenci, emeryci i robotnicy, ale także miernie uposażeni, bo nie “państwowotwórczy”, pracownicy naukowi wyższych uczelni i drobni urzędnicy. Miały także swoje często dziwaczne nazwy, dla przykładu w Gdańsku „Neptun”, we Wrzeszczu „Akademicki” i “Syrena”, w Warszawie “Stalowy” czy w Sopocie “Bieluch”, ale najbardziej znany bar mleczy – “Cordova”, znalazł się w opowieści filmowej Stanleya Cubrica “Mechaniczna pomarańcza” (zakazanej cenzuralnie w PRL), gdzie mlekiem w szemranym towarzystwie raczył się psychopatyczny protagonista grany przez Malcolma McDowella. Ale ad rem. Barem mlecznym ów przybytek był tylko z nazwy, bo nabyć można było w nim cały asortyment dań zarówno śniadaniowych jak i obiadowych po cenach wielce umiarkowanych, choć dla idei zdrowotności warto było, będąc rosnącym dziecięciem, wypić sakramentalne ½ litra ciepłego mleka w charakterystycznym, piętrowym, bez ucha fajansowym kubasie z napisem “WSS Społem”. Tajemnica niskich cen w Barach Mlecznych wynikała z dofinansowania całej oferty kulinarnej baru przez władze samorządowe, gdyż powszechnie było wiadomym, że społeczeństwo jest biedne, a rewolucje rodzą się zazwyczaj w pustych żołądkach. Najbardziej popularnymi daniami barów mlecznych były: ruskie pierogi, pierogi leniwe, naleśniki z serem, gulasz z serc, cynadry, flaczki, zasmażana kapusta, placki ziemniaczane, gryczana z tłuszczem i skwarkami, zupa szczawiowa z jajkiem, pomidorowa z ryżem i budyń z sokiem wiśniowym. W znakomitym filmie reżysera Barei, komedii wszechczasów PRL, jest kapitalna scena z baru mlecznego, gdzie jego klienci jedzą posiłek przy pomocy dwóch widelców połączonych krótkim łańcuchem i przytwierdzonych do stołu metalowym uchem, przez które naprzemiennie przeciągają sztućce, aby użyć ich zgodnie z przeznaczeniem i, nie daj Boże, nie przywłaszczyć sobie "dobra społecznego". Jest to wymowna, symboliczna scena zniewolenia, upokorzenia i wplątania w absurd człowieka w teatrze komunistycznej tragifarsy. Lecz sam bar mleczny był instytucją przyjazną człowiekowi i pomimo likwidacji ich sieci w dobie III RP z powodu redukcji “opiekuńczości państwa”, te które pozostały cieszą się dużą popularnością. To smutny przyczynek do refleksji, że choć “runęły mury”, to “cudowne wzbogacenie” dotyczy zwłaszcza polityków i “ludzi starego układu”, którzy bezkarnie (pomimo alarmów prasy niezależnej) malwersują społeczne i dotowane pieniądze, kpiąc z prawa i społecznej biedy.

9.  Bitelsówy – To rodzaj obuwia zwany także “bitelsbuty”, lub “bitelsówki”, noszony przez młodzież w drugiej poł. lat 60-tych w PRL. Były to czarne półbuty ze ściętym do środka, półokrągłym obcasem, szpiczastymi, zagiętymi do góry noskami i niskimi cholewkami z gumowym ściągaczem. Nazwa tego obuwia pochodziła od nazwy angielskiego zespołu “The Beatles”, który w owym okresie bił na świecie rekordy popularności estradowej i lansował młodzieżową modę epoki.

10.                     Budka z piwem – Szalenie charakterystyczna dla pejzażu ulicy miast PRL w latach 50-tych i 60-tych instytucja gastronomiczna, obrosła, materialnie i kulturowo swoistym folklorem obyczajów spożycia i wydalania. Budka z piwem była najczęściej drewnianym, pomalowanym na zielono kioskiem, serwującym piwo kuflowe i butelkowe po cenach znacznie niższych niż w restauracjach. Jej klientami byli powracający z “hut i fabryk”, zmęczeni pracą i otumanieni nachalstwem propagandy robotnicy, sfrustrowani inteligenci i pogodni wałkonie. Tu właśnie w atmosferze alkoholowego zbratania mogli ponarzekać nad wspólnym losem “udupienia” przez system komunistyczny i zgorszyć swym życiowym “rozchełstaniem” stateczne matrony i emerytów. Prekursorką naszej budki z piwem była sowiecka “budka z wódką”, która spełniała podobną rolę skutecznego pacyfikatora "nastrojów rewolucyjnych” wśród robotników radzieckich. Alkohol był zawsze sprzymierzeńcem władzy komunistycznej, gdyż ze swej natury odrealniał konsumentów i lokował ich w “nierzeczywistości”, gdzie zastępczo rozładowywali swe negatywne emocje i snuli fantazje. Plaga pijaństwa w ZSRR i innych krajach bloku komunistycznego, więc i w PRL, była wyrazem nie “karnawałowych” nastrojów obywateli, ale poczucia beznadziei i przymusu ucieczki od upiornej rzeczywistości w alkoholową iluzję. Przez lata pod budkami z piwem obywatele PRL pielgrzymowali do krainy błogiego otumanienia, gdzie nie spotykali dyrektorów, milicjantów, szpicli i gderających żon.

11.                      Bubloteka– Była to telewizyjna, ironiczna lista najbardziej kiczowatych polskich przebojów z lat 80-tych. Czołowe miejsca zarezerwowane były dla ulubieńców nadwiślańskich gustów prowincjonalnych, takich jak zespół “Bolter” (wielki “antyhit” "Daj mi tę noc"), oraz łzawe i patetyczne knoty muzyczne Krzysztofa Krawczyka, Papa Dance, Eleni, Tercetu Egzotycznego i innych gwiazd klimatów biesiadnych i dancingowych. Prezenterami “Bubloteki” byli: Andrzej Wojciechowski (aktualny działacz branży muzycznej) i Grzegorz Miecugow (były prezenter TVP, obecnie TVN “Szkło kontaktowe”). Widocznie ta “edukacyjna” muzycznie inicjatywa rozminęła się z “misją społeczną”, bowiem rozkwit kiczu muzycznego w III RP (disco-polo, hip-hop, dance) świadczy o tym, że nasze gusta muzyczne uległy jedynie gruntownemu pogorszeniu lub objawiły swe prawdziwe oblicze.

12.                      Chody – Pojęcie “mieć chody” oznaczało znać osobę z establishmentu komunistycznego lub administracji, dzięki której można było osiągnąć, obecnie oczywiste, a w czasach PRL lukratywne, przywileje takie jak: wyjazd do pracy za granicę, umieszczenie dziecka na studiach, uzyskanie koncesji na sklep lub warsztat rzemieślniczy, otrzymanie przydziału na mieszkanie czy talonu na samochód. A więc żeby żyć w miarę normalnie, trzeba było “mieć chody” lub być bardziej “zeszmaconym” i należeć do PZPR. „Chody” wyrabiał się jeżdżąc na wczasy zakładowe, wycieczki krajów i zagraniczne, grzybobrania i szkolenia, gdzie można było napić się wódki z „kim trzeba” i nawiązać cenną znajomość dającą w perspektywie „chody” przy załatwianiu życiowo ważnych spraw w rzeczywistości PRL.

13.                      Ciepłe lody - To taki paradoks czasów PRL, a paradoksy były na on czas rzeczą nagminną. Sprzedawane przez okrągły rok w sklepach prywatnych i państwowych, a składały się z waflowego rożka wypełnionego piankowatą lub gęstą masą kremową o jasnym kolorze, zalaną z góry warstewką substancji czekoladopodobnej. Całość higienicznie opakowana była w celofanową folię i zazwyczaj wyłożona na ladzie. Ciepłe lody spełniały rolę erzacu dla dzieci, które akurat miały infekcje gardła, więc nie wskazane im były oryginalne, zimne lody, a także w sezonie zimowym, kiedy nie szuka się ochłody, ale magia lodów tak samo kusi dzieci. Podobnie, jak “czar oranżady”, przetrwały do dzisiaj.

14.                     Czarne chmury – Jest wysoce prawdopodobne, że ten patriotyczny i propagujący kulturę szlachecką serial ma „szemranego” twórcę scenariusza. Według „poczty pantoflowej” Guziński i Pietruski tylko podpisali scenariusz swoimi nazwiskami, gdyż nazwisko rzeczywistego autora z oczywistych względów nie mogło się znaleźć w napisach serialu. Wedle tej teorii twórcą scenariusza był Ludwik Kalkstein, potomek protagonisty serialu, ale agent gestapo w Armii Krajowej, zwierzchnik grupy która zadenuncjowała generała „Grota” Roweckiego, a który w latach 1953-65 odsiadywał wyrok za współpracę z gestapo. Tyle „czarnego” wstępu do informacji o „Czarnych chmurach”.  Był to polski serial telewizyjny w reżyserii Andrzeja Konica z roku 1973, wyprodukowany przez TVP, a emitowany w 1974 roku, taki z gatunku „płaszcza i szpady”, zawierający również wątki miłosne, a obfitujący w sceny walk, pościgów, ucieczek i pojedynków. Postać głównego bohatera pułkownika Krzysztofa Dowgirda nawiązuje do autentycznej postaci pułkownika Krystiana Ludwika Kalkstein-Stolińskiego. Akcja toczy się w drugiej połowie XVII wieku, a osią fabuły są dramatyczne epizody walk i dyplomacji o utrzymanie przy Rzeczypospolitej Prus Książęcych. Realizacja trwała przeszło rok, poza łódzkim atelier zdjęcia kręcono we wnętrzach w Baranowie Sandomierskim, w Pałacu Biskupów Krakowskich w Kielcach i Klasztorze pokamedulskim w Rytwianach pod Staszowem, w Łączynku, Krakowie, Lublinie, a plenery – m.in. pod Augustowem oraz na zamku Tenczyn. W rolach głównych serialu wystąpili:   Leonard Pietraszak – pułkownik Krzysztof Dowgird, Ryszard Pietruski – wachmistrz Kacper Pilch, Stanisław Niwiński – rotmistrz Zaremba, Edmund Fetting – margrabia Karol von Ansbach, Janusz Zakrzeński – namiestnik Erick von Hollstein, Maciej Rayzacher – kapitan Knothe, Anna Seniuk – Magda Domaradzka, Elżbieta Starostecka – Anna Ostrowska, Mariusz Dmochowski – hetman Jan Sobieski. Całość skonstruowana na zasadzie „powieści-rzeki”, składa się z10 jednogodzinnych odcinków, trzymających w napięciu do ostatniej minuty serialu...

15.                     Czterej pancerni i pies- Był to serial telewizyjny bardzo popularny w czasach PRL i III RP, w reżyserii Konrada Nałęckiego, według scenariusza Janusza Przymanowskiego powstałego na podstawie książki tegoż autora pod tym samym tytułem. Serial powstał w latach 1966–1970. Fabuła przedstawia taki oto wojenno-romantyczny obraz: pośród jednej z dywizji pancernych Wojska Polskiego u boku Armii Czerwonej znajduje się czołg o numerze bocznym 102 zwany "Rudy", bo taką nazwę nadali mu bohaterowie, a chroni swym pancerzem przed kulami wrażych faszystów Janka, Gustlika, Grzesia i Olgierda, oraz ich psa Szarika, a ci zaś przeżywają z nim szereg wojennych przygód. Podczas codziennego żołnierskiego życia bohaterowi przeżywają chwile smutku i przygnębienia, jak również radosne momenty, oraz pierwsze młodzieńcze miłości i zwycięstwa nad wrogiem wespół z zaprzyjazninymi sołdatami radzieckimi. Tak w skrócie można opisać ten sentymentalny, popularny, lecz do cna fałszywy serial, takie historical fiction na ekranie telewizyjnym. Dodać trzeba, iż obsadę serialu stanowili: sierżant Marusia Ogoniok, Marusia (Pola Raksa), porucznik Olgierd Jarosz, Olgierd (Roman Wilhelmi), kapral/plutonowy/sierżant Gustaw Jeleń, Gustlik (Franciszek Pieczka), kapral/plutonowy/sierżant/podporucznik Jan Kos, Janek (Janusz Gajos), plutonowy/sierżant/starszy sierżant Grigorij Saakaszwili, Grześ (Włodzimierz Press), szeregowy/kapral Tomasz Czereśniak, Tomuś, Tomek (Wiesław Gołas), stary Czereśniak (Tadeusz Fijewski), natomiast jak prywatnie nazywał się pies Szarik do dziś nie wiemy.

16.                     Dary zagraniczne – W czasach ożywionych kontaktów Polski z Zachodem, czyli latach 1980-1981, kiedy zwycięstwo “Solidarności” i wizja reform polityczno-społecznych czyniły nasz kraj atrakcyjnym medialnie, wielu gości zagranicznych przywoziło z sobą różne artykuły pierwszej potrzeby, aby przekazywać je znajomym lub parafiom kościelnym na rzecz najbiedniejszych. Zrodziła się z tego zakrojona na dużą skalę akcja organizacji charytatywnych i osób prywatnych na rzecz pomocy ludziom potrzebującym (a takich nie brakowało) w PRL. Dary zagraniczne docierały do wielu miast, miasteczek, a nawet wsi polskich i niosły, prócz materialnego wsparcia, dowody solidarności obywateli “wolnego świata” z narodem, który w sposób zorganizowany przeciwstawił się komunistycznej władzy. Darami, które najczęściej do nas trafiał były: środki higieny (proszki do prania, szampony, pasta do zębów, podpaski), żywność (żółte sery, mleko w proszku, konserwy mięsne, czekolada, kawa, kakao, olej), a także odzież, obuwie i papierosy. Czasem z transportem darów wwożone były jako “kontrabanda” kserografy, powielacze, papier, farby drukarskie i książki objęte cenzurą w PRL. Zjawisko zaopatrywania w dary zagraniczne nasiliło się w czasie stanu wojennego, a kontynuowane było aż do 1989 roku, czyli czasu upadku systemu komunistycznego w Polsce. Podział darów nie zawsze był sprawiedliwy i nie zawsze trafiały one do najbardziej potrzebujących, ale w ręce spekulantów, którzy handlowali nimi na bazarach.  Jak zwykle to bywa przy okazji każdej działalności społecznej.

17.                     Degolówka – Męskie nakrycie głowy, bardzo popularne w PRL w końcu lat 60-tych, podobne do francuskiego “kepi”, czyli wojskowej czapki w kształcie walca z daszkiem, a noszonej do paradnego munduru przez prezydenta Francji gen. De Goulle. Moda na “degolówki” powstała za sprawą wizyty w PRL szanowanego i lubianego przez Polaków, bo deklarującego się być przyjacielem Polski, gen. De Goulle we wrześniu 1967 roku.

18.                     Dewizy - Także zwane walutami wymienialnymi, to określenie używane w PRL odnoszące się do walut krajów kapitalistycznych na czele z US dolarem, które podlegały pełnej wymienialności, zarówno pomiędzy sobą jak i na waluty krajów Bloku Wschodniego, tzw. Demoludów.  Waluty pochodzące z "krajów demokracji ludowej" nie były swobodnie wymienialne na waluty krajów zachodnich, ani także między sobą wzajemnie. Wymiana walut krajów bloku wschodniego, czyli tzw. pierwszego obszaru płatniczego, odbywała się na podstawie administracyjnej decyzji odnośnych władz. Taka decyzja zezwalała na zakup określonej sumy walut wymienialnych po oficjalnym kursie wymiany. Zwykle dla osób fizycznych ustalano roczne lub kilkuletnie limity sprzedaży walut, zarówno wymienialnych, czyli dewiz, jak i tych z krajów bloku wschodniego. Istniały też limity zakupu dewiz odnoszące się do wyjazdu zagranicznego do krajów Zachodu. Do odnotowywania i kontroli legalnych transakcji zakupu walut wymienialnych i niewymienialnych na potrzeby indywidualne służyły w PRL tzw. książeczki walutowe. Zapis takiej transakcji w książeczce walutowej był podstawą legalnego wywozu dewiz za granicę, a wywożone inaczej dewizy podlegały konfiskacie! Narodowy Bank Polski emitował także talony tranzytowe NBP, dające obywatelom PRL prawo do wymiany złotówek na waluty krajów Bloku Wschodniego, przez które podróżował. Handel walutami wymienialnymi odbywał się też często na zasadzie transakcji nielegalnych po kursie czarnorynkowym, zwykle znacząco wyższym od oficjalnego. Nieformalną wymianą walut po wolnym kursie zajmowali się przede wszystkim cinkciarze, którzy po 1989 roku utworzyli „elitę gospodarczą” III RP.  Wiele krajów bloku wschodniego zobowiązywało swoich obywateli do wymiany części lub wszystkich otrzymywanych z Zachodu rent, emerytur, płac czy przekazów od rodziny w walutach wymienialnych na waluty lokalne po kursie oficjalnym. W PRL też na specjalne bony, jak np. bony towarowe PeKaO.  Na obrót samymi walutami wymienialnymi pomiędzy osobami fizycznymi bez pośrednictwa instytucji państwowych zezwolono formalnie dopiero pod koniec listopada 1988, czyli za rządu Mieczysława Rakowskiego. Ostatecznie swobodny obrót walutowy zalegalizowało w pełni prawo dewizowe z 15 marca 1989. Do 1956 roku za posiadanie dewiz można było trafić do więzienia, albo na stryczek, jeśli po konwejerze przesłuchiwany „przyznał się”, że były one zapłatą za działalność szpiegowską na rzecz „zgniłego Zachodu”.

19.                     Dobranocki TVP - Był to wieczorny blok programowy przeznaczony dla dzieci w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym, a także wszystkich „milusińskich” w wieku od lat 5 do 105! Był emitowany na antenie TVP , a potem w programami TVP1. Terminy emisji Dobranocki zmieniała się i tak: 19:20 – lata 60. i 70., 19:00 – koniec lat 70., 18:50 – pierwsza połowa lat 80., 19:00 – druga połowa lat 80. "Dobranocka” pod koniec swojej obecności w TVP1 od poniedziałku do piątku, czyli w dni robocze i szkolne, trwała do 10 minut, a w soboty i w niedziele czas emisji wynosił 20 minut. Program powstał w latach 50. XX wieku i emitował dzieciom dobranockowe teatrzyki m.in. „Jacka i Agatkę” i „Misia z okienka”. W latach 70. w „Wieczorynce” rozpoczęły emisje seriali polskich i zagranicznych. I wtedy królowały takie animowane serie bajkowe jak: Bolek i Lolek, Porwanie Baltazar Gąbki, Baśnie i waśnie, Zaczarowany ołówek, Ferdynand Wspaniały, Miś uszatek”, Pomysłowy Dobromir, Przygody Misia Colargola, Reksio, Przygody kota Filemona, Gąska Balbinka, Przygód kilka wróbla Ćwirka, Wędrówki Pyzy, Rozbójnik Rumcajs, Pszczółka Maja, Bajki mchu i paproci, Psi żywot, Muminki, Piaskowy dziadek, Makowa panienka, Pinokio, Wilk i zając, Wodnik Szuwarek, Gumisie, czy Smerfy. Plebiscyt zorganizowany w 1997 roku przez Telewizję Polską i Gazetę Wyborczą wyłonił pierwszą dziesiątkę wszech czasów, a wglądała ona tak: 1. Bolek i Lolek, 2. Smerfy, 3. Wilk i zając, 4. Gąska Balbinka, 5. Kubuś Puchatek, 6. Pszczółka Maja, 7. Muminki, 8. Myszka Miki, 9. Miś uszatek, 10. Rozbójnik Rumcajs. I co jak co, ale przyznać trzeba, że Dobranocki w PRL były urocze, pozbawione elementów brutalności (na dużą skalę) okrucieństwa i koszmaru, a więc nie należały do strategii propagandowej aparatu zniewolenia obywatela, bowiem dziecko nie nadaje się jeszcze do „obróbki skrawaniem” świadomości, jest naiwne i często nie ma wyobrażenia o realiach świata. Dopiero ideologiczna szkoła robiła swoje!

20.                     Dziennik Telewizyjny – Najważniejsza instytucja (dez)informacyjna, “tuba propagandowa” TVP w czasach PRL, prawdziwa komunistyczna “msza święta”, celebra słusznego interpretowania zjawisk w Polsce i na świecie. Jako zjawisko medialne Dziennik Telewizyjny pojawił się po raz pierwszy na ekranach telewizorów 1 stycznia 1958 roku. Wtedy jeszcze nie miał istotnego znaczenia propagandowego, bowiem w całej Polsce było wówczas zaledwie kilkadziesiąt tysięcy abonentów, ale eksperci PZPR od spraw propagandy stawiali przewidująco na ekspansję telewizji i jej siłę oddziaływania, jako na podstawowe narzędzie indoktrynacji społeczeństwa. W 1960 roku “Centralny Urząd Radiofonii” przemianowany został na: "Komitet do spraw Radia i Telewizji". Wedle sowieckiego obyczaju potocznie mówiło się o nim "Radiokomitet". W 1965 roku zarejestrowano dwumilionowego abonenta, tak więc telewizja stawała się realnie wiodącym instrumentem w strategii PRL-owskiej kampanii propagandowej. Komunistyczni dygnitarze, zaczęli zważać na obecność kamer i uczyli się podstawowej zasady propagandowej, że ważne jest tylko to, co pokaże telewizja w emitowanym o 19.30 DTV. W latach 70-tych i 80-tych osiągnął on szczyt sukcesu propagandowego, był rytualną “mszą partyjną”, celebrowaną z liturgicznym namaszczeniem, sławiącą sukcesy PRL i PZPR, skutecznie oddziałującym na świadomość społeczeństwa i budującym fałszywy obraz polityczny Polski i świata. Pomimo swego pompatycznego i nudnego charakteru miał wielką oglądalność, bowiem nadawano go jednocześnie w obu programach telewizji, aby widzowie nie mogli znajdować “strawniejszej” alternatywy na drugim kanale. Był typowym narzędziem manipulacji i dezinformacji, tak więc redakcja rutynowo używała metod uznawanych w dziennikarstwie za nieuczciwe i godne potępienia. Program prowadzili w tym czasie dyspozycyjni spikerzy, tacy jak: Jerzy Tepli, Irena Falska, Krystyna Loska, Jerzy Rosołowski, Marek Tumanowicz, Andrzej Racławicki i in. Namaszczoną celebrę propagandową DTV otwierała codzienna pozycja informacja o dokonaniach I sekretarza i każde wydanie zaczynało rytualne zaklęcie: “Dobry wieczór państwu! Pierwszy sekretarz Komitetu Centralnego Edward Gierek odwiedził dziś PGR w miejscowości Ameryka pod Olsztynem”. Kolejne odsłony dziennika informowały tylko o sukcesach PRL: otwierano nowe trasy komunikacyjne, pokazywano spektakularne spusty surówki w Hucie Katowice i Lenina, z pochylni spływały statki,  uruchamiano fabryki domów i prezentowano osiągnięcia przemysłu motoryzacyjnego, a zwłaszcza wzrost produkcji ulubionego, gierkowskiego “volkswagena”, Fiata 126 P. W DTV nie podawano informacji o klęskach żywiołowych, bowiem były one “niesłuszne” propagandowo, gdyż tego rodzaju doniesienia niepotrzebnie niepokoiłyby obywateli i siały pesymizm. Skutecznie budowano obraz, że PRL, to kraj osiągnięć i sukcesów, a niepowodzenia i katastrofy zdarzają się w państwach “Zgniłego Zachodu”. Sam prezes, Maciej Szczepański, przyjeżdżał z centrali na Woronicza na plac Powstańców, do siedziby DTV, aby osobiście doglądać montażu przemówień Gierka. A robił to tak skrupulatnie, że przy stole montażowym rosło napięcie, czy uda się zdążyć przed sakramentalną “pół do ósmej”. Kiedy upadł mit budowania “Drugiej Polski” latem 1980 roku, po wybuchu fali strajków i zawiązaniu się strajku solidarnościowego w Stoczni Gdańskiej, kierownictwo PZPR przejęło nadzór nad telewizją i zastosowało “ręczne sterowanie”, zwłaszcza jej najważniejszym propagandowo instrumentem - DTV. Decyzje, czego nie wolno, co wolno i w jakiej formie pokazać, podejmowali sekretarze KC: Olszowski i Kania. Po powstaniu "Solidarności" DTV stał się prawdziwym bastionem propagandy PZPR, gdyż w gazetach spontanicznie rozszerzał się margines wolności słowa, ale redakcja na placu Powstańców impregnowana była na “antysocjalistyczne” nowinki i trwała na straży “pryncypiów ustrojowych”. Telewidzom oferowano więc spreparowany obraz świata, w którym przyczyną zła wszelkiego była "Solidarność" bezczeszcząca sowieckie groby, blokująca na redzie statki z cytrusami i wywołująca ciągłe strajki prowadzące kraj do upadku, co powodowało protesty ludności domagającej się “przywrócenia ładu i porządku”. Od 13 grudnia 1981 roku DTV nadawany był przez parę tygodni ze studia w jednostce wojskowej przy ulicy Żwirki i Wigury w Warszawie, czyli tzw. “bunkra”. Przebrani teatralnie w wojskowe mundury spikerzy czytali z posępną powagą komunikaty WRON i informowali ze zgrozą o odkryciu kolejnych magazynów broni gromadzonej przez "Solidarność" i jej “listach proskrypcyjnych”, czyli spisie towarzyszy z PZPR przeznaczonych do “powieszenia na latarni”. Niemal codziennym gościem w redakcji dziennika był rzecznik rządu Jerzy Urban, zwany cynicznie “niedorzecznikiem”, autor jątrzących komentarzy i pomysłodawca kolejnych manipulacji propagandowych, twórca teorii “samożywności rządu” w obliczu zapaści gospodarczej, której winni byli zmanipulowani obywatele i agenturalni wrogowie ustroju. Redagowany w stylu “kapralskim” w latach 80-tych DTV doszczętnie utracił wiarygodność, stając się przedmiotem powszechnych kpin. Ratując sytuację i szukając sposobów zwiększenia skuteczności oddziaływania swej propagandy, komunistyczni socjotechnicy uruchomili w drugiej połowie dekady dwa nowe programy informacyjne: “Telexpress” i “Panoramę”, rozszerzając tym siłę propagandowego rażenia. 28 października 1989 roku kończąc wywiad w głównym wydaniu DTV, aktorka Joanna Szczepkowska słowami: "proszę Państwa, 4 czerwca 1989 roku skończył się w Polsce komunizm", czym, niestety, jedynie symbolicznie zakończyła "erę komunizmu" w Polsce. A już trzy tygodnie później, 18 listopada, DTV został zastąpiony przez “Wiadomości TVP” z inicjatywy solidarnościowego prezesa Andrzeja Drawicza. Wiadomości TVP, były “nową, starą” tubą informacji preparowanej, w których długo jeszcze pracowali dziennikarze znani widzom ze stanu wojennego, a w strukturach administracyjnych siedzieli starzy funkcjonariusze komunistyczni. W jakim stopniu redakcje informacyjne TVP obsadzone są jeszcze na różnych szczeblach przez ludzi tajnych służb byłego PRL, pokaże historia, ale fakt, że media demokratycznej III RP były przez dwadzieścia kilka lat pod kontrolą ludzi dawnego systemu, jest zwyczajnym skandalem i polityczną kompromitacją nowego aparatu władzy w owej III RP, a ich „odbicie” przez PiS jest tylko krokiem ku normalności.

                21.             Dziecięce wyliczanki - Była to bardzo ważna, niestety już zanikająca, mająca długą tradycję (jeszcze przedwojenną) forma  twórczości wierszowanej dzieci i młodzieży, a wyrażająca ich poczucie humoru, ich bystre, społeczne obserwacje, a także surrealną wyobraźnię i ciągoty do wulgaryzowania. Wyliczanki stosowane były przy wybieraniu drużyn do podwórkowej gry w piłkę nożną, gry w palanta, chowanego czy ciciubabkę. Oto przykłady takich wyliczanek - 1. Pałka, zapałka, dwa kije, kto się nie schowa, ten kryje!   2. Entliczek, pentliczek,  czerwony stoliczek,  na kogo wypadnie,  na tego bęc!    3. Wpadła Bomba do piwnicy napisała na tablicy S O S głupi pies. Tam go nie ma, a tu jest.   4. Siedzi baba na cmentarzu,  trzyma nogi w kałamarzu.  Przyszedł duch,  babę buch, baba fik, a duch znikł!   5. Pani Zo-zo-zo,  Pani Sia-sia-sia,  Pani Zo Pani Sia,  Pani Zosia męża ma.  A ten mąż, mąż, mąż,  pije wciąż, wciąż, wciąż.  A co? Trochę wina, trochę wódki i od tego jest malutki. Raz, dwa, trzy - wychodź ty!    6. Dwa aniołki w niebie piszą list do siebie piszą, piszą i rachują ile kredek po-trze-bu-ją?   7. Aniołek Fiołek Róża Bez Konwalia Balia Wściekły Pies   8. Ene, due, rabe, połknął bocian żabę, a później chińczyka, co z tego wynika? Raz, dwa, trzy wychodź ty! 9. Idzie kominiarz po drabinie, fiku, miku, jest w kominie! 10. Lato, lato, już po lecie, Staszek Gazda jest na mecie, a Melichow dodał gazu i się znalazł na cmentarzu. Na cmentarzu w piłkę grali i w kapelusz mu nasrali! 11. Szumi woda szumi, po kamieniach pędzi, harcerze cwaniacy szukają pieniędzy. Szukają, szukają, nic z tego nie mają, jeden od drugiego gacie pożyczają. 12. Ene, due, rike, fake, torba, borba, ósme smake, deus, meus, kosmateus i morele bakst! Być może było ich więcej, ale autor pamięta tyle, a leksykon jest jego subiektywną opowieścią!

22.                     Dziwka dolarowa – Była to w szarej rzeczywistości PRL osóbka tyleż barwna, co otoczona społeczną pogardą i zawiścią. Na istnienie “podziemia nierządnego” dawały cichy dopust władze komunistyczne, same często korzystając z usług “nierządnego personelu”. Tajemnicą poliszynela były pikantne zdarzenia, iż podczas wielogodzinnych, nudnych narad działaczy partyjnych wyższych szczebli pod stołami zjawiały się wynajęte prostytutki i obsługiwały oralnie znużonych wysiłkiem “budowania socjalizmu” aparatczyków. Jednak najlepiej prosperowały w okolicznościach absurdu ekonomiczno-ideologicznego dziwki dolarowe, które prowadziły swą płatną w obcej, zachodniej walucie, usługę erotyczną w odwiedzanych przez turystów i marynarzy obcych bander drogich hotelach miast portowych, jak Gdańsk, Gdynia i Szczecin oraz Stolicy, gdzie sławne były dziwki dolarowe z „Hotelu Europejskiego”. Najczęściej w tej roli występowały studentki anglistyki i romanistyki, a także wykształcone, inteligentne lecz cyniczne młode kobiety, które tą drogą chciały się szybko wzbogacić i ustabilizować życiowo na dobrym poziomie materialnym, czego nie mogły oczekiwać podejmując pracę zawodową. Za swe profesjonalne świadczenia brały znacznie więcej, niż pozostałe, obsługujące klientów krajowych, przedstawicielki najstarszego zawodu świata, bo średnio ok. 150-200 $, czasem i 500$. Najczęstszymi ich klientami byli amatorzy z petrodolarowych krajów arabskich, Szwecji, Anglii, Niemiec (RFN), Danii i Włoch. Podobnie, jak i pozostałe przedstawicielki profesji, były często TW MO i SB, spłacając w ten sposób dług za tolerowanie przez władze komunistyczne ich rzekomo “wrogiego ideowo” procederu.

23.                     Dzwony – Modne w latach 60 i 70-tych spodnie noszone zarówno przez kobiety jak i mężczyzn. Moda na “dzwony” była inspirowana estradowym ubiorem  „glamrockowych” grup muzycznych np.  “The Kinks”, “T. Rex”, czy “Kiss” oraz ubiorem zachodniej młodzieży z kręgów hipisowskich. Dzwony były obcisłe w biodrach i udach zaś dołem rozkloszowane, czasem wręcz groteskowo, bo do szerokości 60 cm. w dole nogawki. Najmodniejsze męskie dzwony szyte były z dywetyny, materiału zbliżonego do pluszu i o fakturze podobnej tygrysiej skóry, a ich właściciele “ostro zadawali szpanu”.

24.                     Dżem z dyni o smaku pomarańczowym – Nazwa jednego z dżemów II klasy, czyli jeden z wielu absurdów czasów PRL, kiedy obecność erzacy zasadniczych produktów np. wyrobów czekoladopodobnych, etykietek zastępczych, win owocowych, ruskich termosów czy sztucznych owoców tropikalnych na sklepowych wystawach, była na porządku dziennym. Była to prosta pochodna "nierzeczywistości" polityczno-społecznej, która niczym sen koszmarny czy niejasny, raz upiorny, innym razem tylko groteskowy i absurdalnie śmieszny, była stałą scenerią życia ludzkiego w dorzeczu Wisły i pozostałych krajach objętych sowiecka dominacją.

25.                     Eros – To był nazwa kondoma, czyli prezerwatywy stosowanej jako jedna z metod antykoncepcji w czasach komuny. W PRL stosowane były za poradą ginekologów metody antykoncepcyjne z kalendarzykiem małżeńskim na czele, popularna była też metoda „wysiadka przed stacją”, czyli stosunek przerwany (coitus interuptus), popularne były „Globulki Z”, czyli dopochwowe czopki plemnikobójcze, a także stosowane były prezerwatywy, potocznie zwane erosami, a to od nazwy tego wyrobu gumowego – Eros-oil-ex. Te ostatnie ciszyły się dużo mniejszym powodzeniem, niż obecne Durexy, jak twierdzą znawcy tematu - były zbyt grube i „śmierdziały gumą”, albo pękały podczas stosunku. Także dewocyjnie usposobione kioskarki potrafiły sprzedawać uprzednio przedziurawiane szpilką erosy, walcząc z ten sposób z zachowaniami „nie miłymi bogu”. Prezerwatywy można było bez problemu kupić w kiosku, czy aptece, ale było to krępujące dla chłopców, obyczajowo wyśmiewane, niezręczne, a dla dziewcząt – wręcz nie do pomyślenia. Ironiczny stosunek do spraw antykoncepcji wyraża zacytowane tu powiedzonko: „Tylko margaryna mleczna przeciw ciąży jest skuteczna! Przed stosunkiem pół godziny zażyj kostkę margaryny”. W połowie lat 80-tych XX wieku pojawiała się tzw. spirala, czyli miedziany implant, który ginekolog umieszczał w kobiecej macicy, a który to wytwarzając permanentny stan zapalny błony śluzowej zapobiegał implantacji zapłodnionego jajeczka i rozwojowi ciąży. Ale były też inne, bardziej drastyczne metody. Obowiązująca od 1956 roku ustawa o warunkach dopuszczalności przerywania ciąży wprowadziła możliwość dokonywania aborcji przez uprawnionego lekarza ginekologa w trzech przypadkach: wskazań lekarskich dotyczących zdrowia kobiety lub płodu, zapłodnienia w wyniku przestępstwa (gwałtu, molestowania nieletniej), lub ze względu na trudne warunki życiowe ciężarnej (samotna matka, ubóstwo). Skierowania na zabieg przerwania ciąży „z przyczyn społecznych” dostawało się bez problemu. Zabieg był przeprowadzany w szpitalu, w pełnym znieczuleniu i całkowicie bezpłatnie. Niestety, aborcja była powszechnie akceptowana i nie stanowiła powodu do wstydu, jednak czasami była nadużywana i traktowana jako „zastępczy środek antykoncepcyjny” w obliczu obyczajowej ciemnoty i pruderyjnego stosunku obywateli PRL do seksu, pomimo deklaracji władz o „postępie społecznym”, Polacy pogrążeni byli w ignorancji, prymitywizmie i wulgaryzacji spraw seksualnych, a to z wielką szkodą dla jakości życie seksualnego ludzi doby PRL, a także tragicznych konsekwencji „niechcianych ciąż” u nie do końca świadomych ich przyczyn kobiet. W liceach nie było żadnych „pogadanek uświadamiających”, a o sprawach płci i seksu młodzież dowiadywała się na lekcjach biologii: o rozmnażaniu ssaków, z człowiekiem włącznie, i o chorobach wenerycznych, złowrogiej konsekwencji seksu. Prywatnie, w domach, popularną stała się wiejska filozofia życia głosząca takie mądrości: „cnota jest największą wartością dziewczyny”, „seks dopuszczalny jest tylko po ślubie” i że „sprawia on przyjemność tylko facetom, a dla kobiet to męka, poświęcenie i obowiązek małżeński”. Ten stan rzeczy został przełamany, kiedy także w latach 80-tych pojawiła się „Sztuka kochania” Michaliny Wisłockiej, czytana przez kobiety i dziewczyny czasem w głębokiej tajemnicy i z wypiekami na twarzach. Jej lektura zaczynała zmieniać i liberalizować postrzeganie tematu seksu i przyczyniła się do poczucia „hedonizmu” w uprawianiu seksu, rozpalała ciekawość , rozgrzeszała z pruderii, zachęcała kobiety do uprawiania fellatio (miłość francuska), której uprzednio kobiety PRL bały się jak przysłowiowego „ognia piekielnego”. Uświadamiała także, że seks bez zabezpieczenia może skończyć się ciążą. Nie zmienia to faktu, że seks doby PRL był posępny, siermiężny i wielce mechaniczny, coś na kształt „picia bełta w bramie”, choć były od tego wyjątki, ale tego szukać należy w odrębnych, specjalistycznych opracowaniach.

26.                     Etykieta zastępcza – To PRL-owski klasyk zgrzebności i braku estetyki w podaniu towaru, a wynikający z nie istnienia w państwach bloku sowieckiego konkurencji rynkowej i zabiegania o uznanie u klienta. Tak więc towary opatrzone niechlujną w swej formie plastycznej “etykietką zastępczą” znikały masowo z półek, gdyż “kiedy nie ma co się lubi, to się lubi co się ma”. W istocie była to uproszczona wersja zwyczajnej etykiety danego produktu w PRL. Etykiety zastępcze były powszechne w PRL i krajach Demoludów z powodu niewydolności systemu i braku rynku, co czasem skutkowało niemożnością  produkcji normalnych etykiet (brak projektu, dobrego papieru czy farb drukarskich). Były zwykle wykonywane przy pomocy sitodruku, stempli, fotokopii, itp. Zdarzało się, ze wykonywane były na odwrocie etykiet produktów, których produkcja była właśnie niemożliwa ze względu na braki w zaopatrzeniu w surowce, lub gromadzenie ich w magazynach wojskowych! Etykiety zastępcze, dżemy pomarańczowe z dyni czy „wyroby podobne„ np. czekoladopodobne, seropodobne były cechą charakterystyczną PRL, upodobniając absurdy rynku do czasów wojny.

27.                     Fajrant – To nazwa oznaczająca koniec pracy w wyznaczonym przez pracodawcę terminie. Ale w PRL dyscyplina pracy, zwłaszcza na budowach, była pożałowania godna, więc fajrant zaczynał się wtedy, kiedy majster dawał sygnał, że robota skończona i można “dać w kimono” albo “zrobić flaszkę”. W czasach PRL bardzo popularnym powiedzeniem było: “gdy majster pije, to budowa żyje”, w lakoniczny sposób określające ówczesną, żałosną dyscyplinę pracy i “olewacki” stosunek do pozbawionej sensu i godności “harówy” ludu pracującego miast i wsi w PRL.

28.                     FalowiecNajdłuższy blok epoki gierkowskiej w PRL, zwany “falowcem”, o długości ok. 1 km, gdzie na 10 piętrach bloku żyje prawie 6 tysięcy mieszkańców. Powstawał w 1973 roku jako tymczasowe rozwiązanie problemów mieszkaniowych, ale mimo upływu ponad 40 lat wciąż dominuje nad krajobrazem gdańskiego Przymorza. Zbudowano na go przy ulicy Lumumby, teraz Obrońców Wybrzeża. To najsłynniejszy przykład „falowca” czyli budynku o kilkukrotnie załamanej linii zabudowy… Osiedla bloków stworzyły nowy typ człowieka, zwany obecnie “blokersem”, istoty ograniczonej umysłowo, agresywnej, pozbawionej skrupułów moralnych i znajdującej upodobanie w dewastowaniu mienia i biciu przypadkowych ludzi. Jest to żywy, trwały wkład patologii PRL w nasze życie współczesne.

29.                     Film dla drugiej zmiany – Była to gierkowska forma dbałości o budowniczych “Drugiej Polski” pracujących nocą dla urzeczywistnienia owego “świetlanego celu”. Polegała na porannej emisji wieczornego filmu dla osób pracujących na drugą zmianę, czyli w godzinach popołudniowych i wieczornych, a chcących uczestniczyć w zbiorowej adoracji “Niewolnicy Izaury” lub epatowaniu się ekranowym blichtrem “Pogody dla bogaczy”.

30.                     Frania - To elektryczna pralka wirnikowa popularna w PRL przed upowszechnieniem się w latach 80-tych XX wieku bębnowych pralek automatycznych. W pralce wirnikowej bęben nie porusza się, natomiast woda i prana odzież czy bielizna jest poruszana przez obracający się wirnik. Pralka o nazwie Frania była produkowana pod znakiem firmowym SHL w Zakładach Wyrobów Metalowych w Kielcach, obok produkcji popularnych motocykli SKLek. W typowym wykonaniu składała się z dwóch cylindrycznych komór wykonanych z emaliowanej blachy, zaś wewnętrzna blacha komory pralniczej była ocynkowana. Górna część z wirnikiem umieszczonym w dnie stanowiła komorę pralniczą,  a dolna mieściła silnik elektryczny o mocy ok. 180 W. i wyłącznik. Niektóre z nich posiadały wyżymaczkę, w niektórych odmianach woda mogła być podgrzewana w pralce, inne wymagały napełniania wodą ciepłą, mogły być wyposażone w elektryczną pompkę opróżniającą zbiornik. Z czasem nazwa Frania przyjęła się jako popularne określenie wszystkich pralek wirnikowych w PRL. Plastikowe elementy były wykonane z bakelitu. Obecnie firma firma Kalist z Myszkowa, gdzie pierwotnie Franie też były produkowane, sprzedaje miesięcznie około 500-600 sztuk pralek, głównie dla właścicieli jachtów, domków letniskowych, a także warsztatów.

31.                     Fucha – Popularna nazwy pracy wykonywanej na prywatne zlecenie, nierozliczanej podatkowo np. remont mieszkania, kładzenie parkietu, wymiana wanny itp., przeważnie przy użyciu materiałów “skombinowanych”, czyli ukradzionych w zakładzie pracy. Na fuchach dorabiało do pensji wielu kiepsko zarabiających na etatach pracowników technicznych administracji mieszkaniowej i budowlanki w miastach, a mechaników z PGR-ów na wsi.

32.                     Furmanki – Do początku lat 60-tych na ulicach polskich miast pojawiały się w dni targowe chłopskie furmanki, na których to rolnicy przywozili na sprzedaż swe płody rolne i wyroby rękodzielnicze. Nieodłącznym akcentem obecności owych archaicznych pojazdów, czyli drewnianych wozów zaprzężonych w konie, były końskie odchody, zwane eufemistycznie “jabłuszkami”, na których żerowały wielkie stada wróbli. Wraz ze zniknięciem z pejzażu miast furmanek zniknęły także te urocze, szczebiotliwe ptaszki. Obecność furmanek na ulicach dostrzegali też niezbyt życzliwi naszej zgrzebnej codzienności w PRL zachodni turyści i dziennikarze, którzy ukuli naiwny mit, że po polskich ulicach jeżdżą furmanki, kobiety chodzą w chustach na głowach i grasują stada wilków. I w ten to śmiesznie zdemonizowany sposób objawiał się strach “kulturalnego Zachodu” przed “komunistyczną dziczą”.

33.                     Gallux – Była to sieć sklepów z galanterią luksusową. Powstały w końcu lat 50-tych, kiedy to także powstało pojęcie „towarów luksusowych”, które można było nabywać za dewizy (także bony PKO) w PEWEXach i Baltonach. Galluxy, to były sklepy z atrakcyjnymi, oczywiście w realiach PRL, często zagranicznymi, artykułami zasadniczo drogeryjno-chemicznymi, ale także ubraniowymi, obuwniczymi, kosmetycznymi i galanterią. W sklepach tych dokonywało się zakupów w krajowej walucie. Poziom cen towarów sprawiał, że zaopatrywali się w nich tylko bogaci ludzie. Po “rewolucji sierpniowej” wzrosły nastroje antykomunistyczne obywateli, ale zmalały zasoby towarów sklepowych i ludzie nie mieli czego nabywać, pomimo posiadania pieniędzy, bo reżim PRL budował scenariusz “wyniszczenia gospodarki” poprzez strajki i inspirowane przez “Solidarność”. W tym to, więc czasie Galluxy umarły śmiercią naturalną.

34.                     Gazetka szkolna – Wykonywana na arkuszu brystolu przypiętym pinezkami do ściany fotograficzno-obrazkowa historia opatrzona “słusznymi” podpisami, a wykonana na polecenie wychowawcy przez wyznaczonych uczniów dla uczczenia ważnych na on czas świąt państwowych np. Rewolucji Październikowej czy 1-Maja. Był to rodzaj “ołtarzyka” poświęcony ubóstwionym postaciom np. Lenina, Marksa czy Engelsa, czyli “świętej trójca komunizmu”, rocznicom patriotycznym czyli Bitwy pod Lenino albo pod Grunwaldem, czy też heroicznym czynom robotniczym np. murarzom na budowie, traktorzystom(kom) koszącym łany zbóż, czy też hutnikom wytapiającym stal i murarzom szczerzącym radośnie zęby znad ściany cegieł, bo przecież klasa robotnicza i jej przywódcy “zbawiali świat” od “zła kapitalizmu”, a to nie była zwykła działalność, tylko “sakralna ofiara na rzecz świetlanej przyszłości” lub “mesjanizm klasy robotniczej”. Był to czysty kicz artystyczny, ale wszelkie formy “szczęścia na ziemi” i “potęgi socjalizmu” przedstawiane były w formie radosnego i krzepkiego mitu, przez większość młodzieży postrzeganego jako zjawisko żałosne i głupie, ale ze strachu przed karą za postawę “wroga klasowego”, ale masowo akceptowane do czasu Sierpnia ‘80. Przez okres „Karnawału Solidarności” gazetki szkolne stały się forum buntu pokoleniowego i patriotyzmu młodych Polaków.

35.                     Godzina trzynasta – To wyznaczona Ustawą Antyalkoholową z 1982 roku przez władze PRL godzina rozpoczęcia sprzedaży alkoholu w sklepach i knajpach. To ograniczenie miało li tylko represyjny charakter, gdyż to właśnie komunistycznej władzy zależało na tym, by społeczeństwo było rozpite, a cała wściekłość i bunt przeciw “komunie” szedł w alkoholowy “gwizdek”. Jak zwykle w przypadku państwowych ograniczeń obywatele znajdowali sposoby obejścia tych utrudnień życia. Podstawową “instytucją ratunkową” była, więc melina alkoholowa, czynna całą dobę, a także “układy” z kelnerami w knajpach i ze sprzedawcami w sklepach, którzy sprzedawali alkohol “swoim” ludziom o dowolnej porze od zaplecza. Charakterystyczną konsekwencją tego ograniczenia było też gromadzenie się przed godziną trzynastą pod sklepami monopolowymi i supersamami z piwem i “alpagami” wielkich kolejek spragnionych wypitki obywateli, od zafrasowanych inteligentów po nerwowych murarzy i hydraulików, a także gospodynie domowe pragnące zadowolić pracujących mężów oraz młodzież szukająca niewyszukanej, ale zawsze pewnej rozrywki.

36.                     Gra w palanta – Była to najpopularniejsza, a obecnie całkowicie zapomniana, gra podwórkowa, którą praktykowała namiętnie młodzież męska w czasach gomułkowskich, czyli epoce poprzedzającej masową fascynację telewizją i innymi formami obcowania z “rzeczywistością obrazkową”, a więc czasów, kiedy tradycja inwencji i aktywności w dziedzinie organizowania czasu wolnego przez młodzież była bardziej żywa, niż mumia Lenina. Gra ta polegała na wybijaniu przez jednego z graczy kijem palantowym, sprzed narysowanego na ziemi koła, tzw. “klipy”, czyli zaostrzonego kawałka drewna, który pozostali gracze starali się pochwycić lub wrzucić do bronionego koła. Jeśli któryś z graczy pochwycił klipę, zmieniał poprzednika na stanowisku wybijającego. Działo się tak także, gdy wrzucił klipę do koła, pomimo jego obrony. Jeśli wybijający obronił koło i odbił klipę, mógł teraz zbierać punkty. W tym celu trzykrotnie podbijał klipę z ziemi (ułatwiały to zaostrzone końce) i odbijał przed siebie. Z miejsca, gdzie doleciała klipa liczył kroki do koła i zbierał w ten cenne sposób punkty. Wygrywał ten, kto zgromadził, umówioną uprzednio, liczbę punktów. Palant był grą o długiej tradycji (być może z XIX wieku, albo jeszcze z czasów wcześniejszych) i był reprezentantem gier sprawnościowych pozbawionych cech brutalnej rywalizacji. No i, rzecz jasna, kojarzył się z chłopięcą sprawnością, a nie dzisiejszą wymową powiedzenia: “ty palamcie”.

37.                     Gra w noża - Jedna z najbardziej popularnych zabaw chłopięcych w czasach gomułkowskich (lata 60-te). Polegała na rytualnym, efektownym i skutecznym wbiciu noża w piasek. Grało się w noża przeważnie w piaskownicy lub na kupie piasku budowlanego. W grze obowiązywał rytualny cykl sekwencji wbijania noża, a każda figura miała swoją nazwę w zależności od ustawienia noża przed wykonaniem rzutu (wedle kolejności): paluszek, dłoń (rączka), zegarek, łokieć, ramiączko, bródka, nosek, czółko, szmergiel, pikut. Wygrywał ten, kto bezbłędnie wykonywał kolejne rzuty, kiedy jego konkurenci robili “skuchy” (rzut nieudany) i odpadali z gry. Przegrani karani byli przez wygrywającego w sposób rytualny przy pomocy bolesnych “tortur” takich jak: “blacha”, czyli uderzanie otwartą dłonią w czoło, “kokos”, czyli uderzenie pięścią w głowę, “syfon”, czyli ściskanie i ciągnięcie nosa, “czołg”, czyli ugniatanie przedramienia kostkami zaciśniętej pięści i nas koniec “pokrzywka”, czyli zaciskowe rozciąganie skóry przedramienia w przeciwnych kierunkach. Gra w noża miała w sobie coś z inicjacji w świat starszych chłopców, gdzie wymagana była duża sprawność i odporność na ból, a więc “gówniarze” nie byli doń dopuszczani, a fakt zaproszenia do gry był symbolicznym awansem w hierarchii podwórkowej. Dziś zupełnie zapomniana. Podwórzowe gry dzieciarni tamtych czasów, to wyraz jej aktywności umysłowej i umiejętności samoorganizowania, w odróżnieniu od dzisiejszej bezwolnej i znudzonej młodzieży, radującej się naiwnie przy komputerach, IPodach, “komórach”…

38.                     Grundig – Magnetofon szpulowy „Grundig TK 147 HiFI” (nie zaś licencyjna odmiana ZK-140 produkowana w „Kasprzaku” ) produkcji niemieckiej, nie był dostępny na rynku handlowym PRL, ale sprzedawany za waluty i bony dolarowe w sklepach PEWEXu w latach 70-tych i 80-tych. Był wizytówką elitarnego, polskiego melomana i fana rocka, obiekt zazdrości młodzieży z uboższych rodzin, co potrafiła całe lato myć samochody na parkingach przy „dolarowych” hotelach, aby jesienią nabyć to grające cudo!

39.                     Guma arabska – Był to podstawowy artykuł wyprawki każdego ucznia, jeden z czterech popularnych klei, obok takich: wikolu, butaprenu i kleju roślinnego, odmian klejów biurowych w PRL. Głównym składnikiem gumy arabskiej jest polisacharyd (wielocukier) zwany arabiną (wapniowa sól kwasu arabinowego).  Guma arabska jest stosowana w lecznictwie, jako środek osłaniający w stanach zapalnych błon śluzowych, oraz jako pomocniczy surowiec w recepturze aptecznej. W przeciwieństwie do gumy występował pod postacią płynu w kolorze żółtym i zdecydowanie nie nadawał się do spożycia (!!!), bo nie zawierał alkoholu. W butelce gumy arabskiej gumowy był jedynie korek zamykający szklaną butelkę, który należało przebić nożyczkami przed otwarciem kleju. Właściwości klejące gumy arabskiej były raczej marne, ale na pewno kleiła skutecznie papier i palce uczniów.

40.                     Haclówa – Zwana także „maszynówą na gumę”, rodzaj dziecięcej, choć niezbyt pacyfistycznej, broni “rażącej na odległość”, której to wzory, zawsze własnej konstrukcji, były chlubą każdego chłopaka o aspiracjach „króla podwórka”. Zawsze jednak było to coś na kształt drewnianej wojskowej “maszynówki”, czyli pistoletu maszynowego, w tej wersji strzelającego nie kulami, lecz “haclami”, czyli kupowanymi w sklepach żelaznych stolarskimi haczykami. W zależności od zaangażowania twórczego właściciela, zrobiony z drewna lub profilowanej metalowej listwy korpus haclówy był starannie wykończony, owijany drutem, czy oklejany skórą, taśmą izolacyjną lub malowany, często surowy, ale mechanizm strzelający był uniwersalny, a składał się z drucianego “cyngla”, czyli dźwigni naciąganej gumą od majtek lub modelarską i przytrzymującej “hacel”, na który zakładana byłą guma modelarska lub pomarańczowy “wentyl” rowerowy, przymocowany z dwóch stron przodu lufy, niczym cięciwa w starodawnej kuszy. Po naciśnięciu cyngla uwolniony haczyk był katapultowany na dużą odległość z celnością znacznie większą, niż kamień z procy. Z haclówy strzelało się podczas “wojen podwórkowych”, co skutkowało czasem utratą oka lub blizną na twarzy, ale częściej do puszek i butelek, nierzadko zaś do kotów, ptaków i szyb w oknach sąsiadów, co było już zwykłym chuligaństwem. Dzielnicowi, czyli lokalni „stróże prawa”, reprezentujący zawsze czujną MO zwalczali amatorów tej paramilitarnej lub zgoła młodocianej, przestępczej działalności strzeleckiej i niejednokrotnie dokonywali po donosach, rzecz jasna uczynnych, dzielnicowych TW, rewizji i konfiskat tego niebezpiecznego sprzętu strzeleckiego, zaś rodzice “ancymonów” obciążali byli grzywnami kolegialnymi za wybite szyby, a niejednokrotnie i oczy kolegów. Pomimo represji milicyjnych haclówa była “obowiązkowym sprzętem” każdego szanującego się członka “podwórkowej paczki” (wtedy nie było jeszcze „mafii podwórkowych") i amatora militarnych “gadżetów” w latach 60-tych XX wieku, czasu fascynacji serialem „Czterej pancerni i pies”, w kraju nad Wisłą i pod patronatem “łysego” orła.

41.                     Humor aluzyjny – Był to charakterystyczny dla czasów PRL rodzaj humoru, który nie atakował bezpośrednio ironią zjawisk i aktorów komunistycznego panopticum, lecz budował misterne sytuacje zastępcze, których postacie i wykreowane sytuacje w formie aluzyjnej wskazywały na ich pierwowzór. Polskie kabarety czasów PRL osiągnęły poziom mistrzowski w zręcznie konstruowanym i powszechnie rozumianym humorze aluzyjnym. Mistrzem humoru aluzyjnego był reżyser Stanisław Bareja, którego filmy są arcydziełami w demonstrowaniu społecznego absurdu czasów PRL i aluzyjnego szyderstwa z komunistycznego Molocha. Jedna z scen z filmu “Miś” jest znakomitą karykaturą zebrania partyjnego, podczas którego mówi się “nie!, podstępnym wrogom ludu”, deklaruje “zwarcie szeregów” w celu wykrycia “ideologicznej dywersji” i podejmuje się deklaracje czynów partyjnych w celu wzmocnienia “ideologicznego zapału”. W owej scenie, przedstawiającej zebranie kolektywu filmowego w celu napiętnowania “podstępnych parówkożerców”, zawarta jest cała groteska owych ceremonii partyjnych i “zaklęć” ideologicznych, które serwowała propaganda i media. Humor aluzyjny był tak doskonałą formą szyderstwa z totalitarnego absurdu PRL, że cenzura nie miała podstaw do zatrzymywania tekstów i scenariuszy, gdzie nie było żadnej bezpośredniej krytyki ustroju PRL.

42.                     ITR – To Ilustrowany Tygodnik Rozrywkowy audycja radiowa emitowana w Trójce od 1970 roku. Przerodził się w IMA, czyli Ilustrowany Magazyn Autorów w 1974 roku. Reżyserem był Jerzy Markuszewski, zaś program prowadzili: Jacek Janczarski i Adam Kreczmar. W magazyni tradycyjnie przeplatanym komentarzami i dialogami Janczarskiego i Kreczmara, z częstym, pryncypialnym włączaniem się reżysera Markuszewskiego, prezentowane były rozmaite autorskie stałe punkty programu. Wśród tych rubryk były m.in. Dialogi na cztery nogi i Fachowcy (Jonasz Kofta i Stefan Friedmann), Rodzina Poszepszyńskich (Jacek Janczarski i Maciej Zembaty), wykłady "O wyższości świąt Wielkiej Nocy nad Świętami Bożego Narodzenia" wygłaszane z emfazą przez profesora Katedry Mniemanologii Stosowanej Jana Tadeusza Stanisławskiego, słuchowiska Marii Czubaszek (z audycją Autorka współpracuje od grudnia 1971roku) z serii "Z wizytą u Kazia", w których brali udział Jerzy Dobrowolski (pan Jurek), Irena Kwiatkowska (ciotka) i Wojciech Pokora (Kazio), które reżyserował Jerzy Dobrowolski, następnie Samouczek (Jerzy Kordowicz i Grzegorz Wasowski), dialogi M. Czubaszek Serwus, jestem nerwus i Dzień dobry, jestem z "Kobry"! (Jerzy Dobrowolski, Wojciech Pokora i Bohdan Łazuka), Magazynek kabaretu Elita (Jan Kaczmarek, Waligórski, Plaskota), mikrosłuchowiska Marcina Wolskiego, oraz Świat w oczach dziecka, czyli humorystyczne rozmowy Teresy Kłys z małymi dziećmi. W ITR prezentowane były także niezapomniane piosenki,jak: Serce Słowianki, Córka grabarza, także piosenki, które wykonywała Gaja np. Boże daj Elizie, oraz niezapomniane, autorskie piosenki Edwarda Stachury i Jerzego Satanowskiego wykonywane przy akompaniamencie gitary przez Poetę. Pierwszy odcinek ITR, trwający 1,5 godziny, wyemitowano 25 grudnia 1970, kolejne pojawiały się w piątki o godz. 20.25, a po pewnym czasie również w niedziele o godz. 10.00, bo tak wielkie była zapotrzebowanie na dobrą satyrę. Niewątpliwie ITR był szkoła stylu elitarnego, wyrafinowanego, często absurdalnego humoru, lekcją kabaretowej błyskotliwości dla wszystkich kabareciarzy epoki PRL.

43.                     Jacek i Agatka – Pierwsza polska dobranocka, czyli dziecięcy program na dobranoc, która swoją premierę miała w TVP 2 pazdziernika 1962 roku. Bohaterowie tej dobranocki, Jacek i Agatka, były to dwie pacynki (główki nakładane na palec). Pacynki zaprojektował Adam Kilian, a głosu bohaterom dobranocki użyczyła Zofia Raciborska, odtwarzająca także postać Pani Zosi - sąsiadki Jacka i Agatki. Autorką dobranocki była Wanda Chotomska, a emisja tej dobranocki przypadała na godzinę 19:20. Tytułowy bohater - Jacek był inspiracją dla Międzynarodowego Orderu Uśmiechu. Z okazji 5-lecia dobranocki dla dzieci "Jacek i Agatka", pisarka Wanda Chotomska opowiedziała o chłopcu ze szpitala rehabilitacyjnego pod Warszawą, który chciał nadać jakieś odznaczenie od dzieci tym dorosłym, którzy swą radosną i serdeczną postawą „rozpromieniali” życie ciężko chorym dzieciom. Ogłoszono ogólnopolski konkurs na projekt odznaczenia. Wygrał projekt Orderu Uśmiechu zaprojektowany przez 9-ciolatkę zGłuchołazEwę Chrobak. Od talerzyka i szklanki odrysowała słońce, do którego ręcznie dorysowała niezgrabne promienie. Projekt, z ponad 44 tysięcy innych, wybrało jury z przewodniczącymSzymonem Kobylińskim, który dopracował go do znanej formy. W 1978b roku (ogłoszonym przez ONZ Międzynarodowym Rokiem Dziecka) po wystąpieniu Kanclerza Cezarego Leżańskiego przed Zgromadzeniem Ogólnym Sekretarz Generalny ONZ - Kurt Waldheim nadał Orderowi Uśmiechu rangę międzynarodową. Od tej pory Kapituła Orderu Uśmiechu stała się międzynarodowa. Najsławniejszy kawaler orderu to kardiochirurg, prof. Religa.

44.                     Jazda “na łebka” – W czasach PRL dotkliwie odczuwalny był deficyt taksówek, a kolejki na ich postojach należały do charakterystycznego elementu miejskiego pejzażu. Bowiem koncesje na uprawianie zawodu taksówkarza były “reglamentowane” przeważnie emerytowanym ubekom, konfidentom, cwaniakom różnego autoramentu i “dekoracyjnie” nielicznym “szarym obywatelom”, gdyż “władza ludowa” nie popierała “prywatnej inicjatywy”, a jedynie swoich ludzi. Tak, więc potrzeba była matką społecznej aktywności, a posiadacz prywatnego samochodu, wykonujący w wyniku zawarcia ustnej umowy z żądnym szybkiego przemieszczenia się obywatelem, przejmował obowiązki taksówkarza, choć ów proceder zwał się powszechnie “wożeniem na łebka”. Wynagrodzenie od przewozu “łebka” stanowiło podwojenie oficjalnych stawek taryfowych, ale było w nie już wliczone “ryzyko zawodowe”, czyli łapówka dla milicji drogowej, tępiącej nielegalny proceder wożenie “łebków”. Zjawisko owo, choć pachnące sprytnym koniunkturalizmem, wspomagało wydatnie niedomogi systemu komunikacji miejskiej epoki PRL i było jedną z wielu form “społecznego samoorganizowania” w obliczu życiowego absurdu panującego w PRL.

45.                     Jeansy markowe, czyli Wrangler, Levis, Lee i nasze - Odry i Szariki - To właśnie dzieliło młodzież w PRL, jednych piętnowało, innym dawało powód do dumy!  PEWEXowskie jeansy produkowane w USA, to symbol wolności i kontrkulturowego hippizmu, co doceniała, bo stać było na to ich rodziców, „bananowa młodzież”, dzieci dyrektorskie, partyjne i SBckie, zaś dla obywateli spoza nomenklatury, czyli „ludu pracującego miast i wsi", były ich „marne” (nie „firmlennie”) podróbki produkowane w PRL, ale za znakomite pieniądze sprzedawane w sowietach, Bułgarii i Rumunii podczas wczasów i wycieczek handlowych. Tak więc, „nikt nie jest prorokiem we własnym kraju”, sprawdzało się to w cenie towaru handlowego „Odra” i „Szarik” podczas podróży handlowej do „demoludów”.

46.                     Jednorazowy płaszcz przeciwdeszczowy – Ten artykuł nie pierwszej, nagłej i często nieprzewidzianej potrzeby “przeciwpotopowej” produkowany był w latach 70-tych przez spółdzielnię inwalidów “Współpraca” w Sopocie z foli polietylenowej. Można go było nabyć w drogeriach i kioskach. Kosztował 4 zł. czyli mniej więcej tyle, co dwa “bełty”, czyli popularne w “szerokich kręgach społecznych” tanie wina.

47.                     Juniorki – To prekursorki tak popularnych obecnie butów sportowych typu “adidas”. W czasach PRL “Junirki” miały opinię dobrego obuwia korekcyjnego, zaopatrzonego we wkładkę ortopedyczną, a więc zalecane przez lekarzy jako obuwie szkolne. Młodzież zawsze czuła niechęć do szkolnych “papci”, więc chętnie paradowała w szkole w zgrabnym obuwiu sportowym, rzecz jasna, za aprobatą nauczycieli. “Juniorki” nie zawsze dostępne były w sklepach, więc były wówczas obuwiem “elitarnym”, nabywanym na targowiskach i bazarach, często za cenę kilkakrotnie przewyższającą sklepową.

48.                     Kabaret Starszych PanówBył to kabaret autorski dwóch twórców rozrywki telewizyjnej lat 50. i 60-tych w PRL, Jeremiego Przybory, autora tekstów i Jerzego Wasowskiego, kompozytora. W programach Kabaretu, nadawanych w latach 1958 - 1966, występowali: Irena Kwiatkowska, Barbara Krafftówna, Kalina Jędrusik, Aleksandra Śląska, Krystyna Sienkiewicz, Zofia Kucówna, Wiesław Gołas, Mieczysław Czechowicz, Bohdan Łazuka, Jarema Stępowski, Zdzisław Leśniak i Bronisław Pawlik, Wiesław Michnikowski, Edward Dziewoński, Tadeusz Olsza i Czesław Roszkowski. Programy Kabaretu nadawano na żywo na antenie TVP z wykorzystaniem w formie playbacku piosenek zarejestrowanych wcześniej. Kabaret ukazywał się również na antenie Polskiego Radia, jako przygotowane osobno słuchowiska, powtarzające telewizyjną fabułę z tą samą obsadą aktorską. Początkowe programy nie były rejestrowane, dlatego w okresie 1978 - 1980 zostały nagrane ponownie, w kolorze i ze zmianami obsadowymi. Cykl ten został nazwany Kabaret Jeszcze Starszych Panów. Kabaret Starszych Panów był najbardziej wyrafinowaną satyrą na system totalitarny PRL, a także znakomitą lekcją kultury języka ojczystego i absurdalnego poczucia humoru.

49.                     Kabaret Olgi Lipińskiej - To był  najdłuższy cykl w TVP autorskich programów kabaretowych Olgi Lipińskiej, w niektórych opracowaniach znany jest także jako Kurtyna w górę emitowany był w  latach 1977 – 1984.  Do atutów programu należał też znakomity, choć podlegający silnej rotacji, zespół aktorski. Składali się na niego: Izabella Olejnik, Hanna Śleszyńska, Iwona Biernacka, Irena Tyl, Agata Kulesza, Monika Dryl, Anna Sroka, Barbara Wrzesińska, Krystyna Sienkiewicz, Marek Kondrat, Janusz Gajos,  Janusz Rewiński, Grzegorz Wons, Marek Siudym, Krzysztof Tyniec, Paweł Wawrzecki, Wojciech Pokora, Czesław Majewski, Jan Tadeusz Stanisławski, Krzysztof Stroiński, Jacek Wójcicki, Robert Rozmus i inni.  Kabaret miał potem dwa specjalne wydania sylwestrowe w latach 1986 i 1987. Olga Lipińska aluzyjnie krytykowała zjawiska polityczne PRL, potem otwarcie III RP, a jawnie kpiła z polskich kompleksów narodowych, z fanatyzmu i uprzedzeń społecznych, choć często w duchu „poprawności politycznej”.  Cykl kabaretowy został wznowiony decyzją pierwszego niekomunistycznego prezesa TVP Andrzeja Drawicza w 1990 roku.

50.                     Kalkomania – Bardzo charakterystyczna dla czasów PRL kolorowa naklejanka z celofanu, jednostronnie pociągniętego specjalnym, wodnym klejem, a odmaczana w wodzie z papierowego podłoża i przenoszona do specjalnych zeszytów, na tornistry, meble czy łazienkowe kafelki. Na kalkomaniach znaleźć można było wizerunki zwierząt, kwiatów, pojazdów, postaci baśniowych, ozdobne ornamenty, a także cyfry i litery. Kalkomanie zalecane były w szkole jako zajęcia edukacyjne i poznawcze. Do historii kultury masowej w PRL trafiła jako zjawisko pod postacią przebojowej piosenki popularnej wokalistki, Urszuli, a zatytułowanej właśnie “Kalkomania”.

51.                      Kanadyjka – Tak nazywała się potocznie krótka kurtka męska z kolorowego ortalionu (najczęściej żółtego, niebieskiego, czerwonego) zapinana na zamek błyskawiczny i zaopatrzona w charakterystyczne, pasiasto-kolorowe ściągacze przy szyi i na dole. Na początku sprowadzana z Zachodu, a potem produkowana przez rodzimych rzemieślników. W kanadyjkach chodziła zwłaszcza młodzież w I poł. lat 70-tych, ale z biegiem lat te granatowe kurtki stały się „strojem mundurowym” dla subkultury gitowców, młodych grypsujących.

52.                      Kary szkolne w czasach PRL - Były w zależności od kalibru wykroczenia mniej lub bardziej dolegliwe dla ucznia, a często za to w swym dydaktyzmie absurdalne. Socjalistyczny model wychowawczy "wnikliwie" badał i stosownie karał “niecne postępki uczniów”, dając szansę zbłąkanym, a surowo karząc recydywistów, a najdotkliwiej “niesłusznie myślących”. W praktyce wszystkie kary były widzimisię dyrektora i nauczycieli, a jeśli notoryczny chuligan miał partyjnych rodziców, to był nietykalny. Oto ich lista:

- Wyrzucenie ze szkoły najdotkliwsza kara za przewinienie wielkiego kalibru np. uderzenie nauczyciela, kradzież sprzętu szkolnego, wypowiedzi “wrogie ideowo”, dotkliwe pobicie kolegi lub jawne lekceważenie regulaminu np. palenie papierosów, picie alkoholu, chamskie zachowanie na lekcjach.

- Przeniesienie do klasy równoległej – kara dolegliwa, wymierzana przy notorycznym, nagannym zachowaniu np. wielu nieusprawiedliwionych absencji.

- Zawieszenie w prawach ucznia – surowa kara stosowana wobec ucznia w przypadku poważnej niesubordynacji np. oglądanie pornografii w szkole, liczne spóźnienia, noszenie długich włosów przez młodzież męską itp.

- Wezwanie rodziców do szkoły - stosowana jedynie w skrajnych przypadkach np. złapanie pijanego lub znarkotyzowanego ucznia, czy odmowy wykonania poleceń nauczyciela. Finałem tego mogło być wyrzucenie ze szkoły.

- Obniżenie oceny ze sprawowania – kara symboliczna, bez konsekwencji, bo promowała do następnej klasy.

- Upomnienie na apelu – Duży wstyd dla wielu, nieskuteczna, jeśli był to uczeń zdemoralizowany i mierny, a w ten sposób popularny.

- Uwaga w dzienniczku – Informacja o nagannym zachowaniu dziecka np. chodzenie w butach po szkole, plucia na podłogę, zabrania śniadania koledze, a zapisana przez nauczyciela w notesiku, tzw. dzienniczku ucznia, którą musiał zobaczyć i podpisać rodzic ze stosownymi konsekwencjami wobec małego urwisa.

- Wpis uwagi do dziennika - miała trwały charakter i nie dawała się wymazać. Wymierzana często z niegroźnych powodów np. rozmowy i spacery podczas lekcji.

- Wyrzucenie za drzwi - kara mało pedagogiczna i nudna, chyba, że coś ciekawego działo się na korytarzu i nie spacerował poń dyrektor szkoły.

- Postawienie do kąta - pokuta za różne wybryki, np. śmianie się, rozmawianie podczas lekcji, rzucanie papierowych kulek, odmowa wykonania polecenia nauczyciela, a także za puszczanie wiatrów (“bąków”).

- Pisanie deklaracji 100 razy w zeszycie – Były to najczęściej obietnice poprawy: “Nie będę się spóźniał”, "Nie będę pisał po ławkach" albo "Nie będę rozmawiał na lekcjach" - kara nudna, bezsensowna i jałowo czasochłonna.

- Przyniesienie kwiatka w doniczce - stosunkowo łagodna i pedagogiczna kara. Wymierzana za drobne dewastacje mienia szkoły.

W czasach III RP styl nauczania i dyscyplinowania młodzieży uległ radykalnej zmianie, niestety na gorsze. I tak niegdysiejszy dryl szkolny, wynikający z przesłanek ideologicznych, pacyfikował zarówno złe jak i dobre postawy uczniów. Obecnie na skutek powszechnego schamienia obyczajów i programowego braku szacunku uczniów wobec nauczycieli, unijnego przykazania “nie stresowania młodzieży”, to nie uczniowie są przykładnie karani za patologiczne postawy, ale to oni pastwią się nad nauczycielami psychicznie i fizycznie. Sprawa nauczyciela z Torunia z roku 2003, któremu zwyrodniała młodzież zakładała kosz na śmiecie na głowę i straszyła zbiorowym pobiciem, jest znakomitą ilustracją do “postawienia na głowie” kwestii dyscypliny uczniowskiej.

53.                      Kawały robotnicze – Zjawisko kawałów robotniczych było smutną i tragiczną konsekwencją braku dyscypliny pracy w okresie PRL, wynikającej z prostej filozofii: “czy się stoi, czy się leży dwa patyki się należy”. Tak, więc, nudzący się w pracy, często fikcyjnej, robotnicy i odreagowujący nudę piciem alkoholu i grą w karty, wpadali na tak bezmyślnie okrutne pomysły, jak wlewanie kwasu solnego do butelek z wodą mineralną, podcinaniem u podstawy wysokich drabin, aby załamały się po wejściu na nie kolegi, wlewanie gorącej smoły do butów, zrzucaniem z wysoka ciężkich przedmiotów na kolegów pracujących na ziemi, czy też wkładanie wylotu sprężarki do odbytu pijanego w sztok kolegi, co powodowało rozerwanie jelit i śmierć w męczarniach. Na szczęście nie były to zjawiska powszechne, a ich pochodzenia należy dopatrywać się w zniszczeniu przez komunistów etosu ludzkiej pracy, degradacji robotnika do roli bezmyślnego “robola” i poczuciu marności życia w totalitarnej “klatce” PRL.

54.                     Koksownik – uliczny grzejnik węglowy, kosz z kratownicy spawanej z grubych prętów stalowych, wystawiany w czasie wielkich mrozów przy przystankach komunikacji miejskiej i na skrzyżowaniach ulic. Znamiennym widokiem zimy stanu wojennego były grupki żołnierzy i milicjantów grzejące się przy koksownikach. Znany PRL-owski pisarz ideologiczny, autor scenariusza “Czterech pancernych”, Janusz Przymanowski w swym wystąpieniu telewizyjnym wyraził się z dezaprobatą o marnych morale wojska, które zamiast patrolować miasto, zbyt mało bojowo “grzało się przy koksownikach niczym kurwy uliczne”. Od tego czasu piewca etosu wojennego nazywany był potocznie Janusz “Kurwa” Przymanowski, bo tak dosadnie określa się cielesną sprzedajność, w jego przypadku – sprzedajność wobec władz komunistycznych, które szczyciły się wszystkimi skaptowanymi „znanymi osobistościami” (wtedy nie było jeszcze „celebrytów”).

55.                     Kolejki, ich rodzaje i obyczaje - “Za czym kolejka ta stoi? Po szarość, po szarość, po szarość” – to znamienne słowa z musicalu “Kolędą Nocka” Katarzyny Gertner i Ernesta Brylla z roku 1980. Kolejki po różnorodne towary, zazwyczaj pierwszej potrzeby, a nie te luksusowe, były najbardziej charakterystycznymi elementami pejzażu ulicy doby PRL. Prócz doraźnych kolejek ustawiających się po mięso, masło, olej, chleb, buty, czy proszek do prania, istniało zjawisko doczekiwania w kolejce społecznej przez całe tygodnie po takie towary jak: pralki, lodówki, odkurzacze, dywany, meble etc. Ponoć pierwszy społeczny komitet kolejkowy powstał w roku 1977 w Warszawie. Wtedy to zaczął obowiązywać regulamin zapisu na listę i odbywania dyżurów kolejkowych, podczas których sprawdzana była lista obecności. Nieobecni wysyłali swych przedstawicieli, albo odsyłani byli karnie na koniec listy. Zazwyczaj prócz przewodniczącego wybierani byli członkowie komite­tu w liczbie od 3 do 10 osób. Komitet urzędował przed sklepem przez 24 godziny, bo były także dyżury nocne. Codziennie o godzinie 9 rano wszyscy zapisani mieli obowiązek stawienia się na miejscu. Każdy znał swój numer na liście. Głośno czytane były nazwiska zapisanych osób i każda z wyczytanych musiała potwierdzić swoją obecność. Ta sama procedura powtarzana była o godzinie 11 w nocy. W nich także czekano na paszporty, wydawane obywatelom przez SB i zwracane po powrocie z zagranicy, jeśli się tam udało wyjechać. W kolejkach społecznych stały dniem i nocą na zmianę całe rodziny. Zjawisko to było formą oddolnego egzekwowania dyscypliny i sprawiedliwości społecznej w PRL.

56.                     Kołobrzeg - Czyli Festiwal Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu był to festiwal organizowany przez Główny Zarząd Polityczny Ludowego Wojska Polskiego. Do udziału w Festiwalu zapraszano początkowo kompozytorów na podstawie rozdzielnika przygotowanego przez GZP LWP. Wedle festiwalowych zasad  kompozytorzy i autorzy tekstów mogli tworzyć spółki autorskie z osobami, które nie otrzymały zaproszenia od GZP WP. Pierwszy festiwal odbył się w lipcu 1967 w Połczynie-Zdroju. W następnym roku odbywał się jednocześnie w Kołobrzegu w dniach 3-7 lipca[3] oraz w Połczynie-Zdroju. Od 1969 nastąpił rozdział imprez: w Połczynie odbywał się Festiwal Zespołów Artystycznych LWP, natomiast w Kołobrzegu - Festiwal Piosenki Żołnierskiej. Głównymi nagrodami Festiwal Piosenki Żołnierskiej były Złote, Srebrne i Brązowe Pierścienie. Tutaj swoje kariery zaczynali tacy artyści estrady: Maria Jarzębska, Małgorzata Ostrowska, Krystyna Giżowska. Niemal stałym duetem konferansjerów byli Stanisław Mikulski i Maria Wróblewska. Na przestrzeni lat dla festiwalu komponowali: Jerzy Wasowski, Marek Sewen, Włodzimierz Korcz, Katarzyna Gertner, Benedykt Konowalski, Andrzej Kurylewicz, Emil Sojka, Ryszard Sielicki, Michał Sulej, Mateusz Święcicki, Bolesław Szulia oraz autorzy tekstów - Roman Sadowski, Tadeusz Urgacz, Jan Gałkowski, Jerzy Jurandot, Krystyna Pac-Gajewska, Włodzimierz Scisłowski, Jerzy Skokowski, Stanisław Werner. Najbardziej zapamiętane przeboje tego propagandowego, komunistycznego z ducha, a partiotycznego z formy festiwalu były: Wrzosy Dany Lerskiej, Tak długo was chłopcy nie było Reginy Pisarek, Nie było wtedy róż Zdzisławy Sośnickiej, Powołanie Maryli Rodowicz, Takiemu to dobrze Józefa Nowaka, Czerwone słoneczko zespołu "2 plus 1", Urzekło nas morze Marii Jastrzębskiej, Nie żałujcie serca dziewczyny Anny Jantar i wiele innych. Festiwal był transmitowany przez TVP i masowo oglądany na zasadzie, iż o dzielnym żołnierzu śpiewa się zawsze, a „za mundurem panny sznurem”, a nikt nie pamiętał, że chłopcy w polskich mundurach ślubowali wierność Armii Czerwonej!

57.                     Kombinować – Pod tą eufemistyczną nazwą kryło się zwyczajne okradanie zakładów pracy przez robotników, którzy wynosili z nich na użytek własny i handel różnego rodzaju sprzęt i materiały. Proceder ten usprawiedliwiany był w ten sposób, że skoro komunistyczne państwo okrada obywateli, to “godnie i sprawiedliwie” jest samemu odzyskać to, co zostało zagrabione przez “komunę”. Tak więc proceder kombinowania nie miał nigdy w opinii publicznej negatywnego moralnie charakteru. Niestety, drogą nawyku, pokutuje to do dziś.

58.                     Korki strzelające - Sprzedawane w tekturowych pudełeczkach środki wybuchowe w kształcie małych korków do butelek, wykonane z masy trocinowej wypełnionej chloranem potasu. Detonacja następowała po ich umieszczeniu w lufie pistoletu-zabawki zwanego korkowcem i uderzeniu w substancję wybuchową iglicach zwolnionej przy pomocy cyngla, a także na skutek zmiażdżenia korka podeszwą, lub kamieniem. Były silnym środkiem wybuchowym i zdarzały się czasem wypadki, kiedy pudełka z korkami eksplodowały w kieszeniach dziecięcych podczas rozbrykanych zabaw lub upadków. Jednak nigdy nie wprowadzono zakazu ich sprzedaży. Dla specjalnych, widowiskowych efektów pirotechnicznych korki obierane były z trocinowej otoczki, a goły środek detonacyjny, zwany kalichlorkiem, rzucony o ścianę albo chodnik efektownie rozbłyskał.

59.                     Kozaki “Relax” - Damskie, zimowe buty z wysoką, karbowaną cholewką typu “kozak”, ze skóropodobnego tworzywa sztucznego w kolorze srebrnym. Brzydkie i toporne, sprawiały wrażenie nadmuchiwanych. Do historii kina przeszły jako wyposażenie mundurowe bohaterek filmu "Seksmisja". Były tandetne i nietrwałe, a w czasie mrozów pękały im podeszwy. Produkowane były w Nowym Targu i jako modne, były popularnym towarem bazarowym.

60.                     Książeczki walutowe - Był to dokument, który dostawało się w banku NBP po okazaniu paszportu, a umożliwiający obywatelowi PRL zakup obcych walut (najczęściej dolarów), jednorazowo 10 dolarów po oficjalnym, niewiarygodnie niskim kursie. Były to legalne pieniądze, które można było wywieźć za granicę. Pieniądze innego pochodzenia należało wpisywać do deklaracji celnej i gęsto tłumaczyć się z ich źródła pochodzenia. Pieniądze nie nabyte na podstawie książeczki walutowej i nie zadeklarowane były karnie rekwirowane, a obywatel obciążany grzywną. A więc, kto ma władzę, ten ma kontrolę (nie tylko graniczną) nad portfelem obywatela.

61.                     Kufajka – Popularna nazwa watowanej i pikowanej w kratę, przeważnie granatowej lub brązowej kurtki robotniczej, noszonej także przez pracowników PGR-ów i różnych “fachowców” np. hydraulików i budowlańców. Kufajka była symbolem “głupiego i zapijaczonego robola” lansowanego przez satyrę i dowcip popularny w PRL, a “produkowany” przez SB-ckich specjalistów od społecznej manipulacji, podobnie jak dowcipy o księżach czy Żydach, mające na celu rozbicie społecznej solidarności i tworzenie uprzedzeń.

62.                     Kurtki jeansowe – to popularne w PRL lekkie okrycia, męskie i żeńskie, o charakterze „szpanerskim”, bo demonstracji wolnościowej, mody dającej wyraz fascynacji kulturą masową tzw. „zgniłego Zachodu”. Noszone przez lata, bowiem im kurtka była starsza, spłowiała, wytarta, tym właściciel jej był bardziej zdeklarowanym wolnościowcemm, „frikiem” (freack. ang.) i miał „szacun” wśród rówieśników. Najbardziej popularne w PRL były kurtki amerykańskich firm Wrangler, Levi-Strauss, czy Lee, ale dostępne tylko w PEWEXach, czyli de facto „frikowały” tylko dzieci zamożnych rodziców, badylarzy czy partyjniaków, albo tzw. marginesu społecznego, cinkciarzy.

63.                     Leninówka – Tak nazywano czapkę popularną w PRL na przełomie lat 60-tych i 70-tych, krojem przypominającą kaszkiet noszony przez Lenina, choć bardziej rodzaj czapki noszonej przez szyprów holowników i dokerów. Być może, że jej popularność wzięła się stąd, że w podobnej czapce chodził także chiński przywódca Mao Zedong, który był jednym z idoli naiwnej, lewackiej młodzieży zachodniej czasów studenckiej kontestacji, więc podobne czapki nosili apostołowie i wyznawcy kontrkultury we Francji. A ponieważ moda przychodziła do nas z tej strony świata, może być to prawdopodobne źródło popularności “leninówki” w PRL.

64.                     Listy przebojów – w czasach PRL istniały dwie „kultowe”, jak to dziś nazwiemy, radiowe listy przebojów muzyki popularnej: Lista przebojów Programu III prowadzona przez Marka Niedzwieckiego, oraz Lista Przebojów Rozgłośni Harcerskiej. Ponieważ w PRL  nie było możliwości ci swobodnego nabywania płyt zagranicznych, zachodnich, bowiem te „Melodii” i „Suprafonu” były dostępne, polskie listy przebojów i liczne audycje muzyczne emitowane zwłaszcza przez Trójkę  były jedyną możliwością kontaktu z modną muzyką anglosaską, tą zza „Żelaznej Kurtyny”. Listy ustalano zliczając ilość głosów oddanych na kartkach pocztowych na dany utwór.

65.                     Meblościanka - Meblościanka była najpopularniejsza w PRL latach 70 i 80-tych. Składała się z kilku segmentów np. szafy, serwantki, biblioteczki i kredensu, posiadających wspólne ścianki boczne  tworzących „blok” na całą  ścianę. Po zamontowaniu zajmowała całą ścianę. Były meblościanki drewniane, z płyty wiórowej i okładziny, ale największym luksusem było posiadanie meblościanki "na wysoki połysk". W PRL dostępne były meblościanki rodzime, węgierskie, czechosłowackie i NRDowskie. Przez wiele lat meblościanki były wykpiwane i traktowane jako buble. Traktowaliśmy je jak relikt minionej, złej i zgrzebnej zresztą epoki. Dopiero niedawno znów zaczęto zauważać funkcjonalność tego typu rozwiązań. To meble wprost stworzone do małych mieszkań. Meblościanki pojawiają się np. w kolekcjach IKEA. Także inne meble epoki PRL sąobecnie doceniane i chwalone. Polskie wzornictwo przemysłowe, nawet w okresie komunistycznej „urawniłowki”, stało na dobrym poziomie.

66.                     Melina alkoholowa – To jedno z bardziej charakterystycznych i swoiście malowniczych zjawisk patologii społecznej, wywołanej absurdalnymi przepisami obowiązującymi w PRL. Można, więc, nazwać ciepło-ironicznie owo zjawisko jako swoistą "samopomoc obywatelską w przełamywaniu trudności z nabywaniem alkoholu". Z tej racji, iż sprzedaż alkoholu zaczynała się o godz. 13, a w handlu sklepowym kończyła o godz. 19, istniał prawdziwy “martwy sezon” alkoholowy, i to na dodatek w okresie, kiedy na ów specyfik był największy popyt. Dlatego też emerytowane panie, lub różnej kondycji społecznej i umysłowej “meliniarze”, sprzedawali spragnionym wypitki na wynos i na miejscu, asortyment trunkowy od piwa po wódkę, przez całą dobę. Z tej racji, że meliniarze zaopatrywali się najczęściej w “Pewexach”, ceny wódki nie były wygórowane, a tylko znacznie poszły w górę w okresie stanu wojennego, kiedy to wódka wydzielana była na kartki. Chętni goście meliny mogli wypić także na miejscu, zamawiając wódkę na “sety” i zagryzając salcesonem lub śledziem serwowanym odpłatnie przez gospodarza. Z usług meliny korzystali, więc “demokratycznie” zrównani prości robotnicy, urządzające imieniny panie domu, pisarze, poeci i młodzież szkolna.

67.                     Mocne uderzenie – Albo też Big Bit (z ang. Big Beat). Popularna nazwa muzyki młodzieżowej, wylansowana w PRL przez Franciszka Walickiego, dziennikarza muzycznego z Gdańska, która to będąc modą Kultury Zachodniej, czyli “Zgniłego Zachodu”, była pogardzana i krytykowana przez propagandę w PRL. Jednak pozwalano krajowym twórcom na jej uprawianie, jako formę “wentylu bezpieczeństwa” dla buntowniczych nastrojów w środowisku młodzieżowym. Natomiast długo zabraniano używać określenia “muzyka rockowa”, które kojarzyło się ideologom komunistycznym ze szczególnie wrogim ideowo, buntowniczym i anarchistycznym nurtem muzyki zachodniej. Dlatego tacy wykonawcy jak: "Tarpany", Czesław Niemen, “Czerwone Gitary”, “Niebiesko Czarni”, “Czerwono Czarni”, “Skaldowie”, “Polanie”, "Wiślanie", czy “Blackout”, a potem “Brekout”, nie grali rocka, ale zgodnie z definicją propagandową grali muzykę bigbitową, a ta była słuszniejsza i bardziej “swojska” od “wrażej” muzyki zza “żelaznej kurtyny”. Wspomnieć należy, iż jeszcze restrykcyjniej podchodziła wczesna “władza ludowa” do jazzu, którego wykonywanie do 1956 roku był zakazane w miejscach publicznych, gdyż traktowano ten rodzaj muzyki jako wymysł “zdegenerowanej kultury Zgniłego Zachodu”. Za słuchanie jazu w tym okresie można było trafić do więzienia, podobnie jak za słuchanie zachodnich radiostacji, zwłaszcza polskojęzycznej "Wolnej Europy", łącznie z “Radiem Watykan”. I w ten sposób obsesyjne poszukiwanie zagrożeń dla dobrostanu “socjalistycznej ojczyzny” osiągnęło szczyt idiotyzmu, a było jeszcze wiele tych szczytów do zdobycia!

68.                     Moro - polowa kurtka wojskowa noszona przez cywilną młodzież. Kupowana zwykle w pobliskiej jednostce wojskowej za butelkę wódki. Aby uniknąć kłopotliwych kontaktów z WSW (obecnie ŻW) należało zmienić guziki na zwykłe, bez orzełka, a dla absolutnej pewności całość dodatkowo ufarbować, przeważnie na czarno, jednak z zachowaniem charakterystycznego wzoru. Noszenie kurtek moro związane było z mitologią komandosa Rambo, szlachetnego idola kultury masowej, który był wojownikiem stawiającym czoło komunistycznej eksapnsji sowietów, a jego wyczyny oglądało się na domowych seansach, gdyż jako bohater “nieprawomyślny” nie gościł oficjalnie na ekranach kin w PRL. Tak, więc milicja czepiała się oficjalnych wielbicieli Rambo noszących komandoskie moro. Powstał nawet dowcip o milicjancie, który spałował żabę za to, że chodziła w moro. Zapewne był zły także z tego powodu, że nie zjadł korniszona, gdyż głowa nie zmieściła mu się w słoiku. Tak bywało onegdaj w PRL, bo współcześnie sklepy z militariami oferują cała gamę moro.

69.                     Motorowery, czyli młodzieżowy odjazd – Komar, Simson, Java – To pojazdy, które kochała polska młodzież doby PRL, ale jak zwykle, nie była to egalitarna miłość, ale ukochanie techniki dzielące brać młodzieżową na równych i równiejszych, jak ich ojców i matki, względem przynależności partyjnej i zamożności z tego tytułu. Komar, wytwarzany przez bydgoski ROMET był ogólnie dostępny i nie drogi, ale nie był „szpanem”. Ale czeska JAVA i niemiecki, NRDowski Simson, już tak, można było na nie podrywać dziewczyny, a na Komarze jeździć tylko na „waksy”, o losie! Wszystkie motorowery miały pojemność do 50 cm.3 i rozwijały nominalnie prędkość do 50km./h. ale od czego młodzieżowa przemyślność i zdolności manualne! Specjalne nawiercenie gaznika powodowało większy dopływ paliwa, przez co moc silnika motoroweru wzrastała, a rekordziści jeździli z zawrotna prędkością do 80 km./h.

70.                     Msza Beatowa „Pan Przyjacielem moim” - Trochę historii na początek. Pierwszą na świecie mszą rockową wydaną na płycie była "Mass in F Minor", czyli "Msza w F-moll", a nagrana w roku 1968 przez ówcześnie popularną, choć dziś zapomnianą, amerykańską hippisowską grupę The Electric Prunes. Fragment tego dzieła, "Kyrie Eleison", znalazł się w słynnym filmie Easy Rider – Wolny jeździec z 1969 roku w reżyserii  Dennisa Hoppera, a w TVP w czasach PRL wyświetlany został Swobodny jeździec po latach „prohibicji” w 1987 roku. Amerykański kanon mszalny złożony jest z sześciu klasycznych części stałych katolickiej mszy św. i jest śpiewany po łacinie, a także w stylu „mormorando”. Jednak nie ma w literaturze żadnej wzmianki o wpływie "Mass in F Minor" na powstanie polskiej mszy beatowej, znaczy się, jest ona zjawiskiem niezależnym, inspirowanym jedynie polską tradycją i nową muzyką, bigbitem, czyli polskim rockiem. Korzenie mszy beatowej Katarzyny Gertner „Pan Przyjacielem moim” sięgają 1965 roku. Wtedy to grupa młodych muzyków z Podkowy Leśnej pod Warszawą występująca pod nazwą Trapiści zadebiutowała 8 grudnia 1965 roku podczas mszy św. wieczornej. Początkowo repertuar kwartetu stanowiły utwory instrumentalne od kompozycji mistrzów baroku po ówczesne przeboje rockowej grupy The Shadows, grane na elektrycznych gitarach. W 1967 roku namówiony przez Trapistów ks. proboszcz Leon Kantorski zwrócił się do Katarzyny Gertner z propozycją napisania kilku utworów przeznaczonych do wykonywania podczas nabożeństw z udziałem zespołu. Bardzo pomocnym kompozytorce był Kazimierz Grześkowiak, poeta, pieśniarz i satyryk, który opracował teksty mszy beatowej. Najważniejszym wykonawcą mszy beatowej był zespół Czerwono-Czarni, a ich wersja dzieła „Pan Przyjacielem moim” została nagrana i wydana. Zespół nagrał płytę w składzie: Tadeusz Mróz – śpiew, gitary, Henryk Zomerski – śpiew, gitara basowa, Klaudiusz Maga – śpiew, instrumenty klawiszowe, Ryszard Gromek – śpiew, perkusja. Czerwono-Czarni wzięli udział 14 stycznia 1968 w premierze dzieła w kościele w Podkowie Leśnej. Potem mszę beatową wykonywał w tamtejszym kościele lokalny zespół Trapiści. Także Trapiści zaprezentowali mszę beatową Pani Gertner w Domu prymasa Polski Stefana Wyszyńskiego na Konferencji Episkopatu we wrześniu 1969 roku. Byli z nią także w Berlinie Zachodnim i Dortmundzie. Rolę O koncertowej premierze mszy beatowej pisze krytyk muzyczny Andrzej Wróblewski: Odbywała się ona w małym ślicznym kościółku w Podkowie Leśnej pod Warszawą. Mszę Beatową napisała na zamówienie proboszcza ks. Leona Kantorskiego młoda, zdolna kompozytorka Katarzyna Gärtner do tekstów Kazimierza Grześkowiaka i Kazimierza Łojana. Tej mroźnej, styczniowej niedzieli kościół wypełnił się tłumem ludzi. Ci, którzy się nie zmieścili, czekali na dworze. Rozległ się dzwonek, wszedł ksiądz z ministrantem, za nim wbiegli czterej młodzi ludzie w smokingach, podłączyli gitary do przygotowanych wzmacniaczy, jeden stuknął podeszwą o posadzkę – raz, dwa, trzy, cztery – i o mury kościoła gruchnęła salwa dźwięków gitar elektrycznych zespołu „Czerwono-Czarni”. Płyta z Mszą Beatową stała się w krótkim czasie bestsellerem, a pieśń Introitu – Pan króluje w majestacie - przebojem nastolatków. I tak to chrześcijańskie sacrum stało się muzycznym, bigbitowym profanum dla wolnościowo usposobionej młodzieży polskiej, zapewne ku bożej chwale!

71.                     Napoje gazowane w PRL, czyli syfony, krachle i oranżady – Napoi gazowanych w PRL, podobnie jak piwa, zawsze brakowało. Dlatego, jako towar heroicznie “zdobywany” zapadły w pamięć pokolenia. Syfon, to zwłaszcza w epoce gomułkowskiej, niezastąpione, domowe urządzenie do “utaczania” wody sodowej. Był to szklany, pękaty, litrowy pojemnik z grubego, karbowanego szkła, zakończony plastikowym kranikiem i dźwignią spustu. Syfony miały swoisty czar zachodniej poetyki, gdyż w filmach amerykańskich widywało się sceny dodawania "sody do whisky" właśnie z tych “kultowych” urządzeń. Syfony były napełniane fabrycznie i aby nabyć pojemnik wraz z gazowaną zawartością, trzeba było przynieść pusty na wymianę. Dzieciarnia pasjami lubiła pijać z kranika wetkniętego bezpośrednio do ust, kiedy to gaz rozdymał policzki, a proceder kończyło donośne, “grandziarskie” beknięcie. Bardzo charakterystyczny, syczący dźwięk kończącego się syfonu zwiastował nieuchronną konieczność pielgrzymki do sklepu. W epoce gierkowskiej pojawiły się metalowe syfony importowane z Węgier, a potem rodzime, które posiadały tę wyższość nad dawną generacją, że można je było samodzielnie nabijać, a charakterystyczne, metalowe naboje w kształcie walca z szyjką kupowało się na wymianę za zużyte. Popularna ongiś w PRL krachla”, to nazwa butelki do piwa i oranżady zaopatrzonej w charakterystyczne zamknięcie składające się z drucianego kabłąka i porcelitowego szpunta, zaopatrzonego w gumową uszczelkę. Ten rodzaj butelki zniknął ze sklepów PRL wraz z pojawieniem się nowej generacji kapslowanych butelek po koniec lat 60-tych. Monopolista państwowy na rynku PRL - "Społem" produkowało popularną wersję napoju gazowanego pod nazwą “Oranżada Wyborowa”, której smak wielu pamięta do dziś, a wielu pija do dziś, bo zmyślni wytwórcy produkują ją dziś na rynek, lecz w “nowoczesnym”, 1,5-ltrowym, plastikowym opakowaniu. Skład napoju o charakterystycznym smaku i przeważnie czerwonym kolorze (były też białe i żółte) określała informacja producenta: “Napój gazowany słodzony z dodatkiem substancji smakowo-aromatycznych, sztucznie barwiony”. Lepsza gatunkowo oranżada, zwana “Mandarynką”, produkowana była także przez “Społem” z soku cytrusowego w stężeniu ok. 4%, często z pływającymi w napoju cząsteczkami owoców. Na nalepce widniała mandarynka na białym tle, a napis pod nazwą poszukiwanego napoju informował: "napój gazowany, słodzony z dodatkiem naturalnych soków cytrusowych". Wspomnieć też wypada o późniejszej, inspirowanej czarem amerykańskiej “Coca-coli” jej nadwiślańskiej siostrze pod nazwą “Polococta”, które pojawiła się w epoce gierkowskiej. Ten gazowany napój sprzedawany był w butelkach do oranżady z czerwoną nalepką, a smakiem przypominał kawę zbożową z dodatkiem pasty do zębów i cukru. Pomimo starań chemików znad Wisły nie udało się uzyskać nigdy "mitycznego" bukietu smakowego jej zamorskiej protoplastki, którą inteligentni Amerykanie nazywali środkiem do przeczyszczania rur, bowiem kwas fosforowy w niej zawarty znakomicie rozpuszczał zatory kanalizacyjne i ludzkie zęby.

72.                     Obrazkowe kino domowe - Bardzo popularna w erze przedtelewizyjnej forma rozrywki dla dzieci. Były to kupowane w sklepach "Fotooptyka" lub w kioskach "RUCH-u" przeźrocza z bajkami na rolkach błony fotograficznej do wyświetlania za pomocą rzutnika, zwanego często "epidiaskopem". Pod każdym obrazkiem znajdowały się napisy, które stanowiły narrację do nieruchomych obrazów. Bajki obrazkowe były z reguły klasyką gatunku. Istniało jednak niebezpieczeństwo, że przy zbyt długim kontemplowaniu jednego z filmowych kadrów, nastąpi wypalenie w nim dziury i zniszczenie filmu. Pomimo mankamentów seanse filmowe odbywane w tajemniczej atmosferze ciemności i komentowane zręcznie intonowanym głosem rodzicielskiego narratora były niezapomnianym przeżyciem, magiczną przygodą w bajkowym świecie, który na moment zagościł w dziecięcym pokoju, choć za oknem trwała niezmiennie “czerwona szopka”.

73.                     Opole – Czyli Krajowy Festiwal Piosenki Polskiej w Opolu (KFPP Opole), był to polski festiwal muzyczny organizowany od 1963 roku, corocznie w Opolu, zwykle w czerwcu. Stanowił on podsumowanie sezonu artystycznego, czyli „od Opola do Opola” polskiego środowiska twórców i wykonawców piosenek estradowych i kabaretowych. Tradycyjnie w czasie KFPP dokonywany był (i jest nadal) przegląd osiągnięć mijającego sezonu (dziś koncert Superjedynki), prezentacja utworów premierowych, Koncert Premiery, konkurs debiutów estradowych - Koncert Debiuty, a także przegląd kabaretów, czyli Kabareton. Od momentu swojego powstania był i jest to najważniejszy festiwal polskiej piosenki, cieszący się niesłabnącym prestiżem wśród krajowych wykonawców i wielką popularnością widowni z całej Polski. Festiwal powstał w 1963 z inicjatywy panów: Mateusza Święcickiego i Jerzego Grygolunasa, oraz gospodarza Opola, przewodniczącego MRN, Karola Musioła. Był rok 1957 i Pan Musioł pojechał z wizytą do węgierskich bratanków, podpatrzył amfiteatr na budapeszteńskiej wyspie św. Małgorzaty i postanowił go skopiować w Opolu. Sześć lat później gotowy obiekt odwiedzili: literat i radiowiec, Jerzy Grygolunas, oraz muzykolog i pieśniarz, Mateusz Święcicki. Zafascynowani monumentalną architekturą opolskiego "pięciotysięcznika", bo tyle miejsc siedzących liczyła widownia amfiteatru, zaproponowali rajcom organizację festiwalu piosenki. Musiał  podchwycił pomysł i jeszcze w tym samym roku,  19 czerwca 1963 roku, wystartowała pierwsza edycja, która przeszła do legendy za sprawą porywającego występu Ewy Demarczyk i jej legendarnej interpretacji "Karuzeli z Madonnami" z tekstem Wiesława Dymnego. Od następnego, 1964 roku, głównymi organizatorami festiwalu zostały: Komitet "Polskie Radio i Telewizja", oraz Towarzystwo Przyjaciół Opola, a główne koncerty, także poza amfiteatrem, odbyły się: w Szkole Muzycznej i Teatrze im. Jana Kochanowskiego w Opolu, oraz jako towarzyszące festiwalowi w różnych salach klubowych miasta Opola. Od tego czasu tylko raz, w roku 1982 festiwal nie odbył się z powodu wprowadzenia stanu wojennego na terenie PRL. Festiwalowe piosenki błyskawicznie stawały się przebojami, a ich wykonawcy niemal z dnia na dzień zyskiwali status gwiazd. To w Opolu wypromowały się Ewa Demarczyk, Czesław Niemen, Skaldowie, Maryla Rodowicz, Halina Frąckowiak, Anna Jantar, Edyta Geppert i Tadeusz Woźniak. Wydarzenia w amfiteatrze przez okres festiwalu elektryzowały miliony Polaków. Nic więc dziwnego, że stawały się przedmiotem niekończących się dyskusji i plotek, które przez długie miesiące inspirowały wyobraznię Polaków.  Warto także przypomnieć, że na organizatorów festiwalu spadły gromy potępienia z Radia Wolna Europa oraz środowisk polonijnych. Polacy zza „Żelaznej kurtyny” sugerowali, że festiwal wpisuje się w „nacjonalistyczną politykę i antyniemiecką fobię ekipy Władysława Gomułki, która to wszelkimi sposobami manifestuje polskość Opolszczyzny!”. W kraju nad Wisłą także wybrzydzano, w kręgach tzw. „warszawki”, że impreza odbywa się na „głuchej prowincji”, skutkiem tego Sława Przybylska odmówiła przyjazdu do Opola, zaś Irena Dziedzic nie chciała pojawić się na estradzie w charakterze konferansjerki. I jeszcze taki kwiatuszek. Na opolskim festiwalu gaże artystyczne były niskie albo... nie było ich wcale. Podczas pierwszej edycji artyści dostali wynagrodzenie za występ „z ręki do ręki”. Po roku system zmieniono. Zdenerwowani opóźniającymi się wypłatami wykonawcy trzeciego dnia zbojkotowali koncert! Konferansjerzy - Jacek Fedorowicz i Piotr Skrzynecki, musieli dokonywać cudów estradowej swady, żeby zatrzymać zniecierpliwioną widownię w amfiteatrze. W tym czasie Jerzy Grygolunas i Mateusz Święcicki jeździli po mieście, wyciągali opornych z hoteli oraz knajp i grupkami dowozili na koncert. Czwartego dnia, po złych doświadczeniach, pieniądze się znalazły! Jedną z najlepszych, ekstrawaganckich festiwalowych kreacji miała Halina Frąckowiak, kiedy to młodziutka wokalistka wystąpiła w Opolu w 1970 roku w stroju z pozłacanej blachy, zaprojektowanym przez Barbarę Hoff! Fotoreporterzy rzucili się na artystkę, jak głodne wilki! Niestety, telewidzowie musieli się obejść smakiem, bo operatorzy TVP, żeby nie gorszyć obywateli „socjalistycznej ojczyzny”, nie pokazali wokalistki w zbliżeniach, jedynie w dalszych planach. Na koniec subiektywna lista przebojów festiwalu w Opolu, a więc: pierwsze miejsce – „Dziwny jest ten świat”, Czesława Niemena, drugie – „Karuzela z Madonnami”, Ewy Demarczyk, trzecie – „Biały krzyż”, Czerwone Gitary i Krzysztof Klenczon, czwarte – „Zegarmistrz światła”, Tadeusz Wozniak, piąte – „Gdybyś kochał, hej”, Breakout, szóste – „Napisz proszę”, Halina Frąckowiak i ABC, siódme – „Boskie Buenos”, Kora i Maanam, ósme – „Windą do nieba” Elżbieta Dmoch i 2+1, dziewiąte – „Nie kochaj mnie pierwsza", Skaldowie, dziesiąte – „Przeżyj to sam”, Lombard. Tak to, subiektywnie, Opole zapisało się w pamięci autora.

74.                     Oranżada w proszku – Jeden z bardziej charakterystycznych erzacy z doby PRL, produkt nabywany przez szkolną dziatwę i jej matki przy każdej wizycie w sklepie i następnie rytualnie spożywany. Nie wielu, więc młodocianych konsumentów poznało smak tej oranżady w docelowej, płynnej formie, obowiązywał bowiem rytuał jej spożycia na sucho. Różne były jej techniki spożywania, najczęściej jednak wygrzebywana była z otwartej torebki palcem i z palca zlizywana, a także wysypywana na dłoń i po nawilżeniu śliną zjadana w formie “buzującej”. Okazało się jednak, że prekursorem igraszek z oranżadą w proszku był Oskar Matzerat, literacki bohater książki Guntera Grassa “Blaszany bębenek”, który wylizywał spienioną oranżadę z pępka służącej Marii na plaży w Brzeźnie (Brosen). W czasach PRL była kultowym przysmakiem dzieciarni, a za jej parę torebek można było wyłudzić od kolegi procę lub łuk własnej roboty. Jej cenną właściwością było cudowne pęcznienie i musowanie w ustach, lekko szczypiące, syczące i rozdymające policzki. Przez długi czas oranżada w proszku sprzedawana była w cenie 0.50zł. i paczkowana w pergaminowe torebki z rysunkiem przekrojonej pomarańczy. Pod koniec lat 70-tych na moment znikła, aby pojawić się w nowej wersji o dwóch smakach: pomarańczowym i cytrynowym, a w cenie 0,80 zł. za torebkę. Produkowana była przez prywatną firmę “Libella”, a ta służyła finansowemu wsparciu działania KIK i w całego środowiska “Znak”, organizacji katolickiej “słusznej politycznie”. Jednak produkowana przez nią oranżada miała niższe notowania wśród amatorów, jako gorzej musująca, jak donosiło Radio Erewań.

75.                     Ortalion – Niezwykle popularny w latach 60-tych i 70-tych rodzaj długiego płaszcza męskiego z lekkiego, nieprzemakalnego materiału zwanego ortalionem, przeważnie czarnego lub granatowego, bez kaptura,  ciasno spiętego paskiem w talii. Moda na ortaliony przyszła do nas z Włoch, wiec szary księgowy czy skacowany robotnik mogli czuć się w tym stroju jak groźny “mafiozo” i iluzorycznie dodać sobie życiowej wartości, co wtedy nazywało się “szpanowaniem”. Z początku kupowane na rynkach i w komisach, potem trafiły do sklepów po bardziej przystępnych cenach.

76.                     Papier toaletowy, banalny, ale cenny towar – Braki tak elementarnego towaru, jak papier toaletowy na rynku w czasach PRL, jest ilustrację do paradoksalnej tezy, że „szare jest cenne, jak złote”, choć w tym przypadku nie komórki mózgowe! Braki w zaopatrzeniu w papier toaletowy towarzyszyły Polakom doby PRL jak nieustający, szary koszmar walki o higienę cywilizowanego wydalania. Było to tyleż niedorzecznie śmieszne, co upokarzające. W przypadku, gdy “rzucono” do sklepu papierniczego lub spożywczego ów cenny, deficytowy towar, w celu jego “zdobycia” ustawiały się kolejki, w których stały całe rodziny, a ekspedientki reglamentowały go kupującym po kilka rolek. Papier na użytek prywatny można też było ukraść w zakładowym szalecie, urzędzie, pociągu pasażerskim, czy knajpie, co nazywano eufemistycznie jego “kombinowaniem”. W latach 80-tych za sprzedaż w punkcie skupu 10 kg. Makulatury można było nabyć rolkę tego cennego artykułu. Należy jeszcze dodać, że był on fatalnej jakości, a więc wielu rozmiłowanych w luksusie rodaków nie chciało wracać z emigracyjnych pobytów, gdyż obawiali się jego mitycznej szorstkości. Jakież humorystyczne mogą być ludzkie motywacje poważnych decyzji. A wracając do meritum, jeśli nie zdołano zdobyć papieru toaletowego, jego higieniczną funkcję spełniała zastępczo pokrojona w kwadraty gazeta, a jeśli była to “Trybuna Ludu”, to można było mieć iluzoryczne wrażenie, że “ma się w dupie” pogardzany organ partii (PZPR), zaś symbolicznie – komunę!

77.                     Parmalatka – Rodzaj krótkiejkurtki ze ściągaczami, w wielu kolorach, najczęściej srebrzystej, popularnej w Polsce w latach 80. XX wieku. Wykonana była z materiału powleczonego aluminiową folią, dlatego też pękała na mrozie. Nazwa kurtki pochodzi od pierwszych tego typu modeli sprowadzanych do Polski z Włoch przez indywidualnych importerów, czyli prywaciarzy, a sprzedawanych na bazarach. Kurtki te posiadały nadruk „Parmalat”, bowiem były strojem roboczym włoskiej mleczarni i serowarni „Parmalat” w Parmie. W ówczesnych czasach moda na parmalatki w Polsce wynikała z małej różnorodności kurtek na rynku oraz zachodniego  nadruku. O  parmalatce, ale z nadrukiem „Safari” śpiewał zespół "Pabieda”, a oto fragment tego tekstu: „Nie pij wina kilka lat /Kup se Kurtkę Parmalat /Kurtka Parmalat ...”. Teraz, przy absurdalnej, ogólnodostępnej ilości kreacji mody, nie do wiary, ale PRL, to było prawdziwe panopticum, "i straszne i śmieszne"!

78.                     Pewex– Przedsiębiorstwo Eksportu Wewnętrznego, powstałe w poł. lat 60-tych, rozprowadzające poprzez sieć sklepów na terenie PRL towary pochodzenia zagranicznego, nabywane za walutę zachodnią lub bony dolarowe. Odpowiednikiem “Pewexów” w ZSRR były “Bieriozki”. Sklepy te cieszyły się wielkim powodzeniem w dobie gierkowskiego “otwarcia na Zachód”, kiedy to obywatele PRL mogli nabywać tu za zarobione za granicą pieniądze sprzęt radiotechniczny, samochody, modne ubrania, kosmetyki, słodycze, owoce, napoje i alkohole. Największą popularnością cieszyła się jednak polska wódka, znacznie tańsza niż w sklepach handlu detalicznego. “Pewex” został rozwiązany w 1990 roku. Nazwa “eksport wewnętrzny”, termin logicznie sprzeczny, to przykład typowego, PRL-owskiego absurdu. Innym absurdem była opinia rodaków o niskim poziomie inteligencji, iż “na Zachodzie są same Pewexy”. I jeszcze jeden paradoks, a mianowicie we Włoszech działa obecnie sieć supermarketów o nazwie Pewex, wykorzystująca nie zastrzeżone logo sklepów z okresu PRL, czyli “Pewex” wiecznie żywy, jak Lenin.

79.                     Picie z gwinta – Technika picia w plenerze polegająca na nie używaniu do „robienia flaszki” wszelkiego szkła, a picia prosto z butelki, przykładając szyjkę do ust. Picie piwa i bełtów nie było rzeczą trudną, ale rozpicie flaszki wódki czy spirytusu z gwinta wymagało większej „klasy pijackiej”, ale ironizując – trening czyni mistrza!  

80.                     Pionierki – Turystyczne buty młodzieżowe, czasem zwane “traktorami”, wykorzystywane głównie w szeregach ZHP, jako obuwie regulaminowe. Nazwę wzięły od bratniej organizacji harcerskiej rodem z ZSRR, czyli "Pionierów". Były to skórzane, brązowe buty z cholewką do kostki, na gumowej podeszwie  tłoczonej we wzór przypominający bieżnik opony ciężarówki lub traktora (stąd potoczna nazwa). Były mocne, choć toporne, z solidnej skóry, dobrze usztywniały staw skokowy podczas górskich wędrówek.

81.                     Piórkiem i węglem- To cykliczny, polski program telewizyjny wyprodukowany przez Telewizję Polską w czasach PRL i prowadzony przez prof. Wiktora Zina.  Gościł na antenie co dwa tygodnie, poczynając od roku 1963 przez blisko 30 lat. Był niezwykle popularnym, erudycyjno-artystycznym programem o wielkich walorach anegdotycznych. Gromadził przed odbiornikami TVP setki tysięcy, często miliony widzów. Program polegał na tym, że prowadzący Wiktor Zin, zawsze ciekawie i zgrywnie opowiadając przybliżał widzom osiągnięcia architektury i piękna polskiego krajobrazu, sztuki polskiej i zagranicznej, a wykład ilustrował jednocześnie rysunkami węglem i tytułowym piórkiem, czyli tuszem. „Można mówić, można rysować, ale żeby mówiąc bajkę o czerwonym kapturku, rysować zamojski rynek? To bardzo trudne” – przyznał sam na kilka lat przed śmiercią. Przez trzydzieści lat telewizyjnych emisji cykl ten obejrzały trzy pokolenia widzów. „Chciałem pokazać ludziom, co jest ładne. Takie były moje założenia. Przy pomocy telewizji chciałem wykształcić pokolenie ludzi wrażliwych na sztukę i architekturę” – mówił po latach profesor Zin. Wiktor Zin był zaprzeczeniem nudnego profesora. Kochał młodzież z wzajemnością. Jego wykłady były oblegane. W plebiscytach na najpopularniejszego wykładowcę Politechniki Krakowskiej zajmował pierwsze miejsce. Profesor Zin nagrał cykl radiowych audycji „Półgłosem i ciszą”. Wszystkie stanowią zestaw obowiązkowy dla osób interesujących się polską sztuką, historią i kulturą! Warto przypomnieć, że jako generalny konserwator zabytków zatwierdził wzniesienie pomnika Poległych Stoczniowców ’70, Trzech Krzyży w Gdańsku. Była to jedna z ostatnich decyzji Zina na tym stanowisku. W grudniu 1981 roku, po głoszeniu stanu wojennego, zrezygnował z tej funkcji. Zasłynął także uratowaniem niewygodnej politycznie, bo przedstawiającej zwycięstwo Polaków nad Rosjanami w 1794 roku „Panoramy Racławickiej”. Zagrożone zniszczeniem dzieło przewieziono na jego polecenie z Wrocławia do Warszawy zostało uratowane. „Jestem jak helikopter, ciągle muszę ruszać swoimi skrzydłami i wtedy dobrze się czuję. Zabija mnie bezczynność” – to ostanie słowa Profesora.

82.                     Pocztówki grające – W latach 60-tych nie sprowadzano do PRL oficjalnie, a także z powodu ograniczonych wyjazdów do Europy Zachodniej trudno było nabyć np. w komisach, przywożone z zagranicy płyty z “wywrotową” muzyką rockową, która pod nazwą “mocnego uderzenia” była bardzo popularna w ówczesnych środowiskach młodzieżowych. Słuchało się, więc tylko sporadycznie u znajomych, których rodzice wyjeżdżali za granicę, modnej podówczas muzyki. Naprzeciw temu zapotrzebowaniu wyszli, więc sprytni producenci prywatni, którzy sprzedawali nagrania z zachodnią i polską muzyką rockową na tzw. pocztówkach grających. Nikt nie strzegł praw producenckich zachodnich firm fonograficznych, a niektóre płyty polskich wykonawców rozchodziły się „jak ciepłe bułki”, więc sprytni inżynierowie dzwięku mieli swoje Eldorado! Pocztówki grające były to prostokątne, plastikowe płytki, czasem z obrazkiem, na których wyżłobione były ścieżki dźwiękowe, odtwarzane na gramofonach z prędkością 45 obr./min. Dzięki pocztówkom dźwiękowym można było nasłuchać się do woli na własnym sprzęcie (adapterze “Bambino”) przebojów zachodnich kapel, wcześniej usłyszanych w radiu “Luxemburg, a potem dzięki inicjatywie Wojciecha Kaczkowskiego w trójkowym „Mini-Maxie”. Pocztówki grające umarły śmiercią naturalną w epoce gierkowskiej, która odznaczała się W PRL “liberalizmem” w dziedzinie kontaktów z kulturą “Zgniłego Zachodu” i pojawienie się magnetofonów „Grundig”… Istniały także specjalne „studia nagrań”, gdzie można było nagrać swe życzenia dla bliskiej osoby z okazji imienin, rocznicy ślubu, przysięgi wojskowej, czy „80-tych urodzin babci” i opatrzyć je wybraną piosenką. To był dowód, iż bolszaja tiecnika zagościła też nad Wisłą!

83.                     Polskie drogi– Był to polski serial telewizyjny z 1976 roku. Scenariusz filmu napisał Jerzy Janicki, dziennikarz, scenarzysta radiowy i filmowy, związany ze Lwowem i Bieszczadami twórca, ale z wyjątkiem pierwszego odcinka, którego autorem był Bohdan Czeszko, zaś serial wyreżyserował Janusz Morgenstern. Fabuła serialu ukazuje autentyczne wydarzenia historyczne, które miały miejsce podczas II wojny światowej, czyli: kampanię wrześniową 1939, aresztowanie wykładowców uniwersyteckich w Krakowie 6 listopada 1939, tworzenie obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau (1940), zbrodnię w Palmirach w 1940, jest też mowa o jednej z ofiar Januszu Kusocińskim, aresztowanie komendanta głównego Armii Krajowej, Stefana "Grota" Roweckiego otrzymuje wieści o kampanii i kapitulacji Norwegii (kwiecień 1940) kampanii i kapitulacji Francji (od maja do czerwca 1940), wzmianka o układzie Sikorski-Majski (z 30 lipca 1941), akcje wysiedleńcze i pacyfikacyjne na Zamojszczyźnie jesienią 1942, doniesienia o zakończeniu bitwy stalingradzkiej (3 lutego 1943), wieści o powstaniu w getcie warszawskim (kwiecień 1943) a także reakcje ludności Warszawy na informację o katastrofie lotniczej  w Gibraltarze z 4 lipca 1943, w której zginął generał Władysław Sikorski. Opinie krytyczne wytykają scenariuszowi serialu przypadki zafałszowania i manipulacji prawdy historycznej, wskazując m.in. ukrycie i marginalizację działalności Armii Krajowej w okupacyjnej Warszawie i wystawienie na pierwszym planie aktywności przedstawicieli Gwardii Ludowej. Aktywiści innych związków, w tym Armii Krajowej, są rzadziej przedstawieni i niejednoznacznie w ocenie, zaś postać Jerzego z AK (rola Jana Englerta) jest ukazana jako porywcza i nie w pełni racjonalna, w przeciwieństwie do działaczy komunistycznych, zaprezentowanych jako rozważnych i spokojnych. W fabule serialu działacze komunistyczni jawią się, jako główni przedstawiciele polskiej konspiracji podziemnej! To jednak fałsz i umniejszenie rangi serialu. Tyle refleksji, a teraz garść informacji. Akcja serialu rozgrywa się podczas II wojny światowej w latach 1939-1943, a rozpoczyna się od kampanii wrześniowej w 1939 roku, następnie przedstawia codzienność okupacji niemieckiej. Dramaturgia serialu skupiona jest wokół dwóch ról głównych: plutonowego podchorążego (od odc. 10 porucznika) Władysława Niwińskiego, kreacja Karola Strasburgera i jego podkomendnego, kaprala, a następnie współpracownika i przyjaciela -Leona Kurasia, grywanego przez Kazimierza Kaczora. W tych dwóch postaciach zostały zawarte losy polskich obywateli w czasie wojny. W serialu czuje się dramat i naiwne przesłanie, że z komunistami patrioci mogą się pojednać. Symboliczna konfrontacja przedstawicieli Armii Krajowej i komunistów następuje w czasie rozmowy historyka Pawła Krajewskiego i komunisty Stanisława Mrowińskiego, podczas której ten pierwszy odmawia współpracy i nie akceptuje działalności komunistów, którzy w swoich działaniach bojowych nie mają poparcia funkcjonującej polskiej władzy podziemnej. Jednak kiedy SA aresztowani i skazani na śmierć adwersarze Krajewski i Mrowiński przed egzekucją podają sobie dłonie w braterskim geście. Ale historyczna prawda jest taka, że komuniści podali rękę sowietom i wymordowali polskich patriotów z AK i innych organizacji antkomunistycznych. Zatem serial kreuje fałszywą wizję „dobrych komunistów”. To, niestety, także historical fiction!

84.                     Porwanie Baltazar Gąbki-  Zacznijmy tak: Karrrrramba!!! Oto pierwszy polski animowany film szpiegowski, a w dodatku surrealistyczny i satyryczny, mamma mia! Kultowy, rysunkowy serial dziecięcy serwowany maluchom w czasie Dobranocki, a wyprodukowany w latach 1969 – 1970 na postawie książki autorstwa Stanisława Pagaczewskiego pod takim samym tytułem. Każdy odcinek trwał około 6 minut, a wyprodukowano ich 13. Fabuła z grubsza tak wyglądała: na prośbę księcia Kraka pod wodzą Smoka Wawelskiego wyrusza do Krainy Deszczowców wyprawa ratunkowa, której zadaniem jest odszukanie wybitnego naukowca, biologa Baltazara Gąbki. W serialu zostały umiejętnie skomponowane w spójną całość schematy baśniowe, szpiegowskie i podróżnicze. Humor sytuacyjny, malownicze postaci oraz wyborny humor słowny, przejawiający się np. w nadawaniu bohaterom zabawnych nazwisk, np. Chryzostom Trąba, nadworny malarz księcia Kraka, nadworny astrolog Onufry Arkadiusz Paralaksa, szpieg z Krainy Deszczowców, tajemniczy don Pedro, kucharz Bartłomiej Bartollini, herbu zielona pietruszka, oraz Doktor Koyot i in. Drugim wątkiem serialu są wydarzenia w Krainie Deszczowców. „Najwyższy Deszczowiec” usiłuje zmusić profesora Gąbkę do współpracy polegającej na wyhodowaniu do celów militarnych ogromnych żab, a następnie wtrąca go do więzienia. Jest to alegorią mechanizmów państwa totalitarnego i społeczeństwa żyjącego w ciągłym zastraszeniu, w którym budzi się poczucie krzywdy i bunt przeciw ciemiężcom. W chwili rewolucji włącza się do niej Smok Wawelski i doprowadza do jej zwycięstwa! Zabawne, często absurdalne perypetie głównych bohaterów i szczęśliwe zakończenie serialu sprawiły, iż był to dobranockowy przebój.

85.                     “Ptyś”, prawie jak zachodnia „Mirinda” – To gazowany napój pomarańczowy “nowej generacji”, dostępny przeważnie w "supersamach" epoki gierkowskiej, produkcji wytwórcy wód mineralnych “Mazowszanka”. Sprzedawany był w litrowych, przeważnie brązowych, czasem białych, podobnie jak woda mineralna tej firmy, szklanych i wymienialnych butelkach, napój o jasno-żółtym kolorze, bardzo słodki, na dnie często z osadem. Z napoju “Ptyś” komponowane były popularne drinki zwane "Pszczółkami", a to dlatego, że Ptyś był partnerem "Pszczółki Mai" w serialu-kreskówce serwowanym dzieciom na dobranoc. Zaletą "Ptysia" było to, że przeważnie można go było kupić bez specjalnego zachodu, nie był „towarem spod lady”, a jeśli mieszkało się blisko “supersamu”, miało się składaka z bagażnikiem, lub zdrowe nogi i ręce, to codziennie gasił pragnienie w polskim domu i był udanym erzacem wymarzonej PEWEXowskiej „Mirindy”.

86.                     Puste półki sklepowe    Zawartość polskich lodówek, zwłaszcza w roku 1981, to ilustracja do zjawiska, jak powstaje coś z niczego. Bowiem pejzaż pustych półek sklepowych należał do najbardziej charakterystycznych zjawisk absurdu, biedy i powszechnego “toru przeszkód” w zaspakajaniu elementarza potrzeb egzystencjalnych doby PRL. Całą żywność w PRL została umieszczona w magazynach wojskowych lub wyeksportowana, aby wywołać sztuczne zjawisku braków w zaopatrzeniu, które, jak jak głosiła propaganda, było wynikiem „ciągłych strajków”.  Było to zjawisko wielce dolegliwe dla obywatela i z premedytacją sterowane przez władze komunistyczne, które słusznie zakładały, iż znękany “trudem istnienia” obywatel PRL nie będzie się mieszał do polityki i przestanie wspierać „Solidarność”. Na “pustych pułkach” stały czasem, rytualne niemal, obiekty dekoracyjne: ocet, musztarda, groszek w puszkach, ryż, przyprawa do zup czy płyn do mycia naczyń “Ludwik”. Choć były one interpretowane kabaretowo, ściągały uwagę zachodnich dziennikarzy, to jawiły się obywatelom PRL jako zjawisko uciążliwe, wręcz upiorne.

87.                     Repasacja pończoch - We wczesnych czasach PRL, czyli latach 50-tych i 60-tych zamożniejsze kobiety chodziły w nylonowych pończochach, zazwyczaj ze szwem, zaś pozostałe w grubych pończochach dziewiarskich. Zatem cienkie pończochy należały do przedmiotów luksusowych, więc w przypadku “pójścia oczka” nie wyrzucało się ich, lecz oddawało do repasacji. Istniało wtedy wiele punktów repasacyjnych albo “podnoszenia oczek” gdzie ów defekt pończochy usuwany był na poczekaniu i żywot pończochy przedłużany był do następnej przygody “puszczenia oczka”. Warto jeszcze dodać, iż w owych czasach nie znano u nas rajstop, a para nylonowych pończoch mogła być cennym prezentem, a czasem skuteczną łapówką.

88.                     Salon Niezależnych - Pierwsze nagrania Salonu pojawiły się w roku 1967. W roku 1969 Salon Niezależnych wystąpił w hotelu Bristol w składzie: Jacek Kleyff, Janusz Weiss, Roman Walisiak, ale Walisiaka, określonego przez kolegów jako „smętnego balladzistę”,  zastąpił Michał Tarkowski. W latach siedemdziesiątych Salon Niezależnych z powodzeniem występował w klubie „Medyków” w Warszawie, a także gościnnie w klubie „Pod Egidą”. Grupa kabaretowa była wielokrotnie nagradzana. I tak: na Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie w roku 1972 i na festiwalach FAMA w latach 1971, 1973 i 1974. Wystąpili też na Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu w roku 1972, gdzie otrzymała Złotą Szpilkę. Salon był szykanowany przez władze PRL z powodu politycznego wydźwięku jego twórczości, a w 1976 roku został ukarany zakazem występów z powodu podpisania przez jego członków tzw. Listu 59, protestu polskiej inteligencji przeciw zmianom konstytucji PRL legalizującym wasalstwo wobec sowietów. To także jeden z najciekawszych portretów artystycznych, satyry walczącej w PRL, bardzo indywidualistyczny, nieco surrealny sposób na wykpienie posępnego reżimy komunistycznego. Losy bohaterów i założycieli kabaretu pokazują, jak można było kreować postawę niezależności w latach reżimu PRL i tej postawy, cennej i godnej, nie zaniechać w nowej rzeczywistości III RP. Salon Niezależnych, to zapewne najoryginalniejszy kabaret czasów PRL, a może i „demoludów”, szedł swoją „ścieżką absurdu”, konsekwentnie szydził z małej stabilizacji, jak i z patosu zbuntowanego teatru studenckiego. Warto podkreślić, iż śpiewana przez Jacka Kleyffa „Telewizja” jest ponadczasowa, znakomicie trafna, ciągle jest aktualna, a dzisiaj może nawet jeszcze bardziej! Zaś Janusz Weiss jest satyrycznie konsekwentny i tak, jak niegdyś kpił z obywatela „Imię Nazwisko”, tak dziś szydzi z absurdu i braku wyobraźni „pani/pana”, telefonując „w nietypowej sprawie”. Przypomnijmy także legendarne „kawałki” wielbione przez miłośników Kabaretu do dziś, czyli: „Bażant i kura”, „Jajco holenderskie blues”, „Świnia”, ”Wodowskźnictwo w Niedoni”, czy „O niespełnionej miłości na terenie magazynu kółka rolniczego”.  Aby sprawdzić, czy  Salonu jest ciągle Niezależny wystarczy wejść na YouTube i obejrzeć: „Wyścig”, „Telewizję”, „Pytania z sali”, „Misję”, czy  „Kinoteatrzyk”. A co z tego wynika? Otóż to, że głupota i despocja wiecznie żywe, a najlepsze lekarstwo na te „schorzenia światowe” to śmiech i szyderstwo, ot co!

89.                    Samochody osobowe w PRL, czyli czar czterech kółek – Ustrój PRL zwalczał z pozycji „pryncypiów” własność prywatną, stąd pierwszymi samochodami osobowymi jeździli głównie partyjni dygnitarze, zaś społeczeństwo musiało się zadowolić miejscem w autobusie, których produkcję również rozpoczęto wkrótce po wojnie. Jednak w 1951 roku z taśmy produkcyjnej zjechał samochód marki FSO Warszawa na licencji radzieckiej marki GAZ M-20 Pobieda, zmontowany z części sprowadzonych z ZSRR. Ale „lud pracujący miast i wsi”, zastraszony i wybiedzony, nie miał pieniędzy na tali luksus, bowiem niektórych stać było zaledwie na rower, bogatszych na motocykl, zaś nowe pojazdy były przeznaczone głównie dla dygnitarzy i wojskowych. Po śmierci Stalina, w czasie „odwilży gomułkowskiej”, postanowiono przeprowadzić w kraju pewne reformy, związane również z rozwojem przemysłu. Z Fabryki ­Samochodów Osobowych w Warszawie w 1957 roku wyjechała syrena 100, pierwszy powojenny polski samochód osobowy. W latach 1957-1960 w zakładach WSK Mielec i WSK Rzeszów powstawał mikrus, swoiste kuriozum techniczne, samochodzik napędzany dwusuwowym, motocyklowym, dwucylindrowym silnikiem o pojemności 296 cm³ i mocy 14,5 KM. Jeszcze za Gomółki na Żeraniu w Warszawie od 1967 do 1991 roku na podstawie licencji włoskiej firmy FIAT zaczęto produkcję Fiata 125p. Po wygaśnięciu licencji w 1983 roku nazwę zmieniono na FSO 125p. Samochód został wprowadzony jako następca dla przestarzałej Warszawy 223/224. Za rządów Edwarda Gierka, który objął stanowisko I sekretarza KC PZPR po krwawym „przetasowaniu władzy” w 1970 roku, postanowiono unowocześnić i wzbogacić, a więc i zmotoryzować Polaków. W 1971 roku podpisano kolejną umowę licencyjną z Włochami, tym razem na produkcję samochodu małolitrażowego fiat 126p. Niewielki pojazd, który stał się legendą polskiej motoryzacji, miał być produkowany w Bielsku-­Białej i Tychach. Cenę ustalono na 69 tys. zł i dziennie przyjmowano oszczędności od 1600 osób „zapisujących się na samochód”. W latach 1975-1992 wyeksportowano z Polski ponad 897 tys. fiatów do Włoch, Jugosławii, RFN, na Węgry, do Francji, Chin, Wielkiej Brytanii, Czechosłowacji, na Kubę, do Belgii, Bułgarii, Szwajcarii, Grecji, Austrii, Holandii, Danii, na Cypr, do Chile i Nowej Zelandii. To był na pewno „przebój rynkowy” epoki gierkowskiej! W 1978 roku na Żeraniu zaczęto produkować samochód marki Polonez, zaprojektowany przez włoskich stylistów i wyjątkowo bezpieczny.  Po polskich drogach jeździły również pojazdy z krajów sojuszników: łady, škody, trabanty, wartburgi i moskwicze. Niespecjalnie nadawały się do eksportu na Zachód, gdzie jeżdżono już lepszymi samochodami, ale w państwach socjalistycznych były traktowane jak „fury” z prawdziwego zdarzenia. Każdy chciał je mieć, ale jeszcze bardziej Citroena czy Saaba, a już najbardziej Cadillaca!

90.                     Składak – Był najbardziej popularnym rowerem w PRL w latach 60 - 80-tych, jako że był dość łatwo dostępny na rynku i niezbyt drogi, a także łatwy w transporcie, gdyż jego zakręcana rama łamała się i można było go złożyć, spakować w torbę i przewieźć środkami komunikacji miejskiej. Najstarszy egzemplarz produkowany był w zakładach “Romet” w Bydgoszczy od końca lat 60-tych i nosił nazwę “Wigry”. Miał bagażnik, więc służył, jako pomocny przy zakupach, piknikach i pracach działkowych. W latach 70-tych pojawiła się cała seria składanych rowerów o różnych rozmiarach kół i ram, a wszystkie razem określane były mianem "składaków" i cieszyły niesłabnącym powodzeniem pod postacią “Pegazów”, “Flamingów” i “Jubilatów”. Dziś, wraz z całą menażerią PRL-owskiej “fabryki cudów”, są mglistym wspomnieniem epoki, ale mają także swych sympatyków i nowoczesne wersje.

91.                     Saturator – Wielce charakterystyczny obiekt w letnim pejzażu miasta, źródło ochłody i ugaszenia pragnienia w upalny dzień. Była to szafka na dwóch kółkach i uchwytem do pchania, wewnątrz której mieścił się zbiornik z wodą i butla z dwutlenkiem węgla do gazowania wody, zaś na blacie znajdował się kranik do nalewania wody do szklanek, zbiornik z sokiem owocowym i mała “fontanna” z przyciskiem do płukania szklanek. Z tej racji, że w sklepach nagminnie brakowało oranżady i wody sodowej w sezonie letnim, uliczne saturatory zaspakajały pragnienie wielkiej rzeszy spragnionych Polaków. Otrzymanie koncesji na prowadzenie saturatora było sprawą trudną i wymagało dobrego “dojścia”, gdyż dochód z saturatora był niebagatelny i jego właściciel mógł tą sezonową pracą zarobić pieniądze na cały rok i jeszcze na kolorowy telewizor i na pewno był człowiekiem zamożniejszym od profesora.

92.                     Skup butelek – W czasach PRL większość sklepów spożywczych sprzedających napoje chłodzące, piwo, czy alkohole mocniejsze, nie prowadziła skupu butelek objętych kaucję, bowiem utrudnianie życia obywatelowi w sposób absurdalny należało do codziennych przejawów “dbałości władzy ludowej o dobro człowieka pracy”. Ale w każdym mieście i miasteczku, a także po wsiach działały koncesjonowane placówki naprawiające ten “błąd i wypaczenie” niewątpliwego dobrodziejstwa wobec obywateli jego “przedstawicieli” u władzy, a nazywały się skupami butelek. W skupach za butelki płacono mniej, niż wynosiła ich oficjalna kaucja i żeby nie było do końca radośnie z detektywistyczną wnikliwością odrzucano butelki po oleju, które były identyczne jak po wódce i nie przyjmowano butelek tego asortymentu np. po piwie, kiedy zabrakło na nie kontenerów. Skup butelek był tak charakterystycznym i masowo uczęszczanym punktem świadczącym usługi dla ludności w krajach komunistycznych, symbolem “prywatnej inicjatywy” i walki obywateli o grosz na życie lub picie, że rosyjski pisarz-dysydent, autor znakomitej książki-poematu o tragifarsie życie w absurdalnej scenerii komunizmu “Moskwa – Pietuszki”, umieścił akcję jednego ze swych dramatów właśnie w skupie butelek. I tak skup butelek przeszedł do historii jak gułag, psychuszka, gensek, socrealizm, talon na samochód, bułgarski parasol czy PRL.

93.                     Sonda Był to polski, popularnonaukowy, niezwykle ciekawy i bardzo dobrze, w formie dialogu prowadzony program telewizyjny. Dyskusja była tu przeplatana i podsumowywana felietonami filmowymi, pokazującymi szersze tło zagadnienia oraz przykłady jego zastosowań, a w dyskusji unikano sięgania do zawiłych teorii, których nie można zobrazować, co stanowiło ogromną siłę edukacyjną programu, bowiem oglądać go mógł każdy - dziecko, dorosły, czy osoba w podeszłym wieku. Nadawany był przez Program 1 TVP od 8 września 1977 roku do 29 września 1989 roku. Prowadzącymi programu byli panowie Zdzisław Kamiński i Andrzej Kurek, a współtworzony przez Marka Siudyma. Emisja nowych odcinków Sondy została przerwana 29 września 1989 roku z powodu śmierci obu prowadzących, którzy zginęli w wypadku samochodowym. Sondę chwilowo wznowiono we wrześniu 1990 roku w celu emisji trzech odcinków ukończonych już po śmierci prowadzących redaktorów. Według dostępnych informacji z archiwum powstało 488 odcinków, w tym 19 specjalnych. Tak więc łącznie z powtórzeniami i programami zrealizowanymi po wrześniu 1989 roku, wyemitowano ponad 560 programów Sondy. Braki taśmy, syndrom niedoborów czasów PRL, w ówczesnej telewizji spowodował wykasowanie wielu odcinków programu, szczególnie tych najstarszych, zatem zapisy te zostały utracone bezpowrotnie! Pierwszy odcinek został nadany 8 września 1977 roku. Źródła podają, że prowadził go Andrzej Kurek wraz z Wandą Konarzewską. W archiwum nie zachowała się kopia tego wydania. Tydzień później razem z redaktorem Kurkiem zaczął występować pan Zdzisław „Danek” Kamiński. Z czasem zespół redakcyjny poszerzył się. W rozkwicie popularności Sondy zespół tworzyło sześciu dziennikarzy, kierownik produkcji i scenograf. Materiały filmowe wykorzystywane w programie redaktorzy zdobywali za darmo, głównie poprzez ambasady, ośrodki kultury i ich filmoteki, także przedstawicielstwa handlowe, zarówno „demoludów”, jak i krajów zachodnich. Po raz pierwszy telewizja zakupiła dla Sondy materiał dopiero w roku 1986, dopiero po zrealizowaniu kilkuset programów! 29 września 1989 roku, w drodze z Krakowa do Raciborza, Andrzej Kurek i Zdzisław Kamiński, a także prowadzący samochód Andrzej Gieysztor, zginęli w wypadku samochodowym w Raciborzu-Brzeziu, gdzie mieli w Raciborskiej Fabryce Kotłów „Rafako” zbierać materiały do kolejnego programu Sondy - „O współczesnej technice masowych wierceń otworów dla potrzeb przemysłu energetycznego i inżynierii chemicznej”. Istnieją przypuszczenia, że wypadek ten nie był przypadkiem, bowiem redaktorzy bardzo dociekliwie badali realia techniczne nie tylko szerokiego świata, ale także „socjalistycznej ojczyzny”, co nie zawsze było mile widziane przez włodarzy PRL. Wszystkie scenariusze, opracowane przez członków zespołu i wykorzystane do realizacji programów zostały przekazane do archiwum TVP. W tymże archiwum znajdują się taśmy z zachowanymi odcinkami Sondy.

94.                     Sopot – Czyli Międzynarodowy Festiwal Piosenki, zaś w okresie 1977-1980 Międzynarodowy Festiwal Interwizji, a po wznowieniu w 1984 roku, ponownie pod pierwotną nazwą, był to międzynarodowy festiwal muzyczny odbywający się w Operze Leśnej w Sopocie. Pierwszy festiwal odbył się w sierpniu 1960 roku. Jego pomysłodawcą był Władysław Szpilman. Do 1963 włącznie festiwale odbywały się w hali Stoczni Gdańskiej,  zaś dopiero później festiwal przeniósł się do Opery Leśnej w Sopocie. Pierwszym konferansjerem festiwalu był Lucjan Kydryński, który w latach 60. XX wieku prowadził audycję radiową „Rewia piosenki”, zaś pierwszymi konferansjerkami były: Irena Dziedzic i Zofia Słaboszewska. Podczas pierwszych festiwali piosenki zapowiadali też aktorzy Mieczysław Voit i Elżbieta Czyżewska. Największy rozkwit festiwal przeżywał w latach 1977–1980, kiedy TVP postanowiła uczynić z sopockiego festiwalu konkurencję dla Konkursu Eurowizji, organizując Festiwal Interwizji. Zamysł ten zrealizowano z rozmachem, bowiem na takie przedsięwzięcie mogła już sobie pozwolić znakomicie doinwestowana przez Macieja Szczepańskiego TVP. Widać to było zaraz od charakterystycznej dla „propagandy sukcesu” telewizyjnej czołówki, przez scenografię robioną z rozmachem, aż po dobór gwiazd i nagród np. yacht pełnomorski, jako Nagroda Publiczności! Tak więc festiwal w Sopocie próbował, na miarę sloganu „Polak potrafi”, realizować polskie marzenie o wielkiej imprezie na światowym poziomie i o europejskim rozgłosie. Najwięcej emocji festiwal wzbudził w 1979, gdy na scenie wystąpiła ówczesna gwiazda pierwszej wielkości, zespół z RFN, Boney M, z zakazaną w PRL piosenką Rasputin, zaś TVP nadała ten występ z jednodniowym poślizgiem, wycinając kontrowersyjną, rzekomo „godzącą w sojusz z ZSRR” – piosenkę Rasputn, głupią, ale rytmiczną i masowo-przebojową! To wtedy też grecki pieśniarz, Demis Roussos porwał do tańca Irenę Dziedzic, a Andrzej Rosiewicz latał w roli pszczoły nad Operą Leśną. W latach 1981–1983 festiwal nie odbywał się ze względu na sytuację w kraju, czyli Rewolicję Solidarności i szykowanie „kontrataku słusznych sił” przez Jaruzela. W wielu artykułach prasowych w tym okresie pojawiły się lansujące przekonanie, że impreza ta zniknęła na zawsze z kalendarza imprez w PRL. Wznowienie festiwalu w 1984, ponownie pod nazwą „Międzynarodowy Festiwal Piosenki” było prawdziwym wydarzeniem, oznaczającym tzw. „postępującą normalizację sytuacji w kraju” i aprobatę obywateli dla „słusznych działań naprawczych” wzmocnionej „władzy ludowej”. Największym wydarzeniem tego festiwalu był występ, już pierwszego dnia, Charlesa Aznavoura. W 1988 zorganizowano festiwal pod hasłem „Srebrny Jubileusz”, z okazji 25-lecia imprezy. Gospodarzami festiwalu były dwa pokolenia prezenterów imprezy - Krystyna Loska i jej córka, Grażyna Torbicka, oraz Lucjan Kydryński i jego syn, Marcin Kydryński. Po festiwalu w 1988, za którego organizację odpowiadał Teatr Muzyczny w Gdyni, na posiedzeniu Komitetu Organizacyjnego w Urzędzie Wojewódzkim ogłoszono, że nie ma środków do sfinansowania następnego. Na kolejne posiedzenie Jerzy Gruza zaprosił Wojciecha Korzeniewskiego z Biura Usług Promocyjnych UP w Sopocie, który zaproponował przejęcie festiwalu w prywatne ręce bez potrzeby dofinansowania ze strony budżetu. W czasach III RP festiwal miał kilku organizatorów, ale w 2015 roku impreza została odwołana. I jeszcze pewna anegdota. Demis Roussos zaskoczył w 1979 roku organizatorów, gdy zażądał w hotelu... okrągłego łóżka wodnego. Lecz okazało się, że to tylko plotka. Tak naprawdę też miał ekscentryczne wymagania, bowiem chciał helikopter i pokój z klimatyzacją. Z dwojga złego w tamtych czasach łatwiej było zrealizować to pierwsze żądanie. Na koniec pamiętne „podmioty wykonawcze”: Tamara Miansarowa, Joan Baez, Muslim Magomajew, Conchita Bautista, Drupi, Helena Vondráčková, Ałła Pugaczowa, Demis Roussos, Charles Aznavour, Gloria Gaynor,  Johnny Cash, Kim Wilde, Marilion, ale Sopotu nie odwiedzil: Bob Dylan i zespół Led Zeppelin, wielkie gwiazdy tamtych czasów!

95.                     Sporty”, “Mazury” i “Giewonty”, czyli tytoniowe zadymy PRL - "Sport, to zdrowie, każdy gruźlik ci to powie", to ongiś popularny ironiczny komentarz do konsekwencji stosowania pewnego “środka masowego rażenia” doby PRL. “Sport”, to legendarne, choć na pewno najbardziej popularne, bo tanie (3,50 zł. za 20-tkę) i mocne, robotnicze papierosy epoki “budowania socjalizmu”. Tańsze były tylko “Mazury”, bo w cenie 3 zł. za paczkę, ale na początku lat 60-tych wycofane z produkcji. Niewątpliwie kontrowersyjna ich nazwa w latach 70-tych została, o dziwo, zakwestionowana przez ministra zdrowia, jako nie licująca z pozytywnym wizerunkiem sportu i zamieniona na "Popularne", zwane też “Populares”. Ich palacze zazwyczaj mieli żółte palce i stosowali charakterystyczne odpluwanie, dla usunięcia z ustach dolegliwych, tytoniowych “farfocli” lub dla zaoszczędzenia sobie tej przyjemności, palono je w szklanych fifkach, zwanych też „lufkami”, w których palono także Marihuanę, magiczne, halucynogenne ziele, której posiadanie i hodowla nie były penalizowane (o dziwo!) w PRL. Wracając do „popularesów” ich dym miał charakterystyczny zapach machorki, choć powstawały z polskiego, a nie radzieckiego tytoniu, zaś ich "siła rażenia" była tak wielka, że zdarzało się, że polskich emigrantów palących na obczyźnie "Sporty" posądzano o używanie narkotyków, zapewne haszyszu, czy też karano za uruchamianie alarmowych systemów przeciwpożarowych (!!!). Liczni fani ich “czadu” wylansowali znane ongiś powiedzenie: “Lepsze Sporty, niż Giewonty” (też papierosy z tamtych lat). Uzupełniały ten wiodący asortyment takie marki jak: “Belweder”, “Grunwald”, “Wawel”, cygaretki “Wisła”, “Płaskie”, „Carmen”, “Damskie”, “Silesia”, “Piast”, “Klubowe”, “Caro” czy “Extra-Mocne”. Gdyby istniała marka “Komitety”, na pewno wiodłaby prym, bowiem Polacy mieli słabość do ich palenia…

96.                     Sportowa Niedziela– To sportowy program informacyjny, podsumowanie sportowego tygodnia, rozmowy z zaproszonymi trenerami i sportowcami, nieprzerwanie emitowany od 1980 do listopada 2001 roku w TVP1 w godzinach pomiędzy 21 a 23.00. Jego założycielem był niezapomniany Tomek Hopfer, wielki popularyzator sportu masowego, redaktor naczelny redakcji sportowej TVP, inicjator telewizyjnej akcji „Bieg po zdrowie”, twórca „Maratonu Warszawskiego”, popularna postać telewizyjna, ale także prawy Polak i patriota, ten, który po wprowadzeniu stanu wojennego odmówił występowania w wojskowym mundurze i został internowany w Ostrowie Wielkopolskim, któremu SB pomogło, o zgrozo, zejść z tego świata. Sportowa Niedziela była zwieńczeniem niedzieli dla wielu Polaków, dla których sukcesy sportowe naszych zawodników były jednym z niewielu powodów do dumy i osłody szarego życia.

97.                     Stawka większa niż życie- Był to polski, 18-odcinkowy serial telewizyjny z lat 1967–1968 (nakręcony z powodu sukcesu wcześniejszego serialu teatralnego w Teatrze Sensacji TVP pod tym samym tytułem), a wyprodukowany przez Zespół Filmowy „Syrena”, a wyemitowany na antenie TVP od 10 października 1968 do 6 lutego 1969. Scenariusz, napisany przez dwóch autorów pod pseudonimem Andrzej Zbych, był czytelną inspiracją pierwszym brytyjskim filmem o Jamesie Bondzie, Doktor Noz z 1962 roku. Akcja serialu rozpoczyna się w roku 1941, kiedy to  młody Polak, Stanisław Kolicki zamierza przedostać się do Związku Radzieckiego, by przekazać ważną informację o koncentracji wojsk niemieckich na granicy, ale zostaje zatrzymany przez sowiecki wywiad. Będąc łudząco podobnym do niedawno aresztowanego oficera niemieckiego, Hansa Klossa, zajmuje jego  miejsce jako „sobowtór” w wywiadzie niemieckim – Abwehrze. I tak jako agent J-23 rozpoczyna misję szpiegowską. Wypada uzupełnić, iż zcenariusz napisał wspomniany Andrzej Zbych, pseudonim, czyli piszących razem, Andrzej Szypulski i Zbignie Safjan, zaś Reżyseria, to  Janusz Morgenstern i Andrzej Konic , każdy po 9 odcinków. W serialu zagrali znai aktorzy: Stanisław Mikulski - porucznik Hans Kloss/Stanisław Kolicki, agent J-23, Krzysztof Chamiec  - SS-Sturmbannführer Lothar, Emil Karewicz - SS-Sturmbannführer Hermann Brunner, Irena Karel, Iga Cembrzyńska, Barbara Sołtysik, Lech Ordon, Marian Opania i In. Serial kręcono w różnych plenerach i miejscach Polski, z dużą dbałością o realia, więc poszczególne plany bywały bardzo od siebie oddalone. Były to najczęściej największe polskie miasta: Gdańsk, Gdynia, Kraków, Łódź, Olsztyn, Płock, Wrocław, gdzie nakręcono filmowe siedziby Abwehry i Gestapo, „berliński” dworzec Ostbahnhof, miejsce występów Christin Kield, czy okolice więzienia w Saint Gille, potem Warszawa, lecz także mniejsze miejscowości jak Pabianice, Sopot, Pieskowa Skała, Łąck. W serialu zagrało ok. 700 aktorów, głównie z Łodzi, Krakowa, Wrocławia i Gdańska. Zdjęcia powstały łącznie w ciągu 19 miesięcy. Podczas realizacji scen ekipa filmowa korzystała często z uprzejmości urzędów i instytucji państwowych, np. gabinet przewodniczącego Prezydium WRN w Łodzi. W tym mieście wykorzystano także Pałac Ślubów, „Pałacyk” przy ul. Piotrkowskiej 262, muzea. Poza tym skorzystano z gościnności zakładów technicznych czy placówek naukowych. Serial cieszył się wielką popularnością odbiorców, pomimo, iż wielu miało świadomość, iż jest to komunistyczna odpowiez na angielskiego Agenta 007, czyli Jamesa Bonda, podobnie jak sowiecki Sztyrlic, ale urok osobisty aktora, Stanisława Mikulskiego i legenda polskiego agenta, co ograł Abwerę i Gestapo, to były walory, które zostały przyjęte bezkrytycznie i zauroczyły publikę na lata, tak że znakomity aktor, Mikulski już dożywotnio został Kapitanem Klossem!

98.                     Strzelanie z karbidu – To jedna z chłopięcych rozrywek czasów gomułkowskich, kiedy to do spawania używany był acetylen, pozyskiwany doraźnie, na skutek reakcji wody z karbidem w metalowym baniaku z zaworem. Młodzież żądna wrażeń podkradała robotnikom karbid i wykorzystywała na swój, mniej użyteczny, ale za to bardziej efektowny sposób. Aby dokonać bezpiecznej detonacji substancję ową należało umieścić w puszce po farbie i zalać odrobiną wody, aby wywołać reakcję i powstanie palnego gazu. W wieczku puszki przy pomocy gwoździa robiło się dziurkę, którą należało zatkać palcem, aby zgromadziła się spora porcja gazu. Następnie należało puszkę unieruchomić (zabezpieczenie przed skutkami odrzutu), co robiło się najczęściej umieszczając ją pod podeszwą buta, odetkać dziurkę i zapalić wydobywający się gaz. Skutek operacji pirotechnicznej był taki, że wieczko wylatywało na dużą odległość, a towarzyszyła temu donośna eksplozja i jęzor ognia. Byli też tacy, co wrzucali karbid do kanałów burzowych i odczekawszy chwilkę rzucali w ich kierunku płonącą zapałkę. W tym przypadku eksplozje były tak potężne, że niejednokrotnie wyrzucały w powietrze ciężką, żeliwną kratownicę zamykającą kanał. Tak, więc strzelanie z karbidu nie było zabawą bezpieczną i zalecaną przez rodziców i dzielnicowych MO.

99.                     Suchary żołnierskie – Były to grube ciastka pszenne, nie słodzone, z dziurkami i dodatkiem kminku o twardości czerstwego pieczywa, jednak o charakterystycznym, świeżym smaku. Pomimo swej nazwy były ogólnie dostępnym towarem w sklepach spożywczych epoki gierkowskiej. Pakowane były po 4 sztuki w pergaminowy, brązowy papier z klasycznie niechlujną banderolą. Stanowiły jeden z dziecięcych przysmaków, gdyż w sytuacji "bezrybia", czyli braku większego asortymentu wszelkich łakoci na rynku, były przysłowiowym "rakiem", czyli dostępną namiastką.

100.                Symbole PRL – Można się zastanawiać i wyliczać takie obiekty, osoby czy wydarzenia, a nawet tworzyć ich rankingi, czy „listy przebojów symboli PRL”. Sprawa, jednakowoż, ma subiektywny punkt widzenia, bo aparatczyk, milicjant, UBek, górnik, urzędnik, czy szary obywatel myślał zapewne o innych symbolach swej „ludowej ojczyzny”. A zatem spróbujmy wytypować kilka takich przykładów, nie zakładając, że któryś może być “bardziej słuszny” od innych. Na początek, godło państwa, czyli “łysy” orzeł, zwany popularnie “sowiecką glapą”, czy „wroną”. Czy chociażby „manifest PKWN” ogłoszony w Chełmie Lubelskim, ale napisany i wydrukowany w Moskwie, pachniał sowiecką farbą drukarską! Następnie Pałac Kultury i Nauki im. Stalina, wielki “wrzód na dupie Warszawy”, jak trywialnie mawiano, potem traktorzystka, która w ramach “równości zawodowej obojga płci” z uśmiechem na twarzy sprawiał sobie “mechaniczną antykoncepcję”, dalej idą bumelant i bikiniarz, burzyciele socjalistycznego ładu, „ulicznik” toczący z łoskotem rowerową felgę przy pomocy patyka, no i, rzecz jasna, towarzysze „Bolesław Otruty”, Bierut, prezydent-agent NKWD i „Wiesław Gadatliwy”, Gomółka, I sekretarz PZPR słynny z tasiemcowych przemówień i ich fragmentów wyświetlanych w kinach w ramach PKF, kwitowanych szyderczym śmiechem widowni! Może to być także gierkowska „Druga Polska”. Wypada też wspomnieć o “Izdebce”, czyli Izbie Wytrzeźwień, gdzie można było trafić nie tylko za opilstwo, ale wyraz twarzy i poglądy polityczne, następnie o „winogronach” czyli nadliczbowych pasażerach wiszących na stopniach tramwajów, kolejkach po papier toaletowy, mięso, pralki, dywany, czy buty, a także przed biurami paszportowymi i „za wizami” przed ambasadą USA, a potem też warto wymienić samochody: „Syrenkę”, zwłaszcza 102, zwaną „Skarpetą” i “Malucha”, czyli Fiata 126p, marzenie każdej rodziny i udrękę podróżujących, następnie czarny, męski rower bez przerzutek „Popularny”, także hasła propagandowe w pejzażu ulicy (jak dzisiejsze reklamy), chociażby takiej treści: “Partia z Narodem, Naród z Partią (skończy)”, albo: „Człowiek celem socjalizmu (ruchomym)”, czy kultowy adapter “Bambino”, wielce popularny w dobie “big bitu”, czyli “Beatles’ów”, „Stonsów” i “Czerwonych Gitar”, pralkę “Franię”, kartki na mięso i cukier, bony dolarowe, milicyjne “ścieżki zdrowia” dla niepokornych i oporniki w klapach... Więcej grzechów pamiętam, ale szkoda gadać, warto tworzyć muzea PRL, czy objazdowe “panoptica”, bo to jarmarczny, czysty surrealizm… 

101.                Szaber – Tym określeniem nazywano pleniącą się tuż po wojnie, czyli w latach 1944 – 1947, grabież mienia poniemieckiego na Ziemiach Zachodnich i wszelkich dóbr ruchomych porzuconych przez właścicieli podczas zawieruchy wojennej. Nie była to klasyczna kradzież, bo właściciel przedmiotu zaboru był nie osiągalny lub już nie żył, więc jedynie nadrzędne prawo własności państwa do przedmiotów porzuconych sprawiało, że była to działalność przestępcza. Ale tak było teoretycznie, gdyż bandy szabrowników wspierała milicja i UB-cja, pobierając w naturze zapłatę za przymykanie oka na owo zjawisko. Dzięki temu wielu nieuczciwych ludzi zbiło wtedy fortuny na handlu przedmiotami pochodzącymi z szabru.

102.                Świerszczyki – Były to kolorowe pisma pornograficzne przemycane z krajów Zachodniej Europy, najczęściej z Danii, Szwecji, Anglii i Francji, a osiągające na “czarnym rynku” znaczne ceny. Kolportaż pornografii był w PRL prawnie zakazany, jako zjawisko potępiane, “wrogie ideowo”, gdyż obnażające “moralną zgniliznę kapitalizmu”. Tak, więc jako “owoc zakazany” świerszczyki były łasym kąskiem dla młodzieży, koneserów i pospolitych erotomanów. Były naiwnym symbolem wolności obyczajowej krajów zza “Żelaznej Kurtyny”. Jako ciekawostkę warto wspomnieć fakt, jak wielką rolę w świadomości ludzi krajów komunistycznych odgrywał dostęp do pornografii. Otóż w pierwszych dniach po upadku “Muru Berlińskiego” obywatele NRD swobodnie odwiedzający Berlin Zachodni masowo okupowali “Sex shopy”, aby nacieszyć zgłodniałe zmysły radośnie wolną golizną. Dopiero w następnych dniach nastąpił “atak” na supermarkety. To symptomatyczne wydarzenie było “znakiem czasu” i wizytówką społecznych preferencji ludzi okaleczonych psychicznie przez patologiczny system komunistyczny, ale i socjologiczną ciekawostką.

103.                Tabliczki nakazująco-pouczające – rozmieszczane w miejscach publicznych tabliczki o charakterze informacyjno-moralizatorskim, czasem nakazowym. Często bywały prozaiczne, bowiem wiejska ludność napływowa do miast wymagała „edukacji kulturalnej”, chociaż trzeba przyznać, że czasem bywały o swoistym charakterze „poetyckim”, np. „Sąsiedzie ucz swoje dziatki dbać o czystość naszej klatki’”. A oto kilka przykładów takich przekazów dydaktycznych stosowanych w naszej przestrzeni publicznej, prócz zakazów i haseł propagandowych, oczywiście! „Dbaj o czystość”, „Nie pluć na podłogę”, „Szanuj zieleń!”, „Zbieraj makulaturę”, „Zgaś światło. Szanuj prąd”, czy „Nie deptać trawników”, albo tak kuriozalne „dotykanie transformatora grozi śmiercią lub kalectwem do lat 65”. Jako ciekawostkę dodać trzeba, że na ulicach Związku Sowieckiego stały tabliczki z informacją: „Pieszechody ustuplajut miesta pojazdom”, bo wiadomo, przechodzień, to szarak, a w samochodzie jedzie dygnitarz partyjny!

104.                Talon – Był to kupon umożliwiający pracownikowi nabycie towaru reglamentowanego w realiach rynkowych PRL. Talon wydawała pracownikowi Rada Zakładowa, przeważnie na polecenie sekretarza POP za specjalne osiągnięcia zawodowe lub “wzorową postawę ideową”, którą było zazwyczaj donosicielstwo na kolegów. Talony otrzymywało się na takie deficytowe artykuły i urządzenia jak: samochody, pralki, lodówki, odkurzacze, żelazka, młynki do kawy, czy dywany. Z perspektywy lat można to oceniać jako absurd, lecz w tamtych czasach talon był przepustką do normalności życia.

105.                Tarcze i czapki szkolne – Obowiązywały dwa rodzaje tarcz: jedna granatowa z numerem i nazwą szkoły podstawowej, druga czerwona z podobnymi parametrami liceum ogólnokształcącego. Przy wejściu do szkoły stali dyżurni i sprawdzali, czy delikwent ma tarczę i czy tarcza nie jest przypięta na agrafkę, lub szpilkę, jak było powszechnie praktykowane. W przypadku autora często takowej inspekcji dokonywał dyrektor liceum, niech zachowa anonimowość, a zdemaskowany delikwent musiał wracać z powrotem do domu i miał nieusprawiedliwioną nieobecność na pierwszej lekcji. Co się zaś tyczy czapek, to młodzież licealna nosiła, ale już fakultatywnie, nie pod przymusem, jak tarcze, czapki granatowe z czarnym daszkiem, zaś starsza, akademicka - czapki białe, co jest praktykowane do dzisiaj.

106.                Teczki w kioskach – W czasach PRL wielkie nakłady miały tylko lokalne “organy partii”, czyli dzienniki będące tubami propagandowymi PZPR. Czasopisma “kolorowe” i te bardziej ambitne źródła informacji naukowej, czasopisma literackie, czy inne tematyczne, miały niskie nakłady i trzeba je było “zdobywać”. Amatorzy lektury ciekawszych czasopism mogli czytać je w KMPiK-ach lub klubo-kawiarniach. Jednym ze sposobów, aby wejść w posiadanie ulubionego czasopisma było założenie tzw. teczki w kiosku. Fakt założenia teczki nie gwarantował jednak zdobycia wszystkich oczekiwanych czasopism, bo chętnych na nie było wielu, a dostawy zawsze szczupłe. W praktyce teczek zawsze było więcej niż czasopism. Niezbędnym czynnikiem wspierającym ową inicjatywę była zaprzyjaźniona kioskarka. Ona to podczas  rozdzielania prasy wkładała do odpowiedniej teczki deficytowe czasopismo, lub czasem wypożyczała lub odsprzedawała swoje po uprzednim przeczytaniu. Przyjaźń z kioskarką należało kultywować przy pomocy dostaw standardowych upominków doby PRL, a więc: kawy, bomboniery lub kiełbasy podwawelskiej.

107.                Tele-Echo - Był to pierwszy talk-show, choć nazwa ta no on czas nie była znana, w Polsce, a nadawany na antenie TVP od 1956 do końca marca 1981. Był to autorski, cykliczny program prowadzony przez Irenę Dziedzic. Przez krótki czas wraz z tą dziennikarką telewizyjną program prowadzili także: Edward Dziewoński, Adam Pawlikowski oraz Bohdan Tomaszewski. Pierwszymi gośćmi Ireny Dziedzic i Edwarda Dziewońskiego byli: aktorka Aleksandra Śląska oraz słynny fryzjer Gabriel. Zaproszeni do studia goście odpowiadali na wcześniej przygotowane pytania z zakresu swego życia zawodowego i prywatnego. W 1968 roku program stał się pierwszym w Polsce programem publicystycznym nadawanym w kolorze. W czasie 25-letniej emisji programu Irena Dziedzic przeprowadziła około 12 500 wywiadów. Był to najdłużej istniejący autorski program telewizyjny na świecie. Archiwa programu zostały zniszczone w czasach PRL przez ówczesnych redaktorów TVP.

108.                Towar spod lady – W czasach PRL wiele deficytowych towarów nie było wykładanych na półkach sklepowych, ale sprzedawanych osobom zaprzyjaźnionym spod lady, gdzie były najczęściej ukryte. Aby je nabywać można też było wręczyć łapówkę ekspedientce. A że wtedy wszystko wszystkim było potrzebne, to wręczenie sprzedawczyni kawy albo rajstop zjednywało wymierną wdzięczność. Wiele rodzin polskich żyło względnie normalnie w czasach PRL dzięki procederowi nabywania towarów “spod lady”. Społeczna przemyślność w pokonywaniu absurdalnie spiętrzonych przeszkód egzystencjalnych była wyrazem rozwoju tzw. “inteligencji operacyjnej”, która także występuje jako zjawisko wzmożone u zwierząt, gdy zmusza się je do twego laboratoryjnie komplikując im życie. Moralnie i egzystencjalnie dotkliwym, choć zupełnie społecznie przeoczonym w rozliczeniach z upadłym systemem, rzadko piętnowanym przez osoby publiczne i autorytety, był fakt prowadzenia na ludziach socjotechniczno-ekonomicznych eksperymentów przez władzę komunistyczną w PRL, które służyły jedynie utrzymaniu jej monopolu, a nas pozbawienia wszelkiego wpływu na jakość życia w totalitarnym państwie. Kłania się tu literacki wizjoner Georg Orwell i jego posępna antyutopia “1984”.

109.                Tranzystor – Tą potoczną nazwą określano małe, przenośne radia tranzystorowe, które na przełomie lat 60-tych i 70-tych zrobiły furorę, jako źródło radosnego, rytmicznego hałasu, cieszącego młodocianych właścicieli, a zatruwającego życie plażowiczom i spacerowiczom w parkach. Krążyła też na on czas fama, że na tranzystor można poderwać dziewczynę, albo też mieć “szacunek” wśród koleżeństwa, bo puszczanie “big bitu” w miejscach publicznych uchodziło za postawę “awanturniczą” i “rozrabiacką”, czyli prawdziwe „frikostwo”, a więc postawę pachnącą wolnością i olewaniem komunistycznego „syfu i smutactwa”.

110.                Trójka - Czyli Program Trzeci Polskiego Radia, oficjalny skrót PR3, był to ogólnopolski, całodobowy, będący częścią Polskiego Radia program publicystyczno-muzyczny. Regularną emisję programu rozpoczęła Trójka 1 kwietnia 1962 roku. Pomysł stworzenia Programu III Polskiego Radia i przekonanie do niego genseka Władysława Gomułki przypisuje się dziennikarzowi radiowemu Stanisławowi Stampflowi, współautorowi słuchowiska „Matysiakowie”. Trójka miała być radiem dla młodych ludzi, w intencji ówczesnych władz miała odciągnąć polską młodzież od zachodnich stacji, a jednocześnie zapewnić możliwość oddziaływania ideologicznego i indoktrynacji politycznej. Pierwszą audycją, którą usłyszeli słuchacze nowej stacji, był „Mój magnetofon”, którą prowadził Mateusz Święcicki, jedna z największych osobowości Programu III tamtych lat. W latach 70-tych Trójka pełniła funkcję radiostacji o profilu inteligencko-kulturalnym, z akcentem rozrywkowym. Była powszechnie słuchana w dużych miastach, rzadziej na wsiach i w dużym stopniu odpowiadał na zapotrzebowanie ich mieszkańców, zarówno na najnowsze nowinki muzyczne ze świata, jak informację i publicystykę. Program III był prawdziwym oknem na świat dla ludzi zainteresowanych muzyką. Na antenie Trójki czytane były przez wybitnych aktorów nowe, wartościowe powieści ze świata, a wiele interesujących osób prowadziło swoje cykliczne gawędy na zawsze ciekawe, nie spotykane w innych programach PR tematy. Sukces ten stacja zawdzięczała wielu wybitnym osobowościom radiowym, zarówno tym starszym, którzy pracowali w niej, a wśród których znaleźli się m.in. Janusz Kosiński, Jan Weber, Jan Borkowski, Piotr Kaczkowski, Jan Chojnacki, Włodzimierz Kleszcz, Wiktor Legowicz, Grzegorz Wasowski, Jan „Ptaszyn” Wróblewski, Wojciech Mann, Maciej Zembaty czy Andrzej Woyciechowski. Kultowe, jak to się teraz określa, audycje Trójki to: „60 minut na godzinę”, pod względem intelektualnym, aranżerskim i estetycznym diametralnie różna od sztandarowej audycji rozrywkowej tamtych lat, nadawanej w Programie I, czyli „Podwieczorku przy mikrofonie”, nadepnie „Trzy kwadranse jazzu” autorska audycja Jana Ptaszyna Wróblewskiego, „Gwiazda siedmiu wieczorów”, „Opera tygodnia”, „Roman Waschko i jego płyty”, „Bawmy się”, „Fonorama”, przegląd prasy posiadający oryginalny tytuł „Nie czytaliście, to posłuchajcie” czy skróty wiadomości „Ekspresem przez świat”, „MiniMax – czyli minimum słowa, maksimum muzyki” prowadzony nieprzerwanie do dziś przez jedną z największych osobowości radiowych,  Piotra Kaczkowskiego, „Ilustrowany Tygodnik Rozrywkowy”, „Kocham pana, panie Sułku”, „Powtórka z rozrywki”, czy magazyn Macieja Zembatego „Zgryz”. W Trójce prowadził także swe audycje jak "Koncerty zatrzymane w czasie", "Niezapomniane koncerty fortepianowe", "Wielki pianista Władimir Horowitz" niezapomniany propagator muzyki poważnej Jan Weber. Szczególnie popularny był jego kultowy cykl "Reminiscencje muzyczne", zaś jego pasja i wiedza uczyniły więcej dla propagowania muzyki poważnej niż całe pokolenia innych popularyzatorów. „Lista Przebojów Programu Trzeciego” (1982) stworzona i prowadzona przez Marka Niedźwieckiego, szybko sama stała się największym hitem radiowym w Polsce. W 1983 dyrektorem Programu III został Wiktor Legowicz, który kierował stacją do upadku PR. Trójka od początku swojego istnienia budził wiele kontrowersji, głównie ze względu na stosunkowo dużą swobodę słowa w dziedzinie polityki w całym okresie PRL, a także można dostrzec było tendencję do nieustannego ograniczania audycji o tematyce czysto polityczno-propagandowej kierowanej do „mas pracujących”, na rzecz inteligentnych programów o charakterze kulturalnym, czy też poświęconym sztuce, która wówczas była przez władze odsuwana na dalszy plan. Trójka była praktycznie jedynym miejscem, w którym oficjalnie prezentowano niedostępną powszechnie zachodnią muzykę rozrywkową, sztukę wysoką, znakomitą satyrę, czy dobrą literaturę, zatem paradoksalnie, Trójka wychowała polskiego inteligenta czasów PRL!

111.                Walonki – Było to gumowo-filcowe (gumofilce) obuwie z cholewami, część pracowniczego ekwipunku robotnika budowlanego i pracownika PGR-u w czasach PRL. Ojczyzną tego “cudu” estetyki i wygody był ZSRR, gdzie walonki wytwarzane z ręcznie zbijanej wełny przez pracownice Kołchozów. Walonki były, zatem symbolem “kacapskiego” niechlujstwa i nędzy, stygmatem PRL.

112.                Wałówka – Tak nazywano zapakowane w papier woskowany lub pergamin, przeznaczone na czas podróży lub na drugie śniadanie w pracy, a przygotowane w domu, jedzenie składające się zazwyczaj z kanapek, jaj na twardo, pomidorów, kiszonych ogórków i butelki lub termosu z osłodzoną herbatą. Jedzenie wałówki podczas podróży należało do nieodłącznych ceremoniałów rodzinnych w czasach PRL.

113.                Wały Jagiellońskie – To nazwa ulicy w centrum Gdańska, przy której stoi okazały pałacyk neomanierystyczny, pobudowany w 1901 roku, ongiś siedziba dowództwa pruskiego garnizonu, a potem Ligi Narodów w Wolnym Mieście Gdańsku. Jednak w czach PRL zyskał on specyficzną sławę, gdyż mieścił się w nim Klub Studentów Wybrzeża “ŻAK”. W tym to klubie działał w latach 50-tych teatrzyk satyryczny “Bim-Bom”, a w nim takie tuzy polskiego aktorstwa: Zbyszek Cybulski, Bogumił Kobiela i Jacek Fedorowicz, poza tym znany DKF, promujący filmy zatrzymywany przez cenzurę PRL, odbywały się koncerty jazzowe, wystawy plastyczne, spektakle teatralne, czy ludyczne „piwowaria”, spektakle piwnej integracji środowiska studenckiego, a w latach 80-tych działał niezależny, polityczno-symboliczny teatr “Tako”. Ale nazwa ulicy najbardziej  kojarzy się Polakom z nazwą popularnego w latach 80-tych zespołu studenckiego “Wały Jagiellońskie”, który miał swą siedzibę w “Żaku” i należał do nurtu kontestującego rzeczywistość PRL. Jego Liderzzy i założyciele, to Rudi Schubert i Grzegorz Bukała, a pianista i kompozytor, to Andrzej Pawlukiewicz. Takie przeboje “Wałów Jagiellońskich” jak: “List z wojska”, “Pałami”, “Wars wita was”, “Tylko mi ciebie brak”, “Kukuła Disco”, „Kombajn Bizon”, “Hej młoty!”, czy niezapomniane hity Rudiego Schuberta:  “Córka rybaka” i “Dziewczyna ratownika” do dziś pamięta i nuci wielu Polaków, co daje świadectwo powiedzeniu Pietrzaka, że “PRL była najweselszym barakiem w sowieckim obozie”, co na pewno nie było zasługą jego “dozorców”, ale artystów estrady, kabareciarzy i piosenkarzy wyrosłych ze środowisk studenckich.

114.                Wąchanie Butaprenu - W czasach PRL-u, kiedy donoszono o narkomani na „zgniłym Zachodzie”, młodzież rządna wrażeń w szarzyznie komunistycznej odurzała się dostępnymi środkami, wśród nich popularnymi klejem - butaprenem czy też wąchaniem tri (trójchloroetylen, rozpuszczalnik). Niestety, powodowało to spustoszenia w mózgach amatorów, poważne zatrucia oraz degradację i wykluczenia społeczne uzależnionych. Wąchanie butaprenu (ang. glue sniffing) popularne było w środowiskach szkół podstawowych, zwłaszcza uczniów ze środowisk robotniczych i patologicznych PRL. Niestety, dla wielu młodych ludzi droga do narkomanii zaczynała się właśnie od wąchania kleju butapren, które jest równie niebezpieczne, co zażywanie narkotyków, uzależnia. Opary wdychanego, lotnego środka chemicznego dostają się do płuc, gdzie przechodzą do naczyń krwionośnych, a potem wraz z krwią do mózgu. Następnie pojawiają krótkotrwałe oszołomienie i euforia, którym towarzyszą zamroczenie, niezborność ruchowa i senność. Mogą pojawić się także halucynacje lub urojenia. Dopiero po około 30-50 minutach pojawiają się rozdrażnienie, agresja, nadczynność ruchowa. Zatem wąchanie butaprenu było „przedsionkiem” do tzw. twardej narkomanii. Amatorzy mocniejszych wrażeń włamywali się do aptek w poszukiwaniu narkotyków np. morfina, dromoran, tramadol, kodeina lub leków o podobnym działaniu np. psychedryna, benzedryna, parkopam, relanium. Wąchanie butaprenu jest złą, destruktywną spuścizną obyczajów młodzieży z epoki PRL w czasach III RP.

115.                Wkładka mięsna – Mięsny dodatek do zupy regeneracyjnej serwowanej w stołówkach pracownikom wielkoprzemysłowych zakładów pracy w czasach PRL. Wkładka mięsna miała być symbolem dbałości Partii o klasę robotniczą, a była jedynie obiektem kpiny, gdyż owo mięso było na rynku tak trudno dostępne i zdobywane przez obywateli kosztem wielu wyrzeczeń, że ten teatralny gest troski, był jedynie śmiechu warty.

116.                W starym kinie – cykliczny program TVP emitowany w latach 1967–1999, w którym prezentowano starsze produkcje filmowe polskie i zagraniczne. Autorem i prowadzącym program był Stanisław Janicki, wybitny krytyk i historyk kina, redaktor miesięcznika „Kino” w latach 1970–1974, także pisarz i scenarzysta filmowy. Był to najdłużej nadawany program filmowy w historii polskiej telewizji. Początkowo były to audycje tematyczne, poświęcone konkretnemu aktorowi czy reżyserowi, w których prezentowano fragmenty starych filmów, przeplatane erudycyjnym komentarzem autora. Z czasem formuła zmieniła się. Zaczęto prezentować całe filmy poprzedzone przedmową Stanisława Janickiego.

117.                Wydanie paszportu - Władza komunistyczna w PRL utrudniała, jak tylko mogła, wyjazd obywatelom za granicę, szczególnie do tak zwanych państw Zachodu, czyli kapitalistycznych. Uzyskanie paszportu było przysłowiową drogą przez mękę i doskonałą pożywką dla wiców kabaretowych. Do października 1956 w praktyce możliwe było wyłącznie uzyskanie paszportu na wyjazd służbowy. Efektem rygorystycznej polityki paszportowej komunistów był praktyczny zanik ruchu turystycznego z Polski. I tak, o ile w roku 1938 w celach turystycznych wyjechało z Polski na własną rękę ok. 90 tys. osób, o tyle w 1950 roku takich osób było 181 (!!!), nie licząc delegacji partyjnych, związkowych i branżowych, głównie do krajów socjalistycznych. W późniejszym okresie (do 1972) popularne stały się tzw. wkładki paszportowe, umożliwiające wyjazd do europejskich krajów socjalistycznych, które ważne były łącznie z dowodem osobistym. Początkowo były one jednokrotnego użytku, a od 1973 na ogół z ważnością na pięć lat. Od 1972, dzięki umowie z NRD, można było wyjechać do tego kraju jedynie na podstawie stempla wbijanego w dowód osobisty w komendach MO. W styczniu 1977 analogiczne przepisy obowiązywały przy wyjazdach do Bułgarii, Czechosłowacji, Rumunii, ZSRR i na Węgry. Pod koniec lat 60-tych możliwe były już wyjazdy na Zachód w zorganizowanych grupach, na przykład przez organizacje studenckie, PTTK i sportowe. Ale obywatel PRL nie miał paszportu w szufladzie, musiał składać podanie o jego wydanie. W biurach paszportowych, podległych MSW, stały długie (w 1981 roku wielodniowe) kolejki o złożenie podania o paszport. Aby dostać paszport trzeba było mieć walutę (równowartość 100$ USA) na koncie „A" w banku PKO. Jeśli SB miało na obywatela „haki” np. działalność związkowa, rodzina za granicą, czy bojkot wyborów, ten „za karę” nie dostawał paszportu. Od 1984 nie trzeba było ich zdawać po każdym powrocie, a wcześniej, po przedłużonym pobycie przy zwrocie paszportu trzeba było pisać „wyjaśnienie”, często przesłuchanie na SB i zachęcanie do współpracy. Dopiero w grudniu roku 1988 wprowadzono paszporty wieloletnie, na wszystkie kraje świata. Wydawanie paszportu w PRL było dowodem na to, że obywatel nie decydował o swoim losie, a opozycjonista czy działacz związkowy mógł mieć pewność, że jest obywatelem „gorszej kategorii” i nie ma szans zobaczyć „zgniłego Zachodu”.

118.                Wyprawka małżeńska – Zawierając związek małżeński w latach 70 i 80-tych w PRL obywatel i obywatelka nabywali praw do zakupu sprzętów gospodarstwa domowego, jakich nie mógł kupić bez talonu obywatel innej kategorii. Dlatego więc pobierane w urzędzie Stanu cywilnego zaświadczenia uprawniało do zakupu w sklepach ARGED pralki, lodówki, żelazka czy kuchenki gazowej, zaś w sklepach włókienniczych bielizny pościelowej i ręczników. Często wykorzystywane było to w ten sposób, że rejestracja przyszłych małżonków w Urzędzie Stanu Cywilnego miała charakter jedynie fikcyjny, ale nabyte tą drogą sprzęty miały charakter realny i wielce pożyteczny w życiu codziennym.

119.                Wyrób czekoladopodobny – Jeden z klasyków PRL-owskiej tandety i marnej jakości towarów spożywczych. Wyroby czekoladopodobne, czyli mieszanka kakao i tłuszczy, sprzedawane były w formie tabliczek lub polewy na waflach i to bez kartek, nawet w czasach kryzysowych (początek lat 80-tych). Były zdecydowanie niesmaczne i nie zaspakajały dziecięcej tęsknoty do prawdziwej czekolady “ale gdy się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma”.

120.                Zabawa na dechach – Wielce popularna w latach 40-tych i 50-tych forma masowej rekreacji pod gołym niebem. Z myślą o młodych ludziach zrzeszonych w ZMP, a także niezrzeszonych obywatelach w różnym wieku, “władza ludowa” organizowała potańcówki na specjalnie wyłożonych w parkach drewnianych podestach, zwanych popularnie “dechami”. Potańcówki te odbywały się z okazji świąt komunistycznych, czyli 1-Maja, 22 Lipca i świąt pomniejszych, a miały podkreślać radosny i beztroski charakter tych “ideowo słusznych” świąt. Do tańca podczas tych świątecznych zabaw przygrywały orkiestry strażackie, kolejarskie oraz młodzieżowe kapele ludowe i podwórkowe, a ich repertuar obejmował zasadniczo przeboje muzyki rozrywkowej, melodie ludowe i klasyczne tańce, czyli walce, polki i tanga. Wokół prowizorycznych parkietów rozstawione były bufety z parówkami, budki napojami gazowanymi i piwem, a także z lodami i watą cukrową, ale punktów sprzedaży alkoholi wysokoprocentowych przeważnie nie było, bo to regulowały komunistyczne przepisy. Wynikało to także z dbałości o odpowiedni stan “upojenia alkoholowego” bawiących się działaczy i obywateli, aby unikać agresywnego zacietrzewienia, a w efekcie konfliktów i bójek, mogących otoczyć złą sławą ten “jedynie słuszny” model zabawy ludowej. O “więcej czadu” trzeba było, więc zadbać indywidualnie i dla kurażu strzelić na boku “winówę” albo “szklankę wódy”. Jeśli wybuchały bójki, to zawsze odbywało się to na stronie i w wersji “na solo” i do “pierwszej krwi”, bo wtedy obowiązywał “knajacki” kodeks honorowy. Zabawy na dechach umarły śmiercią naturalną, wyparte przez lokale dancingowe, a potem dyskoteki.

121.                Zakazany jazz - Muzyka jazzowa, czyli muzyka czarnoskórych afroamerykanów „walczących o wolność z kapitalistycznym uciskiem”, rozbrzmiewała w powojennej Polsce praktycznie na każdym kroku, od  dancingów i „fajfów” w kawiarniach do klubów studenckich. Tak było do 1948 roku, czyli do powstania Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (PZPR). Jej „uczeni w piśmie” potraktowali jazz, jako wykwit imperialistycznej, zdegenerowanej kultury i zakazali jego publicznego wykonywania. Podczas dancingów i „zabaw na dechach” zastąpiła go muzyka ludowa oraz stare szlagiery. Zszedł wówczas jazz do podziemia, stając się przejawem kultury nieoficjalnej. Okres stalinowski w Polsce, czyli lata 50-te, to czas zbrodni, prześladowań, fingowanych procesów politycznych, bezprawnie więzionych ludzi i wyroków śmierci. Postępujący proces sowietyzacji dotyczył również różnych dziedzin kultury i sztuki, także muzyki rozrywkowej. Jazz stał się muzyką zakazaną, z imperialistycznym stygmatem. W czasach realnego socjalizmu dominowały pieśni i piosenki nachalnie propagandowe, najczęściej dotyczące odbudowy i budowy „gospodarczej potęgi kraju”, o charakterze podniosłym i radosnym. W czasach socrealizmu jazz stał się enklawą wolności i narzędziem demonstrowania własnej niezależności i sprzeciwu wobec komunistycznej urawniłowki. Jednym z pierwszych polskich piosenkarzy, przemycających do swojego repertuaru jazzujące i rock and rollowe akcenty był popularny wokalista, Zbigniew Kurtycz. W 1955 roku nagrał utwór „Cicha woda", który stał się wielkim przebojem. Muzykę do tej piosenki napisał kompozytor radziecki, a polski tekst był dziełem znanego poety – Ludwika Jerzego Kerna. W gmachu YMCA na ulicy Konopnickiej w Warszawie Leopold Tyrmand prowadził wykłady z historii jazzu, a także inicjował muzykowanie jazzowe typu jam session, na których to improwizowano na tematy słynnych amerykańskich standardów z lat dwudziestych i trzydziestych. Słuchano tu również płyt przysłanych zza oceanu, które często niszczyli zawsze czujni ZMPompowscy aktywiści. W małych salkach klubów studenckich, gdzie grano jazz, często zdarzały się bijatyki z aktywistami ZMP. Właściciel słynnego Fotoplastikonu przy Alejach Jerozolimskich odtwarzał  głośno, pod zdjęcia z europejskich miast, zakazane płyty jazzowe. W tych latach jaz to była deklaracja niezgody na system komunistyczny, obszar artystycznej przestrzeni, w której można realizować swój niezależny sposób widzenia świata, stający okoniem wszelkim próbom odgórnie nakazywanych wzorców kulturowych. Tak opowiada o klimatach tamtych lat pisarz Marek Nowakowski: „Po południu 5 sierpnia 1956 roku na warszawskiej bocznicy kolejowej grupa młodych ludzi dogadała się z konduktorem w sprawie zajęcia jednego wagonu w pociągu jadącym na Wybrzeże. Kilka godzin później na stacji Warszawa Główna tłum spoconych urlopowiczów jak zwykle zażarcie walczył o miejsca w przeładowanym pociągu. A do tajemniczego wagonu weszło kilku chłopaków ubranych w marynarki i pulowery zakupione na ciuchach, z fryzurami w plerezę, kaczy kuper i a la Tytus, oraz szykowne dziewczyny z gatunku „wyzwolona córka z dobrego domu”. Oto na I Ogólnopolski Festiwal Muzyki Jazzowej jechała do Sopotu najgorętsza polska grupa jazzowa Melomani wraz z wielbicielami”. Zespół Melomani z Łodzi po latach stał się zbiorowym bohaterem filmu Feliksa Falka z 1981 roku zatytułowanego „Był jazz”.  Tak na dobre, polski jazz wyszedł z artystycznego podziemia w 1958 roku, kiedy to z inicjatywy Leopolda Tyrmanda  zorganizowano w Warszawie pierwszy festiwal jazzowy Jazz Jamboree.

122.                Zapis na pralkę, czy telewizor kolorowy – O wiele przedmiotów i usług z zakresu elementarnych potrzeb egzystencji w społeczeństwie przemysłowym doby PRL zabiegać trzeba było w sposób nadzwyczajny. Ta wymuszona konieczność, celebracja i zapobiegliwość sprawiały, iż rzeczy banalne, niespodziewanie, “prawem kaduka” stawały się towarami luksusowymi, o zgrozo! Należały do tego zapisy na sprzęt elektroniczny i AGD w sklepach branżowych, często z wymaganą kolejką społeczną, jako mechanizmem wykazania determinacji w staraniach o powyższy sprzęt. Zapisywano się też, ale tu zapis był wymogiem, a nie społeczną inicjatywą, na mieszkania, samochody, wczasy pracownicze krajowe i zagraniczne,  stypendia akademickie. To nie bajka...

123.Zielona Góra – Czyli Festiwal Piosenki Radzieckiej, był to festiwal muzyczny organizowany w latach 1965 - 1989 w Zielonej Górze przez Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. Poprzedzały go ogólnopolskie eliminacje piosenkarzy amatorów. Głównymi nagrodami były Złote, Srebrne i Brązowe Samowary. Laureatami festiwalu byli tacy znani wykonawcy estrady piosenki w PRL jak: Urszula, Małgorzata Ostrowska, Felicjan Andrzejczak, Michał Bajor, Jacek Borkowski, Mieczysław Szcześniak, Izabela Trojanowska, Czerwone Gitary i in. Odpowiednikiem festiwalu zielonogórskiego w ZSRR był Festiwal Piosenki Polskiej w Witebsku. Podobnie jak 11 lipca 1987 zakończył się XXI Festiwal Piosenki Żołnierskiej. Na koncert galowy przybyli przedstawiciele najwyższych władz partyjnych, państwowych i wojskowych: członek Biura Politycznego i sekretarz Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, generał broni Józef Baryła, sekretarz KC PZPR i przewodniczący Zarządu Głównego Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej, Henryk Bednarski. Na początku lat 90. XX wieku, po transformacji ustrojowej i upadku ZSRR  festiwal został zawieszony, a w 1991 przekształcony w imprezę zatytułowaną „Arsenał Artystyczny”. Podobnie festiwal w Witebsku od roku 1992 zmienił nazwę na „Słowiański Bazar” i się forum wykonawców śpiewających swe utwory we wszystkich językach słowiańskich. Tak więc, wedle dobrego obyczaju, wartości sowiecki zostały zamienione na narodowe, ze wskazaniem wielkoruskich, bo taka jest geopolityczna kolej rzeczy.

   

                                                                   *

Gdańsk, w latach 2004 do 2016                                                                  Antoni Kozłowski


Wstępy do rozdziałów - dr Krzysztof Junosza Dowgiałło

Ilustracje do książki - Zbyszek Korlak

Zobacz galerię zdjęć:

Publicysta, poetą bywa, scenarzysta, satyryk radykalny, performer, fotograf i malarz. Humanista prywatnego sznytu, bez dyplomów, członek SDP. Od lat żyje w osobnej strefie dążenia do ludzkiej prawdy (czym jest Prawda?) poprzez dialog i introspekcję. Niezależny opozycjonista czasów PRL, inwalida po represjach komuszych. Mentalnie krzepki, czynny twórczo, uzależniony od życia, jako bezcennej przygody poznawczej, ale fizycznie - wrak życiowy. Pomimo tego - rasowy Trikster, szyderczo portretujący zło, poszukujący wytrwale dobra w wymiarze prywatnym i Ojczyzny Solidarnej. Patriota i obywatel, gardzi politycznym szambem i aktywnością "replik targowiczan" w starciu z "ministrantami" w spektaklu nad Wisłą. Współzałożyciel stowarzyszenia "Nasz Polski Dom", działającego na rzecz kultury polskiej i wsparcia potrzebujących... I tyle, aż tyle! Resztę pożarły gile, a koszatniczki schowały do piczki, o rety, minarety!

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Kultura