Wilk Miejski Wilk Miejski
200
BLOG

Osobista kronika stanu wojennego 1981 roku, opisowa, obrazkowa i filmowa

Wilk Miejski Wilk Miejski Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

 

 

W ogromnych halach produkcyjnych

Rodzi się nowy wrak człowieka

Ze szklaną ścianą hyclów zgraja

Na rożen bredni mózgi nawleka.

AntoniK 1982 r.

 

Stan wojenny był obroną monopolu politycznego PZPR-u i pragmatycznego interesu sprawujących władzę aparatczyków, którzy aby mieć dobre notowania na Kremlu sami posprzątali „antysocjalistyczny bałagan”, który był przecież dowodem na brak ich „czujności ideologicznej”. Generałowie Jaruzelski i Kiszczak zrobili swoje, jak sprawni, zimni bandyci, ale czegóż można wymagać od agentów NKWD? Polska rewolucja nie była rewolucją elit partyjnych, jak miało to miejsce w Czechosłowacji w 1968 roku, lecz udaną próbą zorganizowania się społeczeństwa poza kontrolą totalitarnego państwa. Na pełną emancypację było jednak za wcześnie, gdyż obowiązywała jeszcze „doktryna Breżniewa”, czyli „ingerencja w wewnętrzne sprawy członków bloku sowieckiego”. Zaś rozpad ZSRR nie śnił się wtedy filozofom, chłopom, górnikom i nawiedzonym! Jednak rozprawa z Solidarnością, to była "matura" dla pozniejszych "reformatorów PZPR", architektów okrągłego stołu, twórców UBEKISTANU, zwanego III RP, zakulisowego zaplecza "państwa istniejącego teoretycznie" z dwóch powodów: nie oddali władzy, bo dali sobie radę bez "bratniej pomocy", przez 9 lat zdążyli zniszczyć polski solidaryzm społeczny i zbudować, po zniszczeniu prawdziwej, neoSolidarność, tak…

Choć kulisy stanu wojennego z grudnia 1981 dla myślącego człowieka wydają się oczywiste, to fakt, że 58 proc. rodaków uważa współcześnie (po 1989 roku sondaż zawsze przekracza 50 proc.) decyzję Wojciecha Jaruzelskiego za słuszną, jest dowodem na to, że w dorzeczu Wisły wierzy się dalej w bełkot propagandowy i jest się ślepym na oczywiste fakty. Jest to widomy owoc zatrucia świadomości rodaków „terapią” socjotechniczną czasów PRL. Fizyczny demontaż PRL i jego absurdalnych konsekwencji we wszelkich materialnych sferach życia nie jest jednak wystarczającą gwarancją na „obalenie komuny” w ludzkich umysłach. Spustoszenia duchowe i pozbawienie ludzi zdolności samodzielnego i krytycznego myślenia, są długofalową patologią, wywołaną totalitarnym bezprawiem i toksyną propagandy komunistycznej.

Wracając zaś do samego wydarzenia stwierdzić trzeba, że stan wojenny był wydarzeniem tragicznym. Stał się udaną reanimacją trupa państwowego PRL na okres jałowych i bezsensownych dziesięciu lat agonii. Był także pogrzebaniem ogromnego kapitału nadziei i entuzjazmu, wyzwolonych w umysłach Polaków. Był więc zbrodnią przeciw moralnym i intelektualnym aspiracjom ludzi, którym udało się wyjść na „przepustkę” z totalitarnego więzienia. Ale był też kubłem zimnej wody na głowy rozgrzane naiwnym idealizmem i polityczną krótkowzrocznością. Z całą pewnością zaś nie był koszmarem na miarę podstępnej, pełzającej grozy czasów stalinowskich, czy krwawych dramatów Grudnia ‘70, którego prawdziwej liczby ofiar do dziś nie znamy! Represyjność, to nie to samo, co zbrodniczość, choć nie było tak, jak chcą tracący swe przywileje, żałośni SBcy, "kultury na ulicach", bowiem dla zastraszenia i samodzielnej "sanacji społecznej", bez pomocy sowietów, zabito w różnych bokolicznościach 115 Polaków! Był zatem ostatnim, groteskowym i famfarońskim, onucowo-koksownikowo-czołgowym podrygiem komunistycznego Molocha na ziemi polskiej. Dziś, tematem do jałowych i żałosnych dociekań prawdy, niewygodnej dla wielu durniów, oczywistej dla myślących…

Stanowił zatem „krwawą operą mydlaną”, w której obok ludzkiego cierpienia i uwięzienia, śmierci górników i opozycjonistów, wielu aktów społecznego heroizmu, prawości i godności, odbywał się spektakl żałosnego błazeństwa od telewizyjnych spikerów w mundurach, komisarzy wojskowych w fabrykach, publiczne peany pochwalne miernot artystycznych tej miary, co pisarze – Żukrowski i Przymanowski, czy aktorzy – Kłosiński i Siemion, po inspekcje robotniczo-chłopskie, ścigające "krwiożerczych spekulantów" po bazarach. Chyląc głowę przed ofiarami tej krwawej farsy, spoglądać należy z politowaniem i pogardą na politycznych reżyserów i propagandowych aktorów, co w swych paranoicznych projekcjach bronili zagrożonej „niepodległości ojczyzny” i towarzyszy przed wcieleniem w życie „list proskrypcyjnych” sporządzonych przez „siepaczy” z „Solidarności”, rzekomo odkrytych w MKZ-tach tajnych instrukcjach "ludobójczych", witaj paranojo!

Przedstawiono nam także hiobową wizję dzieci, nie przeżywających zimy z powody zniszczenia gospodarki przez strajkowych dywersantów, by wkrótce potem ogłosić ustami plugawego, znienawidzonego rzecznika rządu PRL - tow. Jerzego Urbana teorię o „samożywności rządu”, a także radosnej wieści o uruchomieniu na fali "żołnierskiego czuwania" produkcji "chrupiących bułeczek", co ogłosił min. Krasicki. Był tedy stan wojenny paranoicznym sabatem ludzi nikczemnych, a także ich wasali - durniów i pachołków służebnych, lekceważących opinię publiczną, ludzką wolność do samostanowienia i prawo, nawet o ułomne, PRLowskie. Ci sami ludzie mówią teraz o "wyższej konieczności". Chyba własnego leczenia psychiatrycznego…

Warto jednak mówić poważnie o odpowiedzialności prawnej tych towarzyszy, których decyzje polityczne były przestępstwami nie tylko przeciw polskiej racji stanu, ale też kodeksowi karnemu, prawu obowiązującemu w nie-suwerennej PRL. Zaś uznanie PZPR, SB i WSW za organizacje przestępcze na szczeblu aparatu centralnego, odsunięcie od władzy i pozbawienie przywilejów, uważam za oczywistość, tak z historycznego, jak i prawnego punktu widzenia. Natomiast tworzenie psychozy totalnego odwetu – nawet na szeregowych członkach partii i milicyjnych "stójkowych" – uznać należy za patologiczny idiotyzm, zaciemniający realne granice odpowiedzialności i tworzący znakomity pretekst dla wszelkich demagogicznych tropicieli „polowań na czarownice” i obrońców „humanistycznych wartości”, którzy głosy fanatycznych matołków traktują jako dowód na polską nietolerancję i ksenofobię, że wspomnę o niejakim Miszniku, wielkim apologecie moralności bandytów w mundurach: Jaruzela i Kiszsraka, donosiciela na Polskę do obcych mocodawców. I choć prawo powinno być jedno dla wszystkich, to układający się przy Okrągłym Stole komunistyczni prominenci tam właśnie wynegocjowali, z "poprawnymi politycznie" opozycjonistami, dla nich wielce korzystną gwarancję ominięcia owej reguły odpowiedzialności i gwarancję nietykalności. I choć to już historia, to powinna być ona „nauczycielką życia”, tak!

Zatem jedna pewność: ojcowie naszej III RP, to nie naiwne, poprawne politycznie „solidaruchy”, bo oni, to marionetki, ale właśnie „siepacze stanu wojennego”, o losie! Niestety, owocuje to poczuciem społecznej niesprawiedliwości i upadkiem wiary w podstawowe wartości i normy życia w dorzeczu Wisły. Nieuporządkowana przeszłość i znieprawiona teraźniejszość nie przyniosą szybkich owoców w postaci renesansu zdrowego państwa oraz kulturalnej i duchowej odbudowy społeczeństwa, odnowy myślenia i czynu obywatelskiego. A to wielka, niepowetowana strata dziejowej szansy Polaków, więc idea dezubekizacji, odbioru ich przywilejów ekonomicznych, większym, mniejszym bandytom i złośliwym, szkodliwym mendom, to początek powrotu normalności do Polski…

Mój stan wojenny, przeżyty w Gdańsku, był „snem dziwnym, niepojętym” permanentnie goszczącym na jawie. Od samego początku urzekł mnie ten apokaliptyczno-groteskowy nastrój potyczki garstki sprawiedliwych z pancernym Molochem. Dla jasności dodam, że w owej wizji było miejsce na realną ocenę ludzkiego cierpienia i bezkarności bezprawia komunistycznego. Ale pomny, iż naszych ojców i dziadów wywożono na Kołymę i do Workuty, mordowano w katowniach ubeckich i strzelano do nich na ulicach, jak do przestępców, w Poznaniu w 1956 roku i na Wybrzeżu w grudniu roku 1970, otaczającą mnie grozę postrzegałem jako teatr absurdu, którego reżyserem jest jakiś demiurg podłej kategorii. Notorycznie uczestniczyłem więc we wszystkich ulicznych „zadymach”, które prywatnie nazywałem „jasełkami”. Skutecznie odreagowywałem swe poczucie niemocy i upokorzenia, kiedy mogłem wykrzyczeć pełnym głosem swój gniew i cisnąć kamieniem w „złego cyborga” w plastikowej przyłbicy. Ten symboliczny rytuał walki z własnym strachem i fantomami totalitarnego państwa, pozwalał mi na zachowanie równowagi psychicznej i poczucia duchowej wolności w obliczu aranżowanej, choć militarnie, to teatralnie, atmosfery lęku i zaszczucia. Starałem się też nie hodować w sobie uczucia nienawiści i agresji, które podstępnie dewastują umysł. Udawałem się więc na uliczne batalie z ZOMO jak na „psychodramy”, z dbałości także o swą higienę psychiczną, lecz z poczuciem odpowiedzialności z los Polski i z nadzieją, że „kropla drąży kamień”. Ten kabaretowo-ironiczny model psychoterapii propagowałem też wśród znajomych. Byłem – i jestem dotychczas – wyznawcą teorii, iż przeciwnik satyrycznie przemieniany w groteskową kukłę, jest mniej przerażający i obezwładniający, do pokonania, na pewno w skali mentalnej, od zjawiska, które się bezkrytycznie demonizuje…

Swój spektakl „ulicznych jasełek” rozpocząłem 16. grudnia 1981 roku, kiedy to po okresie bierności ZOMO spacyfikowało Stocznię po rozbiciu bramy nr. II czołgiem i rozpędzało tłumy, które – jak co dzień – gromadziły się w jej okolicy. Wojowałem wtedy „kamieniarsko” wraz z Bratem Jędrkiem, aż do ok. godziny 19:30, kiedy to, po rozpędzeniu garstki ostatnich „sprawiedliwych” salwami „ślepaków” z czołgów wyjeżdżających sprzed budynku KW PZPR w kierunku dworca PKP, po odśpiewaniu Hymnu Polskiego, wyewakuowaliśmy się z Bratem Jędrkiem na ulicę Kartuską autobusem PKS, który po drodze był rewidowany, lecz jakoś nas nie wyłuskali. Stamtąd autobusem 115 dotarliśmy do Wrzeszcza. Następnego dnia było już dużo gorzej i choć byłem świadkiem pochwycenia przez tłum, przewrócenia i spalenia ZOMO-wskiej „suki”, to ową „przewagę” okupiłem dowiedzeniem się od rebeliantów o śmierci Antka Browarczyka i osobistym pochwyceniem (w towarzystwie Brata Jędrka i przyjaciela Darka, o czym w dokumencie znajdującym się pod linkiem) przez pijanych ZOMO-wców, już po demonstracji. Za hardą postawę i humor zostałem spałowany do nieprzytomności, ale bez dodatkowych sensacji wróciłem, z także pobitym, ale solidarnym i opiekuńczym Bratem Jędrkiem do domu. Mego przyjaciela Darka bydło ZOMO-wskie odprowadziło pod pistoletem, o zgrozo, do „budy” i wywiozło do aresztu...

Miałem też „wielkie chwile zwycięstwa”, kiedy to podczas największych „jasełek ulicznych” we Wrzeszczu w dniu 12. października 1982 roku, wyszedłem na ulicę z puszką farby i pędzlem, po czym przeszedłem Aleję Grunwaldzką od ulicy Bohaterów Getta do “Delikatesów” malując na murach napis „Solidarność naszą siłą” i symbol swastyki, zrównanej z sierpem i młotem. Zostało to dostrzeżone jako wydarzenie i wedle relacji mego przyjaciela mówiła o tym rozgłośnia „Głos Ameryki”. Wcześniej, bo 3. maja tegoż roku podczas „jasełek” narysowałem wapiennym kamieniem na murze Komendy Dzielnicowej MO na Piwnej tenże znak, zrównanie totalitarnych symboli i symbol Polski Walczącej, także bezkarnie. I pomimo tego, że dwukrotnie ciężko pobity straciłem wzrok w lewym oku, mam sztywny kark i fizycznie uszkodzony kręgosłup szyjny, rozwalony kręgosłup lęźdwiowy i rwę kulszową (kto zna tą przypadłość, wie jaka to "frajda"!), nie wspominając o zabełtaniu błękitu w głowie, zmianach neurologicznych, nie czuję się ofiarą stanu wojennego, lecz człowiekiem, który zapłacił wysoką cenę, świadomie i dobrowolnie ryzykując, ale broniąc swej racjonalności i godności w czasach politycznej psychozy...

Muszę też wspomnieć o prawdziwej ofierze stanu wojennego, którą poznałem osobiście, leżąc z odklejoną pałką milicyjną siatkówką oka w 1983 roku w szpitalu. Moim towarzyszem niedoli był głuchoniemy chłopak, któremu podczas powrotu z pracy do domu ZOMO-wiec odstrzelił łuk brwiowy, oko i nos z rakietnicy. Do końca życia nie zapomnę tego ludzkiego nieszczęścia i tego nieludzkiego zbydlęcenia. Obiecuję sobie odalezć tą Osobę i zrobić o nim po latach film! Nie zapomnę też zastrzelonych górników z Kopalni „Wujek” i Lubina, Bogdana Włosika zabitego w Nowej Hucie, zabicie Piotra Bartoszcze, działacza "Solidarności RI", zabicie przez "nieznanego sprawcę" Jacka Stefańskiego, muzyka i chłopaka z Wrocławia, przejechanego przez ZOMO-wską „budę” (choć teraz odnalazł się, nie został zabity, jeno poturbowany, ale wyglądało to strasznie!). To były obrazy grozy i fakty „wołające o pomstę do nieba” (nie tylko do nieba, ale i do ziemskiej sprawiedliwości!). Zdarzenia czekające wciąż na osądzenie winnych!

Lecz w teatrze grozy były także wydarzenia komiczne. Z prasy podziemnej dowiedzieć się było można, że milicja aresztowała piekarzy, którzy wypiekali chleb oznaczony kotwicą „Polski walczącej”, że podczas demonstracji ulicznej w Krakowie pewien młodzieniec, stojący z flagą „Solidarności” na dachu domu i ostrzeliwany rakietami przez ZOMO, zrewanżował się adwersarzom, oddając na nich urynę. Nagminnie praktykowane były też spacery-bojkoty Dziennika TV, z powodu których w Świdniku przeniesiono godzinę milicyjną na 19:00, a o zmroku w oknach zapalały się świeczki – symbole żałoby narodowej i pamięci o ofiarach stanu wojennego. W bloku na Zaspie sąsiedzi umówili się „czasoprzestrzennie” i świeczki ułożyły się w literę „V”, czyli symbol zwycięstwa. Wśród ludzi krążyły odpisy tekstów szopki noworocznej z rolą Jaruzelskiego jako Heroda, kuplety antykomunistyczne, a na murach pojawiały się hasła: „Wrona skona”, „WRON won za Don”, „Zima wasza, wiosna nasza”, "Nie ma wolności bez Solidarności", „Jaruzelski, pies moskiewski” czy „Junta, to juje”.

A oto osobiście doświadczony epizod, świadczący dobitnie, że ironiczny dystans może obronić przed grozą i zaszczuciem. Złapany przez ZOMO-wców podczas ulicznej demonstracji w dniu 13. marca 1982 roku, zamknięty zostałem wraz z innymi pochwyconymi we wnętrzu „lodówy” (samochód – buda więzienna bez okien). W środku panował tłok, ciemność i uczucie klaustrofobicznego przerażenia. Kiedy jakaś kobieta drżącym głosem zapytała: „Dokąd nas wiozą?”, odpowiedziałem bez namysłu: „Do Katynia”. I właśnie ta odpowiedź wywołała salwę odprężającego śmiechu uwięzionych i bezradnych ludzi. W rozbłysku zrozumienia pojęli, jak stokroć okrutniejsze były losy naszych ojców i dziadów, więc zawsze trzeba "znać proporcjum Mocium Panie". I aż do momentu „wyładowania” do aresztu, we wnętrzu „lodówy” panowała ciepła, solidarna i pogodna atmosfera. Strach ma wielkie oczy, więc dla zachowania realizmu nałożyć wypada czasem „różowe okulary”, aby zachować rzeczywisty wymiar zagrożenia i świadomości poziomu „historycznego koszmaru”.

Nie zapomnę też dalszych zdarzeń komicznych. Kiedy już przewieziono nas do aresztu w Tczewie, okazało się, że jest pomiędzy nami niemłody mężczyzna w bamboszach, który z psem wyszedł kupić gazetę do kiosku i stworzył tym stan zagrożenia dla „socjalistycznej ojczyzny”. Aresztowany pies spędził samotnie w celi 24 godziny, wyjąc i szczekając z powodu niepojętej opresji. Kolejnym „rodzynkiem” w gronie groźnych wrogów „ładu społecznego” był łagodny szaleniec, który przedstawiał się zatrzymanym „elementom antysocjalistycznym”, czyli zatrzymanym demonstrantom, jako „Edzio-pedzio” i żądał od „klawiszy”, aby za rzekomo zabrane do depozytu dolary nabyli dla niego pieczoną kaczkę w hotelu „Heveliusz”. Opowiadał też niestworzone historie językiem chimerycznym, acz ze znamionami swady literackiej, o swoim barwnym życiu prywatnym i lżył na potęgę system komunistyczny i jego „pachołków”, dostarczając kabaretowej rozrywki siedzącym razem z nim w celi.

Natomiast w dniu 3. maja 1982 roku, podczas ulicznej „zadymy” na ulicy Rajskiej, dla celów kabaretowo-zachowawczych (ubecja fotografowała demonstrantów, a potem identyfikowała i tak w dniu 31. sierpnia 1982 roku został aresztowany muzyk kapeli Bez Jacka, Zbyszek Stefański i osadzony na parę miesięcy na oddziale zamkniętym w Kotsborowie) przebrany w maskę krasnala wraz z podobnie zamaskowanym kolegą Wojtkiem, Bajokletem zwanym, zawiesiłem na ulicznej latarni flagę z napisem „Polska żyje, komuna gnije”. Wydarzenie owo zostało skwitowane gromkimi brawami tłumu, a uwiecznione na historycznej fotografii autorstwa Janusza Rydzewskiego, wielkiego fotografa i Przyjaciela, a znajduje się w albumie Gdańsk – Duch Miejscai zbiorach ECS.

Jako wydarzenie na kształt teatru absurdu warto przedstawić epizod z ulicznej zadymy we Wrzeszczu w dniu 12. października 1982 roku. Pewien młodzieniec zatrzymał wtedy wojskowy gazik i w pełnej powagi groteskowej ceremonii wylegitymował oficera LWP, który w strachu o własną skórę, otoczony przez wściekły tłum, z dzielnego wojaka przerodził się w żałosnego „ciaptaka”. Wypytany „przepisowo” o imię matki i ojca, oraz o przynależność partyjną, służbę w husarii i ciągoty do masturbacji, został jako człowiek wykazujący „pokorę i skruchę” puszczony wolno. Duży tłum zgromadzonych gapiów obserwował wydarzenie i bawił się setnie z „przesłuchania bez przemocy”. Był to zatem, zaistniały w niezwykłych okolicznościach, uliczny performance,bezkrwawy i komiczny.

Także w formie performance wyszydzałem telewizyjne przemówienia Jaruzelskiego i Dzienniki TVP, kiedy to wystawiałem telewizor na balkon ekranem do ulicy, wyciszałem zupełnie i wspólnie z przyjaciółmi przy akompaniamencie akordeonu śpiewaliśmy donośnie „Hymn internowanych”, zaczynający się od słów: „Niech się junta wystrzela, trafi szlag Jaruzela, orła WRONa nie może pokonać” i inne songi antykomusze. Ta forma publicznego szyderstwa z „głównego architekta” naszej narodowej biedy zawsze wzbudzała entuzjazm sąsiadów, a nigdy, o dziwo, nie spotkała się z zainteresowaniem ze strony milicji. A i z tą miałem humorystyczny epizod...

Pewnego razu podczas hucznej libacji w mym domu, bo to rekreacja i higiena mentalna była, ale i sposobność do rozdawnictwa i wymiany "bibuły", dostrzegliśmy z balkonu patrol ROMO (takie ZOMO z poboru, a nie własnej woli) i zaprosiliśmy do kompani trunkowej. Milicjanci dużo nam opowiadali o swych perypetiach z regulaminem i dowódcami, ale generalnie byli po naszej stronie. Chętnie rozebrali się z mundurów i pozwalali się nam przebierać i robić pamiątkowe zdjęcia. Jednak kiedy bardziej podochocony trunkiem biesiadnik zaczął ich dla żartu „pałować”, uciekli na balkon i wołali o pomoc. Wytłumaczyłem im, że pomimo swych gestów nie wzbudzają dobrych emocji wśród „ludu”. Uspokoiłem nadgorliwca, a pouczeni o zbawiennej mocy trunku ROMO-wcy udali się na „metę” po dalszy zapas materiałów biesiadnych. Niestety, pomni na złe doświadczenia, już nie wrócili do naszego "ośrodka dywersji ideologicznej"..

Nie bez podstaw więc powstało popularne powiedzenie, że „Polska jest najweselszym barakiem w sowieckim obozie”. Lecz do osobistej satysfakcji obecności na scenie „krwawej opery mydlanej” czegoś mi zabrakło. Nie udało mi się mianowicie wydać w podziemiu swego tomiku poetyckiego „Krwawa piaskownica”, bo materiały na tomik, ze wstępem Zbigniewa Żakiewicza, wielkiego, kresowego pisarza, zawieruszyły się podczas konspiracyjnych cyrkulacji, a mnie nie było w PRL od lata 1987 do stycznia 1990 roku, nie mogłem więc dostarczyć repliki. Czy wiersze są jeszcze aktualne, albo ponadczasowe i warto je wydać, czas pokaże, a Państwo osądźcie…

Niech poezja dopełni atmosferę naszej polskiej "rogatości" i tęsknoty za wolnością...

 

                                                                 

                                                                     Martwe odrodzenie

 

Straszna wojna już skończona

W Polsce zmiana okupacji

Znów Europa z nas zakpiła

Stalin pierdząc przy kolacji

Na jałtańskiej giełdzie wpływów

Kupił Polskę jak kosz grzybów

 

Wolność kolor ma czerwony

Czarne sterczą ruin ściany

Orzeł z łysą pałą wrony

Samogonem w sztok pijany

Tańczy smętnie kazaczoka

Stalin go nie spuszcza z oka

 

Gdzieś po lasach partyzanci

Choć wróg inny, to śmiertelny

Już czerwoni okupanci

W Polsce stroją ład piekielny

W miastach wiece i pochody

W celach kule w tyle głowy

 

Okulicki na Łubiance

Naród wznosi Nową Hutę

Bierut ściska dłoń dojarce

Ubek kopie w głowę butem

Już traktory orzą ziemię

Wzrasta martwe odrodzenie...

 

Gdańsk 4  10  1978 rok  Antoni Kozłowski

 

 

                                                                     

                                                                      DRUGA POLSKA

                          

            Dumnej i pięknej pamięci Sierpnia '80

 

Za płotem fikcji nieudolnej

Za murem pompatycznej bredni

Wzniesiony z cegieł naszych serc

Kształt Drugiej Polski niepowszedni

 

Zjawiony nagle wśród chaosu

I wbrew ubeckiej, wściekłej zgrai

Na przekór płaskiej powszedniości

Z myśli i uczuć nie ze stali

 

Dziesięciolecia wzrastał w siłę

Topiony w wódce i śpiewie wojska

Zakrzykiwany z partyjnych trybun

Głos ludzki – Druga Polska

 

Ta Druga Polska zbudowana

Na peryferiach czerwonej wiary

W więziennej celi nawracana

Kopana w serce buciorami

 

W żarnach historii miele czas

Ofiarę Abla i podłość Kaina

Na śmietnik pójdzie klatka dla mas

Ta Druga Polska jest jedyna!

 

Gdańsk 28 04  1981 rok      Antoni Kozłowski

 

 

 

                                                                     TWÓJ LUDZKI STATUS

 

Na świat przyszedłeś pod kopuła

Gdzie kłamstwa kuje się miarowo

I w hermetycznej pustce słów

Twarze z gazety nakleja głowom

 

Na ziemi rozum zapaliłeś

W posępnym mroku doktrynalnym

Zdumiony w obraz się wpatrzyłeś

Co jest absurdem namacalnym

 

W ojczyźnie gorycz przełykałeś

I niemoc duszę ci zżerała

Kiedy łotrostwa rósł monument

A czołgi rozjeżdżały ciała

 

I gniewem wzrosłeś i pogardą

A w sercu ziarno prawych czynów

Więc z wyżyn twej godności patrz

Na spektakl nędznych skurwysynów.

 

Gdańsk 3 09  1981 rok         Antoni Kozłowski

 

 

                                                POCZEKALNIA

 

 

Poczekalnia to miejsce bez życia

Życie wisi na wieszakach blisko śmierci

Poczekalnia to niebo bez pogody

Pogoda musi doczekać do prognozy

Poczekalnia to ciało bez kończyn

Kończyny odeszły na manowce i utknęły

W poczekalni nieobecni czekają na obecność

Obecność ma swe królestwo za drzwiami

Obecność zdaje się strojna i warta oczekiwania

Poczekalnia to miejsce wielce demokratyczne

W poczekalni panuje jednomyślnie nieobecność

I chociaż wiele tam twarzy to jedna pustka

W poczekalni utrzymuje się stale nieopisany tłok

Tłok spowodowany jest pragnieniem obecności

Obecność ogłosiła swe istnienie w gazetach

Jej nadejście przewidzieli uczeni w piśmie

Poczekalnia tętni mnogością zabiegań o premię obecności

Obecność przyzywa wyróżnionych oczekujących pojedynczo

Następnie wypycha adeptów bogatą i ważką treścią

Pomazańcy podpisują upragnioną listę obecności

Podpis zwalnia z obowiązku dalszego oczekiwania

Obecni żyją barwnie w masarniach i Maluchach

Rozkwitają na plakatach i zebraniach

Poczekalnia to miejsce baz życia...

 

Gdańsk 4  12  1981 rok        Antoni Kozłowski

 

 

       PSIA GWIAZDA

 

                                                                                  To na śmietniku zgniłej nadziei

Ludzie roją się jak senne muchy

Słońce dolewa kwasu do piwa

W kaszance skwierczy porcja otuchy

 

Nieba, co modny błękit przywdziało

Nie przyćmi gazu smrodliwa chmura

Dni napęczniałych żarem jak dynie

Nie poszatkuje znienacka kula

 

Lato wypieka bochen nudy

I wiernym uczniom pajdy rozdaje

A bohaterom śpiącym na plaży

Sen o wolności wiezie tramwajem

 

Minął dzień twórczej produkcji potu

I walki z godzin licznym oddziałem

Aby zgiełk myśli zgłuszyć wygodnie

Wskazówek prasy słuchaj z zapałem

 

A te wskazówki niech cię prowadzą

W bezpieczny sen, dobre trawienie

I wepną order w drewniany surdut

Gdy zasłużony zejdziesz pod ziemię.

 

Gdańsk 24 08  1982 rok          Antoni Kozłowski

 

 

 

       Ziemia piramid

 

                                                                                   Po tej ziemi

Chodzą cztery pory roku

I wieją mroczne wiatry historii

Na tej ziemi

Biją odwieczne źródła

Płonnej nadziei

I stoją cztery ramiona

Katechizmowej męki

Nad tą ziemią

Unosi się słowo przekleństwa

Osiadając szarością

W ludzkich źrenicach

Napełniając jelita

Ciemną żądzą

Odbierając jasność widzenia

Niezliczonym budowniczym

Piramid absurdu

Kryjąc bezbarwne lica

Topornych Echnatonów

Plugawym cynobrem

Przesypując w klepsydrach

Czas jałowy

Co się wypełni

Na klepisku

Zachłannego prostactwa

I wrzaskliwej chełpliwości

Aby zmienić dekorację

W ogrodzie antropologicznym.

 

Gdańsk 24 06 1987 roku  Antoni Kozłowski

 

-------------------------------------------------------------------------

Jak pałowało ZOMO relacjonuje AK

http://www.pomniksmolensk.pl/news.php?readmore=4513#.WFXms31FOUk

nieistotne dla opowieści są pierwsze 2.35 sek.

--------------------------------------------------------------------------------------

Poniższy tekst jest częścią większego oporacowania autora z dodatkiem poetyckim - AntoniK

 

Zobacz galerię zdjęć:

Publicysta, poetą bywa, scenarzysta, satyryk radykalny, performer, fotograf i malarz. Humanista prywatnego sznytu, bez dyplomów, członek SDP. Od lat żyje w osobnej strefie dążenia do ludzkiej prawdy (czym jest Prawda?) poprzez dialog i introspekcję. Niezależny opozycjonista czasów PRL, inwalida po represjach komuszych. Mentalnie krzepki, czynny twórczo, uzależniony od życia, jako bezcennej przygody poznawczej, ale fizycznie - wrak życiowy. Pomimo tego - rasowy Trikster, szyderczo portretujący zło, poszukujący wytrwale dobra w wymiarze prywatnym i Ojczyzny Solidarnej. Patriota i obywatel, gardzi politycznym szambem i aktywnością "replik targowiczan" w starciu z "ministrantami" w spektaklu nad Wisłą. Współzałożyciel stowarzyszenia "Nasz Polski Dom", działającego na rzecz kultury polskiej i wsparcia potrzebujących... I tyle, aż tyle! Resztę pożarły gile, a koszatniczki schowały do piczki, o rety, minarety!

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura