Wiem, że zastanawiając się nad tytułem pomyśleliście o wojnie mnichów, której pokraczny obraz spłynął spod pióra biskupa Krasickiego. Tu jednak chodzi o wojnę mniej rubaszną, można ją nazwać wojną mnichów, którzy pod kapturami nie mają twarzy.
Określenie zapożyczyłem od Vladimira Volkoffa, autor zjawisko definiuje stosunkowo, nawet jak na współczesne standardy, precyzyjnie: „ Polega na wynajdowaniu formułek, które przypadłszy najpierw do gustu profesjonalistom od komunikacji masowej są następnie upowszechniane przez nich wśród opinii publicznej, która akceptuje je jako prawdziwe, podczas kiedy w rzeczywistości są tylko efektowne...” (V. Volkoff „Dezinformacja oręż wojny” Paryż 1986, polskie wydanie 1991).
Jestem już setnie znudzony twórczością naszych, puszących się teraz, logomachistów i bezmyślnie wgapionych w ich usta celebrytlerków.
Ani jedni, ani drudzy nie słyszeli pewnie o gienierale Iwanie Iwanowiczu Agajancu, sprytnym Ormiaszce, który stworzył wydział „A” KGB – wydział produkujący słowa „infekcje”, słowa „drapieżniki”, słowa, które rozkładały nie chcący samodzielnie zgnić Zachód.
Nasi, nazwijmy ich na wyrost, logomachiści w rzeczywistości nie wymyślili jeszcze nic nowego. To aż żenujące, tak ciągle zajadać się zakurzonymi rogalikami gienierała I.I. Agajanca.
Zajrzyjmy zatem do kuferka sowieckiego czarnego, pardon czerwonego, mnicha w epoletach.
-
Faszysta – ulubiony epitet używany przez Stalina np. w stosunku do towarzyszy którzy popadli w niełaskę,, dziś odkurzony przez m.in. pana Bratkowskiego, Krzemińskiego i osobowości zależne od mózgu pana Michnika.
-
„Polowanie na czarownice” - w tej formułce pan Michnik od wielu lat jest zakochany i tylko nie wiadomo, czy to jeszcze warunkowanie z młodości, czy też czysto już dorosłe przemyślenia.
W oryginale KGB tak określało, za pośrednictwem swoich kupionych, bądź otumanionych poputczików na Zachodzie np. walkę z sowieckim szpiegostwem na terenie USA.
W Polsce tak określa się każde pytanie o to czy przeszłość może determinować teraźniejszość. Pewnie, gdyby nie „wredne czarownicołapy” dalej ksiądz (pan) Czajkowski czy inny Maliński na spółkę z Wielgusem, Hejmo i Petzem w porywającej komuni z klerykiem Turowskim pouczaliby nas o prawdzie i przebaczeniu.
-
„Prawicowy stalinista” - jeden z najlepszych brylancików jaki wyszedł z warsztatu I.I.Agajanca. Dziś o stalinowskie metody i język rodem z „Żołnierza Wolności” profesor I. Krzemiński oskarża np. Joannę Lichocką. Ogólnie „stalinowcami” są wszyscy, którzy mówią dziś że bliżej im do innego Józefa z sumiastymi wąsami niż do potomków pana Dżugaszwilli.
Kontynuatorzy myśli KPP i Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy miotają dziś oskarżeniem o„stalinizm” na prawo i lewo. Aż dziw, że jeszcze nie oskarżyli polskich niepodległościowców o „rewizjonizm”, no tak...to jeszcze przed nami i zarezerwowane jest dla Jarosława Gowina i jemu podobnych, w momencie gdy opuszczą partię Tuska i Arłukowicza.
-
„Sekciarz” - kolejna perełka nieocenionego Agajanca. Dziś - człowiek nie wyznający kultu „Śniadania mistrzów” i nie rozpływający się nad patriotycznymi korzeniami rodzin Weychertów i Walterów, oraz kilku nałożnic Jerzego Urbana.
Sekciarzem bywał i Trocki i nawet prawie beatyfikowany, w środowiskach oświeconych, profesor Kołakowski, nie mówiąc o Schaffie, Nowaku czy Mijalu.
-
„Zoologiczny rusofob” - w oryginale „zoologiczny wróg pokoju” ergo wprost: „zoologiczny antykomunista”, wyjątkowo żrąca logomachia, zmierzająca do odczłowieczenia przeciwnika. W polskiej wersji objawienie Adama Michnika.
Tu jednak wyćwiczone, jak ślina w gardle u zwierzątek Pawłowa, odruchy zawiodły współczesnych użytkowników. Nie zauważyli bowiem, że stali się niespójni z własną doktryną. Skoro paradują w obronie zwierząt i skutecznie domagają się dla nich praw równych ludzkim, w realu większych (współczucie dla piesia Kory, etc), to jak brzmi w tym kontekście stara sowiecka logomachia „zwierzęcy”?
Oj nieładnie i troszkę bezmyślnie, przyznacie celebrytanki?
* „Żałobnictwo” - o tu mamy logomachię jeszcze z czasów Powstania Styczniowego, z wielka energią rozpowszechnianą wówczas przez carską ochranę. Wtedy jednak były dworki, i jaka taka elita. Pozostały krwiste opisy lania na odlew za wypowiadanie takich słów.
* „Chorzy z nienawiści” - paradna logomachia, żywcem inkorporowana z „Poradnika Agitatora” wydanego w Moskwie na początku lat dwudziestych ubiegłego wieku.
* „Wojna polsko – polska” - żywy ślad po Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy, w oryginale wzywano do zaprzestania „bratobójczej wojny między proletariuszami podsycanej przez wiadome siły”
Można towarzysze nie bawić się w kalkowanie sowieckich logomachii i po prostu, po proletariacku, jak pan profesor Hołdys rzucić proste – „ch...j” w odpowiednim kierunku, ale to przystoi tylko tym najbardziej wysublimowanym, najwrażliwszym.
Można też, jak pewna stara barmanka z „Jaszczurów” (objawia się obficie w „Superstacji”, a ostatnio znów odnalazła ścieżkę na Woronicza, zlatują się tam powoli jak muszki do...) niezrozumiale klepać pod nosem antypatriotyczne pacierze, ale to jednak trąci myszką, no powiedzmy futrem z myszki, nasze elity aspirują do czegoś wyżej, gdzie „dokonać można rzeczy i pospolitość nie skrzeczy”.
Nie każdy jednak, jak pewna znajoma towarzysza Machejka, potrafi z równą werwą (i machejkowym duchem) napisać i o Józefie Wisarionowiczu i o „Nienawiści” „polujących na czarownice”.
Inne tematy w dziale Polityka