Matka Porządku kontra Ojciec Głupoty
czyli
rozprawka o socjotechnice modlitwy i tajemnicy duszy
Motto:
Bóg tak w Jedności trwa, że próżne poznawanie
W nim znajdziesz tylko to, czym sam się pierwej staniesz.
Anioł Ślązak
Zacznę od zapytania, czy wszyscy o tym wiemy, że przypisana Jezusowi modlitwa Ojcze naszjest starsza o ok. 1000 lat i nie pochodzi z pnia jahwistycznego, ale narodziła się w Egipcie, podobnie jak Moses, zwany Mojżeszem, co? Zatem, modlitwa Ojcze Nasz, znajduje się w tekście egipskim z 1000 r. p.n.e. i jest znana jako Modlitwa ślepca. W tym samym tekście znajdują się także słowa, które później staną się Błogosławieństwami Jezus aumieszczonymi w Ewangelii. Również Stary Testament (600 r. p.n.e.) jest przeniknięty monoteizmem faraona Aekhnatona (1360 r. p.n.e.). Stąd nie wynika nic innego, jak kolejny dowód, ba nie dowód, ale kolejne potwierdzenie oczywistości, że jahwizm jest synkretyczną religią „sklejoną” z elementów monoteistycznych kultów Bliskiego Wschodu, od Babilonu, przez Kanaan do Egiptu, a znacznie poprzedzających powstanie Tory i tą że Torę genetycznie inspirujących… I jeszcze jedno. Nie jest to z mej strony żadna demonstracja, że tak powiem, deklaracja, że przyłączam się do jednej z tez sporu „O wyższości świąt Bożego Narodzenia nas Świętami Wielkanocy", czyli znam gorsze i lepsze religie instytucjonalne, więc mam swoją faworytkę i bronię jej wyższości, otóż - nie, bo one wszystkie są ewidentnie złe, skonstruowane przez kapłanów przeciw człowiekowi, przeciw jego duchowej suwerenności i godności indywidualnych wyborów, a także wyposażone w różnorodne (np. przez ścięcie, powieszenie czy ukamienowanie) formy masowej "śmierci ciała" innego (wrogiego) duchem wyznawcy, zatem religia instytucjonalna, to "usankcjonoiwana zbrodnia" przeciw ludzkiej rozumności, wolności i poczuciu braterstwa. Zatem zmierzam uzmysłowić odbiorcy, że w tej, katechizmowej i modlitewnikowej formie propagowana Modlitwa Pańska, jest jeno westchnieniem niewolnika do niebieskiego satrapy, bowiem nie jest repliką gnozy egipskiej, a jedynie socjotechniką wizji pawłowej, tak! Nie zaczy, że tylko taką być może, bowiem w zapomianej formie, rebelianckiej transformacji rabbiego Jehoschui ben Josepha, była czym innym, rozmową z Niebiańskim Ojcem, nie na kolanach, ale z pozycji ufnego dziecka, które to On, znaki dając, prowadzi za rękę, tu na ziemi, ale jedynie po Królestwie, które nie jest z Tego Świata, owego nikczmnego świata kapłanów, bankierów i generałów …
Będzie to, zatem opowieść o tym, do czego może być użyty nierozpoznawalny racjonalnie, lecz intuicyjnie wyczuwalny Bóg, jak staje się bogiem, bozią, niebieskim UBekiem, narzędziem manipulacji. Przypuszczam, że symbol Boga, to zagadnienie niezgłębione i fascynujące, więc poruszę tu tylko dwa aspekty owego zjawiska – nikczemne spłaszczenie owej idei do pojęcia, czyli wykorzystanie Boga do manipulacji socjotechnicznej, której to operacji od tysiącleci swą rację bytu i pozycję społeczną zawdzięczają kapłani, a także w jaki sposób przy pomocy idei Boga, lub jak kto woli symbolu Jaźni, integrować można skrajne w swej moralnej i symbolicznej postaci, a także przerażające w swej chaotycznej mnogości, a więc o dramatycznie różnej wartości etycznej i poznawczej przejawy życia duszy. Duszy, czyli obszaru nieświadomej (przedświadomej, podświadomej) psyche, w której żyją archaiczne symbole, mity i wielkie archetypy, czyli energetyczne struktury, wokół których organizuje się duchowy rozwój lub degeneracja człowieczeństwa. Co się zaś tyczy samego symbolu, czy idei Boga, to zakładam, że jest to fakt psychiczny, a więc realny na terenie naszego umysłu, a więc czy istnieje On rzeczywiście, czy jest metaforą innego, niepoznawalnego racjonalnie zjawiska, nie będę rozstrzygał. Bóg jest dla mnie faktem apriorycznym, a więc nie definiowalnym i nie podlegającym racjonalnemu uzasadnieniu, a więc wszelkie postawy ateistyczne i dewocyjne, czyli radykalnie negujące i bezgranicznie naiwne w afirmowaniu Jego istnienia, uważam za idiotyzm...
Osobiście odczuwam, że jestem “zgwałcony” przez obecność archetypu Boga w mej psychice i mam baczenie, aby ów gwałt był dramatem metafizycznym i tajemnicą, wobec której sam muszę się określić i stawić jej czoła, nie zaś instrumentem socjotechnicznym, a bóg metafizycznym “ubekiem”, skonstruowanym przez cynicznych, pasożytniczych skurwysynów, tak kolokwialnie, zwanych kapłanami. Ta wersja boga, powołanego do istnienia z pobudek niskich i cynicznych, służy do poniżenia, skarlenia duchowego i narkotycznego uzależnienia wielkich rzeszy niedojrzałych psychicznie i bezwolnych ludzi od “duszpasterskiej” obsługi. A zatem Bóg jest mą prywatną przygodą, wielkim wyzwaniem do rozwoju i duchowego dojrzewania, do godnego wędrowania po “kładce nad przepaścią” bez posługiwania się wszelkimi “laskami i protezami” ułatwiającymi ten marsz. Nigdy też nie przyszło mi do głowy, aby stwierdzić, że Boga nie ma. Nie zależy mi przecież na wystawianiu sobie wizytówki durnia. Wielokrotnie zaś stwierdzałem, że nie ma boga, czyli fantomu służącego do skutecznego wyzwalania wiernopoddańczej trwogi u dwunożnej trzody. Dostrzegałem bowiem mechanizm, że uwierzywszy w socjotechnicznie spreparowaną swą marność i słabość umysłową, w bycie "robakiem ziemnym", człowiek potrzebuje do normalnego funkcjonowania w teatrze życia metafizycznego bata nad sobą i kapłańskiej obsługi tego instrumentu...
Nie mówiłem także, że należy naśmiewać się publicznie z owych “kalek na własne życzenie”, albo też być płomiennym nauczycielem jakiejś opcji duchowego rozwoju. Nie czyniłem tego z oczywistego dla mnie powodu, a mianowicie tego, iż mogę mówić uczciwie jedynie o tym, jak walczę z “hydrą głupoty” na terenie swego umysłu. Osobiście mam pewność, że jest to proces subiektywny, związany z historią mego życia, a więc nie uzurpuję sobie przywileju preparowania recept uniwersalnych i ostatecznych rozwiązań “kwestii żydowskiej”. Uważam jednak, że obowiązkiem człowieka myślącego jest dzielenie się z ludźmi “mającymi uszy do słuchania” swymi refleksjami o tym, że zbrodnią przeciw godności każdego człowieczeństwa jest bezmyślna konsumpcja mitów i stereotypów rzeczywistości spreparowanej. Nie przynosi też człowiekowi splendoru bezrefleksyjne i kapitulanckie podłączanie się do “masturbatora” religii instytucjonalnej i kolektywne grzanie się w stajni "jedynego boga". Bo na skutek owych praktyk nie osiąga się nigdy duchowej dojrzałości, czyli obowiązkowego zadania życia, a pozostaje się jedynie mentalnym oseskiem, bytem duchowo niedorozwiniętym ku chwale Jedynego Boga, Kościoła, Wyznania, Potępienia Odstępców, Państwa, Narodu, Ideologii, Doktryny, Prawa, Moralności, Porządku, Spokoju, Jednomyślności, Oddania, Ufności, Pokory, Świętej Naiwności i Gniewnej Agresji, czyli wielkich demonów socjotechniki na usługach Molocha, lub Demiurga, a więc odwiecznej, bezosobowej, okrutnej i słodko oszałamiającej idei władzy, idei zadawania cierpienia i łamania losu swym bliźnim w wykonaniu wszelkich umysłów psychopatycznych, despotycznych, nekrofilnych na przestrzeni dziejów naszej cywilizacji...
Staję więc po stronie “ścieżki światła”, osobistego wysiłku poznawczego i nie ingerowania w analogiczny proces w umysłach ludzkich. Bo każdy “dostanie za swoje” i dokona wybory z puli informacji na jaką otworzą się jego oczy, czyli “będzie miał taki los na jaki zasłużył”. Nie będę zatem nigdy nawoływał do walki z kościołami wszelkich maści, lecz wyrażał głośno swą opinię o żałosnym schemacie ich funkcjonowania, ich “królestwie, które jest ze świata pychy, nikczemności i fałszu”, ich żenującej cnocie i świątobliwości (świętojebliwości, zwłaszcza w “kakao”) stosowanych jako zasłona dymna i ckliwa tapeta chroniące podłość i wyrachowanie, a zatem publicznie informował "mających uszy do słuchania" jak “działa jamniczek”, nie zaś, że jest to “be” i trzeba natychmiast z tym zerwać. To indywidualna decyzja! Należy dzielić się wiedzą, a nie nachalnie dydaktyzować, bo instytucje istnieją z powodu swych klientów, którzy chcą być obsłużeni zgodnie z obowiązującą w danej kulturze “kartą dań metafizycznych”, a więc nie należy unieszczęśliwiać “szczęśliwych w głupocie” więc tłumaczenie, że moje jest mojsze, to niedorzeczność jeno, zaś “mądrej głowie dość dwie słowie”! A słowa te powinny być własne, nie kupione na targu cudzomyślenia, ot co! Powinny być też lekkie i błyszczące humorem, bo humor zręcznie odziera z fałszu i jest elegancką formą narracji nie skażoną jadem nienawiści...
I to tyle założeń wstępnych, z których to wyprowadzam pojęcia: “Matka porządku”, czyli wielki teatr symbolicznych relacji i przeobrażeń archetypów duszy (w sensie jungowskim, czyli wielkiego rezerwuaru wiedzy nie przedstawionej racjonalnie i dyskursywnie, lecz symbolicznie, ale nie w sensie {bezsensie} katechizmowym, czyli “nieśmiertelnej wyprawki danej człowiekowi przez boga do ziemskiej próby w ciele i zbawienia, lub potępienia w zaświatach”) i “Ojciec głupoty”, czyli postać boga, męskiego mizogina i tyrana, skonstruowana przez “organizatorów życia mas” na pohybel rozumowi i ku chwale “szaletu na wysokiej skale”, że tak ironicznie spointuję. Przy pomocy tych pojęć chciałbym w sposób, na pewno uproszczony, lecz nie prostacki, mówić o pewnych postawach i pewnych życiowych wyborach, a także patronach życia umysłowego pewnych ludzi. Zapewne szerzej uczynię to w przyszłości, bo sprawy tu poruszane są jak “studnia bez dna” i zapewne wielokrotnie do nich powrócę w gorszym i lepszym wydaniu, prywatnie i publicznie, na użytek szanownych Czytelników lub na użytek “nasz i całego Kościoła Przytomnego ze snu matołectwa przebudzonego”.
Teraz zaś skupię się nad zagadnieniem socjotechnicznej manipulacji zawartej w popularnej modlitwie, a także na analizie poetyckiej metaforyki mistycznych wierszy, jako wyrazu idei, iż dusza jest “miejscem narodzin Boga”, tak więc Bóg pozostaje z duszą w niewątpliwej zależności i zażyłości. Mistrz Ekhart określa jako przyczynę stworzenia świata przez Boga ten oto powód: “aby Bóg narodził się w duszy, a dusza w Bogu”. A zatem Bóg Żywy jest treścią duchowych doświadczeń człowieka, który odważnie wypływa na mroczny ocean duszy, czyli uprawia psychonaucję. U kresu wytrwałej podróży czeka go zawsze mistyczna światłość i poczucie tożsamości ze swym “Ojcem-Synem”. Zaś durniów, którzy chemicznie otwierają duchowe wrota, czyli nędznie partaczą robotę, czeka miast błogosławionej Jasności często niepowrotny mrok szaleństwa. A zatem z dwojga złego lepszym mi się zdaje chodzenie na kościelnej smyczy, niż utonięcie w bagnie umysłowego chaosu. Koncentrując się zaś na sprawie zasadniczej, czyli dwoistości zjawiska, łatwo dojść do wniosku, jak wielką siłą destruktywną jest “bóg duszpasterzy”, zaś jak wspaniała siłą twórczą jest Bóg mistyków i poetów.
Rozpocznijmy zatem od analizy “Modlitwy Pańskiej”, czyli popularnego “Ojcze nasz”, która to w aktualnej wersji jest “biblią socjotechniki” i narzędziem manipulacji ludzkich umysłów przez “plemię jaszczurcze” (wedle słów Jezusa) czyli kapłanów, używających boga jako patrona swej totalitarnej władzy nad ludzkimi duszami (w przeszłości także i ciałami). W zamyśle pierwotnym “Niebieski Ojciec” spełniał zgoła odmienną funkcję. Znaleźć to można w ewangeliach apokryficznych, a także egzegezie tej modlitwy w ujęciu Augusta Cieszkowskiego (romantycznego filozofa-mistyka polskiego) i Wilhelma Reicha, współczesnego psychologa austriackiego (zmarł w 1957 r.), twórcy teorii orgonu, czyli twórczej energii wszechświata. Można więc odnaleźć w niej pierwotną, pozytywną funkcję. Ale “Ojcowie Kościoła” zafałszowali jej przesłanie, aby przemycić w zręcznie zakamuflowany sposób do umysłów wyznawców obraz “metafizycznego ubeka”. A skoro “tako rzecze Ojciec”, tako też przemawiają jego ziemscy namiestnicy, bo przecież “jako w niebie tak i na ziemi”. Rzecz jasna nie “ziemi, ojczyzny ludzi”, lecz ziemi, którą czynią sobie poddaną kapłani “Bacy z siwą brodą”, który każe wycinać w pień narody, nie chce mieć innych bogów przed sobą i posyła z “miłości” swego syna na kaźń. Amen. Jest to przykład tego, że wiara serwowana przez instytucje jest mechanizmem “patroszenia” umysłu z właściwości autonomii i rozwoju i na pewno “gór nie przenosi”, lecz jedynie wywołuje trwożny strach i bezmyślne posłuszeństwo. Lecz to nie są przymioty wiary i właściwości umysłowe “dziecka bożego”. To są jedynie objawy “religijnej narkomanii” i kreacje bezwolnej kukły w cudzym, cynicznie zaaranżowanym spektaklu posępnej farsy. To jest teatr władzy, a nie misterium spotkania z tajemnicą.
A oto moja egzegeza, która na pewno nie jest “jedynie słuszna”, a jedynie poszukuje przykładów, do czego nie powinien być używany Bóg, bo w przeciwnym razie stanie się tylko bogiem, czyli Panem Properem lub Mr. Muscle, niczym więcej. Nie zachęcam też, aby rezygnować z tej modlitwy. Należy jedynie odkryć jej głęboki sens, który został z premedytacją ukryty. Źródłem powstania tej modlitwy była ludzka tęsknota do Boga, który jest dawcą “chleba niepowszedniego”, mieszka w niebie naszej duszy, a jego wola jest tożsama z naszą głęboką wolą życia.
- Ojcze nasz, któryś jest w Niebie - Dlaczego jesteś Ojcze w Niebie, a nie w naszych duszach, każdej kropli wody, pąku kwiatu, górskim lodowcu i wschodzącym słońcu? Dlaczego oddelegowałeś siebie do odległego nieba i nie jesteś w nas i w naszym świecie, choć stworzyłeś nas “na obraz i podobieństwo swoje”? A dlatego tak uczyniono dydaktycznie dla plebsu, gdyż władca nie spoufala się ze swymi poddanymi i do głowy mu nie przychodzi, aby powiedzieć “bądźcie dla siebie Bogami”, lecz woli aby “pełzający w prochu ziemi robak” spoglądał z lękiem i uwielbieniem na “Pana Zastępów” królującego na Niebiosach. A gdzie rodzi się taki bóg? Taki bóg rodzi się w głowie kapłana i na jego znak przychodzi aby wyznawca mógł “paść przed nim na twarz”. Lecz istnieją lepsze zajęcia psychomotoryczne od padania na twarz, które jednocześnie rozwijają duchowo. Są tacy, co je znają...
- Święć się imię Twoje - Dlaczego twe imię ma się święcić? Czyż nie jest już ze swej natury święte i żaden ludzki ryt nie przyda mu świętości, bo prawdziwa świętość się objawia? Święci się zaś tylko jaja na Wielkanoc, tudzież taksówki, banki, sztandary wojskowe i inne “wzniosłe” przedmioty użytku codziennego i komicznego. Świątynia Jerozolimska została wyświęcona z nieczystości obcych bogów w 167 r. p. n. e., po wypędzeniu dynastii Seleucydów prze powstańców Machabeuszy. Uczyniono, więc w ten sam sposób, jak czyni to pies zbryzgując uryną rewir “strefniony” przez psa konkurenta. Święcenie, to zatem “branie w posiadanie”, wypalanie znamienia przynależności na “substancji i pogłowiu” będących we władzy “Pana Zastępów”. Prawdziwa świętość objawia się w epifaniach, czyli przejawieniach boskiej Mocy, a zdolność jej rozpoznania posiadał umysł człowieka pierwotnego i otwarty na świętość życia umysł każdego człowieka. Świętość jest samoistna i ewidentna, zaś poświęcony jest medalik na szyi skinheda i “jaki jest koń każdy widzi”. A kto nie widzi, niech się poświęci doskonaleniu widzenia.
- Przyjdź królestwo Twoje - Dlaczego Twoje królestwo ma przyjść, a nie jest wokół nas, skoro ten świat jest stworzony przez ciebie? Dlaczego oddałeś go w pacht Diabłu, którego wcześniej sam zmajstrowałeś, degradując Lucyfera, czyli “Niosącego Światło” do roli “Księcia Ciemności”, aby zabawiać się cynicznie z bezgranicznie wiernym ci Hiobem i innymi oczekującymi łaski za gesty wiernopoddaństwa? Dlatego to, że jak każdego władcę błagać trzeba Ciebie o rzeczy oczywiste, które z kaprysu najpierw odbierasz, a potem w łaskawym geście, nasycony dymem kadzideł i bełkotem modlitewnym, raczysz rozdawać jako dowody największej łaski. Jesteś zatem nie z nieba, czy piekła rodem, ale z ziemi i pałacu, a wyrażasz tęsknoty i niecne upodobania tych, którzy noszą złoto, bisior i purpurę, a żądają też ofiar całopalnych (lub na tacę), bo bardzo lubią dobrze zjeść i mieszkać w przepychu. I żeby tego doświadczać, bezkarnie wkładają w Twe usta swoje słowa. Bo prawdziwe Królestwo jest w nas. Wystarczy się obudzić i mieć oczy ku patrzeniu.
- Bądź wola Twoja - Dlaczegoż to ma być wola Twoja, skoro obdarzyłeś nas wolną wolą? Po co, więc nam, do diabła, czy Arymana wolna wola skoro i tak ma być wola Twoja, a jak jej nie będzie to będzie “płacz i zgrzytanie zębów”? Ale przecież wszystko się zgadza. Wolna wola, to przysłowiowy “pic na wodę, fotomontaż”, bo, do kurwy nędzy, ma być tylko Twoja wola, bo ty tu rządzisz i nikt ci nie może “podskoczyć”, no nie? Sprawa jest jasna, więc jak ktoś powie o tej cholernej wolnej woli,to warto mu pokazać jabłko w ręku Ewy i syna marnotrawnego u stóp Pana-ojca. Bo wolna jest przecież tylko sobota, a nie wola, naiwniacy.
- Jako w Niebie tak i na ziemi - Dlaczego jako w Niebie tak i na ziemi, a nie na odwrót? Dlatego, że jako “Pan każe, tak sługa musi”. Porządek niebieski, to przecież wola, wolna oczywiście, do czynienia sobie z ziemi spektaklu ku uciesze i korzyści, na własny obraz i podobieństwo, a więc szamotaniny chciwości, wiernopoddaństwa, nienawiści, okrucieństwa, pychy, obżarstwa, skrytobójstwa, oszustwa etc., które to szlachetne przymioty należą do porządku niebieskiego, czyli pałacowego i świątynnego, a w sferach wyższych otoczone są nimbem bezkarności. Nie można jednak powiedzieć tego o konsekwencjach ziemskiego, czyli plebejskiego naśladownictwa. “Co wolno księciu, to nie prosięciu”. Można jednak powiedzieć, że “na ziemi równo, a w Niebie równiej”.
- Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj- Dlaczego musimy cię prosić o chleb powszedni, skoro dają go nam piekarnie, czyli instytucje niezbyt sakralne? Dlaczego musimy cię prosić o oczywistości zamiast oczekiwać od ciebie inspiracji do niepowszednich apetytów i niecodziennych zadań? Dlatego nasz Ojcze, ulepiony ze słów twych stwórców, czyli kapłanów, że jesteś dawcą wszystkiego, co z łaski pańskiej potrzebne jest niewolnikowi pozbawionemu wszystkiego i tęskniącemu do wszystkiego. I w sytuacji totalnego deficytu, tęsknoty do “towarów na kartki” prosić należy o wszystko, gdyż nic nie należy się po prostu, a na wszystko trzeba zasłużyć błaganiem i wiernopoddańczym oddaniem. W tej perspektywie ziemskiej, kornej relacji pomiędzy sługą a panem, prośba o chleb powszedni jest na miejscu, bo znamy przecież z własnego podwórka społeczne petycje “chleba i wolności”, a także mniej wzniosłe “chcemy chleba, chcemy mięsa, niech nam żyje Lech Wałęsa”. Wiemy dobrze, że despoci rozkoszują się tęsknymi prośbami ludu. I bardzo lubią je nie spełniać. Podobnie jest z Tobą, Ojczulku-fantomie.
- I odpuść nam nasze winy- Dlaczego musimy cię prosić o odpuszczenie win, skoro jesteś miłosierny i wszystko w swej wielkiej miłości odpuszczasz, rzekł bym, automatycznie? Dlaczego też skłonny jesteś odpuszczać błagającym o to, skoro mogą przyjąć strategię czynienia zła i fałszywej skruchy przed twym obliczem, skoro jesteś sprawiedliwy i musisz konsekwentnie karać tych, którzy na to zasługują? No i rzecz najważniejsza – jak można być jednocześnie miłosiernym i sprawiedliwym? Jest to wykrętny i cyniczny sofizmat, z którego korzystają wszyscy skurwysyni, oczekując jak pierwszy z brzegu Oleksy, Kwaśniewski, czy rozkoszny krętacz Miller, rozgrzeszenia i odpuszczenia win. Bo przecież w świadomości społecznej pokutuje schemat wielkodusznego miłosierdzia, odnoszący się jednak praktycznie do wielkich tego świata, bo przecież dla maluczkich jest kodeks karny. Wielkie pomieszanie wszystkich pojęć i wartości wynika z tego Ojczulku malowany, że w twe usta włożono cholerną niekonsekwencję. Przez to durnie wierzą w nawrócenie Hitlera i Stalina na łożu śmierci i zbawienie ich duszy, gdyż zaskomleli w sposób odpowiedni. Winnym zaś będzie przed twym obliczem buddysta, hinduista, bahaj, czy polinezyjski animista, gdyż nie prosi Jedynego Boga o przebaczenie i trwa w złym. Albo, albo. Miłość, albo sprawiedliwość. Ja stawiam na “trzecią drogę” – czynisz źle, licz się z konsekwencjami i staraj się zadośćuczynić. Jest to prawo karmy. Intuicyjnie najbardziej właściwe rozstrzygnięcie ludzkiego losu. Lecz tu nie ma już miejsca na twe “nieprzeniknione wyroki”.
- Jako i my odpuszczamy naszym winowajcom - Skąd ci przyszło do głowy, że my odpuszczamy naszym winowajcom? Otóż nie, my wcale im nie odpuszczamy, tylko nosimy żal w sercach i poczucie krzywdy i to jest zgodne z ludzką naturą. A czy i ty odpuszczasz, skoro skonstruowałeś piekło, szatanów, męki piekielne i wieczne potępienie? Jesteś de facto metafizycznym sadystą, który rozkoszuje się wizją potępienia winowajców, których znakomicie wyśledzisz w ich zło czynieniu, gdyż jest wszechwidzącym “UBekiem”. I wcale nas nie uczysz wielkoduszności i szlachetności, bo ogień piekielny świadczy przeciw tobie, jako łagodnemu bogu. I “jako w niebie tak i na ziemi” niemiłosierdzie i mściwość jest powszechną regułą. A ty, skonstruowany na obraz i podobieństwo rządnego władzy i wyniesienia ponad motłoch psychopatycznego satrapy, pleciesz na zamówienie bzdury, które wpędzają w rozterki naiwnych, którzy nie mogą odpuścić win na rozkaz niebieski. I trwają tak w rozdarciu i hipokryzji, gdyż noszą nienawiść w sercu, a w głowie fałszywe rozgrzeszenie. Niechże zatem rozum człowieka wolnego od metafizycznych straszaków rozstrzyga, co jest karygodne, a co godne przebaczenia. Bo przebaczać nie jest łatwo. Prawdziwy Bóg daje cnotę rozumnej wielkoduszności. Ty Ojczulku-straszaku przebaczasz Oleksemu, a złodzieja suszarki do włosów wsadzasz na 2 lata. Ty wozisz na Kołymę, legalizujesz ludzkie paliwo w Oświęcimiu, zabijasz rakiem matkę szóstki dzieci, a ocalasz Hitlera w kilkunastu zamachach. Mamy świetny przykład do naśladowania. Albo prostą odpowiedź: nie istniejesz w lansowanej przez katechizm postaci.
- I nie wódź nas na pokuszenie - Jak to możliwe, abyś ty, dobry Ojciec, wodził nas na pokuszenie? Rozum się burzy przeciw takiej niedorzeczności. Rozum się burzy przeciw wielu absurdalnym niekonsekwencjom, które są wynikiem rozziewu pomiędzy deklaracjami katechizmu, a “owocami, po których cię poznajemy”. Dlaczego jesteś Ojczulku-obłudniku podpierany protezą nauki zwanej teodycea, a służącej, o ironio, usprawiedliwiania zła w świecie stworzonym przez boga? Jeśli bóg wymaga obrony i usprawiedliwień, to jest tylko niedoskonałym pojęciem stworzonym na użytek człowieka sprawującego władzę, którego interes nie jest oczywiści tożsamy z interesem człowieka rządzonego. Dlatego też tyle niekonsekwencji i idiotyzmów w postrzeganiu boskiej działalności pod słońcem tej ziemi. Lecz analizując “Pismo święte” dochodzimy do oczywistego wniosku, że Zło reprezentowane przez Diabła nie jest równe Dobru boskiemu, bo zostało skonstruowane przez “Pana wszego stworzenia” do zabawy w metafizyczną operę mydlaną. Tak więc to ty Ojczulku-sadysto wodzisz na pokuszenie Hiobów, Jezusów na pustyni, Szymona Słupnika i Antoniego Pustelnika, a także Kowalskiego pracującego w zakładzie zbrojeniowym, bo ty powołałeś do istnienia Diabła i dałeś mu władzę nad ziemią, aby uruchomić kabaret, który dostarcza ci wiele satysfakcji i poczucia wyższości wobec beznadziejnie upadłych. Lecz jak już sobie powiedzieliśmy skoro cię nie ma, a jesteś jedynie fantomem wyprodukowanym przez socjotechników (podobnie jak wszystkie antropomorficzne postacie bogów wszystkich kultur i epok) to fakt, że wodzisz nas na pokuszenie wcale nas nie przeraża. Bo złe obyczaje niebieskiego Ojczulka są tylko wizytówką charakteru jego kapłańskich twórców. Natomiast nie przyszło im do głowy, iż faktycznie, Bóg jako Pełnia zawiera w sobie Zło, wodzi więc na pokuszenie i daje siłę ducha, aby dokonać słusznego wyboru. Jest więc Prawdą, Drogą, Życiem, a nie dozorcą posłuszeństwa wobec wydumanych dogmatów. Poznanie Zła, to magiczne zapanowanie nad nim. Dlatego Jahwe bardzo się zagniewał, iż rozpoznali go po spożyciu jabłka z Drzewa Wiadomości prarodzice Adam i Ewa. Żaden hoksztapler nie chce być rozpoznany.
- Ale nas zbaw ode złego - Dlaczego masz zbawiać nas ode złego? Przecież stworzyłeś Diabła, piekło, potępienie wieczne i dopuszczasz, aby zło tryumfowało na ziemi, więc dlaczego masz być nie w zgodzie ze sobą i na naszą prośbę zwijać ten spektakl? Dlaczego masz się o nas troszczyć, skoro historia twej działalności opiekuńczej jest epopeją naszego sieroctwa i cierpienia niewinnych. Skoro nie mogłeś nas zbawić tyle czasu, to odpuść sobie i zajmij się czym innym. Na przykład zbaw siebie od nieistnienia, bo zagraża ci to wielce, jak wszystkim martwym bogom, umarłym wraz ze swymi konstruktorami-kapłanami na przestrzeni kultur i dziejów. Natomiast wiedz o tym, czyli przyjmij do wiadomości schowany za fantomem boga socjotechniku, że od zła zbawiać nie trzeba. Zło trzeba poznawać i wiedzieć o jego istnieniu. Bo jest cząstką jedności przeciwieństw, czyli “coincidentio opositorium”, wielkiego spektaklu zjednoczenia żywiołów. Bo bez zła nie ma przecież dobra. Bezsensem jest więc zbawianie od możliwości poznawania imion zjawisk tego i Tamtego świata, które są jednym. Kto ma uszy do słuchania niech sobie przemyje, a kto ma trąbkę do pierdzenia, niech popierduje. Bo każdy powinien robić swoje.
- Amen - Niech tak będzie? Nie, po trzykroć nie!!! Niech tak nie będzie!
- Amon - Niech się stanie światłość w każdej duszy człowieczej!
Tak wygląda moja egzegeza “Ojcze nasz”, fundamentu wiary chrześcijańskiej reglamentowanej przez św. Eclesię, czyli instytucję, która gromadzi pogłowie i manipuluje umysłami wyznawców. Nie jest to akt profanacji wartości. Jest to kpina z obłudnie kamuflowanego skurwysyństwa, które dla wielu jest świętym wyznaniem wiary, o zgrozo! Religijność jest prywatną sprawą każdego człowieka, a wspólnoty wyznawców, jeśli nie służą rozwojowi duchowemu swych członków, są tylko toksycznymi sektami, bez względu na to, czy mają 2000 lat tradycji i 1200 mln. głów, czy też od 1990 roku w Majdanie Kozłowieckim budują w parę osób “Niebo”. Manipulowanie ludźmi z psychopatycznych pobudek jest bez względu na społeczną akceptację zjawiska, czy marginalne jego samoobronne potępienie, jako przypadku kuriozalnego w kontekście kultury, zawsze godne napiętnowania publicznego i szyderstwa. Wobec zła zawsze należy przyjąć postawę nieobojętną, lecz nigdy nie należy posuwać się do metod przeciwnika. Gorliwość w odczynianiu głupoty jest także głupia, bo wyzwala fanatyczny odpór. Jedynie andersonowskie wskazanie “król jest nagi”, otwórzcie oczy szeroko zamkniete, co przystoi człowiekowi myślącemu. I do takich też się zwracam. Inni mają swoje “ogródki jordanowskie” bezmyślenia i nienawiści dla "innych duchem".
A teraz rzecz o tym, co może być alternatywą, twórczą alternatywą, wobec jałowego ugorowania w przytułku religii instytucjonalnej. Ową postawą życiową jest mistycyzm bezwyznaniowy, nie ograniczona restrykcjami kulturowego tabu i prywatnych lęków neurotycznych, eksploracja duszy, tego ogromnego rezerwuaru wiedzy o człowieku, świecie, kosmosie i Bogu. Zewnętrzny bóg, gniewny satrapa przekazujący Mojżeszowi kodeks moralny na górze Synaj, jest symbolem oddania przez człowieka wewnętrznej mocy na rzecz socjotechnicznie spreparowanego fantomu. Życie takiego człowieka pozbawione jest wewnętrznego, duchowego blasku i staje się wegetacją “robaka w prochu ziemi” mającego z bogiem tyle tylko wspólnego, że jest on odrzuconym produktem i igraszką boskiego sadyzmu metafizycznego. A przecież człowiek pierwotny posiadał naturalną, nie “objawioną” moralność i kodeks prawny wynikający z wewnętrznego głosu Natury, który przejawiał się w jego myśleniu i działaniu. Człowiek kultury judeochrześcijańskiej jest niewolnikiem boskiego prawa, zabawką w rękach okrutnego Demiurga (w mym odczuciu demona, czyli prymitywnego boga plemiennego, który jest uosobieniem despotyzmu przywódcy władającego ludzką hordą), a nie “dzieckiem bożym”, czy też świadomym poszukiwaczem ścieżki wiodącej ku poznaniu Boga, czyli idei totalności swej duszy. Bez wolności wejrzenia w wewnętrzny mikrokosmos, ocean duszy i rozpoznaniu sił dobra i zła, miłości i destrukcji, światła i ciemności, człowiek pozostaje istotą niecałkowitą, nieszczęśliwą i bezradną, pozbawioną wewnętrznej mocy, a więc skazaną na zewnętrzne sterowanie przez Kościół i Państwo. Oto sytuacja powszechna, choć godna politowania, lecz dla wyznawców “godna i sprawiedliwa” przechowalnia.
W wędrówce przez labirynt duszy towarzyszą nam zawsze pewne postacie ponadczasowe, przewodnicy i demony, które informują symbolicznie o procesie duchowego rozwoju. Tymi postaciami wewnętrznej krainy duszy są: Cień, demon wyrażający zło, które blokuje kultura i uniwersalna moralność ludzka, często projektowany na zewnątrz i traktowany jako Diabeł, następnie Anima, kobieca energia w umyśle mężczyzny, blokowana przez role społeczne, hormony i mity kultury, oraz analogiczna postać, Animus będący męską postacią uśpioną w podświadomości kobiety, zrozumiany, wzmacnia kobietę, ciemny, czyni zeń despotkę, następnie uniwersalne symbole: Wielkiej Matki, uosabiającej intuicyjną mądrość Natury i Starego Mędrca, symbolizującego świat niematerialnego Ducha, dopełniający żywioł Natury. Syntezą tych wielkich symboli jest Jaźń, czyli totalność psychiczna, jednoznaczna z ideą Boga i ostateczny kres duchowej drogi. Jest ona owocem scalenia w paradoksalnym procesie psychicznym „Jedności Przeciwieństw (Rebis – Kamień Filozofów, lub Jang i In) w dynamiczną, ekspansywną całość mentalną. Wejrzenie w duchową rzeczywistość, poznanie jej symbolicznej struktury i paradoksalnej, groźnej całości (numiosum), może odbyć się w dramatycznym procesie przemiany zwanym spontaniczną inicjacją lub żmudnym doskonaleniu duchowym.
Podróż przez wewnętrzny kosmos duszy odbyć, więc można będąc porwanym mistycznym “żarem”, lub dostępować epizodycznych, nie zależnych od aktów woli, spontanicznych, twórczych iluminacji, czy też zebrać owoce lat medytacji. A owoce owych dróg są podobne, choć osobista cena różna. Mistyk jest istotą permanentnie “gwałconą” przez Boga, który objawia się w jego duszy. Twórca, który może być poetą, malarzem, muzykiem, oraz każdą inną osobowością używającą artystycznych symboli do ekspresji stanów ducha, jest w “lepszej” sytuacji, gdyż owe stany są przejściowe i pozostaje wiele miejsca i czasu na doświadczanie “normalnej”, zmysłowej i pragmatycznej, kondycji ludzkiej. Choć do końca nie wyrokowałbym, co jest lepsze, a co gorsze, gdyż pozostaje to zawsze subiektywną oceną owej sytuacji. Trzeba ją przeżyć “od środka”, aby na własnej skórze doświadczyć jej wartości. Lecz nie każdemu jest to dane. Socjotechniczne blokowanie duchowego rozwoju człowieka, czynienie zeń istoty “państwowotwórczej”, dyspozycyjnej i niesamodzielnej poprzez przymus edukacyjny, instytucjonalizm myślenia, dogmatyzm wiary, powoduje, że tylko nieliczni spotykają się z “mistycznym żarem” i “rodzą Boga” w “stajence swej duszy”. Stwierdzam, więc tylko na podstawie własnych doświadczeń, że “erupcje” materiału symbolicznego z rezerwuaru duszy są zjawiskiem wstrząsającym i wymagającym świadomej interpretacji. Pozostawione bez wyjaśnienia i porównania z doświadczeniami innych ludzi, mogą przerodzić się w żywioł szaleństwa, który zapanuje nad ego. Przykładem jest tu Fryderyk Nicki, czyli Nietsche, polski szlachcic i niemiecki filozof, który identyfikował się bezkrytycznie z archetypem Starego Mędrca, czyli Zaratustry, miast traktować go jako ponadosobistą, doradczą i uniwersalną strukturę i popadł w szaleństwo. Była to kara za błąd w sztuce duchowego rozwoju. Uważam, że można tego uniknąć mając trochę pokory i dystansu do swej osoby, która przecież tylko zewnętrznie, w obszarze historii życia i przyrodzonej rozumności, różni się od innych ludzi. W swych duchowych głębiach, odwiecznych symbolach energii umysłu jesteśmy przecież tacy sami, zanurzeni w jungowskim Psychoidzie, czy Kronice Akaszy…
I to jest prawdziwa istota ekumenii. Nie zaś łzawe naganianie “zbłąkanych” owieczek do katolickiej owczarni. Dlatego też “psychonaucja”, uważna żegluga po oceanie duszy, celowa, nie chaotyczna, naturalna, nie narkotyczna, jest dla mnie “zadaniem życia”, gdzie nie korzystam z żadnych obcych recept i prywatnych fałszywych mitów. Jest to jedyna prawdziwie własna droga, choć nie powiem, że “jedynie słuszna”. Mając świadomość, iż nie dana mi jest mądrość otwierające “pieczęcie tajemnicy” (na nią trzeba zasłużyć), to wiem także, że twórczość może być drogą poznania Boga (Absolutu, Brahmana). Nie wstydzę się tego powiedzieć i nie jestem też zbytecznie dumny z faktu, że nie ma ciekawszego i godniejszego zajęcia, niż żeglowanie po oceanie duszy, czyli psychonaucja. Ta życiowa przypadłość jest człowiekowi dana, a nie wypracowana, zawodowo wyuczona lub zdobyta na kursie medytacji transcendentalnej, czy doskonalenia umysłu metodą da Silvy. Owa iskra boża jest z jednej strony przekleństwem, gdyż przenosi środek ciężkości ludzkiej uwagi z rzeczy codziennych i materialnych ku metafizycznym krainom ducha, których to pełne grozy i zachwytu „zwiedzanie” jest niewątpliwym darem. Ale, jak mówię, są to rzeczy dane, nie kupione na “bazarze ofert intelektusi”. Więc, jeśli nie jesteś urodzonym mistykiem lub twórcą, to jesteś tylko pociesznym „nocnikiem na intelektualne szczyny”, jeśli go żałośnie udajesz. Lecz możesz być także twórczy i szlachetny na inne sposoby, bo wiele imion, wielkich imion, ma człowiek pod słońcem tej ziemi. I nikt nie zna dnia, ani godziny, kiedy odsłonią mu się rzeczy zakryte dla rzesz gorzałkopijów, zjadaczy chleba i upuszczaczy nasienia, tak...
A teraz pragnę zademonstrować, jako przykład mistycznej poezji, tryskającą światłem mądrości i wdziękiem prostoty, wybraną garść aforyzmów Anioła Ślązaka, wielkiego mistyka ewangelickiego, czyli korzystającego w swej duchowej podróży z symboliki chrześcijańskiej jako wehikułu. Z tej racji, iż wychowałem się w obszarze kultury judeochrześcijańskiej, która operuje wieloma zdegradowanymi i pozbawionymi pierwotnej funkcji symbolami duchowych procesów, pozostaję wierny Źródłu, choć pogardzam socjotechnicznymi mutacjami żywych symboli. Demonstruję poezję Angelusa, gdyż sam ją wysoko cenię i uważam, że prócz wysokiej próby intelektualnego wyrafinowania mistycznych pism Mistrza Ekharta i profetycznego zaśpiewu duszy spisanego przez niemieckiego szewca-mistyka Jakuba Boehme z Zawidowa (okolice Zgorzelca), nie ma sobie równej w obszarze europejskiej kultury i duchowości, czyli międzyludzkiego obiegu myśli pomiędzy Iberią a Uralem. Zachęcam, więc do uważnego wczytania się w owe strofy. Przypuszczam, że idea “metafizycznego anarchizmu”, czyli traktowania Boga nie jako straszliwego “UBeka”, lecz świetlistego partnera, a wręcz także paradoksalnie, jako “dziecko duszy” przydaje człowiekowi poczucia godności i wewnętrznej mocy. Jesteśmy skazani na Boga, tak jak na seks, sen i przymus spożywania pokarmów, więc dbając o “kulturę życia” hołubmy też “kulturę ducha”, a więc nie dajmy się zainfekować fałszywymi fantomami tzw. bozi klechów. Podleganie tej władzy zwierzchniej, biblijnie zapisanej operze mydlanej z Jahwe w roli głównej i jego ludem-Izraelem, z zakazem czczenia innych bogów, jest jadem mentalnym, który możesz usunąć. Jeśli chce oczywiście!
Trzeba być gwałtownikiem
Kto się gwałtem nie stanie dzieckiem Najwyższego
Ten w oborze wraz z bydłem żyje wśród sług Jego.
W tobie jest to, co chcesz
W tobie Niebo i piekieł męki też
Co wybierasz, masz wszędzie, jeśli tego chcesz
*
Bóg we mnie ogniem jest
A ja w Nim jestem blaskiem
Czyż nie jesteśmy więc
Związani jak najciaśniej?
Jam wielki niczym Bóg
W małości my podobni
Nie może on nade mną
Nie mogę ja być pod nim.
*
Sam musisz być słońcem
Sam słońcem muszę być i wkoło promieniować
By całą Bóstwa toń bezbarwną wymalować.
Na zakończenie wypada przedstawić parę aktów słowotwórczych wyprodukowanych we własnym “laboratorium alchemicznym” aktywnej duszy. Prócz świadomie, z dużą dozą cynizmu i szyderstwa, produkowanej publicystyki rymowanej i poezji o charakterze refleksji intelektualnej, miewam momenty dotknięcia skrzydłem “Wenikreatora”, czyli intuicyjne, nie sterowane wolą i gustem estetycznym „wylewy” mistycznego bełkotu, który zwersyfikowany nosi cechy mej prywatnej kroniki spotkań z “Tajemnicą zrodzoną z duszy”. Jak wielokrotnie podkreślałem, nie jestem poetą, czyli człowiekiem oddanym sztuce klecenia wierszy na poziomie pasji zawodowej, lub grafomańskiego przymusu. Lecz będąc (eks)mężem, ojcem, obserwatorem Księżyca, pielgrzymem pór roku, statystą wielu zdarzeń historii współczesnej i zaocznym świadkiem wędrówek przez dzieje, religie i obyczaje, a także zjadaczem chleba, inhalatorem cannabis, lichym guldenotwórcą, wspomożycielem ubogich i dobrym kompanionem biesiadnym, doświadczam czasem przymusu, rzec by można tyleż słodkiego, co przemożnego, aby opisać to, co dzieje się w mej duszy. Bo każdy ma taki warsztat pracy, na jaki zasłużył, więc ja pracuję w glinie słowa, inny pracuje w hucie, inna jeszcze w biurze, burdelu czy też przy maszynie włókienniczej, więc uważam, że przypisane mi zasługi zobowiązują mnie, aby słowa wyrzucane w przestrzeń międzyludzkiej wymiany myśli służyły człowiekowi i jego prywatnej mądrości, zaś “robiły wbrew” dozorcom karności ludzkich stad i katom duchowego rozwoju. Słowa dedykowane dialogicznie i biofilnie. To tyle. Reszta jest poezją.
Tripersety, czyli etapy podróży do kresu nocy
(fragmenty)
Rzeka płynie we mnie
Nie ma brzegów, jest bezdenna
Wytrwale płynie ku Morzu.
Spałeś smacznie
Drzemałeś zniesmaczony
Wyrzygaj przebudzenie.
Coś mi mówi stale
Że Bóg jest dobry
Jeśli nie mieści się w myśli.
Porządkuję swój świat
Zabieram rzeczom puste imiona
Przywracam blask świadomości.
W dniu, kiedy zrozumiałem, było Wszystko
Nie było boga, nie było mnie i świata
Teraz noc czeka poranka.
*
AntoniK
Publicysta, poetą bywa, scenarzysta, satyryk radykalny, performer, fotograf i malarz. Humanista prywatnego sznytu, bez dyplomów, członek SDP. Od lat żyje w osobnej strefie dążenia do ludzkiej prawdy (czym jest Prawda?) poprzez dialog i introspekcję. Niezależny opozycjonista czasów PRL, inwalida po represjach komuszych. Mentalnie krzepki, czynny twórczo, uzależniony od życia, jako bezcennej przygody poznawczej, ale fizycznie - wrak życiowy. Pomimo tego - rasowy Trikster, szyderczo portretujący zło, poszukujący wytrwale dobra w wymiarze prywatnym i Ojczyzny Solidarnej. Patriota i obywatel, gardzi politycznym szambem i aktywnością "replik targowiczan" w starciu z "ministrantami" w spektaklu nad Wisłą. Współzałożyciel stowarzyszenia "Nasz Polski Dom", działającego na rzecz kultury polskiej i wsparcia potrzebujących... I tyle, aż tyle! Resztę pożarły gile, a koszatniczki schowały do piczki, o rety, minarety!
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo