Znajomy reżyser, nazwiska dla ochrony „dóbr osobistych” nie wspomnę, zaprosił mnie na spektakl amatorski, pracę dyplomową słuchaczy jego studium aktorskiego. Spektakl był współczesną interpretacją uniwersalnego tematu, dziełem autorskim, nie wielkiego lotu, ale co można osiągnąć z młodzieżą współczesną, nawet tą z "wyższej półki" świadomości istnienia i działania? Tą, co z większym wdziękiem "brandzluje komórki", ubiera się trendy i "zajebiście" objawia się werbalnie, uczy kapitalnie. No i co można zrobić rewolucyjnego i odkrywczego, jeśli chce się zachować poprawność polityczną, nie zastosować metody odczytania pierwotnego działa z wyraźnym kluczem do współczesności, potwierdzić jego charakter uniwersalny i pokazać, że jest się czujnym i wnikliwym obserwatorem współczesnej rzeczywistości politycznej, a nawet jej krytykiem, no co? Jak znamy z obserwacji wielu niedawnych wydarzeń, niektórych wręcz groteskowych, krytyka jest "karygodna", bowiem PO jest dobre, a PiS jest „be”. A dlaczego nie POPiS, to jedna chucpa, lemingowie moi?
I choć nie zdarzyło się nic, na kształt robienia sobie niewybrednych, chamskich żartów z polityków PiS i „Kaczorów”, braci Kaczyńskich, dziś tragicznie uszczuplonych do osoby Prezesa, ani peanów na cześć PO, to i tak – było cienko. I pierwsza konkluzja - co ma dzisiejszy teatr otwarty do dokonań swych pobratymców artystycznych doby PRL, czy walczy, tak otwarcie z przejawami politycznej despocji i bezprawia, jak robili to jego poprzednicy cofnięci na współrzędnej czasu o epokę? Otóż ma niewiele wspólnego, może w kwestiach formalnych, bo nadal łączy te dwa nurty nieprofesjonalne tendencja do "bieganiny, wrzasku, tarzania się i nadprodukcji mimicznej twarzy aktora", ale nie ma w nim teraz tej iskry buntu, idei walki o ludzkie wartości i przeciw złu obleczonemu w mechanizmy „dobrego systemu politycznego”, bo to zapewne "passe", nie jest także "trendy|", a młodzież i jej wychowawcy w kunszcie ekspresji teatralnej szukają innych "obszarów frontowych" i wyrażają grą inną sferę wartości i dylematów. Są nowocześni. Baczą, by nie narobić sobie „obciachu”, być środowiskowo podejrzani, tak....
Nie powracają z uporem „junge lemingen” do zaangażowanej, patriotycznej „staroświeczczyzny”, ale są programowo "trendy", „lajtowi ideowo”, genderowscy i "zajebiście" postępowi, wolni od kompleksów historycznych i tejże historii pamięci. Radosne lub smutne wydmuszki do ruchu scenicznego, artystycznego i codziennego. I zawsze na przyzwoitym poziomie, bo o to chodzi, nie wypaść z roli, a co przekazać - nic, zabić nudę, zaabsorbować zmysły odbiorcy wedle psychometrycznych wytycznych… Młodzi, nauczeni, że picie Pepsi, to wybór wolności, „wiedzą”, co jest grane. Dlatego można być pewnym, że poszukiwania teatralne tego gatunku, czyli teatru amatorskiego, otwartego, alternatywnego przeszły z obszaru publicznego sporu i obywatelskiej niezgody na zło społeczne i polityczne, do obszaru "sypialni", gdzie śni się zbiorowo sny gorzkie, neurotyczne lub słodkie, erotyczne, ale wszystkie owe zdarzenia, to "burze w szklance wody"! A ich aspiracje artystyczne do uniwersalizmu, głębokiego tragizmu lub "kłującej w oczy prawdy”, odbijają się niczym muchy, „głowami penetracji artystycznej” w przestrzeni teatralnej od sufitu mentalnego zaścianka, lub nakazu politycznej poprawności, tak...
Nasze życie zaangażowane i dociekliwe, nasza literatura, nasze odkrywanie świata, to opowieści, to przypowieści i hiperbole symboliczne, eposy mityczne i tragikomiczne, opowieści "wilków morskich" i obieżyświatów, wielkie i małe, piękne i potworne, ale opowieści, fabularne narracje, co mają początek, koniec, przesłanie. Historia "Diabłów z Loudun", to jeden z najbardziej frapujących tematów w literaturze europejskiej i wielce płodny artystycznie motyw, rozpatrywany na wielu płaszczyznach artystycznych i zachęcający do wielu konkluzji i paraboli refleksyjnych. Z tego, co mi wiadomo, a nie jestem znawcą tematu, jeno człowiekiem humanistycznie otwartym i nieco rozgarniętym, zacznę od porównania, a zacząć trzeba...
I tak dla ścisłości czujnego obserwatora sygnalizuję, że punkt widzenia Iwaszkiewicza w "Matce Joannie od Aniołów" jest odmienny, bardziej osobisty i zarazem wielce dramatyczny, wręcz soteriologiczny, niż ma się to z oglądem i interpretacją innych twórców (bardzo ważny Aldous Huxley), którzy poszukują w owej, wręcz mitycznej, opowieści kontekstów społecznych i politycznych, a nie kulis osobistego dramatu księdza-egzorcysty. Bowiem ojciec Surym jest tu osobistym egzorcystą Matki Joanny, zaś historycznie Jean-Joseph Surin był tylko jednym z egzorcystów zajmujących się sprawą opętania siostry przełożonej i działał w złej wierze, nie przejmował się dramatem opętanej, wraz z innymi, poszukiwał jeno "kwitów" na księdza Grandiera.
W powieści Iwaszkiewicza i filmie Kawalerowicza ojciec Surym z miłości do Joanny (uczucia w aspekcie duchowym) składa siebie w ofierze (niczym Jezus) i bierze także na siebie jej opętanie (a raczej demoniczne "dobrodziejstwo inwentarza"), aby swój ideał duchowego piękna (cielesnego także, ale w wyparciu) uwolnić od zła i przywrócić do normalnego życia. Nie wiem, czy nie odegrało w tej wizji artystycznej Iwaszkiewicza (co następnie przełożył na język filmu Kawalerowicz) jego homoerotyczne widzenie zjawiska seksu, gdzie "szlachetny i przeczysty" mężczyzna, tu ojciec Surym, dokonuje jezusowego aktu soterii, poświęcając siebie, aby wydobyć upadłą w "zmysłowy bród" pochodzenia demonicznego Matkę Joannę, aby zbawić ją i wyprowadzić z otchłani zła. Taka geneza dramaturgii narzucała mi się od zawsze, choć piórem Iwaszkiewicza może tu także przemawiać nasza polska dusza, piewców Polski - Jezusa Narodów, zbawcy wszystkich, samotnego Herosa na ołtarzu Wielkiej Ofiary, własnym kosztem zawsze, może...
Tu zło zostaje pokonane, ale kosztem owej dramatycznej ofiary, a więc dobro bezwzględnie nie tryumfuje, a tylko pozwala ocalić innego własnym kosztem, czyli mamy tu przedstawiony mityczny dramat dobrowolnego "kozła ofiarnego", ofiary jednostki dla dobra grupy lub innego (tu - innej). Kozioł ofiarny, to typowy mechanizm "oczyszczania" archaicznego społeczeństwa ze zła, wszelkiej nieprawości i podłości, których nie rozlicza się indywidualnie, lecz ceduje zbiorowa na owego kozła i składa z niego ofiarę publiczną, zbiorowe katharsis dla społeczności, która symbolicznie, acz w wierze tradycyjnej - dosłownie, oczyszczona jest z grzechów i może "iść grzeszyć dalej"...
Inne odczytanie, wielce trafne i chyba rzecz można, oddanie artystyczne historycznego sensu wydarzenia, to film Kena Russela "Diabły". Tu ksiądz Grandier jest nie tylko libertynem (uwodzicielem w stylu Don Juana, "bohaterem" licznych skandali erotycznych), ale także obrońcą swobód obywatelskich i wolności wyznania. Kaleka Matka Joanna, kobieta władcza i próżna, sztucznie izolująca się od świata, ukrywająca w klasztornej "izolatce" swe poskręcane karykaturalnie ciało, a znakomicie zagrana przez Vanes'ę Redgrave, ambitna i mściwa, staje się narzędziem wielkiej polityki. Jej odrzucona przez Grandiera miłość pali ją "ogniem piekielnym", a więc odgrywa demoniczny spektakl, porywając doń, jako charyzmatyczka, swe maluczkie umysłem, a więc wielce podatne na jej sugestię, siostry zakonne. Wykorzystuje to dla swych politycznych planów prawdziwie demoniczny kardynał Richelieu, który wysyła "ekipę rzeczoznawców", czyli egzorcystów, aby potwierdziła "założoną tezę" (stalinowskie założenie: "jest człowiek, jest sprawa"), iż opętanie siostry przełożonej Joanny zostało spowodowane praktykami "czarnej magii" uprawianymi przez księdza Grandiera. Wykorzystuje także do swej "czarnej roboty" lokalnych intrygantów, nienawistnych Grandier'owi ojców i mężów uwiedzionych przez niego kobiet. Zatem dla zniszczenia wroga politycznego i bronionych przez niego innowierców - hugonotów, cyniczny kardynał Richelieu wykorzystuje wszelkie przejawy małości, ambicji i podłości ludzkiej. Zakochana i odtrącona Joanna z nienawiści wskazuje na "autora" jej opętania, a ośmieszeni "właściciele" uwiedzionych kobiet potwierdzają teorię o używaniu sztuk magicznych przez Grandiera dla zbałamucenia "zacnych niewiast i dziewic". Wersję matki Joanny od Aniołów potwierdzają także inne siostry, ślepo wpatrzone w swą bohaterkę, prawdziwą "matkę" ich nagłej, niezwykłej "światowej kariery" i nasycenia próżności, wyrwania się na moment z klasztornej pustki i nudy. W tym fałszywym, ale jakże fascynującym spektaklu, wszyscy uczestnicy mają możność "piec swe pieczenie", jedni groteskowe, marne i przelotne, a inni cyniczne, długofalowe, polityczne i socjotechnicznie perfekcyjne...
Grandier zostaje oskarżony o czarnoksięstwo, po długim i niesprawiedliwym procesie, poddany wielogodzinnym torturom, w trakcie których nie przyznaje się do winy, jednak wedle założonej tezy, jako winny, zostaje spalony na stosie. Historycznie ma to miejsce w Loudun 18 sierpnia 1634 roku. Chwilę po autodafe "czarnoksiężnika" machiny burzące walą mury miasta, aby było otwarte dla wojsk królewskich, czytaj: wpływów politycznych i religijnego monopolu kardynała Richelieu, bowiem liczna w mieście i w tym regionie gmina protestancka (hugonocka) musiała zobaczyć "krwawe i ogniste igrzyska" i zobaczyć także, iż nie masz już schronienia w warownym mieście, więc żeby w obliczu strachu i bezsilności zredefiniować swoją przynależność religijną. A zatem nie walka o uwolnienie duszy kobiecej od demonicznego opętania (Joanna przyznaje się przed gremium inkwizycyjnym, że kłamała z bólu i upokorzenia po odrzuconej miłości), a spętanie i unicestwienie męskiej, hardej i niepokornej, "odwiecznie wolność miłującej" duszy, jest przesłaniem filmu Kena Russela. Tu nie ma ofiary i ocalonej. Tu jest zbrodnia, oszukana kobieta, zgładzony hardy i broniący do ostatka wolności i prawdy, a także godności mężczyzna, no i społeczność wydana na pastwę machiny nietolerancji...
Historię "Diabłów z Loudun" można odczytywać wielopłaszczyznowo. Odnajdą się tu wątki wielu mitów kulturowych i archetypicznych postaci, jak choćby Don Juana. Ten zimny, zaborczy puer aeternus (wieczny młodzieniec), nie zdolny do odpowiedzialnej i trwałej miłości, czyniący z obiektów swego pożądania teatrum odwiecznego, bulwarowego dramatu, teraz przysmaku paparazzich i ich rzesz konsumenckich, to obraz pustki istnienia i duchowej jałowości egoisty. Niewątpliwie ważnym motywem jest zemsta kobiety odtrąconej. Tu jej pokrewieństwa do takich postaci i dramatów mitologicznych jak: zemsta Inany na Gilgameszu, która wzgardzona nasyła na niego Niebiańskiego Byka, ale on, wraz z Enkidu zabijają bestię, żony Putyfara, urzędnika egipskiego, na Józefie, który odtrąca jej pożądanie i ląduje w więzieniu, a także Morgany La Fay, która odtrącona przez Artura, mitycznego króla, przez lata szkoli Mordreda do roli ojcobójcy i cel swój osiąga. Ten motyw przypomina, że pomiędzy Erosem, a Tanatosem istnieje bliskie pokrewieństwo, a pod wpływem zranionych uczuć pierwszy szuka pomocy drugiego. Jest tu także miejsce dla symbolu kozła ofiarnego, który rytualnie obciążony grzechami i zakulisowym spodleniem całej społeczności miejskiej, strawiony w sprawiedliwym "ogniu oczyszczającym" zabiera ze sobą w symbolicznym akcie soterii winy tych, co go zgładzili i tą drogą, rytualnie z win swoich się oczyścili i odnowili społeczny ład przed "obliczem świata i Pana". Pozostaje jeszcze odwieczny motyw opętania..
Zatem warto poświęcić trochę miejsca przypomnieniu faktów z niezbyt chwalebnej historii Europy i Nowego Świata w syntetycznym skrócie. Do zbiorowych opętań erotycznych doszło w 1565 roku w klasztorze w Kolonii, a 1665 roku w klasztorze urszulanek w Auxonne. Opętania podawano egzorcyzmom, a przełożonych w karano za grzechy „maluczkich”. Miejscem podobnego skandalu był m.in. klasztor Santa Croce we Florencji w 1641 roku. Tam to spowiednik klasztorny, podczas nauki teologii, udzielał zakonnicom z opactwa Faustyny praktycznych lekcji miłości, prowadząc tzw. „ćwiczenia niewinności”, które były praktykami seksualnymi. Opętany (w terminologii kościelnej) kanonik organizował nawet msze, podczas których nie odprawiano sakramentu świętego, ale zajmowano się rzeczami arcyziemskimi, czyli uprawianiem zbiorowego seksu. Zapewne na skutek donosu charakter praktyk w murach klasztornych wyszedł na światło dzienne, a przybyła na miejsce komisja z Watykanu przeprowadziła śledztwo i ukróciła owe ”niereligijne” praktyki w klasztorze. Następnie papież ogłosił spowiednika i przeoryszę klasztoru heretykami. Spowiednika wykluczono z Kościoła. Jednak w wielu takich wypadkach okazywało się, że to nie demon czy szatan „opętał” zakonnice, ale mężczyźni z krwi i kości. Najczęściej byli to spowiednicy, ale także księża, którzy gościli w klasztorach i mieli styczność z mniszkami, a nawet świeccy goście klasztorów, jak szlachta i książęta, którzy odpłatnie umawiali się na potajemne schadzki w żeńskich klasztorach. Często zdarzało się też, że „niedoświadczone” zakonnice po owych schadzkach miłosnych zachodziły w ciążę i rodziły w klasztorach dzieci. Biskup von Castell, wizytujący klasztor w Soeflingen koło Ulm, stwierdził z przerażeniem, że wśród mniszek jest wiele ciężarnych. Nowonarodzone dzieci, aby uniknąć „skandalu”, zakonnice-matki często zabijały i chowały w obrębie klasztornych murów, lub wynosiły na zewnątrz, aby zostały odnalezione przez przypadkowych ludzi lub zmarły z wygłodzenia…
A teraz, równie sławna historia opętania, tym razem rodem z Nowej Anglii, z miejscowości Salem. Zaczęło się to w 1691 roku, kiedy to córka miejscowego pastora Betty i jej kuzynka Abigail zaczęły dziwnie, wręcz przerażająco zachowywać się, podlegając dramatycznym konwulsjom. Poddane przesłuchaniu stwierdziły, że zostały opętane przez demony za przyczyną żebraczki Sary i jej towarzyszki, niewolnicy murzynki Titube. Ale to nie koniec. Opętanie stało się zaraźliwe, pomimo, że domniemane sprawczynie izolowano w więzieniu. Wiosną Salem ogarnęła psychoza polowania na czarownice. W więzieniu osadzono 80 kobiet i mężczyznę, pastora. Podczas procesu gross podejrzanych uniewinniono, ale skazanych na śmierć przez powieszenie zostało 18 kobiet, starych i ubogich, a także wiekowy pastor, Giles Corey, zgładzony poprzez zmiażdżenia głowy głazem, tak…
Wypada teraz skomentować owe przypadki. W pierwszej kwestii zapewne stały za owymi "opętaniami" zakonnic zjawiska psychopatologiczne związane z izolowaniem normalnych, zdrowych kobiet w klasztorach, które w ten mocno nie konwencjonalny sposób rozładowywały przyrodzony popęd seksualny przy pomocy cierpiących na podobną abstynencję księży, kiedy nie wystarczyłu praktyki homoerotyczne lub kontakty z gośćmui z zewnątrz. Zaś w Salem zadziałał mechanizm zbiorowej psychozy, obrony chrześcijańskich wartości zagrożonych przez „czarownicę” z Barbadosu, animistkę, uczącą tamtejsze kobiety ziołolecznictwa i kontaktu z duchami przodków i siłami Natury. Ale sprawa opętania zakonnic z Loudun, to zupełnie inna historia, wykorzystanie rzekomego opętania dla zniszczenia gminy hugonockiej przez oskarżenie jej duchowego przywódcy o czary i rozbicie jej wewnętrznej solidarności…
Ale nade wszystko jest to opowieść o "demonie polityki", o wykorzystywaniu przez możnych tego świata wszelkich ludzkich słabostek, odwiecznych lęków, zbiorowych psychoz, czy jednostkowych, chorych ambicji do wprowadzania w ruch starej, dobrej machiny bezwzględnego rządzenia, czyli divide et impera - dziel i rządź, skutecznej od czasów rzymskich do czasów Trzeciego Rzymu, Moskwy, Tysiącletniej Rzeszy i do dziś, do Kremli, Białych Domów i czarnych lochów Watykanu. Bowiem dla wszelkiej władzy "obrzydliwą i nienawistną" jest "bezczelna" ludzka wolność duchowa, pogarda dla nakazanej "jedynie słusznej linii", poczucie społecznego solidaryzmu i świadomość mechanizmów rządzących wielką polityką. I te postawy, to nasza moc. Nigdy nie pokonamy Molcha walcząc z nimi siłą, bo od tego są sprawne i czujne "służby specjalne" i one prowokują takie starcia, aby dobitnie pokazać nam, kto tu rządzi, a kto jest bezradny, pamiętajmy o tym...
Ich śmierć, nie od kuli czy bomby, ale krach materialny, oddolną anihilację ideologii, czy rozbicie ekonomicznych programów wyzysku i przełamanie niemożność społecznej kontroli, spowodować może jedynie (choć nie musi, ale próbować warto!) powstanie alternatywy społecznej, obywatelskiej "Rzeczpospolitej Przyjaciół", związku serc i umysłów na rzecz bojkotu wielkoprzemysłowej produkcji żywności, leków, odzieży, budownictwa, toksycznych mediów, obłędnej konsumpcji śmiecia przemysłowego etc. a zastąpienie tej "machiny mielącej człowieczeństwo" solidarną kooperatywą ludzką, społeczną „demokracją uczestniczącą”, wspomożeniem ubogich, społecznymi kasami zapomogowymi, wymianą barterową, towarowo-usługową bez podatku, własnymi źródłami energii, ekobudownictwem, strażą obywatelską etc. Do odważnych, świadomych swych praw i sprawnie zorganizowanych, obywateli świat należy! Zaś dla tchórzliwych, samolubnych, biernych, ślepych na fakty i łasych na konsumowanie, otwiera swą "mielącą paszczę" polityczno-ekonomiczny gułag, dla niepoznaki obudowany jak Lunapark, tak. I to moja refleksja po „przewałkowaniu” dyżurnych tematów: wartości sztuki współczesnej i odwiecznej strategii Molocha…
Czy będziemy tancerzami w "teatrze możnych tego świata", kukłami przysposobionymi bezwolnie do ich politycznych i ekonomicznych eksperymentów, czy twórcami własnego teatru życia? Czy dochrapiemy się niepodległego i wzniosłego w szlachetności idei założycielskiej, kreacji życiowej opartej o miłość i solidaryzm, ekonomię „życia pospólnego”, owego "Świata osobnego", oto wielkie pytanie! I wracamy do początku naszych refleksji. Nie możemy przecież poprzestać na refleksjach okolicznościowych, które podpowiadają nam, jak powyższa refleksja, że dzisiejsza sztuka, jej (nie)czytelne przesłanie, nie naładuje mentalnych akumulatorów odbiorcy, nie obudzi ducha sprzeciwu i solidarnej rebelii przeciw złu systemowemu. Współczesna sztuka nie jest walcząca, ani oświecająca, czy otwierająca nowe perspektywy, o nie! Jest poprawna politycznie, czcza, martwa, jest pustą formą chroniącą mentalną bździnę. Jest animowana przez „krytyków sztuki”, poprawnych politycznie niszczycieli ziarna, promotorów plew. Nie mamy głosu, jesteśmy niemi, wobec machiny do „mentalnego patroszenia”.
Czy zatem, to już koniec, a "potem nastąpi cisza"? O nie! Bowiem tylko teraz, to my sami, bez pomocy sztuki walczącej, kultury niezależnej, sami musimy zbudować swój świat alternatywny i głośno powiedzieć: "Nasz świat jest lepszy od zastanego, bardziej ludzki, dający nadzieję na spełnienie, mający wymiar duchowy i przywracający sens naszemu działaniu i życiu w sensie, a zatem nie chcemy innego! ". Romantyczna mrzonka? Czy stać nas na odrzucenie ze "śmiechem wiedzących" lansowany przez Molocha egoizm i szczurzą konkurencyjność, bezduszną rywalizację i nienawiść do konkurentów, obojętność wobec cierpienia słabych, egoistyczne ambicje, mity kariery i sukcesu, zależy od nas, głodu zdradzonego Ducha, od naszego poziomu świadomości, respektowania wartości, odwagi, poczucia wspólnoty i wiedzy o wszelkich zagrożeniach wolności i godnego życia...
Czy nasz świat, to już posępna rzeźnia, przybrana kolorowo, czy jeszcze wypielęgnowany z miłością ogród, wprawdzie gdzie, nie gdzie poważnie zasypany fekaliami (motyw z "Pod wulkanem" Melcolma Lowry'ego), a gdzie odnajdujemy sens harmonii z naturą i radość istnienia? Nie wiem i nie powiem nikomu, bowiem nie widzę gołym okiem, czy to kryzys, czy początek końca naszej cywilizacji (a historia uczy, że cywilizacje powstają i obumierają). Nie szukam pewnych odpowiedzi, nie wierzę w „prawdy absolutne”, a nawet, jako świadek totalitarnego eksperymentu PRL, boję się ich. Prawda, która nas wyzwoli, leży gdzieś „za horyzontem”, nie na "złotym środku" pitagorejskim, zepchnięta przez Molocha do defensywy, uśpienia świadomej i solidarnej harmonii społecznej, a jej jasny obraz objawi się nam wtedy, kiedy odrzucimy wygodną iluzję kłamstwa, zawinięcie świadomości w gazetę „faktów medialnych”. Objawi się tylko wtedy, kiedy przestaniemy wierzyć w "dobrodziejstwa demona polityki", w brednie, że ktoś coś za nas zrobi na niwie praw człowieka, ekonomii, godności pracy, mieszkalnictwa, pomocy społecznej, bezpieczeństwa publicznego (tylko nie UB!), posługi religijnej (tylko nie w stylu miłości ksiomdza do ministranta), praw dzieci (odbieranych niezamożnym rodzicom), twórczej, higienicznej mentalnie rozrywki, prawdziwej kultury, rzeczywistego dobra społecznego… Czy także filozofii gender i słuszności politycznej?
Pamiętajmy: nie jesteśmy w tym spektaklu "podmiotami", a "ekonomicznymi cytrynami" do wyciśnięcia i wyrzucenia na śmietnik historii. W tym spektaklu główne role grają wskaźniki ekonomiczne i zyski kompleksów militarnych, koncernów i banków (nekrofilnych możnych tego świata), a my chodzimy, jako te woły, w kieratach ich znieprawionej pomyślności ekonomicznej, wielkiej gry o zyski, zawsze naszym kosztem! Bowiem nie można służyć dwóm panom, nie można mieszkać w dwóch światach, a kto służy w "folwarku Molocha" ma oczy zamknięte na piękno "Ogrodu Niewypowiedzianego", nie zobaczy nigdy Brata swego i Siostry swej, a jeno rywala i wroga, nie zobaczy Nieba, a tylko proch ziemi, a właśnie o to chodzi dozorcom "ludzkiej trzody", organizatorom „polowania na czarownice” i eliminacji „apostatów”!
Pamiętajmy o ogrodach, rzekach, morzach, lasach, całym mistycznym teatrze Natury, pamiętajmy o wschodach i zachodach Księżyca, o czerwonym maku i białej konwalii, o pięknie, co obok i w Nas, bo to nie oczywistości, a wartości „nie z tego świata”. Ktoś już kiedyś nam to zaśpiewał i opowiedział. I nie dajmy się z nich wypędzać. Z ogrodów ziemskiego piękna i duchowej dystynkcji...
*
Wrzeszcz, 27 czerwca 2011 roku. AntoniK
Publicysta, poetą bywa, scenarzysta, satyryk radykalny, performer, fotograf i malarz. Humanista prywatnego sznytu, bez dyplomów, członek SDP. Od lat żyje w osobnej strefie dążenia do ludzkiej prawdy (czym jest Prawda?) poprzez dialog i introspekcję. Niezależny opozycjonista czasów PRL, inwalida po represjach komuszych. Mentalnie krzepki, czynny twórczo, uzależniony od życia, jako bezcennej przygody poznawczej, ale fizycznie - wrak życiowy. Pomimo tego - rasowy Trikster, szyderczo portretujący zło, poszukujący wytrwale dobra w wymiarze prywatnym i Ojczyzny Solidarnej. Patriota i obywatel, gardzi politycznym szambem i aktywnością "replik targowiczan" w starciu z "ministrantami" w spektaklu nad Wisłą. Współzałożyciel stowarzyszenia "Nasz Polski Dom", działającego na rzecz kultury polskiej i wsparcia potrzebujących... I tyle, aż tyle! Resztę pożarły gile, a koszatniczki schowały do piczki, o rety, minarety!
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo