Wszystkim ofiarom Grudnia ’70,
ze szczególnym wskazaniem Janka Wiśniewskiego (Zbyszka Godlewskiego z Elbląga), a także śp. Wiesi Kwiatkowskiej, niezłomnej poszukiwaczce prawdy o Grudniu ’70, zastrzelonych przy bramie nr. II Gdańskich Stoczniowców dedykuję me wspomnienia i refleksje z „totalitarnego piekła”, czyli grozie, śmierci i cierpieniu Grudnia ‘70…
1. Janek Wiśniewski padł- Janek Wiśniewski, to postać mityczna, współczesny szary człowiek, stający się bohaterem w chwili narodowego zrywu Polaków, wychodzących na ulicę, aby walczyć o “chleb i wolność” z totalitarną machiną PRL w Grudniu ‘70. I co jest najbardziej potworne, bulwersujące i absurdalne to sytuacja, w jakiej stracił on życie, a mianowicie strzelanie do stoczniowców z Gdyni udających się grudniowym świtem do pracy na wezwanie wiceministra, ”krwawego” Kociołka. To jedna z nierozliczonych, ukrywanych w swych rzeczywistych mechanizmach zakulisowych, zbrodni komunistycznych, a jest ich wiele! Przyjdzie czas, że żyjemy, pracujemy, zakładamy rodziny i pomnażamy osobiste dobro w Polsce, bo dotychczas żyliśmy w UBEKISTANIE, państwie atrapie powołanym do istnienia przy „okrągłym meblu zdrady”, kiedy wszystkie zbrodnie komunistyczne zostaną rozliczone, wskazani ich autorzy, a żyjący sprawcy osądzeni! Dopiero wtedy, bowiem dziś wychodzimy z „ubeckiej ochronki”, o losie!
Pierwowzór rzeczywisty Janka Wiśniewskiego, to Zbyszek Godlewski, rodowity, 18-letni Elblążanin, do Gdyni przeniesiony wyrokiem fatalnego losu, aby po czterech miesiącach pracy przy przeładunku statków w Porcie Gdynia, zginąć od bratobójczej kuli szarym świtem 17 grudnia 1970 roku przy stacji kolejki Gdynia Stocznia. Poniesiony potem ulicą Świętojańską na wyjętych z zawiasów drzwiach i doniesiony na ramionach robotniczego tłumu, został złożony jako niemy, ludzki protest pod oknami Miejskiej Rady Narodowej. Po drodze tą dramatyczną, “czarną procesję” dostrzegł z okna Krzysztof Dowgiałło (senator III RP) i ofiarę “strzelającej do robotników partii” nazwał symbolicznie Jankiem Wiśniewskim. Muzykę zaś do tego dramatycznego tekstu skomponował Mieczysław Cholewa, postać dramatyczna, bowiem szantażem i pobiciem zmuszony do współpracy z SB, były TW. W 2005 roku rozmawiałem z nim, bo był moim znajomym z czasów opozycji, przebaczyłem mu, bo szczerze opisał swój dramat, więc teraz publicznie zapytuję: DLACZEGO DO DZIŚ ŚCIGAMY I PIĘTNUJEMY PUBLICZNIE OFIARY, DLACZEGO NIE PROWADZIMY ŚLEDZTW I NIE KARZEMY SĄDOWNIE ICH OPRAWCÓW, DLACZEGO DO DZIŚ SĄ ONI „ŚWIETYMI KROWAMI”, DLACZEGO? O to warto pytać i zabiegać o elementarną sprawiedliwość, a nie insynuowany przez „centrum antypolskiej propagandy” zwanej symbolicznie Gajzetą Wybiórczą, odwet na bazie nienawiści, od dziś, od teraz, bo jest tzw. dobry klimat polityczny, a chwila ostateczna, czas nieubłaganie ucieka, nie będzie się „sądzić trupów”, tak dosadnie…
A teraz ad rem. Tak więc powstała “Ballada o Janku Wiśniewskim”, po raz pierwszy wykonana w filmie Wajdy “Człowiek z żelaza”, gdzie odśpiewała ją Krystyna Janda, a cenzura naniosła poprawki m in. “to władza strzela do robotników” zamiast “to partia...” i “nad stocznią sztandar z czerwoną kokardą”, zaś w oryginale “... sztandar z czarną kokardą”, a “prawdziwe” wykonanie przez Mietka Cholewę miało miejsce podczas festiwalu “Zakazane Piosenki” w 1981 roku w Gdańsku. Janek Wiśniewski przeszedł do naszej współczesnej, dramatycznej historii wspólnie z Orlętami Lwowskim z 1918 roku, młodocianymi Powstańcami Warszawskimi z 1944 roku, Romkiem Strzałkowskim, 13-letnią ofiarą Czerwca ’56 w Poznaniu i zabitym 17 grudnia 1981 roku 19-letniemu uczniowi z Gdańska, Antkowi Browarczykowi. Wieczna chwała pamięci tych młodych bohaterów! Pamiętajmy zatem, że nasza wolność wyrosła na ofierze życia młodych ludzi, tych, co nie kalkulowali, czy “żyć na kolanach”, czy być “kamieniem rzuconym na szaniec”, czy „Polska, to najwyższa wartość”, a nie jak śpiewał zespół Perfect: „telewizor, meble, mały fiat, oto marzeń cel”… Po upadku komunizmu, w Gdyni ulica Marchlewskiego została przemianowana i nosi imię symbolicznego bohatera, Janka Wiśniewskiego.
2. Grudzień '70, czyli Wielki Protest Robotniczy po podwyżkach cen - W dniu 13 grudnia 1970 roku po ogłoszeniu wysokiej podwyżki cen wielu artykułów spożywczych i przemysłowych w całej Polsce zawrzało, ale była to niedziela, więc nie doszło do masowych demonstracji. Wybuch nastąpił 14. XII. 1970 roku, kiedy to w Stoczni Gdańskiej rozpoczął się strajk, który rozszerzył się na inne przedsiębiorstwa i w obliczu złej woli władz politycznych i braku odpowiedzi na żądania robotników, przerodził się w wielotysięczną demonstrację uliczną. Trzeba tu wspomnieć, że w całej Polsce zastrajkowało ok. 100 fabryk i zakładów pracy, nie tylko na Wybrzeżu! W dniu 15 grudnia w Gdańsku spłonął budynek KW PZPR, szturmowane było więzienie, a po SB-ckich prowokacjach tłum rozpoczął rabunek sklepów. W trakcie gwałtownych walk ulicznych czołgi wjeżdżały w tłum i rozjechały kilka osób, linczowano pochwyconych milicjantów, którzy w "samoobronie" używali broni palnej. W obliczu "bandyckich ekscesów" kierownictwo PZPR podjęło decyzję o użyciu broni palnej przez oddziały MO i wprowadzeniu do miasta jednostek LWP pod dowództwem gen. Grzegorza Korczyńskiego. Dziś wiadomo, po odtajnieniu dokumentów IPN, że za rozkaz strzelania do robotników w Grudniu ’70 odpowiedzialny był gen. Jaruzelski! Ten psubrat, nie doświadczywszy infamii w III RP, zapraszany do mediów, został pochowany w Alei Zasłużonych na Powązkach. To niewyobrażalna hańba!
Trzeba wspomnieć, że łącznie na Wybrzeżu użyto przeciw robotnikom i demonstrantom ok. 25 tys. żołnierzy LWP, 10 tys. milicjantów (ZOMO) i 550 czołgów i 750 transporterów opancerzonych. Do Trójmiasta przyjechali przedstawiciele centralnych władz politycznych (grupy: Zenona Kliszki i Stanisława Kociołka, zapewne człowieka z frakcji Gierka, programowo ze sobą nie współpracujące). Rankiem 16 grudnia zgromadzone pod Stocznią Gdańska odziały LWP oddały salwę z ostrej amunicji do stoczniowców próbujących wyjść przez bramę nr. II, zabijając dwóch, a raniąc wielu robotników. W dniu 17 grudnia, decyzją Kliszki, oddziały MO i LWP, po zablokowaniu Stoczni im. Komuny Paryskiej przy wiadukcie kolejowym, użyły broni palnej wobec pracowników, którzy na apel Kociołka przyjechali do pracy, zabijając przynajmniej 13 stoczniowców. Tego dnia rano w Gdyni oddziały wojskowe i milicyjne (ZOMO) strzelały nie tylko do robotników idących do pracy, ale także z karabinów maszynowych umieszczonych na czołgach i z helikopterów strzelano do ludzi gromadzących się w centrum miasta, przed dworcem PKP i przed gmachem prezydium MRN, zabijając wielu demonstrujących ludzi.
Także 17 grudnia strajki i demonstracje rozpoczęły się w Szczecinie, a po dwudniowych walkach kontynuowano strajk generalny (w kilkudziesięciu przedsiębiorstwach), kierowany przez Ogólnomiejski Komitet Strajkowy (przewodniczący M. Dopierała), po stronie którego stanął przewodniczący MRN Pan Jana Mariańskiego. Na początku 1971 odrzucił propozycję objęcia funkcji I sekretarza Komitetu Miejskiego PZPR. Tu także oddziały wojskowe i ZOMO strzelały do demonstrantów i stoczniowców, zabijając oficjalnie 12 osób, a komitet strajkowy został brutalnie spacyfikowany. Do 18 grudnia wschodnie Wybrzeże zostało spacyfikowane przez oddziały LWP i ZOMO. Od 15 grudnia trwały także demonstracje w Elblągu, gdzie 18 grudnia wojsko strzelało tam do tłumu i padły ofiary. Stoczniowcy Stoczni im. Warskiego w Szczecinie strajkowali do 21 grudnia, a cały Szczecin był obwieszony hasłami strajkowymi!
W dniu 19 grudnia zebrało się Biuro Polityczne KC PZPR, pod nieobecność, ponoć słabującego na zdrowiu, Władysława Gomułki, a 20 grudnia zebrało się VII plenum KC PZPR, na którym pierwszym sekretarzem został wybrany Edward Gierek, zaś z Biura Politycznego KC usunięto poza Gomułką jeszcze “niepewnych towarzyszy”, czyli: Jaszczuka, Kliszkę, Spychalskiego i Strzeleckiego. Wszystko wskazuje na to, że genezą tragedii Grudnia ’70 była cyniczna i przestępcza strategia władzy komunistycznej PRL, która przy pomocy kontrolowanych “ekscesów chuligańskich”, a de facto rozlania polskiej krwi, chciała dokonać “przetasowania na górze”…
Grudzień ’70 pociągnął za sobą wielką liczbę ofiar śmiertelnych (oficjalnie 44 osoby), a zapewne jest nikła nadzieja, że jest do ustalenia (zniszczone dokumenty operacyjne), ale szacunkowo można stwierdzić, że życie straciło od kul milicji, zostało rozjechanych przez pojazdy opancerzone lub zakatowanych po aresztowaniu ok. 400 do 600 uczestników robotniczego protestu. Z prowadzonego przez śp. Wiesławę Kwiatkowską, niezależną dziennikarkę z Gdyni, osobę osobiście mi znajomą, wynika, że na sutek śmierci od kul, poturbowania przez ZOMO i zakatowanych w okrutnych śledztwach życie mogło stracić ok. 800 osób! Dlaczego po dzień dzisiejszy nie jest prowadzone dochodzenie w celu ustalenia rzeczywistej liczby tragicznych ofiar? Kto odpowie mi na to pytanie? Pewnym jest natomiast, że w samym Szczecinie życie straciło 174 demonstrantów!
Pomimo upadku komunizmu, zniknięciu PRL i powstaniu „kontraktowej” i (z nazwy) demokratycznej III RP, toczący się od lat proces przeciwko autorom zbrodniczej formy pacyfikacji tragicznego, robotniczego protestu Grudnia ’70 jest żałosną farsą i dowodem na to, że daleko nam jeszcze do zwyczajnej, europejskiej praworządności i odpowiedzialności politycznej, a polityczne układy wynegocjowane za kulisami “Okrągłego Stołu” chronią cynicznie i amoralnie politycznych bandytów przed sprawiedliwą karą za ewidentne zbrodnie przeciw narodowi. Zaś „naturalny bieg rzeczy” czyli śmierć Jaruzelskiego i Kliszki w sposób ostateczny i w glorii hańby prawa i sprawiedliwości w tzw. wolnej Polski kończy sprawę dochodzenie i udowodnienia winy śmierci tych setek Polaków!
I nie złagodzą tego pomniki, nazwy ulic i żywaludzka pamięć, dopóki dla nie wszystkich “sprawiedliwość znaczyć będzie sprawiedliwość”, a ludzie byłego, zbrodniczego systemu nie będą występować w mediach jako “reformatorzy” i stratedzy “mniejszego zła”. W Moskwie, czy Waszyngtonie są przecież na nich “kwity”, choć u nas spalone lub w prywatnych rękach skamuflowane, więc przy odrobinie woli politycznej i wyartykułowanej woli społecznej można dojść imiennych sprawców i choć nie żyją już, otoczyć ich pamięć infamią, bo tak wygląda sprawiedliwość, a nie nienawistny odwet. Cześć i chwała Zbyszkowi Godlewskiemu, Stoczniowcom Gdyni i Gdańska i wszystkim Ofiarom niezabliźnionego, nie zadośćuczynionego Grudnia’70!
3. Moje osobiste wspomnienia z Grudnia ’70 wyjęte z większego tekstu -Występowanie przeciw, słynnemu ze skuteczności aparatu represji, systemowi komunistycznemu – było heroizmem. Zwłaszcza w jego posępnej kolebce, czyli ZSRR, ale także w „najweselszym baraku”, czyli PRL. Dlatego więc Grudzień ‘70, a także Grudzień ’81 – czas stanu wojennego, pozostaną w mej pamięci jako momenty heroiczne, godne szacunku i zawsze żywych wspomnień. Moje pokolenie nie znało koszmaru wojny i stalinowskich czystek, lecz znało „życie na kolanach”, czyli w kolejkach po papier toaletowy, paszport i mięso, a także gwałtowne momenty przezwyciężania tego „koszmarnego snu” oraz heroiczne zrywy rozpaczy i buntu. A były to wielkie seanse zbiorowego katharsis, społecznego oczyszczenia z hańby bierności i milczenia. To były chwile niezapomniane. Zbiorowe wystąpienia miały w sobie coś z zapomnianego na co dzień, sakralnego poczucia mocy tłumu, gwałtownie porywanego wzniosłą ideą i niesionego falą solidaryzmem ludzi zrównanych w ucisku, zjednoczonych wspólnym głodem życia godnego i sprawiedliwości, pałających „świętym” gniewem, skierowanym przeciwko znienawidzonemu represorowi. Te niezapomniane, budujące chwile, wydarte szarzyźnie czasów strachu i upodlenia, czyli dni społecznej solidarności wielkiej epopei Sierpnia ‘80, ale i też momenty wściekłości i rozpaczliwej determinacji na gdańskich ulicach w czasie grudniowych batalii o „chleb i wolność” w roku 1970, pozostają w mej pamięci, jako czas najgłębiej i najdramatyczniej przeżytego poczucia wartości życia i szalonej determinacji w obronie jego godności. Są więc epizodami prawdziwego "życia na gorąco", z po prawdzie - zstąpienia do piekieł, do dziś żywej traumy, a nie fałszywego teatru faktomedialnego, "słusznej opowiastki" z drugiej ręki, tak...
I im to właśnie poświęcić chcę garści wspomnień i impresji, dedykowanych tym, dla których jest to już taka historia, jak Grunwald, Hołd Pruski, czy Bitwa nad Bzurą, a przede wszystkim z tego powodu, że uczucia wtedy wyzwolone należą do kategorii największych. Zbiorowa solidarność, odwaga, poczucie braterstwa i jedności, bezinteresowność, wiara w ponadmaterialne ludzkie wartości, pogarda dla zła, determinacja i bezinteresowność działania – są najwartościowszymi siłami napędowymi ludzkich wspólnot. Ale także istotne są, dla całości obrazu ludzkiej kondycji, towarzyszące tym wielkim, zbiorowym uczuciom i postawom, czyny małe, niegodne i zachowania nikczemne. Tak samo ważna jest ludzka odwaga cywilna, heroizm, poczucie odpowiedzialności za losy zbiorowości, porzucanie osobistych celów i codziennych trosk w momentach dziejowej próby, jak również akty nędznego egoizmu i ludzkiej małości, nawet w chwilach wielkich.Ale właśnie taki jest człowiek – różnorodny i nieobliczalny w swych zachowaniach, zwłaszcza w momentach grozy i bezkarności. Wiedza o tych nie doświadczanych co dnia ludzkich granicznych stanach umysłu powinna być w pełni uświadomiona przez współczesną młodzież, pokolenie przeżywające swe dramaty na forum komunikatora gg, bramce dyskoteki i po „zarzuceniu” skażonego chemicznie „UFO”. Szkoda, że jak większość podniosłych i niezapomnianych uczuć, zbiorowe stany poczucia solidaryzmu, patriotycznego uniesienia i społecznego braterstwa, wyzwalane są w Polakach tylko w chwilach niezwykłych i zazwyczaj dramatycznych. Jako naród odznaczamy się specyficzną skłonnością do czynów wielkich i postaw godnych w momentach historycznej próby, zaś życie codzienne wyzwala w nas odruchy małodusznej zawiści, opieszalstwa, kłótliwości i społecznej bierności, bezinteresownej nieżyczliwości oraz wielkiej zapobiegliwości i troski w dziedzinie „nagarniania materii pod siebie”. Zbiorowo zapominamy więc o tym, że stać nas na rozumne i godne życie. Solidarność, to, niestety, nasz narodowy mit, bez realnego pokrycia, to wspomnienie 16 miesięcy „karnawału solidarności”.
Ale to nie wszystkie nasze mankamenty. Ucieczka od własnej historii i kultury, a przeżywanie namiastki w postaci „rzeczywistości wirtualnej” i preparowanej kultury masowej, konsumenckiego egoizmu, to upadek rozumnego człowieczeństwa nad Wisłą. To zbiorowe zapisanie się do międzynarodowego klubu pariasów Europy, choć genetycznie i tradycyjnie, to my przecież Orły-Sokoły, tak! Pewien filozof niemiecki, zresztą polskiego pochodzenia, nim umarł pogrążony w szaleństwie, zapisał taką maksymę, iż: „Aby zniszczyć naród, należy zabrać mu wiedzę o przeszłości”. Człowiek zakotwiczony w przeszłości, wie skąd zmierza i dlatego może wykoncypować, dokąd prowadzi jego wędrówka życia. Toteż jedynie postawy historycznej wiedzy i świadomości obywatelskiej sprawiają, że prawdziwe wartości są czymś oczywistym w codziennych odsłonach społecznego spektaklu. Niestety, są one zjawiskami tak unikalnym, jak tolerancja wobec innowierców i mądre wychowanie dzieci. Czy jesteśmy zatem społeczeństwem dobrowolnie skazanym na duchową kastrację? Czy chamstwo na ulicach, kopiowanie postaw z kultury masowej made in USA, przemoc w rodzinach i dyskotekowa kotłowanina jako cel życia, to objawy karykatury społecznej dojrzałości i odzyskanej, po latach niesuwerenności, narodowej tożsamości?
Oby te symptomy choroby nie manifestowały nieuchronności jej finału. Bo perspektywa bycia tylko rynkiem zbytu dla zachodnich towarów, żebrania państwowej opiekuńczości i wyjazd za granicę naszego potencjału intelektualnego, zamienić może naszą ojczyznę w zaścianek Europy. Ale jeśli nie obudzi się w nas postawa obywatelska, odpowiedzialność za kreowanie naszej kulturalnej i ekonomicznej rzeczywistości państwowej, społecznej kontroli decyzji i działań władzy, zobowiązanie państwa do „jedynie słusznej” roli spółdzielni usługowej dla obywatela, „renesansu” poczucia solidaryzmu obywatelskiego, wspólnej wizji dostatku ekonomicznego i tożsamości narodowej, nigdy nie będziemy mieszkać u siebie, w Ojczyźnie, w Polsce… Nie pozwólmy, aby ten wielki kapitał niepodległościowych ambicji Polaków i ich bolesna ofiara cierpienia, niemocy i upokorzeń, poniesiona przy zrzucaniu jarzma totalitarnego, mogą pójść na darmo. Byłby to niewybaczalny błąd historyczny i zaprzepaszczenie szansy…
Na razie jednak zanurzmy się w przeszłości, bo tylko pamięć jej zjawisk i prawidłowości nie pozwoli nam usnąć na jawie. Pamięć o tym, że przeciwstawianie się złu jest ludzkim obowiązkiem. W każdej sytuacji i w każdym czasie.Jeśli nie jest to respektowane, bierzemy na siebie konsekwencje zła i mamy taki los, na jaki zasłużyliśmy. W XX wieku było to masowe ludobójstwo w totalitarnych obozach zagłady: Auschwitz, Dachau, Workucie i Kołymie. Jak również dwa lata biernego przyglądania się masakrze Sarajeva i innych miast bośniackich, opłacone śmiercią tysięcy cywilów, bierność opinii publicznej świata wobec ludobójstwa Rosjan w Czeczenii. Jeśli jesteśmy członkami wielkiej rodziny człowieczej, bo przecież nie szympansów, piętnujmy zło i wspierajmy dobro na miarę naszych indywidualnych i zbiorowych możliwości. Jest to naturalnym prawem gatunkowym, a wyłamywanie się spod tego obowiązku jest objawem ciężkiej patologii i złamania prawa natury. Dlatego ta garść klimatów przeszłości, aby wyłowić z nich prawidłowości uniwersalne. A więc do rzeczy.
W grudniu 1970 roku miałem 17 lat. Z jednej strony, to już całkiem pokaźna porcja życiowych doświadczeń i wyrobiony stosunek do rzeczywistości PRL, zaś z drugiej infantylizm, naiwny idealizm i wiara w metafizyczną opiekę nad potyczkami zła z dobrem pod słońcem tej Ziemi. Kondycja umysłowa mych rówieśników nie różniła się znacznie od mojej, tak więc w tamtych czasach dominował typ naiwnego i czującego respekt przed potwornym światem dorosłych młodzieńca, diametralnie różny od „młodego wilka” czasów współczesnych, który jest płaskomózgowym chamem, czującym podziw i respekt wobec biznesmena, czy bandyty z forsą i pistoletem. Ale wtedy nikt nie śnił o tym, że można przyjść do szkoły w „cywilnym” ubraniu, zapuścić wąsy czy baczki, przekląć w miejscu publicznym, a dziewczyna mogła liczyć się ze stratą (aresztem do końca roku szkolnego) zbyt afiszowanej biżuterii. To była panorama dyscypliny, wymuszonej metodami tresury rodem z „hufca pracy”, a jej efektem było wyhodowanie potulnego gatunku młodego człowieka, który „robił jaja” i „szedł na całość” podczas „prywatek”, organizowanych z zapałem w przypadku zaistnienia zjawiska „wolnej chaty”. Czy było to lepsze od współczesnej panoramy terroru mediów, konsumpcji gadżetów, schamienia i narkomanii, święcącej historyczne tryumfy we współczesnej szkole i poza nią? Zapewne nie, bo zrównywało grupę rówieśniczą w miernocie umysłowej i życiowej bierności (nie licząc kariery w SZSP), a dziś prócz potężnego stada „ludzkiego bydła” dochodzą do głosu ludzkie indywidualności i społeczne inicjatywy. Z dwojga złego lepsza, bo bardziej ludzka, jest „rzeczywistość darwinowska” naszych czasów, ale z Internetem, grupami rekonstrukcyjnymi i prywatnymi szkołami, od owej „rzeczywistości gułagu o złagodzonym reżimie”, z karnym sztubakiem, robolem w beretce, zaszczutym TW i cinkciarzem – kolaborantem SB...
Po rozpadzie systemu władzy PRL nie uruchomiły się jednak domniemane potencje intelektualne i narodowy indywidualizm, których spodziewali się, jako podskórnego, nie ujawnionego na skutek totalitarnych represji, rytmu życia i ekspresji duchowego potencjału gospodarujących u siebie Polaków, moi koledzy i koleżanki w idealistycznych snach o wolnej Polsce. Nikt się nie spodziewał, że przy okrągłym stole, meblu zdrady, karty będą rozdawać bandyci – Kiszczak i Jaruzelski, a Wałęsa, Mazowiecki, Bujak, Michnik czy Geremek staną się tylko statystami w ich spektaklu „transformacji ustrojowej”, czyli bezkarnego „uwłaszczenia nomenklatury” i "grubej kreski" dla wszelkich bandytów ze służb MSW. Może to dobrze, bo żaden obywatel, co „stał na boku”, nie ma teraz kompleksów i poczucia zmarnowanego życia, gdyż swoiste „kombinowanie”, ogrywanie komuny w zapasach dnia codziennego, było onegdaj bardziej „godne i sprawiedliwe” od współczesnego „wysadzania w powietrze” kolegów z branży biznesowej i życia w futerale politycznej roli, uprawianie partyjniactwa, nie realizowanie polskiej racji stanu, pasożytnicza wegetacja kosztem oszustwa współobywateli. Rzec można – hańba! Ale co z tego wyniknie, nic! Jedynie powszechne przebudzenie, wybór lepszej opcji poltycznej (bo nie ma dobrej, niestety), może coś odmienić w atrapie Polski, może po wielu latach budowania owej atrapy położyć zręby rzeczywistej Polski, oby!
Reasumując – rzec można, iż totalitaryzm tłamsił wszystkie ludzkie żywioły równomiernie, tak więc zarówno tendencje pozytywne, jak i społeczne patologie nie dochodziły do głosu w rzeczywistości „społecznego cmentarza”, administrowanego kłamstwem, wódką i pałką przez intelektualnych szmaciarzy, skundlone „elyty” i moralnych debili, którym czołobitne wasalstwo wobec kremlowskiej centrali dawało poczucie siły i bezkarności. W obliczu tak oczywistej w swych skutkach, choć przykrytej tapetą humanistycznej frazeologii i patriotycznej propagandy (!), a więc niejawnej deklaratywnie postawy władzy totalitarnej wobec społeczeństwa, wszyscy wiedzieli, „że wyżej dupy nie podskoczysz”, a więc powszechną była strategia „małej stabilizacji”, czyli zamykanie oczu na okrutne realia, a koncentrowania się na tworzeniu namiastek rodzinnego bezpieczeństwa, skupionego wokół ekranu telewizyjnego, w kolejce po pralkę i mięso i w piknikowej atmosferze wczasów pracowniczych. Ludzie nie wytrzymywali napięcia, strachu, widma utraty pozycji społecznej, zatracenie szans na karierę dzieci i minima wolności osobistej, więc nie kontestowali publicznie przestępczego systemu, tylko podczas biesiad alkoholowych opowiadali dowcipy polityczne i „pluli” na komunę, by nazajutrz uczestniczyć kornie w zebraniu partyjnym. I w takiej to atmosferze bierności i miernoty życiowej spadł na nas dramat Grudnia ’70.
*
AntoniK
Publicysta, poetą bywa, scenarzysta, satyryk radykalny, performer, fotograf i malarz. Humanista prywatnego sznytu, bez dyplomów, członek SDP. Od lat żyje w osobnej strefie dążenia do ludzkiej prawdy (czym jest Prawda?) poprzez dialog i introspekcję. Niezależny opozycjonista czasów PRL, inwalida po represjach komuszych. Mentalnie krzepki, czynny twórczo, uzależniony od życia, jako bezcennej przygody poznawczej, ale fizycznie - wrak życiowy. Pomimo tego - rasowy Trikster, szyderczo portretujący zło, poszukujący wytrwale dobra w wymiarze prywatnym i Ojczyzny Solidarnej. Patriota i obywatel, gardzi politycznym szambem i aktywnością "replik targowiczan" w starciu z "ministrantami" w spektaklu nad Wisłą. Współzałożyciel stowarzyszenia "Nasz Polski Dom", działającego na rzecz kultury polskiej i wsparcia potrzebujących... I tyle, aż tyle! Resztę pożarły gile, a koszatniczki schowały do piczki, o rety, minarety!
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura