Motto:
"Z tej krynicy wody ulej.
Kiedy nią przemyjesz oczy,
Wnet przed tobą się roztoczy
Gładka droga. Idź nią żwawo,
Byle w prawo, zawsze w prawo!
Gdy dotrzymasz tego święcie,
Spadnie z ciebie złe zaklęcie."
Jan Brzechwa
Powiem nieskromnie: jestem człowiekiem niezwykle łatwo realizowanej „pragmatyki mowy wiązanej”, niezwykle sprawnie, z wdziękiem domorosłego Trikstera, uruchamiam kołowrót rymotwórczy, a owo rymowanie, wręcz natrętnie i z entuzjazmem godnym lepszej sprawy, sprawia mi przewrotną, urwisowską radość i satysfakcję swoistej transgresji obyczajów przypisanych wiekowi. To takie moje barowanie się z powagą życia, która często powala na łopatki, a niesforne, poetyzowane nakłuwanie balonu powagi, to zajęcie przynoszące ulgę i radość z małego zwycięstwa w Ojczyznie Słowa nad hordami zatruwającego świadomość nadętego kłamstwa. Zabawa w poezję, to moja pasja, moja forma walki z pustką i nudą jałowego życia umysłowego, powszechnego, słownego chadzania na manowce, to sposób na odwrócenie klepsydry, zdjęcie z wyobrazni okowów kapitulanckiego rozsądku, kiedy już bliżej, niż dalej, tak…
Kiedy piszę wiersze spontanicznie, nie bawię się w słowne fajerwerki, kiedy „Wena bierze mnie z nagła, od tyłu”, to pod wpływem impulsu, uświadomienia sobie, że z mroku duszy wyłania się skończona forma pewnej odpowiedzi na postawione, często żarliwie, pytanie o sens mej egzystencji, jej poziom „humanizacji”, czyli przekraczania biologizmu i sensualności ku rejonom metafizycznym, dociekanie tajemnicy istnienia, to nie zastanawiam się, w jakim wieku będzie ich potencjalny czytelnik i czy go to ubawi czy poruszy. Mam przeświadczenie, że piszę je przede wszystkim dla siebie, dla rozszerzania wiedzy o sobie, dla poznawania swej duchowej potencji, dla wzniosłej, dla mnie to oczywiste, idei humanizacji i uszlachetnienia swego bytu świadomego zamkniętego w „otulinie białkowej”, dla poszerzenia swej podmiotowości o wątki zupełnie zbędne w życiu codziennym. To pragnie dość elitarne, czasem fanaberyczne, ale niesłychanie istotne, nadaje blask życiu przeżytemu z perspektywy adepta „wiedzy duchowej”, a nie zjadacza chleba z kiełbasą i serem, no może pomidora i jabłka. Zapewne są tacy, którzy wiedzą, o czym tu mówię. Dlatego też staram się być po swojemu sprawiedliwy, więc nie jedynie egocentryzm i swoista tendencja do „autokronikarstwa poetyckiego”, ale to także mój komunikat dla tych, co działają na podobnym diapazonie duchowego wtajemniczenia, są odwiecznymi pielgrzymami zdążającymi, no gdzie, a no – do Domu, z punktu Alfa do Omega, poprzez „chwilę światła między wschodem, a zachodem”, tak zacytowawszy Jacka Kaczmarskiego, z poszczególności ku Pełni…
Ale inaczej dzieje się, kiedy piszę dla Dzieci, bo to czynię, czyli odbiorcy, co także we mnie mieszka, ale już w „izolatce” i często jest „obywatelem specjalnej troski”. Zatem jeśli tak jest, to właśnie dlatego, że go w sobie noszę, potrafię empatycznie wczuć się w dziecięcą mentalność i napisać coś dla młodego odbiorcy, do człowieka, co nie ma na grzbiecie balastu lat dojrzałych i gorzkich doświadczeń. To pisanie nie jest tak podporządkowane idei „samopoznania” i odpowiedzi na pytania, ale ma apetyt na podzielenie się wiedzą z młodymi Adeptami w atmosferze „lekkiej, łatwej i przyjemnej”, ale z „wkładką mięsną” mądrości, bowiem: „Życie jest darem, od nielicznych dla wielu, od tych, którzy wiedzą i mają, dla tych co nie wiedzą i nie mają”, tak za Amadeo Modilghianim, bowiem naszym życiowym posłannictwem jest edukacja, czyli uczenie się i uczenie innych, młodych, lub wiedzy nie posiadających, wedle takiej recepty: "Celem życia człowieka na ziemi jest Edukacja, doskonalenie Boskiego Elementu... Jedyne zło w świecie wprowadza ignorancja, istniejąca w umyśle człowieka". To jest ideowe przesłanie Pitagorejczyków, złoto ześrodkowanych, czyli mądrość sprzed ok. 2700 lat! I co z tego wynika? A no to, że Boski Element u człowieka nie wyedukowanego, nie obudzonego duchowo, nie narodzonego z ducha jest zdeptany, stłamszony i pozbawiony mocy sprawczej na terenie naszej świadomości, zatem edukacja, to redukcja ego, budzenie boskości w nas, wychodzenie z egoistycznej, materialistyczno-sensorycznej perspektywy na duchowe połoniny Rodziny Człowieczej w duchu miłości i solidaryzmu, tak...
To nam dobitnie przypomina także o przykazaniu rodem znad Wisły, Niemna, Prypeci i Dniepru, a mianowicie, że: „Takie będą Rzeczpospolite, jakie ich młodzieży chowanie”, słowa Stanisława Staszica, co pisał także „O ziemirództwie Karpatów”, czyli rozprawiał o wzmocnieniu potęgi gospodarczej Rzeczpospolitej. Reasumując: młody człowiek musi wiedzieć, że duchowy rozwój, tak szlachetny i bezcenny, nie będzie nic wart, jeśli nie będzie zakotwiczony w mądrym urządzeniu świata materialnego, nie zapominając jednak o prymacie serca, etyki i empatii nad argumentami „szkiełka i oka”, za Wieszczem. Stąd też moja, skromna, edukacja Młodego Człowieka poprzez wiersz, rymowaną przypowiastkę, napisaną intencjonalnie „ku pokrzepieniu serc”, wiemy, wiemy, „lecę Sienkiewiczem”, ale takoż ku wiedzy „o skutecznym rad sposobie”, a tym razem za Stanisławem Konarskim, więc spełnia to postulat serwowania wiedzy uniwersalnej. Młody adept sztuki życia musi mentalnie "chodzić na dwóch nogach", tak metaforycznie od siebie: duchowej i pragmatycznej, bo inaczej nieopatrznie upadnie - w samotny eskapizm, albo w bezduszny egoizm, tak…
Dzieciom należy uzmysławiać rozpoznawanie wartości, poznawcze oddzielanie plew od ziarna, bowiem inaczej „padną ofiarą” agresywnej reklamy, "poprawności politycznej" i dziecięcych obyczajów rodem z Bronxu i poprawczaka, niestety, a nie po to Je na ten świat powołaliśmy i nie po to jesteśmy rozumnymi rodzicami, jeśli mamy ambicję nimi być! Dzieci przekonać trzeba, że obcowanie ze słowem, czytanie, jest ciekawszym zajęciem, niż brandzlowanie tzw. komórek i playstation, gdzie obcują jedynie ze zbitkami słownymi, "odzywkami", albo ruchomymi obrazkami o treści nekrofilnej. Każda dobra lektura, zwłaszcza napisana mową wiązaną, zrymowana, może rozgrzać dziecięcą wyobraznię i do tego trzeba młodych ludzi przekonać. Jak to się współcześnie mówi - przekonać "dobrym produktem", czyli efektownie oprawionym formalnie wierszem o niebanalnym przesłaniu, na ten i tamten przykład. Dzieci należy uwolnić od osaczenia i zniewolenia przez gadżety, cały arsenał przedmiotów do zaspakajania wtórnych, idiotycznych potrzeb wmówionych im przez zalew szamba reklamowego i szantaż "podwórkowej opinii" koleżeńskiej. Dzieci muszą być wolne od uwikłania w materialny, efekciarski banał i wolne także do mądrych, twórczych decyzji. Jeśli tak się nie stanie, zostaną spalone duchowo w kolorowym piecu współczesnego Molocha, tak! Muszą dowiedzieć się i zapamiętać, żę przecież najważniejszą postacią ludzkiej wolności, jej istotą, jest zdolność do rozwoju duchowego i niezależności myślenia!
Dążenie do samej materialnej wolności, tej od opresji politycznej i ekonomicznych ograniczeń, to nie wszystko, czego istotnie potrzebuje człowiek. Największym złem komunizmu było odbieranie człowiekowi poczucia społecznej i osobowej podmiotowości, czynienia zeń przedmiotu “ideologicznego eksperymentu”, co odbierało mu perfidnie sens i godność życia. Komunizm, co nie zawsze się podkreśla, niszczył człowieka nie tylko egzystencjalnie i maltretował psychicznie, ale zabijał jego duchowość, czyniąc go “mierzwą”, nieistotnym elementem biologicznego, stadnego kolektywu. Najwyższą wartością człowieczeństwa jest poczucie tożsamości i zdolności do życia w świecie wartości duchowych, skąd wywodzi się tolerancja, solidaryzm i szacunek dla odmiennych poglądów, o czym zapomnieliśmy po odzyskaniu tzw. niepodległości państwowej, a precyzyjnie zostaliśmy oddani w pacht banksterom i ich „ofercie konsumpcyjnej”, czyli dostaliśmy „marchewkę”, a wyzwoleni z komunistycznej opresji, czyli zniknął fatalny „kij”. Ale w dalszym ciągu jesteśmy przedmiotami w grze politycznej, manipulowani socjotechnicznie, pauperyzowani duchowo, a więc przywrócenie wartości zbiorowemu doświadczeniu, edukowanie młodzieży w duchu owych ponadczasowych, wielkich wartości humanistycznych, poznawania siebie, a nie cen butów i iPhonów, przywrócenia idei Rodziny Człowieczej, jest także naszym obowiązkiem, pamiętajmy o tym!
I jeszcze jedna rzecz. Pisanie dla dzieci, to także szkoła warsztatu, zdolności do „postawy dialogicznej”, bowiem inaczej młody odbiorca skwituje sarkastycznie: „trujesz wapniaku!”. Pisząc dla Dzieci musimy zdawać sobie sprawę z możliwości odbiorcy, musimy się liczyć z jego potencjałem intelektualnym, ale nie zniżać się jednak do jego poziomu i gaworzyć: „tiu, tiu, tiu…”, ale przy pomocy pewnej właściwej jego umysłowości formy semantycznej ekspresji opowiadać o rzeczach ważnych, zachęcających do rozwoju i postawy etycznej, uzmysławiać potrzebę przełamywania egoizmu ku odnajdywania smaku w poczuciu wspólnoty i współodpowiedzialności. Zaryzykuję, więc, że pisanie dla dzieci jest, czego się nie mówi głośno, pisaniem bardziej ambitnym od tworzenia dla dorosłych, bowiem wymaga ono staropolskiego daru umysłu szlachetnego: „znaj proporcium, Mocium Panie”, a zatem tego daru empatii i swobody wyobrazni, który pozwala „rozmawiać jak równy z równym o rzeczach, które nie śniły się młodym głowom”, ale są niezbędną wyprawką na mądre i spełnione życie dorosłe. To zobowiązuje, aby przekaz poetycki był afirmatywny, jasny i edukacyjnie skuteczny, nie zaś „zasobny tylko w cynizm, rozpacz, ciemne i tragiczne strony życia i ludzkiej natury”, które to widzimy i bezkrytycznie kontemplujemy „porażeni” podłością i fałszem teatru życia…
Na koniec trochę biblijnie. Jezus powiedział: „Pozwólcie dzieciom przyjść do mnie, nie przeszkadzajcie im, bowiem do nich należy Królestwo Boże”. Kierując się tą mądrością, choć sami żyjemy w Królestwie Piekielnym, otwierajmy dzieciom okna wyobrazni i poczucia etycznej powinności skierowane na Królestwo Boże, nie koniecznie opakowane dogmatycznie w duchu watykańskim, talmudycznym czy koranicznym, a może dokonają lepszego wyboru życiowego niż my, ot co! Zawsze trzeba pokładać nadzieję, że uczeń przerośnie mistrza, po nocy przyjdzie dzień, a na nawozie historii wyrośnie polon obfity. Przy innej optyce myślenia lepiej zaraz przystąpić do orszaku płaczek i „tłuc o ziemię wielkie, gliniane naczynia, czego klekot w pękaniu jeszcze smętności przyczynia”, tako rzecze Norwid, ale tak nie kończy, bowiem: „Aż się mury Jerycha porozwalają jak kłody, serca zemdlałe ocucą - pleśń z oczu zgarną narody…” To jego hymn pochwalny, ale nie na rzecz swej neofickiej (islamskiej) wizji religijnej, ale wiara, że świadomość narodów, poddanych perfidnie tyranii władców, obudzi się i obejmie swą władzę na świecie, ludzkim świcie, nie tyrańskim i materialistycznie ślepym, ale wypełnionym miłością, solidaryzmem, duchowym wymiarem, można tak rzec – wizja Raju Odzyskanego. Jakże romantyczna, jakże realna, jakże trudno osiągalna, bowiem jedynie możliwa w duchu mądrej edukacji, że powtórzę: „Takie będą Rzeczpospolite, jakie ich młodzieży wychowanie”. To tyle, resztę wydziobały gile…
Antoni Kozłowski
*
Oblicza Księżyca
Księżyc cztery ma oblicza
Gdy ogląda z góry ziemię
Nów to czarna tajemnica
W mroku skrywa swe istnienie
Potem srebrnie się objawia
I po niebie łodzią płynie
Latem w morzu się zabawia
W lisiej czapie chadza w zimie
Pełnia jest latarnią nocy
Wyją psy i kwilą ptaki
Źródłem jest magicznej mocy
Ponoć budzi wilkołaki
Zmienny w swoich jest przejawach
Więc dlatego księżyc stary
Coraz cieńszy tańczy w stawach
To są fakty, a nie czary
To niebieskie dziecko Ziemi
Jej kosmiczny miernik czasu
W snach na Księżyc szybujemy
Bez rakiety, skafandrów, kompasu...
*
Wrzeszcz, maj 1997 roku
Sen owadożercy
Dzieci podczas nauki
Z nudów jedzą żuki
I nie dacie temu wiary
Pan profesor je komary
Dwaj odważni kowboje
Jedzą much całe roje
Za to chłopi od kosy
Na śniadanie żrą osy
Młynarz, kiedy mąkę miele
Dla otuchy zjada trzmiele
Pijak licząc puste flaszki
Wściekły często zjada ważki
No a stara ciotka Gienia
Na zakąskę je szerszenia
A więc kiedy jesteś blady
Dla kurażu jedz owady
A gdy nosisz włosy w strąki
Pewnie tylko zbijasz bąki.
*
Wrzeszcz, maj 1997 roku
Rzeka
Zanim wielka w świat popłynie
W źródle szuka swojej mocy
Z gór wysokich, z pieczar ciemnych
W rozpadliny wody toczy
Spływa hucznie potokami
Przez krainy skalnych wieży
Srebrne ryby w niej śmigają
W górze cienie nietoperzy
I zbierają się potoki
W rzeki rwące, mroczne ciało
Trzciny brzegi porastają
Rzeka robi się ospałą
Po równinie wielka płynie
Niesie z pluskiem statki, barki
Chmury się w niej przeglądają
Świętojańskie płyną wianki
Na jej brzegach wielkie miasta
Nocą księżyc srebrzy fale
Pełna wrażeń znika w morzu
Nie żałując tego wcale.
*
Wrzeszcz, kwiecień 1998 roku
Ruda szafa
Stoi szafa wielkiej tuszy
I potężna jak pół świata
Chowa w sobie siedem duszy
Sowa w szafie czasem lata
Stoi szafa niczym wieża
Jak wieloryb, czy też góra
Gdy do szafy chyłkiem zmierzasz
Szafa gdacze niczym kura
Stoi szafa, ruda dama
Suknia na niej orzechowa
Gdy poprosisz szafę grzecznie
Szafa twe sekrety schowa.
*
Wrzeszcz, kwiecień 1998 roku
Krowa parowa
Stoi na stacji krowa parowa
Boli ją ucho, ogon i głowa
Za dużo pary dziś uszło z krowy
Zjadła sześć agaw, tort orzechowy
Wypiła wiadro żuru z kiełbasą
Połknęła stołek, liczydło z kasą
Z tego powodu spuściła parę
Lecz odzyskała w serwatkę wiarę
Z wdziękiem włożyła kalosze z łyka
Ugryzł ją w czoło pies ogrodnika
Poszła na stacje kupować pyzy
W holu zgubiła aż trzy walizy
Stąd też trudności krowę spotkały
Spotkał ją wielbłąd, wróbelek mały
Na koniec wpadła z deszczu pod szafę
Strzeliła z łuku okropną gafę
Stoi na stacji krowa parowa
Już do odjazdu prawie gotowa
Para jej strasznie rozdyma boki
A krowa w kotle wytłacza soki
Na widok krowy parowóz stary
Kupił w aptece krem do gitary
I tak się kończą igraszki z parą
Krowa na powrót jest klaczą karą
Tak przecież ciężko zawsze być sową
Dlatego woźna bywa królową.
*
Wrzeszcz, kwiecień 1998 roku
Kwiaty
Na balkonach i w ogrodach
Strojne w tęczy blask palety
Wabią pszczoły miodną wonią
W pąkach kryją swe sekrety
Rosnąc chwalą słońca dary
Oraz soki czarnej ziemi
W łaski deszczu pełne wiary
Nigdy nie chcą być ciętemi
Cieszą pięknem nasze oczy
I zapachem zmysły poją
Śpią wtulone w kołdrę nocy
Bardzo się jesieni boją.
*
Wrzeszcz, kwiecień 1998 roku
Skarby morza
Kiedy idziesz jego brzegiem
Fale szumią niczym zboże
Gdy przez wodę pędzisz biegiem
To fontanną tryska morze
Zawsze strojne w grzywy fali
Czasem wielkie niczym góry
Kiedy patrzysz, widzisz w dali
W morzu zanurzone chmury
W jego wnętrzu świat nieznany
Kocim okiem bursztyn błyska
Łeb płetwala w chmurze piany
Krwisty koral ryba śliska
Wielkie skarby kryje morze
Złote na dnie śpią armady
Gdy zachodnie płoną zorze
Tańczy srebrnie księżyc blady
Ponoć także ród syreni
Wiedzie żywot w morskiej toni
Tęcza się w ich włosach mieni
Neptun wodne panny goni
Morze jest pradawnym łonem
Z niego ongiś wyszło życie
Wyobraźni ludzkiej domem
Więc podziwiaj je w zachwycie.
*
Wrzeszcz, kwiecień 1998 roku
Czarna owca
Rysio w parku zbiera liście
Potem w książkach pięknie suszy
I wie o tym oczywiście
Jak odróżnić klon od gruszy
Hania lubi dużo marzyć
Potem siada przy stoliku
Choć jej trudno się odważyć
Pisze wiersze w pamiętniku
Zenek to modelarz świetny
Latawcowych mistrz pokazów
Lubi podlać ogród kwietny
A nie lubi tłustych zrazów
Sylwia kocha bąki zbijać
Telewizja to jej żywioł
Lubi kotu za nic przylać
Więc, na kogo patrzę krzywo?
*
Wrzeszcz, maj 1997 roku
Ogród baśni
Kiedy czasem przymkniesz oczy
I otworzysz okno marzeń
Piękny ogród cię otoczy
Pełen fantastycznych zdarzeń
Trawa tutaj cicho śpiewa
Gdy ją trącasz lekko nogą
Głowę słodki wiatr owiewa
Stado gruszek drepcze drogą
Na jabłoniach kwiat paproci
Skrzydła składa niczym ważka
Dwaj rycerze szczerozłoci
Wypuszczają z klatki ptaszka
Wokół rosną dziwne kwiaty
Co tańcują o poranku
Mają kryzy i krawaty
Piją rosę w srebrnym dzbanku
Czasem wróżka się pojawia
Z nią tęczowy orszak elfów
By malować ogon pawia
Zakląć ogień w słojach sęków
Możesz także w tym ogrodzie
Łowić skarby śpiące w stawie
Lwa pogłaskać o zachodzie
Nim się ockniesz z nosem w kawie.
*
Wrzeszcz, maj 1997 roku
Wilczy trop
Przyznaj zaraz się otwarcie
Czy się boisz wilka złego
I czy uwierzyłeś w brednie
Że cię pożreć chce całego?
A czy wierzysz w wilkołaki
Co po nocy krążą cicho
I czy cię ogarnia groza
Że twą babcię zje wilczycho?
Jeśli się nie lękasz wilka
Za to się głupoty boisz
Nigdy się nie będziesz cieszył
Że na skórze wilka stoisz
Nigdy cię nie skusi strzelba
I kapelusz myśliwego
Bo wilk mądry jest i dzielny
Nie zapomnij nigdy tego
Wilk jest dziki jak natura
Wilk jest piękny i swobodny
Człowiek za to bywa bestią
Choć kapelusz nosi modny.
*
Wrzeszcz, marzec 2001 roku
Księga lasu
Kiedy szumi nad twą głową
Ten zielony drzew ocean
Wciągnij w płuca woń sosnową
Czytaj księgę leśnych przemian
Tu od wiosny, aż do zimy
Wielki spektakl gra natura
Żółto kwitną już leszczyny
Brzozy w białych garniturach
Ptasie śpiewy lasem płyną
W drzew koronach pełzną chmury
W pajęczynach krople rosy
Kuna czujnie patrzy z góry
Kwitną wrzosy, pachną grzyby
Sarna trwożnie strzyże uchem
Tańczą w locie złote liście
Żuk do góry leży brzuchem
Potem las jest biała ciszą
W śniegu zwierząt trop odbity
Śni się wiosna w norach myszom
Lisy bujne noszą kity
Las zegarem jest natury
Wielkich przemian jej oblicza
I dlatego mądrych ludzi
Księga lasu wciąż zachwyca.
*
Wrzeszcz, maj 1997 roku
Foto-pstryk
Świat jest piękny, brzydki czasem
Jest teatrem zjawisk wielu
Patrzysz w niebo, kroczysz lasem
Często robisz to bez celu
Ale powiem ci na ucho
Warto miewać pasje twórcze
Choć się w ekran gapi wielu
Ty świat kadruj w swej cyfrówce
Świat, co wielkim jest teatrem
Sceną, sztuką i przesłaniem
Często mknie w niepamięć z wiatrem
Zdjęcie – mgnienia chwili zapisaniem
Twarzy bliskiej, morskiej fali
Chmur wędrówki nad głowami
Pustej drogi z latarniami
Co się w mgle rozpływa w dali
I tak z aparatem w dłoni
Rejestrujesz życia chwile
Czas do przodu zawsze goni
Zdjęcie – do przeszłości cenny bilet.
*
Wrzeszcz, marzec 2006 rok
Dusza Miasta
Przed tysiącem lat wychynął
Z niepisanych mroków czasu
Biskup Wojciech tu przypłynął
By wypędzać strzygi z lasu
Gród stał wielki i warowny
W wietrzny czas ryczało morze
Wisłą ciągnął trakt żeglowny
Drewno z lasów i z pól zboże
A z bezkresnych wód Bałtyku
I dalekich miast Europy
Białych żagli sznur bez liku
A w tawernach dzielne chłopy
Ludzie z krain rozmaitych
Kotwiczyli tu swe losy
W mieście kupców znakomitych
Złotem napełniano trzosy
Etos pracy Gdańsk ozłocił
Kupców spichrza i ksiąg strony
A trzos mieszczan szczodrze płacił
By od wroga był strzeżony
Lwy tu strzegły bram i wieży
Żuraw dźwigał skarby ziemi
A potężny chorał dzwonów
Biegł szlakami podniebnymi
Dusza miasta śpi w kamieniu
I gdy trzeba to się budzi
W ciężkich czasach pięść podnosi
Bo Gdańsk tętni w sercach ludzi!
*
Wrzeszcz, kwiecień 1998 roku
Filozofia, czyli smak na mądrość
Czy wie ktoś, co znaczy - filozofia?
Brzmi to dziwnie i poważnie
Jak barbaryzm czy atrofia
Chyba was tym dzisiaj drażnię!
Ale, wierzcie, nie w mym planie
Zwykła nuda albo zawracanie głowy
Lecz o rzeczy i zjawiska to pytanie
Co nam świat odkryją nowy
Świat, co mieszka w naszej duszy
W ludzkim głodzie wszelkiej wiedzy
Głupców jednak to poruszy
Że nie kończy się na miedzy
Że jest wielki, niezbadany
Pełen zjawisk niepojętych
Jest nam wszystkim po to dany
By dokonać czynów wielkich
Wielkich czynów w imię prawdy
Przekraczania wszelkich granic
By nie krzywdzić, tak z głupoty
Życia nie roztrwonić na nic
Ten, kto mądrość kocha szczerze
Wiedzieć chce o sobie więcej
Ten nad rynsztok wznosi wieżę
By się żyło godniej, piękniej...
*
Zaspa, październik 2006 roku
Drzewa
W lasach, parkach i przy drogach
Latem w grzywach, nagie zimą
Stoją na drewnianych nogach
A w nich ciemne soki płyną
Stoją, milczą, z wiatrem tańczą
I wiewiórki w dziuplach niańczą
Znają dobrze dawne dzieje
Swe mądrości szumnie głoszą
Kiedy mocny wiatr zawieje
Chórem pieśni w niebo wznoszą
Stoją, czują patrzą na nas
Choć je trapi smród i hałas
Drzewa, nasze szczodre płuca
Wielcy dobrzy starsi bracia
Błysk siekiery je zasmuca
Księżyc srebrem kształt wzbogaca
Stoją, rosną, drapią chmury
Złotem liści sypią z góry.
*
Wrzeszcz, maj 1997 roku AntoniK
*
Ps. Tomik poezji dla "Dzieci od lat 5 do 105", a zatytułowany "Kryształowy szewczyk" bezskutecznie staram się wydać od tat. Mam cichą nadzieję, że to jego upublicznienie, ze wstępem nie przeznaczonym do wspólnej edycji z wierszami, spowoduje odwrócenie się koła Fortuny w tej kwestii, może nie pryncypialnej, ale zawsze sensowniej i godniej tworzyć dla Odbiorcy, a nie sobie a Muzom, tak... AntoniK
Publicysta, poetą bywa, scenarzysta, satyryk radykalny, performer, fotograf i malarz. Humanista prywatnego sznytu, bez dyplomów, członek SDP. Od lat żyje w osobnej strefie dążenia do ludzkiej prawdy (czym jest Prawda?) poprzez dialog i introspekcję. Niezależny opozycjonista czasów PRL, inwalida po represjach komuszych. Mentalnie krzepki, czynny twórczo, uzależniony od życia, jako bezcennej przygody poznawczej, ale fizycznie - wrak życiowy. Pomimo tego - rasowy Trikster, szyderczo portretujący zło, poszukujący wytrwale dobra w wymiarze prywatnym i Ojczyzny Solidarnej. Patriota i obywatel, gardzi politycznym szambem i aktywnością "replik targowiczan" w starciu z "ministrantami" w spektaklu nad Wisłą. Współzałożyciel stowarzyszenia "Nasz Polski Dom", działającego na rzecz kultury polskiej i wsparcia potrzebujących... I tyle, aż tyle! Resztę pożarły gile, a koszatniczki schowały do piczki, o rety, minarety!
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura