Odnoszę nieco wulgarne wrażenie, że rządzący traktują swoje społeczeństwo podobnie jak właścicielka zamtuza swoich klientów. Woleliby pewnie inne, bardziej pachnące, ale takie się im dostało, cóż począć.
Pijar, a szczególnie rządowy pijar ad. 20011, cechuje bezlitosna jednorazowość. Rządowi macherzy sięgają po kolejne słowa, aby zaraz potem wyrzucić je jak zużyte opakowanie jednorazowe. Wysysają ich energię, wykorzystują i bach – na śmietnik. Tak niepostrzeżenie rośnie góra odpadów toksycznych jakimi są wyprane ze znaczenia i zużyte terminy.
Do dziś nie zutylizowano jeszcze gierkowskich „polsk rosnących w siłę”, „dziesiątych potęg świata”, „pomożecie” i jaruzelskich: „odpowiedzialności”, „stabilizacji”, „stu dni spokoju” i „systematycznego rozwoju”.
Korzystając z prawa do gadania bez konsekwencji i istnienia bez przeszłości Persony i szumowiny podpięte pod burty rządowej łajby na wyścigi wytarły sobie usta: „miłością”, „rozsądkiem”, „odpowiedzialnością”, „nienawiścią”, „budową” i „brakiem polityki”, „żałobnictwem” i „kaczystowskim reżimem” (hi hi to najśmieszniejsze, oby wszystkie rządy tak sprawnie wprowadzały totalitaryzmy).
Mając do dyspozycji machinę propagandową, którą niezależni komentatorzy porównują z gierkowsko - jaruzelskim radiokomitetem, można dowolnie programować dwunożne zwierzątka Pawłowa, zlizujące papkę z ekranów.
Nawiasem mówiąc nie dziwi też, że w obecnym „radiokomitecie zaprzyjaźnionych” niepoślednią rolę odgrywają takie tuzy gierkowskiej propagandy jak Mariusz Walter i cała sfora wyszkolonych pod jego okiem „dziennikarzy”.
Pamiętajcie jednak mediowładni, że media są narzędziem wyjątkowo niewdzięcznym, ciągle łakną nowych słów kluczy do warunkowania sfory, a prędzej czy później prawda wychodzi na jaw i budzi się wielki lament nad upadkiem wiarygodności orwellowskich komunikatorów, wielkie bicie się w nie swoje piersi „luminarzy środowiska”. Może dożyje tej komicznej chwili z Lisem i Pieczyńskim i Żakowskim na czele odnowicieli wiarygodności Jedno takie przedstawienie już widziałem – po peerelu, kiedy w pierwszych szeregach moralistów, jak jeden mąż, stali oficerowie , kapusie i narzędzia systemu.
Wojna z językiem, jaką obecny establishment toczy, także skończy się podobnie jak praktyki Nowosilcowa, Wasilewskiej, Urbana i Rakowskiego.
Władze chcą dziś zesłać do piwnicy takie pojęcia jak „Ojczyzna”, „Patriotyzm”, „Polska Racja Stanu”, „Polskość” w ogóle, „Religia” i „Tradycja”, chcą założyć kaganiec niepokornym literatom (pokornych dziennikarzy już wytresowali, a resztę nazwali „dziennikarzami politycznymi” w odróżnieniu od...), tylko krok dzieli ich od opublikowania w swoich komunikatorach „listy książek zacofanych i autorów grafomańskich” - tym samym żaden empik i inne sieciówki takiego towaru nie wezmą.
Nikt nie śmie przy tym (na razie) pisnąć, że ostatnie „indeksy” tworzyli towarzysze spod znaku swastyki i młotowatego sierpa i wspólnych pijaństw nad mapą II Rzeczpospolitej.
Tworzą się zatem komisje tropiące „pisowskie odchylenia w kinematografii”.
Czekam, aż znów dosadnie przemówi wypróbowany „towarzysz plakat” - Andrzej Pągowski (stołujący się u Mellera) i pan Raczkowski czekają karnie w blokach i czujnie wietrzą górny wiatr.
W ogóle ciekawe kiedy, przed wyborami, padnie hasło powszechnego, społecznego aportu?
Każdy prorządny (!) obywatel będzie musiał nawrócić trzech sąsiadów, a urzędnicy administracji rządowej dostaną limit trzech pisowskich skalpów (duchowych na razie) dostarczonych przed nowym rozdaniem posad.
Przesadzam, jaskrawie podjudzam?!
Oj tylko jak stary pies szczekam, zanim z podwórka wyniosą ostatnie maszyny do pisania i powielacze. (Internetem zajmuje się już miłośnik londyńskich płyt Beatlesów – Sikorski Radosław)
Zawsze zaczyna się od wojny ze słowami, potem resocjalizuje się uparciuchów nie poddających się nowemu narzeczu, no a na końcu płoną książki, a ich autorzy mogą pisać najwyżej na racjonowanym papierze toaletowym.
Miękka, pełzająca, rewolucja kulturalna Wielkiego Przewodniczącego trwa w najlepsze – po odzyskaniu dla Naszych mediów publicznych, trwa czyszczenie przestrzeni publicznej w ogóle (na przyszły raz lepiej zaprogramują zakaz plakatowania i spotów).
W niczym naturalnie nie umniejsza to demokracji ogólnej.
Koncerty może reżyserować każdy, pod warunkiem że co najmniej raz wsadzi polską flagę w gówno, program może mieć każdy wszelako wcześniej musi spluć, jak pan Żakowski, żywych i umarłych. Artystyczne nagrody dostanie każdy twórca mniemany jeśli wcześniej wykupi bilet wejściowy na salon: choćby małym przybiciem baranich jaj do krzyża, lub dowaleniem „katolom” w prozie i poezji jak czyni to pan Tomasz Jastrun i czasami apolityczna i nieoceniona Noblistka.
A propos Noblistów cichutko wtrącę, że ktoś w tej materii przeoczył rzecz ważną, zaniedbał: otóż nie zlecono innemu Nobliście, panu Dario Fo, napisania doskonałej sztuki dramatycznej „O polskim katolu głupolu i jego zapierdzianych gaciach”. Jakaż wtedy rozwinęłaby się dyskusja o wolności twórczej i nobilitacji Polski na diapazon równy Alfredowi Jarry.
Wszystkie opisane powyżej symptomy zaczynają mnie powoli cieszyć(!)... żyje już bowiem wystarczająco długo, aby zauważyć, że im wyżej się wspinają tym ładniej spadają.
Absurd obnaża się w końcu sam, a że ten absurd ma już prawie stuletnią tradycję więc i widoki jakie w końcu ukażą się uwiedzionej i rozpłomienionej „nowymi prądami” publiczności, też będą odpowiednie.
Widok obleśnej kokoty udającej podlotka nawet breszczatych na oczy powinien otrzeźwić.
Tylko w co wtedy te nagle - jak Szczypiorski po PRL – u - obudzone intelekty, uwierzą?
Wokół czego owiną się intelektualnie jak bluszcz?
A co mnie to obchodzi!
Inne tematy w dziale Polityka