Wilk Miejski Wilk Miejski
380
BLOG

Filozofia czynu, polskie TAO duchowe, czyli nie spać, poznawać i stwarzać świat!

Wilk Miejski Wilk Miejski Kultura Obserwuj notkę 2

 

Czyn jest wszystkim, niczym sława.

 

Biorąc pod uwagę wszystkie akty tworzenia, odkrywa się jedną elementarną prawdę:

gdy się czemuś prawdziwie poświęcamy,

wspiera nas opatrzność.

 

Johan Wolfgang von Goethe

 

Absolut nie został przez Wrońskiego nazwany. Pojmowany jest jako Rozum, Bóg, Duch bądz rzecz sama w sobie. Brak jednoznacznej opinii wynikał nie tyle z „niemocy” filozofa, co z założenia, że nie możemy nazwać siły absolutnej, gdyż jesteśmy jedynie ludzmi i nie posiadamy potrzebnych do tego możliwości.

 

Jacek Szałkowski, Myśli polskiej filozofii romatycznej

 

We współczesnych czasach wielu ludzi marzy o tym, by poznać swą prawdziwą tożsamość. Wbrew pozorom, nie jest to takie trudne. Wystarczy sięgnąć po wiedzę zawartą w świecie roślin halucynogennych. Ten bowiem, kto nie zna swej prawdziwej istoty, jest niczym innym jak bezduszną rzeczą – golemem. Ów wizerunek zdaje się jednak idealnie obrazować większość mieszkańców stechnicyzowanych cywilizacji przemysłowych, którzy opierają swoją tożsamość na zmiennych modach i stylach życia popularyzowanych przez mass media. Ich świat złożony z jałowej żywności, brukowych środków przekazu i liberalnej polityki, skazuje ich na toksyczne życie w stanie obniżonej świadomości. Znieczuleni przez codzienny program telewizyjny, są żywymi trupami, których utrzymuje w ruchu wyłącznie konsumpcja.

 

Terence McKeena

 

Warto nam, obywatelom, potomkom „narodu szlacheckiego” pod sztandarem Konfederacji Warszawskiej, przypomnieć sobie, czym sławna była dawna Rzeczpospolita. Nasza Serrenisima słynęła bowiem z różnorodności myśli, wielowyznaniowości i żywotności kultury. To była siła, płodność i szlachetność Idei Jagiellońskiej, konfederacji wyznań, etnosów i ukochania wolności, ot co! I tak ongisiejszą otwartość na fali kontrreformacji, niestety do dziś, zastąpiły kościelne i „łzawo narodowe” odruchy obronny “stanu posiadania” – ksenofobia, nietolerancja, zaściankowość myślenia, które wzmocniły typowe dla ortodoksji katolickiej idee “jedynie słusznej prawdy” i “słusznego”, zgubnego dla życia duchowego, myślowego „bezruchu dogmatycznego”, religijnej naskórkowości, czyli upadku życia duchowego w „katechizmowe panopticum” inspirowane naskórkową wiarą. Niestety, kontrreformacja doprowadziła do takiego stanu rzeczy, że tam, gdzie wyznawca  abdykował pod presją „opinii publicznej” ze swej przyrodzonej dociekliwości poznawczej i racjonalnego rozumu w ocenie wiary i rzeczywistości społecznej, na scenę życia wstąpiły obce do niedawna, prymitywne reakcje mentalne, redukujące obszar kultury jedynie do “katolickiej szopki”. I właśnie od tego czasu nabiera realnego kształtu polski antysemityzm, czyli irracjonalna wrogość do wiary i kultury żydowskiej, a także nienawistny stosunek do wyznawców protestantyzmu, wszelkich antypapistów, "lutrów i kalwinów", zwanych także dosadniej „kacerzami”, czy  „odszczepieńcami”. Nie zrozumiani i odrzuceni są także Polscy Tatarzy, łagodni, zawsze patriotyczni, muzułmanie, którzy dzisiaj, oficjalnie odcinają się od ekstremizmu islamskiego – dżihadu. Zatem, kiedy obumarł prawdziwy Duch Rzeczpospolitej, nawiedził krainy nad Wisłą, Niemnem, Dnieprem i Prypecią duch konfliktu i netolerencji krzewiący się bujnie w europejskich monarchiach despotycznych, tak...

W Rzeczpospolitej doby kontrreformacji zagnieździły się importowane, złe, bez tradycji, stereotypy europejskiego antysemityzmu i nastroje kontrreformacji, które w obliczu wcześniejszej, przykładnej swobody wyznaniowej, stają się karykaturalne i szczególnie rażące cudzoziemskie elity intelektualne, zawsze Rzeczpospolitej, krzewicielce „złotej wolności”, nieżyczliwe. Ale owo oburzenie na polską nietolerancję nie ma szczególnych podstaw, bowiem, nigdy nie wpuszczono tu Inkwizycji, a Polska do 1939 roku była największym skupiskiem Żydów na świecie (3,5 mln. polskich obywateli pochodzenia żydowskiego w 1938 roku), a rząd II RP finansował szkolenie kadr wojskowych dla państwa Izrael. My, Polacy, o ironio, dopiero teraz zgłosiliśmy akces do “europejskiej normy” ksenofobii, ale i tak ustami skinhedów, fanatyków i innych folklorystów, zaś daleko nam do wymiaru eskalacji antysemityzmu w USA (!!!), Rosji, Estonii, na Ukrainie, Francji, we Włoszech czy Litwie, zatem prosimy o argumenty i dowody wszystkich lewicowych tropicieli polskiego antysemityzmu, zagranicznych „poprawnych matołków” i naszych „intelektualnych dutków” srających w ojczyste gniazdo z Grossem i Michnikiem na czele, a przynajmniej stuknięcie się w czoło, bo są kłamstwa, które totalnie ośmieszają!

Ale przecież Zachód zawsze uważał się za coś lepszego od “barbarzyńskiego i azjatyckiego” Wschodu, za źródło "jedynie słusznego" kulturowego i deowego wyposarzenia, co inni powinni jedynie naśladować i czemu powinni ucha nadstawiać i wcielać w życie. Wkładu polskiej myśli politycznej i religijnej do swej “uniwersalnej kultury” Zachód nigdy nie pragnął, bo uważał je ex definitione za gorsze. A jeśli już coś przyjmował, to opatrywał własnymi “prawami autorskimi” i chętnie zapominał o autorach rzeczywistych. Tak było też z polską ideą tolerancji. Jako godny ilustracji przykład przypomnieć należy oskarżenia o nietolerancję Polaków ze strony absolutystycznych, lecz deklaratywnie “oświeconych” władców Europy i ich “nadwornych błaznów” ideologicznych jak np. Voltaire’a (piewcy cnót “liberalnej” monarchini Katarzyny II), za to tylko, że odmawiano u nas praw politycznych dla dysydentów, którzy byli jawnymi agentami Rosji i Prus. W tych samych czasach w “oświeconej” Francji “nawracano” hugenotów przy pomocy krwawych pacyfikacji wojskowych w niepokornych, innowierczych wsiach i miasteczkach…

I obecnie też orzec trzeba, iż nasza kulturowa współczesność, traktowana przez Zachód, jako wizytówka “pariasa Europy”, a więc kraju o szczególnie jadowitym charakterze ksenofobi i antysemityzmu, a teraz dochodzi jeszcze (wspólnie z Węgrami) "przestępstwo łamania demokracji", czyli polskie votum separatum w kwestiach narzucanych przez "róeniejszych", co ma starą metrykę urodzenia, bo sięgającą XVII wieku! Nasz obecny klerykalizm, rasizm, antysemityzm i żałosna megalomania narodowa, jeśli się marginalnie objawiają (a gdzie na świecie ich nie ma?), to połączone są pępowiną głupoty z tradycją polskiej kontrreformacji i korupcji elit. Natomiast upadek dawnej Rzeczpospolitej w okresie szczytowego "zreformowania demokracji" i wydania na świat pierwszej w Europie konstytucji, był klasyczną reakcją despotów na "zarazę rewolucji"! Porozbiorowa dekadencja skłoniła rodzącą się wówczas inteligencję do zapomnienia o rodzimych tradycjach demokracji oraz  tolerancji, a poszukiwania wzorów politycznych i obyczajowych na “tryumfującym Zachodzie”. Zaczęto go naśladować, bez większego zrozumienia i efektu, bo tylko powierzchownie i formalnie. Nasz “kompleks polski” nie pozwolił nigdy dostrzec wartości rodzimych idei reformatorskich chrześcijaństwa, romantyzmu, socjalizmu i dorobku naukowego i filozoficznego. Z Zachodu czerpaliśmy formy i wypełnialiśmy je własnymi treściami, które w efekcie finalnym były karykaturalne i nieadekwatne, gdyż nie wyprowadzone z “ducha” tylko obcej “litery”. Za brak umiłowanej niepodległości mieliśmy żal do Zachodu, że nam nie pomaga w jej odzyskaniu, choć tak się staramy do niego upodobnić, że jesteśmy niemal “bardziej papiescy niż papież” i na dodatek bronimy jego wartości przeciw wschodniemu barbarzyństwu jako “przedmurze”…

Te właśnie doświadczenia powinny raz na zawsze nauczyć nas, że w Europie nie potrzebni są wzniośli i przegrani męczennicy, robiący wiele hałasu wokół swej martyrologii, ale kulturowo rozwinięci, skuteczni politycznie i konkretni w ofertach ekonomicznych partnerzy. Dopóki nie staniemy się stroną dla kulturowych, gospodarczych i prawnych standardów europejskich będziemy tylko wystawać w poczekalni unijnej równoprawności i otrzymywać policzki upokorzeń w postaci oskarżeń o szczególne zaniedbania w dziedzinie kultury umysłowej obywateli, a więc pleniącej się nietolerancji, antysemityzmu ksenofobii, bowiem nie chcemy nad Wisłą terrorystów islamskich, wpychanych do Europy poprzez hidżrę, czyli zasiedlenie i brak asymilacji. I choć nie są to zjawiska skalą odbiegające od notowanych form antysemityzmu i ksenofobii w krajach Europejskich, to chętnie wspominać się będzie o pogromie kieleckim z czerwca 1945 roku, rzecz jasna nie wspominając, iż był inspirowany przez milicję i UB, czy też zbrodni w Jedwabnym, przez Grossa przypisanej Polakom (brak logiki, bowiem to niemieccy Naziści mordowali metodycznie Żydów, mieli wytyczne i Einzackomando, nie posiłkowali się inną kategorią „podludzi” do realizacji swej upiornej strategii eksterminacji!). Cicho jest natomiast o powszechnej eksterminacji Żydów w średniowiecznej Zachodniej Europie, procesie Dreyfusa, czy transportach Żydów do obozów zagłady organizowanych przez administrację petenowskiej Francji. Stereotyp Polaka “żydożercy”, warchoła, klerykała, tępego pijaka i chama, lansowany na Zachodzie od czasów saskich, jest nadal aktualny i nikomu nie chce się go weryfikować i oceniać realistycznie. A dzieje się tak dlatego, że Europa nie chce postrzegać nas jako kulturowych partnerów, a jedynie dzicz, którą należy cywilizować, czyli ekonomicznie eksploatować, pozbawiać kapitału, handlu i własnych banków, zarzucać "śmieciem konsumpcyjnym". Lecz to właśnie nasza tradycja wolności i tolerancji, po dziś dzień wzorcowej społecznie, powinna być traktowana jako wspólne dobro europejskiej kultury, zaś Rzeczpospolita jako pierwowzór, ale bez gender i "reglamentowanej imigracji" Unii Europejskiej, co nam przysparzać dumy powinno, a nie wstydu, tak...

Prawda jest jednak inna. To Europa, ta łacińska, Zachodnia, ponoć tak cywilizowana (co zrobiono z Hugonotami we Francji, albo taki rodzynek: w roku 1581 Elżbieta I opublikowała Akt o utrzymaniu w posłuszeństwie poddanych Jej Królewskiej Mości, który przewidywał karę śmierci zarówno dla osób nawracających, jak i nawróconych na katolicyzm!), nie mówiąc o „turańskich” obyczajach carów Rosji, powinna przyjść do nas po lekcję nie znanej nigdzie indziej doktryny filozoficznej – filozofii czynu! To nasza niezwykła, zapomniana duchowa specyfika i doktryna filozoficzna godna poznania! Wizja człowieka w/g filozofii czynu opiera się na idei podmiotowości. Człowiekiem jest duch wolny od dominacji „boga i cesarza”, nie rządzą nim niewidzialne prawa boskie, ale także historyczne, rynkowe, ciasne normy społeczne, ale on sam, kiedy używa krytycznego rozumu i ceni swą godność, kiedy wedle rabbiego Jehoshui ben Joseph, czyli Jezusa: „kocha bliźniego swego, jak siebie samego”, nie pogardza nim, jego innością i, gdzie indziej konfliktowym, jego innowierstwem i etnosem. Człowiek, ten, co „brzmi dumnie”, nie działa w próżni społecznej, czy historycznej, ale specyficznym kontekście dziejowym, w dynamicznym, podlegającym wiecznym przemianom świecie...

Jednak nie musi być fatalistą, po marksistowsku wierzyć w „procesy historyczne”, ale może je zmieniać, wprowadzać ulepszenia mocą swojej woli, czynem sprawczym, jeśli stoi za tym etyka i mądrość doświadczenia. Świat w ujęciu filozofii czynu jest zjawiskiem niedokończonym, takim „teatrum” opuszczonym przez Deus Otious, wedle Eliadego (Boga Odległego, nie zajmującego się „dopieszczeniem” swego dzieła kreacji). I tu warto wspomnieć, że poeta barokowy, Maciej Sarbiewski, sarmacki wizjoner, jako pierwszy na świecie nazwał człowieka „kreatorem” w jego akcie poetyckim, bowiem metafora „stwarza świat na nowo”, quasi de novo, stawiając poetę, jako „równego Bogu”! Nasz świat jawi się niedoskonały, jako "oddany w pacht Diabłu" w judeochrześcijańskiej wizji teologicznej. A co z tego wynika? Człowiek rozumny widząc panoszące się zło i niesprawiedliwość nie godzi się na ten stan rzeczy, neguje stary i stwarza „świat nowy” poprzez aktywne wcielanie swej wizji w materialne, społeczne formy życia (wtedy świat jest mu podległy). W przeciwnym razie, poprzez bierność (wtedy jest zdany na „bycie działanym” przez świat) rezygnuje z filozofii czynu i naiwnie wierzy (mając przed oczyma spektakl wydarzeń przeczących podstawom takiej wiary), że dobry Bóg zechce wysłuchać ludzkich modłów i naprawić zło świata, o naiwności! Zatem tam, gdzie jesteśmy przez „Boga” osieroceni, sami musimy heroicznie, bez szemrania, tworzyć swój własny świat, świat wartości i harmonii, bez szemrania i użalania się nad sobą, przeciw bezsensowi i „paszczy nicości”, dla ludzkiego solidaryzmu i miłości, jako tworzywa kreacji przezwyciężającego chaos, budującego Kosmos, tak…

Jakie jest, zatem, znaczenie postulatu filozofii czynu, filozofii bycia aktywnym i mającym nadzieję, pomimo braku dowodów „boskiej opatrzności”, że postawa "heroiczna" nadaje sens zyciu? Otóż takie, że człowiek bierze odpowiedzialności za świat, uważa, że jest do tego uprawniony, aby go pozytywnie zmieniać, jeśli „Bóg” nie potrafi zapanować, lub nie chce tego, nie „miesza się do spraw ziemskich”, on sam musi zapanować nad złem, które to czyni z życia na świecie piekło. Bóg, jak jest widoczne, wzięty jest w nawias, bowiem jest to raczej bóg, wymysł pysznego i bezkrytycznego umysłu teologów i "szef" wszelkich kast kapłańskich, ich narzędzie manipulacji ludzkimi umysłami, dla którego to trzeba stwarzać „teodyceę”, aby usprawiedliwić zło panoszące się w świecie i straszyć jego „potęgą i zawiścią”, aby wywołać w wyznawcach „bogobojność”. Zatem filozofia czynu, to działanie „pomimo „Boga”. Jest to podobne do heroizmu Camusa, który widzi w człowieku tego, co w obliczu „głuchego nieba”, sam bierze na siebie obowiązek powstrzymania zła „tego świata”. Ale ad rem

Kiedy narodziła się w Polsce filozofia czynu? Poeci i myśliciele romantyzmu rzucili hasło "budowy królestwa bożegona ziemi", sądząc, iż chrześcijaństwu zabrakło wymiaru społecznego, "światowego", czyli etyki działania w obszarze cesarza. Przyświecał temu taki postulat: „by świat nie był bezbożny, a bóg bezświatowy”. W filozofii czynu podkreślano, jak zostało już powiedziane, że świat nie jest czymś danym, ostatecznym i doskonałym, czyli rządzonym przez jakieś zewnętrzne moce i ich prawa, na które to nie mamy wpływu, lecz istnieje w nas poczucie Anima Mundi, Duszy Świata, przez C.G. Junga zwaną podświadomością zbiorową lub Psychoidem, ten podświadomy, ale "wizualizowany" w świadomości i rozumiany proces przemian i doskonalenia się duchowego wymiaru człowieka i jego świata. Jak wspomniano, kiedy jsteśmy bierni, to świat „dzieje się” nam nieświadomie, poza zrozumieniem, ale kiedy aktywnie, wolicjonalnie dokonamy przejścia archetypicznych idei z obszaru „mroku” do świadomości, świat może być celowo i etycznie przez nas stwarzany! Ten proces znakomity polski filozof i socjolog, Florian Znaniecki, nazywał współczynnikiem humanistycznym. Zgodnie z tym postulatem socjolog powinien patrzeć na rzeczywistość "oczyma jej uczestników" (podejście subiektywne), nie zaś "absolutnego obserwatora" (podejście obiektywne). Znaniecki, jako pierwszy z socjologów zastosował metodę badania dokumentów osobistych, takich jak autobiografie, listy czy pamiętniki, dających w ten sposób wnikliwy obraz epoki…

Sam czyn jest nie tylko bezrefleksyjnym narzędziem wpływu na materialną rzeczywistość, ale i równocześnie jest narzędziem badawczym, aktywną obserwacją skutków będących następstwem  czynu. Tylko on może zaświadczyć o słuszności filozofii, jeśli nie - jest ona bezużyteczna, bowiem jedynie teoretyczna, a czyn nie jest teorią, lecz „krwistą praktyką”. Wypada zauważyć, że dziewiętnastowieczne powstania narodowe były właśnie szkołą takiego czynu, z każdego zrywu niepodległościowego wyciągano wnioski i modyfikowano przesłanki, znajdując ich błędy, ale nie zmieniając, rzecz jasna, ostatecznego celu - niepodległości Polski. Tak więc filozofia czynu, to postawa aktywnego, refleksyjnego wpływania na kształt świata z zamysłem jego pozytywnej transformacji, aby stał się przyjazny człowiekowi, a państwo było przysłowiową „tabakierą dla społecznego nosa”, a nie na odwrót, to człowiek musiał się dostosować do drakońskich praw państwowych...

Po tych eksplikacjach należy dokonać właściwej syntezy, tak więc filozofia czynu da się sprowadzić do dwóch przesłanek: pierwszej - „człowiek jest podmiotem historii”, a więc działającym poprzez czyn, niezależnym od praw nakładanych nań przez zewnętrzne, konieczności, stojące demonicznie ponad nim, często na jego zgubę lub poniżenie,  po drugie zaś - świat, w którym działa człowiek jest niedokończony, zaś na działającym spoczywa odpowiedzialność za jego kształt, wymiar etyczny i poznawczy, „wymiar ludzki”, pozbawiony bezkarności zła i nauczony rozumienia jego ukrytych mechanizmów…

Zatem filozofia czynu nie jest systemem zamkniętym, historycznym, filozoficznym kanonem, a raczej drogowskazem wolicjonalno-empirycznym, a sama „droga czynu”, pragmatyczne stosowanie filozofii, jako sensownej i celowej aktywności w kontekście istniejących okoliczności i czynników je "konserwujących" lub przezwyciężających, wymaga ciągłych uściśleń i wszechstronnego rozwoju, czujności i realizmu wszelkich osądów, bowiem z "mitologizowania" i projekcji swych obsesji i "chciejstw", nic konkretnego nie wyjdzie, bowiem taka postawa nie dotyka rzeczywistości, ot co! Pamiętajmy o tym, że świat nie symplifikuje się w swym „obrazie”, a straszliwie gmatwa, stając się czymś na kształt labiryntu! Labirynt świata, to obraz nie rozwiązanych do końca, stale będących wyzwaniem dylematów poznawczych i moralnych. Zatem filozofia czynu, to także, towarzysząca działaniu, dyskusja o realnych możliwości udziału człowieka, myślącego i etycznego, w twórczym kształtowaniu, doskonaleniu świata, rozróżniania wizji "ładu ludzkiego” od ideologicznej i teologicznej paranoi. Cała reszta, to jedna wielka gadanina, czcze teoretyzowanie, "tematy zastępcze", czyli pustosłowie, dobre chęci, którymi "piekło jest wybrukowane"...

I jeszcze obowiązek wskazania personalnie na twórców filozofii czynu. Byli to polscy filozofowie romantyczni: Hoene-Wroński, Cieszkowski, Libelt, Kamieński i Dembowski, jedyny zdeklarowany ateista, który, o ironio, zginął na czele procesji idącej pod austriackie kule… Ostatnimi kontynuatorami, już epigonami, filozofii czynu byli Brzozowski i Abramowski. Zasługą Brzozowskiego, pisarza i eseisty,  była „aktualizacja” tej filozofii, wychodząca z pozycji marksistowskich, lecz nie wnosząca nic nowego w obszarze praktyki. Zaś wielki polski myśliciel, psycholog i anarchista, choć bardziej twórca idei kooperacjonizmu i spółdzielczości, Edward Abramowski, uwidocznił rolę etyki w kształtowaniu świata i rolę człowieka „wyzwolonego od opresji państwa” w kształtowaniu jego sprawiedliwego, humanistycznego oblicza. Po Abramowskim, w XX wieku filozofia czynu nie doczekała się kontynuatorów, bowiem czas niewoli nazistowskiej i sowieckie „formowanie społecznej rzeczywistości” nie zachęcały do „czynu kreatywnego”, ale do walki, destrukcji narzuconych form państwowej kontroli i społecznej niewoli…

Tak było do momentu niespodziewanych, wymykających się spod kontroli SBcji i aparatczyków PZPRu, narodzin „Solidarności” w Sierpniu '80, który to zryw społeczny był przykładem właśnie zrealizowanej filozofii czynu, praktycznej realizacji postulatów opracowanych przez WZZ Wybrzeża, próby budowy społeczeństwa obywatelskiego. W tym także czasie pracujący intelektualnie nad aktualizacją filozofii czynu od lat 70-tych Bohdan Urbankowski, próbował spopularyzować społecznie ideę filozofii czynu i odrodzić ją w „czynie pospólnym”, niestety z wiadomym skutkiem, czyli bez rezonansu. Ale niestety, podobnie jak idea „Rzeczpospolitej samorządnej”, także odrodzona filozofia czynu nie została twórczo wcielona w fakty i dokonania społeczne, umarła śmiercią naturalną na śmietniku magdalenkowo-okrągłstołowym, zamiany dekoracji komuny na wydrenowane ekonomicznie "państwo istniejące teoretycznie". Ale to o niczym nie rozstrzyga! Pamiętajmy, że jako Polacy mamy w sobie ten ukryty potencjał, ową skłonność do manifestacji filozofii czynu, genetycznie, historycznie nam właściwą, która niewątpliwie pozostaje w ukryciu, lecz nie obumiera, ale czeka na swoje przebudzenie, na prawdziwie "polską rewolucję", etyczną i świadomą konstelację czynów, z których narodzi się prawdziwie Wolna Polska, bo na razie, bez obywatelskiego sprzeciwu, jest albo wspomnianym „państwem istniejącym teoretycznie”, albo „Obszarem zgniotu”, terytorium zderzenia imperialnych wpływów USA i Rosji! I tak bezwolny obywatel, człowiek-konsument żyjący w dorzeczu Wisły, pozbawiany jest wpływu na swoje życie i otoczenie, bez względu, czy jest bezmyślnym pajacem i kukiełką w KODchodach animowanych przez bankstera Sorosa, czy obywatelsko, ale w „mikrowymiarze”, demonstruje przeciw dyktaturze CETA I TTIP. Ale nie jest to przecież regułą! Wystarczy spojrzeć na inne kraje, zwłaszcza Węgry, Hiszpanię, czy Grację, gdzie donośny „głos społeczny” jest słyszany przez władzę, aby uświadomić sobie, że to na własną „prośbę”, a raczej z powodu wielkiej, karygodnej nieuwagi, daliśmy się uśpić, zapomnieć o społecznym solidaryzmie i ubezwłasnowolnić społecznie, niestety!

Duch wolności i obywatelskiej postawy, od zawsze charakterystyczna dla nas idea filozofii czynu, skodyfikowana w XIX wieku, przenikające ożywczym impulsem działania i kreowania rzeczywistości społecznej, owe dawne, zapomniane czasy, okres „Złotego Wieku” i Romantyzmu, zdaje się wysychać na pustyni zaczadzonej świadomości "mas ludowych", ale nie ma symptomów, aby sen powszechny nad Wisłą był snem wiecznym, „grobowym”, bardziej zdaje się, że nadchodzi świt obywatelskiego przebudzenia i potrzeba nam nowej filozofii czynu, na miarę naszych czasów, dla ratowania człowieka i jego świata w Europie!  

Jak zatem, korzystając z dobrej tradycji, tworzyć możemy “nowy świat” w dorzeczu Wisły, równorzędny, a może szlachetniejszy i bardziej twórczy kulturowo, wobec "osiągnięć" cywilizacji zachodnioeuropejskiej, zatem odmienny i mądrze uzupełniający różnorodność obyczajową i ideową współczesnej Europy, która, niestety, pozbywa się odwiecznej tożsamości i tradycyjnego oblicza, no więc jak? Jedynie przecież przypomniana “jedność w różnorodności”, pokojowa koegzystencja, a nie „urawniłowka multikulti” i rozmycie tożsamości, a w przypadku optymalnym „porozumienie ponad podziałami” i kreatywność różnorodności, powinny być żywym paradygmatem w budowie nowego, ponadnarodowego ładu europejskiego! Nie będą nim nigdy slogany bez pokrycia, strategie marksizmu kulturowego, a de facto różne formy szantażu "silnych wobec słabszych ekonomicznie", aby przyjęli bez szemrania warunki “tych lepszych” i destruktywne idee marksizmu kulturowego, gender i multikulti! I niech w tej wizji będzie trochę idealizmu i moralnych pryncypiów, bo slogany w stylu “dominacji ekonomii nad interesem jednostki”, czy „wyścigu szczurów”, czy też „dyspozycyjności wobec firmy”, co znamy z wszechobecnego, toksycznego zalewu informacyjnego mediów, a więc trzeba je zbiorowo odrzucić i potępić!

Nasz staropolski, sarmacki etos uznaje strategię oddolnego nacisku na władzę i świadome stanowienie praw broniących obywateli przed zakusami eksploatacji państwowej, jako „godne i sprawiedliwe” wcielanie wolności i godności ludzkiej w życie. Mądre władanie, to umożliwianie harmonijnego współistnienia wielości kulturowej, etnicznej i religijnej w obrębie państwa, które bez despotycznego panowania nad ludźmi i naturą, umożliwia realizację różnych interesów stanowych w glorii przestrzegania prawa i wzajemnego poszanowania. Pamiętajmy, że nie ma nic z tym wspólnego idea umożliwienia hidżry sztucznie wywołanej fali uchodzców z Bliskiego Wschodu. Jako Polacy mamy swe obowiązki wobec powrotu do Ojczyzny naszych przymusowych repatriantów sowieckich i ich dzieci na Kresach i w Azji i musimy sobie uświadomić, ale nie tylko sobie, także i czynnikom unijnym, że przyjęliśmy ok. miliona emigrantów z Ukrainy, tak…

Nasza filozofia czynu, to także ochrona najwyższego dobra ludzkiego – Natury. Jest pewnym, że wymiernym obrazem upadku świadomości i etyki ludzkiej populacji jest jej stosunek do Natury, naszej Matki, całej biosfery, bowiem to ona, jej harmonia i niezakłócona aktywność podtrzymuje nasze życie, a bez niej – niechybnie zginiemy! Pamiętajmy, że to polska tradycja, jeszcze z czasów rozbiorów, z połowy XIX wieku, ochrony przyrody i tworzenie parków narodowych została zapomniana, została wyparta z obszaru świadomości. Termin „ekopolityka”, czy „polityka ekologiczna” trąci dziś jakimś niezrozumiałym, naiwnym neologizmem, a były to popularne terminy w latach 1992 - 1993. Poświęcono ekologię dla irracjonalnych celów pseudorozwoju, „postępu cywilizacyjnego”, których do dzisiaj nie wytłumaczono, bo racje koncernów, to przecież nie wartości ludzkie! W ten sposób mamy dystans 1,5 wieku do prekursorów XIX wiecznej ochrony i prawie 100 lat do powstania etyki ziemi amerykańskiego leśnika Aldo Leopolda, mamy grobową ciszę w sprawie "praw Matki Ziemi", a nie poprawi tego jedynie wybiórcza, często groteskowa  obrona zwierząt futerkowych i czy nosorożców. Światowy establishment polityczny gardzi Naturą i bezdusznie eksploatuje Ją ekonomicznie. Jesteśmy przecież BIOSEM, całością, gdzie defekt każdego elementu narusza harmonię całości! Człowiek bez Przyrody zginie, bo jest Jej cząstką! A bez poczucia jej harmonii tzw. "beautiful community' - pięknej wspólnoty będzie jedynie karykaturą swoją w teatrze "betonowej pustyni"! To nasz obowiązek, aby z miłością, szacunkiem i poczuciem wspólnoty losu traktowana była Natura, której obecność w świadomości ludzi nastraja mistycznie, łagodzi obyczaje i uczy nieegoistycznego postrzegania naszej, ludzkiej, zagadkowej i nie rozpoznanej do końca misji na Ziemi, a być może w kosmosie…

Na koniec moje widzenie rzeczy, może kontrowersyjne, a może sięgające do filozofii „świadomości roślinnej”, doświadczenia halucynogennego, które stworzyło ludzką samoświadomość i język symboliczny, uruchomiło cykl narracyjny opowieści o naszej „kosmicznej przygodzie” w ramach pobytu na Planecie Ziemi. Powstał epos wielkiej wizji Natury i jej Wielkiej Matki, bogini, której empatyczne i sprawiedliwe traktowanie swych „dzieci”, czyli ludzi doprowadziło w „afrykańskim tyglu kultury”, czyli na Płaskowyżu Tassili w Północnej Afryce do powstania społeczeństwa partnerskiego ok. 10.000 lat p.n.e. Ten etap rozwoju ludzkiej społeczności ma swe wyobrażenie symboliczne w mitach Raju, Edenu, Złotego Wieku, okresie kiedy nie istniała żadna forma kultury dominacyjnej, społecznie byliśmy „ludzkim kolektywem”, "rodziną człowieczą", a nie kastowym, patriarchalnym porządkiem, który nastał, kiedy to na migrujące na Bliski Wschód – Palestyna, Anatolia, Złoty Trójkąt i do polodowcowej, neolitycznej Europy, owe ludy Wielkiej Matki, natarły ze stepów Azji Środkowej koczownicze plemiona Ariów, czcicieli męskiego, wojowniczego boga, czyli sakralizowanego EGO, które kocha dominować, nie znosi równoprawności płci i społecznej kooperatywy, gardzi partnerstwem i relacjami miłości, a także jest zajadłym wrogiem mistycznej świadomości wywołanej pschodelikami roślinnymi, kocha otumanienie i bezwolność po wlanej w siebie, macerującej mózg wódce, tak…

I wtedy to człowiek został wygnany z raju Wielkiej Bogini do gułagu miejskiego zawiadowanego przez ekonomię i przymus religijny, na ziemię wojny, samotności i ciężkiej pracy ustanowionej zawistnie przez Męskiego Boga, zazwyczaj utożsamianego z Mardukiem, ale to także jego lokalne mutacje: Jahwe, Indra, EL, Ozyrys, Adonis, Zeus, Mitra, czy Odyn, patron metafizyczny dominacji męskiego EGO, bezdusznej i nekrofilnej postawy i uzurpacji dominacyjnej kapłana i wojownika, bramina i kszatrii, tak z wedyjska... Zatem pierwotna, głęboko empatyczna i duchowa struktura społeczna, a także styl życia codziennego, kooperatywizm w pracy, hodowli i życiu codziennym „wielkiej rodziny”, sztuka, jako doświadczenie integrujące i uświęcające życie, wspólne doświadczenia ekstatyczne, jako transgresja od codzienności ku twórczej duchowości, seks, jako ekstaza i wartość duchowa, wspólnota bez podziału na dominatorów i podległych, słowem „rajski” wymiar ludzkiej społeczności została zamieniony na „żelazna monstrum” cywilizacji technicznej, męskiej dominacji EGO, wyparcia halucynogenów, „molekuł duszy” przez alkohol, symbol agresji, waśni i zawiści, zamiana społeczeństwa partnerskiego na hierarchiczne, jałowe duchowo, niewolniczo produktywne ekonomicznie i całkowiecie "wypatroszone" duchowo, tworzące „poprawną politycznie” sztukę, rozmywające socjotechnicznie tożsamość i rozbijające fundament ludzkiej społeczności – rodzinę, tak…

To takie moje diagnozowanie stanu ducha współczesnego człowieka. A zatem „nowa filozofia czynu”, to przywrócenie społeczeństwa partnerskiego, powszechnej ekonomicznej i duchowej kooperatywy, zakończenie ekonomicznego wyzysku i ustanowienie uczciwej, także barterowej, kooperatywy, otwarcie się na „duszę roślin”, ścieżkę psychodelii, jako drogę do samopoznania i zrozumienia swego miejsca we Wszechświecie, zaproszenie Wielkiej Kreatorki, Matki Ziemi, aby patronowała naszym duchowym i społecznym działaniom, dążeniom ku prawdziwej realizacji idei solidaryzmu i jedności wszelkich indywidualnych mentalności, takiej filozofii czynu, czynu indywidualnego i pospólnego, z którego wynika ludzki ład i obszar integracji w atmosferze szacunku i miłości, ale nie na „rozkaz marksistowskiego kapłana” wedle recepty gender i multi kulti, ale wedle prastarej, tradycji kooperatywy, powszechnego szacunku, roślinnej metody otwierania „wrót percepcji”! HOWGH!

Uprzejmie proszę ostatni passus opowieści potraktować fakultatywnie, dyskusyjnie, bowiem nie chcę wykreować siebie na apostoła „nowej religii”, a jedynie zachęcić do myślenia, bowiem myślenie często prowadzi do WIEDZY, Vidji, Gnosis, Dharmy, do postrzegania "dobrej alternatywy", do rozważenia „co byłoby gdyby w piecu rosły grzyby”… To tyle, reszta ukryta w kosmicznym pyle…

                                                                                                    *

Antoni Kozłowski

Publicysta, poetą bywa, scenarzysta, satyryk radykalny, performer, fotograf i malarz. Humanista prywatnego sznytu, bez dyplomów, członek SDP. Od lat żyje w osobnej strefie dążenia do ludzkiej prawdy (czym jest Prawda?) poprzez dialog i introspekcję. Niezależny opozycjonista czasów PRL, inwalida po represjach komuszych. Mentalnie krzepki, czynny twórczo, uzależniony od życia, jako bezcennej przygody poznawczej, ale fizycznie - wrak życiowy. Pomimo tego - rasowy Trikster, szyderczo portretujący zło, poszukujący wytrwale dobra w wymiarze prywatnym i Ojczyzny Solidarnej. Patriota i obywatel, gardzi politycznym szambem i aktywnością "replik targowiczan" w starciu z "ministrantami" w spektaklu nad Wisłą. Współzałożyciel stowarzyszenia "Nasz Polski Dom", działającego na rzecz kultury polskiej i wsparcia potrzebujących... I tyle, aż tyle! Resztę pożarły gile, a koszatniczki schowały do piczki, o rety, minarety!

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Kultura