Niedawno zrozumiałem, że zbyt wiele oczekiwałem od Donalda Tuska.
Magicznie wierzyłem, że do funkcji się dorasta. Wiedziałem, że mam do czynienia z człowiekiem mało dojrzałym, ale jednak antykomunistą, jednak wolnorynkowcem, jednak z mojej, a nie ich bajki.
Cóż zatem w tam logicznie zakrojonym rozumowaniu nie zatrybiło, nie sprawdziło się?
Nie założyłem, że Pan Premier tak na dobrą sprawę nie traktuje Polski poważnie, że Polska i jej mieszkańcy są dla niego lekkim obciachem i tak na dobrą sprawę wolałby być szefem jakiegoś niemieckiego landu czy też europejskiego księstewka z rodowodem.
Dziś otoczony jest przez podobnych sobie Europejczyków, wielkoświatowców takich jak ksiądz Kazimierz Sowa (genetycznie wielkoświatowy) i druh księdza rzecznik Paweł Graś.
Wygląda na to, że linia wsparcia lekko cofnęła się w tył i Panu Premierowi zostało jedynie grono wymienionych akolitów.
Pan Premier zaczyna się cukać, jąkać, przeczyć sobie, wdzięk chłopca coraz częściej ustępuje miejsca zmarszczkom przestraszonego mięczaka.
Czyżby „główna linia wsparcia” postanowiła przeprowadzić taktyczne rozładowanie gęstniejących nastrojów i upiec Pana Premiera na nagłym ogniu?
Wygląda bowiem na to, że już w tym roku do głosu dojdzie ulica, że nastroje polecą na łeb na szyję i kogoś trzeba będzie rzucić ludowi na pożarcie.
Układ – większość PO, SLD, Palikociarnia i PSL – nie pozwoli jednak na przedterminowe wybory. Od czego bowiem jest trzymany nieco na uboczu „Straznik Żyrandola” i jego budowane przez ostatnie miesiące, otoczenie
Łatwiejszy do wyobrażenia jest ruch Pana Prezydenta, który nagle wymusza dymisję dogorywającego rządu Tuska i podejmuje misje sformowania „rządu fachowców” z Jerzym Buzkiem lub osoba o podobnej konstrukcji psychicznej, na czele.
Nowy rząd, z poparciem całego parlamentu, za wyjątkiem jedynej realnej opozycji czyli PiS, może przetrwać ze dwa lata, a to dużo czasu, aby znów się przegrupować i przeprowadzić prywatyzację skarbowej resztówki.
Tym, którzy liczą na nagły upadek rządu Tuska i nowe otwarcie muszę przypomnieć, że mamy do czynienia z zawodowcami, którzy nie na jednym już fortepianie wygrywali swoje „czastuszki”.
Dla mnie Pan Premier Donald Tusk upadł – jako polityk i mąż stanu – już w momencie gdy w Smoleńsku, po niemiecku, rozmawiał z Jego Ekscelencją Władimirem Władimirowiczem.
Była w tym obrazku rezygnacja, jakieś uwłaczające poddaństwo, strach małego chłopca – słowem to co Rosjanie z pogardą określają jako rabstwo.
To był koniec, następne miesiące to dla Premiera już tylko ucieczka przed własnym cieniem.
Kłamstwo smoleńskie jest kłamstwem z tchórzostwa, z braku przekonania o wartości własnego kraju, jest kłamstwem jakiego dopuszczają się ci, którzy nie traktują poważnie swojej roli.
Okazało się, że choć minęły lata, Pan Premier nigdy nie wyrósł ponad Kongres Liberalno Demokratyczny.
Wtedy jednak sprawy załatwiało się na poziomie eleganckich walizek, dobrych obiadów i cwaniackiego uśmiechu, dziś ….
Wtedy własnego kolegę - Andrzeja Voigta - można było wsadzić do aresztu wydobywczego tylko za to, że usiłował zmontować polski kapitał dla zakupu Rafinerii Gdańskiej, dziś wystarczyło gładko mówić i delikatnie,pejczykiem bądź marchewką, sterować mediami.
Czas Donalda Tuska wyraźnie się kończy, wcale mnie to jednak nie pociesza, bo za jego plecami czają się cienie postaci nie tylko tchórzliwych, ale na dodatek zupełnie pozbawionych skrupułów. Postaci gotowych na jawną kolaborację przeciwko polskiej racji stanu.
Druga linia, to już tylko chciwi renegaci.
Inne tematy w dziale Polityka