Życie w mieście nie musi oznaczać życia w warunkach nienaturalnych. Miasto to przecież ekosystem, a od naszego świadomego kreowania jego przestrzeni zależy, czy jest to środowisko patologiczne, czy zaspokajające ludzkie potrzeby wszelkich kategorii. Miasto jest żywym organizmem, który rośnie, przeobraża się, nabiera urody lub potwornieje w zależności od poziomu świadomego i twórczego udziału mieszkańców w procesie jego rozwoju. Styl owych przemian jest zawsze wyrazem duchowych napięć i psychicznych potrzeb zamieszkujących miejski organizm ludzi. Brak stylu, zamęt i pokraczność to wyraz upadku lokalnej kultury, wygaśnięcie ducha miejsca. Miejski ekosystem składa się zatem z naturalnego ukształtowania terenu. układu urbanistycznego, naturalnie i sztucznie wyhodowanych obszarów zadrzewionych, zwierząt z wyboru lub przymusu zasiedlających miasto, oraz populacji ludzkiej i jej duchowego i pragmatycznego potencjału psychicznego. Taka ekologiczna całość oddziaływuje na siebie wzajemnie, tak więc przestrzenny wizerunek miasta kształtuje kondycję psychiczną jego mieszkańców i wpływa na ich życiową aktywność. Miasto odhumanizowane, martwa przechowalnia dwunożnych termitów, pozbawione enklaw przyrody degraduje i wyjaławia psychicznie człowieka. Bo przecież człowiek pozostaje nadal integralną częścią natury, a miasto jest jego środowiskiem naturalnym, choć przez niego powołanym do istnienia, podobnie jak gniazdo ptasie, czy mrówczy kopiec.
Lecz prócz odwiecznych praw natury ludzkim życiem rządzi nowy, twórczy paradygmat. Tym duchowym, ukrytym mechanizmem przemian jest mit. Jeśli zabraknie go w psychicznym wymiarze ludzkiej zbiorowości, ciągłość rozwoju życia ulega zerwaniu, jałowieje jego potencjał duchowy, a codzienny kształt egzystencji ulega zwyrodnieniu. Ów schemat degradacji przekazywany jest następnym pokoleniom jako spuścizna zmarniałej i upadłej kultury. Przyzwolenie na egzystencję w zdegradowanym pejzażu miasta, zastąpienie praw natury prawami ekonomii, a piękna i mitycznego wymiaru przestrzeni naskórkowym pragmatyzmem i funkcjonalnością, oto ślepy zaułek kultury i perspektywa marnej i bezsensownej wegetacji przyszłych pokoleń. Bo to przecież nie idea miasta jest nieludzka, lecz jej podporządkowanie nieludzkim mechanizmom czyni z przyjaznej, macierzyńskiej przestrzeni betonowe więzienie. Nie ekonomiczny, industrialny, czy strategiczny, lecz wkomponowany w naturalne otoczenie i w harmonii między estetyką, a pragmatyzmem, taki wymiar miasta, to elementarna potrzeba człowieka!
Mit o wygnaniu Adama i Ewy z Raju przez zagniewanego Jahwe jest symboliczną, mityczną opowieścią o wykluczeniu człowieka ze środowiska przedludzkiej natury. Świadomość, która wyróżnia człowieka spośród innych “kreatur” jest jego wielkim skarbem, a zarazem przekleństwem. Oto nie może już uczestniczyć w sposób “niewinny”, czyli bezrefleksyjny w życiu przyrody, lecz “w pocie czoła musi czynić sobie ziemię poddaną”. Natura staje się dla niego niepojętym i groźnym żywiołem, kaleczącym ręce i stopy, niosącym śmiertelne żniwo zarazy, pochłaniające piekło powodzi i chaos zniszczeń trzęsień ziemi. Od natury musi się przeto odseparować swym kruchym, ludzkim porządkiem. Lecz w miejskich murach, które są granicą ludzkiego świata otoczonego chaosem natury jest także miejsce na oswojoną, przyjazną człowiekowi formę przyrody. Jest nią ogród. Ogród jest wyrazem twórczej ingerencji człowieka w porządek natury, partnerskiego podejścia do jej tajemnicy i potęgi. Jest także przejawem ludzkiej zdolności do dostrzegania magicznego piękna przyrody, wzbogacania go o twory swej wyobraźni, a także umiejętne eksponowania zjawisk samych w sobie doskonałych. Ogród jest zatem dziełem sztuki. Ogród jest składnikiem ludzkiego porządku, który łączy go łagodnie z potężnym i groźnym żywiołem natury. Ludzka zdolność do komponowania elementów naturalnych takich jak: roślinność, woda, rzeźba terenu i symboliczne budowle, tworzy zadziwiający paradoks “nienaturalnego porządku natury”. Daje to nieodmiennie wrażenie baśniowości i magiczności, a więc wizji “Raju odzyskanego”. Ten rytualny gest odbudowy mitycznej harmonii współistnienia z naturą towarzyszył kulturze człowieka od czasów najdawniejszych. Historia sztuki tworzenia ogrodów jest zapisem duchowych i estetycznych przemian ludzkiego umysłu na przestrzeni wieków. Jest kroniką wzlotów i upadków ludzkiej kultury.
Historia ogrodów zaczyna się już w starożytności. Około 3000 lat p. n. e. w Sumerze i Egipcie powstały pierwsze ogrody. Były to tereny wypoczynkowe dla ludzi dobrze urodzonych, a ich centrum był sztuczny, zarybiony staw, wokół którego położone były klomby kwietne i kompozycje pnączy na drewnianych konstrukcjach. Na obrzeżach ogrodu znajdowały się pawilony rekreacyjne i gaje złożone z palm i sykomor. Wielką sławę zdobyły w starożytności wiszące ogrody Babilonu, zaliczone w poczet cudów świata, a zbudowane za czasów króla Nabuchodonozora II w VII w. p. n. e. Przylegały one do wewnętrznego pierścienia murów miejskich przy Bramie Isztar. Tworzyły zespół 4 schodkowych tarasów o wysokości 22 m, podtrzymywanych przez kolebkowo sklepione korytarze wzniesione z wypalonej i niewypalonej cegły. Ich dachy pokryte były substancją bitumiczną i płytami ołowianymi, na których usypane były warstwy ziemi i poprowadzone systemy nawadniające. Rosły tu kwiaty, krzewy i drzewa, zwłaszcza palmy daktylowe, dawczynie pokarmu, włókna i oleju, których korony wystrzelały ponad blanki murów. Ideą budowy tych unikalnych architektonicznie ogrodów było symboliczne wywyższenie, jako znak królewskiego prestiżu w tym nizinnym, pustynnym kraju, tęskniącym do majestatu gór krain sąsiednich. Inna idea przyświecała powstaniu greckich gimnazjonów, a mianowicie wychowanie młodzieży, jej edukacja umysłowa i zdobywanie tężyzny fizycznej. Na terenie sztucznie zadrzewionych platanami, oliwkami, wiązami i topolami gajów znajdowały się baseny, pawilony, posągi bogów i bohaterów, ołtarze, a także domy ćwiczeń i czasem stadiony. Gimnazjony były pierwszymi w historii publicznymi założeniami ogrodowymi na świecie. Nie mniej popularne były ogrody w cesarstwie rzymskim, a szczególnie ich odmiana w wewnętrznym dziedzińcu domostwa, zwanym perystylem. Ogród perystylowy posiadał centralnie położony basen, fontannę lub kaskadę wodną, kwietniki i obsadzony był drzewkami pomarańczowymi i mirtowymi. Otoczony były krytą kolumnadą krużganka. Niektóre posiadały znaczne rozmiary, nawet do wymiaru 22x25 m. Najstarszym ogrodem publicznym Rzymu był Ogród Pompejusza założony w 51 roku p. n. e. na wzór grecki. Tworzyły go gaje laurowe i platanowe, aleje bukszpanowe i stawy, a całość otaczała kolumnada portyku. Przykładem zaś ogrodu cesarskiego jest Villa Hadriana w miejscowości Tibur pod Rzymem. Centralnym założeniem ogrodowym był wykopany sztucznie na dnie doliny kanał o długości 228 m., do którego woda doprowadzano akweduktami. Wzdłuż kanału ustawione były marmurowe posągi bóstw na wzór greckich kariatyd. Był tam też taras widokowy i fontanna, a całość otaczały gaje i łąki. Niezwykle piękne i wyrafinowane były ogrody arabskie w Hiszpanii, a zwłaszcza Alhambra pod Granadą z XIV wieku, choć największy ogród tego typu mieści się do dziś w Alkazarze na terenia Sewilli. Ogrody pałacu Alhambra to patia, czyli zaaranżowane przestrzennie dziedzińce zamkowe, a najbardziej znane to Dziedzińce: Królewski, Mirtów i Lwów. Nazwa tego ostatniego pochodzi od marmurowej fontanny, której strzegło symbolicznie 12 kamiennych lwów. Wysypany żwirem dziedziniec dzieliły na cztery części kanały irygacyjne, a porastały go kwiaty i drzewka pomarańczowe. Czworokątny dziedziniec otaczała koronkowa kolumnada krużganka. Założenie owo powstało w XIV wieku i dobrze zachowało się do dziś. Renesansowe ogrody włoskie reprezentuje rzymska Villa Medici, powstały w 1550 roku ogród rezydencyjny przy starych murach rzymskich. Podstawowy kierunek kompozycyjny wyznaczał pałac, plac z fontanną i parter kwiatowy. Kwatery boczne prócz kwiatów zapełniały zioła i drzewa owocowe, co nadawały im użytkowy charakter. Całość otaczał mur, co podkreślało elitarny charakter obiektu. Sygnalizuje to fakt, iż ogród był cennym, hołubionym dziełem sztuki, nie zawsze dostępnym dla publicznych penetracji.
Niestety współczesny charakter przemian cywilizacyjnych sprawia, iż apogeum rozwoju sztuki zakładania ogrodów mamy za sobą. Czyż nie jest to sygnał ostrzegawczy i powód do głębokiej refleksji? Współczesny człowiek zatracił naturalną skłonność do ładowania swych witalnych i mentalnych akumulatorów ożywczymi energiami natury poprzez bezpośredni kontakt z jej mitycznym żywiołem. Pojęcie “naturalność”, czyli skłonność, tęsknota, czy snobistyczny pociąg do bezinteresownego, pierwotnego piękna jest jedynie naskórkową modą, a nie głęboką potrzebą. Lecz to właśnie spontaniczny zachwyt majestatem natury, mistyczna fascynacja tajemniczym żywiołem, ma niewątpliwy wpływ na “łagodzenie obyczajów”, czyli obniżenie napięć agresywnych, lęku i alienacji, a także jest stymulatorem refleksji o głębszym sensie ludzkiego życia. To właśnie natura była obiektem mistycznego zachwytu i stymulatorem duchowych doświadczeń starożytnych i średniowiecznych pustelników chrześcijańskich, zakonu islamskich derwiszów, tańczących w transie symboliczny ruch ciał niebieskich, twórców i kontemplatorów klasztornych wirydarzy, ogrodów symbolizujących rajski porządek natury, czy też mistycznych prądów judaizmu - chasydyzmu i frankizmu, powstałych na kresach wschodnich dawnej Rzeczypospolitej, a wynikłych z opuszczeniem miast przez członków gmin żydowskich i spotkaniu z metafizyką natury. Potęga natury od tysiącleci porusza głęboko człowieka i jest stymulatorem jego porywających doświadczeń sakralnych. Wszelkie boskie epifanie, czyli manifestacje nadprzyrodzonej mocy, objawiają się człowiekowi poprzez potęgę i tajemnicę natury. Idea ogrodu ma archetypiczny, prastary rodowód. Zatem powrót do respektowania i pielęgnacji odwiecznych potrzeb ludzkich, a nie jedynie fanaberii, jest godną i sprawiedliwą ścieżką człowieka poszukującego swej głębokiej tożsamości.
Bezmyślna zgoda na banicję z ojczyzny natury do “gułagu” sterowanej nieludzkimi prawami industrialności, fatalnie zdegradowała współczesnego człowieka. Jest on de facto nieszczęśliwym biocyborgiem, pozbawionym sensu istnienia i tłumiącym swą rozpacz neurotycznym syceniem sztucznie spreparowanych potrzeb. W tym świecie zastępczych dramatów, fascynacji idolami maskultury, papierowych radości i smutków, tudzież zachwytów naskórkowym banałem i konsumpcją wielkiego asortymentu gadżetów, nie ma miejsca na instynktowny, archaiczny odruch zachwytu mistycznym pięknem świata. Dlatego też obecność surowego, lub stylizowanego żywiołu natury we współczesnym mieście jest, niestety, sprawą nieistotną, drugoplanową i niedostrzegalną na co dzień. Bo w perspektywie pomiędzy przechowalnią mieszkania, a kieratem pracy, zakres potrzeb ogranicza się do sklepu, urzędu, knajpy, kina, czy agencji towarzyskiej, które to miejsca nie zachęcają do duchowych doświadczeń. Miejski ogród, czyli park, jest przeważnie miejscem libacji, chuligańskich aktów agresji i dewastacji, czy terenem spacerów matek i ojców z dziećmi, a także psich harców. Jest więc terenem zjawisk banalnych i jego estetyczny i mistyczny wymiar odłożony został dawno do kulturowego lamusa. Lecz powszechna głupota i naskórkowość nie są przecież prawem wszechwładnym, więc każdy ma tyle wartościowych doświadczeń wewnętrznych i prywatnej urody życia, na ile zasłużył własną czujnością i niezależnością umysłową.
Nie zawsze jednak głupota i bezduszność kształtowały wizerunek własny ludzkiego żywota pod niebem miasta. W przeszłości potrzeba doświadczania piękna natury i umiejętność korzystania z jej tajemniczego uroku nie ulegały tyranii trywialnego pragmatyzmu i kalkulacji ekonomicznych. Miasta były zatem terenem pracy, wypoczynku i zadumy nad sensem życia, a nie tylko koszarową przechowalnią “dwunożnych termitów”. Dlatego też mnogość ogrodów i innych terenów zielonych była czymś oczywistym w krajobrazie miejskim, czyli mikrokosmosie ludzkim. Wiele miast europejskich zachowało ten charakter do dzisiaj. Nie jest to wyrazem zaściankowej staroświeckości, ale mądrości życia.
Od stuleci Londyn jest najbardziej zielonym, wielkim miastem Europy. Po dzień dzisiejszy na terenie tego miasta zlokalizowanych jest ok. 1700 parków, ogrodów botanicznych i skwerów, a zajmują one niebagatelną powierzchnię 174 km kw. Londyńskie obszary zielone porasta ponad 100 gatunków drzew, w tym wiele egzotycznych. W “Richmond Park” pasą się do dzisiaj stada oswojonych danieli. Zaś w słynnym “Hyde Parku”, o powierzchni 145 ha, z charakterystycznym krzywym jeziorem zwanym “Serpentyną”, znajduje się miejsce osobliwe, najbardziej tolerancyjny dla nieokiełznanej wolności myśli skrawek Europy zwany “kącikiem mówców”, gdzie każdy chętny może bez prawnych konsekwencji wypowiedzieć publicznie swe nawet absurdalne i obrazoburcze poglądy. Lecz nie tyko tym jest słynny ów park. Tu podczas światowej wystawy przemysłowej stanął w 1851 roku sławny “Crystal Palace”, przeniesiony potem do Sydenham. Warto też wspomnieć o “Regents Park”, nowatorskim założeniu parkowym z 1812 roku, które nie zostało w pełni zrealizowane. Miał to być wielki ogród osiedlowy, którego centrum zajmować miały budynki mieszkalne rozmieszczone w dwóch koncentrycznych pierścieniach. Poprzestano jednak na zorganizowaniu pięknej przestrzeni zielonej z zespołami alejowymi i sztucznymi jeziorami, a na obrzeżach parku wzniesiono budynki, w których mieszczą się do dziś instytuty naukowe. Konfiguracja londyńskiej przestrzeni zielonej w planie urbanistycznym pozwala amatorom ładu natury przejść przez śródmieście nie ocierając się o uliczny gwar. Niewiele miast może poszczycić się podobnym pielęgnowaniem mądrej tradycji.
W XIX wieku większość miast europejskich zmieniło swe urbanistyczne oblicze wychodząc z ciasnego gorsetu miejskich fortyfikacji. Wynikiem tej wielkiej demilitaryzacji współczesnego miasta są także krakowskie “Planty”, zielone promenady spacerowe. Niewątpliwie najsłynniejszym rozwiązaniem tego procesu transformacji miejskich jest Wiedeński Ring, zespół bulwarowo-parkowy o długości ok. 4 km, powstały na terenie byłych bastionów i esplanad, obsadzony 4-5 szeregami drzew, zawierający wiele monumentalnych budowli np. Opera, Muzeum Historii Naturalnej i Sztuki, Akademia Sztuk Pięknych, oraz parków. Najsławniejszy jest “Stadpark” o pow. 8,5 ha, przez który przepływa rzeka Wiedenka, znajdują się sztuczne stawy, tereny zabaw dla dzieci i stoi pomnik Johana Straussa. Tak też zdarzyło się w Hamburgu, gdzie w 1819 roku na zniwelowanym obszarze miejskich wałów powstał wielki , obejmujący 45 ha, park pod nazwą “Planten und Blumen”. Jego charakter przestrzenny jest zróżnicowany i spotykamy tu fragmenty europejskiej i dalekowschodniej architektury ogrodów. Na terenie parku rosną drzewa z różnych stron świata, krzewy i kwiaty, a także zadomowione ryby i ptaki. Tu też znajdują się liczne stawy, wodne kaskady oraz chiński dom herbaciany i ogród różany. Uroda parku jest niewątpliwa, lecz o jego atrakcyjności stanowi grająca fontanna, niezwykłe urządzenie wodno-świetlne, której barwne erupcje wodne okrasza potężnie brzmiąca muzyka klasyczna i rozrywkowa. Ta forma nowoczesnej baśniowości zainstalowana w przestrzeni parku jest kontynuacją tradycji, która umieszczała w dawnych ogrodach elementy niezwykłości w postaci antycznych ruin, zielonych labiryntów, orientalnych budowli, oraz tajemniczych grot i “świątyń dumania”.
Przykładem ostatniego w historii aktu rozwoju sztuki ogrodów jest park “Guell” w Barcelonie, zbudowany na wzgórzu w latach 1900-1914 wedle projektu Antonia Gaudiego, secesyjnego wizjonera i geniusza architektury, przepiękne, oniryczno-baśniowe w swej formie, założenie ogrodowe o charakterze secesyjnym. Park znakomicie wkomponowany jest w rzeźbę terenu i organiczny rytm natury. U zwieńczenia schodów wejściowych do parku stoi znana fontanna z wężem i jaszczurką, zaś na terenie parku znajdują się pawilony o niezwykłych, organicznych formach, wykładane barwną, fantazyjną mozaiką. Znajduje się tam też wspaniały taras widokowy i galerie pnące się serpentynami po zboczu wzgórza. Wszystkie budowle i formy architektoniczne są w harmonii z rytmami natury, która nie zna linii prostych. Secesja była kierunkiem sztuki, który inspirował się prawami natury i jej estetyką, która nie ceni symetrii, która jest przecież racjonalnym, więc ograniczonym oglądem świata. Niestety idee secesji i doświadczenia twórcze Gaudiego nie znalazły widocznej i efektownej kontynuacji w europejskiej sztuce zakładania ogrodów. Jest to symptomem zmierzchu tej twórczej kooperacji człowieka z naturą. Choć jest polski architekt przestrzeni, Paweł W. Burkiewicz z Gdańska, uczeń prof. Basegody z Barcelony, ucznia samego Gaudiego, który twórczo kontynuuje myś organizacji przestrzeni ogrodu mistrza Gaudiego uzupełniając stylistycznie o elementy architektury ogrodu rodem z Chin i Japonii. Brawo!
Na dobrą tradycję życia w mądrej symbiozie z naturą gdańszczanie nie mogą narzekać. Mogą czerpać twórczą inspirację do szacunku wobec estetyki natury obłaskawionej w sztuce ogrodu i dbałości o pielęgnowanie zieleni miejskiej z historii świetności i bogactwa gdańskich ogrodów w czasach minionych. Kto raz zasmakował w tajemniczym uroku oswojonej, przychylnej człowiekowi natury, jej baśniowego, wystylizowanego uroku, a zarazem cienia wielkiej tajemnicy, który jest wkomponowany w każdy najbardziej chimerycznie wystylizowany ogród, ten w sztafecie pokoleń, którą niewidzialnie obsługuje Duch Miejsca, pożądać będzie codziennej porcji życiowej normalności, czyli obecności zieleni ogrodów w miejskim pejzażu. Przed laty bowiem patrycjusz Bartłomiej Schachman umieścił na bramie wejściowej nieistniejącego już miejskiego ogrodu znamienny napis: “Ojcowie urządzili go dla nas, my dla potomności”. Ta mądra maksyma była przekazywana z pokolenia na pokolenie pod niebem Gdańska. Dlatego też dawny Gdańsk ciasno wkomponowany w potężny ciąg wałów obronnych i fos, pomimo gęstej zabudowy i ciasnoty ulic, był miastem przepełnionym malowniczą zielenią. Przyrodzona gdańszczanom tęsknota do “arkadyjskiego” piękna sprawiała, że frontony kamieniczek porastało gęsto dzikie wino, a przez ciepłą część roku na przedprożach cieszyły oko drzewka mirtowe, cyprysy, palmy daktylowe, figowce, drzewka pomarańczowe, donice z wszelakimi ziołami, oraz, inne orientalne rośliny sprowadzane z Włoch i Portugalii. Także w Gdańsku istniały największe w Rzeczypospolitej miejskie ogrody w obszarze obwarowań. Dzielnica Lange Garten, czyli Długie Ogrody, położona w okolicy południowo-wschodniego ciągu holenderskich obwarowań miejskich była ogrodową enklawą, gdzie prócz użytkowych ogrodów warzywnych mieściły się patrycjuszowskie ogrody ozdobne, masowo pojawiające się w Gdańsku na przestrzeni XVII wieku. Specyfiką Gdańska czasów minionych było harmonijne i bezkolizyjne współistnienie ludzkiego porządku z bujną i estetycznie wyszlachetnioną domeną natury. Tą wielowiekową tradycję unicestwiło dopiero barbarzyńskie zniszczenie gdańska przez Armię Czerwoną, która planowo i metodycznie paliła i burzyła zdobyte miasto, aby zetrzeć z powierzchni ziemi okazały ślad niemieckiej kultury z oblicza Europy skrojonej wedle jałtańskiego “pariadka”. Powojenny Gdańsk jest już tylko urbanistyczną atrapą dawnego, żywego, rosnącego przez wieki organizmu miejskiego, a odbudowa śródmieścia nie jest zadośćuczynieniem apokaliptycznych zniszczeń, które niczym niezatarte piętno komunistycznego zdziczenia i brzydoty odcisnęły się na obliczu miasta już nieodwracalnie. Jednakowoż nie wszystko jest już stracone i nadszedł czas, aby przywrócić do istnienia to, co jest możliwe, zaś nowe budować w duchu twórczej trawestacji rodzimej tradycji. Wszelkie komercyjne i bezstylowe, rozwiązania urbanistyczne będą tylko kontynuacją wynaturzonej zasady czasów minionych, że człowiek jest dodatkiem do wykoncypowanego absurdalnie, a teraz ekonomicznie, porządku miejskiego, nie zaś miasto jest dla człowieka. Czas na renesans mądrej i twórczej tradycji. Tej w dziedzinie architektury ogrodów zwłaszcza.
Współczesne gdańskie obszary miejskiej zieleni, które towarzyszą nam wiernie w miejskim pejzażu, to tylko domena od niechcenia tknięta ręką konserwatorską, od 1945 roku do dziś dnia spuścizna czasów gdańskiej świetności, traktowana po macoszemu, teraz jakoś wegetująca w degradacji, w czasach PRL niszczejąca na naszych oczach. Dwie generacje powojennych administratorów: komunistycznych, czyli ideologicznych partaczy i twórców architektonicznej brzydoty i patologii, oraz postkomunistycznych pragmatyków, bez twórczej wyobraźni i poczucia ciągłości kulturowej, nie dostrzegły konieczności renowacji zieleni miejskiej, odtworzenia zniszczonych ogrodów i powołania do istnienia nowych. Gdańskim urbanistom, sterowanym ideologicznie i pragmatyczno-korupcyjnie, nie wolno projektować dla "dobra miasta", ale dla "aktualnych koniunktur finansowych", ustawianych przetargów wykonawczych dla absurdalnych planów czy dominacji aktywności deweloperskiej, komercyjnej, antyobywatelskiej, czyli świat postawiony na głowie, wedle transpozycji przysłowia - nos zapomniany, tabakiera polerowana, tak właśnie!
W Gdańsku ostatniego półwiecza Duch Miejsca nie nawiedził swego wydziedziczonego terytorium, nie przemówił przez słowa, plany i czyny jego mieszkańców i administratorów na tyle wyraźnie i mądrze, aby można było stwierdzić, że miasto żyje, rozwija się i pięknieje w sobie właściwym stylu, a nie jedynie niemrawo konserwuje resztki dawnej spuścizny i wegetuje fizjologicznie, resztę uzupełniają znaczące "udrożnienia komunikacyjne" i narastająca "nowa atrapa", marny i pozbawiony humanistycznych walorów (z niewielkimi wyjątkami) "produkt zabudowy przestrzeni" przez wszechwładnych deweloperów, ich korupcyjne dominowanie na rynku mieszkalnym, wypieranie budownictwa komunalnego, które, dla przykładu, we Francji stanowi 70% ludzkich habitatów... Miasto żyje życiem ułomnym, zredukowanym do awantur o lokalizację stacji benzynowej, czy hipermarketu, obroną burzonych starych kamienic, ale takżę niemrawości w artykułowaniu wiążących planów reorganizacji przestrzennej i architektonicznej Miasta, obywatelskiej ciszy na temat potrzeby kreowania Miasta na miarę ludzkich potrzeb, a nie tylko drożności komunikacyjnej i sieci placówek komercyjnych i wielkosieciowych. Zaś powstające właśnie Forum Radunia, to zgoda gdańskiego magistratu na instalację w centrum miasta komercyjnego Molocha, architektonicznego nowotworu, który zminiaturyzuje lokalne, dotychczas monumentalne, historyczne budowle, zmarginalizuje najpiękniejszy na świecie dworzec kolejowy – Gdańsk Główny, rozmydli przestrzennie oś Przedbramie Bramy Głównej – Brama Wyżynna, zabierze jej historyczne znaczenie, pozbawi Miasto urbanistycznego sensu i historycznej formy, skandal! Warto też wiedzieć, że większość Gdańszczan jest przeciwna tej „disco polo architektonicznej” inwestycji, jednak, jak już znamy z doświadczenia, obywatele i ryby głosu nie mają, tak! Ale dlaczego tak jest? Niestety, to nasza „zasługa”, a po imieniu – wielka wina, bowiem społecznie ulegliśmy mentalnej atrofii, zanikowi instynktu obywatelskiego, myślenia prospołecznego i takie są tego rezultaty – nasza bezsiła i bezkarne sobiepaństwo władzy, ot co!
Myślenie o Gdańsku, jako o zjawisku humanistycznym, historycznym, żywym i kreatywnym, to zjawisko istniejące jedynie w trwałej pamięci nielicznych gdańskich apologetów, miłośników ciągłości tradycji, czy niespokojnych poszukiwaczy Ducha Miejsca. To właśnie oni chronią mityczny, "złoty" obraz Gdańska w swoich umysłach, niczym Hiram plan Świątyni Salomona i nie ustają w wysiłkach, aby owo ukryte słowo, „złoty przepis na Gdańsk”, stało się ciałem odrodzonego miasta. I tu warto wspomnieć o aktywności intelektualnej i etycznej na rzecz odrodzenia Gdańska w wymiarze ludzkim i mądrze pragmatycznym, o albumie Zbyszka Sajnóga, ongiś skandalizującego poety i publicysty, dziś pisarza i myśliciela, którego znakomity album „Na przykładzie Gdańska”, spisany i sfotografowany w calości, nie znajduje mecenasów, nie interesuje prawicowych posłów i prezesów fundacji. O jakże wielka jest arogancja i głupota ludzi polityki i ekonomii, karzełków umysłowych, kreujących nasze „istniejące teoretycznie państwo” ku złowrogiej "komisji likwidacyjnej"…
Nieszczęściem by było, aby ten twórczy potencjał wypalił się w jedynie w marginalnych publicznych dyskusjach, został zamknięty w lamusie twardych dysków komputerów, a więc struchlał w lamusie idei fix. Dopóki nie uderzymy pięścią w stół i zbiorowo nie krzykniemy: „dość niszczenia miasta i jego wielkości, dość malwersacji i sobiepaństwa, czas na gdański renesans!” Nadstawiam ucha – cisza, grobowa cisza. Ale każdy ma takie miasto na jakie zasłużył, a czasem to wielkie milczenie społeczności i wielka arogancja i płaska fachowość specjalistów i decydentów sprawia, że zasługujemy jedynie na “udrożnione komunikacyjnie zaplecze hotelowe dla kadr pracowniczych”.
Ale już czas na spacer po obszarze zieleni, który jest nam dany jako strzęp wizytówki przeszłości i niewielka zachęta zaostrzająca apetyt na zielone Miasto z prawdziwego zdarzenia. Zacznijmy więc od miejsca wielce osobliwego, lecz po prawdzie stanowiącego rzeczywiste korzenie naszej lokalnej kultury materialnej i duchowej. Przed wiekami ludzie na naszej ziemi podnosili oczy ku niebu i inkantowali modły i zaklęcia czczące innych bogów, niż Ten, którego wybrała nam, ale pod presją "ognia i miecza", historia kultury europejskiej. Ci bogowie personifikowali potężne, groźne i błogosławione moce natury, a drzewa, wielkie, tajemnicze i budzące respekt istoty żywe, traktowane były jako epifanie, czyli manifestacje boskiej obecności na ziemskim padole. Boskim mocom oddawano cześć w miejscach niezwykłych, przeważnie wyniesionych ponad ludzką przyziemność wzgórzach, skąd bliżej było w wyobraźni wyznawcy do boskiej domeny niebios. Takie wzgórze znajduje się na terenie Gdańska, a konkretnie ponad starą, nieczynną do niedawna linią kolejową do Kartuz, która aktualnie, po 50 latach inercji organizacyjnej, zmienia się w linię PKM, za wiaduktem ponad ulicą Słowackiego, zmierzając w kierunku Brętowa, ponad ulicą Potokową. Zarośnięte rokitnikiem, głogiem, dziką różą i innymi krzewami nie przypomina dziś swego dawnego kształtu i funkcji…
Jest to, bowiem dawne sanktuarium słowiańskie i grodzisko refugialne, czyli miejsce schronienia dla mieszkańców i ich dobytku, tudzież inwentarza żywego w czas wojennych najazdów Wikingów, Prusów i Brandenburczyków. Prace archeologiczne prowadzone w przeszłości przez niemieckich naukowców odsłoniły dawne przeznaczenie wzgórza. Jego nazwa pochodząca od funkcji refugialnej brzmi “Bycze Wzgórze”. Lecz nim zaczęło służyć tym zbawczym, choć profańskim celom, było ono sanktuarium Świętowita (niesłusznie zwanego Światowidem), boga dziennego nieba, światła i ognia, zaklętych w błysku piorunów i oponenta ciemnych sił demonicznych. Jego indoaryjskimi krewniakami byli: staroindyjski, wedyjski Indra, grecki Zeus, ruski Perun i litewski Perkunas. Zazwyczaj wyobrażeniem słowiańskiego “Gromowładnego” był antropomorficzny, drewniany idol nadludzkich rozmiarów o czterech twarzach i korpusach, żeńskich i męskich, dzierżących: miecz symbolizujący moc pioruna, róg obfitości agrarnej, pierścień magicznej mocy i koło, symbol światła i Pełni bytu...
Na “Byczym Wzgórzu” znajdował się zapewne obelisk tego “Boga mocnego”, a “piorunowe drzewa”, czyli dęby tworzyły zapewne święty gaj. Do dziś znajdują się tu resztki kamiennego kręgu kosmologicznego, w którym płonął ogień oczyszczający w “Noc Kupalną”, czyli letnie przesilenie słoneczne, zaślubiny wiosny z latem, święto wody, ognia, seksu i urodzaju. W czasach PRL wzgórze owo było częścią poligonu położonego na wrzeszczańskich wzgórzach morenowych, lecz gdy komunistyczna psychoza zagrożenia wojennego minęła stało się ono miejscem otwartym. Zapewne owo miejsce pełniło swą funkcję w czasach zamierzchłych nie bez powodu, czego nie można powiedzieć o bezmyślnej, dewastującej malowniczy teren funkcji militarnego “placu zabaw”. Której skutków do dziś nie zrewitalizowano. W przeszłości miejsca święte związane były z odczuwalną dla wrażliwych umysłów, wzmożoną aktywnością magnetycznych energii ziemi, które to mają wpływ niemały na stan umysłu i specyfikę doznań zmysłowych. Tradycyjnie miejsca takie noszą nazwę “czkramów ziemi”. Czy na terenie Gdańska mamy takie niezwykłe miejsce geomagnetyczne? Na to pytanie może odpowiedzieć wytrawny radiesteta lub wybraniec boży. Zwykłym śmiertelnikom daleko do wrażliwości i poczucia wspólnoty z “nieludzką” naturą, jaką odczuwali nasi prasłowiańscy przodkowie. W czasach przeżywania religijności intelektualnie, w formie teologicznego dogmatyzmu, lub epatowania się mocą uniwersalnego boga - Mamony, warto otworzyć umysł na dotknięcie dynamicznej harmonii natury i także dotknąć stopą “ziemi świętej”, dawnego sanktuarium. Będzie to zapewne wartościowsze doświadczenie od chemicznej ekstazy techno-party, lub “metafizyki” cyberprzestrzeni w komputerze. Co się zaś tyczy wspomnianej, starej i odnawianej obecnie linii kolejowej, to był to szlak komunikacyjny powstały w 1916 roku, a łączący Wrzeszcz z pobliskimi Kaszubami…
Teraz zaś wspomnieć warto o ogrodzie, którego od dawna nie ma. Nie zniszczył go Moloch komunistyczny, lecz padł ofiarą wojennej zawieruchy czasów napoleońskich. Na stokach “szewskiej Górki” na przedmieściu Stare Szkoty kupiec gdański ormiańskiego pochodzenia, Schinaze zaaranżował w połowie XVIII wieku przepiękny ogród rezydencyjny zwany “gdańskim Sanssouci”. Porównanie z rokokowym ogrodem, rezydencji króla Prus Fryderyka II w Poczdamie, dobitnie świadczy o urodzie założenia. Na siedmiu tarasach usytuowanych na zboczu wzgórza, połączonych centralną aleją lipową i ozdobnymi schodami usytuowane były klomby kwietne, fontanny, kaskady, żywopłoty, szpalery drzew i altany. Na terenie ogrodu stał rokokowy pałacyk i belweder. Z tarasów roztaczała się szeroka panorama Żuław Wiślanych i Zatoki. Zniszczony prawie dokumentnie podczas oblężenia Gdańska przez wojska francuskie w 1807 roku nie odzyskał nigdy dawnej urody. W połowie XIX wieku próbowano odtworzyć zdewastowany ogród, lecz było to przedsięwzięcie zbyt kosztowne dla miejskiej kiesy. Poprzestano więc na zaaranżowaniu punktów widokowych i rekonstrukcji belwederu, w którym ulokowała się restauracja. W chwili obecnej prócz resztek starodrzewia i tarasowej rzeźby terenu nic już nie przypomina dawnej świetności nieistniejącej, rokokowej rezydencji. Tu ogrodowa historia zamknęła się bezpowrotnie...
c.d.n.
AntoniK
Publicysta, poetą bywa, scenarzysta, satyryk radykalny, performer, fotograf i malarz. Humanista prywatnego sznytu, bez dyplomów, członek SDP. Od lat żyje w osobnej strefie dążenia do ludzkiej prawdy (czym jest Prawda?) poprzez dialog i introspekcję. Niezależny opozycjonista czasów PRL, inwalida po represjach komuszych. Mentalnie krzepki, czynny twórczo, uzależniony od życia, jako bezcennej przygody poznawczej, ale fizycznie - wrak życiowy. Pomimo tego - rasowy Trikster, szyderczo portretujący zło, poszukujący wytrwale dobra w wymiarze prywatnym i Ojczyzny Solidarnej. Patriota i obywatel, gardzi politycznym szambem i aktywnością "replik targowiczan" w starciu z "ministrantami" w spektaklu nad Wisłą. Współzałożyciel stowarzyszenia "Nasz Polski Dom", działającego na rzecz kultury polskiej i wsparcia potrzebujących... I tyle, aż tyle! Resztę pożarły gile, a koszatniczki schowały do piczki, o rety, minarety!
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura