Marek Budzisz Marek Budzisz
1545
BLOG

Nadszedł czas na zmiękczanie Francji.

Marek Budzisz Marek Budzisz Świat Obserwuj temat Obserwuj notkę 7

Komentatorzy rosyjscy nie wiążą większych nadziei z rozpoczynająca się dzisiaj w Paryżu dwudniową wizytą prezydenta Putina. Nie spodziewają się przełomu, zwłaszcza po tym, jak w komunikacie wydanym po spotkaniu państw G 7 w Taorminie, to właśnie Rosję nazwano główną przyczyną niepowodzenia procesu pokojowego na wschodzie Ukrainy. Doświadczenia z administracją Trumpa, w której Rosjanie widzieli na początku zespół ludzi kierujących się głównie pragmatycznymi, wyniesionymi ze świata biznesu zasadami, w odróżnieniu, do ideologicznie motywowanej administracji Obamy, też im każe nieco powściągliwiej formułować oceny. W reset ze Stanami Zjednoczonymi nikt już dziś w Moskwie nie wierzy i na niego nie liczy. Pozostała jedynie wiara we Francję, która rządzona jest obecnie również, jak powiedział rosyjski ambasador w Paryżu, Orłow, przez pragmatyka.

    Putina przywitały w Paryżu demonstracje Ukraińców, przeciwników rządów Asada w Syrii i obrońców praw homoseksualistów, uciskanych w Czeczenii. Już wczoraj prezydent Macron, na konferencji po zakończeniu szczytu G-7 mówił o nadchodzącym spotkaniu, podkreślając zarazem, że jego i Putina, dzieli świat wartości, jednak rozmawiać trzeba. Rosjanie również na to liczą. Chcieliby uzyskać powrót do stałych form współpracy zawieszonych po aneksji Krymu i wojnie w Donbasie. Uruchomienie rozmaitych międzyresortowych komitetów rosyjsko – francuskich miałoby być sygnałem, że pozycja Rosji w oczach zachodu się poprawia. I zdaniem moskiewskich komentatorów chcąc to osiągnąć są nawet gotowi na pewne ustępstwa. Zarówno w Syrii, jak i na Ukrainie. W Syrii, bo Paryż ma tam tradycyjnie swoje interesy, a dzisiejsza wizyta miała odbyć się jesienią, ale po zaostrzeniu walk wokół Aleppo prezydent Holland publicznie wypowiedział się jak nieprzyjemnym będzie dla niego spotkanie z Putinem i ten obrażony odwołał wizytę. Ewentualne rosyjskie ustępstwa w sprawach syryjskich nie są jeszcze precyzyjnie sformułowane, ale wydaje się, że możemy mieć do czynienia z jakąś formułą podziału kraju.

W sprawach Ukrainy, co warto zauważyć, zmienia się rosyjska narracja. Otóż od jakiegoś czasu mówią oni, że deeskalacja konfliktu polegająca na wycofaniu ciężkiego sprzętu będzie sprzyjała przenikaniu na tereny pogranicza ukraińskich formacji ochotniczych, takich jak np. batalion Azow. I zdaniem Moskwy taka sytuacja może być niezwykle groźna, bo są to formacje niesubordynowane, trudno je kontrolować, zaś ich radykalny nacjonalizm wskazywać może na to, że na zajętych terytoriach będą starały się przeprowadzić czystki etniczne. Tego rodzaju argumentacja wskazuje na potrzebę wprowadzenia, między walczące strony, międzynarodowych sił rozjemczych i wolę „zamrożenia konfliktu”.

        Moskowski Komsomolec publikuje wywiad z jednym z donieckich „komendantów polowych” Aleksandrem Chodakowskim, byłym dowódcą batalionu Wschód, który w wyniku konfliktu z władzami „republiki”  został odwołany z dowództwa i dziś uznawany jest za jednego z głównych opozycjonistów, ale nadal zachował znaczne w pływy w zbrojnych formacjach ochotniczych. Wywiad jest długi i zawiera masę informacji. Skupmy się na najważniejszych. Zdaniem Chodakowskiego planowana na wiosnę ofensywa sił separatystów, czy może natarcie na szerszą skalę, dziś nie jest już możliwe. Moskwa nie chce takiego scenariusza, nawet, jako środka do zwiększenia presji na Ukrainę i poprawę własnej pozycji przez ewentualnymi rokowaniami. Ale jeszcze na początku roku ewentualność ofensywy była poważnie brana pod uwagę. W sytuacji, kiedy ok. 40 % ukraińskich sił zbrojnych zaangażowanych jest w rejonie konfliktu, zamknięcie przez separatystów jednego lub dwu „kotłów”, na wzór debalcowskiego, mogłoby stanowić taki wstrząs dla Kijowa, że pozycja Poroszenki byłaby niepewna. Dziś tego rodzaju rachuby są już, zdaniem Chodakowskiego nieaktualne. W Doniecku i Ługańsku dziś królują zwątpienie i brak scenariusza rozwiązania konfliktu. Z militarnego punktu widzenia dostrzegana jest erozja sił ochotniczych, „raporty o zwolnienie ze służby składane są całymi paczkami, ale władze je po prostu ignorują i miesiącami ich nie rozpatrują”. Zwraca on jednak uwagę, że trzy lata wojny to również czas wykształcenia się grupy ludzi, którzy z wojny żyją, dzięki niej funkcjonują i nie mają często, dokąd wracać. Jak przywoływana w charakterze przykładu przezeń pewna Polka, snajperka, która już trzy lata walczy po stronie separatystów, mówi już prawie bez akcentu a w ojczyźnie czeka ją więzienie. W jego batalionie, ponad 40 % walczących to tacy właśnie ludzie, albo z terenów Ukrainy, albo z Rosji, gdzie też ich już dziś nikt nie chce. I retorycznie przy tym pyta – czy Ukraina chce, aby te tysiące przeszkolonych, uzbrojonych i wrogich Kijowowi ludzi wchodziło w skład jednego państwa, bo do tego musiałoby prowadzić wykonanie postanowień z Mińska. Tym bardziej, że po drugiej stronie granicy są też tysiące uzbrojonych i radykalnych nacjonalistów. Chodakowski w kategoriach pozytywnego przykładu, i warto na to zwrócić uwagę, przywołuje przykład Naddniestrza – zamrożenie konfliktu na 20 lat. Dziś, argumentuje, gdyby zapytać biednie żyjących, zwykłych mieszkańców Tyraspola, czy chcą połączenia z Mołdawią, która cieszy się wolnością kontaktów z Unią Europejską, to w jego opinii zdecydowana większość, może prócz żyjących z państwa elit, opowiedziałaby się za integracją. I to, jego zdaniem jest możliwy i pożądany scenariusz dla Donbasu – zamrożenie konfliktu, siły rozjemcze, międzynarodowe, ale zapewne z rosyjskim udziałem i za 20 lat, „powrót do tematu”. Wydaje się, że tak dzisiaj wyglądać może rosyjski scenariusz rozwiązania konfliktu – trochę przypominający ten z Bośni.

        Jak informował wczoraj Washington Post w administracji prezydenta Trumpa podjęto decyzję o zaangażowaniu się Stanów Zjednoczonych w uregulowanie konfliktu na wschodzie Ukrainy. Powołując się na nieoficjalne źródła w administracji Białego Domu gazeta informuje, że planowane jest powołanie specjalnego wysłannika, wywodzącego się najprawdopodobniej z administracji Departamentu Stanu, który miałby prowadzić rokowania z upoważnionym do tego przedstawicielem prezydenta Putina,  Surkowem. Już wcześniej amerykańskie media informowały, że Surkow jest tym rosyjskim politykiem w rękach, którego koncentrują się wszystkie ważniejsze decyzje zapadające w zbuntowanych prowincjach wschodniej Ukrainy. Patronujący porozumieniom z Mińska Paryż i Berlin, w obliczu ewidentnego impasu, mają podobno godzić się na zaangażowanie Waszyngtonu, podobnie jak Rosja i Ukraina, które o tego rodzaju planie Białego Domu miały być informowane w czasie niedawnego spotkania Tillersona i Trumpa z Ławrowem, a potem, kilka godzin później z jego ukraińskim odpowiednikiem Klimkinem. Komentatorzy zauważają, że pojawiające się co jakiś czas deklaracje, iż Waszyngton gotów jest rozważyć zaostrzenie antyrosyjskich sankcji w istocie mają skłonić prezydenta Putina do przyjęcia bardziej ustępliwej postawy celem ożywienia procesu pokojowego.

        I wreszcie sytuacja w Syrii, coraz ciekawsza. Wiele zdaje się wskazywać, że właśnie rozpoczął się wyścig, kto zajmie większą część kraju. Arabskie media informują, że wojska reżimu, wspierane przez regularne jednostki rosyjskie, rozpoczęły w tych dniach ofensywę na wschód w dwóch kierunkach – z okolic Aleppo wzdłuż Eufratu, czyli z północnego zachodu, i od południowego – zachodu, z okolic Palmyry w stronę stolicy graniczącej z Irakiem prowincji Dajr az- Zaur. Siły lojalne wobec Asada ma wspierać rosyjska brygada powietrzno – desantowa przerzucona z okolic Ulianowska. Celem całej operacji jest wyparcie sił ISIS, które przemieszczają się w rejony Palmyry specjalnymi „południowymi” korytarzami humanitarnymi otworzonymi przez prozachodnie formacje oblegające ich nieformalną stolicę Rakkę. Ale w dłuższej perspektywie, tak sądzą analitycy, gra toczyć się będzie o kontrolę nad bogatą w złoża ropy naftowej, wschodnią prowincją Dajr az- Zaur. Gdyby siły islamistyczne przemieściły się w stronę Palmyry, a taki jest, zdaniem Rosjan plan Amerykanów, to Kurdowie mogliby zająć praktycznie całą wschodnią Syrię i połączyć w jeden wspólny organizm z prowincjami kontrolowanymi już przez anty-asadowską opozycję.

        Trochę w cieniu odbywającego się w Wersalu spotkania Putina z Macronem, odbywa się dziś, inna, nie wiadomo czy nie ważniejsza, runda rozmów dyplomatycznych. Do Kairu polecieli rosyjski minister spraw zagranicznych Ławrow, i obrony Szojgu. Ich zamiarem, jest rozmowa z ich egipskimi odpowiednikami, o  sojuszu strategicznym i przedłużeniu na następne 10 lat stosownej umowy. Oczywiście Rosjanie chcą sprzedawać Egiptowi uzbrojenie, w tym i śmigłowce, które stanowić mają wyposażenie słynnych Mistrali, pierwotnie budowanych przez Francuzów dla Rosji. Rosyjskie media informują, że umowa na zakup 32 rosyjskich śmigłowców jest już właściwie przesądzona, pozostaje jeszcze dograć „szczegóły techniczne”. Co ciekawe Francuzi jakoś nie irytują się, że wyposażenie zbudowanego w ich stoczniach okrętu stanowić mają śmigłowce z Rosji a nie ich osławione Caracale. Być może na tym ma polegać pragmatyzm nowego kierownictwa Francji?

        Wydaje się jednak, że nie kwestie związane z dostawami broni, ani również ważne sprawy dotyczące wznowienia, zawieszonych jakiś czas temu połączeń czarterowych, co w praktyce zahamowało ruch turystyczny, będą zasadniczym tematem rozmów. Chodzi o Libię. Rosja dąży do zawiązania aliansu z Kairem i interwencji w tym podzielonym i nękanym wojną domową kraju. Przy czym stawia na siły generała Haftara, który był już w Moskwie kilka razy. Dwa miesiące temu w światowych mediach pojawiły się też informacje o tym, że jego siły zaopatrywane są przez Rosję i szkolone przez rosyjskich „doradców”. Jednak otwarta interwencja w Libii, bez zgody i współpracy z Kairem nie jest możliwa. Ten nie był zwolennikiem wojskowego angażowania się, ale po ostatnim ataku terrorystycznym na autobus z pielgrzymami koptyjskimi, zdecydował się na przeprowadzenie uderzeń lotniczych na bazy islamistów. Kair, podobnie jak Moskwa, wspiera Haftara. Zaś Zachód opowiedział się za jego przeciwnikami. Dziś wydaje się, że Francuzi, którzy byli jednym z głównych orędowników interwencji w Libii i obalenia Kadafiego postawili na złego konia. Siły Haftara kontrolują wschód kraju, w którym znajdują się złoża ropy naftowej, mają też w swoich rękach porty, przez które odbywa się eksport tego surowca. A co ważniejsze kontrolując sytuację w Libii, kontroluje się też strumień emigrantów napływających do Włoch, a później znajdujących sobie drogę do Francji. Włosi już dzisiaj uchodzą za najbardziej prorosyjski, spośród dużych państw, kraj Unii. Teraz nadszedł czas na zmiękczanie Francji. Putin ma czym w Paryżu kusić i czym handlować.

 

 

Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (7)

Inne tematy w dziale Polityka