Gdybym miał cechy Premiera Tuska, to mój uśmiech stawałby się coraz bardziej sardoniczny a dłonie nie wypuszczałyby nerwowo wciśniętych w nie kciuków.
Nie jest dobrze, sondaże lecą na twarz, młodzież na ulicach obraża, kibole na meczach obśmiewają, a kumple kradną na potęgę. Stadiony z kości słoniowej budują, a tam trawka nie rośnie i mucha nie siada.
Miały być schludne Orliki a wyszły najdroższe wiejskie klepiska na świecie.
W takim Łącku na przykład, wybudowano Orlika na terenie zalewowym, kiedy sprawa stała się głośna wzruszono ramionami i wylano ogromną betonową płytę, na której na powrót posadowiono, już wyżej, owego Orlika – no to znów trawa nie chce na nim rosnąć. W ogóle, to z tą trawą, ma nasz Premier zestaw zgryzot codziennych. Jedni przepasieni, a innym nie rośnie.
Cholerny beton – Miller Leszek, kieszonkowy macho dla pensjonarek (I am too sexy...) z miasta Lodz, prawił niegdyś, że jak będzie chciał, to gruszki wyrosną na wierzbie, wyrosły i owszem – rózgi na niewielką sempiternę samochwalcy - tym razem wreszcie wydawało się, że jak Donald dopuści, to i z kija wypuści, jednym słowem na betonie kwiaty wyrosną...no i wyrosły, ale zgryzotliwe jakieś i woniejące jak eau de chambos.
Łącki świstak - śliwownik, budzony tylko od wielkiego dzwonu lub posuchy w sadzie, obwieścił nawet, że na ten sezon nie wejdą już w modę żadne nowe szaty króla.
Wieść oną, hiobową, przyniósł do gabinetu Premiera rzecznik – kamerdyner (nie jestem tak złośliwy jak Wy, i nie określam tej postaci mianem „ciecia”, a „kamerdyner”, jako słowo, ma w sobie coś intymniejszego, bardziej merdającego) po całonocnej deliberacji z zaprzyjaźnionym księdzem – przystojniakiem (wiecie którym? - no tym, za którym tak szaleją warszawskie podlotki), egzekwie nie pomogły – bo urzędnik telewizyjno – kościelny moc jakby w rencach (wyrażenie ze stron rodzinnych duchownego) stracił.
Sytuacja jest poważna, jeszcze chwila i naród dojrzy swojego ukochanego Premiera bez nowych szatek.
Co prawda nożyczki w centrali TVN na Wiertniczej szczękają aż w Wilanowie słychać, ale czego się Urban z Walterem nie dowiercił, to się i nie naszyje.
Lada chwila oczom spragnionej publiki ukazać się może jakaś marna imitacja Naszego Premiera, jakiś stwór tchórzliwy, zazdrosny, mściwy i niepoważny. Jakieś miotające się z kąta w kąt witkacowskie „paramount”, jakiś symbol małomiasteczkowej brzydy.
I co wtedy? Kto nam zwróci zdradziecko ukradzionego 'golden boy" Premiera?
Kto zdejmie zły czar, gdzie znajdzie się książę gotów pocałować żabę?
***
Jak tylko zła macocha Merkozy zamieniła nam Premiera, od razu benzyna skoczyła na sześć zeta i podatki (liberalnie i konserwatywnie, a jakże) też podniosły głowy.
A złośliwa ta macocha jak nieszczęścia Alfreda:
do łóżka kładł się jeszcze gromowładny Premier, a rankiem, w rozkopanej pościeli, kamerdyner ujrzał jedynie kwilącego króla Stasia, króliczka z liskiem na kołnierzu.
Oj czasy...
Inne tematy w dziale Polityka