Wilk Miejski Wilk Miejski
292
BLOG

Dobry człowiek i świetny fachowiec. Jan Przemysław Kozłowski (1926 – 1995)

Wilk Miejski Wilk Miejski Rozmaitości Obserwuj notkę 0

 

 

Człowiek został bowiem stworzony nie po to, żeby być środkiem w dzianiu się dobra,

ale po to,  żeby sam czynił dobro, a w perspektywie ostatecznej –

żeby związał się miłością z Tym,

który jest Samym Dobrem.

Rudolf Steiner

 

 

Każda ludzka śmierć jest dramatem. Ale są przypadki, które traktuje się, jako szczególnie tragiczne i bezsensowne. Śmierć dziecka, śmierć człowieka prawego z ręki bandyty, czy niespodziewane zgaśnięcie wielkiego potencjału umysłowego, wzbudzają zawsze nasz moralny sprzeciw. Tak właśnie traktuję śmierć mego Ojca, ubolewając jednocześnie, że mądrość Natury, lub wzgląd Opatrzności ewidentnie nie dba o swe wybitnie udane twory. Historia notuje losy wielu przedwcześnie przepadłych geniuszy, a także przypadki długiego życia miernot i łotrów. Ale życie ludzkie i jego finał, to wielkie tajemnice, o czym rzadko pamiętamy, a częściej żądamy naiwnie wyjaśnień...

Mój Ojciec, Jan Przemysław Kozłowski urodził się w Białymstoku w 1926 roku jako syn Antoniego Kozłowskiego, inżyniera dozoru kotłów parowych i wnuk Piotra Kozłowskiego, powstańca styczniowego, szlachcica wywłaszczonego z majątku i dożywotnio zesłanego na Kaukaz. Jego ojciec, Antoni, inżynier mechanik, absolwent Politechniki Petersburskiej z 1915 roku, do 1921 roku koczował po objętej wojną domową Rosji i pracował jako inżynier dozoru kotłów na Kolei Środkowoazjatyckiej. Po Powrocie w 1921 roku do odrodzonej Polski ożenił się w roku 1925 z Anielą Janowicz, ziemianką, siostrą adiutanta generała Hallera i sanitariuszką-ochotniczką z wojny polsko-bolszewickiej w 1920 roku. W 1928 roku rodzina Kozłowskich przeniosła się do Lublina. Ojciec ukończył tam szkołę podstawową i już podczas okupacji Szkołę Handlową i Liceum Budowlane, uzyskując dyplom technika budowlanego. Swe dziecięce wakacje spędzał z rodzicami w Kazimierzu Dolnym, gdzie matka wtajemniczała Go w tajniki królestwa roślin leczniczych, zaś on sam zdobywał tężyznę fizyczną pływając łódką wiosłową po Wiśle, oraz z pasją łapał i kolekcjonował motyle, których zgromadził kilkanaście pudeł dobrze zakonserwowanych owadów. Resztki zbiorów przekazał po wojnie do prywatnej kolekcji entomologicznej. Prowadził, jako dokumentację, pięknie, własnoręcznie ilustrowane zapiski dotyczące przeobrażeń hodowanych przez siebie wielu gatunków ciem i motyli. Rysował znakomite, dowcipne komiksy.

Wojna zniszczyła sielankę Jego dzieciństwa. Okres okupacji wspominał Ojciec jako przerażający, z niczym nie porównywalny koszmar. Otarł się także sam o perspektywę osobistej zagłady, kiedy schwytany podczas łapanki na dworcu kolejowym w Lublinie tylko dzięki zimnej krwi i refleksowi wymknął się oprawcom. Ubolewał natomiast, że nie przyjęto Go do konspiracji AK-owskiej, gdyż jego ojciec Antoni, oficer AK, w trosce o życie syna, drogą służbową zamknął chłopcu możliwość działania w ruchu oporu. Po wojnie, z niejakim żalem, Ojciec poznał mechanizm swego wykluczenia z czynnego oporu przeciw okupantowi.

30 września 1945 roku, za przyczyną nominacji swego ojca Antoniego na profesora nadzwyczajnego Politechniki Gdańskiej, Ojciec przybył wraz z całą rodziną do Wrzeszcza, gdzie zamieszkał przy ulicy Politechnicznej. Mieszkał tam i pracował naukowo do ostatniego dnia swego życia. Ale furtką do jego naukowej drogi był egzamin konkursowy na Wydział Budowy Okrętów. Po jego zdaniu w październiku i listopadzie Ojciec uczestniczył w odgruzowywaniu i remoncie Gmachu Głównego PG, oraz służył w straży studenckiej ochraniającej mienie politechniczne. Wspomina, iż w czasie porządkowania zgliszczy  wojskowego szpitala w Gmachu Głównym, który został bestialsko spalony przez bolszewików w dniu 26 marca 1945 roku, odnajdywał zwęglone szczątki niemieckich żołnierzy leżące na upiornych rusztach żelaznych, szpitalnych łóżek. Zawsze uważał, że owo cierpienie bezbronnych i haniebną zbrodnię upamiętniać powinna tablica pamiątkowa umieszczona w holu budynku. Do dziś jednak nikt nie wcielił w życie owego humanitarnego i ważnego historycznie aktu społecznej pamięci.

Powracając do zasadniczego wątku odnotować należy, iż w latach 1945 – 1951 Ojciec ukończył studia wyższe i otrzymał dyplom magistra inżyniera budowy okrętów. Po studiach odbył praktykę robotniczą na trawlerze rybackim „Chopin”, gdzie karmiony był przez kilka miesięcy surowymi śledziami i wyrazami „klasowej pogardy”, jako przedstawiciel „reakcyjnej” inteligencji. Z owej formy socjalistycznego doskonalenia zawodowych kwalifikacji wyniósł chroniczny nieżyt trawienny i chorobę serca. W życiu prywatnym Ojca przełomowym był rok 1952, kiedy to ożenił się z Teresą Karśnicka, inżynierem agrotechniki, córką bohatera wojen z 1920 i 1939 roku i ziemianką, wydziedziczoną z majątku rodzinnego Karszew komunistycznym „prawem kaduka”. Owocem owego związku było trzech synów: kreślący te słowa Antoni, Ksawery i Andrzej. Ojciec, pomimo pracy naukowej, poświęcał nam wiele czasu, zachęcał do rozwoju umysłowego i zabierał na wyprawy wędkarskie, zbiory różnych gatunków ziół i grzybobrania. Wpajał w nas postawę szacunku i doceniania tajemniczego piękna natury, jednocześnie ucząc praktycznie nazw ziół, drzew, krzewów, owadów i ptaków. Przekazywał nam także wskazania patriotyczne, podkreślał ważność wiedzy historycznej, tej prawdziwej, nie zalecanej podręcznikowo, zapraszał do wspólnego słuchania Radia Wolna Europa, ale zawsze nakazywał nam działać „bez lęku, ale z rozwagą”, więc ciężko przeżywał nasze eskapady na uliczne, kamieniarskie boje z ZOMO…

Wedle jego życiowej filozofii jedynie względy praktyczne i okoliczności uprawiania zawodu sytuowały go z rodziną w mieści, bo de facto Jego serce i wyobraźnia przemierzały lasy, łąki i brzegi jezior, gdzie doświadczał metafizycznego zachwytu cudem istnienia. Pamiętam też, że gdy jako młodzieniec wyraziłem mu szczerze, w nadziei na duchowe pokrzepienie, swe obawy i lęki wynikające z dylematów religijnych, usłyszałem od Ojca, iż wiara w Boga chroni człowieka przed duchową pustką i rozpaczą, chociaż oczekiwanie ostatecznych odpowiedzi jest naiwnością. Jego wiara była odruchem instynktu obronnego przed koszmarem wizji pustego duchowo i mechanicznego w materialnych transformacjach wszechświata. Zrobiło to na mnie wrażenie, gdyż zrozumiałem, że katechizmowa wizja Boga jest jedynie lichą tapetą kryjącą prawdziwe dylematy tajemnicy istnienia. Od Ojca dowiedziałem się także, że rola małżonka i rodzica nie jest drogą do szczęścia osobistego, ale formą dedykowania swego życia wartościom ponadegoistycznym. Moje prywatne doświadczenia nie skorygowały tej realistycznej i pozbawionej złudzeń wizji...

Kariera zawodowa Ojca wynikała z jego rzetelnej pracy i wielkiego potencjału wiedzy fachowej, nie zaś z często skutecznej podówczas przy awansie przynależności do PZPR, lizusostwa i innych zabiegów autopromocji. Ojciec nigdy nie korzystał z ideologicznej i towarzyskiej trampoliny awansu. W latach 1952 – 1959 pracował jako starszy asystent i adiunkt w Instytucie Morskim mieszczącym się w Złotej Kamieniczce przy Długim Targu. Kiedy odwiedziłem Go wraz z Mamą i Bratem Ksawerym w tym symbolicznym centrum „grodu Neptuna”, wydarzenie owo uwieczniła fotografia, na której dosiadamy w braterskim duecie grzbietu kucyka u stóp fontanny władcy mórz. Następnie Ojciec rozpoczął pracę w Instytucie Okrętowym PG, gdzie w latach 1959 – 1979 pełnił funkcję projektanta. W 1972 roku obronił pracę doktorską, której tematem była technologia budowy kadłubów okrętowych z tworzyw sztucznych. Jego wielkim osiągnięciem projektanckim była łódź ratunkowa z tworzywa sztucznego „na strefę ognia”, umożliwiająca bezpieczną ewakuację załogi płonącego tankowca. Był jednym z pionierów światowej wiedzy technologicznej w dziedzinie konstrukcji  kadłubów okrętowych z  kompozytów, czyli laminatów. Swą wiedzą, zdobytą poprzez lekturę zagranicznej, najnowszej literatury branżowej i własne doświadczenia, dzielił się chętnie z kolegami dla dobra rozwoju nauki, nie zaś dbałości o własny prestiż. Koledzy nazywali Go „chodzącą biblioteką”. Był autorem 64 patentów i pomysłów racjonalizatorskich, w których zajmował się technologią konstrukcji łódek sportowych, statków rybackich, wojskowych trałowców, a także poszycia rakiet nie wykrywalnych dla radarów. Kalibrem wizji naukowych przerósł jednak krajowe możliwości realizacji. W latach 1979 – 1988 piastował funkcję docenta habilitowanego w Katedrze Technologii Okrętów, a od września 1988 roku kierownika Katedry Techniki Głębinowej. Był także wykładowcą i promotorem prac doktorskich wielu podopiecznych. W maju 1990 mianowany został profesorem nadzwyczajnym, zaś karierę naukową Ojca zwieńczył tytuł profesora zwyczajnego nadany mu w 1994 roku. Nawet ciężka choroba nie przerwała Jego inżynierskiej pracy twórczej, choć, z przykrością, Jego życiowa zaradność kurczyła się...

Pamiętam, że w dobie kalkulatorów i komputerów, Ojciec wszystkie skomplikowane operacje matematyczne i przeliczania danych z doświadczeń laboratoryjnych dokonywał na starym suwaku logarytmicznym. Na marginesach notatek naukowych Ojca widywałem znakomite rysunki ptaków, motyli, dziwnych obiektów technicznych i karykatur ludzkich twarzy. Kiedyś zapytałem Go, czy jest zadowolony z charakteru swej pracy. Odpowiedział mi, że pasjonuje go to, co robi, ale bardziej jeszcze czuł by się usatysfakcjonowany, gdyby dane mu było pracować nad technologiami ratującymi i usprawniającymi życie ludzkie. Odczuwał brak humanistycznego aspektu swej pracy. Ale na co dzień, zwłaszcza w relacjach z żoną, naszą Mamą, wykazywał wiele ciepła, taktu i mężowskiej pamięci. Był także człowiekiem czynnie przeciwstawiającym się systemowi komunistycznemu PRL. Należał do współzałożycieli politechnicznej „Solidarności”, a w latach 80-tych w jego gabinecie, pokoju 223 Wydziału Okrętowego PG, mieściła się podziemna oficyna wydawnicza „Petit” i odbywały się zebrania konspiracyjne, a On czynnie kolportował „bibułę”.

W 1992 roku na Ojca spadła nagle dotkliwa i wyniszczająca jego potencjał umysłowy choroba. Pomimo znacznego ograniczenia fizycznej sprawności i dezorganizacji bystrości pragmatycznej przez uderzającą w delikatne „narzędzie pracy”, czyli Jego umysł, choroby Parkinsona, Ojciec do ostatniego dnia myślał koncepcyjnie, pracował naukowo, promował doktorantów i czynnie uczestniczył w życiu rodzinnym. Postrzegam to, jako postawę heroiczną i wyraz prawdziwej godności ludzkiej. W dniu 25 stycznia 1995 roku nagły wylew krwi do mózgu zdmuchnął gasnący płomień życia Ojca. Na jego pogrzebie były tłumy, a mowy pożegnalne podkreślały rangę i zacność nieobecnego. „Czy ślepy Bóg Ci to zafundował, czy cykl natury nagle zaszwankował?” - to fragment mego, pełnego goryczy wiersza oczytanego nad grobem Taty. Czy zasłużył On na taki los? Nie znajduję na to logicznej odpowiedzi.

Ale jest jeden pewnik w jego skromnym, cichym i pracowitym życiu, dedykowanym Rodzinie i Nauce, życiu pozytywisty naszych czasów, życiu człowieka zacnego i pokornego serca, antytezy współczesnych naukowców pompujących energię w autopromocję i kradnących sobie prace naukowe, tak… Miesiąc po śmierci Ojca przyszedł do domu list, zaproszenie z Tokio na sesję naukową poświęconą projektom kadłubów statków z tworzyw sztucznych. W liście było uzasadnienie zaproszenia Ojca, a mianowicie z obliczeń zapraszającego, jakiegoś japońskiego stowarzyszenia okrętowców, wynikało, że statystyki dorobku naukowego sytuują Ojca na 5 miejscu w świecie w dziedzinie jakości i ilości patentów z dziedziny poszyć kompozytowych i tworzywowych łodzi, kutrów i batyskafów. Wzruszyło mnie to do łez, bowiem Ojciec całe życie pracował z suwakiem logarytmicznym, nie zasiadł nigdy do komputera. W głowie ojca działał znakomity, wydajny i odkrywczy „komputer”. Swym życiem zasłużył na to japońskie wyróżnienie i owo mentalne wyposażenie, cichego, pracującego z pasją, żyjącego z umiarem wizjonera nowej technologii, inżynierskiego geniusza z Wrzeszcza.

                                                                        *

Wrzeszcz, styczeń 1999 rok.                                                                               AntoniK

Zobacz galerię zdjęć:

Publicysta, poetą bywa, scenarzysta, satyryk radykalny, performer, fotograf i malarz. Humanista prywatnego sznytu, bez dyplomów, członek SDP. Od lat żyje w osobnej strefie dążenia do ludzkiej prawdy (czym jest Prawda?) poprzez dialog i introspekcję. Niezależny opozycjonista czasów PRL, inwalida po represjach komuszych. Mentalnie krzepki, czynny twórczo, uzależniony od życia, jako bezcennej przygody poznawczej, ale fizycznie - wrak życiowy. Pomimo tego - rasowy Trikster, szyderczo portretujący zło, poszukujący wytrwale dobra w wymiarze prywatnym i Ojczyzny Solidarnej. Patriota i obywatel, gardzi politycznym szambem i aktywnością "replik targowiczan" w starciu z "ministrantami" w spektaklu nad Wisłą. Współzałożyciel stowarzyszenia "Nasz Polski Dom", działającego na rzecz kultury polskiej i wsparcia potrzebujących... I tyle, aż tyle! Resztę pożarły gile, a koszatniczki schowały do piczki, o rety, minarety!

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości