Po cóż, na Boga, ci ludzie panikują? Przed czym uciekają, jak pluskwy przed strumieniem flitu? Czemuż boją się tego krzepiącego deszczu z łaskawego nieba? Po dniu skwarnym, jak piec chlebowy, te zdroje żywe przynoszą ziemi płodność, a ludziom oddech i bystrość umysłów, ot co! Jakie to nędzne i głupawe bać się ożywczego dotknięcia natury, bożego błogosławieństwa. Ale nędzny i karłowaty to gatunek człowieczy, niedobitki i poślad po narodzie, co spłynął krwią w ziemię, jak wino z rozbitej amfory w rynsztok. Wokół tylko strach, zahukanie, egoizm nagarniający substancję pod siebie, rozkład gnilny obywatelskiego, społecznikowskiego myślenia o wspólnym dobrze, kiedy nie ma własnej ojczyzny. O ironio, ”nasza ojczyzna Polska Ludowa”, to tylko jedna z klatek w sowieckim ZOO, gdzie małpom częściej podaje się banany, niż surowe kartofle. A te chamy w fornalskich ancugach, ci nuworysze, ta elita rodem z czworaków, spreparowana na marksistowskich rusztach, to rzeczywiście przywódcy narodu, raki na bezrybiu. Bo cóż może wydać naród zdziesiątkowany, z uciętą głową elit umysłowych, jak nie zastępczą pałubę, czerep plebejski, wypełniony szambem ideologii...
Dlatego też ci, którzy pochodzą ze świata sprzed “czerwonego potopu” czują zapewne, że śnią koszmar i modlą się o rychłe przebudzenie... A ja już dawno zaczęłam się modlić o zakończenie koszmaru i otwarcie oczu na jasność dzienną. Piekło w ziemskim wydaniu objawiło mi się wcześniej, zanim zainstalowało się na stałe na naszej ziemi ojczystej, po powtórnym, tym razem udanym, sowieckim zagonie, w roku, co imię jego 44 znaczyło śmierć narodu i narodziny Zła w państwowym futerale, czyli ziarno Diabolos zasiane na polskiej miedzy ...
Zło zawsze dotykało nas ze Wschodu… Podczas wojny polsko-bolszewickiej poszłam jako woluntariuszka na front, aby służyć rannym w roli siostry miłosierdzia. Już wtedy, po raz pierwszy, otarłam się o wymiar infernalny na ziemi. W okolicach Sarn na Ukrainie, w czerwcu 1920 roku nasz pociąg sanitarny został ewakuowany, gdyż pociski zrujnowały nasyp kolejowy i odcięły odwrót rannym nieszczęśnikom. Przenieśliśmy wszystkich rannych żołnierzy na samochody i ruszyliśmy za wycofującym się wojskiem. Kolumna sanitarna uległa wkrótce rozproszeniu i nasza ciężarówka samotnie dążyła do swoich. Na nocleg roztasowaliśmy się, czyli medycy, ranni i kilku zdrowych żołnierzy obstwy, w opustoszałym, skromnym majątku. W dworskim salonie moje zdumienie i przestrach wzbudziła wisząca na ścianie, jak zły omen kopia “Sądu ostatecznego” Hansa Memlinga. Pierwszy raz zobaczyłam go podczas ekskursji do Gdańska w gotyckiej, ceglanej katedrze i na zawsze zapadł mi w pamięć...
Zawsze fascynował mnie i przerażał eschatologiczny finał ludzkiego życia. Boski plan zbawienia jawił mi się nieodmiennie jako zjawisko niepojęte i dwuznaczne. Ten średniowieczny wizerunek, siła jego ekspresji, zasiał w mej duszy szczególne wątpliwości. Postacie zbawionych sprawiały wrażenie sennych lub zahipnotyzowanych. Dlaczego nie przepełniała ich szczęśliwość wiekuista? Zaś piekło Memlinga stało się dla mnie pretekstem do refleksji, których sama się bałam. Dlaczegóż to diabły, zbuntowane anioły, niebiescy rebelianci nie odczuwają solidarności z potępionymi, którzy podobnie jak oni zbuntowali się przeciwko boskim prawom? Dlaczego nie odbywają wspólnych hulanek, pijatyk i wszeteczeństwa, hołdując swym niskim upodobaniom, a tylko zadają powolnym swym podszeptom ludziom okrutny ból? Moja prywatna interpretacja tego stanu rzeczy spędzała mi sen z powiek i szukać musiałam ukojenia dla wzburzonej duszy w sakramencie spowiedzi, częściej zaś w domowym alembiku, wybornej dereniówce... Bo oto zdawało mi się, że diabły są po prostu funkcjonariuszami boskich służb policyjnych, które testują lojalność ludu bożego względem niebiańskiego Władcy, zaś zdrajców karzą za jego przyzwoleniem i ku jego cynicznej radości. Czy zatem Bóg może być nazwany Miłością, czy też oschłą, bezduszną Sprawiedliwością? Czy kocha ludzi, czy syci się zadawaniem im cierpień? Rozum się mąci, bo może być też siłą nieobliczalną...
Zasypiałam pełna złych przeczuć. W nocy ogarnęli nas bolszewicy. Żołnierze bronili się do upadłego. W samych gaciach walczyli zajadle na bagnety, kładli pokotem bolszewików, ale nie dali rady. Padli wszyscy. Oficer gnany instynktem życia schronił personel medyczny, czyli lekarza i trzy pielęgniarki do stodoły. Przepełniona moralną zgryzotą, gdyż zostawiliśmy naszych rannych na pastwę bolszewickiego bydła, gramoliłam się na kopę świeżego siana i wspólnie z uciekinierami podciągałam na górę drabinę. Bałam się, że nas podpalą i zgorzejemy jak myszy, ale ocaleliśmy. Nie szukali nas, mieli lepszą „zabawę”. Ocaleliśmy, by nosić w sobie dozgonne wyrzuty sumienia…
Świtało i przez szpary ściany stodoły widziałam, jak bolszewicy wywlekają naszych rannych i układają niczym bele na dziedzińcu. Łkałam bezradna. Przez chwilę trwała narada, a potem czekista w skórze i binoklach kazał kopać dół. Bydło sołdackie pracowało szybko i gdy wschodziło słońce wielka jama była gotowa. Rozpoczęła się gehenna. Ciągnąc za karki i nogi, kopiąc i przeklinając, tłuszcza oprawców zaczęła spychać rannych do dołu. Nieszczęśnicy szlochali i błagali o litość. Lżej ranny żołnierz wyrwał jednemu z sołdatów karabin ze sztykiem i pchnął go w brzuch. Ale już czekista sprawnie dobywszy nagana wypalił desperatowi w głowę i zepchnął do dołu śmierci. Kilkunastu rannych, żywych żołnierzy wtrąconych zostało do jamy i ziemia zawarła nad nimi swe śmiertelne łono zgarniana łopatami oprawców. Słyszałam, lub miałam wrażenie że słyszę, jak spod ziemi dobywał się straszny szloch przedśmiertnej trwogi…
I wtedy zdarzyło się to, co zdumiewa mnie do dziś. Z jasnego nieba gruchnął grom i ugodził w czekistę. Pamiętam jego zwęgloną, diabelską twarz. Sołdaci padli przerażeni na ziemię, a potem klękali i żegnali się na prawosławną modłę. Nie pamiętam, ile czasu trwała konsternacja, lecz bojaźń otumanionych chłopów w mundurach czerwonoarmistów wykorzystał nasz oficer. Mieliśmy świetnych, wyszkolonych i mądrych oficerów. A on ryknął z poddasza stodoły nieludzkim głosem:
- Boh wsio widit, praklatyje podlecy i ubijot was wsiech!
Zamilkł i czekał, czy ryzykowny, psychologiczny manewr poskutkuje. Nie omylił się. Bolszewicka tłuszcza w nieopisanej panice rzuciła się do ucieczki. Po chwili w dworskim obejściu nie było śladu barbarzyńskich gości. Spuściliśmy drabinę i rzuciliśmy się odkopywać zbiorową mogiłę. Łopatami i pazurami rwaliśmy ziemię, spod której dochodziły jeszcze stłumione jęki. Lecz nie było nam dane dokończyć wybawczej misji. W pewnym momencie obserwujący okolicę oficer krzyknął, że bolszewicy wracają i musimy się natychmiast ewakuować. Kolejny raz instynkt życia zatryumfował nad ludzką solidarnością, a my wskoczywszy do ciężarówki uniknęliśmy niechybnej śmierci. Nie uniknęli jej zakopani żywcem nieszczęśnicy…
Nieprzeniknione są wyroki boże i ludzki umysł nie pojmie, czemu jednych chroni, a innych wytraca... A jakby Go nie było, to co? Tak myślę, że wtedy człowiek, musi w sobie odnaleźć archetyp Archanioła Michała, aby pokonać ziemskie władztwo Pana Ciemności. Chyba tak, bo co innego pod pustym niebem nam począć?
*
Antoni Kozłowski
Fragment niewydanej opowieści inicjacyjnej "Leć motylu, leć...", Gdańsk 2004
Publicysta, poetą bywa, scenarzysta, satyryk radykalny, performer, fotograf i malarz. Humanista prywatnego sznytu, bez dyplomów, członek SDP. Od lat żyje w osobnej strefie dążenia do ludzkiej prawdy (czym jest Prawda?) poprzez dialog i introspekcję. Niezależny opozycjonista czasów PRL, inwalida po represjach komuszych. Mentalnie krzepki, czynny twórczo, uzależniony od życia, jako bezcennej przygody poznawczej, ale fizycznie - wrak życiowy. Pomimo tego - rasowy Trikster, szyderczo portretujący zło, poszukujący wytrwale dobra w wymiarze prywatnym i Ojczyzny Solidarnej. Patriota i obywatel, gardzi politycznym szambem i aktywnością "replik targowiczan" w starciu z "ministrantami" w spektaklu nad Wisłą. Współzałożyciel stowarzyszenia "Nasz Polski Dom", działającego na rzecz kultury polskiej i wsparcia potrzebujących... I tyle, aż tyle! Resztę pożarły gile, a koszatniczki schowały do piczki, o rety, minarety!
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura