Ironia w czasach PRL stała się postawą obronną psychiczną znacznej części społeczeństwa, które chociaż zastraszone, to jednak stawiało duchowy, a czasami otwarty opór “władzy ludowej”. Słowo “Aparatczyk” wyrażało pogardę i kpinę wobec wysokiego urzędnika w PRL-u, a więc w tym pojęciu nie możemy odnaleźć cienia strachu lub zniewolenia. Aparat władzy i propagandy w PRL-u sugerował, jako przeciwieństwo “Aparatczyka”, pojecie “Badylarz”. Było ono określeniem obrotnego i pracowitego rolnika, który racjonalnie produkował i dostarczał na rynek wielkie ilości produktów spożywczych. ”Badylarz” miał być według nowomowy uosobieniem zła “prywatnej inicjatywy” (moralnego, społecznego, ekonomicznego), gdyż ideologia komunizmu i socjalizmu uważała swoich wrogów, a więc także „wrogów ludu”, kułaków, potem badylarzy, za wcielenie metafizycznego zła i wszelkiej deprawacji.
Ironia broniła, więc polskie społeczeństwo przed propagowanym przez komunizm manichejskim widzeniem świata (uznaniem świata z założenia za zły), a tylko “przodującą siłę” uznawała władza komunistyczna za uosobienie dobra. Nie możemy się dziwić, że buty nazwane “bitelsówy” i „rockendrolowy” (bigbitowy) styl życia zrobiły ogromną karierę w kręgach młodzieży z lat 60-tych i 70-tych. Angielski zespół “The Beatles” był w PRL-u synonimem niezależnego stylu życia, ale także łamania tabu obyczajowego, a więc negacji, lub chociaż ironicznego postrzegania ideologii wyznawanej przez “Aparatczyka”.
I tak, w łagodny, ironiczny sposób, łamany był ten „paranoiczny subiektywizm władzy” nazwany „świadomością socjalistyczną”, który to definiował i rozstrzygał jednoznacznie wszelkie zjawiska społeczne, tudzież ich charakter, pozytywny i patologiczny, często stawiając racjonalny obraz świata na głowie. Podobnie było ze zjawiskami politycznymi, czyli działaniami „władzy ludowej”, gdzie kłamstwo i agresja w imię socjalizmu była „cacy”, czy nasycona gospodarską troską”, a nagie fakty, dowodzące bezprawiu komunistycznemu i całkowitemu ubezwłasnowolnieniu społeczeństwa, nazywane były „propagandowymi kłamstwami zgniłego Zachodu”.
1. Agitka – Ironiczna nazwa działalności propagandowej, prowadzonej przez agitatorów partyjnych na obozach młodzieżowych, zjazdach studenckich, w zakładach pracy, na wczasach przez kulturalno-oświatowych i podczas masowych wieców np. potępiających “ekscesy syjonistów” (1968) lub “niepokoje społeczne wywołane przez „warchołów” z Radomia i Ursusa (1976). Z reguły agitka nie przynosiła oczekiwanych rezultatów, gdyż w brednie komuny nikt nie wierzył, a postawy posłuszeństwa i służalczości wymuszane były groźbą terroru, lub perspektywą przywilejów dla uległych wobec systemu PRL. I właśnie w ten sposób werbowano nowych członków PZPR.
2. Aparatczyk – Pogardliwa nazwa urzędnika partyjnego wyższego szczebla (członka Biura Politycznego, Sekretarza Wojewódzkiego, czy sekretarza POP), który uczestniczył koncepcyjnie i decyzyjnie w życiu politycznym PRL należąc do “nomenklatury”, co dawało mu przywileje ekonomiczne i możność życia ponad prawem. O dziwo, wielu aparatczyków, ludzi sprawujących władzę w niesuwerennej i łamiącej prawa ludzkie PRL, znakomicie czuje się na scenie politycznej III RP, jak choćby Kwaśniewski, Miller, Kalisz, Ciosek, Zemke, Jaskiernia i in. choć wobec analogicznych rangą polityków w innych krajach postkomunistycznych zastosowano sankcję odsunięcia o uprawiania polityki. Ale u nas taka perspektywa nazywa się, wedle moralnej oceny naczelnego “wiodącej” gazety, próbą “palenia czarownic”.
3. Badylarz – to pogardliwa nazwa prywatnego właściciela szklarni podmiejskiej, hodującego warzywa na sprzedaż bazarową. Z racji, iż otrzymanie koncesji na taką działalność było niełatwe, przywileju tego doświadczali towarzysze partyjni, emerytowani funkcjonariusze milicyjni i konfidenci. Określenie badylarz było synonimem bogactwa i sprzedajności, a więc wzbudzało społeczną zawiść i niechęć.
4. Balety – To pospolita nazwa dla libacji alkoholowych urządzanych w prywatnych lokalach, zazwyczaj o charakterze taneczno-pościelowym, czyli imprezach o planowanym, erotycznym finale, często także zwanych balangami lub bibami. Na baletach poznawało się partnerów na jeden wieczór, ale także spotykano się z wstydliwą Wenerą, czyli zarażeniem wenerycznymi.
5. Bananowa młodzież – potoczna, ironiczna nazwa dzieci z rodzin dygnitarzy partyjnych, oficerów LWP, MO, SB i dyrektorów przedsiębiorstw, czyli nomenklatury, a więc elity finansowej w PRL. Dobrze ubrana i wykarmiona kontrastowała ze zgrzebnie ubranymi dziećmi przeciętnych obywateli PRL. Nazwa ta pochodzi od pałaszowania przez dzieci prominentów niedostępnych w owym czasie dla szarego obywatela bananów, uważanych powszechnie za symbol dostatku i lepszego życia.
6. Bełt – Także inne, nie mniej popularne nazwy: Alpaga, Czar PGRu, Jabol, Burak, Siara, Kwach, Jabcok, Pryta, Winówa, Patykiem Pisane, Mamrotka i in. czyli ironiczne, powszechnie stosowane nazwy win owocowych, konserwowanych dwutlenkiem siarki (SO2) w stężeniu przekraczającym normy europejskie. Często "wina" tej klasy były mieszanką wody, soku owocowego, spirytusu i SO2, czyli winem tylko z nazwy, de facto koktajlem alkoholowym podłej jakości, ale spełniały swą "misję społeczną", otumaniały i zwalały z nóg obywatela pijaka. Był najpopularniejszym w czasach PRL trunkiem, czyli środkiem do upijania się w pracy i po godzinach robotników, a także młodzieży.
7. Beret - To popularne, robotnicze nakrycie głowy, jest także metaforycznym, humorystycznym określenie smutnego obowiązku pracy w państwie realnego socjalizmu, który określało się mianem “beretkowania”. Stąd także ironiczna, często na wonczas używana nazwa robotnika to „bereciarz” lub “beretkarz”. Beret z “antenką” był symbolem bezmyślnej i wyrobniczej formy pracy i elementem klasycznego stroju kabaretowego robola w PRL, zapewne z zakulisowej inspiracji SBckiej, dla deprecjacji człowieka pracy, dla idei pielęgnowania podziałów społecznych.
8. Beton partyjny – To ironiczna nazwa tej frakcji w PZPR, która w czasie “Pierwszej Solidarności (lata 1980-1981) zdecydowanie przeciwstawiała się wszelkim kontaktom z “antysocjalistyczną grupką wichrzycieli”, czyli oficjalnie zarejestrowanym, blisko 10-cio milionowym przedstawicielem społeczeństwa, czyli NSZZ “Solidarność”, a także reformom politycznym, gospodarczym i respektowaniu prawa przez komunistyczną władzę, a była lojalna i posłuszna wobec wytycznych z kremlowskiej “centrali”. Do owej “betonowej” frakcji należeli towarzysze: Olszowski, Barcikowski, Grabski, Ciosek i Kociołek. Zaś do partyjnych “reformatorów” zaliczano wtedy, o ironio, Jaruzelskiego, Kiszczaka, Rakowskiego. Podziały w “łonie” PZPR były zjawiskiem permanentnym, a takie frakcje jak “natolińczycy” i “puławianie” (1956), czy “moczarowcy” wykorzystywały do “przetasowań na górze” inspirowane i kontrolowane wybuchy “niepokojów społecznych” w Marcu ’68 i Grudniu ’70. Sierpień ’80 w początkowej fazie też był “ręcznie sterowany” przez tajne służby i ich współpracowników, ale wymknął się spod ich kontroli i przerodził w protest niekontrolowany doprowadzający do złamania monopolu PZPR i powstanie NSZZ “Solidarność”, której likwidacja byłą planowana od początku i tylko rozważane były warianty “bratniej pomocy”, czyli inwazji wojsk Układu Warszawskiego, albo “posprzątanie własnymi rękoma”, czyli stan wojenny. Beton partyjny optował za pierwszym rozwiązaniem, a Jaruzelski wprowadził stan wojenny w momencie, kiedy sowieci odmówili mu “bratniej pomocy”. Tak więc nie “Konrad Wallenrod”, a jedynie “czerwony kapo”, w strachu o zachowanie swego stanowiska spacyfikował polskie społeczeństwo na sowieckie zlecenie. Ale do dziś wielu “poczciwych durniów” wierzy w mit “Jaruzelskiego-zbawiciela”. Wstyd!
9. Bijące serce partii – Ironiczna nazwa milicji w PRL, a zwłaszcza jej zmotoryzowanych oddziałów, tłumiących uliczne demonstracje, czyli ZOMO, od których skutecznych interwencji zależał “ład i porządek społeczny”. Tak działo się w momentach krytycznych dla reżimu. Krążyło, więc porzekadło, że “partia trzyma się na pałach”, a wyśpiewał to w swej balladzie Jacek Kaczmarski. Było w tym wiele prawdy, choć przede wszystkim system komunistyczny wspierał się pewnie na cynicznie sprawnej propagandzie, której skutki paraliżują i pozbawiają ludzi krytycyzmu do dziś.
10. Bitwa pod Grunwaldem – To metaforyczna, dowcipnie zakonspirowana nazwa bimbru, nielegalnie wytwarzanego, wysokoprocentowego alkoholu własnego pędzenia, czyli fermentacji zacieru i destylacji spirytusu w warunkach chałupniczych. Nazwa bierze się stąd, że ponoć najlepsze proporcje dla powstania dobrego bimbru wyglądały tak: 1 kg. cukru, 4 l. wody i 10 dkg. drożdży, co scalone daje nam liczbę 1410, czyli rok Bitwy pod Grunwaldem. Bimber od początku istnienia “Polski Ludowej” był pędzony nagminnie i nic tu nie wskórały plakaty odstraszające, głoszące, że “Bimber przyczyną ślepoty” i milicyjne naloty na nielegalne destylatornie. W stanie wojennym bimber pędzony był nagminnie w uniwersyteckich i politechnicznych laboratoriach, a jego jakość była znakomita (doskonała aparatura destylacyjna). Wynalazkiem w dziedzinie zacieru z tych czasów był bimber pędzony z serwatki zsiadłewgo mleka. Polak potrafi!
11. Blondyna – Także Lola, potoczna nazwa pałki milicyjnej, zwłaszcza białej, szturmowej, wyposażonej w wewnętrzną komorę z rtęcią, która przemieszczając się przy uderzeniu potęgowała siłę ciosu.
12. Blondynka – potoczna nazwa świni, nabywanej przez zaradnych obywateli w celach konsumpcyjnych na wsi, w czasie kryzysu zaopatrzenia rynku w mięso w latach 80-tych. Proceder nabywania “blondynek” u chłopów w czasie stanu wojennego traktowany był przez władze PRL jako wykroczenie i karany kolegialnie. Pomimo tego właśnie tą drogą trafiało na polskie stoły 60-70% spożywanego na on czas mięsa. W drugiej połowie lat 80-tych, kiedy pojawiła się instytucja mięsnego „sklepu komercyjnego”, czyli drogiego, lecz bezkartkowego, jako konkurenci pojawili się bazarowi handlarze mięsem. Ich oferta była tańsza, lecz jej jakość estetyczna i także higieniczna wołała o pomstę do nieba. Widoki wyłożonych na ziemi i podesłanych gazetach kawałów sczerniałego, oblepionego muchami mięsa, są trwałymi obrazami zdziczenia obyczajów ludzkich spowodowanych przez patologię systemu PRL. Teraz traktowane są jako „bajka o żelaznym wilku”, bo się „w pale nie mieszczą”.
13. BMW – “Bierny, mierny, (ale) wierny”, czyli ironiczny skrót cech charakterologicznych dających gwarancję sukcesu życiowego w realiach systemu komunistycznego PRL. Poważniej zjawisko owo nazywano “selekcją negatywną”, czyli awansem w strukturach partyjnych, policyjnych i wojskowych ludzkich miernot, łatwych do manipulacji, pozbawionych godności i indywidualności, a za to posłusznych władzy zwierzchniej. W normalnych strukturach państwowych do elity władzy awansują przeważnie ludzie kompetentni i samodzielni. Choć też nie zawsze.
14. Cinkciarz – Człowiek handlujący nielegalnie zagraniczną walutą. Był przedstawicielem podziemia gospodarczego, które w tej formie istniało tylko w krajach komunistycznych, gdzie posiadanie waluty zagranicznej było przestępstwem (rzekome prawdopodobieństwo honorarium szpiegowskiego). Proceder ów uprawiali przeważnie ludzie będący konfidentami milicji lub SB. Środowisko cinkciarzy związane było z innymi środowiskami przestępczymi (prostytutki, złodzieje samochodów, przemytnicy dzieł sztuki, paserzy) i w ten sposób władze komunistyczne mogły kontrolować, szantażować i korzystać z usług świata przestępczego, który mentalnie i moralnie był pokrewny komunistycznej “mafii państwowej”. W III RP cinkciarze „awansowali” ekonomicznie i organizacyjnie, czego przykładem była kariera „Nikosia”.
15. Czarna Wołga – Produkowany w Związku Sowieckim samochód osobowy “Wołga” używany był przez urzędników i służby specjalne PRL i najczęściej w tej wersji był polakierowany na czarno. W ZSRR nazywana była “Czornyj woron” i też budziła grozę. Zatem tak określano mityczny, złowrogi pojazd, którym poruszała się po ulicach miast “ubecja”. Bardzo często wciągano doń osoby aresztowane na oczach ulicznych świadków. Krążyły mrożące krew w żyłach pogłoski, że “Czarne Wołgi” uczestniczą w porwaniach dzieci, albo, że jeżdżą w nich funkcjonariusze KGB i porywają ludzi do wywózki na Sybir.
16. Czarny jak telefon – To ironiczne, niestety rasistowskie, popularne w czasach PRL, określenie Afrykańczyka, a jego geneza – telefony na on czas były czarne!
17. Czerwone pająki – Tej samej mocy epitet co “komuchy” dedykowany kierowniczym kadrom PZPR odpowiedzialnym za istnienie systemu komunistycznego PRL, realizującego politykę zależności od ZSRR i niewolniczej pracy społeczeństwa, oczywiście wbrew interesowi narodowemu i godności obywateli, ale ku egoistycznemu, bezkarnemu poczuciu bycia “elitą”.
18. Czerwony – Najbardziej popularne określenie ludzi akceptujących i wspierających koniunkturalnie system komunistyczny. Epitet “czerwony” najczęściej dedykowany był członkom PZPR-u, którzy przynależności partyjnej zawdzięczali awans zawodowy i ekonomiczny, a więc byli lojalni wobec systemu PRL, który za cenę zeszmacenia, zapewniał im wysoką pozycję społeczną i bezpieczny ekonomicznie byt, ale był także ich wizytówką moralnej marności i społecznego wyobcowania z rzeszy biednych, ale hardych i godnych.
19. Czeski film – W ten sposób określało się dziwną, niezrozumiałą i groteskową sytuację życiową, której pierwowzorem była fabuła typowego, czeskiego (choć zdecydowanie bardziej idiotyczne były NRD-owskie) filmu z czasów komunistycznych, w którym widz nie doszukiwał się śladu sensu, choć sporo śmieszności. Po prawdzie, we wszystkich państwach komunistycznych, twórczość filmowa, centralnie sterowana, była ideologiczną farsą, a nie sztuką.
20. Demoludy – Ironiczna, popularna nazwa państw należących do “obozu socjalistycznego”, czyli Krajów Demokracji Ludowej, politycznych i ekonomicznych wasali Związku Sowieckiego w Europie Środkowo-Wschodniej, ofiar politycznej zdrady sojuszników przez Aliantów Zachodnich podczas konferencji w Jałcie w lutym 1945 roku. Do “Demoludów” wyjeżdżało się bez specjalnych kłopotów na kolonie letnie, wczasy rodzinne i wycieczki handlowe. W latach 70-tych dokumentem podróży do tych krajów był dowód osobisty. Wyjątki stanowiły Rumunia i Jugosławia, państwa totalitarne, ale prowadzące w miarę niezależną od “moskiewskiej centrali” politykę zagraniczną, choć lojalne militarnie i związane gospodarczo z “Wielkim Bratem”, były przykładami „shizmy ideologicznej”.
21. Dołek – Areszt w komendzie dzielnicowej, gdzie trafiali zwykli chuligani, złodzieje i pijaczkowie, a także opozycjoniści. Atmosfera i skład personalny “dołka” były wizytówką czasów PRL, gdyż nieprzystawalne do siebie światy marginesu społecznego i opozycyjnej inteligencji “władza ludowa” podciągała pod wspólny mianownik przestępczy i „demokratycznie” represjonowała. Regułą było łagodne traktowanie opozycjonistów, czyli politycznych przez „git ludzi”, na co liczyć nie mogli alimenciarze i pedofile.
22. Dyktatura ciemniaków – Ironiczne określenie rządów komunistów w PRL, a zwłaszcza ekipy gomułkowskiej, użyte po raz pierwszy przez kompozytora i publicystę Stefana Kisielewskiego (1911 – 1991) w latach 60-tych, który z pozycji racjonalistycznej i ekonomii rynkowej polemizował z koncepcjami ideologicznymi i gospodarczymi systemu politycznego PRL. Niestety, nie była to zawsze ta formacja mentalna u władzy, co znalazła się w ekipie Gomułki, zwłaszcza zaś ci, co tworzyli aparat bezpieczeństwa i kontrolowali kadry PZPR, ci de facto byli „pierwsi po Kremlu”, czyli sprawowali władzę, a po epoce tworzących UB plebejskich ochotników i nasłanych przez sowietów funkcjonariuszy żydowskich, nienawistnych Polsce (ciekawe, czy znajdą swoje „zasłużone” miejsce w Muzeum Żydów Polskich w Warszawie, wybudowanym w znacznej części z pieniędzy polskich podatników), późniejsze kadry SB rekrutowały się z tzw. inteligencji, byli to wykształceni funkcjonariusze, a ci co nie mieli studiów, kończyli je wieczorowo. Znanym jest fakt, że wielu funkcjonariuszy SB kompletowało sobie biblioteki domowe z książek zabranych opozycjonistom w czasie rewizji. Zatem nie zawsze aparat władzy, a zwłaszcza przemocy, stanowili ciemniacy, bardziej łotry i cwaniacy.
23. Dynks – Jagodzianka na kościach, Dykta, Bols, to nazwy stosowane w środowisku pijackim i kryminalnym dla denaturatu, czyli skażonego (losowo) i zabarwionego na fioletowo spirytusu technicznego, jednak pijanego przez zdegenerowanych alkoholików w sytuacji braku pieniędzy na normalne trunki. Innymi popularnym środkami “zastępczymi” dla spożywczych alkoholi były: borygo (płyn do chłodnicy), „Autowidol” (płyn do mycia okien), spirytus salicylowy, politura i spirytus przemysłowy (skażony benzyną). Zestaw zastępczych środków oszałamiających o właściwościach toksycznych przedstawia Wieniedikt Jerofiejew w znakomitej książce-poemacie “Moskwa-Pietuszki”. Koktajle o wdzięcznych nazwach “Łzy Komsomołki”, czy “Wody Jordanu” bazują na takich “wyrafinowanych” składnikach jak: politura, płyn przeciw łupieżowi, szampon, płyn na odciski i in. Autor nie wspomina jednak o przeżywalności amatorów owych specjałów spirytusowych.
24. Dyskoteka – Popularna nazwa pulsującej, niebieskiej sygnalizacji świetlnej umieszczonej na dachu milicyjnego radiowozu, a w szerszym znaczeniu podążający przez miasto radiowóz MO na sygnale.
25. Element antysocjalistyczny – To epitet władz PRL dedykowany po roku 1980, czyli rewolucji „Solidarności” wszelkim przeciwnikom systemu komunistycznego, czyli obrońcom praw człowieka i godności pracy. Ale paradoksalnie, taka postawa miała wielki społeczny mir, więc dlatego polscy opozycjoniści i sympatycy „Solidarności” nosili w latach 1980 – 1981 koszulki z nadrukiem „Element antysocjalistyczny”, ale już w stanie wojennym taka demonstracja była zle widziana przez MO, czyli „Mogą Obić”..
26. Fachowiec – Była to potocznie używana, ironiczna nazwa rzemieślnika np. hydraulika, elektryka, malarza, kafelkarza, stolarza, dekarza itp., który pracując na posadzie państwowej “kombinował” w zakładzie pracy deficytowe materiały i części zamienne i “po godzinach” świadczył prywatne usługi dorabiając do pensji. Z tej racji, że komunistyczni administratorzy nie spieszyli się nigdy z naprawą usterek zgłaszanych w alarmującym tonie przez obywateli dotkniętych np. awarią instalacji elektrycznej, kataklizmem zalania mieszkania przez pękniętą rurę, czy też zatkaniem kanalizacji, ci ochoczo spieszyli z pomocą i życzyli sobie szczodrze za usługę. Fachowcy byli popularnymi w satyrze i dowcipie postaciami charakterystycznymi dla czasów PRL. Zabawne i często surrealne dialogi literacko zmodyfikowanych fachowców zostały utrwalone przez Stefana Friedmanna w jego zbiorze opowiastek „Fachowcy” (także „Dialogi na cztery nogi”), a także w radiowej wersji wraz z Jonaszem Koftą w kultowej audycji Trójki pt. „ITR”.
27. Fura – Ironiczna nazwa, mająca swe korzenie nazewnicze w chłopskiej furmance, dla samochodu, zwłaszcza dobrej marki, w PRL niedostępnego dla szarego obywatela, a więc przewrotnie deprecjonujące wartość owego „cacka”.
28. Gensek – Ironiczna nazwa generalnego sekretarza sowieckiej KPZR np. Chruszczowa, Breżniewa, Andropowa, wprowadzona jako pojęcie przez Milowana Dżilasa w jego sławnej książce “Nowa klasa” (wydana w USA w 1956 roku). Określenie jednak elitarne, używane w kręgach inteligenckich.
29. Gnidy – To pogardliwe pojęcie określa zdeprawowany, moralnie brudny i splątany wewnętrznie, dążący do egoistycznych zysków i szkodzący swym konkurentom gatunek człowieka “wyhodowany” przez system komunistyczny, a posiadając te cechy, nadający się do awansu w strukturach władzy PRL! Owo sarkastyczne pojęcie określające ludzi PZPR, które odnosi się także do wszelkiej moralnej miernoty, jest autorstwa Piotra Wierzbickiego, pisarza i publicysty “ITD” i “Tygodnika Powszechnego”, którego “Traktat o gnidach” (wydany w “Zapisie” w 1979 roku) jest szyderstwem z moralnej i intelektualnej miernoty ludzi i mechanizmów rządzących rzeczywistością komunistyczną.
30. Gnom – Pogardliwy pseudonim Władysława Gomułki, I sekretarza PZPR, sprawującego tą funkcję w latach 1956 -1970, wymyślony i utrwalony literacko przez Janusza Szpotańskiego w poemacie “Rozmowa w kartoflarni”. Gomułka miał też pseudonim organizacyjny “Wiesław”, a popularnie zwany był “Gadułka” ze względu na zamiłowanie do tasiemcowych przemówień.
31. Gumowe ucho – Popularne określenie szpicla milicyjnego lub konfidenta esbeckiego. Równoprawnym określeniem był kapuś. Kapusie wywodzili się z różnych środowisk, a przy ich werbunku uciekano się do szantażu lub zastraszania. Najczęściej byli to jednak przedstawiciele marginesu społecznego, na których aparat represji "miał haka", a więc za przymykanie oczu na drobną działalność przestępczą rządał donoszenia na wskazane osoby lub zdawanie raportów z nastrojów "na dzielnicy". "Gumowe uszy" nasłuchiwały w knajpach, na stadionach, w sklepach, na podwórkach rejestrując wszelkie "postawy anty".
32. Granat – W PRL piwo sprzedawane było w butelkach o pojemności 0,33 l, które posiadały charakterystyczny, pękaty kształt, kojarzący się z granatem ręcznym. Tak więc najpopularniejszą nazwą takiej butelki był “granat”, choć nazywane były też “baryłkami”. Zaś dobre gatunki piwa, czyli “Żywiec” i “Okocim”, jeśli od wielkiego dzwonu trafiały do sklepów, choć częściej szły na eksport, a potem do kantyn milicyjnych i wojskowych, do bufetów rejsowych samolotów LOT i transatlantyku „Batory, a także do restauracji, butelkowane były w smukłe flaszki. Proceder zdobywania piwa, bo nie prostego nabywania w dowolnym sklepie, to jedna z odsłon tragifarsy PRL.
33. Homo sovieticus – Z łaciny - “człowiek radziecki”, to ironiczny synonim istoty ludzkiej pozbawionej umysłowej samodzielności, także świadomości istotnych potrzeb ludzkich i praw obywatelskich, która to jako ofiara sowietyzacji niezdolna była zaistnieć w warunkach państwa demokratycznego, gdyż nie potrafi myśleć i decydować bez nakazów i instrukcji totalitarnego państwa, więc, o ironio, nie tęskniła za nią, bowiem jej nie znała! Pojęcie to wprowadził do języka “krytyki komunizmu” Aleksander Zinowiew, sowiecki pisarz-dysydent, autor wydanej w 1982 roku pod tym tytułem książki. Hanna Arendt tak definiowała to pojęcie: “istotą totalitaryzmu jest stworzenie czegoś, co nie istnieje, czyli takiej odmiany gatunku ludzkiego, przypominającej inne gatunki zwierzęce, której jedyny rodzaj wolności polega na zachowaniu gatunku”. Zatem homo sovieticus był efektem zbrodniczego eksperymentu na ludzkiej naturze, złamania jego natury, próbą nagięcia człowieka do absurdu ideologii! A zatem nie należy mus się, jak to ostatnio słychać, pogarda, ale litość, jako istocie ludzkiej zniszczonej psychicznie i moralnie przez zbrodniczy system sowiecki.
34. Izdebka – Popularna nazwa Izby wytrzeźwień, instytucji PRL o charakterze represyjnym, a nie humanitarnym, gzie personel (także lekarze dyżurni) poniżał, katował fizycznie i psychicznie, czyli zalewał zimną wodą, wpinał w pasy i okradał pijanych delikwentów. Została powołana do istnienia ustawą o “życiu w trzeźwości”. Do tego przybytku trafiali też ludzie niemający przysłowiowych “promili” we krwi i nie wracający do domów po libacjach chwiejnym krokiem, lecz pobici i spici na siłę opozycjoniści i inni obywatele, stawiający czynny opór bezprawiu MO czy SB. Zdarzały się przypadki karygodnych, skutkujących śmiercią ofiary, zaniedbań, kiedy to do “izdebki” trafiali ludzie z zawałem serca, czy wylewem, znalezieni na ulicy i potraktowani przez funkcjonariuszy MO jako pijani. Warto jeszcze dodać, że pobyt w “Izdebce” kosztował tyle, co pokój w hotelu dobrej klasy, a o jego fakcie administracja przybytku informowała zakład pracy, szkołę lub uczelnię. Tą złej pamięci instytucję, stale istniejącą w III RP, nazywano także “żłobkiem”, czyli miejscem, gdzie leży się grzecznie w łóżeczkach, niczym (przerośnięte) niemowlęta. W barbarzyńskich realiach “żłobka” wielu ludzi, o zgrozo, nawet nie pijanych, straciło życie i zdrowie, lecz ich personel był bezkarny.
35. Jeż – Ironiczny pseudonim I sekretarza PZPR, Edwarda Gierka, sprawującego funkcję w latach 1970-1980, którego genezą był rodzaj fryzury noszony przez partyjnego przywódcę i propagatora „Drugiej Polski”.
36. Kablowanie – Tak powszechnie nazywano w PRL wszystkie odmiany donosicielstwa. Kablował, więc sąsiad na sąsiada gospodarzowi domu, konfident na swoich koleżków od wypitki dzielnicowemu, pracownik dyrektorowi na swych towarzyszy pracy, a także uczeń w szkole wychowawczyni na kolegę, który palił papierosy lub zerwał gazetkę z okazji Rewolucji Październikowej. Kablowanie było żałosnym dowodem na społeczną alienację i brak ludzkiego solidaryzmu, ale zastraszonym ludziom dawało złudne poczucie bezpieczeństwa, gdyż zdawało się, że ten, co kabluje musi być po stronie władzy zwierzchniej, więc nie będzie podejrzany, śledzony i karany. Oczywiście były to tylko naiwne życzenia, bo w PRL każdy był podejrzany.
37. Kanar – To popularna nazwa znienawidzonego kontrolera biletów w środkach komunikacji miejskiej, popularna po dzień dzisiejszy.
38. Karbidówa – To nazwa podłej, czystej wódki monopolowej, popularnie zwanej w latach 60-tych “z czerwoną kartką”, przy produkcji której używany był karbid, jako substancja odwadniająca. Tak nazywano też bimber lub inny, niesmaczny, wysokoprocentowy alkohol, także sowiecki. Karbidówą raczyły się niezamożne "szerokie masy ludowe", a w czasie sztucznego “kryzysu” w zaopatrzenie rynku w alkohol w latach 80-tych, cała “Rzeczpospolita pijąca”.
39. Kawały o milicjantach – Niezwykle popularne w czasach PRL kawały o podobnym charakterze, co w USA “polish jokes” wymyślane przez środowiska żydowskie, czy w Szwecji kawały o Norwegach, a w ZSRR kawały o Czukczach, czyli lansujące wizję absurdalnej głupoty przedstawicieli owych darzonych ksenofobiczną pogardą przedstawicieli innych nacji. Ich genezą była społeczna nienawiść do przedstawicieli aparatu represji, znajdująca w ten sposób zastępcze rozładowanie negatywnych emocji. Przykłady kawału o milicjantach: "Milicjant pyta kolegi: co kupić szefowi na urodziny, może książkę? Nie, widziałem, że już ma jedną". Jak milicjant otwiera konserwę mięsną? Puka i krzyczy: otwierać, milicja!", “Ilu milicjantów potrzebnych jest do wkręcenia żarówki? Dwóch, jeden trzyma żarówkę, a drugi obraca stół”, czy “Dlaczego milicjant bije żonę po otwarciu lodówki? Dlatego, że nie gasi w niej światła”, dalej: “Idzie dwóch milicjantów obok lasu. Jeden pyta: Widzisz ten las? Nie, bo mi drzewa zasłaniają", albo też: “W jakich jednostkach mierzy się inteligencję? W cjantach, które dzielą się na milicjanty”, czy “ milicjant odbiera telefoniczny meldunek, po czym salutuje i wykrzykuje: tak jest. Następnie bierze szczotkę i zamiata pomieszczenie, a potem rozbiera się do naga, wybiega z posterunku i zmierza ku podmiejskiej szosie. Jaki meldunek odebrał milicjant? Odpowiedź: zamieć i gołoleć na E-16”, czy taki: “Dlaczego milicjanci nie jedzą ogórków konserwowych? Dlatego, że nie potrafią włożyć głowy do słoja” itp. Wymiennie, w czasie stanu wojennego, były to także kawały o ZOMO-wcach.
40. Kawały o Porażu – Ich odmianą regionalną były kawały o Wąchocku, ale przesłanie w obu przypadkach było takie samo: ośmieszanie głupoty i prymitywnych obyczajów ludzi z prowincji. Każdy kawał składał się z pytania i udzielanej na nie odpowiedzi. Jako ilustracja ich specyfiki niech posłużą takie oto przykłady: “Dlaczego w Porażu przed orszakiem weselnym jedzie fura gnoju? Dlatego, żeby muchy nie obsiadały panny młodej”, albo “Dlaczego w Porażu ludzie chodzą w kaskach do kościoła? Dlatego, że serce dzwonu odpadło i kościelny napieprza w dzwon kamieniami”, dalej: “Jak wybiera się sołtysa w Porażu? Spuszcza się oponę od traktora z górki i w którą chatę walnie, tam będzie sołtys”, czy też: “Dlaczego w Porażu autobusy są szersze niż dłuższe? Dlatego, że wszyscy chcą siedzieć obok kierowcy” itp.
41. Kondon – Ironiczna nazwa partyjnej lub rządowej limuzyny w PRL. Genezę owej nazwy tłumaczy się w ten sposób, iż do rzeczonego urządzenia antykoncepcyjnego wchodzą członki męskie, zwane wulgarnie “chujami”. Tym samym epitetem określani byli też znienawidzeni “przedstawiciele klasy robotniczej”, czyli prominenci PRL, którzy, aby jak deklarowali “zjednoczyć się z narodem”, jeździli luksusowymi samochodami amerykańskimi, czeskimi “Tatrami” lub sowieckimi “Wołgami” i “Czajkami”, które to w drodze „wdzięczności” naród tak właśnie nazywał!
42. Konik – W kinach czasów PRL królował niepodzielnie film radziecki w postaci żałosnego “produkcyjniaka” albo wojennej, heroicznej farsy. Ale zdarzały się też oczekiwane z wytęsknieniem filmy amerykańskie, wizje wspaniałego, bogatego świata i jego łzawych melodramatów lub bohaterskich kowbojów zwalczających “podstępnych” Indian, więc następował gremialny szturm na kasy kin. I wtedy na arenę wkraczał sprytny kombinator zwany konikiem. Konik wykupywał po znajomości, czyli jeszcze przed otwarciem kasy, znaczne ilości biletów i sprzedawał je z niezłym zyskiem tym, którzy odchodzili od kasy kinowej z przysłowiowym “kwitkiem”. Klan koników dzielił swe strefy wpływów na poszczególne kina, zwalczał “niezrzeszoną” konkurencję i czujnie wypatrywał w tłumie napierających widzów potencjalnych milicjantów-tajniaków, jeśli nie miał jeszcze “układów”. Ci z nich, co na procederze nieźle się wzbogacili, nie musieli sami “konikować”, gdyż mieli swoje drużyny, którym rozdawali na sprzedaż bilety, wcześniej nabyte w porozumieniu ze skorumpowanym personelem kin, a potem rozliczali swą drużynę z zysku. Tak, więc “koniki”, podobnie jak “taryfiarze” wożący dolarowe dziwki i cinkciarze, dorabiali się nieźle na absurdalnych meandrach ideologii i ekonomii PRL i byli prekursorami “kapitalistycznej” filozofii życia.
43. Ksiądz-patriota – Tą ironiczną nazwą określano popularnie księży zwerbowanych przez SB do współpracy i popierania polityki władz komunistycznych w PRL w latach 50-tych i 60-tych. Metody kaptowania duchownych były różne, ale najczęściej stosowano rozmowę ostrzegawczo-uświadamiającą, kuszono wizją awansu lub przedstawiano im “haka”, czyli zdobyte drogą inwigilacji informacje o “intymnych przygodach” kapłana. Księża patrioci nawoływali z ambon do czynnego poparcia dla władzy ludowej, która była rzekomym gwarantem sprawiedliwości społecznej. Korzystając z instytucji spowiedzi zbierali wielki materiał informacyjny o nastrojach i poglądach swych parafian, co przekazywali, łamiąc tajemnicę spowiedzi, w formie donosów na UB. Księża patrioci nie byli nigdy szykanowani przez władze komunistyczne jako ludzie lojalni wobec władzy i posiadający “świadomość socjalistyczną”, a ich działalność rozbujała jedność ideową i organizacyjną Kościoła, a także podważała jego społeczny prestiż. Byli wśród nich także zwyczajni agenci UB.
44. Kupować u Żyda – To określenie transakcji nabywania deficytowego towaru u prywatnego sprzedawcy, który zdobył ów towar w drodze “lewizny”. W polskiej mentalności postać Żyda kojarzy się także z zaradnym handlarzem, a więc to określenie ma wymowę historyczną, a nie antysemicką, bowiem zazwyczaj ów „Żyd” miał ewidentne korzenie aryjskie. Najczęściej kupowane były tą drogą: benzyna, olej napędowy, cegły, cement, papa, drewno, a więc surowce sztucznie trudno dostępne na rynku w czasach PRL, po to, aby komplikować życie obywatelom i powodować zaprzątanie ich uwagi troskami codziennymi. A te odsuwały na plan dalszy prawdziwe dramaty życia w państwie totalitarnym. Tak więc “kupowanie u Żyda” ułatwiało życie obywatelom i choć nielegalne, to było zdrowym objawem “radzenia sobie” w warunkach absurdów komunistycznych.
45. Lewizna – Był to proceder nielegalnego, a więc “lewego” zdobywania towarów na handel, albo sprzedawania państwowego mienia osobom prywatnym. Typowym przykładam “lewizny” było wynoszenie części zamiennych z fabryk, armatury i wyposażenia mieszkań z magazynów, wędlin z zakładów mięsnych, wódek z gorzelni, butów z fabryk obuwniczych, bielizny z zakładów dziewiarskich i czekolady z fabryk cukierniczych. Wyniesione towary sprzedawane były osobom znajomym po atrakcyjnych cenach. Na lewo można też było kupić benzynę i ropę od kierowców państwowego transportu, a także materiały budowlane od kierowników budów. Na lewiźnie zarabiało się fortuny, budowało domy i kupowało samochody, jeździło za granicę, ale jak noga się podwinęła, straciło się odpowiednio chroniące “plecy”, szło się za kraty, a na wysokim szczeblu płaciło głową np. afery mięsne.
46. Mewa – Pseudonim prostytutki, uprawiającej swój proceder w kurorcie nadmorskim np. Sopocie. “Mewy” był to także tytuł książki gdańskiej pisarki Stanisławy Fleszarowej-Muskat, opisującej życie codzienne i uczuciowe nadmorskich prostytutek, stąd korzeń etymologiczny tej ironicznej nazwy.
47. Niedźwiedź– To pseudonim Marka Niedźwieckiego, twórcy listy przebojów Programu Trzeciego, absolwenta Politechniki Łódzkiej, inżyniera budowlanego, który został radiowcem. Zaczynał w studenckim radiu Żak. Pracę w „Trójce” zaczął w cztery miesiące po wprowadzeniu stanu wojennego, 1 kwietnia 1982 roku. Prowadził również audycje: Zapraszamy do Trójki, W tonacji Trójki, Markomanię. Prowadził festiwale, w tym Sopot w 1985 roku. W telewizji pojawił się cyklicznie po raz pierwszy w latach 80-tych w programie Magazyn 102 (od 1987 roku). Według dokumentów komunistycznych służb specjalnych Marek Niedźwiecki został zarejestrowany jako kontakt operacyjny wywiadu PRL o kryptonimie „Bera”, nr rejestracyjny 17845. Tak upadają „legendy” nad Wisłą.
48. Obszczymór – A także, lump, żul, czy żur, to postać żałosnego, wykolejonego życiowo i zdegradowanego mentalnie pijaka, zwanego także często “menelem” lub “braminem” (od stania w bramie w oczekiwaniu na propozycję wypicia), których watahy przetaczały się przez ulice miast PRL, zbierały w miejscach ustalonych dzielnicowo biesiad trunkowych (pijalniach piwa, parkach, podwórkach) i spędzały całe dnie na bezmyślnym, rozpaczliwym pijaństwie. Nie byli to jednak bezdomni, gdyż w PRL dach nad głową mieli nawet wykolejeńcy, jeśli nie „podnosili ręki na w ładzę ludową”. Skąd brali pieniądze na owe pijackie ekscesy owi pogubieni życiowo ludzie, jest jedną z większych zagadek historii PRL. Ich obecność w pejzażu miast była zjawiskiem oczywistym i tolerowanym, dlatego powszechne było powiedzenie, że pijak jest “świętą krową” i milicja go przeważnie nie rusza (może, gdy publicznie oddaje urynę), gdyż otumaniając się alkoholem, nie ma szans trzeźwo myśleć i aktywnie negować ustroju PRL, a więc jest nieszkodliwym elementem folkloru.
49. Odwilż – To okres w historii PRL obejmujący lata 1956 – 1957, kiedy to system totalitarny w gomułkowskiej Polsce nieco osłabł, co objawiało się pamiętnym oświadczeniem tow. Gomułki o “błędach i wypaczeniach” czasów stalinowskich, a następnie procesami stalinowskich UB-owców, mniejszą ingerencja cenzury (okres wydawania prawie opozycyjnego pisma “Po prostu”) i osłabieniem kolektywizacji wsi. Odwilż szybko minęła i PZPR wzięła “ostry kurs”, co rozwiało mit o niezależności politycznej Gomułki od “Kremla”.
50. Ogórek - Jelcz 043, polski autobus międzymiastowy, produkowany w latach 1959 - 1986 przez firmę Jelcz, w miejscowości Jelcz koło Oławy. Model ten stanowił licencyjną odmianę czechosłowackiego autobusu Škoda 706 RTO. Pomimo wprowadzenia do oferty produkcyjnej w 1979 roku nowego autobusu międzymiastowego Jelcz PR110IL oraz w 1984 roku jego następcy, to produkcja modelu Jelcz 043 zakończona została dopiero w 1986 roku. Z powodu swojego charakterystycznego kształtu zwany był potocznie ogórkiem. Dziś ogórkiem można zwiedzać historyczny teren Stoczni Gdańskiej. Nazywany bywa „kultowym autobusem”, bez racji, z bezrefleksyjnego sentymentu.
51. Order chlebowy – To forma odznaczenia państwowego w PRL, dająca gwarancję podwyżki emerytury, a zatem nie tylko dodająca odznaczonemu rzekomego prestiżu, ale też wymierne korzyści materialne, które powszechnie symbolizował dostatek chleba. Do tej kategorii odznaczeń należał “Order Odrodzenia Polski” i “Krzyż Zasługi”, które otrzymywał “bierny,wierny, ale wierny” pracownik w przypadku dobrego zaopiniowania przez “Popa”, czyli I sekretarza zakładowej komórki PZPR. Dla perspektywy uzyskania “orderu chlebowego”, czyli zapewnienia lepszej starości, wielu pracowników koniunkturalnie zapisywało się do partii lub donosiło na kolegów.
52. PePe – To używana w czasach PRL nazwa dla popularnego i zawsze poszukiwanego trunku – “piwa pełnego” różnych marek, które nie kupowało się, ale “zdobywało” wędrując po licznych sklepach i stojąc w kolejkach, albo kombinowało u znajomych sklepowych. Nazwa przeszła do historii, kiedy zespół “Perfect” wyśpiewał o nim piosenkę w 1982 roku zatytułowaną “Pepe wróć!”. Teraz, kiedy piw wszelkich w bród, to już legenda!
53. Pekin, czyli PKiN, Pałac Kultury i Nauki im. Józefa Stalina - Monstrualny obiekt w stylu monumentalizmu socrealistycznego, propagandowy dar ZSRR dla Polski, wybudowany wspólnym “trudem rąk” sowieckich i polskich robotników w latach 1952 - 1955, gigantyczny, szary kicz architektoniczny o wysokości 230,7 m, w swej stylistyce podobny budowlom III Rzeszy nazistowskiej. Kamienne monstrum, wzorowane na moskiewskim Uniwersytecie im. Łomonosowa, powstało wedle projektu sowieckiego architekta Rudniewa i z polskiego piaskowca. PKiN wrósł złowieszczym “nowotworem” w przestrzeń urbanistyczną powojennej Warszawy, ale nie obyło się to bez akcentów szyderczych i tak posępne gmaszysko nazywano “Wielkim Szaletem” albo “Tortem Szalonego Cukiernika”. Ciekawostką jest fakt, że specjalnie zbudowane dla sowieckich robotników osiedle pracownicze na Jelonkach zamieniło się po 1955 roku w dzielnicę mieszkalną Warszawy. Wypada dodać, że w owym przybytku ma swą siedzibę Prezydium PAN i Biblioteka PAN, mieści się Muzeum Techniki NOT, sławna sala Kongresowa (w niej to odbył się koncert brytyjskiej grupy rockowej “The Rolling Stons” w 1966 roku), a od 1957 roku po dzień dzisiejszy odbywają się na terenie Pałacu Kultury Międzynarodowe Targi Książki. Po upadku systemu komunistycznego w Polsce trwała dyskusja na temat losów tego złowieszczego i szpetnego obiektu, a propozycje przeznaczenia oscylowały od rozebrania pałacu, poprzez zorganizowanie w jego wnętrzu historycznego muzeum komunizmu do przekształcenia w biurowiec. Ostatnimi czasy na szczycie “Pekinu” zamontowany został “Zegar Milenijny”, co miało złagodzić ponurą przeszłość budowli. Jest to na pewno najbardziej charakterystyczny symbol PRL.
54. Plereza - Jednym z atrybutów bikiniarza, czyli faceta, który ubierał się kolorowo, słuchał jazzu i nie utożsamiał się z szarzyzną życia w PRL lat 50-tych i 60-tych (przed epoką “Bitlesów”), była okazała, ostentacyjna fryzura, zwana ironicznie plerezą, czyli rodzaj „znaku rozpoznawczego”. Były to długie włosy, zwłaszcza grzywka, starannie zaczesane i utrwalone lakierem, choć częściej wodą z cukrem lub białkiem z kurzego jajka. Plerezy dodawały szyku i posmaczku zachodniej wolności, bowiem nosili je także subkulturowi, amerykańscy beatnicy, więc ich właściciele bardzo podobali się dziewczynom. Zdarzało się, więc, że zawistni i “czujni ideologicznie” ORMO-wcy i milicjanci złapanym na obnoszeniu swej “wywrotowej” postawy po ulicach bikiniarzom, obcinali nożycami plerezy, choć czasem zwykłymi nożami na posterunku, aby pozbawić ich tego “godzącego w pryncypia ustrojowe” atrybutu mody.
55. Podłożyć świnię – Podłożeniem świni określano w PRL wszelkie metody zwykłego donosicielstwa lub nieuczciwego szkodzenia swym kolegom z pracy czy szkoły, w celu przypodobania się szefowi i uzyskania awansu czy też zaskarbienia sobie dobrej opinii u nauczyciela. Podłożeniem świni mógł być donos, że kolega opowiada kawały godzące w “dobro socjalistycznej ojczyzny”, włożeniem do teczki kolegi podzespołów produkcyjnych i zameldowanie o kradzieży strażnikowi na bramie zakładu pracy, czy też donos do nauczycielki, że “Adam słucha Radia Wolna Europa”. Podłożenie świni mogło kosztować jej ofiarę wyrzucenia ze szkoły, złamania kariery życiowej, a nawet zamknięcia do więzienia. Tak, więc “podkładanie świni” należało do paskudnych, niegodnych uczciwego człowieka objawów deprawacji przez system PRL.
56. Politruk – Ironiczne określenie oficera politycznego w LWP, który prowadził zajęcia kształtujące “świadomość socjalistyczną” żołnierzy i wpajające im “jedynie słuszną” wiedzę historyczną. Politrucy znienawidzeni byli przez kadrę oficerską i żołnierzy, gdyż “byczyli” się, kiedy inni “dostawali w kość”, opiniowali “postawy ideowe” oficerów i mogli zaszkodzić tym, którzy z nimi zadarli, a więc brali udział w “selekcji negatywnej” kadry LWP.
57. Pop – Była to pogardliwa nazwa dla I sekretarza Podstawowej Organizacji Partyjnej PZPR w zakładzie pracy. “Pop” był de facto równy w randze i kompetencjach decydenckich dyrektorowi, więc będąc całkowitym dyletantem merytorycznym wielokrotnie decydował o planach produkcyjnych, rotacji kadrowej pracowników, przydziale mieszkań, premii, talonów na atrakcyjne towary i zwolnieniach z pracy “nieprawomyślnych” robotników. Jego obecność w zakładzie pracy świadczyła o wyższości w PRL ideologii nad zdrowym rozsądkiem ekonomicznym.
58. Produkcyjniak – propagandowy film fabularny, zwłaszcza z lat 70-tych w PRL, przedstawiający mitologiczną, fałszywie patetyczną atmosferę zapału i poświęcenia robotników i wielkiego rozmachu socjalistycznej myśli technicznej, którego zadaniem było budowanie zafałszowanego obrazu nastrojów poparcia klasy robotniczej dla wcielania w życie idei socjalizmu. Autor pamięta obowiązkową wyprawę do kina w szkole podstawowej, aby obejrzeć produkcyjniak – „Pamiątkę z celulozy”.
59. Półkownik – To nazwa filmu, który nakręcony został w PRL za państwowe pieniądze, ale z rozlicznych powodów reżyser nie wykazał zrozumienia dla “pryncypiów socjalistycznych”, co zostało dobitnie obnażone podczas kolaudacji, a więc film nie trafiał do dystrybucji, ale kładziony był na półkę w archiwum. Po latach, już w III RP wiele “półkowników” (nie mylić z wojskowym pułkownikiem) trafiło do kin i na ekrany TV, a film Bugajskiego “Przesłuchanie” zapewnił odtwórczyni głównej roli, Krystynie Jandzie, “Złotą Palmę” na festiwalu w Canes w 1990 roku. Warto dodać, iż po kolaudacji filmu reżyser Bohdan Poręba stwierdził, iż „to hańba, że za socjalistyczne pieniądze powstał tak wrogi władzy ludowej film” i kazał kopię-matkę spalić. Na szczęście operator zrobił kopię dla siebie i film tym samym ocalił.
60. Prywaciarze - Planowa, państwowa gospodarka PRL, będąca zjawiskiem ekonomicznym “spętanym” ideologicznie, niewydolnym i fałszującym poziom swej produkcji, nie była jedyną formą działalności gospodarczej nad Wisłą. Mieli tu swe niewielkie, ale dobrze uprawiane, poletka do popisu tzw. “prywaciarze”, czyli ludzie prowadzący swe własne, niewielkie firmy, przeważnie o charakterze usługowym. Nie łatwo było dostać koncesję na prowadzenie takiej działalności, ale posiadanie “chodów”, czyli znajomości w magistracie, łapówki, czy na koniec zasługi dla “ludowej ojczyzny”, czyli wcześniejsza praca w milicji czy SB, a także przynależność do PZPR, znacznie sprawę ułatwiały. Prywaciarze prowadzili uliczne stragany owocowo-warzywne, sklepy z artykułami “kolonialnymi”, mieli kwiaciarnie, smażalnie ryb, czy rożna z kiełbasą i frytkami, a także fermy lisów, szklarnie czy fabryczki wyrobów z plastiku. Należeli do “elity” finansowej i swą działalnością zaspakajali liczne potrzeby konsumpcyjne społeczeństwa, których nie zdołał nasycić “moloch” gospodarki państwowej. Określenie “prywaciarz”, “badylarz”, czy “ajent” było synonimem cwaniactwa i dobrego urządzenia się w PRL. Nie wnikając zaś w kwestie moralne, a oceniając jedynie pragmatyzm, bycie prywaciarzem dawało poczucie małego, własnego Eldorado na PRL-owskiej pustyni biedy i często niewolniczej prcy.
61. Pykówa – Zwyczajowa nazwa, nie jedyna, dla napojów alkoholowych zastępczych, nie tak toksycznych, jak „loteryjny” denaturat (ponoć co setna butelka była skażana metanolem!), ale też nie podawanych na salonach! Były to zazwyczaj “eliksiry” łatwo dostępne w aptekach, drogeriach czy kioskach, a zaliczały się do nich: Acnosan (płyn leczniczy na trądzik pospolity), spirytus salicylowy, woda brzozowa, krople żołądkowe, Krople Inoziemcowa, Succus hiperici (sok z dziurawca na spirytusie) i wody kolońskie. Do tej kategorii należały też: spirytus lotniczy (skażony benzyną), spirytus przemysłowy i Autowidol (płyn do mycia okien). Wytrawni “rzeczoznawcy” twierdzili, że najlepszą „pykówą” był Acnosan, „trunek” dostępny w kioskach. Trudno dziś ocenić trafność ekspertyzy, bo nie ma już całego “asortymentu”, a chociażby był, autor odradza eksperymentów na tej niwie, czego nie czynił jednak Wieniedikt Jerofiejew w genialnym „poemacie prozą”, czyli „Moskwa – Pietuszki”, proponując m i. „Wody Jordanu”, a także odradza częstotliwej degustacji alkoholi klasycznych, których dziś mamy w bród, ale nie towarzyszy temu wzrost poziomu szczęścia, społecznej otwartości i optymizmu Narodu Nadwiślańskiego, co można sprawdzić naocznie.
62. Radio Erywań – Był to motyw przewodni dowcipów, których niezliczona ilość powstała w czasach PRL, a polegających na informowaniu słuchaczy, jakich odpowiedzi udziela Radio Erywań na różne, przeważnie ośmieszające władzę komunistyczną, lecz często też absurdalne pytania. Jako przykład niech posłużą takie dowcipy: „Czy to prawda, że w Moskwie na Placu Czerwonym rozdają rowery?”, na co odpowiedz: „Tak, to prawda, ale nie w Moskwie, a w Leningradzie, także nie na Placu Czerwonym, ale Placu Solnym i nie rozdają, ale kradną rowery”, “Dlaczego nad Kubą pojawiła się wielka dupa? Odpowiedź RE brzmiała: jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie”, a także: “Czy lepiej mieć brzydką i wierną żonę, czy piękną i rozpustną? Odpowiedź RE brzmiała: A co jest lepsze: zjeść tort z kolegami, czy gówno w samotności?, a na koniec: „Dlaczego Breżniew przerwał przemówienie?”, a odpowiedz RE: „Bo mu się akumulator wyczerpał”. Zapewne było więcej, tyle autor zapamiętał.
63. Robol – Pogardliwa nazwa robotnika fabrycznego i budowlanego, deprecjonująca jego poziom świadomości, a tym samym zdolność do świadomej obrony swych interesów pracowniczych. Robole pili wódkę, “opieprzali” się w “robocie” i wyglądali odrażająco i prymitywnie. Pojęcie to zostało puszczone w społeczny obieg przez UB-cję, aby wzbudzić społeczną niechęć do owych “typów” uprawiających “sabotaż gospodarzy” i odpowiedzialnych rzekomo za powszechną biedę robotników. Stereotyp robola utrwalił się w świadomości społecznej czasów PRL, zatem wierzono powszechnie, że to jego lenistwu i aspołeczności zawdzięczamy ślamazarność wszelkich robót budowlanych i drogowych, które były charakterystyczne dla gospodarki komunistycznej. Prawdziwą przyczyną zjawiska był jednak chaos planistyczny i organizacyjny biurokracji totalitarnej, założenia scentralizowanej i niekompetentnej.
64. Ruska szynka – Ironiczna nazwa białego salcesonu w PRL. Równie popularną nazwą owego powszechnie dostępnego (nigdy nie był sprzedawany na kartki) wyrobu wędliniarskiego miernej klasy była nazwa “cwaniak”. Zaś czarny salceson nosił ironiczną nazwę “bolszewik” lub bardziej szyderczą “szynka z murzynka”. Tak więc, to „ruska szynka” ratowała aprowizację stołu polskiego w złej pamięci czasach PRL
65. Ruski termos – To nazwa słoja owiniętego papierem gazetowym, a uprzednio wypełnionego gorącą herbatą lub zupą. Była to popularna forma przechowywania ciepłych płynów podczas podróży i w pracy, przez ludzi ubogich w czasach PRL. Ale pierwszy, bo przedwojenny, był „ruski miesiąc”, czyli okres, kiedy złożyła nam wizytę Czerwona Armia w 1920 roku, dokonując mordów, gwałtów i rabunków, nim została sromotnie pobita pod Warszawą.
66. Saksy, czyli „robota na czarno” – Tą popularną, ironiczną definicją określano wyjazdy rodaków do pracy za granicę w czasach PRL. Motorem napędowym tych wyjazdów była realna bieda i brak perspektyw przeważającej części społeczeństwa w PRL. Na saksy wyjeżdżało się zazwyczaj do środowisk polonijnych w krajach Zachodu, a więc RFN, Francji, Anglii czy USA, gdzie zazwyczaj kobiety pracowały jako „baby sitter” (opiekunki dzieci) lub opieka osób starych i niedołężnych, zaś mężczyźni jako robotnicy budowlani, hydraulicy, malarze ścienni i robotnicy rolni. Istniały specjalne agencje pośrednictwa w załatwianiu „roboty na czarno”, bowiem obywatele PRL nie posiadali zezwoleń na pracę w krajach zachodnich (jedynie wakacyjne kontrakty studenckie), gdzie sprytni, zasiedziali przedstawiciele Polonii wyszukiwali pracodawców dla tego procederu, skąd innąd opłacalnego ekonomicznie, choć też ryzykownego, bo na „czarno” pracował się za niższe wynagrodzenie, czasem bez gwarancji jego otrzymania. Te agencje pobierały z swą usługę opłatę w postaci pierwszej „tygodniówki” zatrudnionego na „czarno”. Często zdarzały się donosy na nielegalnie pracujących, a wtedy pracodawca obciążany był dotkliwą grzywną, a nielegalny pracownik deportowany do PRL. I tak wyjazd na saksy, który zazwyczaj przynosił krociowy zysk i poprawę bytu całej rodziny (gwarantował to czarnorynkowy przelicznik dolara USA w PRL), mógł zakończyć się katastrofą, bo deportowanym wstawiano stempel zakazu wjazdu do kraju, gdzie wszedł w kolizję z prawem, a „komuna” karała dodatkowo zakazem wydawania paszportu. A zatem, bezduszność urzędnicza wszędzie taka sama…
67. „Skarpeta” i „Mydelniczka”, czyli pojazdy mechaniczne w PRL – Nie było ich wiele w rodzimym wydaniu, ale wielce charakterystycznie się przedstawiały. Technicznym kuriozum PRL-owskiej ulicy był w latach 50 i 60-tych trójkołowy samochód “Mikrus”, wyposażony w silnik motocyklowy “Junaka”, motocykla dziś „kultowego”, produkowanego w Szczecinie. Zaś w rodzinie jednośladów prym wiodła legendarna “WFM-ka” z silnikiem 175 mm, której dosiadali budzący zazdrość młodzieży osobnicy w charakterystycznych kaskach zwanych “orzeszkami”. Przy prezentacji zdobyczy technicznych “socjalistycznej ojczyzny” warto wymienić furgonetki “Nysa”, które zapadły obywatelom w pamięć zwłaszcza jako milicyjne radiowozy, czyli “suki”, z napisem na boku “MO”, co przewrotnie interpretowane było jako hasła: “Miejskie Ofermy” lub “Mogą Okraść”, czy „Mogą Obić”. Były też furgonetki “Żuk”, a służyły one przeważnie “badylarzom”, czyli plantatorom warzyw, do transportu ich płodów warzywnych na miejskie targowiska. Wypada też wspomnieć samochody ciężarowe „FSC Lublin - 51” na licencji sowieckiej. Lubelskie ciężarówki miały 2,5 ton ładowności, silnik benzynowy i drewnianą kabinę kierowcy. Produkcję licencyjną zakończono w 1958 roku. Ale najbardziej niezwykłym „rajdowcem” ulic wczesnej PRL był traktor „Ursus” produkowany na modelu niemieckiego „Lanz Bulldoga”. Produkcję seryjną ciągników pod oznaczeniem „Ursus C-45” uruchomiono we wrześniu 1947 roku. Do końca tego roku zbudowano 130 sztuk. Na początku lat 50-tych produkowano po kilka tysięcy egzemplarzy rocznie. Uruchamianie silnika w traktorze odbywało się przez podgrzewanie znajdującej się z przodu gruszki żarowej ręczną lampą lutowniczą. Po podgrzaniu należało wyjąć koło kierownicy wraz z kolumną i wsunąć w jedno z bocznych kół zamachowych. Następnie, przez przekręcenie kierownicy, można było uruchomić silnik. Wymagało to sporej siły fizycznej i wprawy. Autor na własne oczy oglądał te na poły magiczne ceremonie… Wielkim przebojem motoryzacyjnym PRL były garbate „Warszawy M-20”, zwane „mydelniczkami”, a potem nowocześniejsze ich modele, produkowane od 1951 do 1973 roku w FSO na Żeraniu w Warszawie, na licencji sowieckiej, czyli „podróbie” amerykańskiego Forda B, przez lata były monopolistkami w pejzażu ulicy PRL… „Skarpeta”, to popularna nazwa innego samochodu osobowego polskiego projektu z silnikiem dwusuwowym, czyli „Syreny 102”. W latach 80-tych “Skarpeta” nie była wpuszczana na terytoria państw Europu Zachodniej, gdyż zadymienie powietrza powodowane przez jej silnik wielokrotnie przekraczało tamtejsze normy zanieczyszczeń środowiska. Jednak „przebojem” doby PRL (funkcjonującym do dziś!) był samochód ideowo podobny do hitlerowskiego „Volkswagena”, czyli dostępny dla „szerokich mas ludowych”, popularnie nazwany “Maluchem”, Fiat 126p, a propagandowo przedstawiany jako: “tani samochód robotniczy”. Jego planowana cena wynieść miała 40 tys. zł, czyli ok. pięciu pensji robotniczych z tego okresu. Jednak kiedy zjawił się na rynku w roku 1972 kosztował już 69 tys. zł, aby po paru latach osiągnąć cenę 96 tys. zł, co nie było już wizytówką taniego samochodu. Także jego szeroka dostępność okazała się fikcją, a ci którzy nabywali go za przydziałowy talon mogli go sprzedać na “wolnym rynku”, czyli giełdzie samochodowej, za cenę wyższą od ceny fabrycznej, przeważnie 120 – 130 tys. zł. Ta forma spekulacji towarowej, to także jeden z wielu paradoksów rzeczywistości komunistycznej, gdzie przemyślność, zdolności do „kombinowania”, obywateli uzupełniała niedobory rynku.
68. Spawacz – Ironiczna nazwa gen. Jaruzelskiego, który w wystąpieniach telewizyjnych i publicznych stanu wojennego zawsze chował oczy za czarnymi okularami. Wymiennie nazywano go „Pinochetem” lub ze względu na sylwetkę „Sztywnym ułanem”, często „psem moskiewskim”. Jego wojskowa, nielegalna nawet wedle prawa PRL, rada „ocalenia narodowego”, czyli WRON często nazywana była też “juntą” i stąd właśnie ironiczne hasło z tamtego czasu: “junta, to juje”, którego nie trzeba tłumaczyć.
69. Stachanowiec – Aleksiej Stachanow, górnik radziecki z Donbasu, w 1935 roku ustanowił zmianowy rekord wydobycia węgla. Rekordowe osiągnięcie było propagandowym fałszem, gdyż przodownikowi pracy socjalistycznej pomagało wielu kolegów. Nazwą “stachanowiec” określano robotnika, który z polecenia sekretarza POP, czyli “Popa” zawyżał normy produkcyjne, w wyniku czego wydajność jego normalnie pracujących kolegów mogła w kontekście zawyżonej normy wyglądać w ocenie “ideologicznej czujności” licznych brygadzistów i majstrów na sabotaż lub bumelanctwo, a to brzmiało groźnie...
70. Styropian – Tą nazwą, początkowo pogardliwie - bezpieka, a potem już ogół społeczeństwa, określał działaczy opozycyjnych i związkowych (WZZ), którzy podczas strajku okupacyjnego w Stoczni Gdańskiej odpoczywali i spali na płytach styropianowych. I choć strajkujący i cierpiący niewygody robotnicy godni są szacunku, określenie to ma podtekst ironiczny. Współcześnie nazwą tą określa się ekipę solidarnościową, która przejęła władzę w ramach umowy przy “Okrągłym stole”, a więc nie starą gwardię ideowców (Andrzej Gwiazda i Anna Walentynowicz), ale ekipę „słuszną politycznie” i „sfotografowaną z Lechem” przed kontraktowymi wyborami z 4 czerwca 1989 roku. “Styropian”, jako formacja polityczna przeciwstawiany jest aktualnie “Komunie”, czyli dawnym towarzyszom z PZPR, teraz kosmetycznie przemianowanej na SLD. Kiedyś, jednak, nazwa ta “brzmiała dumnie”...
71. Suka – Popularna nazwa milicyjnej, niebieskiej furgonetki marki “Nysa” lub radiowozu marki “Warszawa” z bocznym napisem “MO” (interpretowane często jako: “mogą obić”) patrolujących nocne ulice miast w PRL, a do których pod byle pretekstem mógł być wciągnięty każdy podejrzany, a więc winny oddania uryny na płot lub niewinny obywatel i tam pobity, a potem odwieziony do Izby Wytrzeźwień lub zamknięty w areszcie na 48 godzin.
72. Szczekaczka – To ironiczna nazwa głośników zainstalowanych w latach 40-tych i 50-tych w zakładach pracy, internatach, szkołach i na ulicach, z których nadawane były audycje propagandowe, przemówienia komunistycznych aparatczyków i informacje o wielkich sukcesach w “budowie socjalizmu”, przeplatane pompatyczną muzyką i pieśniami masowymi. Szczekaczki miały za zadanie budować atmosferę ogólnonarodowego zapału i odpowiedzialności za “nasz ojczysty dom”, a także sprawiać wrażenie wszechobecnego “dozoru”.
73. Ścieżka zdrowia – Cyniczna nazwa wymyślona przez SB dla sposobu maltretowania i upokarzania aresztowanego opozycjonisty lub ulicznego demonstranta, a polegająca na przejściu aresztanta przez szereg funkcjonariuszy milicji bijących go pałkami i kopiących, w przypadku przewrócenia się aresztowanego na podłogę. Czasem do ścieżki zdrowia dołączali się „klawisze” i bili po głowie zatrzymanych pękami kluczy do cel. “Ścieżki zdrowia” stały się popularne po protestach robotniczych w Ursusie i Radomiu w 1976 roku.
74. Trabant – Ironiczne nazwa choroby wenerycznej – trypra, a inna choroba wstydliwa, bardziej dotkliwa, kiła nazywana była syfem, zaś dokuczliwe wszy łonowe nazywane były mendy.
75. Środki masowego ogłupiania – Tą nazwą określało się powszechnie środki masowego przekazu, czyli media, będące pod kontrolą i służące jako “tuba propagandowa” władzy komunistycznej w PRL. Fakt, że tak je nazywano wskazuje niezbicie, iż media były rozszyfrowane jako źródło fałszu, a więc nie wiara w bełkot propagandowy, tylko strach przed represjami, powodował, że społeczeństwo godziło się na życie w kłamstwie.
76. UBek – a także SBek, bezpieczniak, czyli pogardliwa nazwa dla funkcjonariusza Służby Bezpieczeństwa, działającej w latach 1944 -1956, a od 1957 do 1989, Służby Bezpieczeństwa, której protoplastą był Urząd Bezpieczeństwa, ponury organ państwowy PRL służący do fizycznego wyniszczania przeciwników politycznych i zastraszania społeczeństwa, rozwiązany w 1956 roku wraz z Ministerstwem Bezpieczeństwa Publicznego. Epitet “UBek” posiadał tą samą dosadność, co określenie zdrajca, zbrodniarz i łotr, bowiem wielu funkcjonariuszy SB kontynuowało „chlubne tradycje” i dopuszczało się bezkarnego łamania prawa, znęcania się fizycznie i psychicznie nad przeciwnikami sytemu, często dopuszczając się zabójstw i mordów. Wielką hańbą jest to, że owi zbrodniarze i zdrajcy mają w III RP immunitet bezkarności, prowadzą firmy mają pod sobą banki i media, o zgrozo!
77. Ucho Czombego – Popularna nazwa czarnego salcesonu w PRL. Czarny salceson nazywany był także “Bolszewik” ze względu na jego “krwawe” pochodzenie i podłą jakość. Lepszą jego odmianą był salceson ozorkowy. Była to wielce popularna na polskim stole wędlina z racji na niską cenę i dostępność, nawet w czasach kryzysowych, sprzedawana bez kartek.
78. Urawniłowka – Było to ironiczne określenie socjotechnicznego i ekonomicznego oddziaływania władzy komunistycznej na społeczeństwa państw bloku sowieckiego w celu ich atomizacji i rozmycia tożsamości. Słowo to pochodzi z języka rosyjskiego i oznacza “zrównanie”, a w tym przypadku, zrównanie społeczeństwa w nędzy materialnej, braku podmiotowości obywatelskiej, dezinformacji propagandowej, braku możliwości na uczciwą karierę zawodową, wynikającą z kwalifikacji merytorycznych i osobistej inteligencji, zrównanie w braku środków i możliwości na wyjazdy zagraniczne, braku na rynku podstawowych artykułów żywnościowych i technicznych, dostępnych mieszkań, samochodów, wartościowych książek, wielu filmów zachodnich, czy bezradności wobec bezprawia aparatu przemocy totalitarnego państwa. W PRL “urawniłowka” była obowiązującą normą w życiu i jego materialno-umysłowym poziomie w środowisku “ludu pracującego miast i wsi”, ale nie dotyczyła elit partyjnych, funkcjonariuszy służb specjalnych, wszystkich dyrektorów i kierowników wyznaczanych z “klucza nomenklaturowego”, a także aktywistów pracowniczych i donosicieli (kapusiów), teraz zwanych TW. Tak, więc działo się tak w praktyce społecznej rzeczywistości komunistycznej, jak w świetnej piosence Jacka Kaczmarskiego “Epitafium dla Włodzimierza Wysockiego”, a mianowicie: “na górze, chciałoby się żyć najpełniej i najdłużej..., tu się żyje jak za cara i ot co!, na dole, wódka i razowy chleb na stole...”. Urawniłowka była zatem karą za odmowę “kolaboracji” w “budowaniu socjalizmu”, a że dotyczyła tak wielu, stwierdzić należy, iż społeczna odmowa udziału w nikczemności i fałszu była powszechnym odruchem obrony ludzkiej godności i racjonalności.
79. Vidiota – To ironiczna nazwa obywatela PRL, który pokłada wiarę w informacje telewizyjne. To także odmiana popularnego określenia Lenina – „pożyteczny idiota”, czyli człowiek mający zaufanie dla propagandy komunistycznej. Badania naukowców pokazują, że telewizja ogłupia! Wartość tego medium w poszerzaniu horyzontów intelektualnych, czy zdobywaniu podstawowych informacji o otaczającym nas świecie drastycznie maleje. Zatem obywatel staje się vidiotą!
80. Winogrona – Popularna nazwa wiszących na stopniach tramwajowych pasażerów, którzy w latach od 40-tych do 60-tych, czyli epoce drzwi zamykanych ręcznie, małej częstotliwości tramwajowych kursów i znikomej liczby prywatnych samochodów. W ten sposób podróżowali w przepełnionym tramwaju zwłaszcza robotnicy w godzinach szczytu. Zdarzało się, że “winogrona” podlegały milicyjnej represji, a obywatele tak podróżujący bici byli pałkami przez umyślnie czatujących, złośliwych stróżów porządku.
81. Wybrać wolność – To popularna nazwa ucieczki przez “zieloną granicę” lub niepowrotu do PRL z wycieczki “Orbisu” lub wyjazdu indywidualnego do kraju demokratycznego. Wielu polskich emigrantów różnych epok PRL powoływało się, podczas składania podania o azyl w państwie demokratycznym, na swą działalność opozycyjną i prześladowania polityczne, pomimo, że takowym nie podlegali, a opuszczając biedny PRL jedynie chcieli poprawić swój byt ekonomiczny. Wybierali, więc “wolność do bogacenia się”, uciekając od niewoli bytowania w beznadziei i w biedzie.
82. Zielona trawka – Prócz potocznej nazwy wypoczynku poza miastem, było to eufemistyczne określenie dla dramatycznej przygody życiowej, jaką było wyrzucenie z pracy, przeważnie z powodów natury ideologicznej. Pracownik, od dyrektora do sprzątaczki, który znalazł się nagle na “zielonej trawce” nie doświadczał błogosławieństwa wypoczynku, lecz troski o los swój i swej rodziny, bo kto raz podpadł “władzy ludowej”, ten nie miał szans na dobrą pracę i był skazany na życie poniżej swych zawodowych możliwości. Najbardziej drastyczną formę wyrugowania ludzi fachowych na “zieloną trawkę” były represje komunistycznych władz w Czechosłowacji po wydarzeniach “Praskiej Wiosny” w 1968 roku, kiedy to lekarze, prawnicy i inżynierowie myli okna, byli palaczami lub kelnerami, bo nie zezwolono im, w odwecie za “nieprawomyślne” przekonania, na uprawianie ich zawodów.
83. Zrzuta – To ironiczna nazwa składki, przeważnie na „bełta”, skrzynkę „PePe”, czy „połówkę”, realizowana egalitarnie w środowiskach robotniczych, akademickich, a nawet uczniowskich w czasach PRL, choć zapewne i teraz!
*
Antoni Kozłowski
Ps. Fragment przygotowanej do druku książki "Mowa Kulawa - mały leksykon form językowych PRL".
Publicysta, poetą bywa, scenarzysta, satyryk radykalny, performer, fotograf i malarz. Humanista prywatnego sznytu, bez dyplomów, członek SDP. Od lat żyje w osobnej strefie dążenia do ludzkiej prawdy (czym jest Prawda?) poprzez dialog i introspekcję. Niezależny opozycjonista czasów PRL, inwalida po represjach komuszych. Mentalnie krzepki, czynny twórczo, uzależniony od życia, jako bezcennej przygody poznawczej, ale fizycznie - wrak życiowy. Pomimo tego - rasowy Trikster, szyderczo portretujący zło, poszukujący wytrwale dobra w wymiarze prywatnym i Ojczyzny Solidarnej. Patriota i obywatel, gardzi politycznym szambem i aktywnością "replik targowiczan" w starciu z "ministrantami" w spektaklu nad Wisłą. Współzałożyciel stowarzyszenia "Nasz Polski Dom", działającego na rzecz kultury polskiej i wsparcia potrzebujących... I tyle, aż tyle! Resztę pożarły gile, a koszatniczki schowały do piczki, o rety, minarety!
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo