Rozpoczynający się dziś w chińskim Xiamen szczyt państw BRICS miał mieć zupełnie inny, niźli planowano, scenariusz. Chińczycy chcieli, aby spotkanie w tym południowochińskim mieście było potwierdzeniem siły ich przywództwa wśród krajów aspirujących do roli regionalnych liderów, a przede wszystkim potwierdzeniem pozycji prezydenta Xi. I dlatego tak wybrali miejsce, w którym odbywa się szczyt, bo w mieście tym obecny lider Chin rozpoczynał swoją karierę polityczną. Przed mającym się odbyć w październiku zjazdem chińskiej partii komunistycznej międzynarodowe potwierdzenie pozycji może być prezydentowi Xi bardzo potrzebne.
Jednak wszystkie plany pokrzyżowała północnokoreańska próba termojądrowa, która przeprowadzona została w przeddzień szczytu. Trudno w tym wypadku o przypadek. Mamy do czynienia z czytelnym sygnałem, który Pjongjang wysyła całemu światu, ale przede wszystkim Pekinowi. I tak też ten sygnał został odebrany. Przynajmniej w Rosji, w której polityczni komentatorzy piszą, iż z punktu widzenia Moskwy ostatnia północnokoreańska próba jest szansą, zaś dla Pekinu sporym kłopotem. Kłopotem z tego przede wszystkim powodu, iż najwyraźniej presja chińska na Koreę nie działa, mimo, iż 90 % handlu zagranicznego tego kraju przypada na północnego patrona, zaś, jak oceniają specjaliści zapasy ropy naftowej, którymi dysponuje reżim Kimów wystarczą, co najwyżej na pół roku. Prezydent Trump, co odnotowano z pewnym zdziwieniem, w dość powściągliwych, jak na niego, słowach wezwał społeczność międzynarodową do zaostrzenia sankcji, a amerykański minister finansów zapowiedział całkowite wstrzymanie wymiany handlowej z każdym krajem, który złamie sankcje wymierzone w północnokoreański reżim. Trudno odebrać te zapowiedzi inaczej niźli w charakterze groźby pod adresem Pekinu. Lekceważenie przez Koreę Północną stanowiska Chin stanowi też wizerunkowy problem dla prezydenta Xi. Trudno w takiej sytuacji, zwłaszcza w przeddzień zjazdu mówić o tym, że jego przywództwo nie jest na świecie kwestionowane a prowadzona polityka gwarantuje realizację postawionych celów.
Rosjanie uważają, iż postawa Pjongjangu wynika z tego, iż Koreańczycy z Północy wiedzą, że Pekin bardziej niźli ich broni jądrowej obawia się sytuacji rewolucyjnej w tym kraju, obalenia komunistycznego reżimu i przeniesienia politycznych niepokojów do Chin. Rosjanie również uważają, że zaognianie się kryzysu stanowi szansę dla Moskwy. Nie, dlatego, że powątpiewają, a tak jest w istocie, w to, że ostatnia próba nuklearna była próbą termojądrową. Ich zdaniem północnokoreański program atomowy nie jest jeszcze tak zaawansowany i nadal pracuje się tam nad wzbogacaniem uranu nie zaś plutonu stanowiącego surowiec dla budowy ładunków wodorowych. Jednak, jak podkreślają cytowani przez rosyjską prasę eksperci, trzeba zwrócić uwagę na dwa fakty – po pierwsze na to, że program nadspodziewanie szybko się rozwija i wreszcie, po drugie, na to, że najprawdopodobniej teraz Koreańczycy z północy pracują nad tym, aby międzykontynentalną rakietę Hwason 14 zaopatrzyć w ładunek jądrowy. Nawet, jeśli teraz Pjongjang przecenia własne możliwości w tym zakresie, a zdaniem Rosjan jest w tym samochwalstwie zainteresowany, to czas nie pracuje na korzyść społeczności międzynarodowej. Bo przyjdzie dzień, kiedy północnokoreańskie rakiety będą mogły dolecieć do Los Angeles i ten fakt, zdaniem rosyjskich komentatorów, całkowicie zmieni układ sił w regionie. Mając do wyboru obronę Seulu, lub własnego terytorium, co Amerykanie wybiorą, pytają oni retorycznie? Z punktu widzenia Moskwy to, co się dzieje na półwyspie koreańskim jest zarówno szansą, jak i zagrożeniem. Zacznijmy od zagrożeń. Seul już dał do zrozumienia, iż nie będzie bezczynnie czekał aż Północ napełni swe arsenały ładunkami jądrowymi. Podobne sygnały płyną z Tokio. A to w praktyce oznaczać może pojawienie się kolejnych państw dysponujących za jakiś czas bronią jądrową w bezpośredniej bliskości Rosji. I z pewnością, tak to widzą Rosjanie, taki rozwój wydarzeń nie jest tym, co chcieliby obserwować. Z kilku powodów. Od lat zabiegają, z dość umiarkowanym skutkiem, o to, aby zatamować odpływ ludności rosyjskojęzycznej z Dalekiego Wschodu. Wzrost napięcia w regionie, a tym bardziej perspektywa, nawet, jeśli teoretyczna, konfliktu nuklearnego, z pewnością nie ułatwia uprawiania tej polityki. Według ostatnich informacji, płynących z moskiewskich kręgów oficjalnych Sachalin jest regionem przyciągającym najwięcej w całej Rosji inwestycji. I znów, wzrost napięcia, ryzyko konfliktu zbrojnego to nie są wiadomości, które zagraniczny inwestorzy chcieliby czytać przy śniadaniu. A trzeba pamiętać, że Moskwa generalnie jest przeciwna rozprzestrzenianiu na świcie broni jądrowej. Wzrost zagrożenia jest w tym wypadku tylko jednym z powodów. Sama będąc mocarstwem nuklearnym jest zainteresowana, aby ten elitarny klub nie był zbyt liczny, bo w ten sposób jej pozycja ulegałaby relatywnemu osłabieniu.
Ale Rosjanie są też przekonani, że postępowanie Pjongjangu kreuje sytuację, którą będą mogli wykorzystać dla własnego pożytku. Moskiewskie MSZ wydało najostrzejsze, jak podkreślają komentatorzy, oświadczenie adresowano do społeczności międzynarodowej, w którym wzywa mocarstwa do wspólnych działań. I właśnie, zdaniem obserwatorów, to jest ta szansa dla Moskwy. Bo potrzeba współdziałania międzynarodowego, poczynając od Rady Bezpieczeństwa a kończąc na uzgodnieniu realnych posunięć, pozwoli jej poprawić relacje z Waszyngtonem. Amerykanie muszą dostrzec, tak formułują tę myśl Rosjanie, że realne zagrożenia nie znajdują się w Moskwie. Z Moskwą trzeba współpracować. Pozycję Moskwy trzeba uznać. Jeżeli taki styl myślenia zakorzeni się w Waszyngtonie, to wzajemne relacje, mogą się już tylko poprawiać. Tyle, jeśli chodzi o szanse Moskwy.
Wróćmy jednak do szczytu państw BRICS, bo i tam niemało problemów. Niemal do ostatniej chili nie było wiadomo czy weźmie w nim udział indyjski premier Modi. Wszystko to za sprawą chińsko – indyjskiego sporu granicznego w Doklam w Himalajach, który w ostatnim miesiącu o mały włos nie przekształcił się w otwarty konflikt zbrojny. Tydzień przed rozpoczęciem szczytu BRIKS Hindusi poinformowali o wycofaniu własnych oddziałów, ale przecież konflikt wywołany chińskimi planami budowy drogi na spornym terytorium nie został rozwiązany. Spór ten unaocznia też światu, że chińskie plany inwestycji infrastrukturalnych w Azji, znane, jako Jedwabny Pas i Szlak, nie wszędzie są przyjmowane z jednakowym entuzjazmem, zwłaszcza, że Pekin ma nierozwiązane spory graniczne niemal ze wszystkimi swoimi sąsiadami.
Rosjanie starają się uprawiać politykę równego dystansu wobec konfliktu chińsko – indyjskiego. Ostatnio zapowiedzieli wspólne z Indiami manewry wojskowe. Jak informuje indyjska The Asian Age mają się one odbyć w październiku (19 – 29) i po raz pierwszy w historii obejmą wojska lądowe, lotnictwo i marynarkę wojenną. Manewry będą mieć miejsce m.in. w okolicach Władywostoku. Tego rodzaju informacja, zwłaszcza ujawniona w trakcie trwania najostrzejszego sporu Pekinu z Delhi nie mogła zostać w Chinach niezauważona. Zarówno rosyjski minister Szojgu, jak i rzeczniczka Zacharowa pospieszyli zaraz z wyjaśnieniami, iż ćwiczenia nie są wymierzone w kogokolwiek a mają na celu walkę z terrorystami i piratami, ale sygnał został wysłany. A jest on czytelny. Rosjanie podpisali z Chinami „mapę drogową” w zakresie współpracy wojskowej. Teraz pokazują Pekinowi, że mają też inne opcje.
Na spotkanie państw tworzących BRICS przez gospodarzy zaproszony został również prezydent Tadżykistanu. I jest to jedyna głowa państwa postsowieckiego, która tam przyjeżdża. Wizyta ta jest istotna w kilku planach. Po pierwsze Chiny są już największym partnerem handlowym Duszanbe. Jeszcze kilka lat temu była to Rosja, ale sytuacja się zmieniła. Prezydent Rachman zabiegał będzie w Państwie Środka o kredyty i inwestycje bezpośrednie. Ma to związek głównie ze wznowioną budową tzw. Rogunskiej Elektrowni Wodnej. Inwestycja ta przez lata stanowiła punkt sporu między krajami Azji Środkowej. Najmocniej protestował Uzbekistan, uważający, że planowane przez Tadżyków spiętrzenie (budowana przez Włochów tama ma być najwyższa na świecie) po prostu pozbawi ich wody. Po śmierci Karimowa nowe władze w Taszkiencie zredukowały swe obiekcje i inwestycja będzie mogła ruszyć od nowa. Oczywiście o ile znajdą się na to pieniądze. Właśnie Duszanbe poinformowało o uzyskaniu międzynarodowego ratingu i jesienią planuje road show w Europie celem pozyskania środków. Jeżeli pieniądze będą skłonni pożyczyć Chińczycy, to Duszanbe nie będzie, najprawdopodobniej, oponować. Tym bardziej, że współpraca między obydwoma krajami ma nie tylko wymiar ekonomiczny. W ostatnich tygodniach pogorszyły się znacznie relacje Tadżykistanu i Iranu. A trzeba pamiętać, że kraj ten, wraz z Chinami tworzy tzw. czterostronny mechanizm współpracy i koordynacji (Chiny, Tadżykistan, Pakistan, Afganistan), którego celem jest utrzymanie stabilizacji i pokoju w regionie. Jak widać mimo szumnych deklaracji, licznych spotkań i poklepywania się po plecach w mechanizmie tym nie było miejsca dla Moskwy.
Bo i cała BRICS, wchodząca właśnie w drugie dziesięciolecie swego istnienia, nie jest miejscem harmonijnej współpracy. Pierwotnie miała być to grupa krajów, które silnie się rozwijając, jak uważano, w coraz większym stopniu wpływała będzie na porządek światowy. Przy czym ambicją państw tworzących ten nowy układ, jak deklarowano, miało być tworzenie instytucji alternatywnych wobec tych zdominowanych przez Zachód (IMF, Bank światowy, system rozliczeniowy SWIFT). Czas, jaki upłynął zweryfikował te plany. Przede wszystkim, dlatego, że tworzące je kraje nie są już w awangardzie światowego rozwoju gospodarczego. Przynajmniej nie wszystkie, bo Chiny i Indie są, a pozostałe państwa, pomału stają się dodatkiem do liderujących. Dziś 2/3 PKB, liczonego łącznie, BRICS przypada na Chiny, a 13 % na Indie. Gdyby patrzeć na inwestycje zagraniczne państw tworzących ten klub, to dominacja Chin jest jeszcze wyraźniejsza – w 2016 roku miały one wartość 197 mld dolarów, z czego 170 mld to były inwestycje chińskie (86%). Przy czym Pekin tylko 6 % z tego strumienia przeznacza na kraje współtworzące BRIKS, a co gorsze, najchętniej inwestuje w Brazylii i RPA. Rosji dostaje się tylko kropelka.
I niezależnie od tego jak mocno wyprężony będzie żagiel współpracy, stanowiący oficjalny symbol szczytu w Xiamen, gołym okiem widać, że BRICS po mału przekształca się w chiński klub.
Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka