Wilk Miejski Wilk Miejski
298
BLOG

Uliczny kabaret pierwszomajowy, czyli jak święto farsą się stało...

Wilk Miejski Wilk Miejski Polityka Obserwuj notkę 0

 

Z powody awarii komputera, jak twierdzi system antywirusowy gratis - Avast, na skutek 26 ataków hakerskich na mój komputer, nie twierdzę, że zaistyniałych, lecz coś jest w tym zagrożeniu komputera wirusami i szpiegami, a zapewne sposób na zachęcenie spanikowanego właściciela komputera, który wtedy jest skłonny wykupić ulepszony Avast, no więc z tego powodu nie zdołałem terminowo opublikować poniższego tekstu. Przepraszam i zachęcam do lektury, bowiem sprawy poruszone, zawsze aktualne...

                                                                 *

 

W tradycji zachodnioeuropejskiej, a zwłaszcza anglosaskiej, celtyckiej i frankońskiej pierwszy dzień maja świętowany był wśród ludu jako “Dzień Króla Majowego”, czyli ongiś krwawej ofiary ludzkiej w celu pobudzenia witalnych sił natury i perspektywy obfitych plonów. W dniu owym odstępowano wszelkich zajęć praktycznych i codziennej krzątaniny, a urządzano huczne zabawy przy płonących ogniskach, których kulminacją było palenie kukły “Majowego Króla”, prastarego, pogańskiego symbolu uosabiającego złe moce zimy, zmuszanej przy pomocy zabiegów magicznych do oddania pola do popisu wiosennej mocy roślinnej wegetacji. Bowiem w wizji pogańskiej czas nie miał charakteru linearnego, a nieśmiertelność i wieczna odnowa Natury wynikały z właściwości cyklicznego czasu sakralnego, kosmicznej pulsacji w ziemskim wymiarze. Zatem, aby narodziło się nowe, witalne, umrzeć musiało stare, pozbawione siły życia... Tradycja ta przeniesiona została wraz z falą europejskiej emigracji za ocean, do wielkoprzemysłowego Chicago. Tu właśnie w 1886 roku na fali dawnej tradycji świątecznej, wiary w odnowę jakości życia i z żądaniami ośmiogodzinnego dnia pracy, wylegli tłumnie na ulicę miasta robotnicy fabryczni, zwłaszcza zakładów produkcji wagonów Pulmana. W rezultacie starć demonstrantów z policją padło ośmiu zabitych. Nastrój święta zmienił się w posępną atmosferę robotniczej tragedii. Dla upamiętnienia ofiary krwi proletariackiej podczas I Kongresu II Międzynarodówki w Paryżu 1889 roku uchwalono trwałe upamiętnienie wydarzeń tego dnia corocznymi obchodami “Międzynarodowego Dnia Solidarności Proletariatu”.

Na ziemiach polskich obchody pierwszomajowe zapoczątkowały strajk powszechny w Warszawie w 1890 roku. W czasach międzywojennych pierwszomajowe pochody organizowali oddzielnie socjaliści spod znaku PPS–u i komuniści, którym przewodziła sowiecka struktura agenturalna zwana KPP. Działalność KPP miała charakter dywersyjny, wymierzony w polską rację stanu i stabilność struktur młodego państwa polskiego. W dniu 1 maja 1928 roku bojówki komunistyczne zaatakowały pochód polskich socjalistów, w wyniku czego padły cztery ofiary śmiertelne i było wielu rannych. Podobnie poczynali sobie komuniści w innych krajach Europy. Na ulicach Berlina 1 maja 1929 roku w walkach bojówek komunistycznych z policja padło ośmiu zabitych, a 140 osób odniosło rany. Powyższe fakty świadczą dobitnie, iż w komunistycznej koncepcji “walki klas”, propagowanej z Moskwy przez Dzierżyńskiego i Marchlewskiego, Pierwszy Maja nie był, więc świętem, lecz pretekstem do krwawej konfrontacji z odmiennie myślącymi obywatelami i siłami porządkowymi niezależnego państwa. Lecz wojenna pożoga odmieniła całkowicie polityczne oblicze Europy i wypaczyło na długie lata jego charakter.

Kontynuatorką idei przemocy i krwawej rozprawy z przeciwnikami ideologicznymi była PZPR, komunistyczna partia sprawująca od 1949 roku totalitarną władzę w poddanym sowieckiej kontroli tworze państwowym zwanym PRL. Kolejni władcy PRL-u, czyli Pierwsi Sekretarze PZPR, traktowali dzień 1 maja jako spektakularny dowód oddania zniewolonych “mas ludowych” wobec ideologicznie słusznej “przewodniej siły narodu”. Święto Pracy, bo tak cynicznie i fałszywie określano w oficjalnej propagandzie ową farsę ludzkiego strachu, wiernopoddaństwa i “dobrej miny do złej gry”, było diametralnym zaprzeczeniem pierwotnej idei tego święta. Ten masowy, wymuszony spęd pierwszomajowy był żałosną karykaturą i cyniczną kompromitacją robotniczego święta. Bo to przecież nie robotnicy, lecz ich oprawcy, dozorcy i biurokratyczni wyzyskiwacze świętowali triumf sprawności machiny socjotechnicznej nad zdrowym rozsądkiem i godnością ludzi pracy wszelkich kategorii, a więc prostych robotników, naukowców i ludzi sztuki. Był, zatem 1 maja wielkim teatrem, spektaklem kiczowatej groteski wyrażającym “dobre samopoczucie” komunistycznej władzy, a jeśli pretendował do rangi święta, to było to jedynie ponure święto triumfu preparowanej nierzeczywistości nad gorzką i jałową rzeczywistością totalitarnego zniewolenia ludzkiej społeczności.

Uczestnictwo w pochodach pierwszomajowych było obowiązkowe i surowo egzekwowane przy pomocy sprawdzanych list obecności. A zatem odmowa udziału w radosnej paradzie wiernopoddaństwa była równoznaczna z deklaracją “elementu antysocjalistycznego”. Z tego tytułu osoba nie podporządkowana doświadczyć mogła różnych kategorii represji, łącznie ze zwolnieniem z pracy. Nauczyciele mogli dowiedzieć się na przykład od swego kuratora, że “awanse muszą sobie wytupać w pochodzie 1-majowym”. Studenci przymuszani byli do udziału w pochodzie wizją cofnięcia miejsca w akademiku, stypendium lub nagrody rektorskiej. Władze uczelni uciekały się także do bardziej dyscyplinujących form wymuszania frekwencji 1-majowej, a mianowicie powierzając kompetencje w tej kwestii studium wojskowemu, które wyznaczało rozkazem udział w pochodzie wybranym nieszczęśnikom. Także dyrektorzy przedsiębiorstw stosowali swoiste narzędzia szantażu wobec swych pracowników wymuszając 1-majową frekwencję swego zakładu takim to hasłem: “klucze do mieszkań leżą na pochodzie”. W taki to właśnie sposób wymuszano masowe uczestnictwo w owych zbiorowych farsach.

 Lecz cynizm owego spektaklu nie ograniczał się tylko do przymusu uczestnictwa. Ludzie wbrew własnej woli, rozumowi i godności musieli w sposób teatralny manifestować swe bezgraniczne oddanie, entuzjazm i miłość wobec swych oprawców i animatorów powszechnej nędzy życia, którzy sami aranżowali repertuar owej świątecznej dramy, niczym rzymscy cezarowie teatry zmagań gladiatorskich. Podczas pochodu pierwszomajowego w 1953 w Warszawie jego uczestnicy nieśli kukły “bikiniarzy”, czyli kolorowo ubranych amatorów mody rodem ze “zgniłego zachodu”, a także przeciągnięto na platformie kukłę “Andersa na białym koniu”, szczególnie znienawidzony przez komunistów symbol “prawicowej reakcji”. W pochodach wszystkich epok  PRL zmuszano ich uczestników do manifestowania teatralnej radości i entuzjazmu pod transparentami, które obwieszczały z namaszczoną powagą o tym iż: “ Cały naród buduje Nową Hutę”, “Naród z partią, partia z narodem”, “Niech żyje Plan Pięcioletni!”, “Człowiek celem socjalizmu”, “Niech żyje pokój i socjalizm”, “Więź z klasą robotniczą – źródłem siły partii”, “Niech się święci Pierwszy Maja!” etc. Patos idei łopotał nad radosnym oddaniem sprawie socjalizmu bezwolnych tłumów, a w ich rękach czerwone szturmówki, nieodłączny atrybut zaangażowanego udziału w pochodzie. Lecz najbardziej spektakularnym i psychologicznie istotnym zjawiskiem był fakt, iż komunistyczni przywódcy, ci z partyjnej “wierchuszki” i ci z prowincjonalnych miejscowości czytelnie rozdawali role w pochodach, a tym sposobem czytelny porządek socrealistycznej rzeczywistości. A więc ci, którzy urządzali sobie państwo na obraz i podobieństwo paranoicznego folwarku i byli właścicielami niewolników, zwanych eufemistycznie obywatelami, stawali wysoko na udekorowanych czerwienią trybunach i w namaszczonej, błazeńskiej powadze, rozświetlanej od czasu do czasu uśmiechem i błogosławiącym gestem ręki, dawali do zrozumienia maszerującym poniżej “masom ludowym”, kto tu rządzi i kto aranżuje społeczny teatr wedle swego scenariusza. Tak zwani “przedstawiciele klasy robotniczej” byli de facto przedstawicielami kasty feudalnych satrapów ożywionych do zaludnienia ról wiodących w 45-letnim sezonie teatralnej farsy zwanej PRL, przez “uczonych w pismach Marksa i Lenina” kremlowskich demiurgów. Bo to właśnie w “na początku czasów” Towarzysz Soso stanąwszy na trybunie wzniesionej na mauzoleum Lenina, na zasadzie reguły “jako na niebie, tak i na ziemi”, sprawił, że jego wasale corocznie wcielali w życie ów ideologicznie słuszny wzorzec. Bo wielkość “idei socjalizmu” musiała się spektakularnie objawiać w wielkości jej wiodącego święta. Komunistyczny “karnawał” był, zatem największą procesją w mieście.

Dlatego też w pochodach uczestniczyły przeróżne “rydwany” i ruchome platformy, przydające teatralnego patosu wydarzeniu, na których to sportowcy ustawiali oddane sprawie socjalistycznej ojczyzny piramidy krzepkich mięśni, robotnicy różnych specjalności w swych zawodowych rynsztunkach prezentowali heroicznie arkana procesów produkcyjnych, a zawsze radosna i “wierna partii młodzież” kipiała spod białych koszul i czerwonych krawatów wiosenną radością i bezgranicznym oddaniem. Zaś na wszystkich, którzy ze strachu lub dla “świętego spokoju” zdecydowali się zapomnieć o codziennych zgryzotach i powszechnej beznadziei, aby wystąpić w korowodzie błaznów legalizujących swym oddaniem bezkarność państwowej despocji, czekała sowita nagroda. Na specjalnych straganach lub platformach samochodów–ruchomych sklepów piętrzyły się pęta kiełbas, serdelków, pomarańczy, cytryn i czekolady, po które to niecodzienne frykasy ustawiały się długie kolejki uczestników pochodów, którzy po odbyciu swej wiernopoddańczej powinności z czystym sumieniem zgłaszali się po łasy ochłap nagrody. Przez dziesięciolecia ów “chochołowy taniec”, ten żałosny ceremoniał przyzwolenia na zbiorowy fałsz i bezwolność wobec totalitarnej aranżacji życia społecznego, traktowany był jako strategia przetrwania i wyraz “mądrości życiowej” zaszczutych obywateli. Teraz już nie chcemy o tym pamiętać, lub wygodnie rozgrzeszyliśmy się z dolegliwości “moralnego kaca”, ale przecież nie tylko “zła władza”, lecz także bierni, głupi obywatele byli budowniczymi absurdalnych form życia w “naszej ojczyźnie Polsce Ludowej”.

Ale każdy stan zbiorowej patologii ma moment swojego przesilenia. Sytuacja uległa zasadniczej odmianie po wielkiej katharsis sierpnia 80, kiedy to świadomość społeczna uległa rewolucyjnej przemianie, a powstała z robotniczego sprzeciwu “Solidarność” nauczyła ludzi odwagi i obrony swych racji w konfrontacji z “komunistycznym Molochem”. Pierwszy Maja jako symbol dominacji władzy komunistycznej nad obywatelem został zbiorowo zbojkotowany w 1981 roku, a przewodniczący Wałęsa zaproponował ludziom pracy odpoczynek na łonie natury, sam wyjeżdżając na ryby. Zaś na czele pochodu wiernych towarzyszy maszerował w Warszawie I sekretarz Stanisław Kania, odstępując od ortodoksji pozdrawiania z trybuny kolumny pochodu. Wkrótce jednak “sielanka wolności” zakończyła się dramatycznym, grudniowym epizodem wprowadzenia stanu wojennego dla ratowania monopolu władzy PZPR. To realne pogrzebanie ludzkich nadziei na “socjalizm z ludzką twarzą” nie osłabiło społecznej determinacji w zbiorowej niezgodzie na życie w fałszu. Wyrazem tego były gwałtowne demonstracje uliczne w dużych miastach polskich jak Gdańsk, Wrocław, Nowa Huta, Warszawa, w których prócz ciskanych w ZOMO-wskie kukły kamieni, padały słowa wyrażające powszechną odmowę “budowania komuny”, czyli: “Nie ma wolności bez Solidarności”, “Wrona skona”, “ZOMO - Gestapo”, czy “Uwolnić Lecha, zamknąć Wojciecha”. Ulica polska żyła niepodległością myśli i szyderstwem z “grabarzy wolności” pomimo fałszywego bełkotu spikerów TV w wojskowych mundurach, plotących “duby smalone” o “normalizacji życia” i poparciu polskiego społeczeństwa dla idei PRON(cia).

Znamiennym wydarzeniem zbiorowego sprzeciwu ulicznego był spontanicznie wynikły antypochód Pierwszego Maja 1982 roku. Od godzin porannych ludzie gromadzili się masowo pod Pomnikiem Ofiar Grudnia 70 przy II bramie Stoczni. Potem nastąpił przemarsz do Bazyliki Mariackiej, gdzie wysłuchano mszy świętej o godz. 12. W tym czasie piszący te słowa przy pomocy kredy powołał do istnienia na murze komendy milicyjnej przy ulicy Piwnej kotwicę Polski Walczącej i symbol zrównania swastyki z sierpem i młotem. Po mszy potężny pochód nie zatrzymywany przez ZOMO ruszył ulicami Gdańska, przez wiadukt “Błędnik” i dalej Aleją Zwycięstwa w Kierunku Wrzeszcza. Prawdopodobnie w owym pochodzie maszerowało około 70 – 80 tys. ludzi, choć są tacy, co widzieli ponad 100 tys. niezłomnych wyznawców idei “Solidarności”. Przewodnim hasłem pochodu było zawołanie: “Chodźcie z nami, dziś nie biją!”. I rzeczywiście na całej trasie pochodu od Bazyliki po dom Wałęsów na Zaspie, gdzie ostatecznie dotarł pochód, milicja stale obecna na ulicach, ani razu nie zaatakowała demonstrantów. Demonstranci szli pod rozwiniętymi transparentami i biało-czerwonymi flagami, często z napisem “Solidarność”, zaś czerwone flagi rozwieszone na słupach ulicznych były masowo zdzierane i wdeptywane w ziemię. Wśród haseł skandowanych przez tłum powtarzały się najczęściej: “Precz z komuną!”, “Jaruzelski pies moskiewski”, “Chcemy chleba, chcemy mięsa, niech nam żyje Lech Wałęsa!”, “Zima wasza, wiosna nasza!”. Z przechodzącego pod konsulatem chińskim pochodu dało się słyszeć komiczne hasło: “Niech żyją Chiny, Breżniew do formaliny!”, zaś kronikarz owych wydarzeń wielokrotnie inicjował zawołanie: “Polska żyje, komuna gnije!”, spotykające się z rezonansem społecznym. Warto dodać także, iż w noc przed owym wydarzeniem w wielu miejscach wzdłuż trasy kolejki SKM pojawiły się antykomunistyczne, solidarnościowe hasła malowane białą farbą na murach i dachach baraków. Przebieg pochodu oraz owe napisy są udokumentowane fotograficznie, a więc można je łatwo przywrócić społecznej pamięci. Właśnie to czynimy.

Godnym odnotowania faktem był niespodziewany przemarsz przed 1-majową trybuną w 1984 roku marginalizowanego społecznie Lecha Wałęsy w dużej i głośnej grupie zwolenników “Solidarności”. Trzeba też wspomnieć o wielce udanym kontrpochodzie AD 1985, lub, jak kto woli udanym rozbiciu oficjalnego pochodu wiernych towarzyszy i innej maści komunistycznych wasali, przez kilkudziesięcioosobową grupę zamaskowanej młodzieży z RSA, czyli Ruchu Społeczeństwa Alternatywnego. Na początku trasy przemarszu około 10 tys. “zawsze wiernych Partii”, czyli od Placu Zebrań Ludowych w tłum na wysokości skrzyżowania z ulicą Traugutta wmieszała się garstka dobrze zorganizowanych harcowników pod czarnymi flagami “Matki porządku”, czyli anarchii i doprowadzała do zatrzymania pochodu na wysokości hali i basenu AZS-u, powstania powszechnego rozgardiaszu i przepychanek, ataków ZOMO i użycia gazów, które w równym stopniu doskwierały ogłupiałym kolaborantom systemu, jak i jego destruktorom. Podczas pałowania przez ZOMO dostało się także potulnym osłom, zbierającym punkty potrzebne do otrzymania paszportu i premii trzynastki. Już do końca pochodu przy Operze Bałtyckiej w szeregach wiernopoddańczych statystów panował chaos, wstyd i rozdrażnienie. A potem demonstracje przeniosły się do Wrzeszcza, gdzie przez kilkadziesiąt minut centrum dzielnicy opanowane było przez skandujący i obrzucający ZOMO kamieniami tłum. Podczas starć z ZOMO-wcami zostało pochwyconych paru “pałkarzy”, którzy cudem uniknęli linczu z rąk rozwścieczonego tłumu. W demonstracji tej uczestniczyło wiele osób starszych, a także sporo kobiet i dzieci, tak, więc był to prawdziwy protest społeczny, a nie uliczne igrzysko młodocianych “kamieniarzy”, jak próbowała fałszywie interpretować propaganda komunistyczna.

Wielce charakterystyczną cechą kabaretu 1-majowego aranżowanego w Gdańsku była lokalizacja trybuny partyjnej przy sowieckim czołgu T34, pomniku kłamstwa i przemocy, stojącym w połowie Wielkiej Alei Lipowej, teraz Zwycięstwa kłamstwa nad prawdą (niestety stale aktualnego!) Dobitnie to świadczyło, co symbolizuje stalowe cielsko “utrwalacza sowieckiego porządku”, a mianowicie to, że polskość Gdańska w wydaniu komunistycznym wiąże się z fizycznym usunięciem śladów przeszłości pod postacią zniszczenia miasta, deportacją rodzimych Gdańszczan i unicestwieniu miejsc pochówku ich ojców i dziadów. “Polski Gdańsk” w tym wydaniu nie różnił się znacznie od “Niemieckiego Gdańska” rysowanego w przestrzeni zbiorowej wyobraźni patologicznym bełkotem gauleitera Forstera. Czerwony “Parteitag” 1-majowy był, więc kontynuacją ideologicznej, posępnej farsy, która zmieniwszy kolory nie zmieniła uniwersalnej intencji czynienia z człowieka “plasteliny” dla władczych psychopatów o ambicjach demiurgicznych, dla fanatyków zbiorowego „gułagu o złagodzonym rygorze”, kochających kicz twórcach “jedynie słusznego porządku”...

Lecz były także lżejsze gatunki 1-majowego kabaretu w gdańskiej scenerii. Z właściwie pojętym satyrycznym zacięciem studenci Wydziału Mechaniczno-Technologicznego w gierkowskich latach 70-tych, znamiennych budowanym na zachodnich pożyczkach wzrostem ekonomicznym i owocującej “Człowiekiem z marmuru” odwilży ideologicznej, pozwalali sobie na pełne aluzyjnego szyderstwa wystąpienia podczas pochodu i po jego zakończeniu. Pewnego 1 Maja lat 70-tych maszerujący przed trybuną Wydział MT wielkim głosem wykrzyknął: “Precz z imperializmem”, co wywołało wielką konsternację wśród czerwonego establishmentu, gdyż jasnym było, o jaki imperializm tu chodzi... Po pochodzie zaś wiara studencka zbierała się na schodach przed księgarnią na rogu Miszewskiego i Grunwaldzkiej we Wrzeszczu i odśpiewywała w atmosferze teatralnego patosu pieśni masowe o tym, że “towarzysz Stalin usta słodsze ma od malin”, a także, że “nasza pani przedszkolanka kolanka ma śliczne, bo socjalistyczne”. Jak mówiło porzekadło z owej epoki żyliśmy wtedy niewątpliwie w “najweselszym baraku sowieckiego obozu”, choć w codziennej szarzyźnie, często zapominaliśmy o tym...

Czasy PRL minęły jak zły sen. Jednak oligarchiczno-aferalna rzeczywistość III RP nie usprawiedliwia snu powszechnego przed ekranami TV i przy grillach w dorzeczu Wisły. Pierwszy Maja, wielkie i niesławne święto tryumfu komunistycznego aparatu przemocy nad rozumem i godnością obywateli, zostało, wraz z systemem, którego było “bękartem”, odsunięte na margines społecznego zainteresowania i żywej potrzeby uczestnictwa. Czterdzieści parę lat złej, a może nawet haniebnej tradycji owej farsy święta, pozbawiło tą szlachetną tradycję robotniczego solidaryzmu pierwotnych cech patosu i charyzmatycznej mocy święta wyrosłego z ofiary krwi robotniczej. Jest to niestety owoc komunistycznej profanacji, która odebrała czystość intencji i oddolny, rewolucyjnie-ludowy charakter tego święta. Trzeba pokoleń dobrej tradycji, aby święto odzyskało swój dawny charakter. Trzeba, aby w Polsce odrodziła się prawdziwa, socjalistyczna myśl społeczna, nie spadkobierczyni totalitarnego komunizmu (de facto kapitalizmu państwowego), ani „papuga” terrorystycznego i aspołecznego lewactwa, tylko kontynuacja projektu z 1981 roku, naszej oddolnej i solidarnej „Rzeczpospolitej Samorządnej”!

Ale na to się na razie nie zanosi, a bezczelnie do świętowania Pierwszego Maja przywiązana jest stara ekipa “komuchów”, których w formie groteskowych performansów, niestety pacyfikowanych przez policję, ostro atakuje antykomunistyczna Liga Republikańska. Wynikiem tego są żenujące sceny uliczne, w których negatywnymi bohaterami są “dinozaury komuny”, nieliczni ideowcy socjalistyczni, otumanieni, agresywni lewacy, oraz antykomunistyczna młodzież różnych orientacji politycznych. W Gdańsku nieodmiennie od kilku lat “stara gwardia” i młodzi towarzysze dąży do złożenia kwiatów pod pomnikiem “Za wolność Gdańska”, zaś młodzieńcy różnych orientacji, na nieszczęście także skinhedzi, atakują “malowanych przedstawicieli ludu pracującego” wydmuszkami z czerwoną farbą, pięściami i obelgami. Interweniuje policja, rejestrują dziennikarze i jest temat na pierwszą stronę producenta faktów medialnych…

Wymowa tego nie jest jednak tylko sensacyjna i kabaretowa, gdyż świadczy to dobitnie, że 1-Maja nie jest już świętem, ani prawdziwym, ani totalitarną farsą, ale pretekstem do społecznych waśni i obserwowanych przez świat zjawisk “polskiego folkloru politycznego” i naszego bezsensownego zapału do wojny „polsko-polskiej”, z której cieszą się tylko rządzący w Moskwie i Berlinie. Czy zatem pozostanie Pierwszy Maja świętem publicznej niezgody, kabaretowej farsy, czy odzyska swój pierwotny charakter celebrowania godności ludzkiej pracy i robotniczej solidarności, trudno rozstrzygnąć. Każdy ma takie święto, na jakie zasłużył, więc od świadomości jego uczestników będzie na ich miarę wielkie lub śmiesznie karłowate. Ale na pewno już nigdy żaden dekret nie ustanowi jedynie słusznej jego postaci. Na szczęście minęły bezpowrotnie czasy rzeczywistości preparowanej ideologicznie. To tyle dobrego, czyli złego, wedle satyrycznej recepty rodem znad Wisły: „pies, czyli kot”.

                                                                                            *

Gdańsk, 28 kwietnia 2000 roku                                                                                                                                        AntoniK

Zobacz galerię zdjęć:

Publicysta, poetą bywa, scenarzysta, satyryk radykalny, performer, fotograf i malarz. Humanista prywatnego sznytu, bez dyplomów, członek SDP. Od lat żyje w osobnej strefie dążenia do ludzkiej prawdy (czym jest Prawda?) poprzez dialog i introspekcję. Niezależny opozycjonista czasów PRL, inwalida po represjach komuszych. Mentalnie krzepki, czynny twórczo, uzależniony od życia, jako bezcennej przygody poznawczej, ale fizycznie - wrak życiowy. Pomimo tego - rasowy Trikster, szyderczo portretujący zło, poszukujący wytrwale dobra w wymiarze prywatnym i Ojczyzny Solidarnej. Patriota i obywatel, gardzi politycznym szambem i aktywnością "replik targowiczan" w starciu z "ministrantami" w spektaklu nad Wisłą. Współzałożyciel stowarzyszenia "Nasz Polski Dom", działającego na rzecz kultury polskiej i wsparcia potrzebujących... I tyle, aż tyle! Resztę pożarły gile, a koszatniczki schowały do piczki, o rety, minarety!

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Polityka