Kult zmarłych istniał od zawsze w życiu "człowieka myślącego", od momentu rozbłysku ludzkiej świadomości. Wiara w życie pośmiertne jest rówieśnicą ludzkości. To więcej niż wiara, to przeświadczenie, wrodzony instynkt, to archetypiczne poczucie ciągłości i wieczności życia. Prawdopodobnie życie duchowe od zawsze związane było z magią i kultami religijnymi, z wolą człowieka wpływania na losy ziemskie i pośmiertne. W słynnej jaskini Chapelle-aux-Saints w środkowej Francji, w której już na początku XX wieku odnaleziono szkielet neandertalczyka w pozycji embrionalnej sprzed ponad 50 tysięcy lat, naukowcy odkryli trzy nowe groby z tej samej epoki. Badacze z francuskiego Państwowego Centrum Poszukiwań Naukowych i Uniwersytetu Nowojorskiego ustalili, że zarówno szczątki naszych dorosłych przodków, jak i dzieci zostały przykryte ziemią przyniesioną spoza jaskini, co według nich stanowi pierwszy niezbity dowód istnienia rytualnego pochówku zmarłych!
Zatem już neandertalczyk dumał nad zagadnieniem: ostateczność odejścia, czy "przejściowy" stan śmierci, po którym może nastąpić inne życie, ale gdzie: tu na ziemi, czy w zaświatach, oto jest pytanie! Jeśli było to możliwe, że zmarły członek gromady humanoidalnej pojawiał się w snach żyjących, czy mógł przyjść z innego życia, innej ziemi, innego świata, o jakim nic nie wiadomo, więc on istnieje, istnieje też świat alternatywny, nie rozpoznawalny dla tych, co żyją? Sądzimy więc, że człowiek zawarł w swojej mitologii i kulcie religijnym jako motyw wiodący kult zmarłych i wierzył w istnienie jakiegoś innego życia, życia niematerialnego, bezcielesnego. W jego mitologii było również miejsce dla kultu zwierząt, ich boskiej, zagadkowej mocy, kultu wilka, orła, czy niedźwiedzia i związanych z tym kultem zagadkowych obrzędów. Z mroków pradziejów człowieka wyłaniała się sztuka i rzemiosło artystyczne ludów tzw. oryniackich rozsiana na olbrzymich przestrzeniach Europy. Była to sztuka na usługach magii, choć nie wyłącznie, uprawianej przez starszych-szamanów-czarowników, mających poczesne miejsce w grupach rodowych. W tych czasach powstawały najstarsze w dziejach figurki ludzi i zwierząt, amulety i malowidła naskalne, będące ilustracjami do ceremonii inicjacyjnych i pozyskiwania mocy, figurki kobiet, wielkich matek, rodzicielek i karmicielek, symboli płodności agrarnej, a także wiecznego powrotu życia i ludzkiej płodności…
Służył temu prastary, prehistoryczny kult lunarny, który był kultem świętości życia i płodności, śmierci i zmartwychwstania, gdyż taki był widzialny cykl przemian niebieskich Księżyca. Przykładem tego były figurki zwane "Wenus", występujące we wszystkich rejonach świata, dzierżące symbole lunarne. Wenus z Villendorfu, czy ze słynnej steli z Laussel, to patronki życia, a także ofiar dla jego zachowania. Ofiary związane były ze rytualnym przezwyciężeniem śmierci na ziemi i dalszym żywotem w krainach zmarłych, a ofiary dedykowane umarłym i ich nieznanym, oby pomyślnym losom. Czasem krwawe, z żywego wroga, dla pozyskania mocy przez zwycięzcę i przekazania jej duchom, ofiary krwi istot żywych. Ale także od najdawniejszych czasów istnienia ludzkiej obrzędowości krwawą ofiarę zastępowal jej substytut, jako szczególny symbol, czerwona ochra, ten symbol nieśmiertelności życia, miłości do przodków, pamięci, bowiem nią to malowano kości zmarłych, co było wyrazem idei przezwyciężenia śmierci. Obrzędom pochówkowym towarzyszył także ofiarny kult czaszek i kult niedźwiedzi, wymagający ofiarnych tańców wojowników i czarowników w maskach i skórach zwierząt…
Z ofiarami na rzecz idei odrodzenia życia i całym rytuałem kultu bóstw płodności związane były zapewne przedstawienia naskalne, posążki bogiń i amulety. Pojęcie ofiary jest tak stare, jak stara jest historia wysiłków człowieka, zmierzających do wyjaśnienia swojego pochodzenia i pochodzenia świata, jego losów pośmiertnych i możliwości powrotu na ziemię, do powtórnego życia, czyli ponadczasowy archetyp reinkarnacji. Człowiek, jeszcze jako neandertalczyk, zaopatrywał swoich "drogich zmarłych" w ofiary na dalszą drogę życia, ofiary w postaci żywności i uzbrojenia. Zawsze kult płodności, odnowy życia, ludzkich ofiar i rytuałów pogrzebu, wyrażał się w uwielbieniu Wielkiej Matki, Pani Życia i Śmierci, Kosmicznego Łona, z którego wszystko wychodzi i do niego powraca. Gdy znajdziemy się już w kręgu religii historycznych, zobaczymy, że wszystkie one, nieodmiennie sięgają głęboko w prehistorię, są ludzkim zmaganiem z odkrywaniem tajemnicy istnienia. Z pewnym jednak zastrzeżeniem, gdyż prehistoria, to okres zwierzchniej władzy matriarchalnej, kobiece uszanowanie życia i tradycjonalizm, zaś powstanie cywilizacji miejskiej, to epoka dojścia do głosu „Synów Wielkich Matek”, Bogów Zmartwychwstałych, dominacji męskiego pierwiastka w ludzkiej cywilizacji. Wraz z tą epoką kończy się pewien typ ludzkiego pojmowania świata, intuicyjno-metaforyczny, pełen szacunku dla Natury, księżycowy w swej dominacji emocji i podświadomości nad racjonalnym ego…
Teraz sytuacja się odmienia, Jahwe odpędza od siebie Aszerę, Zeus jest dominatorem olimpijskim, a Ozyrys sternikiem „słonecznej barki”, zaś kulty Wielkich Matek schodzą do podziemia, przybierają charakter misteryjny, elitarny. Oficjalnie panuje „męskie ego i twardy racjonalizm”, owe tendencje w rycie kapłańskim mistycznie "wyniesione na niebiosa", zsakralizowana moc i kreatywność przeciwstawiona Naturze. Zaś Wielka Matka występuje w micie zmartwychwstania męskiego boga, zwycięzcy śmierci, symbolu wiecznego powrotu życia, solarnego eposu o dominacji świadomości nad intuicją, „czynienia sobie ziemi poddaną” w opozycji do „byciem cząstką Natury”... Egipski Ozyrys został zamordowany i poćwiartowany przez swojego brata Seta. Pozbierane, zaś jego szczątki zebrała i ożywiła Izyda. Grecki Adonis, kochanek Afrodyty, został stratowany przez dzika, w którego wcielił się zazdrosny o Afrodytę Ares. Do życia przywrócił go Zeus. Sumeryjski Dumuzi został zmielony w żarnach, po czym trafił do krainy umarłych. Wyprowadziła go stamtąd bogini płodności, Innana. Frygijski Attis przez namiętną miłość do bogini Kybele, Wielkiej Matki, popadł w szaleństwo i wykastrował się pod drzewem pinii. Wykrwawił się na śmierć, ale Kybele ponownie tchnęła w niego życie. Na koniec mit chrześcijański, a więc poczęty z Ducha Świętego w łonie Marii Dziewicy Jezus umiera na krzyżu, po czym wstępuje do piekieł, a trzeciego dnia zmartwychwstaje, wpisując się w bliskowschodnią mitologię, lub jak kto woli: jest to zmartwychwstanie historycznej osoby, Syna Bożego, kanoniczne wydarzenie nowej religii, chrześcijaństwa…
Skąd brała się (nadal bierze) odwieczna ludzka nadzieja na zmartwychwstanie, wiara w odrodzenie bogów, nadzieja na odrodzenie ludzkich dusz w nowych ciałach? Zapewne stąd, że kulty umierających i zmartwychwstających bogów były związane z wegetacją roślin i cyklami przyrody. Zatem w mitycznej oprawie losy bogów przypominały, to, co się działo ze zbożami – brutalnie ścinanymi ostrymi sierpami, tratowanymi i rozdrabnianymi kopytami koni lub wołów, zmienianych w chleb, co zapewnial ciągłośc ludzkiego życia. Następna figura metaforyczna, to posianie ziarna w ziemi, to oczywisty symbol pogrzebu, a spoczywanie w glebie, w ciemnościach, przywołuje na myśl ideę świata podziemnego, zaś kiełkowanie nowego zasiewu zboża, to nic innego, jak właśnie zmartwychwstanie boga i nadzieja na zmartwychwstanie wyznawcy...
Nasi przodkowie, Słowianie mieli kalendarz mieszany: Solarno-Lunarny. Święta wypadały trzeciego dnia po nowiu. Wierzono, że moc rosnącego księżyca dodaje mocy wszelkim magicznym obrzędom. Ich rytuały i święta zawsze odbywały się z udziałem przodków, którzy dawali żyjącym moc, bowiem oni także, jako duchy, wspólne z nimi oraz całą Przyrodą, Bogami, Boginiami i Półbogami w nich uczestniczą. Słowianie obchodzili dwa święta dedykowane zmarłym, czyli duchom przodków. Zgodnie z słowiańską koncepcją zaświatów, które dzielą się na: Zaświaty Górne, będące we władaniu bóstw niebiańskich (uranicznych) takich jak: Perun, Swarożyc, Świętowid czy Dażbóg, bóstwa solarne i Zaświaty Dolne (chtoniczne, wężowe) będące we władaniu „ciemnego boga„ Welesa, zwanego też Biesem, a każde o odmiennym charakterze. Słowianie wierzyli także w reinkarnację, ale z tą różnicą od hinduistycznej, że człowiek odradzał się tylko w ramach swojego rodu, a dusza wracała do rodzimej wioski z ptakami: lelkami i bocianami, stąd do dziś opowieść o bocianie, co dzieci przynosi, ale już „materialnie”. Współcześnie można znaleźć potwierdzenie, że wiara w reinkarnację wśród Słowian nie zginęła, a najwięcej wierzących w „wędrówkę dusz” jest w Czechach 35%, w Polsce 27, zaś w Rosji 16%, I choć nie ma już w nas dawnej wiary, to jej relikty siedzą głęboka w podświadomości współczesnych...
Święto Zmarłych, czyli dzień poświęcony ich pamięci, łączności z nimi, obchodzony był przez ludy Słowiańskie, jak wspomniano, dwa razy w roku, przy czym to ważniejsze przypadało pierwotnie w okresie wiosennym, zazwyczaj 2 maja. W Krakowie, co roku odbywa się tradycyjne Święto Rękawki (Rękawka), bezpośrednio związane z pradawnym zwyczajem wiosennego święta przodków. To wiosenne święto zmarłych, obchodzone około 2 maja, było związane z zaświatami górnymi, z chwałą i obecnością w odradzającej się Naturze bogów solarnych. Zwalczane przez chrześcijaństwo, ponieważ kolidowało z Wielkanocą i miało charakter dość frywolny, ekstatyczno-orgiastyczny, często określany mianem Nocy Walpurgi, nocy ogni na wzgórzach, pochodów tanecznych i kopulacji młodych par na ziemi, co właśnie zaczynała się odradzać i zielenić. Stare obrzędy trudno jednak zniszczyć, choć sens ich zaciera się z czasem, to współcześnie, w Górach Świętokrzyskich, ludzie 2 maja palą ognie na grobach…
Około drugiego listopada u Słowian Zachodnich obchodzone było drugie ze świąt przeznaczonych pamięci zmarłych, a związane z dolnymi, Wężowymi Zaświatami. Święto to miało charakter domowy i jak byśmy to dzisiaj powiedzieli – było po prostu prywatnym „seansem spirytystycznym”. Nie przebłagiwano, bowiem zmarłych, ale wywoływano ich duchy po imieniu i zaopatrywano na dalszą drogę w zaświaty. W nocy z pierwszego na drugiego listopada odbywała się „Uczta Dziadowska” zwana też „Ucztą Kozła”. Uczcie tej przewodził człowiek w rogatej masce (symbolizujący Welsa, pana podziemi) i gęślarz. W obrzędowej uczcie mogli brać udział tylko ludzie starzy i żebracy, czyli będący już “jedną nogą” w zaświatach. Postacie symboliczne na uczcie reprezentują Welesa, który był tzw. psychopomposem, przewodnikiem dusz, czyli przeprowadzał dusze z Zaświatów Podziemnych do Zaświatów Górnych, Wyraju, z których mogły one corocznie powrócić na ziemię wraz z ptakami i nowym życiem. Uczty "Dziadów", były to święta indywidualne, urządzane w domostwach, a żywi prosili „Dziadów”, ażeby imiennie wzywali zmarłych na ucztę, która miała podczas "obiaty" zaopatrzyć się w energię potrzebną do udania się do „Wyraju”. W najbardziej pierwotnej formie obrzędu dusze należało ugościć sowicie mięsiwem, miodem, kaszą i jajkami, aby zapewnić sobie ich przychylność i jednocześnie pomóc im w osiągnięciu siły i sprawności w wędrówce po zaświatach. Wędrującym duszom oświetlano drogę do domu rozpalając ogniska na rozstajach, aby nie błądziły i mogły spędzić tę noc wśród bliskich. Ten sam ogień mógł jednak również umożliwić wyjście na świat upiorom – duszom ludzi zmarłych nagłą śmiercią, samobójców, zmarłych nieświadomie. W tym celu rozpalano go zawsze na nieznanej mogile, a echem tego zwyczaju są nasze znicze stawiane na grobach…
W tę noc, czyli czas mistycznego zniknięcia podziału na sfery kosmicznej egzystencji, ontologiczne piętra Kosmosu, okna i drzwi musiały być otwarte, a o zachodzie Słońca należało rozpalić ognie na miejscach pochówków, bo świec w tym czasie jeszcze nie znano. Zapobiegało to nieświadomym śmierci zmarłym, czyli upiorom – nawi, aby wyszły na świat i zatruwały życie jeszcze na ziemi pracującym i wypoczywającym. Czas rozpalania ogni nie był przypadkowy, bowiem o zachodzie słońca odbywało się także rozpalanie stosu pogrzebowego, aby zmarły mógł wraz ze słońcem udać się do krainy Welesa. Zatem zmarli, którzy pozostawali jeszcze w Świętym Gaju (gaj pochodzi od starosłowiańskiego rdzenia goit - miejsce gojenia się duszy) mogli udać się szczęśliwie do dolnych zaświatów. Stare pieśni i ludowe zwyczaje kryją obrzędowość naszych przodków, kryją to, do czego tęsknimy i pragniemy powrócić, co jest naszą duchową spuścizna bo „cieniach zapomnianych przodków”, za czym dusza płacze….
Jeszcze w XIX wieku, zwłaszcza na wschodnich krańcach Polski, na pograniczu litewskim i białoruskim, dość powszechnie odprawiane były obrzędy ku czci zmarłych, zwane “Dziadami”. T właśnie ten obrządek opisał w swoim dramacie „Dziady cz.I” nasz wielki wieszcz literacki, ale mistyk także – Adam Mickiewicz. Wyobraźnia ludowa w tym dniu niezgodnie z naukami Kościoła ożywiała zmarłych, tak więc stawiano na ich grobach „obiatę”. Często urządzano na grobach ucztę, w której brali udział krewni zmarłego. Resztki potraw pozostawiano żebrakom… Do dziś praktykują to w Polsce Romowie, zwani popularnie Cyganami, biesiadując alkoholowo na grobach swych zmarłych, co często gorszy tradycyjnie myślących i czujących tabu „ziemi poświęconej” ortodoksyjnych katolików. Ale to przecież, jak nie nazwać, rodzaj współczesnej „repliki” słowiańskiego święta „Dziadów”!
Jednakże do dzisiaj na terenach wschodniej Polski, Białorusi, Ukrainy i części Rosji kultywowane jest wynoszenie symbolicznego jadła, w symbolicznych dwójniakach, na groby zmarłych w chrześcijańskie Zaduszki, ale dawnym, słowiańskim obyczajem. „Dziady” kultywuje też większość współczesnych słowiańskich ruchów rodzimowierczych, zwykle pod nazwą Święta Przodków. Zaduszki – współczesny odpowiednik pogańskiego święta „Dziadów” i tradycyjna nazwa katolickiego wspomnienia wiernych zmarłych, przypada na 2 listopada, w dzień po dniu Wszystkich Świętych. Tego dnia katolicy modlą się za wszystkich wierzących w Chrystusa, a którzy odeszli z tego świata nie zmazawszy wszystkich grzechów, a więc przebywają w czyśćcu. Współcześni rodzimowiercy słowiańscy odprawiając tradycyjne „Dziady”, składają obiaty i modlą się do Welesa, aby raczył dusze zmarłych szczęśliwie przeprowadzić z Dolnych do Górnych Zaświatów, a także te, które z różnych przyczyn nie mogą odnaleźć drogi do Krainy Podziemnej, jako Nawi, upiory błąkające się po ziemi. I tyle mojej „dziadowskiej opowieści”…
Na koniec trochę uzupełnień, czyli w co „Dziady” się przemieniały. Obchody Dnia Zadusznego zapoczątkował w chrześcijaństwie św. Odylon, opat z Cluny, jako przeciwwagę dla pogańskich obrządków czczących zmarłych w 998 roku. Na dzień modłów za dusze zmarłych - to geneza nazwy ,,Zaduszki” – wyznaczył pierwszy dzień po Wszystkich Świętych. W Polsce tradycja Dnia Zadusznego zaczęła się tworzyć w XII wieku, a z końcem XV wieku była znana w całym kraju. W 1915 roku papież Benedykt XV zezwolił, aby tego dnia każdy kapłan mógł odprawić trzy msze: w intencji poleconej przez wiernych, za wszystkich wiernych zmarłych i według intencji papieża. Potoczna nazwa Święto Zmarłych została wypromowana w czasach PRL i była elementem prób laicyzacji społecznych obyczajów. Używanie tej nazwy szczególnie na określenie uroczystości Wszystkich Świętych (1 listopada) jest w opinii Kościoła rzymskokatolickiego błędne i uporczywie korygowane. I tak ani Kościół, ani „komuna” nie lubiła tego święta, a było one popularne wśród ludu do tego stopnia, że trzeba było włączyć do kalendarza liturgicznego, podobnie jak te inne „starej daty”. Ale czyż nie jest czymś pierwotnym, archaicznym i głęboko ludzkim iść nocą cmentarną aleją, wśród morza pelgających płomieni zniczy, a z których każdy, to symbol duszy ludzkiej, co się jej czas i robak nie ima, odczuwać solidarność kosmiczną, duchowy wymiar życia, łączność z tymi, który byli i co będą na Ziemi, tak... Zaś kończąc kwestię, to do świąt, które odwołują się do wierzeń dawnych Słowian należą m.in. topienie Marzanny, Śmigus Dyngus, Zielone Świątki czy Dożynki. Wiele dawnych wątków wtopiło się również w Boże Narodzenie obchodzone w tym samym czasie, co mitreańskie święto Sol Invictus (obchodzone w starożytnym Rzymie, które Dniem Narodzin Jezusa, Bożym Narodzeniem, uczynił Konstantyn Wielki w roku 325), a także słowiańskie Szczodre Gody, tradycyjnie związane z ucztowaniem i wręczaniem prezentów, a choinka, to przecież Drzewo Życia, kosmiczna oś świata…
Zatem, kogo odwiedza dziś Południca, słowiańska śmierć, kobieta w bieli, czy może Płanetnik, ciągnący chmury na powrozie, a może Utopiec, wodny demon, czy jego siostra, Rusałka, duchy topielców, a może dopadają nas na cmentarzach Navi, upiory z innej epoki, co? Zapewne już nikogo, ale z pewnością śnią się nam często straszliwe zjawy - zoombi, upiory z Ulicy Wiązów, Godzille, wilkołaki, wampiry, bo w końcu musimy się czegoś bać, aby nie myśleć o śmieci, ot co!
I jeszcze kwestia, nie kultu, nostalgicznego święta, czy kontaktu z duchami, ale naszej pamięci o tych, co oddali życie swoje za przyszłośc naszej Ojczyzny, za jej pomyślność i chwałę, choć czsem ich ofiara była iluoryczna i nadaremna, ale wielka i chwalebna, bowiem dobro wspólne, Ojczyznę, umilowali bardziej niż siebie, ot co! Niech mi będzie wolno dokonać osobistego wyboru. Zacznę od mych dziadków: Antoniego i Ksawerego Karśnickich, co życie oddali w obronie Ojczyzny jako ochotnicy podczas Wojny Polsko-Niemieckiej we Wrześniu 1939, bohaterów z Westerplatte, Mokrej, Wizny, Mławy, Bzury, Jaworowa, Kocka, Helu, niezliczone ofiary wywózki Polaków z Kresów w głąb sowieckiego interioru, ofiary Mordu Katyńskiego 1940, zakatowanych w łagrach i konzentration lagrach, dalej wszystkich Żołnierzy Polskiego Państwa Podziemnego, co odali życie w walce z niemieckim i sowieckim wrogiem, lotników Dywizjonu 303 i innych obrońców Anglii, tych spod Tobruka, Monte Cassino, Boloni, Falleis, żołnierzy Niezłomnych, co walczyli, bo wierzyli w pomoc Zachodu, w III Wojnę i pogrom bolszewików, za Robotników Poznania 1956, Stoczniowców Grudnia '70, wszystkie ofiary stanu wojennego z 13 grudnia 1981, szczególnie Grzegorza Przemyka i ks. Jerzego, ofiary Katastrofy (zamchu?!) Smoleńskiej 2010, ofiary "seryjnego samobójcy" w III RP, przejechanych przez pijanych kierowców, zatopionych na morzu i przepadłych bez wieści, a także wszystkie niewinne ofiary koszmaru wojen, czystek etnicznych, potworności totalitarnej dyktatury - pamiętajmy o nich, pamietajmy, że żyli na naszej, wspólnej Ziemi, kochali i walczyli, cieszyli się i smucili, przekazali nam wiedzę i odwagę, chcieli lepszej Polski i lepszego Świata, nie doczekali! Niech pamięc o nich będzie dla nas generatorem dobra, mądrości i odwagi w nas, wspólnej woli i odważnego czynu, z których powstanie Nowa Polska!
*
AntoniK
Publicysta, poetą bywa, scenarzysta, satyryk radykalny, performer, fotograf i malarz. Humanista prywatnego sznytu, bez dyplomów, członek SDP. Od lat żyje w osobnej strefie dążenia do ludzkiej prawdy (czym jest Prawda?) poprzez dialog i introspekcję. Niezależny opozycjonista czasów PRL, inwalida po represjach komuszych. Mentalnie krzepki, czynny twórczo, uzależniony od życia, jako bezcennej przygody poznawczej, ale fizycznie - wrak życiowy. Pomimo tego - rasowy Trikster, szyderczo portretujący zło, poszukujący wytrwale dobra w wymiarze prywatnym i Ojczyzny Solidarnej. Patriota i obywatel, gardzi politycznym szambem i aktywnością "replik targowiczan" w starciu z "ministrantami" w spektaklu nad Wisłą. Współzałożyciel stowarzyszenia "Nasz Polski Dom", działającego na rzecz kultury polskiej i wsparcia potrzebujących... I tyle, aż tyle! Resztę pożarły gile, a koszatniczki schowały do piczki, o rety, minarety!
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo