Marek Budzisz Marek Budzisz
8773
BLOG

Jak hartuje się nowa elita rosyjskiej władzy.

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 64

Epidemia Covid-19 rozwija się w Federacji Rosyjskiej według scenariusza zbliżonego do włoskiego lub nawet hiszpańskiego. O ile według komunikatu z dzisiejszego poranka było 4149 zainfekowanych, o tyle tydzień wcześniej ta liczba wynosiła 1036, co oznacza przyrost czterokrotny. Nawet według dość ostrożnych szacunków udostępnionych publicznie przez wicepremier Golikową oznaczać to może, że już pod w połowie miesiąca może w Rosji być 200 tys. zainfekowanych.

Ale do tych szacunków jeszcze wrócimy, bo podawane w Moskwie liczby winny być zderzone z opisem sytuacji na rosyjskiej prowincji, a pojawiające się artykuły, zwłaszcza w mediach lokalnych, wskazują, że obraz sytuacji może być zupełnie inny niż kreślony w centrum. Co innego jest ciekawsze. Otóż mamy do czynienia ze zjawiskiem, które znany rosyjski komentator polityczny Dmitrij Drize nazywa „nowym federalizmem” a mnie się wydaje, że właściwiej byłoby mówić o zastanawiająco głębokim kryzysie centrum rosyjskiej władzy, który ujawnił się w obliczu nowego zagrożenia jakim jest pandemia.

Zacznijmy od drugiego wystąpienia Władimira Putina, które miało miejsce wczoraj. Powiedzieć, że było ono bezbarwne i wyprane z istotniejszych treści to mało. Nawet dziennikarzom Niezawisimej Gaziety pomyliły się wystąpienia Putina i na stronie dziennika umieścili to sprzed tygodnia, potem to oczywiście korygując. W gruncie rzeczy przemówienie prezydenta Rosji zawierało dwa ważne przesłania, oczywiście obok retorycznych wezwań do jedności, mobilizacji i walki ze śmiertelnym zagrożeniem, jakim jest Covid-19. Pierwsze z nich związane było z przedłużeniem do końca kwietnia okresu, kiedy Rosjanie winni powstrzymać się od pracy i wychodzenia z domu (z zachowaniem prawa do wynagrodzenia), które co prawda opatrzone było, co w tym wszystkim też istotne, zastrzeżeniami, że jeśli uda się opanować epidemię szybciej, to ten okres ulegnie skróceniu i drugie, faktycznie delegujące uprawnienia do organizowania całego systemu działań związanych niezbędnych do walki z Covid-19 na władze lokalne, a 8 pełnomocników regionalnych administracji prezydenckiej wypełniało będzie funkcje koordynacyjne. To właśnie tę regionalizację walki z pandemią, scedowanie odpowiedzialności za podjęte działania i też efekty tych działań, Drize nazywa nowym federalizmem. Jest to kluczowa zmiana praktyki politycznej współczesnej Rosji, zwłaszcza wobec faktu, że ostatnie 10 – 12 lat upłynęło w Federacji Rosyjskiej pod znakiem odbierania dość szerokich uprawnień uzyskanych przez władze lokalne czy autonomiczne podmioty Federacji jeszcze z czasów Jelcyna. Teraz w obliczu sytuacji nadzwyczajnej siła centrum spruła się niczym słaba fastryga. Ale znacznie ciekawsze jest to dlaczego wydarzenia toczą się wobec takiego właśnie scenariusza. Jednym z ważnych, ale powiedzmy od razu, wcale nie najważniejszym, czynnikiem takich zmian jest chęć uchronienia Putina od strat wizerunkowych, które poniesie każdy walczący z pandemią, zwłaszcza jeśli jej przebieg będzie trudny, a skutki ciężkie. Ale są też znacznie istotniejsze czynniki powodujące taki rozwój wydarzeń. Pierwszym z nich jest konflikt na szczytach władzy w Moskwie związany z ocena sytuacji i przyjęciem jednolitej polityki wobec narastających wyzwań, co powoduje, że Rosja de facto zaczęła przekształcać się, jeśli idzie o władze centralne, w federację służb, ministerstw i grup interesów z których każde realizuje własny scenariusz i własną politykę. A po drugie, pierwszy proces znacznie umocniło to co stało się w Rosji lokalnej po reformie emerytalnej, a sprowadza się do wzrostu znaczenia liderów regionalnych. Otóż rosyjscy socjologowie zauważyli, że po reformie emerytalnej 2018 roku, która w istocie nie była żadną reformą ale wydłużeniem czasu pracy (podobnie jak i u nas) odnotowano nie tylko spadek popularności rządu, Jednej Rosji i w mniejszym stopniu Putina, ale również silny wzrost notowań liderów społeczności lokalnych. Nie dlatego, że to samodzielni politycy, ale z tego powodu, iż społeczeństwo zaczęło poszukiwać alternatywnych autorytetów. Skutkiem tych fundamentalnych zmian była seria niespodziewanych porażek wyborczych kandydatów władzy w starciu z opozycją, nawet jeśli opozycyjność tych którzy wygrali z reprezentantami Jednej Rosji była więcej niż dyskusyjna bo najczęściej byli to reprezentanci komunistów lub nawet formacji Żyrinowskiego. Ale ważne w tym wszystkim było to, że zaczął się najpierw ukryty, a teraz już jawny ruch lokalnej Rosji, na usamodzielnienie się tamtejszych elit. Drize jest zdania, iż to, że Putin de facto ugiął się nie będąc w stanie w obliczu epidemii i nadciagającego głębokiego kryzysu gospodarczego walczyć z tym ruchem, świadczy o jego sile oraz o tym, że rozpoczął się czas rekonfiguracji zarówno politycznej, jak i pokoleniowej w rosyjskiej polityce. Niektórzy z tych, którzy chcą się „wybić na niepodległość”, ale nie bierzmy tego dosłownie, chodzi raczej o poszerzenie swojej samodzielności i wzrost znaczenia, a nie o jakiś separatyzm, z pewnością polegną zmagając się z epidemią i z kryzysem, ale niektórym to się uda. I już ta zmiana jest rewolucją w rosyjskim życiu politycznym, bo stanowi zakwestionowanie zasady, że o karierze urzędnika lokalnego, o perspektywie jego awansu decyduje Kreml, a nie zespół innych czynników takich jak sukces w polityce lokalnej. Zresztą samo uruchomienie procesu już jest potencjalnie niebezpieczne, bo w trudnych czasach wydarzenia lubią przyspieszać.

Druga strona tego obrazu, czyli konflikt na szczytach władzy w Moskwie, jest jeszcze bardziej interesujący. Z informacji, które przebiły się do rosyjskich mediów wynika, że elity władzy w centrum są podzielone co do następujących kwestii – a. jak długo potrwa epidemia i jak poważne środki aby z nią walczyć należy wdrożyć i b. co jest ważniejsze – walka z epidemią czy walka o utrzymanie się rosyjskiej gospodarki na powierzchni.

W największym skrócie rzecz ujmując ponoć mer Moskwy Sobianin jest zwolennikiem przedłużenia lock downu nawet do końca czerwca i uważa, że Covid-19 jest najpoważniejszym zagrożeniem, bo przebieg epidemii zbliżony do hiszpańskiego scenariusza w Rosji oznacza, że władza nie wytrzyma gniewu głubinnego narodu. Rząd Miszustina i administracja prezydencka raczej skłania się do podkreślania wagi „podejścia ekonomicznego”. Armia jest zdezorientowana i w gruncie rzeczy próbuje wybrać jakąś drogę pośrednią, Gwardia Narodowa Zołotowa ma ponoć popierać podejście Sobianina, z kolei policja jest temu przeciwna. Sobianin to nie tylko mer Moskwy, ale również były szef administracji prezydenckiej i jeden z liderów (chyba obok Czemiezowa) frakcji tzw. systemowych liberałów, którzy jak wiadomo z liberalizmem nie mają zbyt wiele wspólnego, zwłaszcza, że już gołym okiem widać, iż w Moskwie realizuje on de facto chiński scenariusz powszechnej elektronicznej inwigilacji ludzi. Opozycja mówi nawet o cyfrowym łagrze Sobianina. Ale to, że jego nastawienie chwilowo przeważyło, bo ponoć rząd chciał lock downu do połowy miesiąca, pokazuje, że musiał dysponować silnymi argumentami.

Jeśli idzie o nastawienie „grupy ekonomicznej” to chodzi tu nie tylko o to, że premier Miszustin i część administracji prezydenckiej jest zdania, że to zablokowanie gospodarki stanowi największe wyzwanie dla władzy i dlatego nie powinno się wprowadzać nadmiernych ograniczeń. Po pierwszym „tygodniu wolnego”, który Putin ogłosił w swoim orędziu do narodu z końca marca, rosyjscy ekonomiści obliczyli, że będzie to kosztowało gospodarkę około 0,8 % PKB. Jeśli to rachunki są prawdziwe, to łatwo obliczyć, że dodając do tego kolejne cztery tygodnie mamy o 4 % niższy wzrost, a to już oznacza recesję, bo najwięksi optymiści na początku roku sądzili, że rosyjskie PKB urośnie w tym roku o 1,8 – 2 %. A rachunek ten nie uwzględnia tego co się dzieje na międzynarodowym rynku ropy i gazu. Jeśli idzie o ropę, to ostatnie notowania kontraktów terminowych pokazują, że cena sprzedaży baryłki ropy Urals jest niższa niż koszty jej transportu za pośrednictwem systemu rurociągów oraz cła, które producent musi zapłacić. Oczywiście jeśli taka sytuacja potrwa dwa tygodnie to firmy są w stanie to wytrzymać, ale co będzie jeżeli okres spadku popytu na świecie będziemy liczyć liczbą mijających kwartałów a nie tygodni? Podobnie jest na rynku gazu, którego ceny w kontraktach na maj osiągnęły poziom 80 dolarów za 1000 m³. Już odnotowano zmniejszenie wydobycia w Rosji w marcu o 12,3 % a perspektywy są jeszcze gorsze. Kończy się okres grzewczy, więc popyt zawsze jest niższy. Dodatkowo zmniejszenie zapotrzebowania na energię elektryczną w Europie będzie spowalniało popyt na gaz używany w energetyce zawodowej, magazyny są w 55 % zapełnione, co jest historycznym rekordem a dodatkowo LPG wypiera Gazprom z europejskiego rynku, bo krótkoterminowe kontrakty na relatywnie niewielkie ilości, umożliwiają łatwiejsze dostosowanie się do zmiennej koniunktury w czasach kryzysu. Przyszłość też nie wygląda dobrze. Z tego przede wszystkim powodu, że jeśli na świecie zaczyna się mówić o skróceniu łańcuchów zaopatrzeniowych ze względu na kwestie bezpieczeństwa. Jeśli tak będzie ewoluowała polityka państw to Rosja jest pierwszym kandydatem do odegrania roli ogniwa którego trzeba się będzie z tych łańcuchów pozbyć. To co się dzieje już zaczyna generować konflikty polityczne. W minionym tygodniu mieliśmy do czynienie ze wspólnym oświadczeniem prezydenta Łukaszenki i premiera Armenii Paszyniana w którym stwierdzili oni, że rosyjski gaz nie jest oferowany ich krajom na warunkach rynkowych, bo jest po prostu zbyt drogi. A do tego doszedł jeszcze przegrany przez Gazprom arbitraż w Sztokholmie, który na końcu drogi (czyli za kilkanaście miesięcy) może kosztować rosyjski koncern 1,5 mld dolarów. Można też spodziewać się powtórki z roku 2016, kiedy to w obliczu spadku cen na rynkach europejskich Gazprom wypowiedział w swój szczególny sposób (wybuchł gazociąg) umowę na zakupy gazu z Turkmenistanem. Teraz może się to powtórzyć, bo znów gazu jest zbyt dużo, więc po co kupować w Azji Środkowej i jeszcze ponosić koszty transportu. Tylko, że pogrążona w kryzysie gospodarka tej środkowoazjatyckiej republiki może tego uderzenia nie wytrzymać. Zobaczymy. Na razie walka Aszchabadu z Covid-19 ogranicza się do zakazu używania tego słowa i aresztowania wszystkich, którzy odważą się je wypowiedzieć. Jeśli jesteśmy przy rynku węglowodorów, a jest on ważny bo niemal 50 % rosyjskiego budżetu to pieniądze z opodatkowania ich eksportu (głównie ropa) to trzeba zwrócić uwagę jeszcze na dwa fakty. Zdaniem branżowych analityków w obliczu spadku światowej konsumpcji ropy i znaczącej nadprodukcji już niedługo będzie jej tyle, że nie będzie jej gdzie gromadzić. Z tym problemem mierzyć się będzie musiała przede wszystkim Rosja, która ma relatywnie słabą bazę magazynową w porównaniu ze skalą wydobycia. Nie tylko dlatego, że czekano z inwestycjami, ale również z tego powodu, że jako podręczny magazyn traktowano rurociąg Przyjaźń, ale teraz jest on częściowo zablokowany przez zanieczyszczoną ropę (nadal nie rozwiązana historia jeszcze z zeszłego roku). To oznacza, że jeśli sytuacja szybko się nie poprawi to trzeba będzie wyłączać szyby z eksploatacji a to jest proces trudny i powodujący utratę części odwiertów. Inny trend zarysowany został w raporcie, który pojawił się na początku tygodnia, przygotowanym przez analityków jednego z największych amerykańskich banków inwestycyjnych (Goldman Sachs). Otóż ich zdaniem światowy spadek popytu na ropę oznacza rewolucję w sektorze wydobywczym. Na rynku będą mieli szansę utrzymać się ci producenci, których pola wydobywcze są zlokalizowane blisko szlaków morskich, z tego względu, że są oni strukturalnie tańsi, bo koszty transportu morskiego są niższe niźli za pośrednictwem rur, a przy okazji ta forma sprzedaży jest znacznie bardziej elastyczna. To oznacza, w ich opinii, że producenci z trzech krajów są szczególnie zagrożeni. Chodzi o Stany Zjednoczone, Kanadę i właśnie Rosję. Może dlatego, w Moskwie krążą informacje o tym, że Putin już kilkakrotnie rozmawiał w ubiegłym tygodniu z Trumpem proponując wspólne porozumienie w trójkącie wraz z Arabią Saudyjską. Oficjalnie rzecznik Kremla Pieskow temu zaprzeczał, ale niedawne oświadczenie Rosnieftu, że wycofuje się z Wenezueli i przejęcie aktywów koncernu w tym kraju przez państwo rosyjskie interpretuje się jako pierwszy krok do politycznego przetargu, który miałby polegać na opuszczeniu przez Moskwę reżimu Maduro. Koszt? 17 mld dolarów wpompowanych przez Rosję w ten kraj.

Wracając do kwestii reakcji władz rosyjskich na nadciągający kryzys, to rząd, a pośrednio Putin, są bardzo mocno krytykowani w kraju za zbyt płytkie programy pomocowe. Nawet szef tamtejszego odpowiednika NIK-u wicepremier Kudrin zwrócił uwagę, że wszystkie zapowiedziane środki, które mają przeciwdziałać kryzysowi liczone najbardziej optymistycznie warte są jakieś 2 % PKB, podczas gdy w czasie poprzedniego kryzysu lat 2008 – 2009 na walkę z nim rosyjskie władze wydały 10 % PKB. Jego zdaniem już powinno się wydać minimum 5 % PKB inaczej kryzys w Rosji przerodzi się w głęboką depresję. Spotyka się też znacznie bardziej radykalne wypowiedzi. Jeden z ekonomistów komentując obecną politykę rosyjskich władz powiedział, że „zachowują się one tak ja Stalin na początku lipca 1941, kiedy jeszcze nie dotarło do niego z jak poważnym wyzwaniem ma do czynienia”. Inni podkreślają, że 60 % Rosjan nie ma żadnych oszczędności i po to aby przeżyć w normalnych czasach potrzebują brać „chwilówki” i dorabiać doraźnie. Teraz takich możliwości będą pozbawieni, a na dodatek już zarysował się trend polegający na wzroście cen żywności, jak to zwykle na przednówku. Trend dodatkowo wzmocniony zwiększonymi zakupami.

W tym kontekście pojawia się pytanie o powody tak powściągliwej reakcji „bloku ekonomicznego” na rysujące się wyzwania. Chodzi też o umiarkowaną reakcję rosyjskiego Banku Centralnego, który w sposób bardzo powściągliwy reaguje na osłabianie się rubla i wygląda na to, zdaniem analityków, że teraz rosyjska waluta szturmować będzie kolejny „punkt oporu”, czyli kurs 90 rubli za dolara (na razie jest to 78 – 80). Ta powściągliwa reakcja władz na tym etapie epidemii Covid – 19 może być spowodowana, jak się uważa, trzema czynnikami. Po pierwsze nie doceniają one skali wyzwania, po drugie uważają, że czasy które nadchodzą będą jeszcze gorsze i w związku z tym zgormadzonymi rezerwami trzeba gospodarować bardzo ostrożnie i po trzecie wreszcie, dlatego, że te rezerwy, zwłaszcza ich płynna część, wcale nie są tak nieprzebrane jak głosiła to oficjalna narracja.

Miałem jeszcze pisać o reakcji rosyjskiej armii, ale tekst i tak się rozrósł ponad planowaną miarę, więc może pozostawię to na inna okazję. Trzeba jednak napisać, że wiosenny pobór nie został oficjalnie odwołany, ale zastosowano szereg kruczków prawnych i znacznie faktyczne wcielenie nowego rocznika przesunięto w czasie.

Teraz trzeba kilka słów napisać na temat sytuacji epidemiologicznej na rosyjskiej prowincji, bo ona decyduje jak wygląda realna sytuacja z Covid-19 w Rosji. Weźmy najpierw Perm, miasto w środkowej Rosji, w którym odnotowano 21 infekcji i 2 zgony. Jeszcze trzy dni temu nie podawano w komunikatach moskiewskich informacji nawet o jednej ofierze, ale lokalne portale internetowe pisały o pierwszym zmarłym (oficjalnie na zapalenie płuc) a w sieci można było przeczytać posty Anastasji Petrowej, dziennikarki miejscowej gazety, która 23 marca trafiła do szpitala. Dzielna kobieta przykuta do łóżka z podejrzeniem infekcji Covid-19 codziennie na Twitterze umieszczała posty w których opisywała swe samopoczucie i pracę lekarzy. Pisała o tym, że nie ma sprzętu, są braki lekarstw, a lekarze pracują w maskach do nurkowania, które za własne pieniądze kupili po to aby móc się czymkolwiek chronić. Sześć dni po tym jak trafiła ona do szpitala, kobieta zmarła. Ale w oficjalnych statystykach nie figuruje jako ofiara epidemii. Bardziej na północ od Permu, w republice Komi, jest dziś 56 zainfekowanych (2 osoby zmarły). Źródłem zarażenia okazał się miejscowy szpital, a pacjentem nr 1 lekarz. Ale nikt nie pokusił się o sprawdzenie ludzi spoza szpitala i poszukanie odpowiedzi jak to się stało, że ten, choć nigdzie nie wyjeżdżał, to okazał się osobą chorą. Nad Wołgą, w Ulianowsku w którym mieszka 600 tys. ludzi sytuacja jest jeszcze dziwniejsza. Otóż jest tam tylko jeden zarażony i wiadomo kto to jest. To syn lokalnego deputowanego, który przyjechał z Wielkiej Brytanii, gdzie pobierał nauki, źle się poczuł a zapobiegliwi rodzice, jako, że miał objawy infekcji Covid-19 objechali z nim kilka miejskich szpitali w poszukiwaniu testów. W końcu znaleźli i okazało się, że dają one pozytywny rezultat. Ale nikomu nie przyszło do głowy czy w trakcie tej wycieczki po szpitalach nieszczęsny młodzian kogoś nie zaraził i nadal w statystykach jest on jedynym zainfekowanym w miejscu narodzin Włodzimierza Ilicza. Jeden z lekarzy oceniając stan przygotowania miejscowej służby zdrowia do walki z epidemią mówi, że miasto może „stać się rosyjskim Bergamo”. I tak w całej Rosji. Wygląda na to, że lokalne władze zostały pozostawione same sobie, właściwie bez żadnych środków. I teraz mamy do czynienia z partyzancką strategia obliczoną na przetrwanie. W takich warunkach może okazać może przebiegać poród nowej rosyjskiej elity władzy.


Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (64)

Inne tematy w dziale Polityka