Znałem jego wyczyny, przez całe lata osiemdziesiąte i poczatek dziewięćdziesiątych wszyscy poważni gangsterzy przybierali spokojne miny na jego widok. Nie był aniołkiem, ale ustatkował się. Spotkałem go niedawno i w rozmowie wróciliśmy do starych czasów.
X ( tak go nazwę, aby nikomu nie ściagać na głowę nowych kłopotów) dziś jest gotowy opowiedzieć o kilku ważnych sprawach. Dwie z nich szczególnie, i to od dawna, mnie frapują.
W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku X upodobał sobie Bukareszt. Tu przyjeżdżali do niego uchodzący z ojczyzny członkowie afgańskich plemion, a on – za sowitą opłatą – załatwiał im dobre „papiery”, najczęściej robił z nich tureckich gastarbeiterów, którzy swobodnie mogli wjeżdżać do Reichu.
- Załatwiałem papiery w ten sposób, że jeździłem do Sofii, a tam czekał na mnie pewien znajomy Turek doskonale mówiący po polsku. Pewnego razu chciałem wyekspediować do Niemiec spora grupę Afgańców i mój Turek, był zadowolony, bo kroiło się, że dostanie pokaźną sumkę. Znalazłem go w hotelu „Witosza”w Sofii, gdy siedział w towarzystwie swoich rodaków – wspomina X.
Jego uwagę szczególnie zwrócił młody śniady mężczyzna, który – jak opowiadał mu wspólnik wznad Bosforu – niedawno uciekł z tureckiego więzienia.
- Spotkałem go tego dnia jeszcze kilka razy. Potem przyszedł Antonow, który wtedy, w Sofii mógł załatwić wszystko i zabrał ze sobą tego faceta. Jakiś czas później zobaczyłem twarz tego młodego Turka na pierwszych stronach gazet. Chciał zabić naszego papieża, a „mój Turek” załatwiał mu jakieś lewe papiery. Gdybym wtedy wiedział, to ubiłbym go w kiblu „Witoszy” - smętnie wspomina X.
Tym jednak co bardziej nie daje mi spokoju jest jego opowieść o ...sprawie Stanisława Pyjasa.
- Wiesz, że nie byłem aniołkiem. Czasem musiałem, dla posłuchu, sprać pyski koniom z Rynku (w Krakowie). Któregoś dnia wpadam rano na Rynek, a tu jak po zarazie. Wszystko wymiecione, ani jednego konia. Na dodatek przy wjazdach na Rynek demonstracyjnie stoją milicyjne nyski. No tak, pomyślałem, jakaś wpadka i robią obławę. Patrzę jednak a pod bankiem na Rynku stoi Walczak, dawny bokser „Wisły”, bezczelnie diluje, kilkaset metrów dalej inny koń Druzgała też beż żenady wymienia walutę. Kiedy zapytałem co się dzieje, Walczak odpowiedział mi, że wraz z Durzgalą, mają taki specjalny układ z „psami”, że dziś mogą sami działać na Rynku. Nie chciał mi jednak powiedzieć za co mają taki układ – wspomina X.
Mój rozmówca był na Rynku 7 maja 1977 roku. Kilka lat później upił Walczaka i wtedy usłuszał taką oto historię:
6 maja 1977 roku Druzgała i Walczak zdobyli dużą sumę węgierskich forintów. Wtedy za handel walutami krajów socjalistycznych groziły beardziej surowe konsekwencje niż za obrót dolarami. Obaj cinkciarze schowali więc swoje forinty, do rynny kamienicy przy placu Szczepańskim i poszli zabawić się do nocnego lokalu o dźwięcznej nazwie „Feniks” (działa do dziś, zajrzyjcie a nie pożałujecie). Nad ranem uznali, że pora wrócić do „pracy” i udali się do swojej rynny, z której dobyli zawiniątko z węgierskim skarbem. Wyszli na Planty i tam niemal zderzyli się z dwoma funkcjonariuszami SB – których oczywiście znali.
Esbecy wyszli z budynku bezpieki przy placu Szczepańskim i nieśli zawinięte w dywanie ciało człowieka. Zmierzali w kierunku ulicy Szewskiej.
Kilka godzin później Walczak i Druzgała zostali zwinięci z Rynku i doprowadzeni przed oblikcze wysokiego oficera SB. Ten zamiast rytualnie lać ich w mordę zaproponował im układ. Będą milczeli na temat nocnego spotkania, a w zamian za to SB da im ochronę dla swobodnego cinkciarzowania i na dodatek – w ramach bonusu – zrobi na Rynku obławę na koni, tak, aby dwaj cinkciarze mogli przez cały dzień mogli mieć tam monopol na handel walutą.
X, nie bardzo przejął się tą opowieścią, jednak w latach dziewięćdziesiatych zaczął łączyć fakty, wtedy też kilkukrotnie spotkał bylego cinkciarza Jerzego Druzgałę, który potwierdził mu wersję wydarzeń opowiedzianą przez Walczaka.
Były już lata dziewięćdziesiąte, pewnego dnia na kantor, w którym pracował Jerzy Druzgała dokonano napadu. Ukraiński bandyta zabił Druzgałę nożyczkami, później okazało się, że napad był zlecony przez O. krakowskiego policjanta powiązanego ze służbami specjalnymi.
O tym tropie pisałem już kilkukrotnie – m.in. w 2010 roku na swoim blogu na „Salonie 24” - ale nkt się nim poważnie nie zajął. Niestety nie żyje też były bokser Walczak, który także zginął tragicznie.
Nowością w tej sprawie jest relacja X, faceta poważnego i nieskorego do konfabulacji. X jest do dziś legendą półświatka, a jego opowieść utwierdza mnie w przekonaniu, ze Stanisław Pyjas został zakatowany w czasie przesłuchania na placu Szczepańskim i potem podrzucony na ulicę Szewską. Do dziś także intryguje mnie agent „Alex”, nierozpoznany kapuś, który działał w kręgu Pyjasa obok słynnego „Ketmana” Maleszki z „Gazety Wyborczej”.
Tyle...może ktoś się odezwie.
Witold Gadowski
Inne tematy w dziale Polityka