Czym dla współczesnego Polaka są Walentynki? Tym, czym dla otumanionego pielgrzyma nierzeczywistości III RP wszelkie zjawiska kultury masowej, dla których „słuszne media” opiniują na użytek młodych i starszych matołków i „vidiotów” (wizualnych idiotów), iż owo zjawisko jest „trendy”, „cool” i „zajebiste”, a więc godne publicznego, radosnego i bezkrytycznego świętowania i aprobowania. Dlatego Marsz Wolności 11 Listopada jest „be”, „passe”, bo przecież „faszystowski i nacjonalistyczny”, zaś wesołe, po genderowsku, owe pochody kolorowych pederastów i transwestytów, postępowych przodowników „miłości inaczej”, czy całowanie się pod Tęczą na Placu Zbawiciela, uznawane są powszechnie przez „uczonych w piśmie” za zjawiska „trendy” i „cool”. Takoż traktowane są (szczęśliwie skazany na wieczny remont) pomnik „Czterech Śpiących” na Pradze, czyli sowieckich kibiców zniszczenia Warszawy przez hitlerowców podczas Powstania Warszawskiego ’44, czy stojący do dziś we Wrzeszczu (dzielnica Gdańska) sowiecki czołg T34, a będący fałszem historii i symbolem sowieckiej dominacji, bo przecież nie należy denerwować „rzeźnika Donbasu” niejakiego Putina, oficera KGB na stolcu cara Wszech Rosiji, bo jeszcze wybierze się w „24-godzinną, czołgową wycieczkę do Warszawy”, a Merkel z Hollandem będą go napominać, żeby się nie spocił w czasie „wyczerpującego zadania”, nieprawdaż?
Zatem mamy swoje ulubione importy z kultury masowej Zapadu, a także oswoiliśmy się z symbolami sowieckiej dominacji z epoki PRL. A skąd to? Bowiem jako naród cierpimy na historyczną amnezję, pilnie uskuteczniamy mit konsumpcji, akceptujemy kastrację owoców wysokiej kultury, myślenia krytycznego, za to popisujemy się znakomicie rozwiniętym "owczym pędem" do konsumpcji żałosnych gadżetów kultury masowej Zapada i ślepoty na „totalitarny złom” zalegający w miastach i wioskach III RP. Tak, więc zakochani spotykają się, aby oglądać z zapartym tchem „Czterech pancernych i pasa”, tudzież „Kapitana Klossa”, albo kupują sobie gadżety stosowne dla „polskiej tradycji” miłosnej pod egidą św. Walentego. A tu warto poinformować, że ów święty patronuje także epileptykom i innym „sumazszedłszym”, bowiem między szaleńcem, a zakochanym czasem różnicy nie ma …
A po co są Walentynki, oczywiście z rzeczywistych, ekonomicznych powodów? Walentynki są konieczne dla „tuczenia” kieszeni wszelkich producentów, którzy pomiędzy Bożym Narodzeniem, a Wielkanocą muszą znaleźć pretekst, aby zwiększyć wyniki sprzedaży. Naocznie możemy się przekonać, że gadżety walentynkowe często są pospolitym bezguściem, a nierzadko bywają kwintesencją kiczu. Walentynki, to nie święto miłości, tylko wielkie święto „miłości do zysku” korporacji i mniejszych producentów śmiesznych i pustych symboli, kiczowatych opakowań „słusznej miłości” sprzedawanych w "trybie nakazowo rozdzielczym", bo przecież tak trzeba, bo tak robią wszyscy, tak samo, jak żrą pokarmowy "kał" w "świątyniach ludu McDuplards" i piją kwas fosforowy, słodzony „dla picu”, rozpuszczjący laboratoryjnie zęby, a zwany Coca Colabora. Jak Polska długa i szeroka, miasto czy wioska, mentalność „mieszkańca globalnej wioski” zachęca, aby kochać się jak św. Walenty nakazuje, co poznają Państwo podczas lektury poetyckiego załącznika…
Nieliczni jednak pamiętają, że jeśli coś jest "terndy", "cool", czy "zajebiste", nie znaczy, że jest to dobre i mądre. Tak, tak, wystarczy pomyśleć krytycznie, a obraz świata, niecnie wykreowany przez media na usługach "banksterów" i korporacji, aby wyciskać pieniądze z otumanionych konsumentów, jak z "dwunożnych cytryn", staje się inny, bogatszy, ciekawszy, do odkrycia nakładem zapomnianego, na rzecz powszechnego „wyluzuj”, ponadczasowo "słodkiego wysiłku twórczego", a nie tylko do kupienia w galerii handlowej czy osiedlowym kiosku...
A co do świętowania największej pasji człowieka i najbardziej kreatywnej emocji, tworzącej bohaterów literatury i niezliczone rzesze obywateli Planety Ziemia, należy przypomnieć, że my, nie za przykładem komercyjnych „fajansiarzy” Cleo i Donatana, ale potomkowie słowiańskich przybyszów na ziemie terytorium obecnej Polski (ongiś znacznie szerzej rozpostarte!), mamy swoje, korzenne i z ducha nacji wynikłe święto miłości. Ale nie jest ono pochodzenia chrześcijańskiego, bowiem doktrynalne wskazania kościoła kwalifikują miłość cielesną i radość z nieskrępowanego realizowania hedonistycznych porywów Erosa (w naszej tradycji – Kupały), jak zło, "nieczystość", zachowanie niemiłe bogu, zawistnemu Panu Zastępów. Błogosławią tylko posępnej, obowiązkowo bez przyjemności realizowanej, prowadzącej tylko do pomnożenia "trzody wyznawców" miłości małżeńskiej…
Kupała, pradawne święto wyzwolonej miłości, owa noc szalonych tańców, ognisk i kąpieli rytualnych (od tej nocy nie mają mocy Rusałki i Utopce), odnajdywania przeznaczonych sobie partnerów, radosna, impulsywna miłość cielesna na łąkach, w lasach, na brzegach rzek, to afirmacja zmysłowej radości Natury, co mieszka w nas, spełnienia się w pradawnym instynkcie pomnażania życia, ale także radości istnienia i rozkoszy, których w życiu tak niewiele, więc pamiętajmy: "w życiu ważne są tylko chwile", a chwile mogą być uświęcone, albo zaprzepaszczone, tak...
To święto nie nazywało się nigdy w czasach pogańskich Nocą Świętojańską, a była to jedynie Kupała lub Noc Kupały, noc panowania słowiańskiego odpowiednika rzymskiego Kupidyna (Amora), patrona miłości zmysłowej, płodności i obfitych plonów rolnych. Istnienie bóstwa o imieniu Kupała nie jest jednak potwierdzone źródłowo (pojawiło się w XVII wieku jak pogańska reakcja na Noc Świętojańską), zaś sama nazwa święta wywodzi się prawdopodobnie od słowa kǫpati "kąpać", albo też indoeuropejskiego kup - "pożądać”, bowiem wszelkie informacje o religijnej tradycji Słowian zostały skutecznie zniszczone przez kulturowego „dominatora” – św. Eclesię…
To święto przesilenia letniego i płodności nazywane także bywa Sobótką, genetycznie od soboty, ongiś wigilii każdego święta, a tu chodziło o wielkie święto letniego przesilenia, ruchome w swym charakterze. Święto to dedykowane było Słońcu, które jako źródło życiodajnego ciepła i światła przez wszystkie dawne ludy słowiańskie było personifikowane jako centralna osoba boska, Swaróg, Perun, Swarożyc, źródło życia i wiedzy, Vidi, obrazowany przez symbol Svasti. Zatem "wolna miłość" w noc poprzedzającą najdłuższy dzień, dzień tryumfu Słońca, światła życiodajnego i światła duchowego, to nasze prawdziwe święto zakochanych, którzy nie kupują gadżetów, tylko plotą wianki z bylicy (piołunu) i poszukują Kwiatu Paproci(perunowy kwiat, symbol duchowego skarbu), nie palą papierosów, tylko ogniska, nie podrygują w dyskotekach, a skaczą przez ogień i nie obdarowują się drogą bielizną, zasilając kieszenie "ekonomicznych pijawek", ale zdzierają z siebie odzienie i nadzy wstępują w wielkie misterium Natury…
Tyle na temat, tego, co z ducha tradycji i smaku życia powinno być prawdziwym Świętem Zakochanych u nas, w Dorzeczu Wisły (Niemna, Dniestru, Prutu, Zbrucza, czy Dniepru, takoż!). Darz Bóg!
AntoniK
Ps. poetycki załcznik do objaśnienia posługi czynionej przez popkulturowego św. Walentego...
Rżnij Walenty
Rżnij Walenty w Gdańsku, Łodzi
Rżnij Walenty, czas nadchodzi
Czas powszechnej obłapianki
Piwem już się pienią szklanki
Zaś penisy i vaginy
Czerwienieją jak maliny...
Popkultura w swej dobroci
Daje smaczny sitkom cioci
Zaś wypierdkom Kwaśniewskiego
Daje święto Walentego
Święto polskie, tradycyjne
Koszerne i familijne...
Rżnij Walenty zatem wszystko
Nad Gangesem rżnij, nad Wisłą
Rżnij Walenty na całego
Rżnij Urbana, Oleksego
Rżnij też inne kreatury
Polityków, księży, kury
Przerżnij także na ostatek
Stocznię i parowy statek...
Rżnij Walenty przez noc całą
Damę pik rżnij dziś w Macao
A na Kremlu rżnij ikony
Putina zaś przez kalesony
Rżnij od ucha też do ucha
Gdy oralna jest dziewucha
Bo Lewinsky i Cielecka
W gardle mieć nie będzie dziecka...
Rżnij Walenty też etnicznie
Eskimoskę przerżnij ślicznie
Rżnij Kreoli i Malgaszy
Rżnij Mordwinkę pełną kaszy
Rżnij Walenty postępowo
Pomyl czasem jeża z krową
Przerżnij czasem pułk saperów
By przysporzyć im orderów...
Rżnij Walenty też od tyłu
Kiedy z przodu warstwy pyłu
Ma na twarzy górnik, tkaczka
Dobra też od tyłu kaczka
Rżnij Walenty więc namiętnie
Nawet kiedy serce pęknie
Niechaj to przy rżnięciu będzie
Nie przy księdzu po kolędzie...
Rżnij Walenty prze rok cały
Rżnij omlety, dupy, skały
Rżnij dla sławy i zaszczytu
Rżnij też laski dynamitu.
A gdy rżnięcie ciebie znudzi
To inaczej zabaw ludzi...
Bądź, więc wielkim mas idolem
Sadź brokuły i fasolę
W Białym Domu pal cygara
Dbaj o ruję u ogara
Oraz w każdym polskim domu
Pij kakao po kryjomu.
*
Wrzeszcz, 14 luty 2002 r. AntoniK
Publicysta, poetą bywa, scenarzysta, satyryk radykalny, performer, fotograf i malarz. Humanista prywatnego sznytu, bez dyplomów, członek SDP. Od lat żyje w osobnej strefie dążenia do ludzkiej prawdy (czym jest Prawda?) poprzez dialog i introspekcję. Niezależny opozycjonista czasów PRL, inwalida po represjach komuszych. Mentalnie krzepki, czynny twórczo, uzależniony od życia, jako bezcennej przygody poznawczej, ale fizycznie - wrak życiowy. Pomimo tego - rasowy Trikster, szyderczo portretujący zło, poszukujący wytrwale dobra w wymiarze prywatnym i Ojczyzny Solidarnej. Patriota i obywatel, gardzi politycznym szambem i aktywnością "replik targowiczan" w starciu z "ministrantami" w spektaklu nad Wisłą. Współzałożyciel stowarzyszenia "Nasz Polski Dom", działającego na rzecz kultury polskiej i wsparcia potrzebujących... I tyle, aż tyle! Resztę pożarły gile, a koszatniczki schowały do piczki, o rety, minarety!
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura