Wprowadzenie
Narodziny Zbawiciela Świata, wedle sola scriptura, wykładni Pisma, nie tradycji Kościoła i „nieomylności papieża”, przyczyny naszego zbawienia, Chrystusa, owa ewangelicka postawa zawierzenia i uczciwej pracy, skarbienia sobie boskiego dziecienctwa, nie przez „posty i jałmużny”, ale życiem zakotwiczonym w Piśmie, te oto specyficzne cechy miejsca tego, Gdańska, jego obyczaje i etos solennej pracy, one to obrosły w dawnym Gdańsku ornamentem oryginalnych zwyczajów świątecznych, które nie zawsze były wspólne dla różnych wyznań chrześcijańskich obywateli, zamieszkujących miasto nad Motławą...
W latach 20-tych XVI wieku ludność naszego miasta podzieliła się na dwa stronnictwa religijne: wyznawców teologii Marcina Lutra i Kościoła Katolickiego. W wymiarze społecznym były to dwa odmienne światy i style życia, skromny i pracowity protestancki i rozmiłowany w zbytku i używaniu życia, a jednocześnie staraniu się o „bilet do nieba” – katolicki. W ramach tych odmienności luteranie rozpoczęli walkę z obyczajami uczniów szkół parafialnych, którzy obchodzili domy bogaczy, patrycjuszy i kupców, a domagali się „kolędy”, czyli ofiary na pamiątkę przybycia Zbawiciela na ten wszeteczny świat. Wielu ubogich uczestników obrzędu ożywiała nadzieja, że bogobojny nastrój Wigilii odmieni umysły bogaczy i lichwiarzy, co skłoni ich do szczodrości. Rada miejska zakazała jednak śpiewów pod oknami, obchodów „turoniów” i „diabłów”, jako pretekst mając na uwadze spokój publiczny…
Rodzinnie dla wszystkich
Wszystkie wyznania religijne dawnego Gdańska łączyła jedna idea: umiłowanie potomstwa – świadomość, że święta Bożego Narodzenia są uroczystościami rodzinnymi. Wszystkich jednoczył jarmark, organizowany od 17 grudnia w cieniu kościoła Najświętszej Marii Panny, przedstawiony w takich słowach dyplomaty francuskiego Karola Olgiera: „Dzisiaj rozpoczyna się trzydniowy targ dookoła fary, na którym sprzedają dziecinne zabawki wszelakiego rodzaju. Schodzą się tu wszystkie niewiasty, a zwłaszcza dziewczęta i kupują podarki dla małych dzieci swoich i swoich krewnych. Mówią im, że jeśli się będą z należytą pobożnością zachowywać w te dni narodzin Chrystusa, będą miały w bród zabawek i smakołyków. Tą nadzieją kusząc, namawiają je do postu w Wigilię Bożego Narodzenia, a przed ułożeniem się do snu ustawiają czy to miskę czy koszyk, do którego Pan Jezus ma w nocy złożyć dary swoje…”.
Obyczaj ten praktykowali luteranie, kalwini, katolicy, a nawet żydzi, gdyż oni także mieszkali w okolicach dawnego Gdańska (Stare Szkoty, Chełm, Winnica, Wrzeszcz) i mieli swe kantory na Wyspie Spichrzów, zaś w czas Jarmarku Dominikańskiego mieli wolny wstęp do Miasta przez miesiąc okrągły. Żydzi, bowiem, też oczekiwali na Mesjasza, choć nie w postaci Chrystusa. Spójrzmy więc na charakter obrządków poszczególnych wyznań Gdańska w ich symbolicznych oczekiwaniach i formach obrzędowych gotujących na przyjście Zbawiciela Świata. I tu należy podkreślić, że od czasów Reformacji do roku 1939 w Gdańsku zawsze mieszkało ok. 70% ewangelików, co nadawalo Miastu kulturowego i ekonomicznego charakteru odmienności od reszty szlacheckiej Rzeczpospolitej.
Wyznawcy Lutra (Kościół augsbursko-reformowany)
Doktor Marcin Luter po spaleniu papieskiej bulli nakazywał, aby obchody Bożego Narodzenia nie składały się z „papieskich przedstawień”, ale „chrześcijańskiej” mszy św., upamiętniającej zbawczą ofiarę Chrystusa. Msza św. odprawiana podczas Bożego Narodzenia miała być tylko „uczynkiem” ofiarnym, dokonanym przez człowieka wobec wszechpotężnego Boga. Nie możemy się dziwić, że niemal natychmiast zareagowali kapłani – wierni Kościołowi Katolickiemu – propagując żarliwie tradycyjne obrządki bożonarodzeniowe.
W Gdańsku w I poł. XVI wieku powstała konspiracyjna organizacja kapłanów, roznosząca komunię św. podczas świąt Bożego Narodzenia. Katolicy spowiadali się do uszu spowiednika, zaś luteranie musieli swoje grzechy objawiać publicznie swoim bliźnim, zgromadzonym w prezbiterium kościoła NMP, św. Bartłomieja, św. Katarzyny, czy św. Barbary. Tedy czas Bożego Narodzenia stawał się czasem „niebezpiecznym”, bowiem ujawniał grzechy patrycjuszy i kładł cień na ich prestiż społeczny…
Wybitny znawca „występków” braci w Chrystusie, Adam Gdacjusz, w takich słowach piętnował „zatwardziałość papistów”, czyli katolików i tolerancję wyznawców Lutra wobec „guseł”, uprawianych przez innych chrześcijan: „Cóż na to rzekną nasi niektórzy zapamiętali chrześcijanie, którzy na Wigilię rozmaitych guseł, czarów i zabobonów używać będą. Nawarzą potem w drugim domu potraw rozmaitych i z nimi to nie wiem jakie gusła stroić będą, kiedy od każdej potrawy bydlętu jeść dadzą. A kiedy ich spytasz, czemu to czynią? Tedy odpowiedzą, że temu bydłu, które takowe potrawy w Wigilię warzone jada, czarownice i guślarki szkodzić nie mogą”.
Gdańscy luteranie podczas świąt Bożego Narodzenia uczestniczyli w swoich kościołach w nabożeństwach, połączonych ze śpiewami i muzyką organową. Wierni składali pastorowi życzenia, ten zaś odwiedzał domy najuboższych, aby nieść im duchowe i materialne wsparcie. Pomiędzy katolikami a luteranami podczas świąt Bożego Narodzenia dochodziło do swoistej „licytacji” w wystawności nabożeństw, co ukazują następujące słowa dyplomaty francuskiego, Karola Olgiera z 25 grudnia 1635 roku: „Pobożnie, jak przystoi chrześcijanom, przepędziliśmy Boże Narodzenie. Rano byliśmy na nabożeństwie niemieckim i nieśli świece w procesji z Najświętszym Sakramentem, a potem przystąpiliśmy podczas uroczystej mszy do Najświętszego Stołu Pańskiego. Po śniadaniu byliśmy na nieszporach i znów na procesji, na której były wielkie tłumy, tak Polaków jak Niemców. Równocześnie luteranie w farze (kościele Mariackim) odprawiali swoje modły, wśród wielkich śpiewów i muzyki organów i inszych instrumentów, co przeciągało się aż do nocy. Z powodu nabożeństw temu dniowi należnych nie mogłem być tam obecny, choć pragnąłem tego przede wszystkim dla tej muzyki”.
Pobożny katolik Karol Olgier podczas świątecznych dni nie miał czasu odwiedzić „heretyckich” świątyń, w których pastorzy głosili kazania o duchowym nawróceniu. Potępiali oni obżarstwo i opilstwo (rozwijające się wśród luteran za przykładem Sarmatów) oraz pokrewne im grzechy. Gdańscy luteranie, stanowiący, jak wspomniano, około 70% ludności Miasta, traktowali czas świąteczny jako okres rozwoju życia towarzyskiego, bynajmniej nie pokuty i ascezy. Gospody cechowe wypełniali rzemieślnicy, bogacze ucztowali oczywiście we Dworze Artusa, zaś biedota raczyła się w obskurnych szynkach Starego Przedmieścia, Dolnego Miasta lub Osieka. Pastor Adam Gdacjusz miał więc ważny – moralny – wątek do swojego kazania: „Gdyż wiem, że Zbawiciel nasz, Pan Jezus, przez najświętsze Narodzenie swoje przyjdzie i na radości duchowej, która się w sercu każdego pobożnego chrześcijanina wznieca i rozmnażać ma, nabawi wedle onych słów Anioła Pańskiego, który do pastuszków betlejemskich mówi: «Oto oznajmuję wam wesele wielkie.»”.
Kazania świąteczne pastora Gdacjusza nawiązywały do mów Piotra Skargi, gdyż luteranów i katolików łączył kult narodzin Chrystusa, Zbawcy i Mesjasza, zaś dzielił kult maryjny, całkowicie nie znany i nie praktykowany w protestantyzmie.
Kalwini (Kościół ewangelicko-reformowany)
Gdańscy wyznawcy Jana Kalwina skupiali się wokół kościoła św. Piotra i Pawła, tylko najbogatsi stawiali sobie nagrobki i epitafia w kościele Mariackim. Kalwini z wielką zajadłością zwalczali „błędy papistów”, tj. „błazeńskie” igraszki z gwiazdą, śpiewy pod oknami, a nawet ustawianie zielonych drzewek ku czci Bożego Dzieciątka. Drażniły ich luterańskie gry na organach, katolickie tłumne procesje w pierwszym dniu świąt oraz składanie życzeń, połączone z poczęstunkiem alkoholowym. Takie było oficjalne stanowisko kalwińskich duszpasterzy, gdyż ich „owieczki”, możne rody Speymannów, Schachmannów, Czirenbergów, Brandtesów, naśladowały styl życia polskiej szlachty, jak też jej obyczaje obchodzenia świąt Bożego Narodzenia.
Po pierwsze, uczta wigilijna w domu patrycjusza wymagała obecności karpia w galarecie, szczupaka i jesiotra. Dzieci nie mogły obyć się bez bakalii, damy bez kieliszka likieru, zaś panowie bez konsumpcji gdańskiej wódki. Musiały być ciasta, marcepany, no i – oczywiście – strucle. Sos grzybowy zachęcał do konsumpcji starannie przebranej kaszy gryczanej. Kalwini gdańscy wstydzili się odczyniania wróżb, ale burmistrz Bartłomiej Schachmann zdobył pośród nich sławę, tworząc horoskop Dzieciątka. Nie został wyklęty, ani nawet napomniany przez kalwińskiego duchownego, gdyż zgodnie z założeniami tego Kościoła, burmistrzowi przysługiwało prawo decydowania, w jaki sposób czcić czas Bożego Narodzenia.
Surowi menonici i ich świątobliwe obżarstwo
Reformator religijny, Mennon Simons, w poszukiwaniu „społeczeństwa prawdziwych chrześcijan” stworzył w połowie XVI wieku zamknięte gminy wiernych, z których dwie osiedliły się w okolicach Gdańska (Nowe Ogrody i Zaroślak, okolice Starych Szkotów). Całą teologię menonitów można sprowadzić do kultu Bożego Narodzenia, czczonego podczas całego roku. W surowych wnętrzach swoich świątyń, menonici odśpiewywali Psalm 119, aby potem przełamywać się bułkami, Ofiarą Eucharystyczną.
Wino w dwóch, trzech kielichach podawali diakoni lub starsi gminy, zwani zdrobniale „Ohm” (wujek). Nabożeństwo kończyło odśpiewanie Psalmu 163. Wnętrz nie ozdabiały zielone gałęzie, drzewka lub jakiekolwiek ozdoby. Sąsiedzi menonitów podejrzewali ich o obżarstwo, nieumiarkowane spożycie śmietany, sera, pieczywa oraz wyrobów mięsnych ku czci Bożego Narodzenia, obchodzonego przez cały rok, zgodnie z teologiczną koncepcją wiecznego oczekiwania na przyjście Mesjasza i sędziego całego wszechświata.
Świąteczni przeciwnicy
Boże Narodzenie posiadało także w dawnym Gdańsku swoich zażartych przeciwników. Byli nimi socynianie zwani też „nurkami” lub „braćmi polskimi”, zaś w wieku XVIII – libertyni. Socynianie nie uznawali bóstwa Chrystusa, widzieli w niem „Syna człowieczego”, więc w ich pojęciu święta Bożego Narodzenia stanowiły bałwochwalstwo. „Nurkowie” starali się sprofanować hostię, czasami ostrzeliwali procesje wiernych i kolędników. Władze miejskie zakazywały socynianom pobytu w Gdańsku, lecz oni, wykorzystując prerogatywy szlacheckiego stanu, tłumnie przybywali nad Motławę, aby zakłócać podniosły nastrój Bożego Narodzenia swoimi protestami, co jednak nie przybierało cech spolecznego konfliktu.
Przez cały niemal wiek XVIII w Gdańsku występowali libertyni, którzy podczas pasterki potrafili niemal „bez szat prezentować swoje ciało lub szpadą kłuć uczestników nabożeństw”. Ekscesy socynianów i libertynów nie potrafiły jednak zniszczyć niepowtarzalnej atmosfery świąt Bożego Narodzenia, podczas których wszystkie wyznania religijne dawnego Gdańska na swój własny sposób przystępowały do Stołu Pańskiego, aby uwierzyć, że nadchodzący rok przyniesie wszystkim stanom sprawiedliwość, a Miastu pokój i dobrobyt…
Otwarty Gdańsk
Gdańsk od wieków był miastem otwartym na wpływy wszelkich europejskich tradycji kulturowych, a także różnorakich wyznań religijnych. Ta obyczajowa różnorodność kontrastowała zasadniczo z nietolerancją religijną i ksenofobią, które stały się nagminną postawą społeczną w Rzeczypospolitej epoki Wazów. Słynną polską tolerancję czasów jagiellońskich XVI wieku, „Złotego wieku” zniszczyły obsesyjne zapędy kontrreformacji i sprowadzenie jezuitów do Polski. Natomiast w Gdańsku, w drodze naturalnej ekspansji wyznaniowej, a nie prześladowań religijnych, ustaliła się taka proporcja, iż od XVI wieku luteranizm był wyznaniem ok. 70% mieszkańców Gdańska, zaś ozostałe wyznania żyły pod niebem Gdańska z „lutrami” w zgodzie, choć wspomniane tarcia obyczajwe także się zdarzały. Wyjątek stanowili tu wyznawcy religii mojżeszowej, którzy decyzją luterańskiej Rady Miejskiej zostali wysiedleni poza mury miejskie. Gminy żydowskie znajdowały się na terenie gdańskich przedmieść: Starych Szkotów, Biskupiej Górki, Winnicy, Chmielnik czy też na terenie Wrzeszcza oraz gmin Diabełkowo i Studzienka.
Ortodoksyjny judaizm nie uznaje boskości Jezusa, traktując go jako proroka i oczekując wytrwale na nadejście prawdziwego Mesjasza. Żydowskie święto Chanuka, przypadające w okresie zbliżonym do Bożego Narodzenia, nie ma niczego wspólnego z radością z narodzin Mesjasza. Jego charakter nie jest związany także z rytmem Natury, a więc zimowym przesileniem słonecznym. To święto upamiętnia zdobycie i oczyszczenie świątyni jerozolimskiej przez Machabeuszy – powstańców z 164 r. p.n.e. Usunęli oni ze świątyni kult Zeusa, zaprowadzony przez hellenistyczną dynastię Seleucydów, władającą wówczas Judeą. Chanuka jest świętem oczyszczenia, odnowienia, przywrócenia dawnego porządku. Zwane też bywa „świętem świeczek”. Tylko w zewnętrznej symbolice jest podobne do chrześcijańskiego Bożego Narodzenia.
Święta prawosławne
Z kolei chrześcijańskie prawosławie obchodzi Boże Narodzenie w innym terminie, co związane jest z ustaleniem jego daty wedle dawnego kalendarza gregoriańskiego. Prawosławie nie posiada długiej tradycji praktyk nad Motławą. Jego wyznawcy przybyli do Gdańska z Rosji, uciekając przed bolszewickim pogromem w 1917 roku. W okresie międzywojennym prawosławna gmina w Wolnym Mieście liczyła ok. 2000 członków i wydawała cztery własne czasopisma. Nie posiadała jednak własnej cerkwi, która przypadła jej w udziale dopiero w 1954 roku (byłe krematorium komunalne i dom pogrzebowy we Wrzeszczu). W religii prawosławnej pamiątka narodzin Jezusa nie posiada tej rangi teologicznej, co jego zmartwychwstanie. Nie ma, więc tak bogatej otoczki obyczajowej. Specyfiką prawosławia jest obrządek zwany „Jordanem”, a polegasjący na zanurzeniu calego ciała w lodowatym przeręblu rzeki lub jeziora, obchodzony w dniu 6 stycznia, czyli w Epifanię, pierwotny termin upamiętnienia narodzin Jezusa.
Święto owo symbolicznie przypomina chrzest Jezusa w Jordanie, dokonany przez „prostującego ścieżki Pana” pustelnika Jana, który na mocy owego czynu został św. Janem Chrzcicielem. Na okoliczność „Jordanu” wierni budowali na brzegu rzeki lub jeziora ołtarz z wyrąbanego lodu. Z cerkwi wychodziła procesja wiernych. Po modlitwie popa przy lodowym ołtarzu odbywała się symboliczna kąpiel młodych mężczyzn i kobiet w białych szatach. Warto też wspomnieć, że popularny roznosiciel świątecznych darów – św. Mikołaj – ma w religii prawosławnej szczególne miejsce. Ten biskup Myrry w IV w. n. e. głęboko wniknął w prawosławną tradycję ludową, język, przysłowia i sztukę. Właśnie jego osobie poświęcony jest niezliczony poczet ikon.
Ka szuba?
Niezwykle ważny w gdańskiej obyczajowości jest wątek kaszubski. To właśnie mityczny protoplasta kaszubski, zziębnięty i zagubiony zapytał Boga: „Ka szuba?”, czyli gdzie ciepły płaszcz, a nie uzyskawszy odpowiedzi, wyruszył na cierpliwe poszukiwania. Znalazł swą wymarzoną szubę w okolicach Gdańska i uznawszy to za dobry omen, tu się osiedlił, dając początek nacji kaszubskiej. Tak mówi tradycja, a historycznie, to Kaszubi są ludem słowiańskim od lat zamieszkującym nad Zatoką Gdańską, otwartym Baltykiem i na ziemiach Wysoczyzny Kaszubskiej, bogatej w jeziora i lasy. Dlatego Kaszubi, to tradycyjnie rybacy, rolnicy, prszczelarze, wikliniarze czy garncarze.
Od wieków Kaszubi zaopatrywali Gdańsk w świeże ryby na pobrzeżu Motławy, w okolicy Baszty Łabędź. Dostarczali też na gdańskie targowiska swe rękodzieła, a zwłaszcza ceramikę, wiklinowe kosze, haftowane obrusy i makatki. Odwiedzali również gdańskie tawerny, gdzie zauroczonym słuchaczom opowiadali przy piwie kaszubskie legendy.
Czas adwentu na Kaszubach – to czas wędrówek kolędników adwentowych. Różnili się zasadniczo od kolędników świątecznych. Nie byli to przebierańcy, lecz chodzący od domu do domu „knypki”, czyli dziatwa z szopką i kręconą gwiazdą, zbierający od gospodarzy „co łaska”. W dzień Wigilii przestrzegano rygorystycznie postu.
Choinkę ubierano skromnie i „ekologicznie”. Zawieszano na niej tylko to, co można było zjeść lub spalić. Wisiały więc na drzewku jabłka, pierniki, cukierki i słomiane łańcuchy, buldeneże (jeże z bibułki), lecz nie bombki. Do wigilijnej wieczerzy zasiadano, gdy dostrzeżono na niebie pierwszą gwiazdę. Ponoć nie było to praktykowane w czasie stanu wojennego, gdyż ciemność panowała na niebie i w sercach ludzkich, a gwiazda kojarzyła się z czymś zgoła innym. Nie łamano się opłatkiem, lecz składano życzenia i całowano bliskich. Co się tyczy dań wigilijnych, to różnie z nimi bywało, w zależności od dostatniości domu. Obowiązkowo pieczono ciasta – „pfefferkuch”, czyli piernik i „hefenkuch”, czyli babkę drożdżową. Makowiec także pojawiał się na wigilijnym stole.
Tradycyjną zupą była zupa „brzadowa”, czyli zupa z suszonych owoców, przede wszystkim śliwek, gruszek, jabłek, a także rodzynków.
Ryby przyrządzano różnie i różne w zależności od majętności. Najbiedniejsi jadali „karasie na mlyku”, czyli odcedzony wywar z rozgotowanych „na miękko” całych karasi, zalany mlekiem. Tradycyjnym daniem rybnym był „karp w zylcu”, czyli karp w galarecie. Karpia podawano też w occie, smażonego. Na stołach znajdowały się również inne ryby – jak sandacz, szczupak czy węgorz. Dania zasadnicze, to groch z kapustą, „bulwy”, czyli kartofle, grzyby i inne postne potrawy – od zgrzebnych po wykwintne. Wódki i trunków przy Wigilii nie pito, bo tak nakazywał postny obyczaj.
Pod choinką dzieci znajdowały skromne podarki. Były to przeważnie buty, a więc „korki”, czyli chodaki bez pięty lub „kubiele” – buty z cholewką, czasem wzorzyście malowane. Serca radowały też łyżwy lub własnoręcznie sporządzone sanki z surowych desek, nisko zawieszone i na – wymodelowanych z deski – płozach, podbitych blachą. Na pasterkę wyjeżdżano saniami i z latarniami w ręku. Wspaniałym widokiem była ta nocna, rozśpiewana kawalkada, rozświetlająca mrok nocy migającym blaskiem latarni i zmierzająca ku pałającym światłością, symbolem światła odkupienia, wrotom kościoła.
Ponoć dawnymi czasy na pasterce nie uświadczyło się pijanych gospodarzy. Owa tradycja zanikła, tak jak wiele innych dobrych obyczajów, które zniszczyło komunistyczne „zbydlęcenie” obyczajów, a potem zalew kultury masowej. Świąteczne kolędowanie odbywało się też po domach w towarzystwie licznie zapraszanych sąsiadów. Pito wtedy tęgo i radowano się setnie, bo przecież narodził się Zbawiciel, Światłość Świata. Dzieci w tym czasie ślizgały się na łyżwach po zamarzniętych stawach i jeziorach. Robiły też „karuzel” – jazdę na sankach, przywiązanych do wbitego w lód pręta, a więc na okrągło i do zawrotu głowy. Zaś świąteczni kolędnicy przebrani za turonia (potwora kłapiącego drewnianą sczęką), diabła, Żyda, śmierć i „barona”, czyli barana – przebierańca, wodzonego na łańcuchu – odprawiali ucieszne jasełka ku radości widzów, a nie zarobkowi występujących, choć i taki był mile widziany. A gdy zbliżał się Nowy Rok – sylwestrowym obyczajem był pochód „Gwiżdżów”, przebierańców z takimi postaciami jak Niedźwiedź, Garbaty Żyd, Ułan, Diabeł oraz dwaj akordeoniści: Stary i Nowy Rok. I tak kończył się odcinek żywota człowieczego, zwany rokiem pod słońcem tej ziemi.
„Nowy rok, nowe życie”, jak mawiał śp. pan Józef Chełmowski, kaszubski malarz i mistyk, twórca własnej wizji kosmogonicznej, ze wsi Jaglie pod Brusami, od którego zasłyszałem o owych obyczajach, artysta, którego stała ekspozycja malarska znajduje się w galerii na zamku w Bytowie, a o którym miałem osobistą przyjemnośc nakręcić film we współpracy z VSG pod tytułem „Licho nie śpi” w reżyserii Mirka Judkowiaka.
Tradycje słowiańskie
Wypada powiedzieć słów parę także o świętowaniu naszych słowiańskich przodków, usadowionych przed wiekami u ujścia Wisły. Zanim chrześcijaństwo dokonało religijnej „zmiany warty” u wrót ludzkiego, spragnionego Boskiego wsparcia umysłu, na naszej ziemi czczono też Światłość Świata, lecz pod postacią dysku słonecznego. Jego boską personifikacją był na naszych ziemiach Świętowit lub Światowid, władca niebios i kowal dającego światło dysku słonecznego, a także uosobienie władzy i męskich ambicji wojennych. Przesilenie zimowe, powrót słonecznego światła i nadziei na odrodzenie świata, czczony był u Słowian jako Szczodre Gody – czas radości ze zmartwychwstania mocy światła, która nie uległa mrocznemu „smokowi chaosu”. W ten czas ucztowano i palono światła, aby dać wyraz świątecznej radości. Najpierw czyniono to po cmentarzach, a potem uczty przeniesiono pod dach, do domostw, choć o zmarłych i ich duchach, nawi, pamiętać wypadało, lać do ognia w ich intencji miód fermentowany, spopielać podpłomyki, kołacze i makutry, zabiegać o ich wsparcie, przebłagiwac ich ciagoty do „nawiedzania”. Tak, więc ogień, pamięć o zmarłych, ofiary w ich intencji, życzenia odrodzenia życia i siły ludzkiej zaradności wobec „lodowych kłów” zimy. Solarna religia dawnych Słowian też czciła na pewno ów dzień stosownym obrzędem sakralnym, bo było to bez wątpienia jedno z ważniejszych świąt w ich cyklu Natury. Jak czczono go w dawnym grodzie nad Motławą, nie wiemy i znikąd się nie dowiemy, zaś pamiątki po czasach pogańskich zostały zniszczone przez wyznawców chrześcijaństwa, jako „szatańskie”, co na pewno nie przynosi im chwały (!!!).
Pokrewieństwa z prasłowiańskim obrządkiem, odtwarzającym symbolicznie zwycięstwo słonecznej światłości nad smokiem zimowego mroku, można dopatrywać się także w szwedzkiej Nocy św. Łucji, czyli dawnej Luksji, patronki światła. To symboliczne święto „zmartwychwstania światła” w północnej Skandynawi jest wyrazem podskórnej jedności wszystkich wierzeń religijnych w Europie.
Podsumowanie i przesłanie
Wszyscy jesteśmy dziećmi jednego „Ojcamatki” (mistyczne dwa w jednym, yang i in, coincydentio opositorium, żywioły tworzące Pełnię), choć zakładamy owej tajemnicy różnorakie maski i różnymi palcami wskazujemy na róznych bogów. Ale on jest jeden – choć zakryty, to prawdziwy, poporuszyciel wszystkiego, Wielki Program Kosmicznej Kreacji, cud rozwoju i obumierania dla zmartwychwstania, Rozum Kosmiczny, co wszystkiemu, od galaktyk do atomu daje sens i cel istnienia, o tak! Niestety, każda religia ma „patent na prawdę”, a jej wyznawcy wierzą w „jedynie prawdziwego boga”, co daje im poczucie wyższości i podstawę do pogardy i niechęci wobec innowierców. Ku powszechnemu utrapieniu, niestety. Zatem wiedząc o tym, opuśćmy ten zaaranżowany przez pasożytnicze kasty kapleńskie (które to rabi Jehoshua ben Joseph nazwywał „plemieniem żmijowym”) wielki ring „powszechnej konfrontacji innowierców”, wstąpmy w bezmiar ducha i morze ciepła serdecznego, rozbierzmy się z chałatów i surdutów wyznań, stańmy nadzy i niewinni w wielkiej Sali Pojednania Rodziny Człowieczej. Czy to realne, co? Zapewne tak, bowiem wszystko może się zdarzyć, jak umiemy marzyć i chcieć, bo z dobrego „chcenia” rośnie Dom Wspólnoty i od nienawiści zbawienia, ot co!
Uwierzmy, więc, że czas świąteczny, to okres zawieszenia swarów ideowych, ideologicznych wojen i animozji wszelkich, pax dei, czyli pokój boży, bez „diabelskiej kuchni”, czas wyciągniętych dłoni i łagodnych serc, czas pojednania wszystkich ludzi dobrej woli, a dla tych nosicieli złej woli - znajdzie się też miejsce u żłobu, wśród bydlątek, bo może one właśnie nauczą ich w ten baśnowy czas ludzkiego głosu, ot co! Toteż świętujmy wszyscy w duchu pojednania! W duchu wielości jednostek ludzkich i jednej, twórczej całości Najjaśniejszej Rzeczopspolitej! I pamiętajmu: furda KODy, ideologiczne wzwody, uliczne przepychanki i słowne połajanki, walki o papierowy TK, naszczuta wojna polsko-polska, podziały i nienawiści, interes kieszeni prominentów w szatki obrony demokracji ubrany (!!!), furda ten śmietnik, bo my swój rozum mamy, my jacy tacy - dziewczęta jak maliny, chłopcy chwaty, my Polacy, dzieci jednej Ojczyzny, ale wielu wyznań, wielu światopoglądów, wielu dróg do celu, pięknie różnorodni, w różnorodności duchowo płodni, a cel jeden mamy – Polskę kochamy, nie chcemy dla niej umierać, ani po świecie się poniewierać, chcemy w niej żyć i dla niej w trudzie myśli i rąk świętować codzienny Cud Życia, nie w folwarku oaństwa gnicia! A tych, co nas chcą podzielić, naszczuć na siebie, polskość skarykaturyzować, Ojczyznę naszą osłabić i ośmieszyć, czyli pachołków diabła (z greki Diabolos – podział, rozłam, rozdarcie) poinformujmy w te oto słowa: bije wasza godzina, wilczy bilet w garści, zdrajcy, spier…cie do Moskwy, do Berlina, o tak! Niech Światło będzie z Nami, a mrok pochłonie wszystkie wszy na ojczystym łonie!
*
AntoniK
Publicysta, poetą bywa, scenarzysta, satyryk radykalny, performer, fotograf i malarz. Humanista prywatnego sznytu, bez dyplomów, członek SDP. Od lat żyje w osobnej strefie dążenia do ludzkiej prawdy (czym jest Prawda?) poprzez dialog i introspekcję. Niezależny opozycjonista czasów PRL, inwalida po represjach komuszych. Mentalnie krzepki, czynny twórczo, uzależniony od życia, jako bezcennej przygody poznawczej, ale fizycznie - wrak życiowy. Pomimo tego - rasowy Trikster, szyderczo portretujący zło, poszukujący wytrwale dobra w wymiarze prywatnym i Ojczyzny Solidarnej. Patriota i obywatel, gardzi politycznym szambem i aktywnością "replik targowiczan" w starciu z "ministrantami" w spektaklu nad Wisłą. Współzałożyciel stowarzyszenia "Nasz Polski Dom", działającego na rzecz kultury polskiej i wsparcia potrzebujących... I tyle, aż tyle! Resztę pożarły gile, a koszatniczki schowały do piczki, o rety, minarety!
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo