Od PRL do III RP,
czyli pozorna historia obalenia komunizmu w pigułce
(fragmenty niewydanej ksiązki „Mowa kulawa - Mały Leksykon PRL")
Cz. 1
Lubelski Lipiec ’80– To właśnie pierwsze strajki lipcowe w Lublinie i Świdniku zapoczątkowały krótką, lecz pamiętną erę „Solidarności”. Strajki rozpoczęły się w Państwowych Zakładach Lotniczych w Świdniku 8 lipca 1980 roku, a ich przyczyną bezpośrednią była podwyżka cen żywności, a nie radykalne postulaty polityczne, choć wśród postulatów były także żądania likwidacji przywilejów dla rządzących. Robotnicy byli też niezadowoleni z warunków pracy i z istnienia uprzywilejowanych grup. Znamienny jest fakt, że uczestnicy tamtych wydarzeń pamiętają, że przełomem świadomościowym było to, że ludzie przestali się bać. Oficjalnie propaganda PRL określała te wydarzenia “przestojami w pracy”. Strajk trwał do 11 lipca, kiedy to "komitet postojowy" podpisał porozumienia. Ale w tym czasie fala strajków rozlała się już na inne zakłady, spośród których należy wymienić: Wytwórnię Sprzętu Komunikacyjnego w Świdniku, Fabrykę Samochodów Ciężarowych w Lublinie, Fabrykę Maszyn Rolniczych "Agromet" w Lublinie, Zakłady Azotowe Puławy w Puławach, KWK Bogdance i Polskie Koleje Państwowe w Lublinie. Radio Wolna Europa nadawało informacje o strajkach, a w dniu 18 lipca protestowało już ponad 70 zakładów lubelszczyzny. Zwłaszcza strajk PKP był dotkliwy dla interesu władz, a jednym z jego powodów było wykrycie przez kolejarzy w puszkach z farbą wysyłanych do sowietów na olimpiadę w Moskwie, polską szynkę, której brakowało w kraju. Zaś miasto bardzo odczuło strajk ZKM rozpoczęty 18 lipca. Dlatego do 20 lipca podpisano porozumienia między poszczególnymi strajkującymi zakładami pracy, a stroną rządową, w których zagwarantowano robotnikom podwyżkę płac. Z powodu strajków praktycznie nie odbyły się obchody 22 lipca, czyli ogłoszenia Manifestu PKWN. Lublin pokazał, więc siłę robotniczego protestu i determinację strajkujących, której jednym z elementów było przyspawanie lokomotywy do torów kolejowych. Na temat roli lubelskiego lipca trwają spory, jednak orzec można bez ryzyka, iż był on sygnałem dla strajków na Wybrzeżu i w efekcie powstania “Solidarności”.
Sierpień ’80 - To jedyny, w pełni udany, wyzwalający wielki potencjał odwagi i solidarności obywatelskiej, polski zryw narodowy przeciw reżimowi komunistycznemu w PRL, tym razem bezkrwawy i przynoszący, jako plon polityczny, pluralizm (może nie pełny) decyzyjny (ewenement w historii realnego socjalizmu!) w PRL. To niekontrolowany, choć z założenia pod taką kontrolą rozpoczęty, masowy protest społeczny, ewoluujący od postulatów ekonomicznych i spraw lokalnych ku postulatom wolnościowym, egzekwującym konstytucyjne gwarancje demokratyczne (jeno „malowane” w PRL) od władzy komunistycznej i reformę gospodarczą, a nade wszystko postulujący godność pracy ludzkiej i szacunek do człowieka pracy. Od Wybrzeża po Śląsk „robotniczą brać” połączył solidaryzm ludzki i poczucie siły, wynikające z moralnej słuszności, masowość protestu i porzucenia lęku przed represjami reżimu PRL. Dało to energię nadziei i zapał w walce o wspólne racje Polakom na okres „karnawału Solidarności”, czyli 16 miesięcy obrony wolności i nadziei na zwycięstwo w „klatce PRL”. Polityczne, społeczne, ekonomiczne i duchowe, plony Sierpnia ’80, czyli wielki, żywy „etos Solidarności”, zniszczył wprowadzony w grudniu 1981 roku stan wojenny, a 8 lat destrukcji i korumpowania działaczy solidarnościowych z Wałęsą na czele, doprowadziło do odejścia od „ideałów Sierpnia” i wyselekcjonowania „sfotografowanej z Wałęsą”, nowej, konformistycznej i bez społecznego debitu, kadry „słusznej politycznie” opozycji, która tworzyła zrąb III RP i otaczała parasolem bezkarności, odchodzących na „dobrze wymoszczone” synekury i posażne renty, aparatczyków PZPR i SB-ków, z którymi układali scenariusz „transformacji ustrojowej” i pili wódką w Magdalence. To nasza narodowa klęska i hańba, a nie zdobycz polityczna i naiwna mitologia, że „bezkrwawa rewolucja Solidarności” obaliła komunizm. Komunizm został na mocy decyzji „centrali na Kremlu” zlikwidowany, jako niewydolny system, a w ramach reformy do rządzenia w nowej, kosmetycznie demokratycznej III RP wybrani zostali politycy z „sowieckim debitem”, zaś „komuchy”, aparatczyki i SB-cy, obsadzili „zreformowane” struktury ekonomiczne, zarządy banków i spółek, media i wyższe kadry policji, aby zbudować polityczno-mafijne struktury nowego, „niepodległego” państwa. To nie „oszołomstwo”, tylko realistyczny ogląd owych „historycznych procesów”… Wracając do samego „Sierpnia ‘80” stwierdzić należy, że wywołały go służby specjalne PRL, ale jego przebieg wymknął się im spod kontroli, a przygotowanie polityczne i jasne cele działania podziemnych działaczy WZZ Wybrzeża sprawiły, że stał się wielkim sukcesem społeczeństwa zorganizowanego obywatelsko, a nie tylko „przetasowaniem na górze”. Jego szczytowym momentem był zawiązany w Stoczni Gdańskiej w dniu 16 sierpnia 1980 roku, strajk solidarnościowy, wbrew decyzji Wałęsy, który zakończył strajk na realizacji postulatów ekonomicznych stoczniowców w porozumieniu z dyrekcją. Jednak nie pogodzona z tym stanem rzeczy Magda Modzelewska, gdańska działaczka RMP, wraz z Aliną Pieńkowską, Anną Walentynowicz i Ewą Ossowską zatrzymały na bramach robotników opuszczających Stocznię. Około 800 stoczniowców i przedstawicieli innych zakładów pracy przeżyło "gorącą noc" obawiając się ataku ZOMO, ale tym razem "partia nie strzelała do robotników", więc zdarzył się "Cud u ujścia Wisły", czyli strajk solidarnościowy, nie przewidziany przez aparatczyków i służby. Natępnego dnia, pod wpływem tych nieprzewidzianych wydarzeń Lech Wałęsa, zmuszony do tej roli przez Komitet Strajkowy, ogłosił strajk solidarnościowy, który rozprzestrzenił się na cała Polskę i zaowocował powstaniem sławetnych "21 postulatów" (drzwi z ich zapisaem, to obiekt światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO), a następnie podpisaniem Porozumień Gdańskich w dniu 31 sirpnia 1980 roku, dających gwarancję powstania wolnych od kontroli komunistów związków zawodowych! Ten niekontrolowany, spontaniczny strajk doprowadził do klęski komunistycznej strategii manipulacji społecznej, a także powołał do życia, jedyny w historii Bloku Sowieckiego, niezależny od władz komunistycznych, wolny związek zawodowy NSZZ „Solidarność”, prawdziwego przedstawiciela polskiej racji stanu, wyraz robotniczej siły i godności pracy, którego etos jest żywy do dziś i czeka na realizację. Ave!
Ekspert (doradca) strajkowy w Sierpniu ‘80 – Mianem eksperta obdarzono przybyłych do Stoczni Gdańskiej na strajk solidarnościowy po 16 sierpnia 1980 roku (nie zapraszanych przez strajkujących), działaczy opozycyjnych, którzy stworzyli komisję ekspertów przy MKS (Międzyzakładowym Komitecie Strajkowym), a której przewodniczącym został Tadeusz Mazowiecki. W skład komisji weszli m.in. Tadeusz Kowalik, Waldemar Kuczyński, Andrzej Wielowieyski, Bohdan Cywiński oraz Jadwiga Staniszkis, która już wcześniej przyjechała do Stoczni. Oprócz wymienionych w Stoczni znaleźli się także: Władysław Siła-Nowicki, Jana Olszewski, Stefan Kurowski, którzy pełnili rolę doradczą w czasie rozmów delegacji zakładów pracy z MKS z przedstawicielami rządu PRL, ale ich radykalizmu poglądów i siły perswazji w sprawie robotniczych postulatów był różny od tzw. „hamulcowych” (Mazowiecki, Geremek), którzy z założenia byli przeciwni idei powstania wolnych związków zawodowych. Tak, więc, czy fachowi doradcy wspierali strajkujących “siłą autorytetu” i zapleczem intelektualnym, różnie się przedstawiało u konkretnych ekspertów. Wiadomym jest, że mecenas Siła-Nowicki, znany ze swych radykalnych poglądów, który był odsunięty od negocjacji, postanowił wygłosić przemówienie podczas aktu podpisania porozumienia z władzą PRL. Zatem wmieszał się w grupę negocjatorów, wszedł na salę i usiadł za Wałęsą. Kiedy Siła-Nowicki powiedział, że wygłosi przemówienie, wywołało to konsternację u Geremka i Mazowieckiego, którzy napisali kartkę do Wałęsy, żeby nie dopuszczać mecenasa do głosu. I tak też się stało. Jest także obecnie widomym, że niektórych z nich, owych ekspertów, udających się z misją do Stoczni, „pobłogosławiła” PZPR ustami SBcji, a następnie zakwaterowała i utrzymywała łączność informacyjną (Geremek telefonował z gabinetu dyrektora Stoczni, pomimo blokady telefonów) W ten sposób „wierchuszka” PZPR zadbała, aby ich „moralny autorytet” nadał „niekontrolowanemu zrywowi” politycznie „poprawny” charakter. Robotniczy, świadomy i radykalny strajk solidarnościowy i jego polityczne oblicze były w sposób oczywisty nie do przyjęcia przez system totalitarny w PRL. I tak 24 sierpnia 1980 roku, w 8 dniu strajku solidarnościowego w Stoczni Gdańskiej, przybyli z Warszawy do Gdańska, wraz z innymi "ekspertami", Bronisław Geremek wraz z Tadeuszem Mazowieckim. Gdy odlatywali, byli zatrzymani i „pouczeni” o swej roli, czyli, że „siły antypaństwowe zdecydowały wykorzystać wasz lot do swoich celów. Dlatego zostaliście zatrzymani. Ale teraz sytuacja się wyjaśniła” i towarzyszący w drodze do samolotu pułkownik MSW powiedział im na pożegnanie: „By lot państwa był w interesie tego kraju. Ten konflikt trzeba rozładować, koniecznie rozładować”. Ten kraj, to była PRL, a nie Polska, a misja nie miała na celu obrony interesów robotniczych, tylko nie zagrożonej pozycji PZPR, bowiem obaj wymienieni doradcy należeli do grona przedstawicieli „realizmu politycznego”, Mazowiecki poseł na sejm PRL, a Geremek „rewizjonista” PZPR. Jest faktem, że Geremek z Mazowieckim próbowali nakłonić Członków MKS do rezygnacji z postulatu niezależnych związków zawodowych i poprzestaniu na demokratyzacji CRZZ. I jak nie mogli już postawić na swoim, wstawili zapis o „przewodniej roli partii” do tekstu porozumień. Strona partyjno-rządowa była wyraźnie zadowolona z pracy ekspertów MKS i już wówczas uważała, że powołanie tej grupy doradców "stwarza perspektywę porozumienia" na warunkach mniej radykalnych, czyli korzystnych dla PZPR. Stoczniowcy i przedstawiciele innych załóg w MKS, a zwłaszcza główny negocjator, Andrzej Gwiazda, nie posłuchali jednak rad "eksperckich", więc ich “wielka” wartość doradcza i „wkład” w sukces Sierpnia ’80, to tylko mit, co najlepiej wiedzą sami uczestnicy strajku solidarnościowego w Stoczni Gdańskiej. Warto też zacytować tu głos, ujawniony po latach mistrza „poprawności politycznej”, Adama Michnika, który wyznał że: „Aresztowali Jacka i mnie, i dlatego powstała „Solidarność“, bo prawdopodobnie wytłumaczylibyśmy im, że nie ma prawa powstać”(2000). Michnik w latach 70-tych pisał przecież o „fundamentalnej zbieżności interesów kierownictwa politycznego ZSRR, kierownictwa politycznego w Polsce i polskiej demokratycznej opozycji“. Co to miało wspólnego z interesem Polski, godnością ludzkiej pracy i samorządnością? Tyle, co Chiny z demokracją…
Etos i etosowy – Etos (z gr. Ethos, „zwyczaj”), to zbiór wartości moralnych i wzorów postępowania, oraz innych norm społecznych, a uznawany przez jakąś grupę ludzi (jednostkę) za ideał, za wzorzec moralny, który należy realizować w praktyce. Zatem „etos Solidarności”, to także ideał społecznego i samorządowego działania w interesie pracownika i wolnego obywatela, nakazujący ewidentnie „wcielenie w życie” tych wartości. Pojęcie „etosu Solidarności” nigdy nie było jednoznaczne. Najbliższa jego istocie była „Etyka Solidarności” sformułowana przez ks. Józefa Tisznera, a w tym ujęciu był on ekspresją najgłębszej ludzkiej i zarazem polskiej nadziei. W kontekście „osaczenia” społeczeństwa przez totalitarne państwo przede wszystkim była to nadzieja związana z powstaniem „Samorządnej Rzeczpospolitej”. Był to, więc etos bezkrwawej walki „przeciwko komuś”, przeciw „jawnemu wrogowi”, czyli PZPR i jej instytucjom represji, ale przed wszystkim „z kimś, dla kogoś i o coś”, czyli z towarzyszami pracy, dla wszystkich obywateli zniewolonych przez system, a dla realizacji idei sprawiedliwości społecznej i godności pracy. Takie widzenie działań społecznych i politycznych przyświecało „pierwszej Solidarności”, ale zostało ewidentnie zdradzone przez ludzi „drugiej Solidarności”, owych sfotografowanych z „białym misiem” Wałęsą na rzecz ich mniejszościowej, „frakcyjnej” kariery politycznej, bowiem nie myślimy nigdy, że tzw. wolne wybory dawały aparatczykom PZPR gwarancję 65% foteli w sejmie, otwórzmy oczy! „Poprawni politycznie”, urobieni przez „reformatorów” PZPR: Jaruzelskiego i Kiszczaka, a także niesławny Episkoppat, zostali z ich nadania zainstalowani w strukturach władzy dla ochrony interesów „starej klasy rządzącej” w III RP i rozwoju obcego kapitały kosztem polskiego interesu gospodarczego. Zatem „Etos Solidarności” pozostał niezrealizowaną, szlachetną ideą. To wielka szkoda, ale też wielkie wyzwanie dla świadomych i odpowiedzialnych obywateli gardzących wegetacją w „Uzbekistanie”… Wynikające z pierwszego, to drugie określenie: „Etosowiec”, ongiś miało znaczenie pozytywne i dotyczyło ludzi tworzących realną siłę polityczną i legendę „Solidarności”, takich jak: Wałęsa, Geremek, Mazowiecki, Kuroń, Michnik, Onyszkiewicz czy Lityński. Czas jednak weryfikował rzeczywiste intencje i cele rzekomych „etosowców”. Kiedy rejestrowano „drugą Solidarność” i „słuszna politycznie” opozycja zasiadała z aparatczykami PZPR do „okrągłego stołu”, okazało się, że była to grupa ludzi, dla których już wtedy liczył się nie etos, lecz chłodna kalkulacja polityczna, de facto – zdrada interesów związkowych i obywatelskich, a wszelkie formy odwoływania się do etosu „Solidarności”, to polityczne chwyty sprzyjające robieniu kariery politycznej wbrew przesłaniu tego etosu. Jako przykład ewidentnego sprzeniewierzenia się „etosowi Solidarności” może służyć „etosowy mit” Lecha Wałęsy, który z maniakalną regularnością powtarza, że „on jeden walczył i obalał system komunistyczny, zwyciężał w Sierpniu ’80 i wyprowadzał wojska sowieckie z Polski, a inni chowali się za jego plecami”. Rzeczywistość zadaje jednak kłam takiej bezkrytycznej bufonadzie i mitomanii, bowiem powszechnie jest wiadomym, że „Solidarność”, to nie „dziecko” Wałęsy, że komunizm nigdy nie został obalony, a jest formą „pełzającą” w zakulisowym działaniu jego „kadrowców i resortowców” w III RP, że o wyprowadzce wojsk sowieckich (w roku 1994 już rosyjskich) ze Wschodniej Europy zadecydowano już na szczycie Raegan - Gorbaczow w Reykiawiku w 1986 roku, a wyniesiony na plecach strajkujących robotników do roli mitu „trybun ludowy” jest de facto „produktem medialnym”, a prywatnie pyszałkowatym i intryganckim człowiekiem z marną przeszłością TW „Bolek”. Ten wizerunek uzupełnia rola obrońcy „ideałów Sierpnia” pijącego „brudzia” z Kiszczakiem w Magdalence, promotora drenażu polskich finansów, czyli „planu Balcerowicza”, czy biernego obserwatora likwidacji polskich stoczni, o ironio, kolebki bezkrwawej rewolucji „Solidarności”. Smutne to, ale prawdziwe, lecz nie chodzi nam o tropienie „bohaterów malowanych”, o rolę mitów, na których wyrasta codzienna, zakłamana „nierzeczywistość” i bezwład społeczny, ale o oficjalną prawdę o naszej historii, na której błędach może się czegoś nauczymy…
Druga “Solidarność” –Pierwsza „Solidarność”, to wielki ruch społeczny zahartowany w strajkach i uświadomiony politycznie po przełamaniu monopolu informacyjnego PZPR, to spontaniczna reakcja społeczna na powstanie podmiotu związkowego, legalnej (czasowo!) opozycji antykomunistycznej, samorządnego związku zawodowego, reprezentującego w szczytowym okresie ok. 10 mln. członków. A zatem, to prawdziwa reprezentacja społeczeństwa obywatelskiego, woli oporu wobec komunistycznego reżimu i narzędzie walki z totalitarnym, wszechwładnym systemem PRL. To prawdziwy ludzki obszar wolności i godności pracowniczej, a nie etykieta z Wałęsą na czele, polityczny twór do mediacji z władzą PRL na jej cynicznych i narzuconych warunkach. Współzałożycielka pierwszej, prawdziwej „Solidarności”, Anna Walentynowicz, uważa nowy związek, pod „ukradzioną nazwą”, za fałszywą "Solidarność", która istnieje od 17 kwietnia 1989 roku. Wyjaśnia to w ten sposób, że Wałęsa zarejestrował ją na polecenie generała Czesława Kiszczaka i bez konsultacji z jej dawnym zarządem. Jej zdaniem obecna "Solidarność" nie ma nic wspólnego z ideą "Solidarności", owocu Sierpnia ‘80. Ta opinia pokrywa się z faktami historycznymi. Zatem Druga „Solidarność”, była karykaturą pierwszej, był to posłuszny aparat wykonawczy dla manipulacji elity komunistycznej i zachodnich ośrodków politycznych, dla których kontrolowana ewolucja, zapewniająca pierwszym bezkarność i wpływy w tzw. Wolnej Polsce, a drugim gwarancję spłaty długów i udział w szwindlach ekonomicznych nowej władzy, były wspólną płaszczyzną porozumienia. I z tych to powodów procesem "pierestrojki" w PRL i innych państwach obozu sowieckiego sterowały lokalne i zachodnie służby bezpieczeństwa. Likwidacja komunizmu była planowana przez sowieckie służby specjalne od wczesnych lat 80-tych. Komunizm zbankrutował sam z powodu niewydolności gospodarczej spętanej absurdem ideologicznym i nieodwracalną erozją systemu spowodowaną 16 miesiącami aktywności „Pierwszej Solidarności”, więc nikt go nie obalał, bo był przeznaczony do likwidacji, a dla stworzenia scenariusza „obalenia komunizmu” w PRL użyta została „Druga Solidarność”, aby zachowane zostały pozory reprezentowania „woli narodu” i „sprawiedliwości społecznej”. Pomysłodawcą tego politycznego „przekrętu” był I sekretarz PZPR M. F. Rakowski wspierany przez amerykańskich „specjalistów” Zbigniewa Brzezińskiego i Henry’ego Kissingera. Zaś aparatczycy komunistyczni posłużyli się tu „wiodącą” frakcją opozycyjną, czyli dawnymi „towarzyszami”, ludźmi, których wcześniej Gomółka i Gierek usunęli z PZPR za „rewizjonizm” i „odchylenie trockistowsko-syjonistyczne”. Czy zatem do dziś „Druga Solidarność”, to tylko atrapa? Chyba nie do końca, bo widać wyraźnie, że wymieniają się kadry i budzi się w niej nowy, robotniczy, socjalny i antyliberalny nurt, że „etos Solidarności” do czegoś zobowiązuje, czyli żywa jest idea obrony godności i interesu ekonomicznego ludzi pracy. A kiedy spełnią się nad Wisłą „ideały Sierpnia ‘80”? Oby jak najszybciej, bo wtedy (nie III czy IV) ale Najjaśniejsza RP, nie ta z układu politycznego, ale z woli obywateli, będzie prawdziwą Ojczyzną, Polską sprawiedliwą, solidarną i samorządną. Tylko skuteczne „obalenie” monopolu informacyjnego tzw. „niezależnych mediów” prowadzonych z zapałem przez „resortowych matuzalemów i ich dzieci” z przewodnią siłą „autorytetów moralnych” i „słuszności politycznej”, producentką „faktów medialnych”, otworzy drogę do powstania świadomości i czynu obywatelskiego. Pożyjemy, zmądrzejemy, doczekamy!
Okrągły stół – Wiek XX przyniósł Polsce cztery momenty zwrotne historii, a mianowicie: pierwszy, rok 1918 – odzyskanie niepodległości, drugi, rok 1939 - utrata bytu państwowego, trzeci, rok 1944 – powstanie niesuwerennego tworu państwowego, zależnego od Sowietów, zaś czwartym, przełomowym momentem był rok 1989 – rozluźnienie totalitarnego monopolu władzy, co w konsekwencji zaskutkowało przemianami demokratycznymi i wypadnięciem z sowieckiej, a potem rosyjskiej, strefy wpływów. Ranga tego wydarzenia nie ma tej wymowy wolnościowej lub dramaturgicznej, co poprzednie, bowiem było to polityczne kunktatorstwo o moralnie poszlakowanej wartości, a obrady i porozumienia Okrągłego Stołu, jakie miały wówczas miejsce, same z siebie przełomu nie tworzyły. Całkowity brak społecznego entuzjazmu, jako widomy wyraz oceny jakości mechanizmów transformacji systemowej, najlepiej świadczy, iż przemiany odbyły się ponad głowami społeczeństwa, wbrew jego interesom i w kolizji z prawem, delikatnie mówiąc... Niestabilna sytuacja społeczna w kraju, pierestrojka w ZSRR, a także korzystna sytuacja zewnętrzna dla sprawy Polski ze względu na “ustalenia” pomiędzy służbami specjalnymi sowietów i państw Zachodnich, doprowadziły część “realistów politycznych” z kierownictwa PZPR do przekonania, że w istniejącym dotychczas systemie politycznym, którego istotą była “przewodnia rola partii”, muszą nastąpić istotne zmiany. Wyjściem z impasu miał być “kosmetyczny” fakt dopuszczenia opozycji do udział we władzy, ale bez prawa decydowania o kształcie ustroju politycznego, a w przypadku, gdy procesu z różnych względów nie da się powstrzymać, oddać władzę za ekonomiczne uwłaszczenie i gwarancję prawnej i politycznej “abolicji”. Obawiając się eskalacji niepokojów społecznych komuniści woleli wyjść z inicjatywą porozumienia, niż zostać przyciśnięci do muru nową falą strajków w konsekwencji stale pogarszającej się sytuacji gospodarczej. Obie strony, tak partyjno-rządowa, jak i solidarnościowa, nie planowały tak generalnego przełomu i nie zdawały sobie sprawy, że istniejący w Polsce polityczny ustrój, jeszcze w tym samym roku ulegnie całkowitemu załamaniu. Zgodnie z intencjami obu stron “Solidarność” miała włączyć się do struktur władzy, ale PZPR nadal miała być “siłą przewodnią”, choć nie monopolistą, ale kontrolować miała politykę zagraniczną, armię i służby specjalne, a społeczne i ekonomiczne reformy miały być tylko “demokratycznym makijażem”, a nie generalną transformacją systemową. Ale jeszcze nikt w historii nie “ćwiczył” tej politycznej wolty, więc “totalitarny trup” szybciej, niż wydawało się optymistom, rozsypał się pod wpływem lawinowo rozwijających się przemian demokratycznych. “Okrągły Stół” był, więc niezamierzonym “smobójem” strzelonym do komunistycznej bramki, punktem wyjścia destrukcji systemu, ale nie impulsem do jego prawnego i politycznego rozliczenia, eliminacji z życia politycznego PZPR-owskiej nomenklatury, rozwiązania i dekomunizacji służb specjalnych, odsunięcia od polityki ludzi znieprawionych tajną kolaboracją ubecką, a więc sprężyną powierzchownych reform, które wydały, pomimo wielu efektownych, lecz nieefektywnych pozytywów, chory owoc – skorumpowane państwo i azyl polityczny dla komunistycznych przestępców i malwersantów... Niestety, tylko politologom pozostaje wreszcie dokonać hipotetycznej analizy procesów “rewolucyjnego” scenariusza upadku komunizmu w Polsce, bowiem materiał porównawczy z podobnych wydarzeń w państwach bloku sowieckiego daje wiele do myślenia i do podważenia “jedynej słuszności” ugody okrągłostołowej. Komunizm był skazany na upadek, bo rozpadała się jego “centrala”, Związek Sowiecki, a więc wystarczyło taktycznie odczekać kilka miesięcy, podsycać nastroje społecznej determinacji, aby przejąć “aksamitnie” władzę na fali społecznej rewolty, jak zdarzyło się to w krajach ościennych. Zafundowanie w tych okolicznościach PRL-owskim “budowniczym i administratorom” przez “konstruktywną opozycję” przysłowiowego “miękkiego lądowania”, nie było odważną i rozumną strategią, ani też koniecznością, ani polityczną, ani moralną, a jedynie wynikiem zdolności komunistycznych aparatczyków do cynicznej manipulacji zręcznie wyselekcjonowaną i ugodowo nastawioną frakcją opozycji. Podkreślić tu trzeba, iż kluczową rolę w tej strategii “pokojowych przemian” odegrał Lech Wałęsa. Historia rozstrzygnie, czy była to rola chwalebna, małodusznie zachowawcza czy zdradziecka... Można jedynie zacytować głosy społecznych i opozycyjnych opinii towarzyszące procesowi “pokojowej transformacji”, ale nie miejsce tu na to. Generalnie rzecz ukazując stwierdzić trzeba, że podczas rozmów “Okrągłego Stołu” część opozycji ostro atakowała postawę ugodowości, a biorących udział w rozmowach działaczy “Solidarności” nazywano “zdrajcami i kolaborantami”. Nazywano też ten polityczny spektakl “porozumieniem samozwańczych elit się ponad głowami społeczeństwa, wbrew jego interesom i polskiej racji stanu”. Krytykowany był też niedemokratyczny styl wyłonienia reprezentacji “Solidarności”, bowiem uczestnicy obrad wybrani zostali przez Wałęsę, który już 31 sierpnia 1988 roku w rozmowach z Kiszczakiem ustalał tą polityczną strategię “pokojowych przemian”, w zamian za zakończenie strajku w Stoczni Gdańskiej. Popularne w kręgach opozycyjnych bojkotujących “Okrągły Stół” stało się powiedzenie o “zmowie czerwonych z różowymi”, bowiem niektórzy reprezentanci strony opozycyjnej, jak Jacek Kuroń czy Bronisław Geremek, byli kiedyś członkami PZPR. Ale historia nie cofa się, by dokonać mądrych korekt, więc pytanie: czy mogło być inaczej i czy Polaków stać było na bardziej odważną i skuteczną zmianę ustroju, pozostanie retorycznym... A teraz trochę faktów. Historycznym terminem “Okrągły Stół” nazywa się toczące się w dniach od 6 II do 5 IV 1989 roku w Pałacu Namiestnikowskim w Warszawie rozmowy między przedstawicielami, wówczas nielegalnej “Solidarności” i przedstawicielami Kościoła, a reprezentantami władzy komunistycznej, przede wszystkim z PZPR. W obradach uczestniczyli także związani z PZPR, nieporadnie odgrywający rolę “trzeciej strony”, działacze OPZZ. Lecz merytoryczna, decydująca część obrad i ustaleń “Okrągłego Stołu” odbywała się głównie w ośrodku MSW w podwarszawskiej Magdalence. Głównymi uczestnikami obrad “Okrągłego Stołu” byli: Władysław Baka, Stanisław Ciosek, Czesław Kiszczak, Mikołaj Kozakiewicz, Aleksander Kwaśniewski, Leszek Miller, Alfred Miodowicz, Andrzej Olechowski, Janusz Reykowski i Zbigniew Sobotka, ze strony władz komunistycznych, a ze strony solidarnościowej: Zbigniew Bujak, Andrzej Celiński, Władysław Frasyniuk, Bronisław Geremek, Jarosław Kaczyński, Lech Kaczyński, Krzysztof Kozłowski, Zofia Kuratowska, Jacek Kuroń, Tadeusz Mazowiecki, Adam Michnik, Jan Olszewski, Janusz Onyszkiewicz, Alojzy Pietrzyk, Jan Rokita, Andrzej Wielowieyski, Jerzy Turowicz i Lech Wałęsa. Szefami delegacji obu stron byli: Kiszczak i Lech Wałęsa. Cele, jakie postawiły sobie obie strony obradujące przy “Okrągłym Stole” były, rzecz jasna, różne, choć było także wiele niejawnych, wstępnych ustaleń. Naczelnym celem, jaki przyświecał, dyktującej warunki, stronie komunistycznej, było “kosmetyczne” wmontowanie opozycji w istniejący system polityczny państwa, który uległby pewnym, dość istotnym, zwłaszcza gospodarczo i społecznie, zmianom, lecz w dalszym ciągu pozostałby systemem niedemokratycznym. Najważniejszym zaś celem bezpośrednim była dla strony opozycyjnej legalizacja “Solidarności” i związane z tym zniesienie obowiązującego od czasów stanu wojennego zakazu istnienia pluralizmu związkowego. Dalekosiężnym zaś celem opozycji była radykalna przemiana ustroju w Polsce, z komunistycznego na ustrój demokracji parlamentarnej, zbliżonej do rozwiązań zachodnich, ale, z założenia, na warunkach postawionych przez wykazujących “dobrą wolę” komunistów z PZPR i SB. Najważniejsze ustalenia obrad nie były radykalne i poza legalizacją i perspektywą częściowo tylko wolnych wyborów do parlamentu nie gwarantowały one “Solidarności” zbyt wiele. Oto one:
- utworzenie Senatu z liczbą 100 senatorów i wolne wybory do Senatu.
- parytetowe” wybory do Sejmu – 65% miejsc dla PZPR i jej satelitów (299 mandatów), a o pozostałe 35% miejsc (161 mandatów) mieli walczyć w wolnych wyborach kandydaci bezpartyjni.
- Utworzenie urzędu Prezydenta PRL, wybieranego przez obie izby Parlamentu, czyli Zgromadzenie Narodowe na 6-letnią kadencję.
- Zmiana Prawa o Stowarzyszeniach, która to umożliwiłaby rejestrację “NSZZ Solidarność”.
- Dostęp opozycji do mediów, czyli raz w tygodniu półgodzinna audycja w TVP i reaktywowanie "Tygodnika Solidarność".
- Przyjęcie wspólnego stanowiska w sprawie polityki społecznej i gospodarczej oraz “reform systemowych", jednak bez wyraźnych konkretów w sprawie reform gospodarczych.
Myśl, by w zaistniałej sytuacji politycznej opozycja mogła wkrótce przejąć ster rządów, nie przychodziła do głowy żadnej ze stron. Ale mając większość w Senacie, opozycja solidarnościowa mogła, korzystając z przysługującego drugiej izbie prawa veta, blokować ustawy uchwalone przez Sejm zdominowany przez komunistów. Zaś do przełamania senackiego veta potrzebnych było w Sejmie 2/3 głosów, zatem przełamanie veta Senatu teoretycznie nie byłoby możliwe, gdyż blokowane byłoby głosami opozycji, mogącej liczyć na 35 % miejsc w Sejmie. W tej sytuacji uchwalane prawa musiałyby stanowić kompromis. Najbardziej istotnym uprawnieniem Senatu miało być prawo do inicjatywy ustawodawczej i w ten sposób opozycja mogłaby przedstawiać Sejmowi swoje propozycje ustawodawcze i domagać się wprowadzenia ich pod obrady. Głównym zabezpieczeniem interesów obozu rządzącego miał być urząd prezydenta. Przyznane mu zostały bardzo szerokie kompetencje, jak prawo veta wobec ustaw uchwalonych przez Sejm, a także prawo do rozwiązania parlamentu w wypadku, gdyby ten uchwalił ustawę “godzącą w konstytucyjne uprawnienia prezydenta związane z szeroko pojętą obronnością i przestrzeganiem istniejących sojuszy wojskowych”. Właśnie ten przepis miał być potencjalnym straszakiem dla zbyt śmiałych poczynań parlamentu. Wyglądało to na sytuację “patową”, ale struktury totalitarnego państwa, po rezygnacji przywódców z monopolu władzy, uległy rozkładowi w tempie przypominającym “efekt domina”. Tak, więc obiektywnie patrząc, “Okrągły Stół”, z punktu widzenia zmian, jakie dokonały się w 1989 roku i później, był wydarzeniem kluczowym, choć także brzemiennym w wiele negatywnych skutków politycznych i gospodarczych, a także społecznego poczucia, że przy “Okrągłym Stole” zadecydowano “o nas, bez nas” i to w wielu przypadkach ze szkodą dla obywateli, dobrostanu państwa i ludzkich wartości. Zatem, aż do całkowitego wyjaśnienia kulis wydarzenia, nie należy ferować wyroków, czy była to zręczna gra komunistów i polityczne niewyrobienie opozycji, czy świadomy, obustronny “podział łupów” i zdrada polskiej sprawy...
Magdalenka – Symbol fiaska i zaprzepaszczenia 16-miesięcznej, “bezkrwawej rewolucji Solidarności”, świadomości społecznej, oczekiwań Polaków i ofiar stanu wojennego, czyli “dogadania się jak Polak z Polakiem” wyselekcjonowanych przez Wałęsę w porozumieniu z Kiszczakiem elit solidarnościowych z “reformatorami” establiszmentu komunistycznego. Od 16 września 1988 roku w Magdalence pod Warszawą odbywały się spotkania członków władz państwowych PRL z przedstawicielami NSZZ "Solidarność", zaś rozpoczęły się w Warszawie przy ulicy Zawrat. Celem tych rozmów było przygotowanie gruntu pod obrady Okrągłego Stołu, czyli określenia warunków porozumienia, co w tym przypadku było nie kompromisem, ale zrzeczeniem się monopolu totalitarnego przez komunistów za liczne koncesje ekonomiczne i gwarancje bezkarności w rzeczywistości „potransformacyjnej”. Jednak nieporozumienia w obozie komunistycznym spowodowały bardzo szybkie przerwanie spotkań. Dopiero na początku 1989 roku w PZPR wzrosły siły grupy “reformatorów”, czyli cynicznych realistów politycznych i 27 stycznia 1989 roku rządowe mikrobusy przywoziły do Magdalenki ekipy Kiszczaka i Lecha Wałęsy, aby dokończyć podział “polskiego tortu” ponad głowami społeczeństwa i tylko w interesie dogadujących się elit, co nic nie miało wspólnego z interesem Polski i etosem „Solidarności”. A ponieważ proces dogadywania się przebiegał dobrze, często zakrapiany trunkiem na towarzyszących bankietach, już 6 lutego w Warszawie rozpoczęły się obrady Okrągłego stołu. Zaś kiedy utknęły w martwym punkcie, 2 marca 1989 rozpoczęła się druga tura rozmów w Magdalence, gdzie rozpatrywano nieprzewidziane, sporne kwestie z obrad Okrągłego Stołu. Sprawcą kłopotów był Miodowicz, członek KC PZPR, szef OPZZ, ale grający rolę “trzeciej siły politycznej” i obrońcy spraw robotniczych. Ale jak w każdej reżyserowanej rozgrywce, pomimo tarć, wynik finalny jest ustalony i tylko koszty są długo i zawzięcie targowane, Magdalenka utorowała drogę transformacji systemowej (nie zaś upadkowi komunizmu i rozliczeniu jego „siły przewodniej”, czyli aparatczyków PZPR) i zakulisowym machinacjom polityczno-ekonomicznym w III RP. Jest niewątpliwą klęską etosu „Solidarności”, ambicji świadomych Polaków i kompromitacją koncesjonowanej frakcji opozycji, która uzurpowała sobie prawo “przedstawiciela narodu”, dokładnie jak jej starsza siostra PZPR. Aby przestrzegać wcielania w życie niejawnych ustaleń, powołana miała być Koalicja Porozumiewawcza, mająca czuwać nad “poprawną” realizacją postanowień Okrągłego Stołu. Owoce polityczne, po których poznaje się jakość przyczyny, wskazują, iż rozmowy w Magdalence były faktycznym momentem przejęcia władzy przez tzw. “konstruktywną opozycję”, która była wysoce skorumpowana i gotowa do ustępstw, a więc według licznych publicystów, historyków i polityków dogadanie się z komunistami było zdradą narodową, gdyż sprowadziło się do pozornego obalenia systemu komunistycznego i wejścia polityków PZPR i funkcjonariuszy SB w struktury nowego państwa w formie jawnej i zakulisowej, co było nie do pomyślenia w państwach byłego bloku sowieckiego, które obaliły system “rewolucyjnie”... W swej mało zaszczytnej działalności tzw. “Grupa Magdalenka" spotykała się 13 razy, a były to spotkania robocze i spotkania przewodniczących grup obu opcji. Spotkania były protokołowane i rejestrowane przez ekipę TVP. Dla historycznej ścisłości wypada przedstawić uczestników rozmów w Magdalence: komuniści gen. Kiszczak, Stanisław Ciosek, Jerzy Ozdowski, Jan Szczepański, Tadeusz Szymenek, Andrzej Gdula, Bogdan Królewski, Janusz Reykowski, Aleksander Kwaśniewski, Ireneusz Sekuła, Jerzy Uziębło, Władyszław Baka i in. ze strony „konstruktywno-solidarnościowej”: Lech Wałęsa, Andrzej Stelmachowski, Władysław Frasyniuk, Lech Kaczyński, Tadeusz Mazowiecki, Jacek Merkel, Bronisław Geremek, Mieczysław Gil, Adam Michnik, Zbigniew Bujak, Jacek Kuroń, Andrzej Wielowieyski, Ryszard Bugaj, zaś przedstawiciele Kościoła katolickiego to: ks. Alojzy Orszulik, ks. abp Bronisław Dąbrowski, ks. bp Tadeusz Gocłowski. Komentując najkrócej owo historyczne wydarzenie stwierdzić można, iż Mgdalenka była grobem polskiego etosu bezkompromisowej walki o słuszne racje, zarówno społeczne jak i ekonomiczne, końcem legendy “Solidarności”, zaprzepaszczeniem społecznych nadziei na życie w państwie wolnym od nieprawości i polityki prowadzonej w interesie skorumpowanych elit, a więc kamieniem węgielnym wszelkich patologii i poczucia społecznej niesprawiedliwości w III RP. Poniżej opinie uczestników obrad Okrągłego Stołu na temat charakteru rozmów w Magdalence i ich konsekwencji dla historii III RP. Cytuję alfabetycznie:
- Jaroslaw Kaczyński:- “W ramach tej umowy logicznie mieściło się i to, że partnera z którym się rozmawia nie wsadza się do więzienia. Ten sposób myślenia potwierdzają późniejsze wypowiedzi Jacka Kuronia. Kuroń domagając się przestrzegania umów Okrągłego Stołu powoływał się na swój honor. Kiszczak mógł być przekonany, że porozumienie przy Okrągłym Stole gwarantuje mu nietykalność. (...) Przy Okrągłym Stole powstał układ, który miał uniemożliwić ukaranie komunistów za ich działalność w latach osiemdziesiątych, a być może i za wcześniejszą działalność. Jest jeszcze coś, co zapewnia komunistom bezkarność - szantaż. (...) Komuniści mają dostęp do znacznie większej ilości materiałów kompromitujących, niż miał Macierewicz”.
- Lech Kaczyński: - “W latach dziewięćdziesiątych parokrotnie mówiono mi, że niektórzy liderzy solidarnościowi zasiadający przy Okrągłym Stole mają pewne poczucie lojalności wobec osób, z którymi rozmawiali. Zawsze mnie denerwowało, że bardziej czuli się zobowiązani wobec komunistycznego partnera, niż wobec swoich "towarzyszy broni" z lat osiemdziesiątych”.
- Alojzy Pietrzyk: - “W Magdalence wyczułem grę, by co bardziej radykalnych działaczy "Solidarności", mniej ugodowych - złagodzić. Już dobór uczestników spotkań o tym świadczył. (...) Na kolejną Magdalenkę pojechano w składzie okrojonym, mnie pominięto. Stawałem się niewygodny, zwłaszcza że przy podstoliku górniczym wnieśliśmy sprawę naprawienia krzywd ofiarom stanu wojennego. Część naszych doradców nie dopuszczała, by przy głównym stole były poruszane jakiekolwiek windykacje ze strony solidarnościowej. (...) Pomału wychodziły na jaw wcześniejsze uzgodnienia. Wyczuwało się, że przedtem odbywały się rożne spotkania. Wynikało z nich, że nad PRL-em zaczyna zawisać jakaś ochronna tarcza. A niewtajemniczeni mieli złudzenie, że coś zależy od naszego przygotowania i siły przekonywania. Pierwsze spotkanie w Magdalence zakończyło się niesamowitym obiadem. Niektórzy ze strony OPZZ, ze strony rządu i naszej już w tym czasie bardzo szybko potrafili znaleźć wspólny język. Potrafili i napić się razem. Komitywa między niektórymi była tak wielka, że przy odjeździe gdy wszedłem do minibusu, którym nas transportowano, towarzystwo było już wymieszane. Między naszymi siedzieli OPZZ-owcy i rządowi. (...) Odbyło się posiedzenie KKW zwołane przez Wałęsę. Związane było wyłącznie z wyborami do parlamentu i wyborem prezydenta. KKW liczyła 20 osób, ponadto uczestniczyli w niej zwykle doradcy (Geremek, Mazowiecki, Stelmachowski, Kuroń, Michnik) z prawem zabierania głosu, ale bez prawa głosowania. Z reguły posiedzenia prowadził Janusz Pałubicki. Byłem zwolennikiem wolnych wyborów i przegrałem. Prof. Geremek, jako przewodniczący zespołu reform politycznych Okrągłego Stołu, przekonał KKW, że powinniśmy przyjąć propozycje wyborów okrojonych - dla nich 65 proc., dla nas 35. A potem nastąpiła najbardziej haniebna chwila. Na stanowisko prezydenta zaproponowano dwie kandydatury: Kiszczaka i Jaruzelskiego. Jak można było na posiedzeniu KKW "Solidarność" w ogóle brać pod uwagę Kiszczaka i Jaruzelskiego na najwyższy urząd w państwie? Oceniłem to jako niesamowity upadek, wręcz profanację "Solidarności". A tu bez żadnych protestów, niemal natychmiast doszło do głosowania: Kiszczak, albo Jaruzelski. Padło stwierdzenie, że jak prezydentem ma być taki typ jak Kiszczak, to lepiej postawić na Jaruzelskiego. Po tym stwierdzeniu Pałubicki poddał wniosek o poparcie Jaruzelskiego pod głosowanie. Tylko ja byłem przeciw, dwoje wstrzymało się. Reszta była za. Z większością najwyraźniej wcześniej odbyły się rozmowy. (...) Jeśli Kiszczak powołuje się na rozstrzygnięcia Okrągłego Stołu, zwalniające go z poniesienia odpowiedzialności, to może chodzić jedynie o ustalenia podjęte w wąskiej grupie osób. Bardzo dobrze było widać, że niektórzy uczestnicy rozmów afiszowali się z generałami, wręcz brudzia wypijali, jak na przykład Adam Michnik. To te osoby dały generałom pewne gwarancje, ale nie publiczne, tylko w rozmowach kuluarowych”.
- Leszek Piotrowski: - “Umowa gwarantująca Kiszczakowi, Jaruzelskiemu i innym niekaralność w zamian za oddanie części władzy była możliwa, jeśli miało miejsce to podczas tajnych konwektykli w Magdalence. (...) Te "randki" utrzymywane były w tajemnicy. Teraz wielu polityków zaprzecza, jakoby zawierano jakiekolwiek tajne umowy w Magdalence, np. poseł Bronisław Geremek, ale z wypowiedzi i zachowań Jaruzelskiego i Kiszczaka można wyciągnąć wnioski wręcz odwrotne”.
- Adam Strzembosz: - “Znam wypowiedź Jacka Kuronia: "ludzi z którymi się rozmawia, nie wsadza się do więzień". Ja w jednym z wywiadów protestowałem przeciwko możliwości niestosowania istniejącego prawa. Powiedziałem, że umowy nie mogą być wiążące dla organów ścigania. Natomiast Adam Michnik powiedział, że dla niego byłyby wiążące”.
Pozostawiam to bez komentarza, bowiem wymowa relacji jest jednoznaczna… Reasumując podkreślić należy, że tzw. transformacja ustrojowa była nie sukcesem polskiej racji stanu i zwycięstwem idei „Solidarności”, ale zaprzedaniem się „poprawnej politycznie” opozycji wizji przejęcia władzy, kosztem „immunitetu bezkarności” dla komunistycznych aparatczyków i obciążenia społeczeństwa skutkami ekonomicznych przeobrażeń, co było uzgadniane na poziomie porozumienia sowieckich i zachodnich służb specjalnych i dalekosiężnej polityki powstawania „nowego ładu” w Europie. Jeśli „niezależne media” mówią o „obaleniu komunizmu 4 czerwca 1989 roku, to rozum dyktuje odpowiedź: system kontroli świadomości społecznej, ekonomicznego wyzysku, zależności polityki krajowej od zagranicznych „centrów decyzyjnych”, jawnej kpiny z obowiązującego prawa jedynie się umocnił, a aparatczycy odpowiedzialni za zbrodnie i absurdy polityczno-ekonomiczne czasów PRL otoczeni „immunitetem bezkarności” i „uwłaszczeni ekonomicznie”, a więc nastąpiło jedynie umocnienie systemu wyzysku i indoktrynacji, który nie jest już „ten sam”, ale „taki sam”, a może nawet doskonalszy w perfidii działania, o zgrozo!
KPP i jej epigoni, Lewica Laicka w PRL, „Autorytety moralne” w III RP –Zacznę od pewnego cytatu, aby zasygnalizować, iż temat analizuję nie z pozycji „antysemityzmu”, ale rzetelnego „realizmu”, którego wyznawcą jest także zacytowany Adam Michnik. Oto co powiedział: „Jak na pewno wiecie, środowiskiem, z którego pochodzę, jest liberalna żydokomuna. To jest żydokomuna w sensie ścisłym, bo moi rodzice wywodzili się ze środowisk żydowskich i byli przed wojną komunistami. Być komunistą znaczyło wtedy coś więcej niż przynależność do partii, to oznaczało przynależność do pewnego języka, do pewnej kultury, fobii, namiętności”. A sprawy miały się tak, że Bolszewicy, tworzący aparat partyjny powstającego ZSSR, początkowo nie przywiązywali wielkiej wagi do tożsamości narodowej, ale idei internacjonalizmu. Właśnie z tego powodu wielu działaczy bolszewickich pochodzenia żydowskiego nie uważało się za Żydów, a jednocześnie tępili oni religię żydowską oraz ruch syjonistyczny. Przyczyną wstępowania wielu osób pochodzenia żydowskiego do partii bolszewickiej była niechęć inteligencji rosyjskiej do nowej władzy, której przejawem był strajk urzędników. Lenin, jako przebiegły polityk, wykorzystał do budowy nowego aparatu państwowego głównie działaczy wybranych spośród mniejszości narodowych, wśród których szczególny udział z oczywistego powodu, wykształcenia, mieli Żydzi. Bolszewiccy pochodzenia żydowskiego nie działali solidarnie, a jedynie uczestniczyli w utarczkach różnych frakcji partyjnych. Zaś "wielką czystę" przetrwali tylko bolszewicy ślepo posłuszni Stalinowi. W połowie lat 40-tych XX wieku pochodzenie żydowskie stało się jednak przeszkodą w karierze, z racji tego, że Stalin postanowił oprzeć urzędową ideologię państwa (po doświadczeniach wojennych) w większym stopniu na nacjonalizmie rosyjskim, czego wynikiem była kampania walki z „kosmopolityzmem” i sprawa lekarzy kremlowskich. Od połowy lat 50-tych nastąpiła instytucjonalizacja dyskryminacji Żydów, co w praktyce zaowocowało zakazem lub ograniczeniem zatrudniania osób pochodzenia żydowskiego na określonych stanowiskach oraz studiowania na niektórych uczelniach. Polityka ta, oficjalnie określana przez sowietów, jako antysyjonizm, przetrwała do końca istnienia ZSRR… Teraz, zaś, przeanalizujemy, jak sprawy żydowskie w powiązaniu z komunizmem (potem liberalizmem) miały się w II RP, PRL i III RP. To wyjaśnia wiele tzw. delikatnych „problemów politycznych”. Ale na początek o tym, co było czynnikiem sprawczym tego stanu rzeczy w Polsce. Wysoki udział działaczy pochodzenia żydowskiego był widoczny wśród aparatu partyjnego KPP. Władze II RP przedstawiły w roku 1936 raport o stanie organizacyjnym KPP, z którego wynika, że w aktywie centralnym partii było na on czas 53% Żydów, w aparacie wydawniczym 75%, w Międzynarodowej Organizacji Pomocy Rewolucjonistom 90%, a w aparacie technicznym Sekretariatu KPP - 100% Żydów. Podobne proporcje odnotowano w strukturach terenowych KPP. Jednak niewiele decyzji dotyczących polityki tej partii komunistycznej zapadało w kraju, ponieważ władzami zwierzchnimi KPP był Komitet Wykonawczy Międzynarodówki Komunistycznej, nad którym faktyczną władze sprawowało Biuro Polityczne KC WKP(b). W sierpniu 1938 roku decyzją prezydium Komitetu Wykonawczego Kominternu KPP została rozwiązana, jako sekcja polska Kominternu. Rzeczywistą przyczyną rozwiązania KPP i wymordowania jej kierownictwa był rozkaz Stalina powodowany tym, iż jej działacze mieli kontakty ze "starymi bolszewikami" – politykami i działaczami partii bolszewikó, których Stalin postanowił fizycznie zlikwidować po XVII Zjeździe WKP(b). Wyjątkiem były osoby prowadzące bezpośrednią działalność szpiegowską lub należące do sowieckiej siatki szpiegowskiej w Polsce np. Piotr Jaroszewicz, późniejszy premier PRL. Przeżyli jedynie działacze KPP znajdujący się w polskich więzieniach. Po wojnie kadry kierownicze PZPR i podległy mu aparat bezpieczeństwa rekrutowały się w większości z części aktywu przedwojennej KPP, który przeżył stalinowskie czystki. Kadry PPR i PZPR składały się z „zaufanych towarzyszy”, czyli agentów NKWD np. Bolesław Bierut i dowódców partyzantki komunistycznej w Polsce np. Mieczysław Moczar, przy czym walorem działaczy pochodzenia żydowskiego było wykształcenie, którym nie grzeszyli działacze pochodzenia polskiego, wywodzący się z ubogich warstw społecznych. W okresie stalinowskim w PZPR najbardziej wpływowymi aparatczykami pochodzenia żydowskiego byli: Jakub Berman, Roman Zambrowski i Hilary Minc - członkowie Biura Politycznego KC, a także inni, gorliwi utrwalacze „władzy ludowej”: Julia Bristigerowa, Anatol Fejgin, Jerzy Borejsza, Ozjasz Szechter, Józef Światło, Szymon Harman, Józef Unszlicht, Wacław Komar, Jan Frey Bielecki czy Stefan Michnik (przyrodni brat Adama, który twierdzi, że rola Stefana Michnika w aparacie stalinowskiego terroru została wyolbrzymiona ze względu na jego rolę w historii opozycji w PRL?), zbrodniarz stalinowski, sędzia w procesach łamiących praworządność, do dziś spokojnie mieszkający w Szwecji. Sytuacja działaczy PZPR pochodzenia żydowskiego zmieniła się diametralnie w wyniku kierowanej przez Mieczysława Moczara i frakcję „partyzantów” nagonki antysyjonistycznej w czasie Wydarzeń Marcowych 1968 roku. Wtedy to PRL opuściło kilkadziesiąt tysięcy nosób pochodzenia żydowskiego, a represje dotknęły środowiska studenckie, naukowe i artystyczne. W 1995 roku historyk, prof. Andrzej Paczkowski na zlecenie Żydowskiego Instytutu historycznego przedstawił procentowe statystyki udziału osób narodowości żydowskiej w komunistycznych organach bezpieczeństwa w latach 1944 - 1956. Według tych danych na 449 osób pracujących w centrali resortu bezpoieczeństwa na stanowiskach od naczelnika wydziału wzwyż było 131 Żydów, czyli 29%. Ponad 94% z nich deklarowało wcześniejszą przynależność do przedwojennych organizacji komunistycznych takich jak KPP. Według późniejszych badań (2005) Żydzi na kierowniczych stanowiskach w MBP stanowili 37.1% od naczelnika wydziału wzwyż, czyli 167 osób na 450 kierowniczych stanowisk. Relacje bezpośrednich świadków wydarzeń są jeszcze bardziej wymowne, a także wielce prawdopodobne, bo w ocenie „moskiewskiej centrali”, a więc według ambasadora ZSSR w Polsce w 1949 roku, Wiktora Lebiediewa: "W MBP poczynając od wiceministrów, poprzez dyrektorów departamentów, nie ma ani jednego Polaka, wszyscy są Żydami". Pozostawmy to bez komentarza, ale słów parę warto poświęcić działaczom opozycji demokratycznej w PRL pochodzenia żydowskiego, a właściwie tej jej części, której trzon stanowili byli „Puławianie”, w okresie Polskiego Październiku „reformatorzy” PZPR, nazywani przez frakcję nacjonalistyczną Moczara „Żydami”, a więc dawni stalinowcy, w pierwszym, lub drugim pokoleniu, nawróceni na „demokrację”. Drugą część opozycji demokratycznej stanowiła opozycja niepodległościowa, na poły piłsudczykowska, na poły narodowo-katolicka, korzeniami ideowymi po AK-owska i po NSZ-towska. W analizie zjawiska nie chodzi o „napiętnowanie” działaczy pochodzenia żydowskiego za ich etniczne pochodzenie, ale wykazanie, że tzw. „lewica laicka” prowadziła działania polityczne mające na celu przejęcie władzy w porozumieniu z byłymi aparatczykami PZPR, a nie „obalenie komunizmu” i sprawiedliwe rozliczenie z działalności przestępczej nomenklatury komunistycznej. Dlatego nie chodzi tu o nazwiska, ale o strategię. A oto ona. Dzisiaj już wiemy z ujawnionych protokołów przesłuchań Jacka Kuronia przez płk. SB Lesiaka, że Kuroń w 1985 roku i latach następnych za pośrednictwem tego oficera przekazał ówczesnej władzy PRL polityczną ofertę: jeśli służby specjalne PRL dyskretnie pomogą „lewicy laickiej” w wyeliminowaniu z podziemnych struktur wszelkiej "ekstremy" (opozycji patriotycznej i działaczy związkowych), to „lewica laicka” udzieli ludziom władzy PRL „gwarancji zachowania pozycji społecznej w nowych warunkach ustrojowych” oraz gwarancji zachowania "zdobyczy" ekonomicznych, które właśnie komunistyczna nomenklatura pozyskiwała uwłaszczając się, czyli rabując majątek państwowy i zakładając spółki handlowe „pasożytujące” na przedsiębiorstwach. „Lewica laicka”, której Jacek Kuroń był wybitnym przedstawicielem (watro wymienić jeszcze: Seweryna Blumsztajna, Bronisława Geremka, Adama Michnika, Karola Modzelewskiego), to dawni stalinowcy i partyjni „rewizjoniści” usunięci z PZPR, ale utrzymujący „familiarne” stosunki z aparatem władzy PRL, którzy w różnych momentach zerwali z partią, a nawet wystąpili przeciwko niej, tworząc jeden z nurtów opozycji demokratycznej, ale zawsze uważali komunistycznych aparatczyków za „partnerów” politycznych, w odróżnieniu od „antysemitów” i „nacjonalistów” z opozycji patriotycznej. Eliminacja "ekstremy" czy „oszołomów”, czyli konkurentów politycznych, była „lewicy laickiej” potrzebna nie tylko z czystych ambicji politycznych, aby wykreować się na jedyną reprezentantkę polskiego społeczeństwa, ale także, aby przeprowadzić skuteczną operację powołania do życia „słusznej politycznie Solidarności”. Bowiem pierwsza "Solidarność" była tworzona od dołu, nawet wbrew staraniom „strajkowych hamulcowych” (ekspertów), jednak "Solidarność", która na podstawie umowy Okrągłego Stołu, "odrodziła się", była już tworzona „od góry”, na zasadzie wsparcia, jakie „lewica laicka” otrzymała od Lecha Wałęsy (fotografowanie się z Lechem), jako certyfikatu „politycznej poprawności” i gwarancji zaproszenia do współrządzenia po „transformacji ustrojowej”. I w ten przebiegły i skuteczny sposób "ekstrema" została wyeliminowana, zaś "drużyna Lecha Wałęsy" zaczęła "współrządzić" Polską. A swe uczestnictwo w rządzeniu, jako przedstawiciele związku zawodowego reprezentującego „interes robotniczy”, rozpoczęli od likwidacji skutków polityki ekonomicznej rządu Rakowskiego, czyli likwidacji gigantycznej inflacji poprzez wprowadzenie w życie pakietu ustaw przyjętych przez kontraktowy Sejm pod koniec grudnia 1989 roku i nazwanego „planem Balcerowicza”. Wśród nich była ustawa o „uporządkowaniu stosunków kredytowych”, podnosząca oprocentowanie kredytów z 4 do 40%, bez względu na charakter umów zawartych z bankami. Kolejnym posunięciem był gwarancja rządowa o „zamrożeniu” na rok kursu dolara, co gwarantował fundusz stabilizacyjny w kwocie 1 mld. dolarów. Na koniec podniesiono oprocentowanie depozytów złotówkowych w bankach do 80% i jeszcze wyżej w skali rocznej. W rezultacie doszło do niekontrolowanego drenażu oszczędności obywateli polskich przez finansistów krajowych z „nowej i starej” klasy politycznej, a przede wszystkim zagranicznych. Pod koniec roku „cwane lisy biznesu” likwidowały depozyty, zamieniano złotówki na dolary po tym samym, gwarantowanym kursie i podwojoną ilością dolarów inwestowano w kraju lub wywożono z Polski. Można oszacować, że w ten sposób zostało wyprowadzone z biednej, reformującej się Polski około 17 mld. dolarów, które zostały „wyssane” z kieszeni obywateli przez ustawę o „uporządkowaniu stosunków kredytowych”… Na powyższych przykładach można prześledzić prawidłowość, że formacja nazywana popularnie „żydokomuną”, czyli grupa działaczy politycznych wyznających koniunkturalnie, zależnie od epoki, marksizm lub liberalizm, a także koniunkturalnie, raz będąca u władzy, a raz w opozycji, działała jedynie w swym własnym interesie, w kooperacji z totalitarnym imperium lub obcym kapitałem, czyli nie w interesie Polski i jej obywateli, zwłaszcza tych najuboższych i niewolniczo eksploatowanych w pracy, choć obłudnie deklarowała realizowanie „etosu Solidarności”, czy „obrończyni robotników i Samorządnej Rzeczpospolitej”. A zatem racjonalna, obiektywna ocena działań politycznych obywateli polskich pochodzenia żydowskiego może jedynie określić ich dokonania, jako sprzeczne z polskim interesem narodowym, sprzeczne z ideą sprawiedliwości społecznej i wiernością wobec deklarowanych przekonań, a zatem jako czyny moralnie marne i jawnie egoistyczne. Nie oznacza to jednak, że „Żydzi rządzą światem” i aby się wyzwolić od ich dominacji należy posłać ich „do gazu”. Nic z tych rzeczy! Należy mieć świadomość, że taki rodzaj polityki, czyli współpraca z wszelkimi odmianami „możnych tego świata” i „elastyczna” zmiana strategii działania, czyli kolaboracja z sowietami, a potem z Zachodem, to wyraz grupowej solidarności i doraźnego interesu, a nie długofalowego działania na rzecz pomyślności tego kraju, który reprezentuje ta grupa polityczna. Czy to postawa „godna i sprawiedliwa”, niech każdy odpowie sobie sam. Należy, zatem mieć świadomość tego, że każda władza państwowa, każda formacja polityczna, zwłaszcza cynicznie manipulująca społeczną świadomością dla własnych interesów, działa z założenia przeciw interesowi obywatela, a więc jego obowiązkiem jest zawsze pamiętać, co to jest świadomość „stanu rzeczy”, gotowość do demonstracji sprzeciwu i ustawodawcza aktywność obywatelska, a także postawa bycia odpowiedzialnym i czynnym w kreowaniu oblicza swego kraju. Inaczej możemy mieć pretensje tylko do siebie, kiedy zostanie on urządzony, nad naszymi głowami, jako „nowoczesny gułag”.
*
AntoniK
Publicysta, poetą bywa, scenarzysta, satyryk radykalny, performer, fotograf i malarz. Humanista prywatnego sznytu, bez dyplomów, członek SDP. Od lat żyje w osobnej strefie dążenia do ludzkiej prawdy (czym jest Prawda?) poprzez dialog i introspekcję. Niezależny opozycjonista czasów PRL, inwalida po represjach komuszych. Mentalnie krzepki, czynny twórczo, uzależniony od życia, jako bezcennej przygody poznawczej, ale fizycznie - wrak życiowy. Pomimo tego - rasowy Trikster, szyderczo portretujący zło, poszukujący wytrwale dobra w wymiarze prywatnym i Ojczyzny Solidarnej. Patriota i obywatel, gardzi politycznym szambem i aktywnością "replik targowiczan" w starciu z "ministrantami" w spektaklu nad Wisłą. Współzałożyciel stowarzyszenia "Nasz Polski Dom", działającego na rzecz kultury polskiej i wsparcia potrzebujących... I tyle, aż tyle! Resztę pożarły gile, a koszatniczki schowały do piczki, o rety, minarety!
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka