Wszystkim ofiarom Grudnia ’70,
ze szczególnym wskazaniem Janka Wiśniewskiego (Zbyszka Godlewskiego z Elbląga), a także śp. Wiesi Kwiatkowskiej, niezłomnej poszukiwaczce prawdy o Grudniu ’70, dedykuję me wspomnienia i refleksje z „totalitarnego piekła”…
Życie bywa często bardziej zaskakujące w swych niewiarygodnych rozstrzygnięciach od konstruowanych z premedytacją fikcji literackich. Upadek komunizmu był taką właśnie zdumiewającą woltą historyczną, choć w naszej III RP, jeno pozorną, miękkim lądowaniem aparatczyków i resortowców. Życie jest także banalne i nudne w swych codziennych, niezmiennych odsłonach. Niezwykłość od pospolitości dzieli zazwyczaj ledwie jeden krok. Krok ów nazywamy przypadkiem, fatum lub zakulisowym splotem mrocznych sił historii.Przyczyna tego jest prosta – nie znamy wszystkich mechanizmów spektaklu, w którym uczestniczymy. Bo przecież sprawujący władzę posiadają monopol informacyjny i skutecznie izolują obywateli od wejrzenia w zakulisowe tendencje, kształtujące obraz rzeczywistości. Toteż tylko nieliczni, najbardziej dociekliwi uczestnicy teatrum życia, znają „budowę i zasadę działania Molocha”, potrafiąc się skutecznie bronić przed jego despotyzmem, zachować wolność, rozum i godność...
Tak dzieje się we wszystkich systemach politycznych, bo bez względu na zasady ekonomiczne i poziom praworządności – podział zawsze jest prosty: rządzący i rządzeni. Aby tedy rządzić, należy dbać o poziom naiwności i niewiedzy rządzonych. Dlatego też wiele wydarzeń, mających znamiona społecznego buntu, to perfidnie sterowane przez władzę spektakle, sprowokowane w celu wywołania zaplanowanych przemian i modyfikacji władzy, które wzmacniają pozycję rządzących. Historia uczy, że ci, którzy traktują władzę jako rywala i przystępują do jej zwalczania, marnotrawią tylko energię życiową i ograniczają pole życiowego manewru do postaw i działań, aranżowanych przez aparat państwowy. Życie poza politycznym układem jest trudne, ale daje szansę na rzeczywiste doświadczenie ludzkich potrzeb, aspiracji i potencjałów twórczych. Zejście ze sceny, zaaranżowanej przez państwo i wymuszenie na władzy – w oparciu o prawny porządek – własnego „pola do popisu”, jest prawdziwą formą życiowej autonomii, wolnej od nienawiści i utraty energii na jałowe potyczki z systemem. Ale tylko nieliczni działają i czują swoje powołanie pod słońcem tej ziemi. Lwia część jest działana i czuje tylko to, co propagandowo zaprogramowane. Tak więc większość ludzi żyje spreparowaną iluzją, nie przypuszczając, iż może żyć inaczej, niż szarpiąc się tylko w zaaranżowanym torze przeszkód, że może tworzyć własny świat. Zwycięstwem społecznej mądrości jest życie w mądrze wyegzekwowanym, prawnym porządku państwa, czyli umiejętność korzystania z jego konstytucyjne gwarantowanej roli „spółdzielni usługowej obywatela”, a nie „wyciskarki cytryn”.
Niestety, większość ludzkiej populacji widzi tylko materialną doraźność i schemat cudzych idei, a nie przypuszcza, iż żyć można w innych realiach społecznych, przyjaznych, przez siebie rozumnie wykreowanych – w mitycznej „Rzeczpospolitej Przyjaciół”.
Następna prawidłowość psychologiczna jest powodem zakłóceń zdrowej, obiektywnej oceny wydarzeń minionego okresu PRL. To specyficznie ludzkie przeżywanie upływu czasu, a mianowicie fakt, że przeszłość postrzegana jest jako „stare, dobre czasy”, bo dystans epok łagodzi złe, mitologizuje zaś dobre strony życia. Dlatego też z sentymentem ogląda się piramidalną bzdurę historyczną w formie filmowego komiksu pod tytułem „Czterej pancerni i pies”, wspomina państwową gwarancję pracy i pamięta uroki tanich wczasów pracowniczych, zaś zapomina się o okropnościach i absurdach komunistycznych, takich jak zbrodnie ubeckie czasów stalinowskich, Grudzień ‘70, represyjne nie wypuszczanie za granicę, edukacja, oparta na fałszu ideologicznym i więzienie za przekonania. Jednakowoż, obiektywnie rzec biorąc, owa przeszłość jawić się powinna jej naonczas świadomym świadkom, jako koszmarny epizod historyczny, zaś teraźniejszość, jako kulawa konsekwencja przeszłej patologii. Tak powinno być, lecz tak nie jest, gdyż jesteśmy tylko, jak już rzekłem, przeciętnym społeczeństwem europejskim, a nie narodem niezwykłym. Takie podejście może boleć, ale jest to fakt obiektywny. Boli też to, że znając doświadczenia innych krajów, wybieramy w zbiorowych decyzjach postawy i wartości najgorsze, czyli umysłową miernotę, mity kultury masowej i obyczaje „globalnej wioski”. Jesteśmy więc tylko pospolici, choć ptencjał duchowy predysponuje nas do grona liderów autonomii i godności postaw…
Jednakże powszechne i zrozumiałe w swych mechanizmach, lecz niegodne moralnej aprobaty – owe tendencje świadomości zbiorowej, nie są godnymi akceptacji wartościami. Wręcz przeciwnie. Zbiorowa psychoza aprobaty dla faszyzmu w Niemczech lat 30. XX w., uznanie niewolnictwa i eksterminacji ludności tubylczej w „praworządnym” państwie (jakim były ponoć USA), uznanie przez ponad 51% (z listopada 2011) współczesnego społeczeństwa polskiego wprowadzenia stanu wojennego za decyzję słuszną, czy też poparcie dla komunistów w wyborach z 1993 i 2001 roku w III RP, przy tym powtórne osadzenie na stolcu prezydenckim III RP magistra z urojenia i opoja z Charkowa, świadczą nie o zbiorowej mądrości, lecz o jej zaprzeczeniu, czyli głupocie. Zbiorowe odruchy nie odznaczały się nigdy moralną dojrzałością i prawością. O prawo do życia w prawdzie i godności walczą przeważnie nieliczni. Tak dzieje się we współczesnej Czeczenii i Białorusi i tak działo się w Polsce, zwanej wtedy PRL. Fakt, że opozycja demokratyczna czasów komunistycznych w PRL liczyła kilkaset osób, a może i mniej (przez komunistów zwana czasem „autobusową”, bo w autobusie można ją było wywieść na „pierestriełkę”) jest społeczną prawidłowością. Niewielu chciało narażać swą „małą stabilizację” na ubecką pacyfikację. Zapewne nie jest to wieść radosna, ale prawdziwa. To uleganie odruchom egoistycznej zapobiegliwości jest społeczną prawidłowością, zaś heroizm i poświęcenie to postawy elitarne. Działanie wbrew egoistycznym, przemożnym instynktownie imperatywom zachowawczym jest postawą heroiczną. Świat ludzki składa się w lwiej części z praktycznych zjadaczy chleba, zaś jednostki heroiczne stanowią wyjątek od tej smutnej, biologicznej reguły. Lecz to właśnie one i ich determinacja wpływa czasem na zmianę biegu historii i czyni niejednokrotnie możliwym niemożliwe. Bo jeśli nie „ruszają z posad bryły świata” ludzie mądrzy i szlachetni, to za aranżowanie spektakli państwowych biorą się cyniczni i przebiegli politycy. I tak, niestety, jest najczęściej, bo polityka nie jest szkołą moralności.
Występowanie przeciw, słynnemu ze skuteczności aparatu represji, systemowi komunistycznemu – było heroizmem. Zwłaszcza w jego posępnej kolebce, czyli ZSRR, ale także w „najweselszym baraku”, czyli PRL. Dlatego więc Grudzień ‘70, a także Grudzień ’81 – czas stanu wojennego, pozostaną w mej pamięci jako momenty heroiczne, godne szacunku i zawsze żywych wspomnień. Moje pokolenie nie znało koszmaru wojny i stalinowskich czystek, lecz znało „życie na kolanach”, czyli w kolejkach po papier toaletowy, paszport i mięso, a także gwałtowne momenty przezwyciężania tego „koszmarnego snu” oraz heroiczne zrywy rozpaczy i buntu. A były to wielkie seanse zbiorowego katharsis, społecznego oczyszczenia z hańby bierności i milczenia. To były chwile niezapomniane. Zbiorowe wystąpienia miały w sobie coś z zapomnianego na co dzień, sakralnego poczucia mocy tłumu, gwałtownie porywanego wzniosłą ideą i niesionego falą solidaryzmem ludzi zrównanych w ucisku, zjednoczonych wspólnym głodem życia godnego i sprawiedliwości, pałających „świętym” gniewem, skierowanym przeciwko znienawidzonemu represorowi. Te niezapomniane, budujące chwile, wydarte szarzyźnie czasów strachu i upodlenia, czyli dni społecznej solidarności wielkiej epopei Sierpnia ‘80, ale i też momenty wściekłości i rozpaczliwej determinacji na gdańskich ulicach w czasie grudniowych batalii o „chleb i wolność” w roku 1970, pozostają w mej pamięci, jako czas najgłębiej i najdramatyczniej przeżytego poczucia wartości życia i szalonej determinacji w obronie jego godności. Są więc epizodami prawdziwego życia na gorąco, a nie tego z „drugiej ręki”.
I im to właśnie poświęcić chcę garści wspomnień i impresji, dedykowanych tym, dla których jest to już taka historia, jak Grunwald, Hołd Pruski, czy Bitwa nad Bzurą, a przede wszystkim z tego powodu, że uczucia wtedy wyzwolone należą do kategorii największych. Zbiorowa solidarność, odwaga, poczucie braterstwa i jedności, bezinteresowność, wiara w ponadmaterialne ludzkie wartości, pogarda dla zła, determinacja i bezinteresowność działania – są najwartościowszymi siłami napędowymi ludzkich wspólnot. Ale także istotne są, dla całości obrazu ludzkiej kondycji, towarzyszące tym wielkim, zbiorowym uczuciom i postawom, czyny małe, niegodne i zachowania nikczemne. Tak samo ważna jest ludzka odwaga cywilna, heroizm, poczucie odpowiedzialności za losy zbiorowości, porzucanie osobistych celów i codziennych trosk w momentach dziejowej próby, jak również akty nędznego egoizmu i ludzkiej małości, nawet w chwilach wielkich. Ale właśnie taki jest człowiek – różnorodny i nieobliczalny w swych zachowaniach, zwłaszcza w momentach grozy i bezkarności. Wiedza o tych nie doświadczanych co dnia ludzkich granicznych stanach umysłu powinna być w pełni uświadomiona przez współczesną młodzież, pokolenie przeżywające swe dramaty na forum komunikatora gg, bramce dyskoteki i po „zarzuceniu” skażonego chemicznie „UFO”. Szkoda, że jak większość podniosłych i niezapomnianych uczuć, zbiorowe stany poczucia solidaryzmu, patriotycznego uniesienia i społecznego braterstwa, wyzwalane są w Polakach tylko w chwilach niezwykłych i zazwyczaj dramatycznych. Jako naród odznaczamy się specyficzną skłonnością do czynów wielkich i postaw godnych w momentach historycznej próby, zaś życie codzienne wyzwala w nas odruchy małodusznej zawiści, opieszalstwa, kłótliwości i społecznej bierności, bezinteresownej nieżyczliwości oraz wielkiej zapobiegliwości i troski w dziedzinie „nagarniania materii pod siebie”. Zbiorowo zapominamy więc o tym, że stać nas na rozumne i godne życie. Solidarność, to, niestety, nasz narodowy mit, bez realnego pokrycia, to wspomnienie 16 miesięcy „karnawału solidarności”.
Ale to nie wszystkie nasze mankamenty. Ucieczka od własnej historii i kultury, a przeżywanie namiastki w postaci „rzeczywistości wirtualnej” i preparowanej kultury masowej, konsumenckiego egoizmu, to upadek rozumnego człowieczeństwa nad Wisłą. To zbiorowe zapisanie się do międzynarodowego klubu pariasów Europy, choć genetycznie i tradycyjnie, to my przecież Orły-Sokoły, tak! Pewien filozof niemiecki, zresztą polskiego pochodzenia, nim umarł pogrążony w szaleństwie, zapisał taką maksymę, iż: „Aby zniszczyć naród, należy zabrać mu wiedzę o przeszłości”. Człowiek zakotwiczony w przeszłości, wie skąd zmierza i dlatego może wykoncypować, dokąd prowadzi jego wędrówka życia. Toteż jedynie postawy historycznej wiedzy i świadomości obywatelskiej sprawiają, że prawdziwe wartości są czymś oczywistym w codziennych odsłonach społecznego spektaklu. Niestety, są one zjawiskami tak unikalnym, jak tolerancja wobec innowierców i mądre wychowanie dzieci. Czy jesteśmy zatem społeczeństwem dobrowolnie skazanym na duchową kastrację? Czy chamstwo na ulicach, kopiowanie postaw z kultury masowej made in USA, przemoc w rodzinach i dyskotekowa kotłowanina jako cel życia, to objawy karykatury społecznej dojrzałości i odzyskanej, po latach niesuwerenności, narodowej tożsamości?
Oby te symptomy choroby nie manifestowały nieuchronności jej finału. Bo perspektywa bycia tylko rynkiem zbytu dla zachodnich towarów, żebrania państwowej opiekuńczości i wyjazd za granicę naszego potencjału intelektualnego, zamienić może naszą ojczyznę w zaścianek Europy. Ale jeśli nie obudzi się w nas postawa obywatelska, odpowiedzialność za kreowanie naszej kulturalnej i ekonomicznej rzeczywistości państwowej, społecznej kontroli decyzji i działań władzy, zobowiązanie państwa do „jedynie słusznej” roli spółdzielni usługowej dla obywatela, „renesansu” poczucia solidaryzmu obywatelskiego, wspólnej wizji dostatku ekonomicznego i tożsamości narodowej, nigdy nie będziemy mieszkać u siebie, w Ojczyźnie, w Polsce… Nie pozwólmy, aby ten wielki kapitał niepodległościowych ambicji Polaków i ich bolesna ofiara cierpienia, niemocy i upokorzeń, poniesiona przy zrzucaniu jarzma totalitarnego, mogą pójść na darmo. Byłby to niewybaczalny błąd historyczny i zaprzepaszczenie szansy…
Na razie jednak zanurzmy się w przeszłości, bo tylko pamięć jej zjawisk i prawidłowości nie pozwoli nam usnąć na jawie. Pamięć o tym, że przeciwstawianie się złu jest ludzkim obowiązkiem. W każdej sytuacji i w każdym czasie.Jeśli nie jest to respektowane, bierzemy na siebie konsekwencje zła i mamy taki los, na jaki zasłużyliśmy. W XX wieku było to masowe ludobójstwo w totalitarnych obozach zagłady: Auschwitz, Dachau, Workucie i Kołymie. Jak również dwa lata biernego przyglądania się masakrze Sarajeva i innych miast bośniackich, opłacone śmiercią tysięcy cywilów, bierność opinii publicznej świata wobec ludobójstwa Rosjan w Czeczenii. Jeśli jesteśmy członkami wielkiej rodziny człowieczej, bo przecież nie szympansów, piętnujmy zło i wspierajmy dobro na miarę naszych indywidualnych i zbiorowych możliwości. Jest to naturalnym prawem gatunkowym, a wyłamywanie się spod tego obowiązku jest objawem ciężkiej patologii i złamania prawa natury. Dlatego ta garść klimatów przeszłości, aby wyłowić z nich prawidłowości uniwersalne. A więc do rzeczy.
W grudniu 1970 roku miałem 17 lat. Z jednej strony, to już całkiem pokaźna porcja życiowych doświadczeń i wyrobiony stosunek do rzeczywistości PRL, zaś z drugiej infantylizm, naiwny idealizm i wiara w metafizyczną opiekę nad potyczkami zła z dobrem pod słońcem tej Ziemi. Kondycja umysłowa mych rówieśników nie różniła się znacznie od mojej, tak więc w tamtych czasach dominował typ naiwnego i czującego respekt przed potwornym światem dorosłych młodzieńca, diametralnie różny od „młodego wilka” czasów współczesnych, który jest płaskomózgowym chamem, czującym podziw i respekt wobec buisnesmena, czy bandyty z forsą i pistoletem. Ale wtedy nikt nie śnił o tym, że można przyjść do szkoły w „cywilnym” ubraniu, zapuścić wąsy czy baczki, przekląć w miejscu publicznym, a dziewczyna mogła liczyć się ze stratą (aresztem do końca roku szkolnego) zbyt afiszowanej biżuterii. To była panorama dyscypliny, wymuszonej metodami tresury rodem z „hufca pracy”, a jej efektem było wyhodowanie potulnego gatunku młodego człowieka, który „robił jaja” i „szedł na całość” podczas „prywatek”, organizowanych z zapałem w przypadku zaistnienia zjawiska „wolnej chaty”. Czy było to lepsze od współczesnej panoramy terroru mediów, konsumpcji gadżetów, schamienia i narkomanii, święcącej historyczne tryumfy we współczesnej szkole i poza nią? Zapewne nie, bo zrównywało grupę rówieśniczą w miernocie umysłowej i życiowej bierności (nie licząc kariery w SZSP), a dziś prócz potężnego stada „ludzkiego bydła” dochodzą do głosu ludzkie indywidualności i społeczne inicjatywy. Z dwojga złego lepsza, bo bardziej ludzka, jest „rzeczywistość darwinowska” naszych czasów, ale z Internetem, grupami rekonstrukcyjnymi i prywatnymi szkołami, od owej „rzeczywistości gułagu o złagodzonym reżimie”, z karnym sztubakiem, robolem w beretce, zaszczutym TW i cinkciarzem – kolaborantem SB...
Po rozpadzie systemu władzy PRL nie uruchomiły się jednak domniemane potencje intelektualne i narodowy indywidualizm, których spodziewali się, jako podskórnego, nie ujawnionego na skutek totalitarnych represji, rytmu życia i ekspresji duchowego potencjału gospodarujących u siebie Polaków, moi koledzy i koleżanki w idealistycznych snach o wolnej Polsce. Nikt się nie spodziewał, że przy okrągłym stole, meblu zdrady, karty będą rozdawać bandyci – Kiszczak i Jaruzelski, a Wałęsa, Mazowiecki, Michnik czy Geremek staną się tylko statystami w ich spektaklu „transformacji ustrojowej”, czyli bezkarnego „uwłaszczenia nomenklatury”. Może to dobrze, bo żaden obywatel, co „stał na boku”, nie ma teraz kompleksów i poczucia zmarnowanego życia, gdyż swoiste „kombinowanie”, ogrywanie komuny w zapasach dnia codziennego, było onegdaj bardziej „godne i sprawiedliwe” od współczesnego „wysadzania w powietrze” kolegów z branży biznesowej i życia w futerale politycznej roli, uprawianie partyjniactwa, nie realizowanie polskiej racji stanu, pasożytnicza wegetacja kosztem oszustwa współobywateli. Rzec można – hańba! Ale co z tego wyniknie, nic! Jedynie powszechne przebudzenie, wybór lepszej opcji poltycznej (bo nie ma dobrej, niestety), może coś odmienić w atrapie Polski, może po wielu latach budowania owej atrapy położyć zręby rzeczywistej Polski, oby!
Reasumując – rzec można, iż totalitaryzm tłamsił wszystkie ludzkie żywioły równomiernie, tak więc zarówno tendencje pozytywne, jak i społeczne patologie nie dochodziły do głosu w rzeczywistości „społecznego cmentarza”, administrowanego kłamstwem, wódką i pałką przez intelektualnych szmaciarzy, skundlone „elyty” i moralnych debili, którym czołobitne wasalstwo wobec kremlowskiej centrali dawało poczucie siły i bezkarności. W obliczu tak oczywistej w swych skutkach, choć przykrytej tapetą humanistycznej frazeologii i patriotycznej propagandy (!), a więc niejawnej deklaratywnie postawy władzy totalitarnej wobec społeczeństwa, wszyscy wiedzieli, „że wyżej dupy nie podskoczysz”, a więc powszechną była strategia „małej stabilizacji”, czyli zamykanie oczu na okrutne realia, a koncentrowania się na tworzeniu namiastek rodzinnego bezpieczeństwa, skupionego wokół ekranu telewizyjnego, w kolejce po pralkę i mięso i w piknikowej atmosferze wczasów pracowniczych. Ludzie nie wytrzymywali napięcia, strachu, widma utraty pozycji społecznej, zatracenie szans na karierę dzieci i minima wolności osobistej, więc nie kontestowali przestępczego systemu, tylko podczas biesiad alkoholowych opowiadali dowcipy polityczne i „pluli” na komunę, by nazajutrz uczestniczyć kornie w zebraniu partyjnym. I w takiej to atmosferze bierności i miernoty życiowej spadł na nas dramat Grudnia ’70. (Dok. nast.)
AntoniK
Ps. redakcja tekstu napisanego w 40-lecie Grudnia '70 (2010) Lech Lele Przychodzki. Dzięki!
Publicysta, poetą bywa, scenarzysta, satyryk radykalny, performer, fotograf i malarz. Humanista prywatnego sznytu, bez dyplomów, członek SDP. Od lat żyje w osobnej strefie dążenia do ludzkiej prawdy (czym jest Prawda?) poprzez dialog i introspekcję. Niezależny opozycjonista czasów PRL, inwalida po represjach komuszych. Mentalnie krzepki, czynny twórczo, uzależniony od życia, jako bezcennej przygody poznawczej, ale fizycznie - wrak życiowy. Pomimo tego - rasowy Trikster, szyderczo portretujący zło, poszukujący wytrwale dobra w wymiarze prywatnym i Ojczyzny Solidarnej. Patriota i obywatel, gardzi politycznym szambem i aktywnością "replik targowiczan" w starciu z "ministrantami" w spektaklu nad Wisłą. Współzałożyciel stowarzyszenia "Nasz Polski Dom", działającego na rzecz kultury polskiej i wsparcia potrzebujących... I tyle, aż tyle! Resztę pożarły gile, a koszatniczki schowały do piczki, o rety, minarety!
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura