W ukazującym się w Chinach dzienniku Sohu znalazła się ciekawa informacja dotycząca Białorusi, tym bardziej interesująca jeśli zważy się siłę wzajemnych relacji między Mińskiem a Pekinem. Otóż podobno w drugiej połowie ubiegłego roku, w ramach i w trakcie rozmów o pogłębionej integracji Białorusi i Rosji, Moskwa zaproponowała Mińskowi dostarczenie systemów obrony przeciwrakietowej S-400. Miałby być to kolejny krok związany z budową wspólnego systemu obrony przeciw uderzeniu z powietrza państw tworzących powołaną przez Federację Rosyjską organizacje obronną ODKB. Najistotniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że rosyjskie systemy Białoruś otrzymać miała za darmo, w ramach wieloletnich umów. Łukaszenka, tak przynajmniej twierdzi chiński dziennikarz, odmówił, bo już prowadził rozmowy z Amerykanami na temat normalizacji relacji. Pierwsze sygnały o woli zakopania starych sporów miały ponoć nadejść do Waszyngtonu, to są z kolei informacje płynące z mediów amerykańskich, już w 2016 roku. Niedawne słowa Mike’a Pompeo, który przebywając w Mińsku powiedział o tym, że współpracuje z Łukaszenką od dawna wskazywałyby, że w te sygnały płynęły do CIA. Chińska gazeta twierdzi również, że Łukaszenka nie chciał rosyjskich systemów bo ich instalacja nie tylko ograniczałaby jego pole manewru, ale również, a może przede wszystkim wywołałaby stosowne kroki odwetowe NATO i w efekcie układ geopolityczny uległby zasklepieniu. Teraz tak nie jest o czym świadczyć mogą dość niespodziewanie ujawnione informacje o kolejnych opóźnieniach w Radzikowie, gdzie budowana jest amerykańska baza antybalistyczna.
O tym, że coś jest na rzeczy świadczyć może również i to, że pod koniec ubiegłego roku białoruski prezydent dość niespodziewanie zaczął się wypowiadać o jakości rodzimych wojsk rakietowych. W październiku ubiegłego roku Łukaszenka, po wysłuchaniu informacji na temat sytuacji polityczno – wojskowej w regionie, którą składało mu dowództwo białoruskiej armii powiedział, że jego kraj ma wystarczająco dużo systemów rakietowych, aby dać przeciwnikom, w razie potrzeby, adekwatną odpowiedź. Wojskowi, przy okazji mówili, że jeśli idzie o rakiety krótkiego zasięgu, to potencjał kraju plasuje go na 17 miejscu na świecie, nawet wyżej niźli w tym zakresie notowana jest Polska, nie mówiąc już o Litwie. Wówczas sądzono, że groźne wypowiedzi Łukaszenki związane są ze zbliżającymi się ćwiczeniami NATO Defender 2020. Teraz nie jest już to tak pewne, tym bardziej po spotkaniu wojskowych, jakie miało miejsce w ubiegłym miesiącu, w którym uczestniczyła reprezentacja NATO składająca się z przedstawicieli Polski, Niemiec i Stanów Zjednoczonych. Niewykluczone, że słowa Łukaszenki z jesieni ubiegłego roku skierowane były pod dwoma adresami, z których tylko jeden znajdował się w państwie należącym do NATO. Ostatniego dnia stycznia Roman Gołowczenko, stojący na czele białoruskiego Państwowego Komitetu Wojskowo – Przemysłowego powiedział tamtejszym mediom, że białoruskie firmy zmodernizowały rosyjskie systemy rakietowe Buk, które mają teraz symbol Buk-MBZK i które otrzymały nowe systemy radiolokacji, co pozwoliło zwiększyć zasięg do 130 km. Otrzymały też one nowe, wyprodukowane w Mińsku, platformy transportowe z nowym silnikiem, co znakomicie zwiększa możliwość przemieszczania się systemów, które mogą zmieniać lokalizację nawet w tempie 60 km na godzinę. Mniejsza o techniczne parametry białoruskich Buk-ów, lepiej niech na ten temat wypowiedzą się fachowcy, ale ujawnienie informacji tego rodzaju i to w trudnych czasach dla rosyjsko – białoruskich relacji brzmi ciekawie.
Z ciekawych, a przynajmniej dających do myślenia informacji, które pojawiły się w przestrzeni publicznej w ostatnich dniach warto zwrócić uwagę na post umieszczony na kanale Pul Pierwogo, na platformie Telegram. Na marginesie trzeba dodać, że kanał ten wiązany jest z rzeczniczką Łukaszenki i ukazują się w nim regularnie np. zdjęcia z wizyt oficjalnych białoruskiego prezydenta, również z prywatnych i zamkniętych ich części, jak choćby ostatnio z Egiptu. Otóż dziś rano (20 lutego) znalazła się tam informacja, że Łukaszenka podpisał „postanowienie o ochronie granicy” przez delegowane do tego służby. W całej sprawie nie ma niczego nadzwyczajnego, bo podobne decyzje podpisywane są zawsze na początku każdego roku, jednak teraz, w komentarzu Pul Pierwogo zwraca uwagę na „trzy niuanse” i to one są w tym wszystkim interesujące. Łukaszenka miał przy podpisywaniu dokumentu powiedzieć o „rosnącej aktywności wojskowej po drugiej stronie granicy”, „wzroście potoków emigrantów” oraz iż „wyzwań nie jest wcale mniej” niż rok wczesniej. I znów przyjdzie spekulować, którą granice białoruski prezydent miał na myśli mówiąc o wzroście aktywności wojskowej. Oczywiście zwolennicy tezy, że chodzi o ćwiczenia NATO mają mocne argumenty, ale czy rzeczywiście? Ochrona granicy może być też związana z rozpoczętą właśnie w rosyjskich mediach kampanią, wyglądającą na działanie skoordynowane, której główną treścią jest informacja, iż co trzecia paczka papierosów sprzedawanych w Rosji pochodzi z kontrabandy przez białoruską granicę. (Chyba trochę w odpowiedzi szef białoruskiego MSW Jurij Karajew powiedział, że narkotyki na Białoruś napływają właśnie z Rosji). I jeszcze jedna ciekawostka z kanału Pul Pierwogo. Otóż polemizuje on wprost z tezami, które znalazły się z kolei na też znajdującym się na Telegramie kanale Nezygar. Ten ostatni uchodzi za tubą propagandową Kremla. Jeszcze w listopadzie 2018 roku niezależni rosyjscy dziennikarze z przedsięwzięcia Projekt w specjalnym raporcie napisali, że kanał ten przejęty został (duże dotacje) przez Kreml, a precyzyjnie rzecz ujmując, przez Aleksieja Gromowa, zastępcę szefa prezydenckiej administracji, który nadzoruje też główne kanały rosyjskiej telewizji i uchodzi za propagandowego guru. Nieco później okazało się, że formalnym właścicielem Nezygara jest biznesman Wladislav Kliuszin, znany m.in. z tego, że sprzedał rosyjskim siłom zbrojnym i administracji system monitorowania mediów skrywający się pod dźwięczną nazwą, choć nam kojarząca się jednak z czym innym, Katiusza. I tenże kanał, opublikował właśnie, powołując się na swe źródła informacji, depeszę z której wynika, iż Kreml wydał polecenie, aby w najbliższych miesiącach rosyjski biznes do minimum ograniczył swe kontakty z Białorusią, aby rosyjscy gubernatorzy nie jeździli do Mińska i, że ten „zakaz” działa, bo nawet Ramzan Kadyrow przestał kontaktować się z Wiktorem Łukaszenko, starszym synem Aleksandra. Pul Pierwogo polemizując z kremlowskim kanałem Nezygar pisze, a pamiętajmy, że najprawdopodobniej autorami tekstu są służby prasowe Łukaszenki, że o żadnym bojkocie nie ma mowy, skoro do Mińska przyjechał Igor Sieczin, szef Rosnieftu, jest też gubernator Archangielska, a w przyszłym tygodniu przyjedzie kolejny z szefów rosyjskich regionów.
Ta polemika, wyraźnie pokazuje o co zabiega obecnie Łukaszenka. Trzeba też przypomnieć, że wielokrotnie w ostatnich tygodniach mówił on, że na pogorszenie relacji między Rosją a Białorusią zasadniczy wpływ mieli ludzie z rządu Miedwiediewa, i sam były już premier, którzy postanowili się kierować wyłącznie kryteriami ekonomicznymi i w rezultacie doprowadzili do obecnego kryzysu w relacjach. Putin, niezależnie od tego jak należy oceniać jego zachowanie w trakcie ostatnich rosyjsko – białoruskich negocjacji w Soczi, przynajmniej w retoryce Łukasznki nie jest kreowany na autora niewygodnej dla Mińska polityki. Raczej „wrogami” jest Miedwiediew, minister finansów Siulianow, wiceminister i były ambasador Babicz i być może, choć tu obraz jest nieco bardziej złożony, były wicepremier a obecnie zastępca szefa administracji Putina, Dmitrij Kozak. W związku z tym przyjazd Sieczina do Mińska jest kluczowy dla toczącej się rozgrywki przynajmniej z kilku powodów. Po pierwsze, jak powiedział w Echu Moskwy, redaktor tej stacji Aleksiej Wieniediktow, Sieczin przed przyjazdem, zresztą niespodziewanym, do Mińska spotkał się z Putinem i przywiózł list od niego do Łukaszenki (co zresztą pokazała białoruska telewizja). Zdaniem rosyjskiego dziennikarza najprawdopodobniej znajdują się w nim propozycje rozwiązania sporu, choć nie wiadomo jakie. „Po reakcji poznamy z czym mieliśmy do czynienia” powiedział Wieniediktow. Sieczin jest bardzo dobrym „posłańcem” przynajmniej z kilku powodów. Po pierwsze uchodzi za człowieka raczej identyfikowanego z blokiem siłowym na Kremlu, związanym z Nikołajem Patruszewem, z pewnością nie należącym do grupy „liberałów”, którzy zaostrzyli relacje Rosji z Białorusią. Już w przeszłości, a precyzyjnie rzecz ujmując w 2013 roku, po tym jak Łukasznka kazał aresztować Władysława Baumgartnera, dyrektora firmy córki rosyjskiego koncernu nawozowego Uralkali (obecnie kontrolowanego przez państwo, na czele rady dyrektorów stoi Sergiej Czemiezow, kolejny sztandarowy rosyjski „liberał”) ówczesny premier Miedwiediew próbował wprowadzić w rewanżu coś na kształt ekonomicznej blokady Białorusi. Nie udało się to wówczas bo właśnie Sieczin i jego Rosnieft nie przyłączył się do tej polityki. A zatem, rozumując w kategoriach analogii i tym razem może być podobnie. Tym bardziej, że Rosnieft jest głównym dostawcą ropy dla białoruskich rafinerii. W ubiegłym roku dostarczył jej 50 %, i gdyby teraz Łukaszence udało się osiągnąć porozumienie z Sieczinem, to faktyczna blokada dostaw, a białoruska gospodarka już zaczęła odczuwać negatywne jej skutki, mogłaby zniknąć, bo mniejsze firmy poszłyby w ślady giganta. Chodzi oczywiście o to, co wicepremier Krutyj powiedział po powrocie z Soczi. Białoruś uważa, że ceny rynkowe, na które gotowa jest się zgodzić to ceny takie jakie otrzymują rosyjskie koncerny eksportujące surową ropę. Muszą one nadal płacić cła, bo tzw. manewr podatkowy przewiduje, że dopiero w 2024 spadną one do zera. Dziś tj. w 2020 roku będą one kształtowały się na poziomie ok. 15 % ad valorem, co przy obecnych cenach stanowi różnicę między ceną światową a rosyjską ok. 7,5 dolara na baryłce, nie licząc kosztów transportu. (z punktu widzenia tego co dostanie firma eksportująca ropę) I o to dziś toczą się negocjacje, bo Rosjanie do tej pory rozumieli termin „ceny światowe” dosłownie a Białorusini inaczej. Wydaje się, że jakaś formuła kompromisu zostanie wypracowana, tym bardziej, że w związku z sytuacją na światowym rynku dla Rosnieftu ewentualna utrata rynku białoruskiego jest dość znacznym ryzykiem, tym bardziej, że kontroluje wespół z Gazprom – Nieft znaczny pakiet akcji białoruskiej rafinerii w Mozyrzu. Białorusini w sposób dość otwarty eskalują presję. W tym samym czasie kiedy z Sieczinem spotkał się Łukaszenko rzecznik prasowy koncernu Biełneftechim Aleksandr Tiszczenko powiedział agencji Interfax-Zapad, że trwają rozmowy z Polską na temat dostaw ropy naftowej i „mają one charakter systemowy”. Co to oznacza? Jak zauważył chodzi o zakup ok. 40 % zapotrzebowania białoruskiego (gdyby liczyć to wg. możliwości przerobowych białoruskich rafinerii to mowa jest o ok. 6 mln ton) w Arabii Saudyjskiej lub Stanach Zjednoczonych, dostawy do Gdańska i transport na Białoruś rewersem przy użyciu jednej nitki ropociągu Przyjaźń. Oczywiście niezbędne są inwestycje, ale w tym kontekście trzeba przypomnieć wypowiedź Mike’a Pompeo, który w trakcie zakończonej w miniony weekend Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa zapowiedział amerykańskie rządowe inwestycje (najprawdopodobniej miał na myśli Exim Bank, który jest instytucją federalną) o wartości do 1 mld dolarów w zagwarantowanie państwom Europy Środkowej bezpieczeństwa energetycznego i niezależności od dostaw z Rosji. Co lepiej pasuje do tego schematu niźli uniezależnienie się Mińska?
Zasadniczym pytaniem jest to czego chce ekipa Łukaszenki. Z punktu widzenia sytuacji gospodarczej nie ma zbyt wiele czasu. W kończącym się tygodniu białoruski odpowiednik naszego GUS opublikował wstępne dane na temat stycznia. I delikatnie nazywając sprawę, nie wyglądają one dobrze. Białoruski PKB, w związku ze znacznym zmniejszeniem dostaw rosyjskiej ropy naftowej zmniejszył się w styczniu według oficjalnych danych o 1,9 %. Pesymiści, tacy jak niezależny ekonomista Jarosław Romańczuk są zdania, że w tym roku recesja będzie kosztowała Białoruś nawet 13 mld dolarów, bo o tyle może zmniejszyć się PKB kraju. W efekcie, kurs rubla może się załamać, co wzmocni presję na emigrację. A już ujawnione wstępne wyniki zeszłorocznego spisu powszechnego pokazują, że za rządów Łukaszenki liczba ludności zmniejszyła się o 700 tys. Zdaniem Romańczuka, ekipa rządząca Białorusią ma przed sobą dwie drogi, oczywiście jeśli nie dogada się z Rosją, nawet na mniej korzystnych dla niej warunkach, bo przede wszystkim chodzi o to aby zyskać czas. Kluczowe są tu najbliższe miesiące, przed wyborami prezydenckimi. Pierwszy, najbardziej prawdopodobny wariant, za którym opowiadają się zdaniem Romańczuka tacy wpływowi ludzie w białoruskim rządzie jak premier Sergiej Rumas, wicepremier Dmitrij Krutyj, ale co ważniejsze reprezentanci bloków siłowych w białoruskiej władzy namawiać mają Łukaszenke na wprowadzeniu czegoś na kształt „ekonomicznego stanu nadzwyczajnego” na najbliższe 6 miesięcy. Miałby on polegać na objęciu do 150 najważniejszych przedsiębiorstw państwowych specjalnym reżimem, który sprowadzałby się do stworzenia, na ich potrzeby „szczególnego systemu finansowego”. Oznacza to nic innego jak łatwe kredyty, po to aby mogły one pracować. Może to kosztować do 3 mld dolarów i rozpędzić inflację do dwucyfrowego wskaźnika, ale w obliczu nieprzygotowania władzy do jakichkolwiek poważnych reform, ta opcja wydaje się znacznie bardziej racjonalna niźli skok do basenu nie sprawdzając czy jest w nim woda, a tak mogłyby wyglądać ekonomiczne reformy czy otwarcie rynku. Ryzykiem jest wariant wenezuelski, pogrążenie się kraju w hiperinflacji. Wariant alternatywny, to dokręcenie śruby podatkowej co może iść w parze z blokadą rachunków walutowych ludności. Dziś właśnie białoruskie media poinformowały, że ludzie zaczynają wycofywać wkłady walutowe, co może oznaczać, że i oni boją się takiej polityki władz.
Jaki zatem scenariusz, na najbliższe tygodnie ma ekipa Łukaszenki? Wydaje się, że stawia na opcję „umiarkowanego zamordyzmu”, rozkręcenia inflacji, czyli ryzykowania makroekonomiczną stabilnością kraju oraz porozumienia się z Rosją, na gorszych niźli do tej pory warunkach, stąd potrzeba dwóch pierwszych działań.
Czy ta polityka okaże się z punktu widzenia rządzących w Mińsku skuteczna? Niedługo się przekonamy. Opozycja, która właśnie przystąpiła do prawyborów mających wyłonić jednego kandydata jest zdania, że Łukaszenka i jego ekipa tym razem nie zatrzymają przemian i nawet przed wyborami nastąpią zmiany. Mówi o tym w wywiadzie dla Białoruskiego Partizana lider chadecji Paweł Seweryniec, polityk uchodzący za jednego z faworytów tego wyścigu. Nie podzielam jego optymizmu. Dla naszych uszu zapewne przyjemnie brzmią inne słowa Seweryńca wypowiedziane przezeń w wywiadzie. Otóż pytany przez dziennikarza jak wyobraża sobie geopolityczna orientację kraju po dojściu opozycji do władzy odpowiada: „potrzebujemy gospodarczego porozumienia z Unią Europejską, normalnego traktatu o przyjaźni i współpracy z Rosją, partnerstwa ze Stanami Zjednoczonymi i Bałtycko – Czarnomorskiego sojuszu z Polską, Litwą, Łotwą i Ukrainą.”
Uchodzący zaś za najbardziej prozachodniego polityka białoruskiej ekipy, minister spraw zagranicznych Uładzimir Makiej mówi w krótkim wywiadzie dla Izwiestii, którego udzielił dziennikarzowi w Monachium w kuluarach konferencji, „podkreślę, że gotowi jesteśmy przyjaźnić się ze wszystkimi, umacniać i rozwijać nasze tradycyjnie przyjazne związki z Rosją i równolegle z innymi ważnymi dla nas partnerami handlowymi i gospodarczymi, mam na myśli zarówno Unię Europejską jak i USA”.
Między tym co mówi Seweryniec i Makiej jest różnica polegająca w skrócie rzecz ujmując na tym, że pierwszy nie ponosi odpowiedzialności za kraj i najwyraźniej nie jest świadom ryzyka. Z punktu widzenia interesów polskich stawianie na białoruską opozycję, czego nie należy odczytywać w żadnym razie jako wezwanie aby jej nie popierać w każdy możliwy sposób, byłoby jednak świadectwem oderwania od rzeczywistości, próbą gry w ruletkę, niestety rosyjską.
Ps. Staram się unikać w tym co piszę wycieczek krajowych, ale tekst ten dedykuję redaktorowi naczelnemu dużego polskiego dziennika, który wezwał Aleksandra Łukaszenkę do rozpoczęcia reform rynkowych i otwarcia gospodarki kraju „na Zachód”. Piękny ten apel skłania mnie wszakże do gorzkiej refleksji, iż niegdyś w prasie rozpowszechniony był zwyczaj nakazujący choćby pobieżną orientację w tematyce zanim przystąpi się do formułowania diagnoz, a tym bardziej apeli. Szkoda, że te czasy zdaje się już przeminęły.
Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka