Kiedy w końcówce lat osiemdziesiątych trafiłem do swojej pierwszej pracy, w Szpitalu Neuropsychiatrycznym imienia Babińskiego w Kobierzynie, wszyscy moi starsi koledzy z dumą podkreślali, że polska psychiatria nigdy nie dała się upodlić tak jak sowiecka, w Polsce nigdy nie orzekano Schizofrenii Antysystemowej, Bezobjawowej. Hmm...przez pewien czas moim kolegą na oddziale ósmym był sympatyczny Bogdan Klich...
Były to czasy, gdy naszą pracownią diagnostyczną kierowała legendarna profesor Zenomena Płużek (najlepsza KUL – owska szkoła).
Nie było zmiłuj, każdy z nas musiał znać najgłębsze tajniki testów osobowości, projekcyjnych i organicznych. Dzięki szkole Zenomeny Płużek rychło robiliśmy badania i pisaliśmy opinie dla sądu i prokuratury. Pani profesor zawsze jednak mawiała: „to ty, to twoje doświadczenie i nos dopełniają badania, a z czasem stają się jego najważniejszą częścią...”.
Nie muszę dodawać, że nikomu z nas, nawet przez głowę nie przeleciała myśl, że można w takim kompleksowym, i czasem życiowo najważniejszym dla badanego działaniu, być nieuczciwym, czy też łagodniej mówiąc – stronniczym (eufemizm dla bardziej wrażliwych).
Po co o tym wszystkim piszę?
Ano czynię to, jak się pewnie domyślacie, w kontekście słynnego już wniosku o zbadanie poczytalności Jarosława Kaczyńskiego.
W tamtych czasach, gdy wychodziliśmy z komuny, głowę bym dał, że żaden biegły nie złamie kodeksu zawodowej etyki. Wtedy jednak etyka była czymś co nam wszystkim rekompensowało materialne niedostatki.
Dziś zadrżałaby mi ręka gdybym miał pisać poręczenie dla ekipy, która ma zbadać „obiekt Kaczyński”.
Jeśli bowiem wśród biegłych trafi się „brązowy nosek”, to wyobrażam sobie jak pewne symptomy organiczne (spowodowane wiekiem badanego) i nerwicowe (wynikające choćby z sytuacji, zawodu i przebytych stresów) można elastycznie (i mało zauważalnie) nagiąć w kierunku diagnozy o „zespole anamnestycznym” bądź też „psychozie paranoidalnej”, a co za tym idzie orzec, że badany Jarosław K.
„ma ograniczoną zdolność rozpoznawania własnych czynów i podlega emocjonalnym wzmożeniom, które zaburzają zdolność do realnego postrzegania rzeczywistości”.
Ekspert, który wyda taką opinię, nazwijmy go profesor (koniecznie) Kłapciakowski, natychmiast stanie się ogólnym autorytetem, medialnym celebrytą, wyrocznią stylu, felietonistą kilku bezstronnych z natury tygodników i doktorem honoris causa Uniwersytetów od Odry po rzekę Ob.
Kłapciakowski mówi o życiu, Kłapciakowski mówi o sobie, Kłapciakowski o wierności, prace magisterskie o „zasadzie Kłapciakowskiego”. Kłapciakowski juror, Kłapciakowski – pisarz, Kłapciakowski - "nowy Kępiński” (tu ręka mi zadrżała z herezji, którą wplotłem w mój wywód – nie! Kępiński jednak, pomimo łagodnej natury, Kłapciakowskiego co najwyżej wystrzelałby po mordzie)
Odważny i bezkompromisowy Kłapciakowski autorytetem i wiarygodnością na pewno dorówna doktorowi G. i Barbarze B. męczennikom, jak się okazuje, „psychozy paranoidalnej” wzbogaconej o „elementy maniakalno – depresyjne”.
Znany autorytet psychiatrii światowej profesor Jacek Żakowski przeprowadzi z Kłapciakowskim wywiad – rzekę, a reżyser Kutz na spółkę z mistrzem Wajdą nakręcą film „O człowieku który się paranoi nie kłaniał”. - Emisja koniecznie w telewizji Świer....przepraszam, Waltera -
Wyobraźcie sobie miny panów Wołków, Maziarskich i pozostałych składników elity, dzień po ogłoszeniu słynnej „opinii Kłapciakowskiego”.
Ona przecież, jak „przewrót Kopernikański”, idealnie domknie ich światłe teorie:
Sekta smoleńska, pod wodzą polskiego Shoko Asahary, obłąkanego guru, nieomal przywiodła kraj ku wojnie domowej.
Co by się stało gdyby nie Kłapciakowski?!
Bohater naszych czasów.
Inne tematy w dziale Polityka