WIADOMOŚCI BIEŻĄCE WIADOMOŚCI BIEŻĄCE
60
BLOG

Cud Sługi Bożego o. Józefa Melchiora Fordona proboszcza z Dąbrowy Białostockiej

WIADOMOŚCI BIEŻĄCE WIADOMOŚCI BIEŻĄCE Społeczeństwo Obserwuj notkę 0
Od ks. Horaczego, dziekana z Dąbrowy Białostockiej dowiedziałem się że w roku 2027-m świętować będziemy stulecie śmierci jego poprzednika i budowniczego potężnej świątyni dąbrowskiej. Ktoś kto szuka cudu do beatyfikacji tego Sługi Bożego przy dobrej woli i znajomości historii powinien już tę świątynię i historię jej powstania uznać za "cud Boży".

Ze słów jednego z rekolekcjonistów, który odwiedzał nasze białostockie seminarium zapamiętałem, że budowie tego kościoła mocno sprzeciwiał się Prawosławny Dziekan czyli tzw. "Błagoczynny" z Sokółki.

Ks. Fordon nie zrażał się i użył niesłychanych środków dyplomacji i pokory by udobruchać Wysokiego Urzędnika "Cerkwi Siostry".
Wiemy z historii że nasze relacje w przeszłości wcale siostrzane nie były a raczej "macosze", bo ze względu na hegemonię caratu status Prawosławia w czasie zaborów na terenie "ziem polskich" był przesadnie wysoki. Wyrażało się to między innymi w takich oto instrukcjach że "wieża kościoła na terenie Rosyjskiego Imperium nie mogła być wyższa niż wieża miejscowej Cerkwi".

Jasne więc czemu w tych czasach katolickie kościoły budowano raczej w dolinie niż na wzgórzu.

Tak było właśnie w Dąbrowie na ten przykład.

Inna zasada z tych czasów to właśnie wymagana zgoda miejscowego kleru prawosławnego a nawet samego cara na wzniesienie konkretnego kościoła w danej miejscowości.

Kolejnym utrudnieniem był sam tytuł kościoła.

Dla uzyskania zgody na budowę trzeba to było chytrze umotywować i nierzadko odnoszono się do faktów historycznych. Budowano na przykład kościół św. Alejsandra w Kijowie(obecna katedra) "na cześć tryumfu wojsk rosyjskich w 1812 roku nad Francuzami".
Zgodę wydano pod warunkiem że patronem kościoła a obecnie katedry kijowskiej będzie św. Aleksander czyli patron aktualnie panującego cara. Z podobnych przyczyn śliczny kościół na Newskim prospekcie w Petersburgu ma wezwanie św. Katarzyny. Zbudowano go: " by uczcić zwycięskie podboje" niezbyt pobożnej carycy Katarzyny.

Niemało potem było kościołów pod wezwaniem  św. Piotra i Pawła czy św. Mikołaja bo takie imiona nosili sławni carowie rosyjscy w XVIII i XIX-m wieku.

Tak więc wedle udokumentowanej legendy aby doszło do powstania pięknej dąbrowskiej świątyni potrzebna była zgoda prawosławnego dziekana z Sokółki.

Nie był on sprawie przychylny ale upór i pokora Sługi Bożego były większe niż upór "baciuszki". Jako ostateczny argument w serii spotkań z prawosławnym kapłanem o. Fordon użył niesłychanego nigdy dotąd gestu pokory.
Ugiął się mianowicie na kolana i pocałował stopy swego "brata w kapłaństwie". Gdy dotarło to do mych uszu naprawdę byłem wzruszony. Utrwaliło się to w mojej pamięci na tyle, że gdy byłem już w Rosji i spotkała mnie podobna trudność mialem już gotowy scenariusz jak sie zachować.

Miałem to w głowie "przetrenowane".

Po prostu wiele O tym myślałem a nawet to przemodliłem.

Czułem ze ja ten gest skądś już znam. Nie byłem pewien skąd.

Było to mniej więcej tak.

W latach 1993 - 1995, a więc ponad 30 lat temu odwiedzałem systematycznie Republikę Kałmucja nad Morzem Kaspijskim.
Moja baza znajdowała się bliżej Morza Azowskiego w mieście Batajsk nad Donem nieopodal Rostowa.

W połowie drogi z Rostowa do Wolgogradu i Elisty czyli stolicy Kałmucji leży piękne, nowoczesne, malowniczo położone miasto nad sztucznym jeziorem łączącym rzeki Wołgę i Don.

Nie miałem jeszcze wtedy samochodu ale miałem informacje że jest to miasto w którym istnieje niemiecka diaspora i prężne towarzystwo o nazwie "Wiedergeburt" czyli "Odrodzenie" z Panem  o nazwisku Peters na czele.

Zapoznałem się z tymi ludźmi i w roku 1996-m gdy trzy parafie w Kalmucji przejęli do obsługi ojcowie Franciszkanie Konwentualni z Krakowskiej Prowincji, mogłem się zająć wspólnotą "Wiedergeburt" i odwiedzałem ja regularnie. Był w tej parafii latem 1996 z wizytą wikariusz Generalny o. Antoni Hej w zastępstwie chorego arcybiskupa Tadeusza Kondrysuewicza.

Odwiedziła ją w grudniu 1996 cudowna figura M.B. Fatimskiej a rok później relikwie św. Antoniego razem z o. Darkiem Harasimowiczem OFMConv.

Ludzie coraz liczniej zbierali się na poddaszu jednego z wieżowców.
Parafia szybko rosła.

Rejestrację parafii uzyskaliśmy w styczniu 2017 a plac pod budowę i "składaną kaplicę" z gotowych elementów z Bawarii latem w 1998.

Wszystko odbywało się w przyspieszonym tempie i nie bez trudności

Najpierw uzyskaliśmy zgodę na budowę na tym samym placu gdzie siedziba Wiedergeburt.

Plac ten nazywano prześmiewczo: "Pole Durakow" czyli "Plac Idiotów".

Ponieważ miejscowe kozactwo adresowało pogróżki pod adresem burmistrza z tego powodu, ten uniósł się honorem. Nie z sympatii do kościoła ale raczej z przekory dał nam inny Plac. Była to najlepsza lokalizacja z możliwych czyli pusty plac na ul. Czernikowa. Znajdował się on pośród jedenastopiętowych wieżowców na tzw. "Nowym Mieście". Miał tam powstać basen. Z powodu "perestrojki" i braku środków nic nie zbudowano i piękny plac "czekał na nas".

Kozacy nie dali za wygraną i zaangażowali w swój plan "ciężką artylerię". Do bojkotu inicjatywy nawoływał w prasie o. Walery, kapelan kozaków i Prawosławny Dziekan. Nie przebierał on w słowach i burmistrz po raz kolejny poczuł się urażony. Poprosił o mediacje u władz wojewódzkich. Zorganizowano konfrontację w Urzędzie Miejskim. Przyjechał z Rostowa cyniczny nieco ale dość sympatyczny "wyznaniowiec" o nazwisku Breżniew by wysłuchać pretensji dziekana, wyjaśnień moich i burmistrza.
Nigdy przedtem żaden z nas nie spotykał się osobiście. Owszem. Breżniew był mi już znany bo był na mojej prelekcji dla studentów filozofii w 1992-m roku. Zadawał dużo pytań i nawet się wtedy nie przedstawil kim jest. To dawne spotkanie okazało się dla mnie opatrznościowe.

Urzędnik mi zawsze sympatyzował.

Jego rubaszny i cyniczny sposób bycia był mi znany. Nie wiedziałem jak się zachowa burmistrz i jego sekretarka i co powie "Błagoczynny".

Wyznaniowiec poinformował nas że przeprowadził przed spotkaniem anonimowe badanie mieszkańców miasta i że ku jego zdumieniu 60 procent mieszkańców jest za a 40 procent przeciwko budowie kościoła w centrum miasta.
Baciuszka nie dawał za wygraną i opowiadał różne rzeczy jakich wolę nie powtarzać, na co Breżniew ku zdumieniu nas wszystkich wypowiedział "skrzydlatą frazę": "ojcze Walery, trzeba pracować a nie gadać co na język wpadnie".
Widać było że urzędnik też się uniósł honorem z powodu nieprzyjaznych słów kapłana.

Teoretycznie miałem spór rozstrzygnięty na swoja korzyść.

Żal mi jednak było że dziekan pozostał niepocieszony i że jego nadzieje zostały zrujnowane.
Wiedziałem też że jeśli nie udobrucham prawosławnego kolegi to następnym razem mogą mnie spotkać kolejne przykrości. Urzędnicy się przecież zmieniają i nawet burmistrz nie jest wieczny. Dziekan obiecywał że będą pikiety i protesty przed kościołem a raczej na jego placu.

Przypomniałem więc sobie w najbardziej kryzysowym momencie "gest Fordona". Zbliżyłem się do dziekana. Uklęknąłem przed nim jak przed biskupem podczas homagium. Zanim ten zdążył zareagować już moja głowa była na poziomie jego stóp.
Mój pocałunek był tak szczery i tak głośny że obecni na spotkaniu oniemieli z zaskoczenia.
Zmęczony rozmową wstałem z klęczek, nie miałem nic więcej do powiedzenia.
Dotknąłem dłonią klamki i opuściłem pomieszczenie.

Na korytarzu dopadła mnie sekretarka burmistrza i dziennikarka w jednej osobie.
Była obecna na spotkaniu i miała łzy w oczach. Powiedziała mi na odchodne że zrobi wszystko co w jej mocy żeby do pikiet i protestów nie doszło.Owszem od tej pory systematycznie w miejscowej prasie zaczęły się pojawiać artykuły w których "anonimowy  autor" opisał historie "Niemców Nadwołżanskich" i rosyjskich katolików. Dziennikarka o wybitnie tatarskim nazwisku "Szamilowa" (zapewne po mężu) przyznała się że ma polskich przodków i że chce pomoc tej "niemieckiej wspólnocie". Najpierw zainteresowała zdarzeniem swego jedynego syna studenta.

Ten zaprzyjaźnił się z klerykiem z Astrachania,  którego posłałem do Wołgodońska na miesięczną praktyke w wakacje.
Było to w roku 1998-m. Właśnie trwała budowa kaplicy. Chłopiec podjął  naukę katechizmu.
W 1999-m poszedł on na pielgrzymkę do Santiago de Compostella i tam przyjął katolicki chrzest z rąk kardynała Varela.
Matka się tym bardzo wzruszyła i poszła w ślady syna w roku jubileuszowym 2000. Przejęła też z czasem  opiekę nad parafią jako starościna. Jej nawrócenie bez dwu zdań dokonało się na skutek tego kim był i co zrobił dla kościoła na Podlasiu Sługa Boży o. Fordon.  Ja tylko skopiowałem w sposób dosłowny i spontaniczny "jego patent".

Ten gest skopiowałem jeszcze raz w 2001 wobec prawosławnego biskupa Ignacego na Kamczatce. Tam też był narastający konflikt pomiędzy nami katolikami i miejscowym biskupem. Miał on do mnie żal że na antenie miejscowej telewizji podczas wywiadu wspomniałem że chrzest księcia Włodzimierza i św. Olgi na Rusi Kijowskiej nie był chrztem prawosławnym tylko katolickim, bo Prawosławie powstało w 1054 czyli już 68 lat po Chrzcie Rusi.

Prawosławni mieli mi za złe takie opowieści.

Znowu do akcji wkroczyli kozacy. Były listy z pogróżkami.

Doszło do konfrontacji naszych biskupów.

Przyjechał na Kamcztkę z Irkucka obecny biskup ełcki Jerzy Mazur SVD.
Musiałem się z tego tłumaczyć w obecności naszego biskupa. Dostrzegłem że moje słowa i argumenty nie trafiają do uszu władyki Ignacego. Byłem bliski rozpaczy.

Znowu więc jak 4 lata wcześniej padłem mu do stóp i ponownie zapadła wymowna cisza.
Biskup Ignacy wyraźnie zmienił się na twarzy. Oboje biskupi zmienili nagle temat rozmowy i dalsza część spotkania  przebiegała w zupełnie innej o niebo lepszej  atmosferze.

"Gest Fordona" nie jest czymś nowym.

To wynalazek biblijny.

Znają go nawet muzułmanie, buddyści i poganie.
Sposób jednak w jaki ks. Fordon go zastosował jest absolutnym "know how".
Polecam go wszystkim osobom zwaśnionym.
Polecam go w sferze ekumeniczne i w zwaśnionej rodzinie. Poddaję również pod rozwagę tych osób które zajmują się poszukiwaniem potrzebnego cudu do beatyfikacji Sługi Bożego.

Uzdrowienie zwaśnionych stron, zwłaszcza kapłanów bratnich denominacji uważam za cud większy od uzdrowienia gluchoty, ślepoty czy raka.

Fizyczne choroby prowadzą do śmierci ciała.
Duchowe choroby wyniszczają duszę i ta obolała dusza powoduje że i ciało obumiera.
Leczenie duszy jest więc profilaktyką jaka chroni od raka i wielu innych trudnych a czasem niespodzianych lub  niewyjaśnionych schorzeń. Proszę mieć to na uwadze.

Nie ma nic złego w tym gdy ktoś naśladuje to co uczynił Jezus myjąc nogi APOSTOŁÓW.
To wtedy powiedział "bądźcie sługami".

O. Fordon taki był. Jego permanentny "cud pokory" trwa. Jestem tego świadkiem I beneficjentem.


Ks. Jarosław Wiśniewski


Post Scriptum
Errata
Przepraszam najmocniej za potknięcia ortograficzne i inne.
Tekst o wychowawcy i proboszczu SW. Maksymiliana jest niedoskonały.
Nie było w nim wzmianki o pięknej postawie młodego wikariusza w białoruskich Plebanowcach.
Byłem tam na oazie w 1991m roku w sierpniu, a nawet odprawiłem na odpust SW. Antoniego 13 czerwca.
Dziś zmieniono nazwę wioski na Strubnica ale mimo to ludzie go zapamiętali bo każdą wolną chwilę spędzał z miotła lub że szmata w dłoni. Sprzątał kościół osobiście na zewnątrz i w środku.
To był tylko brudnopis.
Trzeba zmienić nazwisko dziekana na Horaczy a dalej w drugiej połowie tekstu zrobić kilka poprawek. Pisałem nad ranem i z niewyspania nie wychwycilem pomyłek i przekrecen jakich dokonał telefon.
Wracając do Maksymiliana to trzeba podkreślić że w tym momencie Fordon, wileński ksiądz diecezjalny był już zakonnikiem i przeorem w Grodnie za Niemnem. Jemu zawdzięczamy pierwsze numery Rycerza Niepokalanej.
Te fakty są znane ale przypominam dla osób które się wcześniej nie interesowały tą postaci

niezależny portal prasowy

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo