Rosjanie na piątkowe spotkanie ministrów spraw zagranicznych państw NATO czekali z dużym zainteresowaniem. Przygotowali się w swoim stylu. W piątek agencje podały informację o zawarciu między Rosją, a separatystyczną Republiką Południowej Osetii (Gruzja) dwóch porozumień, sprowadzających się do podporządkowania osetyjskich oddziałów wojskowych dowództwu rosyjskiej armii. Rosja dąży do utrwalenia faktycznego podziału Gruzji, chcąc w ten sposób utrudnić a nawet uniemożliwić aplikowanie Tbilisi do NATO. Sojusz Północnoatlantycki, dotychczas, nie decydował się na przyjęcie nowych członków, którzy mieli trwające spory wewnętrzne i konflikty graniczne. Porozumienie przewiduje możliwość służby mieszkańców tego regionu w rosyjskiej armii, zarówno w oddziałach stacjonujących na jej terenach, jak i w Rosji. Skutek tego kroku jest oczywisty – nikt nie będzie w stanie stwierdzić, czy mamy do czynienia z wojskami osetyjskimi, czy już rosyjskimi. Zresztą zbuntowana republika przyjęła kurs na przyłączenie do Rosji. Namaszczony niedawno przez Putina na drugą kadencję jej prezydent Leonid Tibiłow, zapowiedział, iż wraz z nadchodzącymi wyborami (9 kwietnia) przeprowadzone zostanie referendum w sprawie zmiany nazwy jego „państwa” – miast Pd. Osetii, ma być przemianowane na Alanię. Historyczne nawiązania do państwa Alanów są w tym kontekście o tyle ważne, że Tibiłow mówi otwarcie o potrzebie połączenia w jeden organizm rozdzielonego narodu zamieszkującego dziś jego domenę i Rosję. Jednym słowem zapowiada przyłączenie swego kraju do Rosji. I to może być ta „mała odległa wojna”, której tak może przed wyborami potrzebować Władimir Władimirowicz.
Wróćmy jednak do szczytu NATO. Tu Rosjanie musieli przełknąć kilka gorzkich pigułek. Po pierwsze termin. Pierwotnie szczyt miał się odbyć w następny weekend, ale w związku ze spotkaniem na szczycie Waszyngton – Pekin (tym razem na Florydzie), w którym będzie uczestniczył u boku prezydenta Trumpa również Rex Tillerson, zostało ono na jego prośbę przesunięte. W efekcie brytyjski minister spraw zagranicznych Johnson, po to, aby być w Brukseli, odwołał swoją wizytę w Moskwie. Samo spotkanie przywódców Stanów Zjednoczonych i Chin też stanowi dla Rosjan groźne memento, zwłaszcza w sytuacji, kiedy termin podobnego szczytu amerykańsko – rosyjskiego nawet z grubsza nie został określony.
I wreszcie, w trakcie NATO-wskiego spotkania w Brukseli, Tillerson podkreślił nie tylko rolę sojuszu, jako gwaranta stabilizacji na świecie, potwierdził po raz kolejny wolę dotrzymania przez Waszyngton zobowiązań sojuszniczych, ale również opowiedział się za utrzymaniem antyrosyjskich sankcji, i generalnie skrytykował „rosyjską agresję”. Te ostatnie słowa wywołały oficjalny demarche rosyjskiego MSZ, który „z niedowierzaniem” przyjął wypowiedź amerykańskiego sekretarza stanu. Jednak wydaje się, że Rosjan niepokoi przede wszystkim konsekwencja Amerykanów w domaganiu się od natowskich sojuszników, zwiększenia wydatków na obronność do 2 % PKB. I choć niemiecki minister spraw zagranicznych Gabriel, miał powiedzieć, że w przypadku jego kraju musiałoby to oznaczać budżet wojskowy na poziomie 70 mld euro, i nie zna on żadnego niemieckiego polityka, który przystałby na taką kwotę, to Rosjanie taką ewentualność postrzegają, jako największe zagrożenie. Aleksandr Gruszko, rosyjski ambasador przy pakcie, powiedział w wywiadzie, że już dziś budżety wojskowe krajów NATO (nie licząc Stanów Zjednoczonych) kształtują się na poziomie 250 mld dolarów, i przyjęcie propozycji amerykańskich oznaczałoby dołożenie kolejnych 100 mld. Łącznie kraje NATO (nadal bez Stanów Zjednoczonych) dysponowałyby środkami na poziomie 350 mld dolarów, czyli niemal 2- krotnie większymi niźli Rosja. Z tego, co najmniej 20% miałoby być przeznaczone na zakup nowego sprzętu wojskowego. A zatem realizacja postulatu Waszyngtonu oznacza z jednej strony wzrost nakładów Europy a z drugiej pojawienie się sporej rezerwy środków w Pentagonie. Nowa administracja nie okazuje dążenia do zmniejszania wydatków obronnych, a wręcz przeciwnie, chce je powiększyć. W takiej sytuacji odciążenie budżetu amerykańskiej armii choćby częścią wydatków na siły europejskie i równoczesny wzrost jego budżetu będzie oznaczało pojawienie się wolnych środków rzędu stu kilkudziesięciu, a nawet dwustu miliardów dolarów rocznie. I to jest największy ból Rosjan. Na co mogą, bowiem pójść te pieniądze? Oczywiście – na tarczę antyrakietową i zbrojenia w kosmosie.
Tu Rosjanie świadomi są swojego zapóźnienia. Dziś Agencja Interfaks poinformowała, że pierwsze poligonowe testy międzykontynentalnej rakiety balistycznej Sarmata opóźnione są o trzy miesiące. To już trzecia zmiana. Pierwotnie mówiono, że sprawdzian na poligonie w Plisiecku koło Archangielska odbędzie się w 2015 roku, później 2016, teraz ponownie przesunięto, na drugi kwartał 2017. Rakiety, o niezwykłej sile uderzeniowej, przedstawiciele rosyjskiej armii mówili, że jedna z nich może zniszczyć terytorium wielkości Francji lub Teksasu, miały wejść na wyposażenie w roku 2020. Dziś termin ten wydaje się nierealny.
Na razie Rosjanie chcąc zniechęcić Amerykanów do kontynuowania projektu Tarczy Antyrakietowej uciekają się do starych metod – eskalują poczucie zagrożenia. Rosyjski sztab generalny ogłosił niedawno, że już funkcjonujące komponenty tego systemu są w stanie przechwytywać rakiety balistyczne zarówno rosyjskie, jak i chińskie. A w roku 2022, Stany Zjednoczone, będą dysponowały liczbą ponad 1000 „jednostek bojowych”. Ten chiński akcent w przeddzień spotkania na Florydzie pojawia się nie bez powodu. Zaktywizowało się też Luxemburgskie Forum Przeciwdziałania Nuklearnej Katastrofie, które wydało specjalny raport a także wezwało do rozmów odprężeniowych. Ambasador Gruszko opisując proces rozmieszczania wojsk sojuszu w państwach bałtyckich, Polsce i Rumunii, argumentuje, że jest to „rozpoznawanie obszaru przyszłych działań wojennych”. O tym, że NATO szykuje się do agresji na Rosję, ma świadczyć również i to, że agencja przygotowująca ćwiczenia sił sojuszu w Bawarii poszukuje rosyjskojęzycznych statystów. Taki news obiegł wszystkie rosyjskie media w ubiegłym tygodniu, opatrzony był on informacjami, iż ćwiczenia mają toczyć się w warunkach najbardziej zbliżonych do realnego teatru działań wojennych a statyści będą udawać ludność cywilną. I jeszcze dodatkowo, że takie ćwiczenia wojska NATO ostatni raz przeprowadziły przed inwazją na Afganistan. A dziś, kto chce, może obejrzeć fotoreportaż z Estonii, gdzie żołnierze kopią okopy i umocnione deskami, skryte w lesie, centra dowodzenia. Przygotowania wojenne na całego.
Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka