Piłka nożna nigdy nie przyprawiała mnie o dreszcze, uważam ją za rozrywkę dla miłośników piwa i bekania.
Trochę nawet żenują mnie spotkania, w czasie których znajomi bez trudu potrafią wymienić składy zespołów kopaczy, ale zapytani o to jaką ostatnio książkę przeczytali – wymownie milczą.
Wybaczcie, ale żywo interesując się sportem, piłkę kopaną uważam za zajęcie zdziebko prymitywne, w sam raz dla zwolenników...no kotku, jakiego filozofa?
A jednak od wielu lat jestem wytrwałym miłośnikiem Cracovii Kraków. Zdaje sobie sprawę z faktu, że jest w tym pewna „wątłość, niebaczność, rozdwojenie w sobie”, jednak „nobody s perfect”
Najbardziej lubiłem „Pasy” gdy grały w trzeciej lidze. Na mecze przychodziło bajeczne towarzystwo, rozprawiało się o polityce, ploteczkach z Ludwinowa i Stawów, pomstowało się na komunę. Słowem było swojsko, miło i u siebie.
Nie będę wymieniał kto był kibicem naszej „Craxy”, bo zaraz zaczniecie sarkać żem megaloman i bluźnierca.
Przychodziły na mecze chłopaki w dziurawych butach i „mecenasy”, czasem, jak „ziąb właził w kości”, „flaszkę się zrobiło”, sędziemu czułe słowo się posłało (zawsze okraszone wybornym kuplecikiem, rzadko wprost wulgarne).
Olek Makino przygrywał, „Helka Żarówka” tańczyła, kiełbaska skwierczała na grillu, musztardka z „perschingiem” buzowała w trzewiach. Oj łezka w oku.
Nawet Harasymowiczowi komuchowanie wybaczałem za wiersze o „bramkach na Welodromie”
Potem nadeszła pierwsza liga i trochę się nadpsuło.
Na szczęście krakowska societka zawsze ciągnęła na drugą stronę Błoń, do klubu, którego prezesem onegdaj był morderca górników z „Wujka”. Do dziś pamiętam jak z zabudowań „Wisły” wyjeżdżały zomolskie budy.
Kibicowanie „Cracovii” nie do końca wiąże się z uwielbieniem dla skopanej piłki. Jest swoistym wyznaniem wiary. Być za „Cracovią”, to jest coś.
Tamci (zza Błoń) nazywają nas „Żydami” i ja chętnie takim Żydem dalej będę.
Moja Cracoviakowska liryka nie zmierza jednak do zamknięcia się w bukolicznym obrazku.
Nie będąc kibolem, w nosie mając tajniki nożnej, muszę wyznać, że podoba mi się charakter prawdziwych kibiców.
Nie kiboli, bandziorów i zwyrodnialców (tych już dawno należało uspokoić CBŚ – iem, elektroszokerami i bajońskimi karami), ale kibiców, miłośników kopanej.
Podoba mi się niezależność bywalców z Legii (za samą Legią, może z powodu WKS – u, przyznam nie przepadałem), którzy nie rozpłaszczyli się przed grubym wujkiem z cygarem i słusznie podkreślają, że mają prawo do swojego klubu nie mniejsze niż nuworysz z „panamskimi” pieniędzmi.
Okazuje się, że lekceważeni piłkofani mają więcej charakteru i niezależności niż etatowi nonkonformiści (mellero i hołdysopodobni), gwiazdy estrady, witryn MPiKów i mediów.
Z bandytami dawno można było zrobić porządek. Wszyscy politycy robili srogie miny, miotali twardymi słowami, aby dzień później natychmiast zająć się czymś innym.
Winą polityków wszystkich opcji jest fakt, że w sobotę nie mogę sobie pójść z moimi synami na stadion. Nie mogę, bo nie chcę, aby zbyt wcześnie nabrali kłopotliwych manier.
Przestańmy jednak chodzić koło sprawy jak lisek koło drogi.
W dzisiejszej nagonce na kibiców wcale nie chodzi o nagłe przebudzenie, o troskę o bezpieczeństwo obywateli, nie chodzi o nagłą chęć wyplenienia draństwa z trybun.
Tu chodzi jedynie o to, że kibice Legii nie lubią właścicieli klubu, a ci potrafią wpłynąć na obecną komandę i sprokurować medialny koklusz.
Dlaczego premier nie występuje w podobnie ostrym tonie przeciwko korupcji, przeciwko masowemu, w pewnych kręgach, ćpaniu kokainy (wiesz kotku gdzie w Warszawie schodzi jej najwięcej?)?
- Kto? - spójrzcie na niealkoholowo zaczerwienione noski, błyszczące ślepka i przebieranie łapkami.-
Czyżby usługi wydzielonej firmy telewizyjnej obsługującej kampanie wyborcze i oficjalna działalność „zaprzyjaźnionej telewizji” kosztowały tak drogo?
Fani futbolu słusznie mogą czuć się wystrychnięci na dudków, potraktowano ich jak armatnie nadzienie kolejnej kampanii „nawijania makaronu na uszy” (red: żargon stadionowy – oznacza kolejną kampanię społecznej perswazji i edukacji).
A tak na marginesie, to zawsze mówiłem że inteligentni ludzie pasjonują się boksem – Mannym, (Wielki „Pac Man” dziś naprzeciwko Shane „Sugar” Mosleya, już nastawiłem budzik i zagryzam piąstki), „Marvelousem” Haglerem, Khanem, Sonnym... - to jest poezja!, a grubasy z cygarami na ringu niewiele potrafią, czasem najwyżej kupią jakąś walkę – ale do tego trzeba niekomuchowego sznytu, większych pieniędzy, brawury Brando z pierwszej sceny „Ojca” i ...to od razu widać.
Zajstep, zejście, kontra i krzyżowy zawsze mówią prawdę.
Inne tematy w dziale Polityka