„A słowo kałem się stało i zamieszkało w kraju nad Wisłą”... Owe prorocze przesłanie nie zawsze miało swą plugawą rację bytu, tedy więc wszem i wobec opowiem o blaskach i cieniach idei wulgaryzmu w kulturze języka Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, a także fornalskich czasach PRL i zalewie chamstwa doby obecnej III RP. Zatem wejrzyjmy za kulisy...
Rodzime pojęcie wulgaryzm wywodzi się z lingva latina od słowa vulgaris, czyli pospolity. Żywot człowieczy toczy się zasadniczo na niwie pospolitości, zatem literackie kreacje i nasza mowa potoczna nieczęsto pod niebo ulata. I choć to niezbyt chwalebne, to bliżej nam do wołów niźli do aniołów. Zatem onegdaj słowem wulgarnym opisywano dosadnie szarżę na wroga i lepienie pieroga, przyrodzenie baby i urodę żaby, zbijanie drabiny i oddawanie uryny, a także ciała niebieskie i amory z pieskiem. Nijak to nie raziło poczucia przyzwoitości człowieczej. Bo przecie wedle stawu grobla, a wedle ważności sprawy, powaga lub słowne zabawy. Przodkowie nasi wierzyli także w magię słów wulgarnych, gdyż ich werbalizowaniu towarzyszyło wyzwalanie znacznych potencjałów energii mentalnej, której oddziaływanie było ponoć przyczyną wielu zjawisk niepospolitych. A zatem siarczyste i dosadne miotanie wulgaryzmów wpływało na obrót ziemi, porost czubów sarmackich, cielenie się bydła rogatego i fermentację miodów pitnych, tudzież mnogość żup solnych i pułków bitnych. Jak podkreślał Jan Chryzolit Szelka wyzwalał on takoż poszum skrzydeł husarii, wytrzeszcz gałek ocznych, zakrzywienie szabli, a także wolną elekcję i szybką erekcję. Najdosadniejsze wulgaryzmy doby sarmackiej to: liberum veto, buzdygan, jelita, regalia, ogończyk, mandragora, leliwa, karabela, lelum-polelum, odrowąż czy interregnum. Orzec więc można, iż wulgaryzm był krzepką i witalną przyprawą codzienności naszej czasów przeszłych.
Niepisana umowa wszech stanów pozostawiała wulgaryzmowi obsługę profańskiej domeny człowieczej, zaś sakralny wymiar życia rozświetlał podniośle irracjonalny bełkot mistyków, tudzież poszum skrzydeł anielskich słyszalny między strofami poezji metafizycznej. Atoli wszystkie sprawy tego świata parcieją i w cień odchodzą, tak więc i wulgaryzm stracił swój pierwotny wdzięk i pikanterię. To, co ongiś przydawało rubasznej urody życiu, teraz wynaturzone stało się jego posępna szpetotą. Za przyczyną działalności czerwonych parobków komuszych i pasanej przez nich ludzkiej trzody, wulgaryzm sięgnął bruku, a poziom radości życia zbliżył się do entuzjazmu szympansów w ZOO, co dało w rezultacie „rewolucję języka”, jego totalne schamienie i twórczej iskry pozbawienie.
Bowiem wulgaryzmy, krwiste i celne, tak jak zaśpiew szlachetny duszy, rodzą się w klimacie społecznej normalności lub stanie do niej zbliżonym, w dobrostanie ciała, obyczajów bezpieczeństwa obywatelskiego i poczucia gospodarstwa własnego, w przeciwnym przypadku w wulgaryzmach właśnie przejawia się ogrom ludzkiej niemocy, frustracji i ukrytej agresji przeciw opresywnej rzeczywistości państwa, zatem czasy „czerwonej cyrylicy”, to okres podłego wynaturzenia całego spektrum mowy człowieczej, nie tylko domeny wulgaryzmu, bowiem w naszym, rzekomo wesołym baraku sowiet-gułagu nie było radości, jeno wesołkowatość i walka o pralki, mięso bez kości i papier toaletowy, co wypełniało chaosem i brudem polskie głowy...
Takie miernoty na rustykalno-tyrańskim urzędzie w PRL, a zarządzane z sowieckiej centrali na Kremlu, jak Gomułka, Moczar, Gierek, Rakowski, Urban, czy Jaruzelski i pomniejsze kanalie słowo potoczne brukające, czyli Siwak, Przymanowski, Bratny, Kłosiński i Grzyb Zofia poprzez swą wieloletnią działalność drenowania słowa z sensu i blasku, pomieszały pojęcia i zaburzyły prostoduszną dosadność ludzkiej wypowiedzi. I tak język potoczny stał się językiem kloacznym, kłamstwa i występku pełnym. I choć fizycznie system zwyrodniałego słowa już upadł definitywnie, to żyje on nadal w ludzkich mózgownicach i bezterminowo zeszmaconym słowie.
Potoki chamstwa leją się tedy obficie z gęb młodych i starych nosicieli wirusa „degradacji wulgaryzmu”, jego pustego, jadowitego nadmiaru i wszechobecności, inwazji na salony i bankiety „elyty yntelektualnej” III RP, zaświadczając maksymie, iż „po owocach-uczniach nauczyciela poznacie", ale on już w formalinie historii, ot co! Lecz oto przychodzi mu w sukurs nowa odsłona historii i jej bohaterowie, więc nie bez znaczenia są tu także korepetycje lingwistyczne udzielane przez wyglansowanego na łyso Kaczora Donalda i jego pociotów: raperów, uliczników Bronksu i redneckich „madafakerów”. Wnoszę tedy, aby tasiemcowe, plugawe mowy owych zarchiwizowanych historycznie aparatczyków i ich „yntelktualnych” kondotierów, a także donaldowych pachołków, czyli raperów, kombojów, trakerów, afro-gimnazjalistów, tych heroldów ideologii rodem z „ewangelii rednecka i kalafiora”, zgromadzić i fabrycznie przetworzyć na semantyczno-wzornicze tapety, a ozdobić nimi miejskie, wiejskie i urzędowe szalety, a wtedy czynności wydalnicze nabiorą głębszego fekalnego znaczenia, co popiera Zorro i ciocia Gienia! Także na pewno nowej, historycznej oceny, bowiem wedle pomyślunku, wyrazy szacunku dla sanacyjnej defekacji w każdej polskiej ubikacji. Niechże więc sprawiedliwość dziejowa, tak ośmieszona i postponowana w Ubekistanie, w Polsce żywym się stanie, nie czczym słowem, do kurwy nędzy! Tako rzecze Zarek Szustra, a słowa jego zdejmują woal nocy...
*
AntoniK
Publicysta, poetą bywa, scenarzysta, satyryk radykalny, performer, fotograf i malarz. Humanista prywatnego sznytu, bez dyplomów, członek SDP. Od lat żyje w osobnej strefie dążenia do ludzkiej prawdy (czym jest Prawda?) poprzez dialog i introspekcję. Niezależny opozycjonista czasów PRL, inwalida po represjach komuszych. Mentalnie krzepki, czynny twórczo, uzależniony od życia, jako bezcennej przygody poznawczej, ale fizycznie - wrak życiowy. Pomimo tego - rasowy Trikster, szyderczo portretujący zło, poszukujący wytrwale dobra w wymiarze prywatnym i Ojczyzny Solidarnej. Patriota i obywatel, gardzi politycznym szambem i aktywnością "replik targowiczan" w starciu z "ministrantami" w spektaklu nad Wisłą. Współzałożyciel stowarzyszenia "Nasz Polski Dom", działającego na rzecz kultury polskiej i wsparcia potrzebujących... I tyle, aż tyle! Resztę pożarły gile, a koszatniczki schowały do piczki, o rety, minarety!
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo