Szanowni Państwo! W zeszłym roku, jesienią 2014 w gdańskim ECS miała miejsce premiera dokumentu w reżyserii Bartka Paducha (twórcy "Pułkownika Dąbka", drugiego reżysera "Czarnego czwartku") pt. "TOTART. Odzyskiwanie rozumu". Film miał swoich dwóch protagonistów: zbiorowego, czyli formację tranzytoryjną TOTART i jej zalożyciela w osobie Zbyszka Sajnóga. Latem roku 2015 zobaczyłem film raz jeszcze i zostałem nim zainspirowany... Film dobry formalnie, sprawnie zmontowany, dobrze umuzyczniony, ale osobiście przyjąłem go z niedosytem, bowiem przestawił wersję TORARTU, jako "samomitologizującego się mitu", czy "samonapędzającej się narcystycznej klaunady", a nie w wersji jego spiritus movens, ojca założyciela Formacji, Zbyszka Sajnóga, jako krzyku rozpaczy i gniewu "bezrękiego rycerza", eufemistycznie opakowanych w pstrą klaunadę i skandal, wołanie, aby nie mylić, za przyczyną "koniczej propagandy" treści, dramatycznych i fundamentalnych, z formą, na ten czas wybraną - skandalem i klaunadą. Film wywołał dyskusję, która przkroczyła granice merytoryczne filmu i dotykała spraw uniweralnych. Był przysłowiowym "kijem w mrowisko" myślenia o naszej przeszłości i teraźniejszości: przez pryzmat krytycznego rozumu lub "porawności politycznej". Poniższy tekst, to cz.I zapisu mych refleksji powstałych wokół filmu i postaw życiowych jego Bohaterów. Zachęcam do lektury, a także do obejrzenia filmu, pojawiającego się w kinach studyjnych w całej Polsce. Ciekaw jestem, czy będzie miał dla Państwa ten ładunek inspirujący do refleksji i dyskusji nad kondycja mentalną Polaka. Pozdrawiam. AntoniK
*
TOTART.
Kij w mrowisko, czyli nie ma tego złego,
co by bokiem nie wyszło „poprawnym politycznie”…
Wprowadzenie
Po przeczytaniu Listu Otwartego Zbyszka i uczestnictwie w festiwalowej dyskusji po projekcji filmu w ECS, poczyniłem wiele osobistych zapisków, które rozdęły się do rozmiarów wielkiego elaboratu, ale nie o „me widzenie rzeczy” tu chodzi, ale o sprawy zasadnicze, pytania o naszą aktualną kondycję kultury, człowieczą uczciwość i dramatyczną kwestię „niczeańską”, a mianowicie: „kto włada historią, ten tworzy teraźniejszość”. Film był z założenia historią TOTARTu i także jego Protagonistów współczesnością. Był z założenia, ale de factostał się jedynie „tubą propagandową” mitologii już wylansowanej, jednostronną prezentacją dokonań na polu „zbiorowej klaunady”, demonstracją skandalizującej formy, za którą ukrywał się postulat ideowy postawiony przez Zbyszka Sajnóga, a mianowicie: „pytanie o kondycję człowieka w osaczeniu totalitarnym, po wojennym koszmarze, który nie miał moralnego katharsis, więc skutkował stanem permanentnej, narodowej traumy”. Pytanie dramatyczne i dociekliwe, do którego artystycznego dociekania używano w działaniach wspólnych TOTARTu narzędzi równie dramatycznych, co groteskowych, walczono z powszechną głupotą i uśpieniem „cepem absurdu” i „elektrowstrząsem” przekraczania tabu kulturowego. To była, że tak zdefiniuję, „społeczna homeopatia”, leczenie posępnego, politycznego absurdu przy pomocy absurdu prześmiewczego, sztubackiej „gęby”, klaunady formalnej dla uzyskania refleksji i „przebudzenia” odbiorców dla stawiania czoła komunistycznemu osaczeniu. Zatem strategia klaunerskiego prześmiewstwa miała swój kontekst, nie aspirowała do „uniwersalnego narzędzia zwalczania zła”, dlatego więc Zbyszek miał dużo trudności z wypracowaniem „FORMY NA MIARĘ CZASU” po pozornych przemianach roku 1989. Zbyszek szukał odpowiedzi na nowe wyzwania, szukał w sobie odpowiednich klimatów moralnego i intelektualnego buntu, przymierzał się nawet udanie, ale przyszło „mentalne tąpnięcie”, wszedł w „ciemną noc duszy”, oddał się na terapię pod skrzydła Kacmajora, na zesłanie do sekty, nie chciał alternatywy psychiatryka, jego wybór, pytanie – czy dobry? Zapewne udzieli na to odpowiedzi. Ale pozostało rozżalenie wielu jego „giermków intelektualnych”, a rzeczywistych „młodszych braci”, „duchowych apostołów”, których boleśnie osierocił…
I tu mój pierwszy zarzut, choć nie adresowany personalnie, ale zawsze kiedy opisujemy zjawisko, zasadniczo interesuje mnie odbiorca. W filmie nie było głosów odbiorców, historycznych świadków działań TOTARTu. Ani namaszczonych, krytycznoliterackich, ani kumplowskich, relacji licznych obserwatorów, co mieli wiele, twórczego, często odkrywczego do powiedzenia. Nie było przeciwwagi dla „pasji mitologicznej” kilku Protagonistów filmu, a także wypowiedzi „demitologizujące” Zbyszka nie zostały w całym spektrum przedstawione. Powstała, więc „hybryda filmowa”, zaśpiew zadowolonych, ulokowanych w strukturach maskultury III RP „Klaunów” i „votum separatum” Zbyszka, nie tak czytelne, aby odbiorca dowiedział się, że dokonania TOTARTu nie były tylko „sztubacką klaunadą”, ale „dramatyczną szamotaniną, walką o prawdę czasu w formie „nadwiślańskiej donkiszoterii”. Zatem, kto rozumie prawdziwe przesłanie dzieła Servantesa, ma klucz do zrozumienia TOTARTu. Don Kichote, to poważny, solenny rycerz, ale walczący o swoje w groteskowej formie, bo taki jest jego wybór. TOTART także wybrał pomiędzy „sztubacką hecą”, a klasyczną, polityczną batalią, wybrał język swego sprzeciwu. Ale po obejrzeniu filmu „Totart. Odzyskiwanie rozumu” odbiorcy nie będzie łatwiej pojąc ten mechanizm, bowiem film utrwalił stereotypy, a nie dotknął Prawdy. Nie odcedził złotych samorodków od szlamu. Był o krok od dotknięcia sedna sprawy, nie uczynił go, epatował szlamem. Tak…
Co z tego wyszło…
Film o TOTARTcie, to przysłowiowy „kij w mrowisko”, być może nie zaplanowany w tym wymiarze przez Protagonistów i Reżysera, ale tak wielki potencjał „duchowego dynamitu” rozpętany przez młodych artystów nie zmieścił się w formule komercyjnego filmu, jaką ostatecznie przyjął Reżyser, ale musiał znaleźć swe ujścia poboczne, także w formie rejestrowanych medialnie komentarzy i Listu Otwartego Zbyszka, który wyjaśnił skrupulatnie, jak film rozminął się z jego oczekiwaniami, a On był przecież Spiritus Movens TOTARTu! Zatem jego głos, założyciela i ideowego „programisty”, powinien się liczyć, ba powinien być wskazówką, co istotnego, merytorycznie i w odbiorzr społecznym, przekazał TOTART, jako ponadczasową spuściznę, a zatem co było ziarnem, a co plewami szczeniackich, obrazoburczych ekscesów i estradowego komedianctwa, bez istotnej wagi intelektaualnej i refleksyjnej, ale po latach stanowiących ową barwną „legendę TOTARTu. I właśnie przeciw tej legendzie, przeciw barwnemu naskórkowi zjawiska społecznego i intelektualnego zwanego TOTART występuje ze swym sprzeciwem, swym votum separatum Zbyszek. Doskonale to rozumiem, są też na ten stan rzeczy odpowiednie przysłowia np. „nie ucz ojca robić dzieci” czy porzekadła: „teraz już wiemy, co autor chciał przez to powiedzieć”, więc niezadowolenie Zbyszka z wykreowania wizerunku „Konfraterni Klaunów i Jajcarzy”, miast ludzi tragikomicznie broniących swej ludzkiej tożsamości i przełamujących marginalność i anonimowość w bezbarwnym tłumie „mas ludowych”. Zbyszek chciał upublicznienia swojej prawdy. Zwyciężyła i poszła w świat „prawda ekranu”, część prawdy o zjawisku przepuszczona przez filtr komercji, aprobowana przez widzów i takżę przez Konika, jako czołowego automitologa i kolportera idei „wiecznie żywego TOTARTu”. Ale co najważniejsze, film niezamierzenie, ale skutecznie wywoląl niespodziewaną dyskusję na tematy mocno przekraczające faktografię i mitologię formacji tranzytoryjnej TOTART i jej roli społecznej w scyłkowym okresie PRL…
Dyskusja prawie narodowa
I tak z dyskusji o samym filmie stał się dyskusją o prawdziwym obliczu naszej kultury… Kultura jest zjawiskiem żywym, trochę nieobliczalnym, ale postrzegana w optyce „poprawności politycznej” jest tylko „właściwą interpretacją”. Wiadomym jest, że to „historyk pisze historię”, a nad nim wisi „bat ideologiczny”. Po recepcji filmu o TOTARTcie możemy uświadomić sobie także, że to Reżyser lansuje „poprawną wersję kultury”, bowiem TOTART jest zjawiskiem kulturowym, nie gastronomicznym czy skatologicznym. Można zapytać, dlaczego tak postępuje, ale pytanie jest retoryczne. W tym pytaniu nie ma złośliwego oskarżenia, jest analiza zakamuflowanego, negatywnego zjawiska. Za państwowe pieniądze nie powstanie nic „niesłusznego”, dlatego też „dobry reżyser”, mając doświadczenia, wie jak „sprawę naświetlić”. Wie zatem, że jest we władzy demonów, które sprawią, że odniesie sukces, lub zamknie sobie do niego drogę. Wie to intuicyjnie, nie koniecznie cynicznie. Te demony, to „poprawność polityczna” i „oglądalność”. Proszę o wskazanie polskich, współczesnych reżyserów, co kpią sobie z tej demonicznej uzurpacji. I dlatego Bartek Paduch nie czuje „nacisku cenzuralnego”, bowiem stosuje powszechnie praktykowaną w Kraju Nad Wisłą „racjonalną” postawą reżysera…
Jako uczestnik filmu, Przyjaciel „Aktywistów” TOTARTu, ze szczególnym wskazaniem Zbyszka, nie mogę się uchylić od publicznego zabrania głosu w tej wielce symptomatycznej kwestii. Bo to nie tylko niezrozumienie odwiecznego, sztubackiego dylematu: ”co poeta chciał przez to powiedzieć”, co TOTART wykrzyczał konwulsyjnie i groteskowo na forum społecznym, ale sprawa wielce złożona, bowiem poetów, muzyków i malarzy było wielu, nie stanowili kolektywu, ani ideowego monolitu, ale wieloaspektową „Konfraternię Twórców”. Dlatego też każda wypowiedź wymagała rzetelnej, szukającej „obiektywnej prawdy”, zrozumienia przesłania (nie tylko jednostkowej eksplikacji, ale także krytycznego komentarza), przedstawienia filmowej odpowiedzi. Zresztą w mniemaniu Zbyszka, na podstawie zarejestrowanego z nim materiału, z Jego strony taka odpowiedź padła, wystarczyło ją jedynie filmowo ujawnić. O tym decydował Reżyser, bowiem było to „języczkiem u wagi” dla dalszych losów filmu. Zbyszek dotknął sedna, nazwał rzeczy po imieniu, nie zastosował „retoryki zastępczej”, a więc zbliżył się do „prawdy czasu”. Odcedził od „klaunerskiej formy” wielce dramatyczną, mającą cechy pytania o ludzkie pryncypia, „rzeczywistą treść” działań TOTARTu. Jednak zwyciężyła „prawda ekranu”. Jak w dawnej piosence „video zabiło gwiazdę radiową”, tak teraz idea „oglądalności i poprawności politycznej” zdeformowała, spłyciła przesłanie filmu, ale dała mu przepustkę na ekrany. Ten fakt może być dla wielu współczesnych „konsumentów kultury masowej” zrozumiały, ale dla Zbyszka nie, a także nie dla mnie. Dlatego kreślę te słowa…
Osobista refleksja o TOTARTcie
I dlatego właśnie muszę się z Państwem podzielić refleksją, moim osobistym odczytaniem całego „opisu zajścia”, jakim było narodzenie, droga życia i dramatyczny zgon formacji tranzytoryjnej TOTART. Zapewne wszyscy znają bajkę-przypowieść „Uczeń czarnoksiężnika”, którą w formie ballady utrwalił literacko Johan Wolfgang Goethe. Jest to opowieść o tym, że jeśli chcesz panować nad żywiołami, musisz być Mistrzem, a nie adeptem, co traci głowę, nie panuje nad ogromem ryzykownego dzieła, nad Opus Magnum. W przypadku TOTARTu, to całkiem konkretnie - demonami podświadomości wyzwalanymi poprzez łamanie tabu kulturowego i artystyczne, szaleńcze transgresje. Tu stał się ten sam dramat, co w literackiej przypowieści, wyzwolone „ciemne siły” i zadufanie w bezkarności, że wykpić można całokształt życia, nie zostawić miejsca na afirmację, wszystko zamienić w „potworny młyn negacji”, okazało się to zgubne dla kontroli nad artystycznym prowokowaniem i umiejętnym wyjaśnianiem, co kryje się za „demonicznym teatrem klaunady”. W pewnym momencie zabrakło „Akcjonistom” wiedzy, czemu służy ten spektakl absurdu, czy za jego sceną kryje się cel, gdzie prowadzi sens narracji dramatycznej, jaki jest sens tej rozkiełznanej klaunady. Zakończyło się to dramatycznie… Nowy kontekst społeczno-polityczny po ”transformacji systemowej” 1989 roku wymagał namysłu, refleksji, zmiany aparatury „egzorcyzmującej”, nowych technik walki ze złem, bowiem wyraźnie widać było, że „partia nie ta sama, ale taka sama”. Zbyszek widział pozorność przemian, ich etykietalny fałsz i niecne praktyki za zasłoną entuzjastycznej propagandy „nowego sukcesu”, opracowywał strategiczne „przegrupowanie sił intelektualnych” i zmodernizowane uderzenie artystyczne na nowe „demony życia społecznego” i polityczne konstelacje nowego kłamstwa i nowych masek aktorów sceny politycznej, niby wyzwolicieli spod władzy totalitarnej, a de facto „budowniczych nowego muru”. Zbyszek, określany pseudonimem „Mesjago”, nie miał jednak gotowych recept na nowe wyzwania i nowe zagrożenia, choć napisał i opublikował swe sontety dotyczące obaw wobec coraz bardziej widocznych mankamentów „pejzażu po transformacji”, wykazując wiele trafnej krytyki , dotykającej kulis i konsekwencji „zmowy w Magdalence”. machina telewizyjnej kariera TOTARTu się kręciła, szedł odcinek za odcinkiem „Dzyndzy Lyndzy”, a więc klaunada brał górę nad nowym, krytycznym oglądem spraw ważnych…
Uczeń Czarniksięznika
A więc z nagła, podobnie jak baśniowy uczeń czarnoksiężnika, Zbyszek zaczął tracić kontrolę nad „rozpętanymi żywiołami” i jako człowiek o wielkiej wrażliwości emocjonalnej, wczoraj „król życia”, teraz przerażony „uczeń czarnoksiężnika”, nie udźwignął brzemienia odpowiedzialności, nie spacyfikował dawnych obyczajów błazeńskich i zachowań szaleńczych, nie „wynalazł” nowej aparatury artystycznej, nie odnalazł w sobie psychicznej figury Mistrza, aby okiełznać destruktywne siły. Przeliczył się, ale błądzić jest ludzką rzeczą. Nie miał sił i jasności umysłu, aby rozpocząć zdyscyplinowane, klarowne programowanie wspólnych działań dla TOTARTu, pisanie nowych manifestów, krytycznych „sontetów” na nową miarę. Doznał czegoś na kształt tego, co nazwać można: „zawładnięciem przez mrok wewnętrzny”, czego doświadczył Nietsche, kiedy zimą 1889 roku w Turynie zobaczył katowanego batem konia, a nie odnalazłszy męskiej odpowiedzi na ten potworny dla niego fakt, abdykował ze świadomości, uciekł w mrok szaleństwa przed koszmarem świata. Samozwańczy „uczeń czarnoksiężnika”, mianowany zaszczytnym tytułem „Guru”, Zbyszek Sajnóg z roli Demiurgosa abdykował pod wpływem zewnętrznych perturbacji i wewnętrznego ciśnienia mentalnego, psychotycznej eksplozji podświadomości, do dramatycznej roli ofiary własnych, choć zespołowo powielonych „igraszek z mrokiem nierozpoznanym”. Zawsze kierujący się ideą dobra, gardzący przemocą polityczną i machiną kłamstwa, Molochem historii i złem przebranym w strój dobra, walczący o godny kształt życia i zacność człowieka, choć czasem przy użyciu „niegodnych technik” (samokrytycznie), stał się nagle „drżącą trzciną myślącą”, z kreatora zamienił się w zdruzgotanego psychicznie, bezradnego człowieka, poszukującego ratunku. Nie jemu jednemu się to przytrafiło, wspomniałem już uprzednio o Fryderyku N, co nie udźwignął potężnego superego, mitu Zaratustry i runął w ostateczny mrok. A co spotkało Wojaczka, Bursę, Krzysztonia czy Stachurę? Zbyszek jednak pokonał „inwazję mroku” i przeżył, jednak za dużą cenę. Zbyszek kierując się czystym instynktem samozachowawczym zrezygnował z samodzielnego i krytycznego myślenia i ratując się przez ostatecznym szaleństwem wybrał kierowane przez „dewocyjnego satrapę” - Kacmajora, posłuszne i bezwolne życie w sekcie. Nie mam sądzić, czy był to akt dezercji, czy odruch samozachowawczy, ratunek przed ostateczną destrukcją mentalną, a nawet śmiercią. Nie cynicznie i nie z premedytacją zacytuje Pismo: „kto jest bez winy, niech rzuci kamieniem”…
Między wolą, a jej ziszczeniem…
Zawsze, a w przeszłości zdarzało się to często, nie miałem jednoznacznej odpowiedzi na pytanie: o co właściwie chodziło ludziom z TOTARTu? Do dziś nie wiem, a i film Bartka Paducha, choć w jego powstawaniu uczestniczyłem, nic mi nie rozjaśnił. Zatem jest TOTART naszym współczesnym popkulturowym Sfinksem, tajemnicą bez tajemnicy, teatrem groteski bez reżysera, który to reżyser właśnie przeszedł jakościową transformację. Wiem tylko, że TOTART wzbudzał trwożne podejrzenia i złe prognozy w środowisku gdańskiej SB-cji, a na aresztowanie ich grupy odbywającej „tajną naradę” z aktywistami RSA oddesygnowali dużą, kilkunastoosobową grupę wzmocniono oddziałem ZOMO. Dlaczego się bali TOTARTU? Dobre pytanie, bowiem może wiele wyjaśnić. Zapewne Solidarność, KOR czy KPN były dla SBcji czytelne, rozszyfrowane i spodziewane w swych działaniach, natomiast TOTART był nieobliczalny, groźny w swym absurdzie, bowiem w ramach heppeningu miast gównem w widzów mogli zacząć rzucać granatami w ZOMO, oblewać patrole MO „zalzajerm”, czy też podpalać posterunki milicji ostrzeliwując je bombami fosforowymi miotanymi z katapulty. Na przykład. A może mieli w planie nabycie walizkowej bomby jądrowej i jej detonację w Pajacu kultury? Nie wiemy i tego. Zapewne wiele nie wiemy, ale co miało się zdarzyć pomiędzy ustami konsumenta, a brzegiem puchary podniesionego przez „mistagogów” TOTARTU, nie wiemy naprawdę NIC. Kiedy dziś rozmawiam ze Zbyszkiem, co miał przekazać istotnego TOTART, jako konfraternia różnorodnych twórców, odpowiada, że de facto sam dziś nie wie, ale na pewno nie, że życie jest pochodem błaznów, a sztuka wypinaniem dupy, ale jak doszło, że tego typu narzędzia „formalne” zostały użyte dla wyrażenia przemożnej niemocy, czarnej rozpaczy i młodzieńczego gniewu w państwie „realnego socjalizmu” i w Europie po holokauście, po zwyrodnieniu człowieka do roli producenta mydła z ludzkiego tłuszczu, nie jest w stanie wytłumaczyć jasno, bowiem „nieprzeniknione są ścieżki boże”. Mówi zawsze o potrzebie zadawania pytań i czekania na odpowiedź. Cierpliwego czekania. Zatem, kiedy zadaje się pytania, dobrze i w dobrej wierze, a on to starał się robić prowadząc TOTART na Bastiony Imperium Zła, a zadawszy je, doznał zmysłów pomieszania i wymagał „sezonu w sanatorium pod klepsydrą” (w jego przypadku – pobytu w sekcie), gdzie poprzez codzienną pracę, fizyczną i aktywność na rzecz wspólnoty spacyfikował nadęte i dyktatorskie EGO, uciszył wzburzone odmęty duszy, sprowokowanej eksperymentami „budzenia demonów i powoli zaczął powracać odo świata. Co było dalej, to oddzielny rozdział, materiał na niezwykły film… A teraz moje przypuszczenie – Zbyszek otrzymał odpowiedź na zadana pytania i teraz udziela wiedzy, która nań spłynęła. Pisze książki, publicystykę, jest wspóautorem dramatu, a także suwerennym autorem albumu, niosącego zapis i ilustrację boleśnie doświadczanego życia w „atrapie miasta”, czyli w Gdańsku, zarządzanym korupcyjnie i wedle wizji urzędniczej. „Na przykładzie Gdańska” albumu mądrego i wizjonerskiego widzenia rzeczy, nie chciało, mimo wielu wspólnych punktów widzenia, wydać gdańskie środowisko prawicowe, bowiem on nie ich „towarzysz partyjny” i nie obchodzi go ich żałosna polityczna celebra. Tyle w tej kwestii, bowiem niedelikatnie pytać, kto jeszcze z grona protagonistów TOTARTu taką odpowiedź otrzymał i co zrobił z jej przesłaniem…
cdn. AntoniK
Publicysta, poetą bywa, scenarzysta, satyryk radykalny, performer, fotograf i malarz. Humanista prywatnego sznytu, bez dyplomów, członek SDP. Od lat żyje w osobnej strefie dążenia do ludzkiej prawdy (czym jest Prawda?) poprzez dialog i introspekcję. Niezależny opozycjonista czasów PRL, inwalida po represjach komuszych. Mentalnie krzepki, czynny twórczo, uzależniony od życia, jako bezcennej przygody poznawczej, ale fizycznie - wrak życiowy. Pomimo tego - rasowy Trikster, szyderczo portretujący zło, poszukujący wytrwale dobra w wymiarze prywatnym i Ojczyzny Solidarnej. Patriota i obywatel, gardzi politycznym szambem i aktywnością "replik targowiczan" w starciu z "ministrantami" w spektaklu nad Wisłą. Współzałożyciel stowarzyszenia "Nasz Polski Dom", działającego na rzecz kultury polskiej i wsparcia potrzebujących... I tyle, aż tyle! Resztę pożarły gile, a koszatniczki schowały do piczki, o rety, minarety!
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura