Na początek będzie kilka informacji – to dla tych, którzy nie lubią zbyt dużo czytać, a potem nastąpi drobne rozważanie przeznaczone już tylko dla osób nawykłych do rozumowania. Na początek więc dwie pigułki dla przemądrzaluchów, udających, że wszystko wiedzą na temat obecnych, byłych i przyszłych afer podsłuchowych.
Nie słuchajcie generała Dukaczewskiego, który fanzoli wam o podsłuchach w solniczkach. Widać, że pan generał nie bardzo już ogarnia, ale ze stachanowskim zapałem, jak onegdaj Czempiński czy Dziewulski, lata do mediów i opowiada wszystko, co może jeszcze się sprzedać i zaleczyć jego kompleks PiS – u.
Profesjonalistom media nie służą do lansowania się, a jedynie do rozwijania operacji. Im światło telewizyjne nie służy, podobnie zresztą jak księżom, z tą tylko różnicą, że księża -służbowo niejako – idą w stronę Światłości, a na tajniaków światło dzienne działa jak na wampiry.
Do rzeczy jednak: odpowiedź na pytanie dlaczego właśnie w restauracji u pana Sowy przeprowadzano sesje nagraniowe? Naturalnie to tylko domysły, bo skąd niby mam na pewno wiedzieć. To jednak prognoza pogody oparta na długim obserwowaniu zjawisk.
Otóż doświadczeni śledczy znają pojęcie tzw „punktów przechwytywania”. Działają one niezmiennie od czasów słynnego francuskiego galernika – policjanta monsieur Eugene Francois Vidocq.
Po co męczyć się i latać za przestępcami po całym mieście, skoro można im pozakładać meliny, burdele, skrytki i lokale kontaktowe, z których możemy czerpać wiedzę o ich działaniach? Sztuka polega jedynie na takim zakonspirowaniu działań, aby nasi agenci – naganiacze mogli swobodnie oferować takie miejsca przestępcom i konspiratorom.
Nie inaczej jest w praktyce służb specjalnych. Po co uganiać się za rządową czeredą po setkach restauracji i miejsc kontaktu „na mieście”, skoro można ich, jak owieczki, sprowadzać w „nasze” miejsca. Nasi „naganiacze” niezawodnie przyprowadzą ich do lokali, które zostaną im przedstawione jako „bezpieczne”, gdzie można „swobodnie pogadać”.
Kiedyś, wraz z Przemkiem Wojciechowskim, sami zostaliśmy, przez niejakiego Jana Załuskę, zaproszeni do „restauracji” w której na bank, nikt nie może nas podsłuchać”. Jak potem sprawdziliśmy, szefem, tamtej knajpki był...Bułgar, „były” pracownik bułgarskiego SD.
Tak więc, jak chcecie sobie, panowie politycy, spokojnie porozmawiać, to ktoś miły poprowadzi was do lokalu, gdzie jest „bezpiecznie”. No gotuje tam przecież ten słynny...no ten z TVN, ten który gotował z Kuroniem, wiecie...
- No jak tak, to tak – odpowiadali inteligentni politycy.
Poszedł tam nawet ten, który uważa się za znawcę służb, a nikt nie pamięta, że w prowokacji przeciwko Stanowi Tymińskiemu pomylił mu się Trypolis z Toronto.
Tymczasem nasz kuchenny celebryta jest takim samym „produktem” jak większość celebrysiów III RP.
Nadchodzi epoka, gdy do garów rwie się każdy, kto posiada język, więc należy i tu trzymać rękę na pulsie. Swoja drogą jak ktoś już nic nie potrafi, to najłatwiej zagonić go do garów. Piszę to samemu będąc kucharzem amatorem i oddając nabożny szacunek prawdziwym mistrzom tego fachu, takim jak Anthony Bourdain.
Kim jest Robert Sowa – ano prostym chłopkiem z krakowskiej Nowej Huty (podobnie jak słynny generał z BOR Janicki), który – jak twierdzi wiarygodny informator – poślubił córkę pułkownika LWP Rolewskiego (ma z nią dorastającą córkę) i wsiadł do windy, która zawiozła go na salony „niezależnej” od Rosji i wszelkich innych nieładnych sił, telewizji TVN.
Fakt, że zarejestrował firmę w budynku nazywanym rosyjskim „szpiegowem” zupełnie już nie dziwi. Oczywiście pan Sowa jest wielkim, niezależnym autorytetem, felietonistą i mistrzem patelni. Nie wątpię.
Czy w tym świetle można już spokojniej spojrzeć na „aferę podsłuchową”? Teraz będzie już tylko kilka zdań publicystyki, więc zwolennicy newsów mogą sobie odpuścić. Kto sprokurował aferę i dlaczego akurat teraz?
Sądzę, że ten sprawił, kto ma z tego korzyść.
Toczy się walka o polską chemię. Nie udało się z grupą PCC, związaną z Waldemarem P, no to do dzieła zabrali się panowie Kantor i Rybowlew (jeden niemal oficjalnie, drugi po cichu) – rosyjscy potentaci w dziedzinie chemii i nawozów sztucznych.
Polskie zakłady były dotąd traktowane jako wewnętrzna nieomal sprawa Niemiec, a tu masz, taka niespodzianka.
Rosjanie chcą to przejąć. Dopóki Donald Tusk sprawował rządy w Warszawie Niemcy mogli być pewni swej przewagi, ale Tusk, jak to Tusk, chwiejny jest i do władzy (nominalnej) mocno przywiązany.
Walniemy go więc aferką, tuż przed wakacjami, aby był jeszcze czas na podanie politycznego „serum”, gdy zmądrzeje.
Tusk myśli, kombinuje, opiera swoje strategie na Bartłomieju Sienkiewiczu i jego obietnicach podporządkowania służb specjalnych, co jak wiadomo, w polskich wyborach ma nieomal decydujące znaczenie. No to my pokażemy mu, że jego „as kier” zostanie artystycznie strzelony w pysk na początku.
Kim jesteśmy „My”, ci którzy prowadzą grę? No, chyba nie myślicie, że polskimi Bondami – kuternogami?
Ameryka jest siedem tysięcy kilometrów stąd , Niemcy bronią swego, Izraelici mają – wspólne z Amerykanami – problemy z Syrią i „Islamską Armia Iraku i Lewantu”...więc?
„My” zagramy sobie lokalna partyjkę w warcaby. Ten zbije tego, a ten tamtego. Jak przeczyścimy planszę, to wtedy to, co pozostanie będzie już łasiło się i prosiło o tlen.
***
Złośliwie, jak to Gadowski, zauważam, że w restauracji „Sowa i przyjaciele” najpierw spotykali się notable, potem zjawiła się tam autorka „kublicznych” tekstów o Smoleńsku - Agnieszka Kublik i porozmawiała sobie, o nagraniach i podsłuchach, z liderem stowarzyszenia S.O.W.A, byłym szefem WSI generałem Markiem Dukaczewskim, a teraz im wszystkim pozostaje nadzieja na skuteczność modlitw księdza Kazimierza Sowy.
Sęk w tym, że krążą złośliwe plotki, że ten ostatnio nie ma najlepszych układów ze swoim Szefem.
Inne tematy w dziale Polityka