Mam pewną słabość, którą podlewam w sobie ożywczą gorzałką. Zdarza mi się wieczór gdy siadam w fotelu, do szklanki nalewam mocny trunek i słucham rosyjskiej muzyki. Z biegiem czasu okazało się, że coś nawet łączy mnie z Władymirem Władymirowiczem P..
Obaj pasjami lubimy zespół „Ljube”. Eeeech: …. „wychażu w polje...tam za tumanami...ty niesi mienia rieka...kambat...”
Ta mała szpotawość mojej duszy sprawia, że w czasie takiego „Ljube kancerta” rozmyślam sobie o Rosji. Rosji - dla nas Polaków coraz ważniejszej, coraz bardziej nieuchronnej.
Pewnie Władimir Władimirowicz na swym kremlowskim Olimpie, też w takich chwilach duma o „Rodinie”, ale tu kończą się między nami wszelkie analogie.
Dziennikarzyna w Polszy, z głęboką bruzdą wżartą w czoło, z coraz większym napięciem wpatruje się w blednące światełko u końca tunelu, a gospodin W.W.Putin dobrodusznie bawi się przyciskiem, który już dziś zdolny jest zgasić owo światełko...i to na całą dekadę.
Tak to odmiennie smakuje nam dobra, męska muzyka „Ljube”.
Ostatnio jednak gorączkowo uchwyciłem się pewnej historycznej analogii i w niej upatruję pewnej nadziei.
- Wiem, wiem, historia jeszcze nikogo, nigdy, niczego nie nauczyła -
Dzisiejsza Rosja, w przededniu własnej, zakulisowej kampanii wyborczej, zaczyna mi przypominać czasy Leonida Iljicza „Bohatera Małej Ziemi” Breżniewa.
Ogromna korupcja czynowników, złodziejstwo milicji i służb specjalnych – jedyna różnica polega na tym, że nie ma już KPZR, a „Jedna Rosja” jest jednak słabsza.
W ZSRR Breżniewa pisano nowe podręczniki historii tylko po to, aby idiotyczny, jak go określił marszałek Żukow, nic nie znaczący, manewr desantu na tzw „Małą Ziemię” na Krymie w czasie II wojny światowej podnieść do rozmiarów epickiego boju.
„Mała Ziemia” była bowiem jedynym frontowym epizodem towarzysza Breżniewa. Towarzysz Pierwszy Sekretarz sam mianował się marszałkiem, a do jego piersi przyczepiono ponad pół kilograma czystego złota i diamentów ( m.in. gwiazdy bohatera wielkiej wojny ojczyźnianej, pracy i marszałkowską).
Za Breżniewa kwitła monstrualna korupcja i złodziejstwo, nikt nie wierzył już w komunizm, a cała władza trzymała się jedynie na absolutnym uzależnieniu ekonomicznym obywateli od państwa. Słynne „za dużo by umrzeć, za mało by żyć”, które jest w stanie pohamować każdy rewolucyjny wybuch.
Na szczytach władzy trwała wyniszczająca wojna gangów, czyli otwarty konflikt pomiędzy szefem KGB Andropowem i ministrem spraw wewnętrznych Szczelokowem (podlegała mu m.in. milicja).
Breżniew, erotoman i satrapa, przechodził okresowe kuracje hormonalne, które miały cofnąć rosnącą z wiekiem skłonność do „męskich porażek”. Ubocznie rzucało mu się na aparat mowy i oficjalne zachowania. W ostatnim stadium nie trzymał już śliny.
- Pamiętam jego wnutriennyje pocałunki z polskimi i niemieckimi towarzyszami.-
Co wspólnego ma dzisiejsza Rosja z tamtym, gnijącym i wydzielającym już fetor, jak oddech Kosygina, imperium?
Otóż tak jak wtedy i dziś, na Kremlu rośnie realny, bezlitosny konflikt pomiędzy nową generacją oligarchów taktycznie sprzymierzonych z upokorzonym GRU i Dmitrijem M. a kamarylą Władimira Władimirowicza wspartą większością w Gazpromie, Deripaską, Timczenką, „Jedną Rosją” i gangiem generałów z FSB i SWR.
Władcy Kremla są co prawda w pełni sił męskich i życiowych, jednak coraz głośniej robi się o ich egzotycznych upodobaniach. Obaj panowie gustują w bardzo ponoć malowniczych orgiach.
Obaj też zdają sobie sprawę z faktu, że imperium trzyma się jedynie na gigantycznej rencie surowcowej i dopóki udaje się destabilizować Afrykę Północną, dopóty lud ma na tuszonkę i stakan.
Rosja jednak wymiera. Mężczyźni mrą jak muchy, Syberia kolonizuje się przybyszami z Mandzurii.
Rosją bardziej rządzi medialny wizerunek batiuszki niż jego rozpadająca się administracja.
W lasach od czasu do czasu zdesperowani partyzanci dokonują pieriestriełki miejscowej milicji.
Do tego dochodzi realny spór pomiędzy batiuszką i delfinem. Delfin uwierzył bowiem, że los składa mu w dłonie klucz do złotej bramy i nie ma zamiaru wracać do szeregu.
Pojawiła się więc szansa na to, że w najbliższym czasie walka o sukcesję pochłonie energię i siły rosyjskich klanów i służb.
Być może będzie to krótkie okno czasu, ale bezwzględnie musimy przez nie wleźć.
Tak więc najpierw musimy odblokować przygotowania do eksploatacji gazu łupkowego. Zakładając, że nieco osłabnie europejska aktywność rosyjskiej agentury, możemy, metodą faktów dokonanych, zdążyć przed rozkręceniem się fali „ekologicznych protestów”.
Drugim krokiem powinno być ulokowanie na terenie naszego kraju choć jednej poważnej instalacji militarnej zawiadywanej przez Stany Zjednoczone.
Nie od dziś wiadomo bowiem, że wpływy Rosji i amerykańska obecność to w przypadku Polski naczynia połączone – im więcej Amerykanów, tym relatywnie mniejsze wpływy Kremla w Warszawie.
I wreszcie trzeci postulat – powrót Gdańska nad Bałtyk!
Dziś zrobiono już wszystko, aby Polskę od Bałtyku odsunąć. Gdańsk z ważnego portu i ośrodka gospodarczego stał się europejską prowincją. Im słabszy Gdańsk tym mocniejsze wpływy Rostocka i Primorska.
Plajta stoczni, zerowanie portu, odebranie miastu gazoportu (za czasów rządów PiS, inicjatorem tej decyzji była LPR, „minister Wiechecki” – bardzo ciekawa i ciekawie powiązana z Moskwą, partia), dziwaczny brak postępów w budowie autostrady Północ – Południe. Podchody Kulczyka pod rafinerię „Lotos” (skoro z Kaddafim i Tammoilem się nie udało, spróbuje z Rosjanami np. z Panamy) - to wszystko bardzo niepokoi.
W okresie krótkiej rosyjskiej smuty, należy natychmiast wrócić do Gdańska i za wszelką cenę obudzić tam wszelką aktywność. Tylko gdzie skrył się nasz współczesny Kwiatkowski?
Zapytacie: kto ma to wszystko tak szybko zdziałać?
Odpowiedź padnie jedynie mglista: każdy kto dba o niepodległość naszego kraju. To zresztą stanie się najbardziej praktycznym testem na to z kim rzeczywiście mamy do czynienia.
A skoro już tak zapędziłem się do Leonida Iljicza B. to czy nie wydaje wam się znajome pisanie na nowo „Historii Wielkiej Wojny Ojczyźnianej” pod sokolim okiem genseka?
Ciekawe jakie odkrywcze prawdy przyniesie nam epokowy film o historii „Genialnego Elektryka” z Gdańska autorstwa Andrzeja „Pokolenie” Wajdy i Janusza „Uwielbiam Socjetkę” Głowackiego.
„Wszystko już było” mawiał Ben Akiba, a co nie było przyśni się chyba (obowiązkowo) – prawda pani Olgo?
*** tytuł piosenki zespołu "Ljube" nawiązującej do tragedii marynarzy z "Kurska"
Inne tematy w dziale Polityka