Wilk Miejski Wilk Miejski
1466
BLOG

Błazen czy karzeł?

Wilk Miejski Wilk Miejski Społeczeństwo Obserwuj notkę 0

Błazen od tysiącleci jest postacią obecną w ludzkiej kulturze, postacią ze swej natury niejednoznaczną, tajemniczą, groteskową i złowrogą, istotą, która jest „nie z tego świata”, bowiem jest symbolem „prymarnego chaosu”, czasu początku, kiedy wszystko jeszcze może się zdarzyć, a zatem „mistrzem” społecznej równowagi emocji i zbiorowej dyscypliny, strażnikiem wiedzy o przyszłości, o jej lepszej lub gorszej odsłonie, bowiem ma coś w sobie z mędrca i wieszcza pod „błazeńską” kreacją.  Postacią mającą także wiele masek, czyli wiele sposobów manifestowania swej obecności i kompetencji, od rzeczonego mędrca do głupca, od moralisty do lubieżnika, od budzącego strach tajemniczego „Trikstera”,  do radosnego durnia budzącego pusty śmiech. Zatem, to zawsze intrygująca postać, znacząca, mająca poczesne miejsce na scenie kultury...

Błazen, to zatem symbol kpiny z wszelkich ról społecznych, ich względności i przelotności, wieczny outsaider z wyboru, jak powiedziano, istota nie z tego świata, więc ktoś, co wszystko może, bo nie walczy o nic, a kpi z wszystkiego, a także symbol  początku drogi, strażnik szczęśliwych lub fatalnych wyborów, przypominający, że wszystko może się zdarzyć, a każdy społeczny porządek może ulec odwróceniu i przestawieniu, jako własna karykatura, pośmiewisko, przypomnienie, że nie ma nic stałego ”pod słońcem tej ziemi”, ale także wszystko można naprawić, odbudować i zdyscyplinować. Zatem błazen wnosi chaos, chaos kontrolowany do uporządkowanego świata. Wolno mu bezkarnie ośmieszać i znieważać króla i na „króla karnawału” wynosić żebraka. Ma władzę, ale od kogo, kto jest jego protektorem, król, czy ktoś większy, ukryty? Zatem królom i innym możnowładcom warto nastawiać ucha na błazeńskie porady, bowiem ich wiedza jest bardziej światła niż senatorów, dyplomatów czy generałów...

Patrząc w mrok historii, znajdziemy błazna, który to był pigmejem i występował na dworze faraona z egipskiej V Dynastii tak około roku 2500 p.n.e. Niejaki Yu Sze, błazen chińskiego cesarza Huang-Ti, uratował tysiące istnień ludzkich, kiedy w żartach wyperswadował swemu panu fanaberyczny pomysł pomalowania Wielkiego Muru Chińskiego. Azteccy klauni i ich pstre stroje zostali przywiezieni, jako trofea, do Europy przez Ferdynanda Corteza po podboju Ameryki Środkowej. Średniowieczny dworski błazen w Europie miał prawo przemawiać swobodnie do władcy, traktując koronowaną głowę, jak równego sobie, bowiem na początku wszystko było sobie równe, a król pouczony przez błazna mógł dowiedzieć się więcej, co myślą o nim podani i inni władcy, nie zawsze mu życzliwi...

Zatem błazen odwiecznie jest w pobliżu władzy, to jego rola, aby żartem, napomnieniem, mądrą refleksją pouczać króla o jego rzeczywistej pozycji, szacunku poddanych, prestiżu międzynarodowym i służyć doradztwem w ważkich decyzjach. On to może bezkarnie besztać króla za błędy i niefrasobliwości, a jego status zapewnia mu immunitet, zatem dobry błazen, to „opozycjonista” mający przez swój autorytet zbawienny wpływ na władzę. Zaś błazen wazeliniarz, to karykatura prawdziwej istoty tej postaci, zmarnowana szansa bycia niezależnym i wpływowym...

W czasach średniowiecza i nowożytności, podobnie jak greckie Dionizja i Saturnalia antycznego Rzymu karnawały, czyli święta błaznów, przebierańców, rytuały zmiany tożsamości i zrzucenia balastu ról społecznych, popularne były w całej Europie. Podczas tych błazeńskich uroczystości świat ludzki stawał na głowie i tak panowie senatorowie odgrywali niewolników, a rozkazywali im bezwzględnie słudzy. Z szacownych ambon głosili kazania samozwańczy idioci i trefnisie, głosząc bluźnierstwa i herezje, a w świątyniach panowały nierządnice, tryumfalnie zamieniając sanktuaria w zamtuzy. Te z zasady nie święte a bluźniercze, odwracające porządek rzeczy „święta błaznów”, służące, jak zostało powiedziane, higienie psychicznej społeczeństwa, służące wyzwoleniu skumulowanych zahamowań, traum społecznie destruktywnych i powszechnych frustracji, odnawiały, leczyły ludzkie obyczaje, wyzwalały radość i anarchizm, na co dzień tłumione szacunkiem do prawa i trudu pracy dla chleba, pozwalały osiągnąć „duchową odnowę” na cały rok dyscypliny i szacunku dla norm zbiorowych. Z punktu widzenia gorliwego wyznawcy, człowieka duchowo zaangażowanego, realizującego swą „drogę życia” wedle bożych wskazań, może to być proceder jednostkowo niepotrzebny, ale w skali ogółu, zasadniczo wierzącego naskórkowo i bez refleksji, nagminnie zasady wiary łamiącego, karnawały były „zbiorową psychoterapią”, co jest faktem oczywistym...

Jednak były tępione przez Kościół, jako nie zgodne z jego duchem i powagą, bowiem ich pogańskie pochodzenie od greckich Dionizji było oczywiste. Jednak władza świecka wiedziała, że człowiek od zawsze potrzebował takiego uwolnienia od presji norm kulturowych, wstąpienia w dzikość i szaleństwo, etos nomada zmagającego się z groźną i tajemniczą Naturą poprzedzający cywilizację miejską, zaś występowanie archetypu Trickstera we wszystkich kulturach świata sygnalizuje, że potrzeba odbarczenia człowieka od „stresu kultury” w formie zorganizowanych świąt „rozładowania zablokowanych energii”, jest czyś realnie istniejącym od zarania i mającym uzasadnioną funkcję. Czy to w formie pierwotnych uroczystości plemiennych, kontrolowanych wojen i obżarstw, do miejskiego karnawału, który do dziś funkcjonuje (może w formie mocno skomercjalizowanej, ale nie zanikł) w całym współczesnym świecie, bowiem kultura Zachodniej Europy stała się uniwersalną matrycą świąt i obyczajów na całym świecie, we wszystkich kulturach od Chin do Brazylii, a jej doświadczenia społeczne i zbiorowe „metody terapeutyczne” okazują się być skuteczne i w światowej skali rozumiane i akceptowane, choć często za biletami i z przymrużeniem oka...

Błazny mają w sobie powagę, nawet kiedy się śmieją. Powaga ich, to maska gorzkiej wiedzy, wielkiego szyderstwa z ludzkiej małości, nawet przybranej w purpurę i gronostaje pomazańców bożych, wyraz wewnętrznej rebelii przeciw majestatom i normom, często niesprawiedliwym, trzymającym na wodzy posłuszeństwa jednostki i narody. Ich powaga, wiedza pod osłoną konwencji niepowagi, często skutecznie mitygowała wynaturzenia władzy, choć nie zawsze, jednak zawsze była głosem rozsądku przeciw irracjonalnej despocji. Właśnie taki poważny i zadumany jest motyw mądrego błazna w naszej literaturze, związany nieodłącznie z postacią Stańczyka (który był błaznem na królewskim dworze Zygmunta Starego). Pojawia się on także w Weselu Wyspiańskiego, na obrazie Jana Matejki Stańczyk czy w piosence Jacka Kaczmarskiego, wielkiego barda, moralisty i nauczyciela „głębszej prawdy historycznej”. Postać ta jest ucieleśnieniem cech „mądrego błazna”, zaś głupie, smutne i pocieszne błazny zostały oddelegowane do włoskiej konwencji teatralnej Comedia dell Arte. Powracając do Stańczyka stwierdzamy, że strój jego, zgodny z kanonem wyglądu rasowego Trikstera, czy „Pstrego urwisza” z „Zaratusztry” Nietsche'go (śmieszne buty, pstry, cyrkowy kostium, dzwonki przy trójgraniastej czapce), a więc osoby „wiedzącej” i „dającej znaki”. To właśnie jemu, Stańczykowi, nadwornemu mędrcowi w błazeńskim przebraniu, przypisywana jest głęboka wiedza i troska o losy Ojczyzny. Jan Matejko, malarz naszej historii, utrwalił Stańczyka w błazeńskim stroju, ale głęboko zafrasowanego,  rozmyślającego o przegranej kampanii i utracie Smoleńska, rysującej się perspektywie zmierzchu Rzeczpospolitej.

Z kolei Wyspiański umieścił go w „Weselu”, jako zjawę napominającą niefrasobliwego Dziennikarza. Dziennikarz, symbol nadchodzących czasów „faktów medialnych” prezentuje oręż socjotechniki „piątej władzy”, więc podlega z zasady „krytyce błazeńskiej”. Stańczyk, będący patronem konserwatywnego stronnictwa, „Stańczyków”, wysłuchuje skarg i narzekań Dziennikarza, kondotiera intelektualnego na sznurkach władzy, cynicznie usypiającego w rodakach ducha narodowego. Owo literackie spotkanie wieńczy ofiarowanie Dziennikarzowi błazeńskiej laski – kaduceusza ze słowami: „mąć nim wodę, mąć”, a więc „dziel i rządź”. I właśnie ten motyw pozwoli nam płynnie przejść do interpretacji roli błazna w historii naszej, czy naszej, z okrągłostołowej łaski, niekomunistycznej lecz kadrowo „skomuszałej”, demokratycznej z definicji, choć oligarchicznie „trzymającej władzę” III RP...

Jak już zostało powiedziane mądry błazen atakuje tylko silnych, królów i wszelką władzę, możnych tego świata, nie naigrawa się z „ludu pracującego miast i wsi”. To nie jego rola, w tym specjalizują się tuby (dez)informacyjne, sprzedajni dziennikarze, kreatorzy „Matrixu”, czyli nierzeczywistości. Rasowy błazen powinien nabijać się i kpić oficjalnie z kanclerz Merkel, premiera Tuska, Nowaka z nierozliczonym zegarkiem, zbrodniarza Jaruzela nie rozliczonego za swe zbrodnie, azylanta z ustaleń Magdalenki, biskupa Wesołowskiego, rumianego „miłośnika młodzieńców”, czy Obamy z Noblem i towarzyszy Millera i Kwaśniewskiego, nawróconych aparatczyków, obrońców ludu ubogiego, także Owsiaka czy Michnika, przebiegłych dyrygentów chóru „lemingów”, ale nie pozwoliłby sobie na kpiny z niepełnosprawnego posła, złomiarza, żebraczki z Rumunii, niemile pachnącego bezdomnego, włókniarkę zamienioną w dziwkę, czy pomocy domowej zza wschodniej granicy. Średniowieczna kultura szyderczego, błazeńskiego śmiechu zawsze skierowana jest właściwie - chroni maluczkich, naciera na możnych tego świata, parodiuje obrzędy rycerskie, intrygi dworskie czy obrzędy liturgiczne, kpi z nabożności i solenności obrzędów uprawianych przez dostojników-hipokrytów np. parodiuje czytania ewangelii, modlitwy, mowy królewskie czy sejmowe, czy też treść testamentów (np. testament świni). W I Rzeczpospolitej ten nurt satyry kontynuuje tworzona na ogół przez szlachtę, a także mieszczan i ubogich żaków, literatura sowizdrzalska, również ośmieszająca porządek społeczny, religijny, intelektualny, kontynuuje to przekaz „Bajek” Krasickiego, następnie w Odrodzonej - Boy Żeleński, K. I. Gałczyński, Max Fiszer, Tuwim, czy Jan Sztaudynger, a za PRL Janusz Szpotański, Jacek Fedorowicz, Marcin Wolski, Kabaret ELITA, tudzież Czeczot i Mrożek. Mamy tu dobrą tradycję, mamy galerię wielkich prześmiewców, konstruktywnych błaznów-społeczników, mamy niewątpliwe, w kontekście kulturowym Europy, osiągnięcia w tej dziedzinie, dziś jednak koniunkturalnie zapomniane, zamienione na karłowate bździny satyryczne...

Ale to, co dzieje się dziś, czyli współczesna działalność błazeńska, a więc bezwstydna, swoiście serwilistyczna, „prorządowa”, maszynka mitologizacji „demokratycznych przemian” i skazywania na „oszołomstwo” prób dezawuacji zasług pozornych Okrągłego stołu AD 1989, czyli dziennikarka na usługach „ideologii kłamstwa”. Owi „zaciemniacze” wszelkich układów zakulisowych, owi rasowi kondotierzy intelektualni, prezenterzy muzyczni, animatorzy talk-szołów, komentatorzy radiowi i telewizyjni rodem z komuny lub pocioty funkcjonariuszy PRL, czy też działalność tzw. kabaretów, a de facto konfraterni błazeńskich o marnych, wiernopoddańczych, wręcz żałosnych kwalifikacjach intelektualnych, w sposób oczywisty rozmijający się z prawdziwym kanonem rasowej, błazeńskiej refleksji moralno-intelektualnej. To właśnie oni z upodobaniem kadzą przymilnie władzy z „licencją Magdalenki”, którą traktują jako, dobrego „kumpla” i klikę „równiachów”, ludzi „oddanych partii”, którzy zawsze „nie chcą, ale muszą”, czy w trudzie i znoju budują „Narodowy basen” i autostrady za podwójne stawki, ale z podwójnie zredukowanych materiałów, co owocuje ich natychmiastową ruiną, tak…

Skarlałe błazeństwo odwraca uwagę od zasadniczo ważnych aspektów (pseudo)polityki, od zjawiska malwersacji i ulubionych „przekrętów”, będących zasadniczym zajęciem klasy rządzącej w III RP. Współcześni, wydziedziczeni ze swej przypisanej misji błaźni wiedzą dobrze, że nie można informować „kmiota i robola”, że „przekręt”, oszustwo, korupcja, „strzelanie w rogi”, polityczna niemoc, serwilizm wobec silniejszych, to ulubione zajęcia i postawy „władzy w Polsce”, bowiem o rządzeniu, czyli realizacji społecznych postulatów i wyborczych obietnic, chronicznie   zapominają, nie mając pojęcia o merytorycznych zagadnieniach w resortach, w których starają się dokonywać tak heroicznych aktów nowatorstwa, jak sadzenie kokosów na Grenlandii, oddawanie w pacht banków lisom i wilkom zza Siódmej Góry, ubieranie morderców w purpurę chwały, czy brukowanie Bałtyku...

Coś, zatem, się stało niedobrego w dorzeczu Wisły z odwieczną rolą i posłannictwem błazna, coś się stało, coś pokracznego i wynaturzonego, a  narodziło się w tyglu kłamstwa zmieszanego z upodleniem, wbrew tradycji i dobremu obyczajowi, na tyle groźnego i szkodliwego, że na alarm bić trzeba, mocnym słowem proces ów piętnować, bowiem nie ma nic do śmiechu w takiej formie błazeńskiej aktywności realizowanej w wazeliniarstwie wobec władzy i kopaniu „społecznych manekinów”, dyżurnych, słusznych politycznie „kozłów ofiarnych”. Co ma wspólnego ze szlachetnym, dydaktycznym prześmiewstwem dawnego błazna, takie chamskie „rżenie”, naigrywanie się z „moherowych beretów”, społecznych nieudaczników, złomiarzy i żebraków, roboli, bezdomnych, czy „niepoprawnych politycznie” z ulubionym przez „dzieci Magdalenki”, bezkarnie znieważanym „Prezydentem Kartoflem”, Lechem Kaczyńskim w szacownej roli Prezydenta RP, którą można było bezkarnie ośmieszać i znieważać, bo przecież „wielce niesłuszną była ona”, albo podobna rola „dyplpmatołka” lansowana przez Bartoszewskiego, oczywiście w optyce błazna z lipną, kanapową profesurą. Natomiast w filozofii służalczości, to zupełnie co innego, jeśli „budowniczy pomnika kacapa w Radzyminie” jest zniesławiany przez bezczelnego studenta, którego należy w geście nagany zakuć o poranku, rzuciwszy na ziemię, w kajdany i skazać na odsiadkę za „zamach na głowę państwa”, a rzesza nadwornych błaznów, wiernie warujących u nogi władzy, wbije mu ochoczo gwóźdź w społeczny wizerunek, przekształcając magicznie w „trumnę wszelkiej racji prawdy niecnie poszukującej i prawa do gestu krytyki”. Błazen tradycyjny, mądry błazen, umarł w dorzeczy Wisły, niech żyje błazen propaństwowy, przyjaciel ludu odmóżdżonego i wróg knowań „zaplutych karłów reakcji” lub „Ciemnogrodu”. A kim jest nowy, zeszmacony, poprawny politycznie błazen? To klaun, amerykańsko-sowieckiej proweniencji, kreatura żałosna, upokarzana i sama się upokarzająca, naśmiewająca się z nieudaczników, takich jak on, czyniąca awantury na poziomie fizjologicznym, poruszająca tematy rynsztokowe, śmiesząca dowcipasami o żenującym poziomie, mieszance przedszkola z hotelem robotniczym. Rzesza klaunów rozpełzła się po Polsce i z estrad, ekranów, na fonii radiowej wlewa nam do uszu „szambo” swej nędznej, lizusowskiej klaunady, zawsze kadzącej establiszmentowi, kopiącej dyżurne ofiary, śmieszącej swym rżeniem i pierdzeniem, czkaniem i bełkotem mentalny zaścianek PRL bis!

Tak, proszę Państwa, błazen, jeśli jeszcze na Amen nie umarł, to się nam poważnie rozchorował na utratę poczucia misji i honoru, wyrodził się, stracił odwieczny, charyzmatyczny wizerunek prześmiewcy władzy i „ciemnych mocy”, a stał się pospolitym pogromcą maluczkich i „politycznie niesłusznych”, zatem stał się „psem gończym”, a mocniej - „lizodupem”  władzy, rzeczonym klaunem, służką władzy, która z ”autorytetów moralnych”, dziennikarzy, prezenterów, estradowców, (pseudo)satyryków, kabareciarzy, silących się na dowcipasy celebrytów, czy samych polityków występujących w roli żałosnych klaunów, bo to „trendy”. I tak w walce „o słuszny wizerunek swej partii”, w czym prym wiedzie „nadworny entomolog”, który w opozycji widzi „insekty” i jest z tego dumny, choć zapomina o tym, że jest zaocznym uczniem mistrza Goebelsa, rządzi niepodzielnie klaun i nikt mu „nie podskoczy”. Nasza rzeczywistość medialna, szpalty tabloidów, ekrany telewizorów zaludniane są „radosnymi mordami kabaretowych klaunów”, w euforycznym zacietrzewieniu kpiących w stylu od „rasowego, plebejskiego ubawu” z moherów, meneli, złomiarzy, bułgarskich dziwek i rumuńskich żebraków, od gromkiego rżenia kabaretowych wałachów i klaczy z uczciwych, czyli w ich „politycznie słusznej” optyce śmiesznych nieudaczników, owych obrońców „wyprzedawanego majątku narodowego”, strajkujących chłopów i „niemodnych patriotów”, a owe „kpiny nad narodową trumienką”, to „wyrafinowane skecze”, w nieskończoność powtarzane przez programy TVP, zapisane na Youtube, słane w sms-ach i  wprawiające w ekstazę rechotu tłumy mieszkańców Ubekistanu, bezmyślnie rozradowanych konsumentów „koryta kultury masowej”. Nasza kabaretowa ferajna osiągnęła dno, jest młodszą siostrą gwiazd subkultury - dresiarzy, blokersów, kiboli, zmarniałych panków czy wiecznie żywych gitowców, a ich poetyka humoru, to zwyczajna intelektualna bździna, psychopatyczna optyka kpiny ze słabych i społecznie odrzuconych, ciemnogrodzkich i tych, co nie trafili do gromadki celebryckiej, a wychowują dzieci i chodzą na patriotyczne pochody, bo przecież jedynie słusznym jest wykrzykiwanie pod komendą Tuska: „Polska w budowie (mega-burdelu)”, całowanie się pod „genderowską tęczą”, znienawidzoną tylko przez polskich „faszystów”, a co opatrzony charyzmą „autorytetu moralnego”, redaktor Michnik doceni, jako szczególny wkład w kulturę narodową i manifestację europejskiej tolerancji, słusznej drogi polskiej demokracji walczącej dziarsko z faszyzmem i ksenofobią wypełniającymi serca Polaków. Natomiast, o dziwo, owo zjawisko zupełnie nie występujące w Rosji, Litwie, Rumunii, Słowacji, Francji, Holandii, Danii, czy Ukrainie, bo to przecież Polacy, stworzyli „polskie obozy koncentracyjne” i „szmalcowali” Żydów na Gestapo, co dobitnie akcentuje Instytut „Jad Vashem”, w postaci ponad 6 tys. Polaków-sprawiedliwych, nieprawdaż lemingi?

Tak, syndrom wynaturzonego błazna – klauna, obnasza współcześnie swój „czerep rubaszny”, zastępując w obowiązku symbolicznej roli obrońcy „stojącego na straży” narodowych (anty)wartości, ośmieszając polityczną opozycję w III RP, jak ongiś propaganda PRL piętnująca tak popularne „warcholstwo szlacheckie, brzemienne w skutki rozbiorcze”, niecne rozpijanie chłopstwa i szerzenie anarchii, ową zwyrodniałą szlachtę polską „złotą wolnością” podszytą. Dziś mamy epatujący swą kreacją „trendy” na każdym ekranie TV i każdej okładce tabloida nowoczesny, słuszny politycznie, wyposażony w „szkło kontaktowe” i intelektualny wist „a la Olejnik” wizerunek własny „słusznego politycznie klauna”, kondotiera intelektualnego, wiernego „poprawności politycznej” przyjaciela władzy, wroga spożywcy bełtów, zbieracza złomu, śpiącego na parkowej ławce czy właściciela beretu z moheru, albo prywatnej firmy odnoszącej sukces ekonomiczny, a prowadzonej przez nieSBeka, chociażby Pana Kluskę. To nasz „bohater medialny” współczesny (anty)błazen, bohater wielki, jak „majestatyczna bryła szaletu majacząca w fałszu chwale na wysokiej skale”. Przyszło nam żyć w cieniu antywartości pod dyktando antypostaci, podlegać „mustrze informacyjnej” prowadzonej przez „resortowe dzieci”, prze apostołów kłamstwa budujących z zapałem rzeczywistość ulepioną z łajana fałszywej informacji i spreparowanej historii, a odbieraną przez otumaniony plebs mentalny (lemingów,) jako „spełnioną baśń konsumpcji”, czyli radosną, kolorową układankę semantycznych klocków Lego.

I dla dopełnienia zjawiska refleksja wynikająca z porównania pewnych dworskich postaci, z których jednej poświęcony został w dużej mierze ten tekst. Zaś ta druga, nie wspominana dotychczas, to karzeł, postać, podobnie jak błazen, stara jak świat dworów monarszych, miast, trup cyrkowych, mas ludowych, despocji i krytyki władzy, karanej ścięciem, lub pacnięciem w błazeńską czapkę z dzwoneczkami, osadzonej na głowie bezkarnego z zasady „licencjonowanego” krytykanta. Zatem przypomnijmy, że jeśli karzeł miał wiele inteligencji i sprytu, a jego miniaturowa postać przywdziewała strój błazeński, to charyzma takiej postaci była niekwestionowania i jak szaman wśród Ewenków i Czukczów miał moc czynienia rzeczy niezwykłych, a zawsze bezkarnych. Inne zaś nadworne karły, najliczniejsze, nie pełniące roli błaznów, miały inne specyficzne zadania do wykonywania, dość egzotyczne, choć w swej funkcji poważne i symboliczne, jak bicie w dzwony kościelne,  anonsowanie gości, dęcie w róg podczas turniejów, czy rytualne trzymanie koni „krótko przy pysku” podczas uroczystości dworskich, ale nie tylko. Zmuszane były do bijatyk, zalewania się wodą, czy ściągania gaci, a wszystko to ku uciesze spitych gości uczty królewskiej. Mali ludzie, niziołki, czy łokietki, służyli także za paziów, powierników, posłańców, a czasami nawet szpiegów, często wścibskich detektywów, kiedy to poinstruowani, by śledzić i ujawniać cudzołóstwo i intrygę, ochoczo wywiązywali się z nikczemnych zadań, korzystając ze swego „przyziemnego punktu widzenia”.

Jest pewnym, jak amen w pacierzu i „przewodnia rola resortu w mediach”, że najsłynniejszy z nadwornych karłów był totalnym imbecylem. W dodatku o bardzo przykrym usposobieniu. Nicolas Ferry, nazwany z racji potencjału umysłowego  „Dzieciakiem”, był karłem na dworze Stanisława Leszczyńskiego, księcia Lotaryngii i byłego króla Polski. Wszyscy współcześni mu kronikarze jednogłośnie potwierdzają, że nie osiągnął nigdy krytycznego rozumu i nigdy nie wykroczył poza poziom dobrze wytresowanego psa. Trudno sobie wyobrazić, jak udało mu się wkraść się w łaski swego sławnego pana, ale znane jest, że pies może zawładnąć swym panem i dyktować warunki współpracy. Miejmy jednak świadomość, że to właśnie głupota czyni w oczach cynicznej władzy czynnik społeczny wielce wspomagający bezkarność rządzących, wręcz błogosławiony, fundament każdej totalitarnej władzy. „Wiecznie żywy Lenin” na początku lat 20-tych ukuł definicję „pożytecznych idiotów”, czyli zachodnich intelektualistów, którzy bezkrytycznie, z własnej woli wychwalali przewagi Sowietów nad „zgniłym Zachodem”.

I właśnie do takiej kasty „pożytecznych idiotów”, dobrowolnie abdykujących z przynależnej, mocą tradycji, z przykazania godności zawodowej danej każdemu mądremu błaznowi, jako „buławę w plecaku”, tej roli uznanej „kanapowej opozycji” wszelkiej władzy, bezkarnego krytykanctwa, należy w sensie zdefiniowania z kontekstu kulturowego ich roli nasza, nadwiślańska trzódka skarlałych błaznów, czyli klaunów, celebrantów „faktów medialnych”, owych nadwornych ścigaczy spisków Ciemnogrodu i wychwalaczy „epokowych osiągnięć” ekipy „nominowanej” w Magdalence do uprawiania władzy w Polsce. Tedy niech ta żałosna kasta uświadomi sobie, że na własne życzenie pozbawiona zostaje roli przynależnej błaznowi i mianowana nieformalnie, ale z uroczystym, jak otwarcie nowego szaletu w Pcimiu, patosem na członka „gromadki nadwornych karłów”, tych wszystkich aktywistów spod znaku „resortowych dzieci” i „mainstrimowych” mediów. Jeszcze nigdy w naszej historii nie było takiego wysypu „nadwornych karłów mentalnych” uprawiających klaunadę, którzy udając błaznów, stanowią faunę nadwiślańską wypełniającą intelektualnym pianiem, chrumkanie, beczeniem i porykiwaniem cyrki i ZOOlogi gazet, telewizorni, radiostacji i wychodki kabaretowe, skonstruowane na miarę epoki, a godną jedynie badania przez skatologów, znawców kultury plebejskiej, lingwistów, socjologów, psychopatologów klinicznych, bowiem takiej trzody „błaznów w karłów przemienionych”, „liżących ostatni odcinek przewodu pokarmowego władzy” nie notowano nawet w PRL, gdzie błazen działał w akademiku, pijalni piwa, szatni fabrycznej, kabarecie i satyrze, a karzeł w KC, ORMO, ZOMO i SB, a więc porządek świata nadwiślańskiego opierał się na odwiecznej tradycji i ostrości podziału. Dziś zaś notujemy odwrócenie wszelkich wartości i pomieszanie ról, ogólną społeczną patologię, chaos sprawiający wrażenie „dni ostatnich”, przed prawdziwą rewolucją lub Armagedonem…

To okrągły stół doprowadził do „narodowej rewolucji”, (pseudo)rewolucji, która otworzyła wrota spodlenia i moralnej karłowatości, a zło i fałsz wylały się mętną rzeką z Komitetów PZPR, siedzib SB-cji, posterunków milicji, kasyn i stołówek MON, czy świetlic ORMO i koszar ZOMO w szerokie równiny i bruzdy pól mózgowych „mas ludowych” i wszelkie wyspy zawiadującej nimi władzy, równie schamiałej i rżącej w myśl zasady: „jako na górze, tak i na dole”. Skarlenie opuściło tedy swe tradycyjne rewiry, a proces skarlenia powszechnego stał się faktem, więcej - jest ”trendy” i prowadzi „masy ludowe” pod przewodem „służbowych duszpasterzy” w przeświadczeniu słuszności i hedonistycznego spełnienia do majestatycznych świątyń galerii handlowych, mistycznych ekranów TV, tancbud disco polo i ceremonialnych aktów komórko- i laptopoterapii, podczas uciechy clubbingu, w libacyjnej atmosferze pubu, ku urwisku zatraty stada lemingów...

Kiedyś hippisi czekali na nastanie i królowanie Epoki Wodnika, dziś „resortowe dzieci i dzieci kapitana Klossa” doczekały się „Epoki Klauna i Karła” i nurzają się radośnie w jej skarlałych i ześwinionych dekoracjach, jak wieprze w gnoju, jak sowiecka tłuszcza w „pańskich dworach”, niszcząc piękno, tradycję, życie... Wynika z tego, że Klaun zmieszany z Karłem, jest najnowszą hybrydą gatunku homo sapiens, czyli nowy, zmutowany ekspresowo Homo Claunus, czego nie dostrzeżemy przez „szkło kontaktowe”, choć widać to gołym okiem, lecz, o zgrozo, skarlałe umysły widzą jedynie „fakty medialne”, a rzeczywistość kładą między bajki, bajki o żelaznym wilku... A więc, Klauny, Karły i Szołmeny nad Wisłą łączcie się w intelektualne trójki murarskie i dekarskie, drużyny „szambonurków”, budujcie gmach idiotyzmu, pracujcie wytrwale, aby stało się zadość zasadzie, że dobra praca jest taką, za którą powie „spasiba” towarzysz Stalin, dziś zaś jego następca, radosny trockista Jose Barosso i zdobywający szlify uczeń – „Bladzi Mir” Putin…

Dziś, w zależności od „frontu robót” klaunowi, skarlałemu, spodlonemu błaznowi, złożą podziękowanie za skuteczne tumanienie „mas ludowych” raz generałowie Kiszczak i Jaruzelski, zakulisowi animatorzy naszej sceny politycznej, ojcowie chrzestni III RP, innym razem przedstawiciel firmy Smirnoff, Procter and Gamble, czy Philip Morris, czasem pomacha ręką konfidencjonalnie redaktor Michnik, a także kanclerz Merkel czy prezydent Putin złożą gratulacje politycznym karłom na pozycjach sterniczych, owych odzianych w ancugi klaunów, arcybłaznów skarlenia politycznego III RP. Przekażą im ewangelię fałszu, a więc pogratulują, że wykazują więcej „politycznej elastyczności i proeuropejskiej  świadomości”, niż te „zakały słusznej polityki porozumienia niemiecko-rosyjskiego” w ramach zakulisowej misji Unii, zawsze na „straży tradycji europejskich”, te straszne „Kaczory”, choć od dawna – jeden...

I to tyle, reszta jest milczeniem Szekspira i głośną, rozentuzjazmowaną „nawijką kabaretową” rodem z dresiarskiej balangi, marnymi dowcipasami na politycznych rautach, pismackim wazeliniarstwem wobec „układu”, plugawym bełkotem „entomologa z POsłannictwem” i refleksją przez „szkło kontaktowe”, które to „ekskrementy werbalne” nasze odmóżdżone „masy ludowe” przełykają w radosnej bezmyślności, jak słodką trutkę na szczury po postacią smakowitych Shit Burgerów papki masmedialnej. Reszta jest „kanonadą” „(gówno)prawdy” sączonej przez „WSI 24”, aby przekształcić się w rzeszę jednomyślnych konsumentów tańczących chocholi pląs do muzyki disco polo „niech żyje wolność, wolność i swoboda, niech żyje zabawa (w zabijanie) i dziewczyna młoda (jak Dąb Bartek)”…

A na to „nadwiślańskie panopticum” z zaświatów spogląda Stańczyk, roni łzę, bo wie, że w Smoleńsku odcięto nam kolejną „głowę elit”, a korpus narodu ogląda się przez „szkło kontaktowe” i  masturbuje „tańcami z gwiazdami”, zaś karmi „papką Wiadomości”. Ale „Pstry Urwisz”, ten od Zaratustry, rasowy Trikster, patrzy na naszą „Ojczystą Zagrodę” z odrobiną optymizmu i tajemniczo się uśmiecha, bowiem wie, że w niektórych bajkach odcięte głowy odrastają, koła Fortuny odwracają się, a na gnoju historii wyrasta potęga narodów. Oby zdarzyło się to tu i teraz, nad Wisłą, w drugiej dekadzie XXI wieku, na pohybel naszym grabarzom, na zdrowie i pomyślność Polski, niech żyje zawsze cięta ironia demaskująca zło. Klaunom na pohybel, nam na drogę do chwały - Vivat Polonia Restituta!...

                                                                *

Ujeścisko, 12 lutego 2014 roku                                                                      AntoniK

Zobacz galerię zdjęć:

Publicysta, poetą bywa, scenarzysta, satyryk radykalny, performer, fotograf i malarz. Humanista prywatnego sznytu, bez dyplomów, członek SDP. Od lat żyje w osobnej strefie dążenia do ludzkiej prawdy (czym jest Prawda?) poprzez dialog i introspekcję. Niezależny opozycjonista czasów PRL, inwalida po represjach komuszych. Mentalnie krzepki, czynny twórczo, uzależniony od życia, jako bezcennej przygody poznawczej, ale fizycznie - wrak życiowy. Pomimo tego - rasowy Trikster, szyderczo portretujący zło, poszukujący wytrwale dobra w wymiarze prywatnym i Ojczyzny Solidarnej. Patriota i obywatel, gardzi politycznym szambem i aktywnością "replik targowiczan" w starciu z "ministrantami" w spektaklu nad Wisłą. Współzałożyciel stowarzyszenia "Nasz Polski Dom", działającego na rzecz kultury polskiej i wsparcia potrzebujących... I tyle, aż tyle! Resztę pożarły gile, a koszatniczki schowały do piczki, o rety, minarety!

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo