Wilk Miejski Wilk Miejski
301
BLOG

Czarny scenariusz życia nadwiślańskiego, bezideowego konsumenta

Wilk Miejski Wilk Miejski Społeczeństwo Obserwuj notkę 0

Czy zgodzimy się z tym stwierdzenie, że prócz udogodnień cywilizacyjnych, kulturowej otoczki dla biologii życia ludzkiego, potrzeba nam jeszcze czegoś? Tak. To coś, to mit. Rzecz jasna pozytywny, twórczy, jasny i rozumnie przezwyciężający życiowy chaos, a nie patologiczny, sfabrykowany w „kuźni ideologii” czy „spocie reklamowym”, odbierający wolę i rozum powszechnie. Mit organizuje naszą podświadomość, wyobraźnię i uczucia, czyli rozjaśnia mrok duszy. Ale nie zawsze. Jak zostało wspomniane, bywają też mity destruktywne, toksyny ideologiczne, które nie rozwijają duchowo człowieka, lecz w socjotechnicznej otoczce podają pseudonormy społeczne, cementujące więzy grupowe poprzez postawy nienawistno-ksenofobiczne, wrogie życiu i ludzkiej solidarności, a przydatne władzy. Tak, więc możliwość wyboru mitu i możliwość organizowania własnego życia wokół idei mierzenia się z tajemnicą istnienia, porządkowania chaosu atakującej nas informacji na wszystkich poziomach psychicznych, jest gwarancją dobrego i sensownego życia. Nie zawsze jednak jest ona nam dana, ale każdy może, szukając wytrwale, znaleźć prywatny mit i drogę ku Światłu…

Współcześnie wiemy, że świadomość mitologiczna nie jest reliktem przeszłości, lecz posiada ją także racjonalnie myślący człowiek cywilizacji technicznej, a zagospodarowanie nieznanego, budzącego grozę obszaru tajemnicy życia, jest ponadczasową częścią ludzkiego dramatu istnienia. Mit jest także osnową światopoglądu, nośnikiem wartości i doświadczenia transcendencji, a zatem dziedziną przekraczającą zachowania pragmatyczne, a więc nadającą życiu podniosły, sakralny wymiar. Świadomość mitologiczna, to mniej lub bardziej klarowna i systematyczna próba nadania sensu swemu losowi i uświęcenia teatru życia. Wszystkim ludziom potrzebne jest poczucie odnalezienia porządku i przewidywalności zjawisk w naturze i życiu społeczności. To tworzy tożsamość jednostek i rozumną strukturę społeczną. Jednak w przypadku bezideowości życia, wyprania świadomości z pozytywnej mitologii, spłaszczenia jego wymiaru do biologicznej konsumpcji i hedonistycznej radości, stajemy się bezrefleksyjną „trzodą” wodzoną ideologicznie i ekonomicznie na manowce, spełniającą przedmiotową rolę „generatora” napędzającego koniunktury ekonomiczne, tak…  

Życie społeczne w Polsce po transformacji ustrojowej 1989 roku uległo diametralnej odmianie. Nie rozwojowi, przemianie pozytywnej, budowie nowych, adekwatnych do czasu i zadań twórczych „mitów założycielskich” wolnej od zależności imperialnej i wolnej ku nowemu wymiarowi Ojczyzny, ale odmianie na gorsze, na upadku duchowości i zbiorowego zorganizowania. To, co się stało nazwać można tryumfem destrukcyjnego „mitu konsumpcji” i wiary w prawdziwy „upadek komuny”, a nie jego „przepoczwarzenie” w formę Syndykatu Rządzących i Uwłaszczonych kosztem bezwolnego i bezrefleksyjnego społeczeństwa. I dlatego, zamiast w wolności do tworzenia dóbr i poczucia sensu, żyjemy w katastrofalnym rozprzężeniu więzów społecznych, postaw patriotycznych, solidaryzmu społecznej kooperacji i odpowiedzialności za kształt państwa, jego rolę „usługową”, a nie despotyczną, czyli jednoznacznie - regresu i atrofii postawy obywatelskiej. To, co zazwyczaj nazywa się rozwojem, a więc postęp, wręcz niewiarygodny w obszarze techniki, elektroniki, komunikacji, są jedynie złudnym obrazem owego rozwoju, bowiem równocześnie przebiega proces "inwolucji", uwstecznienia ludzkiego rozwoju duchowego i moralnego, co powoduje, że dostatecznie biegły w obszarze znajomości zjawisk cywilizacyjnych i popkulturowych obserwator z grozą spostrzega, iż człowiek staje się mentalnym i moralnym "debilem".  Jest przedmiotem poddawanym manipulacji, mechanicznym, z zewnątrz sterowanym antropoidem. Da się to powszechnie zauważyć. Jest to, więc jedynie ilościowy postęp cywilizacji technicznej, rozrost „ułatwiaczy życia”, zaś nie towarzyszy temu przemiana jakościowa świadomości, bo jak ustaliliśmy, w tej dziedzinie nie ma rozwoju – jest oczywisty regres…

Do dyspozycji obywatela znajduje się więcej materii przetworzonej przemysłowo w produkty konsumpcyjne, a media produkują więcej na jego użytek informacji medialnej, czyli "bryndzy semantycznej", obrazków hedonistycznych i makabrycznych, szumu (dez)informacyjnego i jarmarcznego oniryzmu. Wielu naiwnych odbiera właśnie te parametry odmiany życia, jako znamiona postępu i spektaklu "trendy", iluzorycznej wolności, bowiem de facto są tylko wyciętymi z kontekstu historycznego i kulturowego "ludzikami odbitymi na ksero", jednowymiarowymi tancerzami w anonimowym, konsumpcyjnym spektaklu. Tak, więc ze społeczeństwa ograniczonego w dostępie do dóbr materialnych, informacji i zdobyczy techniki, staliśmy się entuzjastami konsumpcji w wymiarze wręcz “religijnym”, nie widzącymi, zamkniętymi na alternatywę wyboru innych ról, zaangażowanych, twórczych ról, prócz uniwersalnej, biernej roli konsumenta...

Konsumpcja, zjawisko obce zupełnie i postrzegane jako wyraz “wolności” w zgrzebnej i nudnej informacyjnie (ustawowo cenzurowanej) i deficytowej towarowo  PRL, stało się centralnym doświadczeniem i (pseudo)wartością w III RP. Powstała „nowa, świecka tradycja”, podniosły, celebrowany rodzinnie ceremoniał nabywania i konsumowania towarów i gadżetów. Natomiast rzeczywista religijność, tak masowa i traktowana jako „manifestacja polskości” w dobie PRL, zaczęła zanikać “przytłoczona” różnorodnymi “rytuałami” konsumowania i zdobywania prestiżu przez posiadanie dóbr materialnych, gadżetów i ubiorów "trendy". W obliczu egzystencjalnej "trwogi" w państwie agresywnie policyjnym, państwie komunistycznego ucisku i spodlenia życia, wielu szukało w Bogu, nie drogi duchowego rozwoju, a wsparcia w kłopotach materialnych, zaś gdy one zaczęły znikać, a "wysyp gadżetów" zaczął osładzać "grozę istnienia", potrzeba Boga, żarliwość religijna i duchowe wartości zaczęły przesuwać się na plan dalszy, aż zniknęły za horyzontem zwałów materii...

Owo właśnie powszechnie panujące "trendy" i jego siostra, „poprawność polityczna”, decydują o tym, że religią i sprawami rozwoju duchowego nie warto się zajmować, bowiem nie jest to, oczywiście "trendy", a „passe”, nie jest potrzebna do radosnego konsumowania, ba, może w nim przeszkadzać... I tu właśnie przejawia się słabość (wszelkiej) religii instytucjonalnej, zewnętrznej presji moralnej i pozornej, grupowej więzi wyznawców, nie formujących głębszych, świadomych postaw, a tylko kontrolowane i stymulowane zewnętrze odruchy "obrony interesu grupowego". I tak stało się jasne, że nasza religijność, to nie ścieżka duchowego rozwoju jednostek, ale klasyczne „opium dla mas”. I na dodatek ta, głoszona z ambon i wykładana w szkołach, to jedynie pretekst poczucia wyższości większości wyznawców, zachęta do sekowania uczniów o innych poglądach i budowaniu tryumfalizmu katolickiego w świecie dorosłych, bo w "kupie siła", niestety jedynie stadna, fizyczna, bezdusznie agresywna, więc gdzie tu można odnaleźć objawy chrześcijańskiego miłosierdzia? Niestety, religia w praktyce staje się swą karykaturą, a socjotechnicznie (reklama i fałsz medialny) lansowana materialność i hedonizm wypierają religijność...

Ostatnio przeprowadzone badania wykazały, że 2/3 młodzieży nie wierzy w Boga, bo bardziej fascynują ją gry komputerowe, celebrowanie miałkości komunikacyjnej w "FB", komórkowe wysyłanie SMS-ów i adorowanie “świątyń materii”, czyli galerii handlowych. Tam też liczne, niestety, dziewczęta, wyzbyte rozumu i poczucia własnej wartości, „towaryzują” swe ciała na użytek bogatych, męskich konsumentów, w zamian otrzymując kolorowe, modne towary konsumpcyjne, jak ongiś murzynki koraliki i lusterka za swe ciała, rękodzieło i płody rolne... Nasza cywilizacja, oparta na kalkulacji ekonomicznej, micie rywalizacji i wydajności oraz demonie “oglądalności” w TV, dawno zapomniała o człowieku, jako podmiocie wszelkich działań i twórcy wartości swego świata. Wielu socjologów nazywa to “amerykanizacją”, ale podobny trend obserwuje się także w wielu innych krajach całego świata, więc to raczej „globalizacja kultury”, czyli jej pauperyzacja. To trywialna „ekonomizacja życia”. To kultura powoli traci (a może już straciła?) swój duchowy i odkrywczy wymiar, przestaje być napędem rozwoju człowieka, przestaje być zjawiskiem spontanicznego wyrazu "ducha epoki", a staje się produktem, “masowym spektaklem”, konsumowaniem “lekkostrawnej” sensacji i rozrywki, podobnym na całym świecie, czyli ulega, jak gospodarka, globalizacji, od Albanii przez Polską, Litwę, Rosję do Chin…

Kultura staje się także "produktem", jest produkowana w mediach i "słusznych" galeriach, a "słuszni" krytycy sztuki i teoretycy kultury orzekają, co jest "trendy", a co "passe". Wierzyć się nic chce, ale sztuka i jej wartość, to stan notowań na giełdzie opinii krytyków sztuki nowoczesnej, rozdających nominacje do tryumfalnego zaistnienia, lub publicznego niebytu, oni to, demiurgowie wiedzy „jedynie słusznej” pokazują maluczkim, jak różni się „staroświecki gniot” malarski czy rzeźbiarski od postępowych zjawisk „sztuki współczesnej”. Oni to, „wszechwiedzący”, owe figurki dewocyjne zanurzone w urynie, obóz Auschwitz z klocków Lego, czy poplasterkowane ciała ludzkie traktują z namaszczeniem i znawstwem, teoretycznie słusznie, jako "wybitne dzieła", więc wszystko, co wpasowuje się w ów styl i formalny fanbaberyzm traktuje się jako "trendy"...

A jak to się przejawia w realiach III RP? Jesteśmy teraz, po latach samodzielnego kreowania języka, samodzielnego trybu (bez)krytycznego myślenia i poszukiwania rzeczywistości w "lesie propagandy i reklamy", społeczeństwem wychowanym na wzorcach zachowań, postaw i słownictwa rodem z "oper mydlanych" i "reality show", oglądanych w uniesieniu i dyskutowanych przez całe rodziny. Miałkość i bezrefleksyjność, naskórkowy hedonizm i egoizm stały się postawą "trendy". Wulgaryzm stał się powszedniością językową i nie razi swym chamstwem. Język staje się jedynie potwierdzeniem przynależności do “drużyny wyznawców”, która obowiązkowo musi być “zajebista” i skonfliktowana z inną, bowiem wtedy coś się dzieje, bo bez tego - nuda cmentarna w świecie wypatroszonym z wartości i wyobraźni. Zatem trzeba powoływać do istnienia “nowe byty” konsumencko-trendowe, wielki arsenał ciągle zmiennej mody i przymus nieustannego "lansu", aby cyrk napędzający ekonomię i wprawiający “kukiełki” ludzkie w ruch działał sprawnie, na naszą zgubę i upodlenie, a na zysk i materialny sukces „bangsterów” i producentów gadżetów, towarów i informacji, czyli elit finansowych, banków, koncernów, czy korporacji medialnych. One to decydują, co trzeba nabywać, kochać i porzucać, kiedy idzie NOWE..

Nasza świadomość polityczna, poczucie bycia kreatorem społecznych i kulturowych przemian, osobą ludzką o realizującym się potencjale wiedzy i praktyki społecznej, czujnym obserwatorem "rąk władzy" i realizacji wyborczych obietnic rządzących, zastąpione zostały w procesie niezwykle skutecznej i cynicznej propagandy (czego nie udało się jawnie podłym włodarzom PRL!) w etos "biernego widza" słuchającego ocen "autorytetów moralnych", wchłaniacza medialnej papki semiotycznej, czyli kłamstw i półprawd tworzących korzystne dla "linii władzy" owe „fakty medialne” lub też matołka rozkoszującego się barwnym chłamem sitkomów, tańców z gwiazdami, czy wystąpień Dody, Wojewódzkiwego lub Jacykowa, których skandale towarzyskie i intelektualne rodzynki (bździny) zastępują zaczadzonemu mentalnie obywatelowi śledzenie spraw ważnych, jak światowy kryzys ekonomiczny, powstawanie przepaści pomiędzy władzą, a obywatelem, sprzedażą majątku narodowego w celu łatania dziur budżetowych, czy fałszowania wyborów poprzez wadliwy „liczący system elektroniczny”, tak...

Owa medialna "atrapa rzeczywistości" pozwala na odwrócenie uwagi obywateli od tragicznego meritum, bowiem władza realizuje wytyczne koncernów, banków i wszelkich lobbystów, a nie potrzeby, czasem niezbywalne, obywateli, dla których pomyślności materialnej i kulturalnej została wybrana zgodnie z konstytucją. To wielki paradoks naszych czasów, że nie mamy teraz, pomimo niedawnych doświadczeń narodowej "pobudki" czasów pierwszej "Solidarności", 16-tu miesięcy lekcji "wychowania obywatelskiego", podmiotowości społecznej, obowiązku nacisku na władzę, egzekwowania godności pracy, nic z tego, o co walczyliśmy, aby stać się Rzeczpospolitą Samorządną. Walczą tylko „o swoje” pojedyncze, odosobnione grupy zawodowe, a reszta społecznych Konsumentów” rozsiada się przed telewizorami i konsumuje piwo i bździny informacyjne. Ten straszliwy regres, patologiczne uśpienie świadomości społecznej powoduje, że nie z woli obywateli rządzi się krajem dla jego dobra i racji stanu, ale ponad głowy rozbitego na "stado" społeczeństwa wyrasta nowotwór niekontrolowanej władzy, Państwo-Moloch, który "pożera" swych obywateli, zamiast będąc "utrzymywane" z ich podatków - spełniać, wedle umowy, ich oczekiwania i potrzeby. Ta sytuacja staje się powoli powszechnym, duchowym, ale i materialnym spodleniem, urzeczowieniem, a jednak nie potrafimy zbiorowo reagować, organizować masowe protesty (patrz – Węgry!) na te upokarzjące i degradujące fakty!

Za "marchewkę" konsumpcji, za obfitość materialnej oferty marketów, kolorowy, groteskowo-jarmarczny świat mediów, za kolorowe dżungle tabloidów i ich kretyńskich instrukcji „jak żyć, uprawiać seks, nagarniać pod siebie szmal i słusznie wypuszczać z zadka gazy”, za ową wielką, błazeńską galę "nierzeczywistości" z słuchawkami na uszach i kłębowiskiem kukiełek popkultury na ekranach iPodów i komputerów, za ten bezwartościowy, zaczadzający chłam, sprzedaliśmy globalnie, jako naród i jednostki ludzkie, (nie)świadomi obywatele swą wolność i krytyczny umysł, jak ongiś naiwni murzyni (bez cienia rasizmu) za lusterka, świecidełka i koraliki, niestety, analogia jest tragicznie groteskowa i adekwatna do sytuacji...

Mamy, więc nowe święta np. Walentynki, Halloween, Dzień Ziemi, którą wykańczamy, aby teatralnie ratować i złudnie poprawiać własny wizerunek, także Dzień pocałunku, rzecz jasna wedle filozofii gender i Dzień kota, którego jak nie jest już „cudną kuleczką” wypędzamy na poniewierkę śmietnikową. Zapanowała “postępowa” moda na bywanie w sieciowych restauracjach, jak McDuplards, KFS, czyli rytualne, "słuszne", bo modne od Toki do Rio, objadanie się niezdrowym, sztucznym fast-foodem. Zmieniły się oblicza naszych miasta. Szarość i wszechobecność ideologicznych haseł wyparła kolorowa, atakująca naszą podświadomość z wszechobecnych billboardów reklama. Telefon komórkowy (SMS) i komputerowe "FB" doprowadziły do zaniku korespondencji listownej i poczucia ważności wymiany informacji międzyludzkiej w pełnym wymiarze, a nie jedynie w formie równoważników zdań i barbaryzmów. Porozumienie międzyludzkie doby współczesnej, to tylko wymiana owych równoważników zdań, semantycznych atrap pozbawionych treści, ale odznaczających się fachowymi “odzywkami” przypisanymi do kanonu wypowiedzi wybranej “drużyny”. “Słowo stało się kałem i cuchniało między nami”, czyli jest błahe, czasem jadowicie chamskie, standardowo bezosobowe, pozbawione indywidualnego sensu, pozbawione blasku i treści, czyli jest "semantyczną wydmuszką"...

Fascynacje powierzchownością i “mundurowym” standardem objęły także modę. Panny obnaszają zakolczykowane pępki w jeansowych biodrówkach, boją się sukienek, bo nie są "trendy", symbolizują kobiecość "zacofaną", a młodzieńcy “zadają szpanu” w lampasowych dresach i z żelem na krótko ściętych włosach, jak ich idole piłkarze, raperzy czy gangsterzy. Rewolucji obyczajowej uległa też prasa młodzieżowa, lansująca kult posiadania gadżetów i “bezpieczny” seks nastolatków. Miłość staje się "przygodą dla frajerów", a przyjemność celem, dlatego też poszukiwany partner, to jedynie żywy, modnie ubrany, duży "masturbator" do jednorazowego lub kontraktowego użytku długoterminowego. Powinien być skejtem, kibolem albo też punkiem czy metalowcem, być zakolczykowanym i mieć możność uprawiania seksu, kiedy starzy "robią karierę" poza domem...

Wśród młodzieży upowszechniły się różnego rodzaju, w większości importowane z Zachodu, subkultury, jedyne zewnętrzne identyfikatory ich tożsamości. Agresywni skini, posępni haevymetale, rodzimi szalikowcy, dresiarze, blokersi, dalej punki, graficiarze, rolkarze, czy programowo smutni Emo. Ongiś owoc zakazany, wyśniony i romantyczny, rozpalający wyobraźnię i wyszlachetniający „obyczaje godowe”, ów „zakazany owoc” - seks stał się atrakcją samą w sobie, hedonistycznym spełnieniem na poziomie animalnym, poziomi rozkoszy „rdzenia kręgowego”, albo drogą do pozyskiwania wymarzonych gadżetów przez młódź żeńską (coraz częściej i męską także), czyli kwitnie "galerianizm", "barterowa" odmiana prostytucji, uprawiany bez skrupułów i godności, bo to przecież jest “trendy”, a romantyczni są tylko "frajerzy". Można także za elektronicznie wysłane przez internet zdjęcie, "zajebiste cycki, najlepsze na dzielni", doładować komórkę, a ona to przecież nasza „przepustka do nieba”, na nie? Potrzeba kontaktu z wyższymi wartościami, myślą o pomocy potrzebującym, ofertą muzeów, lekturą książek, oglądaniem filmów z "wyższej półki", nie istnieje, rozmyła się w niepamięci, w wyczyszczonej do "tabula rasa" świadomości wykastrowanego mentalnie, smutnego i pustego duchowo dzieciaka...

I nikt nie krzyczy, że to powszechna zbrodnia na człowieczeństwie, „rzeź duchowa niewiniątek" na niespotykana skalę! To koniec świata wartości, a początek świata "ludzi-rzeczy" wycenianych towarowo. Czy ktoś mówi i śpiewa o prawdziwej, nie do „skóry i fury”, miłości, co jeszcze niedawno nadawała rumieńców życiu i była wielką romantyczną przygodą młodych? Nie, bo uczucie jest “balastem”, a ważniejszy od miłości jest "zajebisty fan", "dobra zabawa", wymiana partnera "na nowy model", bowiem stary - nudny i rozszyfrowany, dla poszukujących życia “cool” młodych, bezmyślnych, cynicznych i wygodnickich ludzi, nie stanowi już wartości... Tak, jak wspomnienia ich rówieśników z Powstania Warszawskiego, łączniczek AK, kolporterów prasy podziemnej w PRL, wiersze Grzegorza Przemyka, Baczyńskiego, Herberta, Stachury i Rafała Wojaczka, bo to wszystko "syf i badziewie", o zgrozo! Pamiętajmy, że zamykanie oczu na zło, które ma znamiona epidemii i niszczy duchowo młode pokolenie, to zbiorowe dozwalania na zbrodnię, podobne jak ślepota na rodzącego się demona nazizmu...

Na koniec można sobie postawić pytanie: czy zmiany te są trwałe, czy jedynie przejściowe, wynikające z “zachłyśnięcia się wolnością”, a więc chwilowe i powierzchowne, czy też są odzwierciedleniem wielkich, nieuniknionych przemian obyczajowych? Odpowiedź nie jest prosta, ale można dostrzec uniwersalność zjawiska. Wszak globalizacja nie dotyczy tylko Polski, a ulegają jej inne państwa i narody, również te o bogatej kulturze, o ciągłości tradycji, bez epizodów "komunistycznej traumy". Wygląda na to, że to nie przejściowy “kompleks prowincjonalności”, ale złowrogi proces degradacji wartości duchowych i sprowadzenie życia ludzkiego do wymiaru “radosnej fizjologii” i cynicznej "towaryzacji", wysysania przez „ekonomiczne pijawki” na masową skalę, niestety! Idąc tropem słów niemieckiego filozofa-moralisty, Friedricha Nietzsche, współczesne pokolenie "plastikowej młodzieży" (nie tylko młodzieży), pozbawione świadomości historycznej, uczestnictwa w sztafecie pokoleń, a wyznające jedynie “etos konsumenta i lansera”, jest już martwym, wypatroszonym „stadem antropoidów”, a nie żywą, współpracującą i rozwijającą się, mającą własne potrzeby i prognozującą przyszłość Rodziną Człowieczą…

Zmierzając ku finałowi swego rozważania o naszej ludzkiej kondycji, przytoczę złowrogą diagnozą cytowanego już, wielkiego wizjonera kondycji ludzkiej: “Bywają prawdy, które najlepiej przyswajają sobie mierne głowy, gdyż są dla nich najodpowiedniejsze, bywają prawdy, co tylko dla miernych duchów posiadają urok i ponętę”. Te prawdy, to współczesne ludzkie „modne kreacje” świadczące o naszej małości i egoizmie, to prawdy rajcujące „człekopodobne produkty" socjotechniki, to używane przez "dozorców stada" narzędzia i "bawidka" do sprawnego "zawiadowania ludzkim, otumanionym stadem". Ale przecież, to bolesna, smutna prawda, bowiem świat, w którym żyjemy, to panopticum dla miernot i "kundli umysłowych", a jego oferta, aspiracje i “wyrafinowany” smak „zadawala wielu”, czyli nikogo, bo masowy konsument, to zwielokrotniony do stada umysłowy “pan(pani) nikt”! To "krajobraz po bitwie", zasłany trupami ongiś żywych i czujących ludzi, teraz zombi, działających automatycznie przeciw sobie, a na rzecz koniunktur ekonomicznych i dobrostanu banków i koncernów...

Nie łudźmy się, więc, że zadowolony, nasycony konsumpcyjnie “bohater naszych czasów” spiłuje gałąź na której siedzi, o nie! Rewolucja może być tylko dziełem “głodnych duchów”, a tych dziś tak niewiele, jak drzew na Saharze. Ale w każdej „Sodomie" znajdzie się garstka sprawiedliwych, pamiętajmy o tym! Oni to będą depozytariuszami wartości i zadań, które są dla współczesnych tak nieaktualne, jak Złota Wolność, Bitwa pod Kircholmem, Kłuszynem, czy Hołd Ruski. Ale spieszmy się, czasu jest niewiele! Lecz kiedy przebudzenie przyjdzie dopiero wtedy, gdy “nowy ład światowy” przystąpi do odbierania "bawidek", "czipowania" i “redukcji pogłowia konsumentów”, to będzie wtedy za późno, bo umysłowo ubezwłasnowolniony, pozbawiony zdolności krytycznego myślenia, "zaczipowany" i inwigilowany przez ukochaną “komórkę”, uzależniony od przymusu posiadania gadżetów, nieszczęsny konsument, niczym ryba wyrzucona na brzeg, będzie w przedśmiertnych konwulsjach przeżywał oświecenie przed zapadnięciem ostatecznych ciemności…

Cena za dobrowolną kastrację człowieczeństwa będzie wysoka. Alternatywa, to społeczne przebudzenie i wskrzeszenie "filozofii czynu", naszej chlubnej tradycji, tu i teraz, w Polsce, depozytariusze idei "złotej wolności" i "Samorządnej Rzeczpospolitej", wsłuchanie się  w głosy, co mówią: dość!, nawołują do odbudowy więzów solidarności społecznej i woli stanowienia o sobie, uczynienia z państwa "spółdzielni usługowej dla obywateli", a nie demonicznego Molocha! Mamy to czasowo "zakryte", ale pod ręką, wystarczy chcieć! Zróbmy wszystko, aby podany powyżej "opis zajścia" był tylko hipotetycznym, czarnym scenariuszem!

                                                               *

AntoniK

 

Publicysta, poetą bywa, scenarzysta, satyryk radykalny, performer, fotograf i malarz. Humanista prywatnego sznytu, bez dyplomów, członek SDP. Od lat żyje w osobnej strefie dążenia do ludzkiej prawdy (czym jest Prawda?) poprzez dialog i introspekcję. Niezależny opozycjonista czasów PRL, inwalida po represjach komuszych. Mentalnie krzepki, czynny twórczo, uzależniony od życia, jako bezcennej przygody poznawczej, ale fizycznie - wrak życiowy. Pomimo tego - rasowy Trikster, szyderczo portretujący zło, poszukujący wytrwale dobra w wymiarze prywatnym i Ojczyzny Solidarnej. Patriota i obywatel, gardzi politycznym szambem i aktywnością "replik targowiczan" w starciu z "ministrantami" w spektaklu nad Wisłą. Współzałożyciel stowarzyszenia "Nasz Polski Dom", działającego na rzecz kultury polskiej i wsparcia potrzebujących... I tyle, aż tyle! Resztę pożarły gile, a koszatniczki schowały do piczki, o rety, minarety!

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo