Kiedy miałem dziewięć lat, nagle i niespodziewanie, pobiegłem, bez pytania rodziców o zgodę, na koniec naszej ulicy dochodzący do ruchliwej i smrodliwej ulicy głównej, gdzie po krótkim wahaniu zrobiłem rzecz niesłychaną. Zamknąłem oczy i przebiegłem przez ową ulicę. Zrobiłem to zupełnie wariacko i nie patrząc, czy coś mi grozi, wykonałem przypadkowo szczęśliwy slalom pomiędzy pędzącymi samochodami. Zrobiłem to, aby dowiedzieć się, czy pisany jest mi szczęśliwy los. Słyszałem pisk opon, przekleństwa kierowców i krzyki kobiet, które zelektryzowała ta samobójcza głupota malca. Ale ja pędziłem przed siebie jak strzała i nie słuchałem lamentów i pogróżek, które wywołałem swym bezczelnym wtargnięciem w porządek i rygor ulicy. I choć może się to wydać zwyczajnym matołectwem, zrobiłem to jednak z pełnym poczuciem życiowego hazardu, igrania ze śmiercią, której bliskość nadaje życiu niezwykłego blasku i tej występnej słodyczy, którą może nam zaoferować tylko wielka fascynacja seksualna, spożycie zakazanego owocu kobiecej tajemnicy, którą katecheci zawsze, dla postrachu maluczkich, kalają fałszywie brudem i występkiem, lub doświadczenie odmiennego stanu świadomości po czystej kokainie, doświadczenie iście mistyczne, miast psychodelicznej tandety niosące „chemiczny klucz do wiedzy” i poczucie rozumienia boskich planów i zasad kosmicznej harmonii, tak... Ale do rzeczy, w drogę do matni i jej plugawego gospodarza, do klęski i wyzwolenia…
Jeśli, tedy chodzi o sprawy Erosa, już wspomniane, to zdarzyło się już mnie nie raz poznać ciało kobiety, ale w formie „larwalnej”, czyli rozebranej koleżanki podczas zabawy w doktora. Ale ten czas, kiedy z wypiekami na twarzy obserwowane dojrzałe kobiety, owe podglądane siostry i matki mych kolegów, cycate i wyposażone w budzącego dreszcz zachwytu „czarnego kota” pomiędzy udami, jeszcze nie nadszedł. Byłem, więc, marnie doświadczony malcem, który zuchwale zdobył wiedzę o sprawach opatrzonych surowym tabu rodzicielskiego zakazu i piekielną wizją kary przez zajadłych katechetów, czytając potajemnie "uczony" przewodnik po ogrodzie Erosa zatytułowany "Co każdy chłopiec wiedzieć powinien"...
Ale o doświadczeniu męskiego pożądania, nawet nie śniłem, więc byłem tu bezbronny, choć słyszałem coś o pedałach, to jednak była to dla mnie abstrakcja. Coś tak niedorzecznie niemożliwego, jak spotkanie wieloryba przed sklepem jubulera, stojącego w meloniku i z laseczką, wielce frasyjącego się, jaki sygnet wybrać na swój palec serdeczny. Ale zejście z obłoków niewiedzy na ziemię sprawę definitywnie wyjaśniło. I dziś już nie rozstrzygnę, czy szukałem na nią, ową wiedzę plugawą, odpowiedzi, czy spadła na mnie nagle, jak jastrząb. Jedno jest tu pewne, a mianowicie to, że nic tak mnie nie przerażało, jak owo obce mi psychicznie doświadczenie, a wszelką wiedzę chciałem zasięgnąć z drugiej ręki, bo to higieniczne, a wszelkie uwikłanie, to wielka trauma, czasem rana nieuleczalna…
Ale teraz biegłem i biegłem. Zatrzymałem się nad stawkiem, w dużym parku, który przylegał do ulicy zieloną enklawą starych drzew, kwietnych klombów i przyciętych szpalerów lipowych. Nad stawkiem pochylało się stare drzewo, wielki jesion, z którego grubego konaru zwisała, muskając taflę wody, gruba lina, służąca jako huśtawka dla wyrostków popisujących się tu powietrznymi ewolucjami, wiązankami przekleństw i zaciąganiem się dymem papierosowym. Stałem więc i obserwowałem ten zapierający dech w piersiach ceremoniał pasowania na dorosłego. No, może nie zupełnie dorosłego, ale na zucha i “wiraszkę”, a to już było coś niebotycznie odległego, coś imponującego wobec życiowych możliwości szczeniaka. Ci chłopcy, pospolici matołkowie i ofiary rodzinnej degrengolady, urastali w mym dziecięcym mniemaniu do roli mitycznych herosów. Wracając ze szkoły obserwowałem ich ewolucje powietrzne uskuteczniane nad lustrem wody w niemym zdumieniu i traktowałem je jako chwalebne czyny pasujące na bohatera podwórkowej rzeczywistości. Tego dnia też śledziłem z lubością ten magiczny ceremoniał i wsłuchiwałem się w potoki przekleństw wyrzucanych z ust młodocianych prostaków, które brzmiały w mych uszach jak zaśpiew rycerski.
Stałem i gapiłem się z przejęciem na tych podwórkowych bohaterów depczących z zapałem rodzicielskie zakazy i przestrogi, aż nagle poczułem delikatne dotknięcie ręki na mym ramieniu. Odwróciłem się gwałtownie i zobaczyłem nad sobą uśmiechniętą twarz starszego pana. Nie miałem wtedy pojęcia, że istnieje kategoria zboczeńców określana mianem pedofilii o gustach homoseksualnych i nie wiedziałem także, że pedofil tym różni się od pedagoga, że naprawdę, „namacalnie kocha dzieci”. Kocha, aż do bólu, oczywiście dziecięcego. Nie wiedziałem tych fundamentalnych prawd, dlatego też z uwagą i szacunkiem patrzyłem na promieniującą życzliwością i pogodą twarz nieznajomego. Po chwili dowiedziałem się, że jestem grzecznym i miłym młodym człowiekiem, a więc zasłużyłem sobie na lody z bitą śmietaną. Kiedy tego słuchałem nie doświadczyłem cienia niepokoju, ale wielkiej radości na myśl o ulubionych smakołykach, z którymi spotykałem się tak często, jak z Dziadkiem Mrozem, czyli od wielkiego dzwonu. Więc kiedy nieznajomy pochwycił mnie delikatnie za rękę nie stawiałem najmniejszego oporu, a wręcz przeciwnie z entuzjazmem ruszyłem ku słodkiej perspektywie. Takiej frajdy nie sprawili mi nigdy rodzice.
I nie zawiodłem się. Starszy pan okazał się słownym mecenasem i posadziwszy mnie na stołku w pobliskiej cukierni podszedł za chwilę z dwoma pucharami wypełnionymi kolorowymi kulkami lodów pokrytych śnieżną czapą bitej śmietany. W milczeniu rozpoczęliśmy lodową ucztę, ale milczenie nie trwało długo. Po chwili mój dystyngowany fundator przedstawił się jako emerytowany profesor mechaniki i zaproponował po przyjemnościach podniebienia trochę ćwiczeń dla tężyzny ciała. Poinformował, że niedaleko ma spory ogródek działkowy, gdzie uprawia warzywa i własnoręcznie szczepi liczne drzewa owocowe, tudzież hoduje urocze króliki. Ta ostatnia informacja wystarczyła mi jako nieodparty magnes, aby mile zaczętą znajomość przenieść w idylliczny pejzaż ogrodowej zieleni. Bez szemrania zgodziłem się na spacer w celu obejrzenia królików i najedzenia się agrestem, który właśnie obficie owocował. Nie widziałem żadnych przeszkód, aby z wdzięcznością przyjąć propozycję mego nieznajomego dobrodzieja i ponownie chwyciwszy bez obaw jego rękę ruszyć dobrze znanymi ulicami ku ogródkom działkowym, do których robiłem już wyprawy z kolegami na “szaber” jabłek. W trakcie miłego spaceru starszy pan opowiadał o swej samotności ojca, który wychował dawno dzieci, a te opuściwszy domowe gniazdo nie zaszczycają go wdzięczną pamięcią, nie odwiedzają, a jedyne co świadczy, że nie odwróciły się na dobre, to kartki świąteczne. Na domiar złego jest sam jak palec, bo parę lat temu pochował swą biedną żonę, którą zabrał mu podstępny rak wątroby. Życie, które pędzi samotnie napawa go goryczą i tęsknotą do serdecznych kontaktów z ludźmi, tak więc bardzo się cieszy, że raczyłem mu poświęcić trochę czasu, że nie potraktowałem go jak zwykłego nachała i nudziarza. I w ten to sposób zaskarbił sobie me współczucie i całkowite zaufanie. I właśnie ten fakt bezgranicznej naiwności i całkowitego braku podejrzliwości zaowocował brzemiennym w długofalowe skutki paskudnym epizodem pedofilskim. Ale po kolei...
Po dziesięciu minutach spaceru doszliśmy do ogródków działkowych i po przekroczeniu ich bramy zanurzyliśmy się w miłym pejzażu popołudniowej sjesty pod cienistymi parasolami drzew owocowych i w otoczeniu warzywnych grządek i rabat kwiatowych. Mój przewodnik zaprowadził mnie w najdalszy kąt ogrodu, gzie uchyliwszy symboliczną furtkę w małym, drewnianym, pomalowanym na zielono płotku, szerokim gestem ręki ceremonialnie zaprosił mnie na swe włościa ogrodowe. Objął mnie wtedy ramieniem i zaprowadził do ogrodowej altany, kształtem przypominającej małą basztę. Altana zrobiona była z surowych desek, miała jedno, duże okno, a wejście do niej zamykała uchylana mata słomkowa, bowiem mocne, stalowe drzwi stały otworem. W jej wnętrzu panował łagodny półmrok. Stał wiklinowy stół i dwa takież krzesła. Na stole pysznił się wspaniały wazom świeżo ściętych piwonii. Oprócz stołu i krzeseł było tu trochę sprzętów ogrodniczych, starannie ustawionych skrzynek, a także staromodna serwantka z porcelanową zastawą stołową i szkłem do trunków. Na ścianie wisiał też jeden, dość duży obraz, przedstawiający Satryra podglądającego kąpiące się Nimfy, którego potężna erekcja zaraz rzucała się w oczy i robił, przynajmniej na mnie, deprymujące wrażenie. Stałem, więc speszony i uporczywie spoglądałem na bulwersujący obraz. Zobaczył to oczywiście mój gospodarz i szeroko uśmiechnął się do mnie. Szybko więc odwróciłem głowę i zapytałem się, czy mogę wyjść na zewnątrz i zobaczyć króliki. Uśmiechnięty filuternie gospodarz powiedział, że to wspaniały pomysł, ale prócz tych zamkniętych w drewnianych klatkach może uda się nam zobaczyć dokazującego na wolności w sąsiednim ogródku innego królika, jeśli tylko miał kaprys tu zagościć. Wziął mnie za rękę i poprowadził ku wysokiemu żywopłotowi, który oddzielał dwie posesje działkowe. Lekko uchylił liściastego gąszczu żywopłotu na wysokości mych oczu i szeptem zapytał, czy widzę tam królika. Żadnego królika nie widziałem, ale na łóżku polowym ustawionym frontem do naszego obserwatorium, na trawniku otoczonym kwietnymi rabatami i ozdobnymi krzewami, leżała całkiem młoda, naga, pulchna kobieta i opalała się w łagodnym słońcu popołudnia. Była jasną blondynką i jej łonowe runo sprawiało wrażenie złotej mgiełki, otaczającej jej różowe, mięsiste falbany wyzierające z rozchylonej szpary sromu. Jej piersi były duże i zakończone różowymi sutkami, sterczącymi “na baczność”, zapewne pod wpływem błogiego ciepła. Całe ciało miała połyskliwie wysmarowane kremem do opalania, które praktykowała zapewne codziennie, bo jej skóra nabrała łagodnie brązowego koloru we wszystkich zakamarkach i szczelinach anatomicznej konstrukcji. Leżała spokojnie rozmarzona, z zamkniętymi oczyma, na których położyła sobie listki babki, a obok niej grało cichą muzykę radio tranzystorowe. Pierwszy raz w życiu widziałem nagą kobietę i poczułem się jak oczarowany. Wpatrywałem się w ten uroczy widok z nabożnym lękiem i z dławiącym podnieceniem, wydając z siebie ciche westchnienia. Mój mecenas trzymał jedną ręką uchylone okno w zieleni, a drugą położył mi lekko na ramieniu. Czułem się bezpiecznie i zatopiłem się bez reszty w kontemplacji tego radośnie bliskiego i podanego jak na dłoni dziwu natury. Nie wiem ile czasu to trwało, ale dla mnie to była wieczność obcowania z rajskim owocem zakazanym do chwili, kiedy okno z cichym szelestem się zawarło i zamiast nagiej Nimfy zobaczyłem zieloną ścianę liści. Cudowny spektakl wejrzenia w nieznane równie niespodzianie jak zaczął się, tak i zakończył...
Otrząsnąłem się i spojrzałem w górę. Człowiek, który wtajemniczył mnie w arkana tajemnej wiedzy o sprawach zakrytych uśmiechał się do mnie szelmowsko i chwyciwszy za rękę prowadził teraz w kierunku klatek z królikami, które radośnie brykały za gęstą siatką widząc zbliżającego się ich karmiciela. Po drodze dowiedziałem się od mego oświeciciela, że jak był małym chłopcem, to z wielką ochotą podglądał swoje koleżanki i starsze siostry, ale potem odkrył rzeczy stokroć bardziej „pasjonujące”, „wyższe” wtajemniczenie erotyczne i zapomniał o młodzieńczych fanaberiach. Zupełnie nie zrozumiałem tej aluzji i z ochotą podbiegłem do króliczego więzienia. Lubieżny emeryt otworzył tymczasem klatkę i wyciągnął z niej wierzgającego tylnymi łapkami wielkiego, biało-czarnego królika. Trzymając za uszy przerażone zwierzę podał mi je ostrożne, informując, że na imię ma Maciuś. Przytuliłem do siebie tą ciepłą i puszystą kulkę, w której rozpaczliwie trzepało się serduszko. Z królikiem na rękach przeszedłem na powrót do altany, skierowany tam zdecydowanym gestem ręki przez gospodarza. W miłym półmroku altany roztasowałem się wygodnie w wiklinowym fotelu i zacząłem głaskać czule mego futrzanego towarzysza. Tymczasem gospodarz wyjął z serwantki dwa kryształowe, cięte kieliszki i jeden z nich postawił przede mną. Następnie napełnił go purpurowo-czerwonym płynem, który okazał się pysznym sokiem wiśniowym. Sobie zaś nalał także czerwonego płynu, ale z butelki opatrzonej etykietą z byczym łbem. Było to wino, które jak wtedy wiedziałem służyło do upijania się w celu urządzania awantur i bicia żon. Ale żadnej żony, metresy, panny, czy kochanki z nami nie było. I to był szkopuł, który większemu dziecku dał by wiele do myślenia, a w konsekwencji do zrozumienia. Ale nie mnie. Brnąłem, więc w ciężką chmurę dusznej atmosfery pedofilskiej pułapki jak rozkoszny bobas. Na razie bezwiednie i beztrosko...
Kiedy tak siedzieliśmy w krzesłach i leniwie delektowaliśmy się krwistymi napojami, a ja gładziłem miękką sierść królika, rozmarzony gospodarz zaczął poważnieć, twarz jego robiła się coraz bardziej surowa i zimna, a oczy wpatrywały się we mnie z taką mocą, jakby chciały przeniknąć mnie na wylot. Wreszcie odezwał się do mnie spokojnym, zdecydowanym głosem w te słowa:
- To wielka frajda dla chłopaka podglądać gołą babę, prawda? Wielka frajda, bo goła baba, to odkryty z fatałaszków tajemniczy obraz matki, która kiedy jesteś oseskiem podaje ci cycka, ale kiedy podrośniesz dąsa się i bije cię po tyłku, kiedy przyłapie cię na jej podglądaniu. Ale to ona jest przecież największą i najukochańszą kobietą twego małoletniego życia, więc wzbudza także twe szczeniackie pożądanie, prawda? Tak, więc staje się matka uosobieniem wielkiej żywicielki ciała i twej naiwnej nadziei na szczęście, obrazem dającym poczucie słodkiego spełnienia i radosnego podniecenia, ale równocześnie dekoncentrującym, otumaniającym i pozbawiającym mocy i zdecydowania, prawda? To ona tworzy narkotyczną zależność syna od kobiety, od jej słodyczy, czułości i seksualności, bo wiele matek uwodzi swych synów, skłania do roli mężów i na zawsze przywiązuje do siebie. Ale jeśli jej kołtuńskie wychowanie nie pozwala pójść na całość, bo każda przecież chce to zrobić, to przy pomocy niecnych gierek i niezdrowej czułości przywiązuje nie do siebie, ale do wytęsknionej wizji słodkiej, magnetycznej kobiecości, która wypełnia twój umysł i zamienia cię w skołowanego błazna. Czułeś to właśnie patrząc się, jak cielę, na panią Halinkę, moją sąsiadkę, żonę marynarza, która próżnuje całymi dniami, a wieczorami chodzi na dancing, aby znaleźć gacha i zdradzić harującego na śmierdzącym statku, a potem sypiącego groszem na jej fanaberie, męża. Wszystkie baby są takie same: pozornie słodkie i wabiące, a de facto zachłanne, zdradliwe, przebiegłe, mizdrzące się i pozbawiające cię godności. Mężczyzna bez kobiet jest wielki, szlachetny, wytrwały i konsekwentny, ale byle baba może uczynić z niego bezwolną marionetkę. Kobieta, to klęska mężczyzny, rozumiesz? Kobieta, to narzędzie osłabiania wielkiej misji mężczyzny, pułapka w którą wpada, stając się szmatą i zerem, zamiast być Herosem. Dlatego w świecie prawdziwego mężczyzny nie ma kobiet, nie ma mazgajskich uczuć i apetytu na matczyne cycki i obleśną dziurę w kłakach. Prawdziwy mężczyzna pogardza kobietą i ceni swą samowystarczalność, swą potęgę opartą na wyrzeczeniu się infantylnych przyjemności i umiłowania wysiłku i samozaparcia, z których to postaw rodzą się rzeczy wielkie i wiekopomne: sztuka, nauka, cywilizacja i kultura. Buduarowi napaleńcy czy towarzyskie bawidamki tylko leją nasienie w rynsztok życiowej jałowizny i wikłają się w babską zależność, zamiast stwarzać dzieła wiekopomne lub tylko na swą męską miarę, czy ty to rozumiesz, chłopcze? – I tak to płomienny prelegent zakończył swój wykład i surowo patrzył mi w oczy, a ja puściłem bezwiednie królika, który uchyliwszy pyszczkiem matę pokicał na ogrodowy trawnik i w wielkim zdumieniu i onieśmieleniu patrzyłem w surowe oczy gospodarza.
Siedziałem jak sparaliżowany i nie wiedziałem, jak się zachować. Prawie niczego nie zrozumiałem z tej groźnej tyrady, ale czułem, że mój surowy gospodarz zrobił mi próbę charakteru, która wypadła wielce negatywnie i teraz chce mnie oświecić i skierować na właściwą drogę życia. Cóż więc zrobi, czego jeszcze mogę się spodziewać po zdegustowanym do ucznia-partacza wymagającym nauczycielu? Postanowiłem zatem nie sprawiać mu więcej zawodu, a więc przeprosić za nieuwagę i głupie zachowanie i poprosić o właściwe wskazówki życiowe, aby mieć wyłożoną „kawę na ławę”, wiedzę rzetelną, a nie tylko domysły. Uważałem, iż tak będzie najlepiej, bo bardzo się przestraszyłem surowości, dotychczas tak miłego i spełniającego najskrytsze oczekiwania „czarodzieja”. Widocznie jednak nie wszystkie moje skryte pragnienia były właściwe, tak więc musiałem dowiedzieć się od doświadczonego pedagoga, jakie walory powinien posiadać prawdziwy mężczyzna i jakie powinny być jego najskrytsze marzenia, bo tu, zapewne, byłem niedouczony. Zebrałem się, więc w sobie i tak odezwałem się do chmurnego gospodarza:
- Niech się pan na mnie nie gniewa, bo ja jestem zwyczajnym chłopcem, a prawdziwym mężczyzną będę dopiero za wiele lat. A to też nie prawda, że czułem się głupio i słabo, jak patrzyłem na tą gołą panią. Czułem tylko, że robi mi się gorąco i mój ptaszek dziwnie jakoś się napina. To czułem, więc myślę, że wcale nie osłabił mnie ten widok rozebranej pani, a tylko bardzo ucieszył i nabrałem ochoty na częste oglądanie takich miłych golasek. A czy ona może być moim wrogiem, to nie wiem, bo leżała tak spokojnie i nie powiedziała ani słowa – zakończyłem swe wyjaśnienia i trochę spokojniej spoglądałem na surową twarz, na której tymczasem zaczynał błądzić nieznaczny uśmieszek.
- Ja się na ciebie nie gniewam, malcze, ale widzę, że jesteś pospolitym głuptaskiem i dlatego trzeba ci udzielić wielu wskazań, jak żyć mądrze, bo w dzieciństwie chłonie się wiedzę najlepiej. Dlatego też dowiesz się teraz ode mnie czym powinien zajmować się prawdziwy mężczyzna, jakie mieć poglądy i upodobania. Jeśli będziesz mądrym chłopcem – przyjmiesz te wskazania i uczynisz z nich swą życiową wyprawkę, która to pozwoli ci być szlachetnym rycerzem i srogim wojownikiem, bo tylko takie cechy charakteru licują z sylwetką prawdziwego mężczyzny. Czy jesteś gotowy, synku, na przyjęcie ode mnie wiedzy radosnej, pouczenia, które odmieni twe życie? – patrząc uważnie mi w oczy zapytał mnie mój dziwaczny gospodarz.
Poczułem ciarki na grzbiecie i nagłą suchość w ustach, ale nie mogłem się już wycofać i zrezygnować z oferowanej mi lekcji, zwłaszcza, że sam o nią prosiłem, a po trosze, to także wiedzieć chciałem, co może być lepsze i ciekawsze od patrzenia na gołe kobiety. Zawsze miałem takie poczucie, że tych łakoci, tych „mlecznych krówek” rozkosznie wyłuskanych z garderoby i podanych na tacy nigdy nie za wiele, bo po prawdzie, to dużo za mało, bo tylko wtedy, kiedy kolega pozwoli podglądać ci kąpiącą się starszą siostrę, albo sam podpatrzysz w krzakach na wydmach przebierającą się z mokrego kostiumu plażowiczkę. Ale teraz dowiedziałem się, że te chwile radosnego podniecenia nie są najpiękniejszym doświadczeniem dla mężczyzny. Więc co może nim być? Oto frapująca, ale trochę straszna wiadomość. I na dodatek tej niezwykłej wiedzy udzielić chce mi ten starszy, miły pan, który okazuje się także surowym nauczycielem życia. Więc, aby nie przedłużać udręki niepewności i bojaźni przed nieznanym światem wiedzy, kurczowo zaciskając ręce i wolno cedząc słowa, odezwałem się do mego niesamowitego gospodarza:
- Tak, bardzo chcę, aby pan objaśnił mi, co jest najbardziej godne i najlepsze dla prawdziwego mężczyzny, bo jestem tylko małym chłopcem i o wielu rzeczach nie muszę jeszcze wiedzieć. A jeśli może pan pomóc mi tym w życiu, bo mam taką nadzieję, że robi to pan dla mego dobra, to będę bardzo panu wdzięczny. Nie chcę tylko dowiadywać się o rzeczach, które mnie przestraszą i nie będę mógł ich zrozumieć i zapamiętać, bo przecież nie jestem jeszcze na tyle mądry, aby wszystko zrozumieć. O to właśnie pana proszę – zakończyłem cicho.
- Jak możesz podejrzewać, synku, że powiem ci lub pokażę coś, czego nie zrozumiesz lub się przestraszysz – z uśmiechem na twarzy odezwał się do mnie tajemniczy nieznajomy – przecież wszystko to, co dotychczas widziałeś, choć zabrania ci tego oglądać matka, na pewno było dla ciebie miłe i nie przestraszyło ciebie, prawda? Więc jeśli masz do mnie zaufanie i nie obawiasz się, niczym dzidziuś lub skostniały starzec, nowych wiadomości, to dowiesz się tego, co wyjaśni ci, jak żyć wyzwolonym od przymusu pogoni za kobietą i żebrania jej wstrętnych zwałów mięsa, które tumanią cię i pozbawiają jasnego, twórczego spojrzenia. Zabierają ci też życiową energię i czynią ospałym kapcanem, który ma tylko ochotę na ciągłe brandzlowanie się, żarcie łakoci i sen. No powiedz sam, czy tak nie jest? Czy coś przesadzam, albo mówię nieprawdę? Wiesz dobrze, że to święta prawda, a zarazem wielki wstyd i wielka hańba dla męskiego rodu być nieustannie miotanym myślą o babie i bez baby czuć się smutnym i opuszczonym. Więc, aby zaoszczędzić ci tego wstydu i tego uzależnienia od istoty, która pragnie tylko cię osłabić, wykorzystać i ośmieszyć, objaśnię ci tu i teraz, co czynić należy, aby być mężczyzną niezależnym, samowystarczalnym, a tylko czasem szukającym bliskości i współpracy z sobie podobnym, męskim chwatem. Bo świat bez bab jest piękny, a baby możesz wykorzystać tylko, jako podniecające kukiełki, występujące na zamówienie w teatrze twej męskiej przyjemności, rozumiesz?
Nieznajomy wstał, podszedł do biblioteczki i chwilę poszperawszy w kolorowych pismach, których leżał tam pokaźny zapas, wziął jedno z nich i zbliżywszy się do mnie wręczył mi papierową, kolorową twarz kobiety liżącej męskiego członka. Widok ten tak mną wstrząsnął, że zamarłem, kula stanęła mi w gardle, zaparło mi dech w płucach i poczułem nagły zawrót głowy, miękkość mięśni i szum w uszach. Ale słowa, które dotarły do mnie przez szumiący w uszach wicher, trochę mnie uspokoiły i pozwoliły głęboko odetchnąć. Bowiem w tym samym czasie nieznajomy usadowił się w swoim fotelu i z lisim uśmiechem na twarzy mówił do mnie:
- Jak widzisz są rzeczy, o których jeszcze nie słyszałeś i robią one na tobie duże, negatywne wrażenie. To dobrze, bo świadczy to niezbicie, że jesteś dobrym, niezdemoralizowanym chłopcem i właśnie ciebie trzeba obronić przed perfidną demoralizacją ze strony rozwydrzonych kobiet, które chcą robić z mężczyzn swych błaznów i dogadzaczy ich plugawych zachcianek, a przy tym chcą zawsze wyciągać od nas pieniądze, marnować nasze życie i nasz czas, drogocenny czas, który można przeznaczyć na budowanie potęgi i chwały niezależnego mężczyzny. One mogą tylko wysysać nasze kutasy i lizać nasze dupy. Otwórz pisemko, a zaraz zobaczysz do czego powinna służyć kobieta. Tylko to może nam zaoferować ta wieczna kurwa i przewrotna, chciwa poczwara! Tylko może lizać nasze chuje i dupy, klęczeć przed nami i czekać na nasze rozkazy i cieszyć się, że nie dostaje po pysku albo kopa w ten plugawy balon na embriony, czyli brzuch. Już wiesz, mały, do czego służy baba, prawda? Bo jeśli myślisz, że do czegoś jeszcze, to całe życie będziesz cierpiał w oczekiwaniu szczęścia, a niczego nie dostaniesz, ot co! Bo to, co tu widzisz, to wysysanie chujów, lizanie dup, brandzlowanie się butelkami i sztucznymi kutasami, picie naszych szczyn i rozcieranie naszej spermy na ryjach, to wszystko kupuje się za pieniądze i koniec, nic więcej od kobiety nie dostaniesz, prócz perfidii i kłamstwa, a więc kop w dupę dziwce i nie ma sprawy! Bo kto myśli o kobietach, o miłości, o westchnieniach przy księżycu, o miłosnych listach, kwiatach i spacerach w deszczu, ten jest tylko chorym frajerem, który w dzieciństwie nie zażył lekarstwa i męczy się po próżnicy przez całe, zafajdane życie. Więc chcę ciebie tu i teraz, mój mały, wyleczyć na całe życie, kapujesz?
Bezwiednie przewracałem stronice kolorowego pisemka i ogarniało mnie przerażenie i niedowierzanie, a nade wszystko poczucie wykpienia i oszukania przez życie. Jak takie niedostępne i podniecające swą niedostępnością istoty, czyli kobiety, te moje koleżanki, co macane przez chłopaków mocno ściskają nogi, albo koleżanki mamy, co zamykając się w łazience za potrzebą, zawsze zasłaniają dziurkę od klucza ręcznikiem, bo wiedzą, że chcę je podglądać? Jak mogą one wszystkie być tak plugawymi i beznadziejnymi szmatami, seksualnymi pomiotłami, zwykłymi maszynkami do wysysania kutasów i męskim zabawkami, skoro na co dzień cenią się tak wysoko i wzbudzają nasze tęsknoty i podniecenie? To nie możliwe! Ja chyba śnię, a jeżeli nie śnię, to są to jakieś spreparowane fotomontarze, albo inne sztuczki, bo przecież kobieta nie może być taką szmatą, takim śmieciem, na który można bezkarnie szczać i wsadzać mu kutasa do ust. Boże, jakie to straszne i niegodziwe! Jak to się mogło stać, kto mógł zmusić te kobiety do takich poniżeń, do takich podłych rzeczy! Dlaczego nikt nie zabrania robienia takich podłych rzeczy! Przecież żaden normalny mężczyzna nie spojrzy na taką sponiewieraną szmatę. Nie, nie chcę już na to patrzeć!
I kiedy wykrzyknąłem w duchu te dramatyczne słowa stała się rzecz przedziwna. W miejscu, gdzie na całej stronicy był widok rozkraczonej kobiety z głupim uśmiechem wpychającej sobie do cipy butelkę po winie, zobaczyłem plamę mlecznej mgły. Nie widziałem nic, prócz konturu gazety i mlecznej zasłony, która skryła pod sobą ten plugawy spektakl. Mój mózg w dramatycznej chwili stresu, w obliczu brutalności wiedzy o plugastwie życia, koszmaru nie do zniesienia, samoobronnie i samodzielnie wyłączył dopływ traumatycznych informacji. Ogarnęło mnie wielkie zdziwienie, ale też ulga. Wielka ulga wyrwania się z nieznośnej opresji. Rozejrzalem się wokół, wszystko istniało po swojemu, żadnej zmiany, tylko mgła przesłoniła ten splugawiony świat, który otworzył przed mną podły profesorek… Poczułem się nagle silny i wolny. Rzuciłem w geście pogardy świńską gazetę na podłogę i wykrzyknąłem z zapałem:
- Czy jest pan pewny, że takie rzeczy są miłe Bogu, który przecież nie toleruje nieczystości i takich niemoralnych uczynków? Boję się nawet pomyśleć, co spotkać może człowieka, który ogląda takie świństwa i ma brudne myśli, a na dodatek pokazuje takie rzeczy małemu chłopcu. Na pewno pan żyje w ciężkim grzechu i mnie teraz do takiego grzechu chce namówić. Ale mama przestrzegała mnie przed nieczystością, a ja sam wiem, że można podglądać gołe baby, bo to wszyscy chłopcy lubią, ale patrzeć na takie świństwa, to jest zboczenie – wyrzuciłem z siebie patrząc nieznajomemu, ale już ze złej strony rozpoznanemu, śmiało w oczy.
- Śmieszny jesteś mój mały, bardzo śmieszny. Twoja mamusia, tak jak każda wredna baba, nakładła ci do głowy tych naiwnych i kłamliwych bzdur, że to jest nieczyste i nie miłe Bogu, co mężczyzna powinien robić z kobietą. A powinien, słuchaj uważnie mały, wykorzystywać ją jak swój zlew na spermę, jak żywą lalkę, która daje radość wypróżnienia nasienia i dobrej zabawy w beztroskim i radosnym wykorzystaniu jej otworów ciała dla naszej przyjemności. A wszystko to zawsze z pozycji władcy i pana sytuacji, bo inaczej się nie godzi. Kto chce naiwnie kochać, śmiesznie wzdychać i romantycznie cierpieć z powodu jakiejś pizdy z dodatkiem głowy, choć przede wszystkim cycków, to jest zwyczajnym pierdołą i dupkiem żołędnym, któremu nie godzi się podać ręki. Bo prawdziwe uczucia, prawdziwą głębię uczyć, doświadczyć możemy w braterstwie dusz i ciał pomiędzy mężczyznami, pomiędzy wielkimi umysłami i władcami tej ziemi, którzy stworzyli ten świat, aby trzymać za pysk tą wredną i niesforną naturę, a zwłaszcza babę, ten pomiot kurewski, gnoić go i deptać. I to właśnie Bóg dał na to dopust. Rozumiesz – stary nędznik zacisnął zęby i rzucił na mnie groźnie pioruny rozsierdzonego spojrzenia – Słuchaj, więc uważnie. Kiedy Bóg stworzył Adama na obraz i podobieństwo swoje i kiedy urządził mu wspaniały ogród, aby zażywał radości istnienia, chciał mu jeszcze dogodzić i sprezentował mu miłą w obejściu i dającą przyjemność zabawkę, czyli Ewę. A jak to zrobił. A no tak, że wyjął mu żebro, czyli z jego kości, z jego materiału, doskonałego materiału cielesnego, skonstruował tą lalkę, ten wtórnik, aby miał czym się bawić. Rozumiesz, bawić, a nie kochać i skomleć do jej zasranej dupy, tylko tą dupę pierdolić i mieć z tego wielką radość, kapujesz? Ale ta menada, zamiast służyć swemu panu i być posłuszna boskiemu przykazaniu, chciała być mądrzejsza od swego stwórcy i od swego ziemskiego władcy, chciała poznać zasady domina, ale nie dla psa kiełbasa i nie dla baby rozum. Ale nie dość, że chciała przechytrzyć boskie plany, to jeszcze Adama, koronę stworzenia, podstępem wciągnęła w tą aferę. A kto jej w tym pomagał? Diabeł, bo diabelskie nasienie można siać tylko w takiej wybrakowanej głowie, jak babska. Więc, kiedy już, wespół z diabłem, otumaniła Adama i do grzechu go skusiła, kiedy już zakosztowali tej wiedzy zakazanej, to zobaczyli natychmiast, że są nadzy i wstydzą się siebie. A jacy to kochankowie mogę się siebie wstydzić? Tylko fałszywi, a więc między nimi żadnej miłości nie było, tylko przyjemność dana od Boga Adamowi, a ta wredna suka odkryła ten święty porządek rzeczy i zniszczyła cały plan radości mężczyzny z obfitych darów ziemi i cielesnych przyjemności od baby doznawanych. Dlatego też Bóg pokarał ją za wredną pychę, a Adama za naiwność i brak wierności boskim słowom i wygnał ich z ogrodu męskiej rozkoszy na świat wrednej natury, którą trzeba w pocie czoła okiełznać i z babą płodzić dzieci, które nie są już synami bożymi, a tylko bękartami tej upadłej suki, baby cwanej i podłej. I tylko nieliczni, wybrani, ci mili panu nie dotykają plugawych ciał babskich, a tylko łączą się w miłosnym zbrataniu ze swoimi braćmi, mężczyznami i wypinają dupę na rozpłód natury, a żyją w świętej czystości, pijąc z pucharu lędźwi braterskich eliksir życia, czystą ambrozję spermy i tworzą wielkie wizje potęgi umysłu, a unikają, jak studni skalanej, menstrualnej jamy pizdy, kapujesz malcze – syknął starzec.
- Nie chcę tego słuchać! – wykrzyknąłem wściekle - Pan jest starym, złym człowiekiem! Dlaczego powiedział mi pan te straszne, ohydne rzeczy, od których słuchania boli mnie głowa? Dlaczego uwziął się pan na mnie i tu mnie przyprowadził? Po to żeby obrzydzić mi kobiety, które interesują mnie bardziej, niż nauka w szkole? Nie, to się panu nie uda! Ja nic nie widziałem i niczego widzieć nie chcę, bo nie interesują mnie te pana świństwa! Jeśli chce być pan starym wieprzem, wrogiem kobiet i prostej, męskiej wiary w ich niezwykłość, a jeszcze do tego wciąga pan Boga w tą brudną chryję, to nich pan przyprowadza tu sobie świńskich, podłych staruchów i z nimi robi takie rzeczy. Ja nie jestem taki głupi, jak pan sobie wyobrażał, żeby mi taką ciemnotę wciskać i uczyć takich ohydnych rzeczy. Teraz już wiem, o kom moi koledzy mówią: pedał, o takim jak pan zboczonym świntuchu, tak! Jeśli zaraz się pan ode mnie nie odczepi, to narobię krzyku, że stary pedryl, gorszyciel pastwi się nad dzieckiem. Chce pan mieć wstyd i przykrości? – zakończyłem ze śmiertelną powagą.
Plugawy starzec patrzył na mnie ze zdziwieniem, ale wcale nie zobaczyłem na jego podłej twarzy cienia strachu. Ale już po chwili na jego capie oblicze wpłynął tryumfalnie żaglowiec złego uśmiechu. Uśmiechał się lisio i w milczeniu patrzył mi przenikliwie w oczy. Karta się odwróciła i to on był teraz górą. Patrzył tak, że to mnie ogarnęło uczucie strachu i nie wiedziałem już, czy dalej stawiać sprawę na ostrzu noża, czy spuścić z tonu i polubownie wycofać się z tej niemiłej sytuacji. Lecz nie musiałem się długo zastanawiać nad tym dylematem, gdyż to dziwny staruch wyręczył mnie przejmując inicjatywę. Usłyszałem jego swobodny, lekko kpiarski głos, który nie manifestował żadnego zakłopotania, wstydu czy poczucia winy, nie mówiąc już o strachu.
- Bardzo źle zrozumiałeś me intencje, młody człowieku. A tak po prawdzie, wcale ich nie zrozumiałeś. Więc raz jeszcze powtórzę je w skrócie. Chciałem cię przekonać do poglądu, skąd innąd niezbyt popularnego, że kobiety nie są potrzebne mężczyźnie, a wręcz przeciwnie, ich wyuzdanie i przebiegłość może zniszczyć karierę, nawet genialnemu, umysłowi męskiemu, który otumaniony i skołowany słucha podszeptów nędznego zauroczenia, doznaje zwykłego postradania krytycznego myślenia czyli "napalenia na babę". W ostateczności można wykorzystać kobietę jako środek do rozładowania twej męskiej żądzy, ale, rzecz jasna, bez żadnych mazgajskich uczuć i zobowiązań. To właśnie chciałem ci zakomunikować i pokazać naocznie, a ty, niestety, opacznie to zrozumiałeś. Ale nie od razu Kraków zbudowano, więc chyba teraz jest to dla ciebie jasne, że warto słuchać doświadczonych, prawda? Jeśli zaś chodzi o prawdziwie męskie pasje, to mam dla ciebie miłą propozycję. Co ty na to, młody, wielce miły mi człowieku? – wycedził z lisim uśmiechem staruch.
I mówiąc te zagadkowe słowa zaczął powoli rozpinać rozporek i wydobywać swego zasranego kutasa. Robił to z teatralnym namaszczeniem i żałosną dumą, jakby wtajemniczał mnie w ezoteryczny rytuał. Kiedy wydobył tą swoją starą fujarę, zaczął się bezwstydnie brandzlować w mej obecności i już inaczej, nie lisio i podle, ale słodko i zalotnie, zaczął się do mnie uśmiechać i kiwać palcem bym podszedł do niego. Kiedy zobaczyłem, że jego kutas stanął sztywno, a jego właściciel zaczął lubieżnie posapywać i przełykać ślinę, zerwałem się na równe nogi i wrzasnąłem ile sił w płucach:
- Ty pedale pierdolony, zaraz narobię takiego rabanu, że wszyscy się tu zbiegną i zobaczą, coś ty za jeden, stary diable! Małe dziecko chciałeś wrobić w swoje zajebane pedalstwo, w tą swoją niby męską sprawę, cioto zasrana! Jak mnie tkniesz, to ci tego śmierdzącego chuja oderwę, stary skurwysynu! Odchodzę stąd, a ty nie warz się ruszyć, zrozumiałeś, staruchu? – wyrzuciłem z siebie w uniesieniu i cisnąłem w niego swym niedopitym kieliszkiem, który odbił się od czola struch, zalewając twarz krwistym sokiem i rozbił się na podłodze. Już zacząłem się bać, że stary wyga, znów zbije mnie z pantałyku, z nagła dokona kontrataku...
Ale tak się nie stało. Siedział, jak stary, spróchniały grzyb i trzymał w garści stary ręcznik, którym wycierał sobie twarz. Nie schował jednak swego pedalskiego kutasa, który zdążył już zwiędnąć i wystawał z rozporka, jak stara kiełbasa. Miał rozdziawioną gębę i wielkie, zastygłe zdumienie w oczach. Jego starcza gęba stała się obwisła, bezradna, żałosna, jak zmięta ścierka ciśnięta w kąt. I nie powiedział ani słowa, i nie wykonał najmniejszego ruchu, kiedy wstałem i wyszedłem z altany. Cicho zaszeleściła mata, z sąsiedniego ogródka dobiegała skoczna muzyka, słońce stało nisko, ale ptaki śpiewały rześko i licznie, słowem – sielanka letniego popołudnia. I niech już to zostanie, a wszystko inne zapadnie w niepamięć. Teraz!
A zrobiwszy pierwsze kroki postanowiłem nie rozglądać się wokoło, tylko oddalić się nie dostrzeżony z tego przeklętego miejsca. Spokojnym krokiem doszedłem do ogrodowej furtki. A kiedy ją minąłem, zacząłem szaleńczo biec. Biegłem, więc bez opamiętania, bo bałem się, że mu się coś odmieni i znowu będzie taki sprytny i taki diabelsko przekonywujący i władczy, więc kiedy krzyknie, uda mu się mnie zatrzymać, sparaliżować mięśnie, obezwładnić, tak… Biegłem, więc przed siebie i ten bieg, ten pęd ku wyzwoleniu ze spedalonych, pedofilskich sieci, zamienił się w narkotyczne oszołomienie, w trans psychiczny, w którym się zanurzyłem, aby uciec przed tym strasznym widokiem, przed tym klimatem psychicznego zdominowania, upokorzenia i bezsilności.
Uciekałem przed siebie i w siebie, w wirujący, łomoczący tętnem w skroniach, w zachodzący mgłą zmęczenia słodki niebyt. A ile czasu biegłem, przez jakie dzielnice przebiegłem, i jak mi się udało nie wpaść pod samochód, albo nie przewrócić na dziurze w chodniku, sam nie wiem. Ale wiem, że kiedy stanąłem u bramy swego domostwa byłem już wyleczony. Miałem pustkę w głowie i byłem zupełnie spokojny. Ten szaleńczy bieg oczyścił mnie z brudu ludzkiego plugastwa, w które wciągnął mnie podstępny starzec. Oswobodził chwilowo z natrętnych widoków, które jeszcze długo potem nawiedzały me sny i rojenia na jawie. Ale jako „załogant” chłopackiego świata często miałem okazję podglądać w kąpieli matki, starsze siostry, czy kuzynki i ciotki, które nas odwiedzały i mieszkały pod naszym dachem, zaś latem – sąsiadkę z dołu, panią Basię, kelnerkę, co to nago opalała się na balkonie. I wtedy czułem się uradowany, nabuzowany „zakazaną wiedzą”, pełen wigoru i chęci życia. I nie ciągnęło mnie do zabawy ptaszkiem, wolałem wtedy inaczej dać upust nagromadzonej energii, a więc śpiewać, kopać piłkę, grać w ping-ponga, czy też na głos recytować znane wiersze, nawet to sprośne, a co!
Ale kiedy nie mogłem sobie z tym poradzić, kiedy niesmak i wstyd napełniał mój umysł, kiedy w mej głowie przewalały się watahy dup, cycków, rozkraczonych cipek, kutasów i pożerających je kobiecych ust, cały ten spektakl Sodomy i Gomory, od którego pękała głowa i kręcił się świat, miałem jedną skuteczną receptę… Wychodziłem z domu pod błahym pretekstem i biegłem przed siebie. Bez celu i bez miary. Do całkowitego zatracenia i cudownego wyzwolenia...
*
Wrzeszcz, styczeń 2002 roku. Antoni Kozłowski
Kiedy miałem dziewięć lat, nagle i niespodziewanie, pobiegłem, bez pytania rodziców o zgodę, na koniec naszej ulicy dochodzący do ruchliwej i smrodliwej ulicy głównej, gdzie po krótkim wahaniu zrobiłem rzecz niesłychaną. Zamknąłem oczy i przebiegłem przez ową ulicę. Zrobiłem to zupełnie wariacko i nie patrząc, czy coś mi grozi, wykonałem przypadkowo szczęśliwy slalom pomiędzy pędzącymi samochodami. Zrobiłem to, aby dowiedzieć się, czy pisany jest mi szczęśliwy los. Słyszałem pisk opon, przekleństwa kierowców i krzyki kobiet, które zelektryzowała ta samobójcza głupota malca. Ale ja pędziłem przed siebie jak strzała i nie słuchałem lamentów i pogróżek, które wywołałem swym bezczelnym wtargnięciem w porządek i rygor ulicy. I choć może się to wydać zwyczajnym matołectwem, zrobiłem to jednak z pełnym poczuciem życiowego hazardu, igrania ze śmiercią, której bliskość nadaje życiu niezwykłego blasku i tej występnej słodyczy, którą może nam zaoferować tylko wielka fascynacja seksualna, spożycie zakazanego owocu kobiecej tajemnicy, którą katecheci zawsze, dla postrachu maluczkich, kalają fałszywie brudem i występkiem, lub doświadczenie odmiennego stanu świadomości po czystej kokainie, doświadczenia iście mistycznego, niosącego „chemiczny klucz do wiedzy” i poczucie rozumienia boskich planów i zasad kosmicznej harmonii, tak... Ale do rzeczy, w drogę do matni i jej plugawego gospodarza, do klęski i wyzwolenia…
Jeśli tedy chodzi o sprawy Erosa, już wspomniane, to zdarzyło się już mnie nie raz poznać ciało kobiety, ale w formie „larwalnej”, czyli rozebranej koleżanki podczas zabawy w doktora. Ale ten czas, kiedy z wypiekami na twarzy obserwowane dojrzałe kobiety, owe podglądane siostry i matki mych kolegów, cycate i wyposażone w budzącego dreszcz zachwytu „czarnego kota” pomiędzy udami, jeszcze nie nadszedł. Byłem, więc, marnie doświadczony malcem, który zuchwale zdobył wiedzę o sprawach opatrzonych surowym tabu rodzicielskiego zakazu i piekielną wizją kary przez zajadłych katechetów, czytając potajemnie "uczony" przewodnik po ogrodzie Erosa zatytułowany "Co każdy chłopiec wiedzieć powinien"...
Ale o doświadczeniu męskiego pożądania, nawet nie śniłem, więc byłem tu bezbronny, choć słyszałem coś o pedałach, to jednak była to dla mnie abstrakcja. Coś tak niedorzecznie niemożliwego, jak spotkanie wieloryba przed sklepem jubulera, stojącego w meloniku i z laseczką, wielce frasyjącego się, jaki sygnet wybrać na swój palec serdeczny. Ale zejście z obłoków niewiedzy na ziemię sprawę definitywnie wyjaśniło. I dziś już nie rozstrzygnę, czy szukałem na nią, ową wiedzę plugawą, odpowiedzi, czy spadła na mnie nagle, jak jastrząb. Jedno jest tu pewne, a mianowicie to, że nic tak mnie nie przerażało, jak owo obce mi psychicznie doświadczenie, a wszelką wiedzę chciałem zasięgnąć z drugiej ręki, bo to higieniczne, a wszelkie uwikłanie, to wielka trauma, czasem rana nieuleczalna…
Ale teraz biegłem i biegłem. Zatrzymałem się nad stawkiem, w dużym parku, który przylegał do ulicy zieloną enklawą starych drzew, kwietnych klombów i przyciętych szpalerów lipowych. Nad stawkiem pochylało się stare drzewo, wielki jesion, z którego grubego konaru zwisała, muskając taflę wody, gruba lina, służąca jako huśtawka dla wyrostków popisujących się tu powietrznymi ewolucjami, wiązankami przekleństw i zaciąganiem się dymem papierosowym. Stałem więc i obserwowałem ten zapierający dech w piersiach ceremoniał pasowania na dorosłego. No, może nie zupełnie dorosłego, ale na zucha i “wiraszkę”, a to już było coś niebotycznie odległego, coś imponującego wobec życiowych możliwości szczeniaka. Ci chłopcy, pospolici matołkowie i ofiary rodzinnej degrengolady, urastali w mym dziecięcym mniemaniu do roli mitycznych herosów. Wracając ze szkoły obserwowałem ich ewolucje powietrzne uskuteczniane nad lustrem wody w niemym zdumieniu i traktowałem je jako chwalebne czyny pasujące na bohatera podwórkowej rzeczywistości. Tego dnia też śledziłem z lubością ten magiczny ceremoniał i wsłuchiwałem się w potoki przekleństw wyrzucanych z ust młodocianych prostaków, które brzmiały w mych uszach jak zaśpiew rycerski.
Stałem i gapiłem się z przejęciem na tych podwórkowych bohaterów depczących z zapałem rodzicielskie zakazy i przestrogi, aż nagle poczułem delikatne dotknięcie ręki na mym ramieniu. Odwróciłem się gwałtownie i zobaczyłem nad sobą uśmiechniętą twarz starszego pana. Nie miałem wtedy pojęcia, że istnieje kategoria zboczeńców określana mianem pedofilii o gustach homoseksualnych i nie wiedziałem także, że pedofil tym różni się od pedagoga, że naprawdę, „namacalnie kocha dzieci”. Kocha, aż do bólu, oczywiście dziecięcego. Nie wiedziałem tych fundamentalnych prawd, dlatego też z uwagą i szacunkiem patrzyłem na promieniującą życzliwością i pogodą twarz nieznajomego. Po chwili dowiedziałem się, że jestem grzecznym i miłym młodym człowiekiem, a więc zasłużyłem sobie na lody z bitą śmietaną. Kiedy tego słuchałem nie doświadczyłem cienia niepokoju, ale wielkiej radości na myśl o ulubionych smakołykach, z którymi spotykałem się tak często, jak z Dziadkiem Mrozem, czyli od wielkiego dzwonu. Więc kiedy nieznajomy pochwycił mnie delikatnie za rękę nie stawiałem najmniejszego oporu, a wręcz przeciwnie z entuzjazmem ruszyłem ku słodkiej perspektywie. Takiej frajdy nie sprawili mi nigdy rodzice.
I nie zawiodłem się. Starszy pan okazał się słownym mecenasem i posadziwszy mnie na stołku w pobliskiej cukierni podszedł za chwilę z dwoma pucharami wypełnionymi kolorowymi kulkami lodów pokrytych śnieżną czapą bitej śmietany. W milczeniu rozpoczęliśmy lodową ucztę, ale milczenie nie trwało długo. Po chwili mój dystyngowany fundator przedstawił się jako emerytowany profesor mechaniki i zaproponował po przyjemnościach podniebienia trochę ćwiczeń dla tężyzny ciała. Poinformował, że niedaleko ma spory ogródek działkowy, gdzie uprawia warzywa i własnoręcznie szczepi liczne drzewa owocowe, tudzież hoduje urocze króliki. Ta ostatnia informacja wystarczyła mi jako nieodparty magnes, aby mile zaczętą znajomość przenieść w idylliczny pejzaż ogrodowej zieleni. Bez szemrania zgodziłem się na spacer w celu obejrzenia królików i najedzenia się agrestem, który właśnie obficie owocował. Nie widziałem żadnych przeszkód, aby z wdzięcznością przyjąć propozycję mego nieznajomego dobrodzieja i ponownie chwyciwszy bez obaw jego rękę ruszyć dobrze znanymi ulicami ku ogródkom działkowym, do których robiłem już wyprawy z kolegami na “szaber” jabłek. W trakcie miłego spaceru starszy pan opowiadał o swej samotności ojca, który wychował dawno dzieci, a te opuściwszy domowe gniazdo nie zaszczycają go wdzięczną pamięcią, nie odwiedzają, a jedyne co świadczy, że nie odwróciły się na dobre, to kartki świąteczne. Na domiar złego jest sam jak palec, bo parę lat temu pochował swą biedną żonę, którą zabrał mu podstępny rak wątroby. Życie, które pędzi samotnie napawa go goryczą i tęsknotą do serdecznych kontaktów z ludźmi, tak więc bardzo się cieszy, że raczyłem mu poświęcić trochę czasu, że nie potraktowałem go jak zwykłego nachała i nudziarza. I w ten to sposób zaskarbił sobie me współczucie i całkowite zaufanie. I właśnie ten fakt bezgranicznej naiwności i całkowitego braku podejrzliwości zaowocował brzemiennym w długofalowe skutki paskudnym epizodem pedofilskim. Ale po kolei...
Po dziesięciu minutach spaceru doszliśmy do ogródków działkowych i po przekroczeniu ich bramy zanurzyliśmy się w miłym pejzażu popołudniowej sjesty pod cienistymi parasolami drzew owocowych i w otoczeniu warzywnych grządek i rabat kwiatowych. Mój przewodnik zaprowadził mnie w najdalszy kąt ogrodu, gzie uchyliwszy symboliczną furtkę w małym, drewnianym, pomalowanym na zielono płotku, szerokim gestem ręki ceremonialnie zaprosił mnie na swe włościa ogrodowe. Objął mnie wtedy ramieniem i zaprowadził do ogrodowej altany, kształtem przypominającej małą basztę. Altana zrobiona była z surowych desek, miała jedno, duże okno, a wejście do niej zamykała uchylana mata słomkowa, bowiem mocne, stalowe drzwi stały otworem. W jej wnętrzu panował łagodny półmrok. Stał wiklinowy stół i dwa takież krzesła. Na stole pysznił się wspaniały wazom świeżo ściętych piwonii. Oprócz stołu i krzeseł było tu trochę sprzętów ogrodniczych, starannie ustawionych skrzynek, a także staromodna serwantka z porcelanową zastawą stołową i szkłem do trunków. Na ścianie wisiał też jeden, dość duży obraz, przedstawiający Satryra podglądającego kąpiące się Nimfy, którego potężna erekcja zaraz rzucała się w oczy i robił, przynajmniej na mnie, deprymujące wrażenie. Stałem, więc speszony i uporczywie spoglądałem na bulwersujący obraz. Zobaczył to oczywiście mój gospodarz i szeroko uśmiechnął się do mnie. Szybko więc odwróciłem głowę i zapytałem się, czy mogę wyjść na zewnątrz i zobaczyć króliki. Uśmiechnięty filuternie gospodarz powiedział, że to wspaniały pomysł, ale prócz tych zamkniętych w drewnianych klatkach może uda się nam zobaczyć dokazującego na wolności w sąsiednim ogródku innego królika, jeśli tylko miał kaprys tu zagościć. Wziął mnie za rękę i poprowadził ku wysokiemu żywopłotowi, który oddzielał dwie posesje działkowe. Lekko uchylił liściastego gąszczu żywopłotu na wysokości mych oczu i szeptem zapytał, czy widzę tam królika. Żadnego królika nie widziałem, ale na łóżku polowym ustawionym frontem do naszego obserwatorium, na trawniku otoczonym kwietnymi rabatami i ozdobnymi krzewami, leżała całkiem młoda, naga, pulchna kobieta i opalała się w łagodnym słońcu popołudnia. Była jasną blondynką i jej łonowe runo sprawiało wrażenie złotej mgiełki, otaczającej jej różowe, mięsiste falbany wyzierające z rozchylonej szpary sromu. Jej piersi były duże i zakończone różowymi sutkami, sterczącymi “na baczność”, zapewne pod wpływem błogiego ciepła. Całe ciało miała połyskliwie wysmarowane kremem do opalania, które praktykowała zapewne codziennie, bo jej skóra nabrała łagodnie brązowego koloru we wszystkich zakamarkach i szczelinach anatomicznej konstrukcji. Leżała spokojnie rozmarzona, z zamkniętymi oczyma, na których położyła sobie listki babki, a obok niej grało cichą muzykę radio tranzystorowe. Pierwszy raz w życiu widziałem nagą kobietę i poczułem się jak oczarowany. Wpatrywałem się w ten uroczy widok z nabożnym lękiem i z dławiącym podnieceniem, wydając z siebie ciche westchnienia. Mój mecenas trzymał jedną ręką uchylone okno w zieleni, a drugą położył mi lekko na ramieniu. Czułem się bezpiecznie i zatopiłem się bez reszty w kontemplacji tego radośnie bliskiego i podanego jak na dłoni dziwu natury. Nie wiem ile czasu to trwało, ale dla mnie to była wieczność obcowania z rajskim owocem zakazanym do chwili, kiedy okno z cichym szelestem się zawarło i zamiast nagiej Nimfy zobaczyłem zieloną ścianę liści. Cudowny spektakl wejrzenia w nieznane równie niespodzianie jak zaczął się, tak i zakończył...
Otrząsnąłem się i spojrzałem w górę. Człowiek, który wtajemniczył mnie w arkana tajemnej wiedzy o sprawach zakrytych uśmiechał się do mnie szelmowsko i chwyciwszy za rękę prowadził teraz w kierunku klatek z królikami, które radośnie brykały za gęstą siatką widząc zbliżającego się ich karmiciela. Po drodze dowiedziałem się od mego oświeciciela, że jak był małym chłopcem, to z wielką ochotą podglądał swoje koleżanki i starsze siostry, ale potem odkrył rzeczy stokroć bardziej „pasjonujące”, „wyższe” wtajemniczenie erotyczne i zapomniał o młodzieńczych fanaberiach. Zupełnie nie zrozumiałem tej aluzji i z ochotą podbiegłem do króliczego więzienia. Lubieżny emeryt otworzył tymczasem klatkę i wyciągnął z niej wierzgającego tylnymi łapkami wielkiego, biało-czarnego królika. Trzymając za uszy przerażone zwierzę podał mi je ostrożne, informując, że na imię ma Maciuś. Przytuliłem do siebie tą ciepłą i puszystą kulkę, w której rozpaczliwie trzepało się serduszko. Z królikiem na rękach przeszedłem na powrót do altany, skierowany tam zdecydowanym gestem ręki przez gospodarza. W miłym półmroku altany roztasowałem się wygodnie w wiklinowym fotelu i zacząłem głaskać czule mego futrzanego towarzysza. Tymczasem gospodarz wyjął z serwantki dwa kryształowe, cięte kieliszki i jeden z nich postawił przede mną. Następnie napełnił go purpurowo-czerwonym płynem, który okazał się pysznym sokiem wiśniowym. Sobie zaś nalał także czerwonego płynu, ale z butelki opatrzonej etykietą z byczym łbem. Było to wino, które jak wtedy wiedziałem służyło do upijania się w celu urządzania awantur i bicia żon. Ale żadnej żony, metresy, panny, czy kochanki z nami nie było. I to był szkopuł, który większemu dziecku dał by wiele do myślenia, a w konsekwencji do zrozumienia. Ale nie mnie. Brnąłem, więc w ciężką chmurę dusznej atmosfery pedofilskiej pułapki jak rozkoszny bobas. Na razie bezwiednie i beztrosko...
Kiedy tak siedzieliśmy w krzesłach i leniwie delektowaliśmy się krwistymi napojami, a ja gładziłem miękką sierść królika, rozmarzony gospodarz zaczął poważnieć, twarz jego robiła się coraz bardziej surowa i zimna, a oczy wpatrywały się we mnie z taką mocą, jakby chciały przeniknąć mnie na wylot. Wreszcie odezwał się do mnie spokojnym, zdecydowanym głosem w te słowa:
- To wielka frajda dla chłopaka podglądać gołą babę, prawda? Wielka frajda, bo goła baba, to odkryty z fatałaszków tajemniczy obraz matki, która kiedy jesteś oseskiem podaje ci cycka, ale kiedy podrośniesz dąsa się i bije cię po tyłku, kiedy przyłapie cię na jej podglądaniu. Ale to ona jest przecież największą i najukochańszą kobietą twego małoletniego życia, więc wzbudza także twe szczeniackie pożądanie, prawda? Tak, więc staje się matka uosobieniem wielkiej żywicielki ciała i twej naiwnej nadziei na szczęście, obrazem dającym poczucie słodkiego spełnienia i radosnego podniecenia, ale równocześnie dekoncentrującym, otumaniającym i pozbawiającym mocy i zdecydowania, prawda? To ona tworzy narkotyczną zależność syna od kobiety, od jej słodyczy, czułości i seksualności, bo wiele matek uwodzi swych synów, skłania do roli mężów i na zawsze przywiązuje do siebie. Ale jeśli jej kołtuńskie wychowanie nie pozwala pójść na całość, bo każda przecież chce to zrobić, to przy pomocy niecnych gierek i niezdrowej czułości przywiązuje nie do siebie, ale do wytęsknionej wizji słodkiej, magnetycznej kobiecości, która wypełnia twój umysł i zamienia cię w skołowanego błazna. Czułeś to właśnie patrząc się, jak cielę, na panią Halinkę, moją sąsiadkę, żonę marynarza, która próżnuje całymi dniami, a wieczorami chodzi na dancing, aby znaleźć gacha i zdradzić harującego na śmierdzącym statku, a potem sypiącego groszem na jej fanaberie, męża. Wszystkie baby są takie same: pozornie słodkie i wabiące, a de facto zachłanne, zdradliwe, przebiegłe, mizdrzące się i pozbawiające cię godności. Mężczyzna bez kobiet jest wielki, szlachetny, wytrwały i konsekwentny, ale byle baba może uczynić z niego bezwolną marionetkę. Kobieta, to klęska mężczyzny, rozumiesz? Kobieta, to narzędzie osłabiania wielkiej misji mężczyzny, pułapka w którą wpada, stając się szmatą i zerem, zamiast być Herosem. Dlatego w świecie prawdziwego mężczyzny nie ma kobiet, nie ma mazgajskich uczuć i apetytu na matczyne cycki i obleśną dziurę w kłakach. Prawdziwy mężczyzna pogardza kobietą i ceni swą samowystarczalność, swą potęgę opartą na wyrzeczeniu się infantylnych przyjemności i umiłowania wysiłku i samozaparcia, z których to postaw rodzą się rzeczy wielkie i wiekopomne: sztuka, nauka, cywilizacja i kultura. Buduarowi napaleńcy czy towarzyskie bawidamki tylko leją nasienie w rynsztok życiowej jałowizny i wikłają się w babską zależność, zamiast stwarzać dzieła wiekopomne lub tylko na swą męską miarę, czy ty to rozumiesz, chłopcze? – I tak to płomienny prelegent zakończył swój wykład i surowo patrzył mi w oczy, a ja puściłem bezwiednie królika, który uchyliwszy pyszczkiem matę pokicał na ogrodowy trawnik i w wielkim zdumieniu i onieśmieleniu patrzyłem w surowe oczy gospodarza.
Siedziałem jak sparaliżowany i nie wiedziałem, jak się zachować. Prawie niczego nie zrozumiałem z tej groźnej tyrady, ale czułem, że mój surowy gospodarz zrobił mi próbę charakteru, która wypadła wielce negatywnie i teraz chce mnie oświecić i skierować na właściwą drogę życia. Cóż więc zrobi, czego jeszcze mogę się spodziewać po zdegustowanym do ucznia-partacza wymagającym nauczycielu? Postanowiłem zatem nie sprawiać mu więcej zawodu, a więc przeprosić za nieuwagę i głupie zachowanie i poprosić o właściwe wskazówki życiowe, aby mieć wyłożoną „kawę na ławę”, wiedzę rzetelną, a nie tylko domysły. Uważałem, iż tak będzie najlepiej, bo bardzo się przestraszyłem surowości, dotychczas tak miłego i spełniającego najskrytsze oczekiwania „czarodzieja”. Widocznie jednak nie wszystkie moje skryte pragnienia były właściwe, tak więc musiałem dowiedzieć się od doświadczonego pedagoga, jakie walory powinien posiadać prawdziwy mężczyzna i jakie powinny być jego najskrytsze marzenia, bo tu, zapewne, byłem niedouczony. Zebrałem się, więc w sobie i tak odezwałem się do chmurnego gospodarza:
- Niech się pan na mnie nie gniewa, bo ja jestem zwyczajnym chłopcem, a prawdziwym mężczyzną będę dopiero za wiele lat. A to też nie prawda, że czułem się głupio i słabo, jak patrzyłem na tą gołą panią. Czułem tylko, że robi mi się gorąco i mój ptaszek dziwnie jakoś się napina. To czułem, więc myślę, że wcale nie osłabił mnie ten widok rozebranej pani, a tylko bardzo ucieszył i nabrałem ochoty na częste oglądanie takich miłych golasek. A czy ona może być moim wrogiem, to nie wiem, bo leżała tak spokojnie i nie powiedziała ani słowa – zakończyłem swe wyjaśnienia i trochę spokojniej spoglądałem na surową twarz, na której tymczasem zaczynał błądzić nieznaczny uśmieszek.
- Ja się na ciebie nie gniewam, malcze, ale widzę, że jesteś pospolitym głuptaskiem i dlatego trzeba ci udzielić wielu wskazań, jak żyć mądrze, bo w dzieciństwie chłonie się wiedzę najlepiej. Dlatego też dowiesz się teraz ode mnie czym powinien zajmować się prawdziwy mężczyzna, jakie mieć poglądy i upodobania. Jeśli będziesz mądrym chłopcem – przyjmiesz te wskazania i uczynisz z nich swą życiową wyprawkę, która to pozwoli ci być szlachetnym rycerzem i srogim wojownikiem, bo tylko takie cechy charakteru licują z sylwetką prawdziwego mężczyzny. Czy jesteś gotowy, synku, na przyjęcie ode mnie wiedzy radosnej, pouczenia, które odmieni twe życie? – patrząc uważnie mi w oczy zapytał mnie mój dziwaczny gospodarz.
Poczułem ciarki na grzbiecie i nagłą suchość w ustach, ale nie mogłem się już wycofać i zrezygnować z oferowanej mi lekcji, zwłaszcza, że sam o nią prosiłem, a po trosze, to także wiedzieć chciałem, co może być lepsze i ciekawsze od patrzenia na gołe kobiety. Zawsze miałem takie poczucie, że tych łakoci, tych „mlecznych krówek” rozkosznie wyłuskanych z garderoby i podanych na tacy nigdy nie za wiele, bo po prawdzie, to dużo za mało, bo tylko wtedy, kiedy kolega pozwoli podglądać ci kąpiącą się starszą siostrę, albo sam podpatrzysz w krzakach na wydmach przebierającą się z mokrego kostiumu plażowiczkę. Ale teraz dowiedziałem się, że te chwile radosnego podniecenia nie są najpiękniejszym doświadczeniem dla mężczyzny. Więc co może nim być? Oto frapująca, ale trochę straszna wiadomość. I na dodatek tej niezwykłej wiedzy udzielić chce mi ten starszy, miły pan, który okazuje się także surowym nauczycielem życia. Więc, aby nie przedłużać udręki niepewności i bojaźni przed nieznanym światem wiedzy, kurczowo zaciskając ręce i wolno cedząc słowa, odezwałem się do mego niesamowitego gospodarza:
- Tak, bardzo chcę, aby pan objaśnił mi, co jest najbardziej godne i najlepsze dla prawdziwego mężczyzny, bo jestem tylko małym chłopcem i o wielu rzeczach nie muszę jeszcze wiedzieć. A jeśli może pan pomóc mi tym w życiu, bo mam taką nadzieję, że robi to pan dla mego dobra, to będę bardzo panu wdzięczny. Nie chcę tylko dowiadywać się o rzeczach, które mnie przestraszą i nie będę mógł ich zrozumieć i zapamiętać, bo przecież nie jestem jeszcze na tyle mądry, aby wszystko zrozumieć. O to właśnie pana proszę – zakończyłem cicho.
- Jak możesz podejrzewać, synku, że powiem ci lub pokażę coś, czego nie zrozumiesz lub się przestraszysz – z uśmiechem na twarzy odezwał się do mnie tajemniczy nieznajomy – przecież wszystko to, co dotychczas widziałeś, choć zabrania ci tego oglądać matka, na pewno było dla ciebie miłe i nie przestraszyło ciebie, prawda? Więc jeśli masz do mnie zaufanie i nie obawiasz się, niczym dzidziuś lub skostniały starzec, nowych wiadomości, to dowiesz się tego, co wyjaśni ci, jak żyć wyzwolonym od przymusu pogoni za kobietą i żebrania jej wstrętnych zwałów mięsa, które tumanią cię i pozbawiają jasnego, twórczego spojrzenia. Zabierają ci też życiową energię i czynią ospałym kapcanem, który ma tylko ochotę na ciągłe brandzlowanie się, żarcie łakoci i sen. No powiedz sam, czy tak nie jest? Czy coś przesadzam, albo mówię nieprawdę? Wiesz dobrze, że to święta prawda, a zarazem wielki wstyd i wielka hańba dla męskiego rodu być nieustannie miotanym myślą o babie i bez baby czuć się smutnym i opuszczonym. Więc, aby zaoszczędzić ci tego wstydu i tego uzależnienia od istoty, która pragnie tylko cię osłabić, wykorzystać i ośmieszyć, objaśnię ci tu i teraz, co czynić należy, aby być mężczyzną niezależnym, samowystarczalnym, a tylko czasem szukającym bliskości i współpracy z sobie podobnym, męskim chwatem. Bo świat bez bab jest piękny, a baby możesz wykorzystać tylko, jako podniecające kukiełki, występujące na zamówienie w teatrze twej męskiej przyjemności, rozumiesz?
Nieznajomy wstał, podszedł do biblioteczki i chwilę poszperawszy w kolorowych pismach, których leżał tam pokaźny zapas, wziął jedno z nich i zbliżywszy się do mnie wręczył mi papierową, kolorową twarz kobiety liżącej męskiego członka. Widok ten tak mną wstrząsnął, że zamarłem, kula stanęła mi w gardle, zaparło mi dech w płucach i poczułem nagły zawrót głowy, miękkość mięśni i szum w uszach. Ale słowa, które dotarły do mnie przez szumiący w uszach wicher, trochę mnie uspokoiły i pozwoliły głęboko odetchnąć. Bowiem w tym samym czasie nieznajomy usadowił się w swoim fotelu i z lisim uśmiechem na twarzy mówił do mnie:
- Jak widzisz są rzeczy, o których jeszcze nie słyszałeś i robią one na tobie duże, negatywne wrażenie. To dobrze, bo świadczy to niezbicie, że jesteś dobrym, niezdemoralizowanym chłopcem i właśnie ciebie trzeba obronić przed perfidną demoralizacją ze strony rozwydrzonych kobiet, które chcą robić z mężczyzn swych błaznów i dogadzaczy ich plugawych zachcianek, a przy tym chcą zawsze wyciągać od nas pieniądze, marnować nasze życie i nasz czas, drogocenny czas, który można przeznaczyć na budowanie potęgi i chwały niezależnego mężczyzny. One mogą tylko wysysać nasze kutasy i lizać nasze dupy. Otwórz pisemko, a zaraz zobaczysz do czego powinna służyć kobieta. Tylko to może nam zaoferować ta wieczna kurwa i przewrotna, chciwa poczwara! Tylko może lizać nasze chuje i dupy, klęczeć przed nami i czekać na nasze rozkazy i cieszyć się, że nie dostaje po pysku albo kopa w ten plugawy balon na embriony, czyli brzuch. Już wiesz, mały, do czego służy baba, prawda? Bo jeśli myślisz, że do czegoś jeszcze, to całe życie będziesz cierpiał w oczekiwaniu szczęścia, a niczego nie dostaniesz, ot co! Bo to, co tu widzisz, to wysysanie chujów, lizanie dup, brandzlowanie się butelkami i sztucznymi kutasami, picie naszych szczyn i rozcieranie naszej spermy na ryjach, to wszystko kupuje się za pieniądze i koniec, nic więcej od kobiety nie dostaniesz, prócz perfidii i kłamstwa, a więc kop w dupę dziwce i nie ma sprawy! Bo kto myśli o kobietach, o miłości, o westchnieniach przy księżycu, o miłosnych listach, kwiatach i spacerach w deszczu, ten jest tylko chorym frajerem, który w dzieciństwie nie zażył lekarstwa i męczy się po próżnicy przez całe, zafajdane życie. Więc chcę ciebie tu i teraz, mój mały, wyleczyć na całe życie, kapujesz?
Bezwiednie przewracałem stronice kolorowego pisemka i ogarniało mnie przerażenie i niedowierzanie, a nade wszystko poczucie wykpienia i oszukania przez życie. Jak takie niedostępne i podniecające swą niedostępnością istoty, czyli kobiety, te moje koleżanki, co macane przez chłopaków mocno ściskają nogi, albo koleżanki mamy, co zamykając się w łazience za potrzebą, zawsze zasłaniają dziurkę od klucza ręcznikiem, bo wiedzą, że chcę je podglądać? Jak mogą one wszystkie być tak plugawymi i beznadziejnymi szmatami, seksualnymi pomiotłami, zwykłymi maszynkami do wysysania kutasów i męskim zabawkami, skoro na co dzień cenią się tak wysoko i wzbudzają nasze tęsknoty i podniecenie? To nie możliwe! Ja chyba śnię, a jeżeli nie śnię, to są to jakieś spreparowane fotomontarze, albo inne sztuczki, bo przecież kobieta nie może być taką szmatą, takim śmieciem, na który można bezkarnie szczać i wsadzać mu kutasa do ust. Boże, jakie to straszne i niegodziwe! Jak to się mogło stać, kto mógł zmusić te kobiety do takich poniżeń, do takich podłych rzeczy! Dlaczego nikt nie zabrania robienia takich podłych rzeczy! Przecież żaden normalny mężczyzna nie spojrzy na taką sponiewieraną szmatę. Nie, nie chcę już na to patrzeć!
I kiedy wykrzyknąłem w duchu te dramatyczne słowa stała się rzecz przedziwna. W miejscu, gdzie na całej stronicy był widok rozkraczonej kobiety z głupim uśmiechem wpychającej sobie do cipy butelkę po winie, zobaczyłem plamę mlecznej mgły. Nie widziałem nic, prócz konturu gazety i mlecznej zasłony, która skryła pod sobą ten plugawy spektakl. Mój mózg w dramatycznej chwili stresu, w obliczu brutalności wiedzy o plugastwie życia, koszmaru nie do zniesienia, samoobronnie i samodzielnie wyłączył dopływ traumatycznych informacji. Ogarnęło mnie wielkie zdziwienie, ale też ulga. Wielka ulga wyrwania się z nieznośnej opresji. Rozejrzalem się wokół, wszystko istniało po swojemu, żadnej zmiany, tylko mgła przesłoniła ten splugawiony świat, który otworzył przed mną podły profesorek… Poczułem się nagle silny i wolny. Rzuciłem w geście pogardy świńską gazetę na podłogę i wykrzyknąłem z zapałem:
- Czy jest pan pewny, że takie rzeczy są miłe Bogu, który przecież nie toleruje nieczystości i takich niemoralnych uczynków? Boję się nawet pomyśleć, co spotkać może człowieka, który ogląda takie świństwa i ma brudne myśli, a na dodatek pokazuje takie rzeczy małemu chłopcu. Na pewno pan żyje w ciężkim grzechu i mnie teraz do takiego grzechu chce namówić. Ale mama przestrzegała mnie przed nieczystością, a ja sam wiem, że można podglądać gołe baby, bo to wszyscy chłopcy lubią, ale patrzeć na takie świństwa, to jest zboczenie – wyrzuciłem z siebie patrząc nieznajomemu, ale już ze złej strony rozpoznanemu, śmiało w oczy.
- Śmieszny jesteś mój mały, bardzo śmieszny. Twoja mamusia, tak jak każda wredna baba, nakładła ci do głowy tych naiwnych i kłamliwych bzdur, że to jest nieczyste i nie miłe Bogu, co mężczyzna powinien robić z kobietą. A powinien, słuchaj uważnie mały, wykorzystywać ją jak swój zlew na spermę, jak żywą lalkę, która daje radość wypróżnienia nasienia i dobrej zabawy w beztroskim i radosnym wykorzystaniu jej otworów ciała dla naszej przyjemności. A wszystko to zawsze z pozycji władcy i pana sytuacji, bo inaczej się nie godzi. Kto chce naiwnie kochać, śmiesznie wzdychać i romantycznie cierpieć z powodu jakiejś pizdy z dodatkiem głowy, choć przede wszystkim cycków, to jest zwyczajnym pierdołą i dupkiem żołędnym, któremu nie godzi się podać ręki. Bo prawdziwe uczucia, prawdziwą głębię uczyć, doświadczyć możemy w braterstwie dusz i ciał pomiędzy mężczyznami, pomiędzy wielkimi umysłami i władcami tej ziemi, którzy stworzyli ten świat, aby trzymać za pysk tą wredną i niesforną naturę, a zwłaszcza babę, ten pomiot kurewski, gnoić go i deptać. I to właśnie Bóg dał na to dopust. Rozumiesz – stary nędznik zacisnął zęby i rzucił na mnie groźnie pioruny rozsierdzonego spojrzenia – Słuchaj, więc uważnie. Kiedy Bóg stworzył Adama na obraz i podobieństwo swoje i kiedy urządził mu wspaniały ogród, aby zażywał radości istnienia, chciał mu jeszcze dogodzić i sprezentował mu miłą w obejściu i dającą przyjemność zabawkę, czyli Ewę. A jak to zrobił. A no tak, że wyjął mu żebro, czyli z jego kości, z jego materiału, doskonałego materiału cielesnego, skonstruował tą lalkę, ten wtórnik, aby miał czym się bawić. Rozumiesz, bawić, a nie kochać i skomleć do jej zasranej dupy, tylko tą dupę pierdolić i mieć z tego wielką radość, kapujesz? Ale ta menada, zamiast służyć swemu panu i być posłuszna boskiemu przykazaniu, chciała być mądrzejsza od swego stwórcy i od swego ziemskiego władcy, chciała poznać zasady domina, ale nie dla psa kiełbasa i nie dla baby rozum. Ale nie dość, że chciała przechytrzyć boskie plany, to jeszcze Adama, koronę stworzenia, podstępem wciągnęła w tą aferę. A kto jej w tym pomagał? Diabeł, bo diabelskie nasienie można siać tylko w takiej wybrakowanej głowie, jak babska. Więc, kiedy już, wespół z diabłem, otumaniła Adama i do grzechu go skusiła, kiedy już zakosztowali tej wiedzy zakazanej, to zobaczyli natychmiast, że są nadzy i wstydzą się siebie. A jacy to kochankowie mogę się siebie wstydzić? Tylko fałszywi, a więc między nimi żadnej miłości nie było, tylko przyjemność dana od Boga Adamowi, a ta wredna suka, Ewa odkryła ten święty porządek rzeczy i zniszczyła cały plan radości mężczyzny z obfitych darów ziemi i cielesnych przyjemności od baby doznawanych. Dlatego też Bóg pokarał ją za wredną pychę, a Adama za naiwność i brak wierności boskim słowom i wygnał ich z ogrodu męskiej rozkoszy na świat wrednej natury, którą trzeba w pocie czoła okiełznać i z babą płodzić dzieci, które nie są już synami bożymi, a tylko bękartami tej upadłej suki, baby cwanej i podłej. I tylko nieliczni, wybrani, ci mili panu nie dotykają plugawych ciał babskich, a tylko łączą się w miłosnym zbrataniu ze swoimi braćmi, mężczyznami i wypinają dupę na rozpłód natury, a żyją w świętej czystości, pijąc z pucharu lędźwi braterskich eliksir życia, czystą ambrozję spermy i tworzą wielkie wizje potęgi umysłu, a unikają, jak studni skalanej, menstrualnej jamy pizdy, kapujesz malcze – syknął starzec.
- Nie chcę tego słuchać! – wykrzyknąłem wściekle - Pan jest starym, złym człowiekiem! Dlaczego powiedział mi pan te straszne, ohydne rzeczy, od których słuchania boli mnie głowa? Dlaczego uwziął się pan na mnie i tu mnie przyprowadził? Po to żeby obrzydzić mi kobiety, które interesują mnie bardziej, niż nauka w szkole? Nie, to się panu nie uda! Ja nic nie widziałem i niczego widzieć nie chcę, bo nie interesują mnie te pana świństwa! Jeśli chce być pan starym wieprzem, wrogiem kobiet i prostej, męskiej wiary w ich niezwykłość, a jeszcze do tego wciąga pan Boga w tą brudną chryję, to nich pan przyprowadza tu sobie świńskich, podłych staruchów i z nimi robi takie rzeczy. Ja nie jestem taki głupi, jak pan sobie wyobrażał, żeby mi taką ciemnotę wciskać i uczyć takich ohydnych rzeczy. Teraz już wiem, o kom moi koledzy mówią: pedał, o takim jak pan zboczonym świntuchu, tak! Jeśli zaraz się pan ode mnie nie odczepi, to narobię krzyku, że stary pedryl, gorszyciel pastwi się nad dzieckiem. Chce pan mieć wstyd i przykrości? – zakończyłem ze śmiertelną powagą.
Plugawy starzec patrzył na mnie ze zdziwieniem, ale wcale nie zobaczyłem na jego podłej twarzy cienia strachu. Ale już po chwili na jego capie oblicze wpłynął tryumfalnie żaglowiec złego uśmiechu. Uśmiechał się lisio i w milczeniu patrzył mi przenikliwie w oczy. Karta się odwróciła i to on był teraz górą. Patrzył tak, że to mnie ogarnęło uczucie strachu i nie wiedziałem już, czy dalej stawiać sprawę na ostrzu noża, czy spuścić z tonu i polubownie wycofać się z tej niemiłej sytuacji. Lecz nie musiałem się długo zastanawiać nad tym dylematem, gdyż to dziwny staruch wyręczył mnie przejmując inicjatywę. Usłyszałem jego swobodny, lekko kpiarski głos, który nie manifestował żadnego zakłopotania, wstydu czy poczucia winy, nie mówiąc już o strachu.
- Bardzo źle zrozumiałeś me intencje, młody człowieku. A tak po prawdzie, wcale ich nie zrozumiałeś. Więc raz jeszcze powtórzę je w skrócie. Chciałem cię przekonać do poglądu, skąd innąd niezbyt popularnego, że kobiety nie są potrzebne mężczyźnie, a wręcz przeciwnie, ich wyuzdanie i przebiegłość może zniszczyć karierę, nawet genialnemu, umysłowi męskiemu, który otumaniony i skołowany słucha podszeptów nędznego zauroczenia, doznaje zwykłego postradania krytycznego myślenia czyli "napalenia na babę". W ostateczności można wykorzystać kobietę jako środek do rozładowania twej męskiej żądzy, ale, rzecz jasna, bez żadnych mazgajskich uczuć i zobowiązań. To właśnie chciałem ci zakomunikować i pokazać naocznie, a ty, niestety, opacznie to zrozumiałeś. Ale nie od razu Kraków zbudowano, więc chyba teraz jest to dla ciebie jasne, że warto słuchać doświadczonych, prawda? Jeśli zaś chodzi o prawdziwie męskie pasje, to mam dla ciebie miłą propozycję. Co ty na to, młody, wielce miły mi człowieku? – wycedził z lisim uśmiechem staruch.
I mówiąc te zagadkowe słowa zaczął powoli rozpinać rozporek i wydobywać swego zasranego kutasa. Robił to z teatralnym namaszczeniem i żałosną dumą, jakby wtajemniczał mnie w ezoteryczny rytuał. Kiedy wydobył tą swoją starą fujarę, zaczął się bezwstydnie brandzlować w mej obecności i już inaczej, nie lisio i podle, ale słodko i zalotnie, zaczął się do mnie uśmiechać i kiwać palcem bym podszedł do niego. Kiedy zobaczyłem, że jego kutas stanął sztywno, a jego właściciel zaczął lubieżnie posapywać i przełykać ślinę, zerwałem się na równe nogi i wrzasnąłem ile sił w płucach:
- Ty pedale pierdolony, zaraz narobię takiego rabanu, że wszyscy się tu zbiegną i zobaczą, coś ty za jeden, stary diable! Małe dziecko chciałeś wrobić w swoje zajebane pedalstwo, w tą swoją niby męską sprawę, cioto zasrana! Jak mnie tkniesz, to ci tego śmierdzącego chuja oderwę, stary skurwysynu! Odchodzę stąd, a ty nie warz się ruszyć, zrozumiałeś, staruchu? – wyrzuciłem z siebie w uniesieniu i cisnąłem w niego swym niedopitym kieliszkiem, który odbił się od czoła starucha, zalewając jego twarz krwistym sokiem i rozbił się na podłodze. Już zacząłem się bać, że stary wyga znów zbije mnie z pantałyku, z nagła dokona kontrataku...
Ale tak się nie stało. Siedział, jak stary, spróchniały grzyb i trzymał w garści stary ręcznik, którym wycierał sobie twarz. Nie schował jednak swego pedalskiego kutasa, który zdążył już zwiędnąć i wystawał z rozporka, jak stara kiełbasa. Miał rozdziawioną gębę i wielkie, zastygłe zdumienie w oczach. Jego starcza gęba stała się obwisła, bezradna, żałosna, jak zmięta ścierka ciśnięta w kąt. I nie powiedział ani słowa, i nie wykonał najmniejszego ruchu, kiedy wstałem i wyszedłem z altany. Cicho zaszeleściła mata, z sąsiedniego ogródka dobiegała skoczna muzyka, słońce stało nisko, ale ptaki śpiewały rześko i licznie, słowem – sielanka letniego popołudnia. I niech już to zostanie, a wszystko inne zapadnie w niepamięć. Teraz!
A zrobiwszy pierwsze kroki postanowiłem nie rozglądać się wokoło, tylko oddalić się nie dostrzeżony z tego przeklętego miejsca. Spokojnym krokiem doszedłem do ogrodowej furtki. A kiedy ją minąłem, zacząłem szaleńczo biec. Biegłem, więc bez opamiętania, bo bałem się, że mu się coś odmieni i znowu będzie taki sprytny i taki diabelsko przekonywujący i władczy, więc kiedy krzyknie, uda mu się mnie zatrzymać, sparaliżować mięśnie, obezwładnić, tak… Biegłem, więc przed siebie i ten bieg, ten pęd ku wyzwoleniu ze spedalonych, pedofilskich sieci, zamienił się w narkotyczne oszołomienie, w trans psychiczny, w którym się zanurzyłem, aby uciec przed tym strasznym widokiem, przed tym klimatem psychicznego zdominowania, upokorzenia i bezsilności.
Uciekałem przed siebie i w siebie, w wirujący, łomoczący tętnem w skroniach, w zachodzący mgłą zmęczenia słodki niebyt. A ile czasu biegłem, przez jakie dzielnice przebiegłem, i jak mi się udało nie wpaść pod samochód, albo nie przewrócić na dziurze w chodniku, sam nie wiem. Ale wiem, że kiedy stanąłem u bramy swego domostwa byłem już wyleczony. Miałem pustkę w głowie i byłem zupełnie spokojny. Ten szaleńczy bieg oczyścił mnie z brudu ludzkiego plugastwa, w które wciągnął mnie podstępny starzec. Oswobodził chwilowo z natrętnych widoków, które jeszcze długo potem nawiedzały me sny i rojenia na jawie. Ale jako „załogant” chłopackiego świata często miałem okazję podglądać w kąpieli matki, starsze siostry, czy kuzynki i ciotki, które nas odwiedzały i mieszkały pod naszym dachem, zaś latem – sąsiadkę z dołu, panią Basię, kelnerkę, co to nago opalała się na balkonie. I wtedy czułem się uradowany, nabuzowany „zakazaną wiedzą”, pełen wigoru i chęci życia. I nie ciągnęło mnie do zabawy ptaszkiem, wolałem wtedy inaczej dać upust energii, a więc śpiewać, kopać piłkę, grać w ping-ponga, czy też na głos recytować znane wiersze, nawet to sprośne, a co!
Ale kiedy nie mogłem sobie z tym poradzić, kiedy niesmak i wstyd napełniał mój umysł, kiedy w mej głowie przewalały się watahy dup, cycków, rozkraczonych cipek, kutasów i pożerających je kobiecych ust, cały ten spektakl Sodomy i Gomory, od którego pękała głowa i kręcił się świat, miałem jedną skuteczną receptę… Wychodziłem z domu pod błahym pretekstem i biegłem przed siebie. Bez celu i bez miary. Do całkowitego zatracenia i cudownego wyzwolenia...
*
Wrzeszcz, styczeń 2002 roku. AntoniK
Publicysta, poetą bywa, scenarzysta, satyryk radykalny, performer, fotograf i malarz. Humanista prywatnego sznytu, bez dyplomów, członek SDP. Od lat żyje w osobnej strefie dążenia do ludzkiej prawdy (czym jest Prawda?) poprzez dialog i introspekcję. Niezależny opozycjonista czasów PRL, inwalida po represjach komuszych. Mentalnie krzepki, czynny twórczo, uzależniony od życia, jako bezcennej przygody poznawczej, ale fizycznie - wrak życiowy. Pomimo tego - rasowy Trikster, szyderczo portretujący zło, poszukujący wytrwale dobra w wymiarze prywatnym i Ojczyzny Solidarnej. Patriota i obywatel, gardzi politycznym szambem i aktywnością "replik targowiczan" w starciu z "ministrantami" w spektaklu nad Wisłą. Współzałożyciel stowarzyszenia "Nasz Polski Dom", działającego na rzecz kultury polskiej i wsparcia potrzebujących... I tyle, aż tyle! Resztę pożarły gile, a koszatniczki schowały do piczki, o rety, minarety!
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura