Tym, że podczas wyborów ludzie sobie naklejali na zderzaki samochodów nalepki z nazwiskami swoich kandydatów. I po drogach jeździły auta z nalepionymi nazwiskami Bush lub Gore. Obama lub McCain.
A teraz tego nie ma. Kompletnie nie ma samochodów z nalepkami Trup lub Harris.
Dlaczego? Pewnie ludzie zaczęli się bać. Za wyrażenie sympatii dla Trumpa w środowisku akademickim, sektorze publicznym lub w wielkich korporacjach wylatuje się z pracy. Albo, jeżeli się o pracę staracie, pracy nie dostaje.
Do tego dochodzi groźba fizycznej przemocy. Podczas rozruchów w czasach COVIDA bandyci z BLM czy Antify byli wręcz zachęcani do przemocy i chronieni przez establiszmęt — z Panią Materac włącznie, która prowadziła specjalny fundusz, z którego płaciła kaucje aresztowanym bandytom, aby ich wyciągać na wolność — aby mogli kontynuować rozboje.
Mamy wrażenie, że Amerykanie się boją i przestali ujawniać swoje preferencje polityczne. Jaki to ma wpływ na wartość badań opinii publicznej — ile są warte sondaże w sytuacji gdy ludzie po prostu odmawiają udzielania informacji — pozostaje zagadką.
Inne tematy w dziale Polityka