Wpis składa się z trzech części, trzech osobnych tekstów, które się wzajemnie oświetlają.
I. REALNOŚĆ IDEI
II. FIKCJA FANTOMÓW
III. EKONOMICZNI IDOLE MORAWIECKIEGO
[ponieważ teksty są odrębnymi całościami, dla ułatwienia nawigacji po nich podaję linki do stron, na których drugi i trzeci tekst się rozpoczynają:
II. FIKCJA FANTOMÓW https://www.salon24.pl/u/wawel/965394,platon-rozmawia-z-popperem,4
III. EKONOMICZNI IDOLE MORAWIECKIEGO https://www.salon24.pl/u/wawel/965394,platon-rozmawia-z-popperem,8 ]
REALNOŚĆ IDEI - rozmowa Platona z Popperem
DIALOG SATYRYCZNY
Osoby:
Platon – właściwie Arystokles, syn Aristona, autor dzieł i myśli, do których cała historia filozofii zachodniej jest zaledwie kilkoma przypisami. Podstawą jego myśli jest twierdzenie, że rzeczywistość ma trzy początki [ἀρχαὶ (archai)], którymi są Bóg (jako przyczyna sprawcza i umysł świata), świat rzeczy materialnych (sfera powstawania i ginięcia) oraz świat idei (substancji niecielesnych poprzez które przejawia się Bóg).
Karl Raimund Popper- austriacki logik i filozof nauki, autor dyletanckich kalumni pod adresem Platona, popularnych we współczesnej pop-kulturze, mentor Habermasa, ojca podwalin ideologicznych Unii Europejskiej, autor koncepcji trzech "światów".
==================================================================
- [Platon] Oj Karolu, Karolu, czy musiałeś mnie aż tak oczernić?
- [Popper] Nie rozumiem...
- Nie udawaj. Zrobiłeś mnie ojcem wszystkich totalitaryzmów, źródłem dwóch najkrwawszych idei: Rosji jako III Rzymu oraz III Rzeszy. Może to wszystko przez tę koncepcję Trzeciego Świata, którą tak zgrabnie wykoncypowałeś. Jakoś tak wszystko co Trzecie wychodzi ci, że jest beznadziejne. Nie masz chyba szczęśliwej ręki do Trójki...
- No a ty, autorze najsłynniejszej trójcy w dziejach świata, Boga, Rzeczy i Idei, ty nie masz słabości do liczby 3?
- Trzymajmy poziom Karolu... Gdzie Rzym, gdzie Krym, gdzie mój trójpodział Rzeczywistości a gdzie twoja troistość przejawów aktywności ludzkiego umysłu. Postulowałeś wyróżnienie trzech światów: „pierwszy to świat przedmiotów lub stanów fizycznych; drugi to świat stanów psychicznych czy stanów świadomości, czy też behawioralnych dyspozycji do działania; oraz trzeci: świat obiektywnych treści myślenia, zwłaszcza myśli naukowej i poetyckiej oraz dzieł sztuki” Wszystkie te trzy światy - jak głosisz - istnieją obiektywnie.
- Co ci się w tym nie podoba? Widzisz inne światy poza tymi moimi trzema?
- Zależy...czym patrzę. Ech młodzieńcze, że tak powiem, mój gnoseologu zazdroszczący teologom. Z wizją tak okaleczonej rzeczywistości nie dostałbyś się do grona moich uczniów, albo szybko je opuścił. Oto ogłaszasz trzy dziedziny rzeczywistości: 1.rzeczy 2.myśli i uczucia 3.papierowy zapis myśli i uczuć, jak to przemądrze rzeczesz – artefakty umysłu. Dobrze, że nie żyłeś w moich czasach... Ogłosiłbyś coś takiego pismem albo wygłosił na agorze – połowa Aten pokładałaby się ze śmiechu nad taką...Nową Mądrością a druga połowa może rzuciłaby ci pół drachmy na stągiew wina, byś się pocieszył w tych swoich smutnych peregrynacjach myślowych, choć ja bym cię mógł nagrodzić jedynie kilkoma chalkami na kupno kawałka sznura... Ta twoja mądrość nawet nie opisuje człowieka – niemowlę i dziecko kilkuletnie ma gdzieś twój 3 świat, świat papierowych artefaktów kulturowych. Z papieru to ono robi sobie czapeczki i statki. Chcąc stworzyć filozofię, zamierzając się na królową nauk nie spłodziłeś nawet adekwatnej psychologii. Twoje dziecko jest nierzeczywiste i...nie zdolne rozwijać się. Albo mówiąc inaczej, każde niemowlę nie mieści się w twoim systemie, częściowo wystaje z niego a częściowo jest...ucięte. Skrócone o głowę, ty...sadysto. Myśli i uczucia to jeszcze nie cała dusza. Swego czasu i do nas, do Efezu przywędrowała podobna mądrość z Dalekiego Orientu, wyznawcy niejakiego Butasa. Nazywaliśmy ich „fragmentaryści” albo „rozczłonkowani” albo „strumyki”. Kiedyś zaskoczył mnie bystrością Krantor, gdy nazwał ich lustrzanymi ludźmi. Zapytany przez Ksenokratesa, czemu takie miano im przydał, wyjaśnił: bo 1.wszystko odbijają, 2.najbardziej lubią wpatrywać się sami w siebie 3.pośród rzeczy i spraw tego świata chodzą tak, jakby byli ze szkła i lada co mogłoby ich stłuc. Całe szczęście, że w późniejszych czasach moi potomkowie, a twoi przodkowie, pierwsi chrześcijanie, okazali się zaszczepieni na tę chorobę, swoją wzniosłą nauką o Duchu Świętym, dzięki temu ta wschodnia infekcja zebrała małe żniwo ofiar, raczej tylko zadziwiała swoją archaicznością. Chociaż niektórzy, co w duszy mieli jakąś niechęć do poczucia wspólnoty ludzkiej i którzy bali się trochę świata i swoich uczuć – dali się chwilowo nabrać na ten imbir i cynamon, omamiająco pachnący kosz wschodnich przypraw.
- Nie drwij. Poucz, jeśli potrafisz.
- 1. Sprowadziłeś Stwórcę Wszechrzeczy do...ludzkiej głowy, do jakiegoś stanu ludzkiego umysłu, do personifikacji strachu, marzeń i innych mierzalnych akcji mózgu ludzkiego 2. Nie oddzieliłeś myśli od uczuć. 3. Duszę Całości uśmierciłeś, zamieniając ją w serie znaczków postawionych inkaustem lub innym czernidłem albo wyrytych w kamiennych tabliczkach a duszę człowieka zredukowałeś do funkcji mózgu. Wprawdzie Rzeczy nazwałeś...Rzeczami, co może być jako takim osiągnięciem zważywszy na to, iż gymnosofiści indyjscy nie uznają ich obiektywnego istnienia, (wybacz mi śmiech, ale powstrzymać go nie mogę, a może i nie chcę...) ale...ale bądźmy poważni Karolu. W Helladzie takie odkrycia, to robili już...wojowie trojańscy w przerwie między pojedynkami.
- To pokaż mi tego swojego boga! Pokaż mi go gdzieś...poza swoją głową.
- Spokojnie, Karolu Hefajście Popperus. Już był jeden taki, co mówił do mnie: Pokaż mi tę twoją ideę konia. Konia widzę. A idea konia? Nie widzę jej. I co? Najwięksi z waszych fizyków, matematyków, nie mówiąc już o filozofach, po przeszło 2 tysiącach lat nadal przyznają się do mnie, nie wychodzą – bo nie mogą – poza ustalone przeze mnie kategorie. A ten mędrek co chciał zobaczyć...byty niepostrzegalne z definicji – jego imię z trudem przypominają sobie antykwariusze.
- Ależ ja nie twierdzę, że te twoje idee nie istnieją, czy że nie są ważne we wszelkich naukach, często aż do dzisiaj, ale mówię, że nie znajdziesz ich poza ludzkimi głowami i poza stronicami ksiąg, gdzie jest ich właściwe środowisko. A poza tym...nie są niezmienne, stają się, rodzą, umierają, mieszają ze sobą. Rozumiesz?
- Idee żyją na stronicach ksiąg... Hahaha! Jak muchy, jak insekty może?. Wprawdzie jeden z naszych zgryźliwych umysłów napisał był całą rozprawkę o mądrości much, ale nie myślę, by – nawet alegorycznie – brał idee za muchy. Pyszne, przewyborne... Czemuż to nasz Lukian uchodzi za prześmiewcę wszechczasów? Gdzież mu tam do ciebie, mistrzu satyry. Ech, że też wtedy, gdy wspólnie z Dionizjuszem ustalaliśmy przeróżne plany, nie było obok mnie jakiegoś takiego mędrka, jak ty. Może by mi podszepnął, że skoro one tam sobie spokojnie żyją, rozmnażają się może, te znaczy idee – co byś pod tą nazwą nie rozumiał – to jakby wojska mojego serdecznego druha zburzyły, spaliły wszystkie książnice i księgozbiory na ziemiach, które zamierzał podbić, to łatwiej by mi było przecież rozpowszechnić moje własne idee? Na takiej...wypalonej ziemi? Czyż nie, mój podpalaczu idei, Hefajście wtóry, większy od pierwszego? Daj mi odetchnąć, bo nie mogę dojść do siebie. Haha, płonące idee, spopielające się, utleniające się bez śladu. Biedna ludzkość, wyzbyta idei. Naga. Dumni Helleni zamienieni w Scytów z wyczyszczonymi do cna, sterylnymi umysłami, włóczący się po równinach usianych kupkami popiołu po...ideach. Aleś mnie rozbawił, jak Arystofanes złączony w jedno z Lukianem.
- Ja nie twierdzę, że...
- Wiem, wiem aż nadto dobrze co twierdzisz. I wybaczam ci twoje bluźnierstwa mając nadzieję, że wybaczy ci je też Niewidzialny i Nienazywalny. A jeśli chodzi o pokazanie ci Duszy Wszechcałości, to radziłbym, żebyś poszedł do kapłana swojego wyznania, tzn. tej jednej z waszych schizm, których namnożyliście, jak żaby skrzeku, niepomni naszych wskazówek jak uniknąć rozłamów i byś powiedział mu: Pokaż mi Ducha Świętego. Może w jego spojrzeniu zobaczyłbyś coś, co przybliżyłoby ci zrozumienie tego, jak ja się czuję w reakcji na twoje szczeniackie i w tej niedojrzałości jednak niezawinione, głupiutkie żądania. Ale wiesz co, może nawet i bym podjął tę rękawicę, co żadną rękawicą nie jest, a najwyżej laską niewidomego rzuconą przez ciebie pod moje nogi, jak niemy krzyk prośby o wsparcie – gdyby nie...warunki pogodowe. Gdyby teraz nieba nie pokrywały chmury lub gdybyśmy mieli głęboką i pogodną noc – pokazałbym ci wprawdzie, nie samą duszę, ale niejakie ze wspaniałych narzędzi, które dzięki swemu Ojcu ma Ona na podorędziu.
- Panteista!
- Pokrzycz sobie, pokrzycz. Może ci się hierarchia tych twoich fenomenów psychicznych jakoś poprzestawia w duszy i w głowie i może nawet być, że...odrobiny anamnezy, niespodziewanie dla samego siebie zakosztujesz ;). Masz jeszcze do wyboru następujące okrzyki i hasła zagrzewające do boju: Poganin. Animista. Idealista. Monista. Zostawmy więc ten temat...
- Idee istnieją tylko w ludzkiej głowie!
- A ten dalej swoje... Dzieciaku, rzuciłeś bojowy okrzyk, znaczący, że to co nazywasz "ideami" nie istnieje obiektywnie i ugruntowany na niczym więcej, jak na swoich idiosynkrazjach. Potrząsnąłeś grzechotką, sam własną mamką stawszy się. Łzy otarte własnym rękawem. Wielka pierś ukojenia pochyla się nad tobą, Artemida Efeska ma wiele piersi – otwórz dzióbek. A mówiąc poważnie, czy wiesz, że każdemu z najwyższych rodzajów bytu odpowiada inny – że tak powiem w stylu waszego Wittgensteina – predykat czasownikowy? Mówiąc jaśniej, Bóg jest, Idee istnieją a Rzeczy dzieją się. Zanim przyznasz istnieniu czegoś status – jak wy to mówicie – obiektywności lub subiektywności, dowiedz się, domyśl, doczuj, poczuj, tylko - zaklinam cię na Jedyność i Dobro Zeusa - nie wymyślaj – „jaki rodzaj egzystencji prowadzi owo coś i w czym ten typ egzystowania różni się od pozostałych”. Ja wiem, że to dla was, dla ciebie, dla waszego czasu jest coś ekscentrycznego, że dla was „być” to „być”; że „istnieć”, „dziać się”, stawać”, „być”, „trwać”, „egzystować” to wszystko - dla waszego prościutkiego umysłu - synonimy, że utraciliście tę część pradawnego przekazu, zagłuszyliście w sobie bezcenny, dany z góry organ subtelności, który my zwiemy nous, ale ja tobie, tu i teraz, całej tej wielowiekowej atrofii refleksji nie odbuduję. Chcąc nas naśladować ponadawaliście swym księgom butne tytuły wbijając w pamięć ludzką błędne i nie tam, gdzie trzeba ulokowane dualizmy oraz fałszywe i bezmyślne dysjunkcje i koniunkcje kategorialne: „Mieć albo Być”, „Bycie i Czas”, „Byt i niebyt”. Ach, jak pragnęliście dorównać, przegonić, przebić nas a w szczególności wielkiego Parmenidesa... A tu zwyczajni, do bólu banalni, sceptycy i materialiści, szwendający się po każdej epoce dziejów jak ślimaki po wilgotnych łodygach, snobistyczni dysfunkcjonariusze rozumu, pariasi myśli z którymi u nas nawet studenci po nieprzespanej nocy radzili sobie z pomocą zwykłej dialektyki – nagle ogłosili wasz koniec. Śmierć metafizyki, powspółczesność, ponowoczesność, pożegnanie z filozofią przyczyn, śmierć mądrości. Mało tego, prawdziwych mędrców, ogłosili, w swym demokratycznym amoku, winnymi jako...inspiratorów największych zbrodni. I nie wiedzieliście jak się bronić. I staliście bezradni jak dzieci. A dlaczego? Bo budowaliście bez fundamentów. Na wydmach. I tak samo ty, bez przygotowania będąc, odrzucisz i wyśmiejesz mój przekaz, moje wywody i dowody. Nie uczą już was geometrii i matematyki przed zadaniem pierwszych pytań o istotę Bytu, nie macie czci dla nauczycieli, nie przestrzega się w waszych akademiach kilkuletniej dyscypliny milczenia, a wręcz odwrotnie, ten zostaje wyróżniony, który więcej językiem nachlapie, nazywacie to: aktywny i dociekliwy uczeń. Nie umiecie słuchać. Nie potraficie otwierać się na słuchanie. Nie naucza się u was sztuki Simonidesa z Keos, sztuki pamięci. Wasza astronomia zmieniła się w statystyczną naukę o katastrofach, która niczego waszej refleksji już nie podpowiada. Kontemplację wygnaliście do coenobium... Jesteście, nie z własnej winy, nadzy. A synom ziemi w to graj... Jesteście jak takie posągi Memnona ożywiane zespołem trybików skonstruowanych przed kilkoma pokoleniami przez nadwornych architektów i techników. Trochę mi ciebie żal...
- Aleś mi naobjaśniał Platonie, a niech cię Teodor Ateista spotka nagle nocą w gaju oliwnym albo sandał niech ci się ześlizgnie z kurwatury świątyni Ateny. Tyle wiem teraz, com wprzódy wiedział... Masz ci los, odesłał mnie do cyrkla i tabliczki mnożenia, doradca od siedmiu boleści. Zaraz mi zakażesz pewnie jeść fasolę, nakażesz składać poranne pokłony Heliosowi i zalecisz robić w myślach codzienne, wsteczne przeglądy całodobowych uczynków. Czemu się śmiejesz? Przestań! Słyszysz, mówię przestań!
- No dobrze, masz rację, nie miejsce na śmiech, lecz na frasunek, mam jednak pewien koncept. Macie tam u siebie szczególną postać, uważacie go za mędrca – mniejsza o to – myślę o Heideggerze, znasz go pewnie nieźle.
- Znam, znam, Napisałem o nim kiedyś artykuł.
- Taaak, wy...wszystko znacie i o wszystkim piszecie. Cywilizacja znawców, nie przymierzając, i pisarczyków... Ale do rzeczy. Ten, w sumie dość paradny jegomość - jakby powiedział swym niewyparzonym językiem nasz Tymon z Fliuntu, albo, nie ustępujący mu, wasz tragiczny satyryk Bernhard - to istny worek wad. Worek nie worek, oryginał ten onegdaj popełnił był niewielką rozprawkę „Wprowadzenie do metafizyki”. Przeczytaj to, przemyśl. Podważ lub zaakceptuj każde słowo. Żadnego nie pomiń, a najbardziej zwracaj uwagę na...czasowniki. Ja wiem, że was uczyli, iż ciężar semantyczny zdania skupia się na rzeczownikach. Zapomnij o tym. Na ten jeden raz zapomnij. Ten człowiek miał dobre chęci i intuicje, na razie tyle o nim powiem. On pobudza różne, często sprzeczne intuicje i intencje. A przy wyruszaniu w drogę ku ujrzeniu wielkiego systemu bytu – intuicja musi skrzyć się. Wyostrz ją. Po inne jego teksty nie sięgaj. Czytaj go w słoneczny dzień. A nocą sięgnij po Elementy Euklidesa. Wystarczy pierwsza księga, nawet nie cała, nawet nie połowa. Mniej, o wiele mniej. Sam stwierdzisz ile wystarczy. I będziesz zdumiony jak mało.
- Chyba oszalałeś! Ja to wszystko znam już i mam przerobione od nastu i dziesiątek lat... Kpiny sobie robisz... Nie mam zamiaru nigdzie wyruszać! Gardzę tymi twoimi systemami bytu, drabinami bytu i wielkimi łańcuchami bytu. Sam się nimi wiąż i właź na te drabiny i szukaj po zatęchłych strychach. Zacofaniec!
Platon nie odpowiadał, Pożegnał się oszczędnym, choć nie pozbawionym sympatii gestem, obrócił się i powoli oddalił zostawiając zmieszanego Karla na zakurzonej ateńskiej drodze.
- Aha - Platon odwrócił się i donośnym głosem zawołał - Pomyśl, jak i gdzie egzystują równość i nierówność. I która z nich była pierwsza i...co to znaczy być pierwej i gdzie...jest Gdzie. A rano obserwuj, jak wysokie słoneczniki obracają tarcze swoich głów, poruszając nimi tak, jakby śledziły niebieską drogą słońca. Powodzenia Karolu.
- Błazen – powiedział do siebie Popper i w zamyśleniu ruszył przed siebie kopiąc co i rusz zalegające pobocze drogi przejrzałe oliwki, których ciągnąca się przez dziesiątki metrów wstęga, jakimś dziwnym trafem, jeśli zmrużyło się oczy, układała się w nieregularną, zaburzoną i zburzoną, jednak wyraźnie rozpoznawalną sinusoidę. Gdy zaś otworzyło się oczy szeroko, podnosząc powieki, układ setek porozrzucanych owoców na powrót przyjmował kształt chaosu. Kształt chaosu? – powiedział do siebie. Co za bzdury, żachnął się. Z południowej strony nadchodziły burzowe, nabrzmiałe szarością chmury. Poczuł się tak, jakby chciały ocienić, a może i przykryć wszystko co wiedział, co sobie do tego czasu uporządkował i ułożył. Wszystko, o czym potrafił myśleć i mówić. Ponownie zmrużył oczy, spojrzał na kłębiące się nad głową chmury, po czym przeniósł wzrok w dół. I wtedy... Nie. Nie chciał uwierzyć w to, co zobaczył w górze i na dole i jak to z dołu łączyło się z tym z góry. Zresztą, już nie musiał wierzyć – to było tu i było tam... I było niezależne od jego przytwierdzenia bądź zaprzeczenia. Całkowicie.
===================================
Wskazówki do dalszych lektur:
1. Gellner Ernest, Słowa i rzeczy czyli nie pozbawiona analizy krytyka filozofii lingwistycznej, Warszawa: KiW, 1984.
2. Gellner Ernest, Postmodernizm, rozum i religia, Warszawa: PIW, 1997.
3. Ghyka Matila C., Złota liczba, Kraków: TAiWPN Universitas, 2001.
4. Yates Frances A., Sztuka pamięci, Warszawa: PIW, 1977.
5. Zieliński Jacek, Jerozolima, Ateny, Aleksandria. Greckie źródła pierwszych nurtów filozofii chrześcijańskiej, Wrocław: UWr., 2000.
6. Stępień Tomasz, Pseudo-Dionizy Areopagita. Chrześcijanin i platonik, Warszawa: Fronda, 2006.
7. Szlezák Thomas Alexander, O nowej interpretacji platońskich dialogów, Kęty: Antyk, 2004.
8. Kerning Johann Baptist, Gościniec do świątyni mądrości nadziemskiej. Mistyczny tekst chrześcijański z XIX wieku. [Przypowieść], Kraków: Miniatura, 1991.
9. Mikołaj z Kuzy, O oświeconej niewiedzy, Kraków: Znak, 1997.
10. Reale Giovanni, Historia filozofii starożytnej. Tom 4.: Szkoły epoki Cesarstwa, Wyd.1, Lublin: KUL, 1999, s. 287-310 (Metafizyka, teologia i ontologia Filona).
11. Gilson Etienne, Byt i istota, Warszawa: PAX, 1963.
==========================================================
------------------------TEKST DRUGI--------------------
FIKCJA FANTOMÓW, czyli polskie podobizny rządu, opozycji i społeczeństwa
MOTTO
Władza w państwie narodowym to narzędzia przeprowadzenia swojej woli we wspólnotowym działaniu przez propaństwowe elity narodu i świadomą interesu narodowego część społeczeństwa, także wbrew oporowi innych jego uczestników.
[na podstawie Maxa Webera]
W sierpniu 2011 r. Napisałem tekst opisujący elementy składowe i zasady działania państwa Tuska i PO (https://www.salon24.pl/u/wawel/331588,panstwo-prawa-wziatki-haki-przezor-proposi-i-palestra). Czas na opisanie obecnego państwa takim, jakim się dzisiaj prezentuje. Z analizą państwa Tuska warto się jednak zapoznać i dzisiaj, gdyż sporo elementów tego państwa przetrwało "podobiznę zmiany" (np. zasada tworzenia partii przez obcą agenturę wpływu lub przez ludzi polskich byłych służb i "wyprowadzania ich na scenę polityczną przez agenturę wpływu medialną; szczególnie wyraźnie przetrwała zasada "wiązania hakowego"; jak pokazała historia Chrzanowskiego - zasada wziątek też ma się nie najgorzej, tak samo jak zasada ekspertów do wynajęcia i in. zasady). Tekst analizujący konstrukcję i działanie "państwa Tuska" miał inną budowę, gdyż była to konstrukcja dość prymitywna w swojej skuteczności. Dzisiaj mamy sytuację bardziej złożoną, gdyż obecne państwo w przybliżeniu wygląda jak prawdziwe, realizuje się jednak w... hiperrzeczywistości za pomocą całego konglomeratu interaktywnych podobizn imitujących nieistniejące oryginały.
I. DWA ŚWIATY
Polskie podobizny władzy, opozycji i społeczeństwa
Większa część polskiego społeczeństwa nie jest w stanie wyobrazić sobie, że w Polsce nie ma władzy i nie ma opozycji. Jest symulakrum 1) władzy i symulakrum opozycji. Dodatkowo mamy nawet symulakrum 3-ej siły (Kukiz`15).TRAGEDIA JEST TYM POTĘŻNIEJSZA, ŻE CZĘŚĆ SPOŁECZEŃSTWA NIE JEST W STANIE NAWET WYOBRAZIĆ SOBIE PRAWDZIWEJ WŁADZY I PRAWDZIWEJ OPOZYCJI. Stopniowo traci nawet poczucie jak miałaby one wyglądać. Obydwie podobizny (władza i opozycja) wyglądają jak oryginał, wyglądają jak żywe, wykonują ruchy podobne do ruchów żywego organizmu i na przeróżne sposoby dbają o to, by społeczeństwo zamiast społeczeństwem wolnym i świadomym stało się podobizną wolnego społeczeństwa. Drugą funkcją oprócz imitowania oryginału jest pilnowanie przez obie strony, by oryginał nie powstał ("podobizny pod specjalnym nadzorem") a zwłaszcza, by nie zrodziła się świadomość braku oryginałów, co jest zapewnione przez a) kontrolę i moderację kanałów przekazu oficjalnego b) represje wobec kanałów przekazu independentialnego c) represję i dyfamację wobec ruchów, z których może wyjść impuls, wezwanie i edukacja do wyjścia z hiperrzeczywistości symulakrum.
Przypis: 1) Symulakrum (łac. simulacrum „podobieństwo, pozór”; l.mn. simulacra) - termin filozoficzny spopularyzowany przez Jeana Baudrillarda – obraz, który jest czystą symulacją, pozorującą rzeczywistość albo tworzącą własną rzeczywistość. Często jest wyposażony w pewne atrybuty, potwierdzające jego pozorne życie, na przykład możliwość działań motorycznych. Dokładniejsza definicja pojęcia SYMULAKR, SYMULAKRUM podana jest na końcu tego tekstu.
MIEĆ WŁADZĘ W CZŁONKACH
Polskie państwo nie ma władzy w członkach, w swoich segmentach, częściach składowych. Symuluje władzę, nadal jest teoretyczne. Ma kłopoty z wszystkimi, z Kozłowską, Glapińskim, Mosbacher, Kościołem Spaghetti, LGBT, usunięciem skutków złodziejskiej reprywatyzacji, sędziami, UE, Żydami, Leociakiem, Grossem, Trzaskowskim, Gronkiewicz-Waltz, Bodnarem a nawet ze… swoim własnym prezydentem (weta A.Dudy) etc. etc. Efektem jest bezruch, paraliż. A w skali państwa bezruch to upadek, inercja to degradacja.
Wśród wielu niezależnych publicystów pojawiają się od pewnego czasu kierowane do Polaków wezwania do przebudzenia się. Kto więc śpi? Elity czy masy? A może nie tak trzeba pytać? Może śpi… cały SYSTEM REPREZENTACJI SPOŁECZNEJ? Może nie istnieje system przekładania woli narodu na działania jego reprezentantów? Może to nie są faktyczni reprezentanci? Ba, może grupy zajmujące miejsce elit w godzinach nadliczbowych zajmują się usypianiem… woli narodu? TWORZENIEM JEGO PODOBIZNY, TWORZENIEM SYMULAKRUM WOLI NARODU, A TYM SAMYM TWORZENIEM SYMULAKRUM SIŁY PAŃSTWA. Zobaczmy o co należałoby pytać w tej nierealnej realności polskiej pseudo-demokracji. Najpierw spójrzmy na członki tego Golema, jakim stała się władza w Polsce, a co za tym idzie - także sama Polska, zajmijmy się partiami i systemem partyjnym, czyli podstawowym narzędziem władzy mającym być realizatorem woli narodu.
II. CZŁONKI GOLEMA
Reprezentanci narodu, czyli dwa typy partii w Polsce.
Interaktywny model systemu partyjnego przypominający oryginał i ukrywający fakt, że nie ma oryginału
Mamy w Polsce dwa typy partii:
1. Partie Niesłuszne (oparte programowo na małości ludzkiej - do polityki idzie się dla pieniędzy (ew. prestiżu, stanowiska, kariery, sławy etc., w przybliżeniu od wieków ujmują to wykazy w typie 7 grzechów głównych). Te partie manipulują na celach, albo pożyczają cele od partii słusznych (tuskowa “miłość”, Kwaśniewskiego “przyszłość”). Panuje tu zasada antykompetencji, lub kompetencji stosowanej niewłaściwie. Niesłuszne partie są pochodną statystycznej krzywej stopnia ignorancji w danej populacji (por. “Ludzi inteligentnych jest w społeczeństwie jakieś 5 czy 6 procent. Moją kampanię robię więc dla idiotów”, Georges Freche, przewodniczący regionu Langwedocja-Roussillon, Francja).
Partie niesłuszne dostosowują się do mierności ludzi, lenistwa i pazerności. Posługują się ich skłonnością do samowoli (LGBT, antyklerykalizm etc.), skłonnością do omijania prawa i skłonnością do snobizmu (postęp, nowoczesność etc.). W teatrzyku udawania bycia elitami obstawiają gorszą, “ludzką stronę” elektoratu - jest to b.skuteczne, gdyż skłonności do wysiłku są zawsze niedominujące w dominującej części społeczeństwa.
2. Partie Słuszne. Partie słuszne odwołują się do zdrowej części społeczeństwa, lecz ją obezwładniają intoksykując wszechogarniającą inercją systemu podobizn (systemu hiperrzeczywistości), którego są częścią. Posługują się naiwnością, łatwowiernością i moralnością zwykłych ludzi. Partie słuszne już często w nazwie podkreślają swoje dobre chęci (prawo i sprawiedliwość, ruch odbudowy Polski). Dlaczego to robią, skoro to trudniejsza droga niż droga partii niesłusznych, czyli partii robionych przez cwaniaków dla naiwnych i idiotów? Często rolę tu grają: psychologia założyciela partii, jego ambicje, jego wysoka samoocena, przekonanie o misji, tradycje rodzinne oraz autentyczna chęć zrobienia czegoś dobrego dla ojczyzny ale także rachuby, iż właśnie ta, uczciwa i zdrowa część elektoratu jest bezpańska, jest do zagospodarowania, jest do wzięcia na zamierzonej drodze kariery politycznej.
Typowe dla partii słusznych są trzy typy postaci partyjnych:
1. Sasin (usprawiedliwiacz niemocy, ogłaszacz sukcesu, siewca optymizmu, młot na krytyków partii)
2. Wiśniewska (dobra uczennica, kujon, osoba recytująca - nie bez pomyłek i gaf, jak w debacie wyborczej)
3. Dowódca ogłaszający kształt, zapach i termin dowozu marchewki i kija oraz ogłaszający kogo gonimy (doganiamy, przeganiamy etc.).
Dlaczego najczęściej (prawie zawsze) partiom słusznym z nazwy i mającym częściowo słuszny program i cele - nie udaje się prawie niczego zrealizować z tych deklaracji? 1. bo nie mają kompetentnych ludzi 2. bo trochę kompetentnych ludzi jest, ale a) są tłumieni w działaniu przez niekompetentnych albo przez “dojutrkowców” b) ci kompetentni nie mają wymaganych cech charakteru do wprowadzenia swoich kompetencji w życie c) bo istnieje odpowiednik zmowy cenowej - obie partie milcząco umawiają się, że są granice “reform”, czyli że jabłka są przegniłe w środku, ale klient ma płacić wysoką cenę i nie wiedzieć o tym. Duże znaczenie w takiej niepisanej zmowie bezkarności ma obecność w obu partiach pewnej zbliżonej liczby osób "zahakowanych", w związku z czym obie partie trzymają się za haki, co je łączy w uprawianiu symulacji "oczyszczania państwa".
Dychotomiczna zasada kreująca partie jest tu, oczywiście, patologiczna. Zamiast dwóch opcji polityczno-ekonomicznych ugruntowanych w interesie narodowym mamy tu jako podstawę dwie cechy osobowości: skłonność do samowoli i skłonność do pustego moralizatorstwa. Efekt: bezhołowie, inercja panująca w państwie otwierająca szeroką drogę obcym (mającym pozapaństwowe interesy) i zdeprawowanym. Wszystko wygląda normalnie a nic nie jest normalne, nie funkcjonuje normalnie i sensowne sprawy nie posuwają się do przodu, lecz stoją w miejscu lub podupadają (przykład: sądy, szkolnictwo, obrona przed LGBT etc.). Jest to symptom władzy Golema i opanowania sfery idei przez symulakry.
III. WEWNĘTRZNE ŻYCIE GOLEMA
reguły określające życie partii, czyli kompetencje
Przejdźmy do kwestii kompetencji w partiach niesłusznych. Rządzą tą sferą następujące prawa:
- zasada anty-kompetencji (przeciwwskazania charakterologiczne do uczciwego sprawowania władzy są rekomendacją do awansu i kariery partyjnej), albo kompetencji do zadań specjalnych, realizowanych w skrytości przed opinią publiczną
- zasada kompetencji zdeprawowanej, czyli duża i wąska kompetencja używana w celach prywatnych i antypaństwowych.
W partiach słusznych wygląda to inaczej:
- zasada przeciw-kompetencji - mierny jest pożądany i premiowany, gdyż jest usłużny, niewymagający (dusza człowiek), nie wnikający w ciemne sprawy innych, rządzi słabą ręką (antonim mocnej ręki)
- zasada Strężyńskiej - wybitny jest usuwany, gdyż zawyża wymagania (rodzi się więc invidia, poszkodowane jest lenistwo) i podważa “niekompetencyjną spójność grupy”
IV. WYMIENNOŚĆ NARZĄDÓW GOLEMA
zmiana ról, czyli rotacja międzypartyjna
Czy partie niesłuszne i słuszne premiują i poszukują raczej odmiennych kompetencji osobowościowych, czy - paradoksalnie - bardzo podobne charaktery są i tu i tu w cenie?
Po dłuższej refleksji otrzymujemy zaskakującą odpowiedź, że poszukiwane cechy osobowościowe są bardzo podobne (sofistyka, retoryka, hipokryzja, instrumentalne posługiwanie się sferą aksjologii, posłuszeństwo hierarchiczne, stadność). Pojawia się pytanie, skoro aż takie podobieństwo charakterów skąd aż takie różnice obydwu typów partii?
Łatwość migracji członków partii do partii przeciwnych także popiera tezę o charakterologicznym podobieństwie członków obu typów partii(kiedyś był w UW, UD, PO dziś odnajduje się bez problemu w wierchuszce PIS-u). Niesłuszni (w poprzednim wcieleniu członkowie partii niesłusznych (UD, UW, PO) lub startujący z ich list, Gliński, Duda, Kopcińska, Morawiecki etc.) łatwo zaczynają poczuwać “impuls nawrócenia” i chętnie są przyjmowani przez słuszną partię (zasada Saula).
Skąd więc publiczne przekonanie o zasadniczych różnicach obu partii, o ich krańcowym przeciwieństwie? To jest b.ciekawe i ważne pytanie. Dotykające sedna sprawy imposybilnych i słabych państw.
V. MARTWICA GOLEMA
efekt różnicy, czyli złudzenie wyboru
Efekt różnicy wytwarzany jest przez mity, typ retoryki, eksponowanie przeciwstawnych sobie akcydensów programowych, odwołania historyczne.
Nie znaczy to, że jakichś różnic nie ma. Są, gdyż wynikają one z “idoli” wokół których każda z dwóch partii krystalizowała się. Liberalizm, jako idol (ideologiczna przykrywka) partii niesłusznych oraz moralizatorstwo jako idol partii słusznych mają przeciwstawne wektory potencjalnego ruchu. Stąd też płyną pewne różnice obrazu i działań obu partii. Ogólnie rzecz biorąc partie niesłuszne dekonstruują państwo, partie słuszne udają, że je rekonstruują w sferach istotnych, a działalność “reformatorską” ograniczają do najprostszej, czyli do operacji redystrybucyjnych powiązanych z terminami wyborczymi. Operacje redystrybucyjne nie powstrzymują systemowego rozpadu struktury państwa narodowego a w przypadku, gdy bezkrytycznie obejmują swymi programami socjalnymi duże populacje migrantów zarobkowych - mogą nawet osłabiać państwo.
VI. MÓZG GOLEMA
Zasada Petera (zasada poziomu niekompetencji) częściowo dobrze opisuje działanie systemów biurokratycznych, gdzie władza często jest anonimowa, zdepersonalizowana. Korporacyjny dyrektor to ktoś w rodzaju automatu, bezosobowe uosobienie sprawności całej korporacji. Zupełnie inaczej przedstawia się sprawa w przypadku przewodzenia partiom. Dotykamy tu różnic między zarządzaniem a przewodzeniem, ekonomią a polityką. Przywódcy polityczni (partyjni) różnić się mogą cechami typu: charyzma, wybitność, bezwzględność, autorytaryzm, ambicja, irracjonalność działania etc. Cechy takie są niepożądane lub pożądane w ograniczonym tylko zakresie w zarządzanych hierachicznie i rozliczanych ekonomicznie podmiotach typu korporacje.
Inaczej jest w strukturach typu partii. Tu charyzma przywódców lub zachowania i działania do niej podobne mogą decydować o istnieniu, trwałości, sukcesach i klęskach całej organizacji partyjnej - niezależnie od jakości jej członków.
Typ osobowości przywódcy partyjnego, dominujące cechy charakteru, motywacje, predyspozycje do kierowania ludźmi,idiosynkrazje, obsesje, fascynacje, traumy - wszystko to może potężnie formatować nie tylko działanie, ale także idee i idee fixe danej partii a co za tym idzie - całego państwa. Dlatego ważne jest, by spory udział zasady kolegialności w “rządzeniu partią” miał miejsce. W przypadku trafu dziejowego, jakim są postaci rangi Piłsudskiego owa kolegialność mogłaby hamować naturalną ekspresję nietuzinkowej osobowości, ale postaci tego formatu zdarzają się tak rzadko, że kolegialność jest pożądana, by zabezpieczyć partie przed autokratycznymi osobami, którym wydaje się, że są Piłsudskim i które z powodu uzurpowania sobie wyjątkowych praw i niepodważalnej władzy niszczą jakość partii i łamią charaktery osób, z których partia i państwo mogłyby mieć w przyszłości pożytek. Zasadę zabezpieczenia partii przed niebezpiecznymi autokratami nazywam “zasadą pseudo-Piłsudskiego” (albo prościej: “zasadą Piłsudskiego”, “zasadą temperowania”).
Odrębnym tematem są źródła zasilania projektu Polska-Golem, jednak jest to temat na odrębny tekst nie wiążący się bezpośrednio z głównym tematem tekstu jakim jest simulakrum świata polskiej polityki, jego członki i reguły.
VII. MECHANIZM GOLEMA,
czyli wnętrze automatu władzy w Polsce
Wszyscy znają cykl funkcji silnika: sprężanie mieszanki paliwowo-powietrznej - zapłon - rozprężanie gazów spalinowych - praca. Mając na uwadze tę analogię spójrzmy na wnętrze naszego systemu partyjnego, który powinien wytwarzać pracę powodującą ruch państwa do przodu.
Nawet zakładając, że obecna władza jest władzą (że ma władzę w swych członkach), to żeby miał miejsce zapłon musi być możliwość kontaktu między władzą a opozycją. Nadrzędne dobro ojczyzny (narodu) musi być rozumiane jednakowo przez władzę i opozycję. Władza, nawet jeśli jest kompetentna, gdy jest tylko atakowana przez opozycję, nie zaś zapładniana i mobilizowana (”zapłon”), tracąca swoje siły i energię tylko na obronę swoich pozycji i obronę swoich deklaracji - nie wytwarza żadnej użytecznej “pracy” znajdującej wyraz w odbudowie siły państwa. Gdy zaś oprócz braku prawdziwej opozycji władza na dodatek jest “niewładna” (mimo… większości parlamentarnej) i mało kompetentna, to mamy w efekcie kartonową atrapę silnika. Są to dwa sklejone ze sobą pojemniki, w jednym władza coś spręża (spręża moralizując,zapowiadając reformy), w drugim opozycja coś rozpręża (widmo wolności, prawa mniejszości). Albo odwrotnie: opozycja coś spręża (prowokuje, organizuje profanacyjne i agresywne eventy), zaś elektorat partii rządzącej coś rozpręża (daje upust emocjom i rosnącemu poparciu). Mimo nazwy “silnik” - z silnikiem nie ma ta konstrukcja, ta instalacja, ta rzeźba społeczna nic wspólnego. Warto zauważyć, że ta parodia silnika może się kręcić tylko dzięki mediom, które “rezonują” prowokacje opozycji i dają iskrę zapłonową mieszance paliwowo-powietrznej. Zasysanie ludzkiego paliwa wyborczego, sprężanie przez opozycję, zapłon przez media, wydech spalin przez popleczników partii rządzącej - ale samochód nie jedzie, bo para idzie w gwizdek. Siły nie są przez korbowód przenoszone na wał korbowy. Korbowodem np. byłyby narzędzia demokracji bezpośredniej: referendum wiążące, inicjatywa obywatelska, weto obywatelskie. W polskim modelu (pseudo-demokracja dwusuwowa) korbowód nie wprawia w ruch zespołu napędowego, który porusza kołem samochodu ruszając go z miejsca, lecz korbowód podłączony jest do automatu machającego polskimi chorągiewkami i pompującego biało-czerwone baloniki. Ruch korbowodu powinien przekładać się z jednej strony na wysłuchiwanie inicjatyw społecznych, z drugiej strony na pracę ustawodawczą. Byłoby to możliwe, gdyby władza była władna, gdyby władza była realna, a nie tylko była “simulakrum władzy”, czyli interaktywnym modelem przypominającym oryginał mającym za cel ukrycie faktu, że nie ma oryginału, czyli ukrycie faktu pozorności istniejącej władzy i niedopuszczenie do powstania ośrodków realnej władzy...
Paliwem są emocje obu “sprężanych na siebie” elektoratów. Uzyskany z paliwa ruch nie przekłada się na ruch kół pojazdu państwa, lecz służy jedynie zwiększaniu ilości paliwa przy następnym wtryśnięciu do pseudo-silnika, do simulacrum silnika. Efektem jest coraz szybszy ruch automatu machającego chorągiewkami. Co może skończyć się przegrzaniem całego układu podobnym do tego z 1980 r. Gdy wybory wygrywa opozycja, zamiast machania chorągiewkami jest osłabianie państwa. Może to wyglądać tak, że lepiej jest puszczać baloniki, niż rozkładać państwo, ale w efekcie podczas rządów władzy sprowadzającej się do automatu chorągiewkowego państwo TAKŻE jest rozkładane, gdyż 1. Kto nie idzie do przodu, ten cofa się 2. Duże miasta i tak są we władzy opozycji. Słaba władza centralna przy silnej władzy miast wprowadza do układu dodatkową GWARANCJĘ INERCJI REFORM SYSTEMOWYCH. Retoryka i posunięcia gospodarcze rządu oddają dobrowolnie wielkie miasta, dzięki czemu partia rządząca sama sobie stwarza usprawiedliwienie dla własnej niemocy. Inercja trwa a destrukcja państwa postępuje mimo dużej ilości zużywanego paliwa wyborczego. Napęd na 4 koła to nie to samo, co machanie jedną ręką chorągiewką a drugą balonikiem. W hiperrzeczywistości paliwem ruchu pozornego (złudzenia ruchu, lub ruchu symbolicznego) są emocje, zarówno te trochę wyższe (od święta), jak i najniższe (na co dzień), spełniające się w bezproduktywnych, wzajemnych atakach elektoratów obu partii. Emocje na których media grają podtrzymując... palność paliwa wyborczego.
VIII. ŚWIAT GOLEMA
Hiperrzeczywistość jest rodzajem pseudo-bytu pokrewnym wirtualnym światom stwarzanym przez ustroje i partie socjalistyczne (socjalizujące, "komunistyczne" etc.). J.Staniszkis onegdaj trafnie wyczuła, że aby móc zrozumieć i opisać niektóre systemy, ideologie i partie trzeba wkroczyć na tereny o n t o l o g i i i nadała swojej pracy tytuł: Ontologia socjalizmu.
Hiperrzeczywistość nie przenika się z rzeczywistością, dlatego niemożliwe jest z jej poziomu dokonanie jakichkolwiek zmian w rzeczywistości. Pierwsza dla drugiej i druga dla pierwszej nie mają wzajem dla siebie materialności. Ręka reformatora przechodzi przez to, co ma być reformowane, jak ręka medium spirytystycznego przez widmo ciała zjawy. Hiperrzeczywistość ma godne uwagi cechy: nie obowiązuje w niej logika, a szczególnie zasada sprzeczności (degradując państwo, jego siły i rangę można jednocześnie ogłaszać sukcesy), chociaż pozór logiki bywa często włączany i wyłączany.
Brak kontaktu pomiędzy dwoma "światami" (świat simulakrów i świat faktów) może dawać komiczne i gorszące zarazem słuchowiska, gdy to słyszymy odgłosy walki, słyszymy, że walka (z patologiami państwa) się intensyfikuje - a nic nie jest zwalczone. To z czym fantom władzy walczy - wzmacnia się nawet, bo poznaje słuchowo swoje słabe punkty i może się dozbroić. A nam wyświetla się filmy o tym, jak wprowadzono zmiany w naszej rzeczywistości albo sami je sobie wyświetlamy w swojej wyobraźni. Najważniejsze sprawy są realizowane ale... w innej rzeczywistości (mieszkania +, prawo jako nie bajka, służba zdrowia, zabezpieczenie przed obcą kulturowo agresją etc.). Podobny status egzystencjalny miały onegdaj ideały komunizmu istniejące tylko w przemówieniach przywódców zarządzających oczekiwaniami i w nadziejach zarządzanych.
Hiperrzeczywistość ma skłonność do niekontrolowanego rozrostu i cechę wyglądu nawet bardziej prawdziwego, niż ma... rzeczywistość.
Symulakry (podobizny, wtórniki) mają nieograniczoną zdolność do generowania, indukowania symulakrów dowolnych zjawisk świata realnego. I tak - przykładowo - podobizna władzy i podobizna państwa generują symulakrum oświaty i szkolnictwa wyższego, symulakrum nauki, symulakrum opieki zdrowotnej, symulakrum kultury, symulakrum klasy średniej, symulakrum zamożności etc. W każdej z tech dziedzin - analogicznie do zasady fraktalnej - generowane są kolejne symulakry wewnętrzne. Są to wiązki łańcuchów generacji dążące do nieskończonego podziału i mające stopień złożoności często wyższy od świata realnego.
Za pomocą symulakrów można zawładnąć psychiką jednostki, grupy, tłumu, narodu. Używając symulakrów jako narzędzi można okupować tereny i państwa. Istnieją nawet - wg Baudrillarda - symulakry drugiej potęgi (symulakry symulacji) sięgające poziomu gier cybernetycznych. Wydaje mi się, że symulakry drugiej potęgi są analogiczne do najnowszych technik dezinformacji piętrowej stosowanej przez niektóre kontrwywiady.
Kontakt - wracając do polskiej sceny politycznej - jest jednym z pojęć kluczowych. Nie mają ze sobą kontaktu nie tylko obydwa pojemniki, sprężający i rozprężający, władza i opozycja. Kontaktu brak także pomiędzy władzą a inicjatywami społecznymi możliwej demokracji bezpośredniej (weto obywatelskie, inicjatywa obywatelska, referendum wiążące). Pomiędzy władzą a ludem istnieje tylko jednostronny kontakt przedwyborczej, patrymonialnej presji świadczeń socjalnych.
Nie pasują tu określenia teatr uczestniczący albo teatr improwizowany, gdyż przedstawienie nigdy się nie kończy, wnętrze teatru nie ma ścian. Przedstawienie zamienia rzeczywistość - rzeczywistość znika. Wszyscy są aktorami, widz znika a w zamian pojawia się podział na aktorów pierwszego stopnia (politycy) i aktorów drugiego stopnia (społeczeństwo). Pierwsi - politycy - na początku mają świadomość swojej gry i sceny, później stopniowo ją tracą (nie wszyscy, osobniki przebiegłe nigdy nie tracą poczucia umowności swoich kreacji aktorskich) - przechodzą na stronę widmowej “realności symulakrów”. Drudzy - “obywatele” - już od początku żyją w nieistniejącym świecie przedstawienia, które samo siebie pisze prawie bez związku z realnością.
Co może pomóc w zakończeniu projekcji Polska-Golem? Trzy rzeczy: 1. demokracja bezpośrednia (jej elementy), 2. ponadpartyjna organizacja analogiczna do postulowanej przez A.Doboszyńskiego OPN (Organizacji Politycznej Narodu) oraz 3. demokracja etniczna (demokracja etniczna panuje w Izraelu, polska wersja musi mieć jednak specyficzny kształt wyrastający z polskich warunków).
--------------------------------------------------------
Przypisy:
1) symulakry – kopie, odwzorowania, repliki, wtórniki, imitujące, kopiujące,
upodabniające się do rzeczy, które albo od początku nie miały oryginału, albo
już ów pierwotny oryginał zupełnie zatraciły. Symulakry mogą tworzyć własną rzeczywistość. Symulakry wywołują
autentyczne symptomy przynależne zjawiskom rzeczywistym, wchodzą z nami w rzeczywistą
interakcję. Źródłem symulakrów jest symulacja – imitacja istnienia czy działania rzeczywistego bytu lub procesu, bądź
systemu w czasie, jako „sposób generowania – za pomocą modeli – rzeczywistości pozbawionej źródła i realności:
hiperrzeczywistości”
(M.Głażewski, Edukacja jako symulakrum, Forum Pedagogiczne 2018/1, Warszawa 2018, s.147, s.158; J. Baudrillard, Symulakry i symulacja, Warszawa 2005, s. 6,).
=========================
Figura Golema w Pradze, w sklepie z suwenirami
==========================================================================
------------------------TEKST TRZECI-------------------
Ekonomiczni idole Morawieckiego. Oto na jakich teoriach wicepremier oparł swój plan
Plan Morawieckiego nie wziął się znikąd. Ma solidną podbudowę. Szkoda tylko, że w niesolidnych i nieprzekonujących teoriach ekonomicznych
Mateusz Morawiecki bohaterem portali plotkarskich? Niemożliwe, a jednak! W czasie tegorocznego forum ekonomicznego w Davos minister rozwoju i finansów spotkał na zamkniętym bankiecie słynnego aktora George’a Clooneya i strzelił sobie z nim wspólne zdjęcie. Kadr, na którym Clooney kordialnie obejmuje Morawieckiego, znalazł się na Twitterze Ministerstwa Rozwoju i natychmiast zrobił karierę w plotkarskich zakamarkach polskiego internetu. I nie tylko plotkarskich – Clooney podejrzewany jest o aspiracje polityczne, być może w przyszłości będzie ubiegał się o fotel prezydenta USA, więc zdjęcie dało asumpt do snucia śmiałych futurologicznych wizji także komentatorom politycznym.
Media w znacznie mniejszym stopniu interesowała inna fotografia, którą Morawiecki przysłał z Davos rok wcześniej. Może dlatego, że nie pozował na nim z gwiazdą kina, a z uśmiechniętym, jednak anonimowym Chińczykiem? Ta fotografia jest jednak znacznie ważniejsza niż słitfocia z odtwórcą głównej roli w „Człowieku, który gapił się na kozy”. Bo o ile Clooney może być filmowym idolem Morawieckiego, o tyle ów Chińczyk jest jednym z jego dwóch wielkich idoli ekonomicznych, a więc osób mających wpływ na to, w jakim kierunku minister będzie reformował gospodarkę. W skrócie: na nasze portfele.
Yifu Lin i proaktywne państwo
Ów chiński ekonomista to prof. Justin Yifu Lin. Justin to imię przybrane na potrzeby kariery na Zachodzie, a tę zrobił tam zawrotną, zostając w 2008 r. głównym ekonomistą i wiceprezydentem Banku Światowego. Od 2012 r. wykłada w Chinach na Peking University. Wciąż pozostaje wpływową postacią w globalnej ekonomii i mieści się w pierwszych 5 proc. najczęściej cytowanych ekonomistów.
To, co ujęło w nim ministra Morawieckiego, można streścić w trzech słowach: Nowa Ekonomia Strukturalna. NES. Inspirowany rozwojem azjatyckich potęg Yifu Lin rehabilituje z jej pomocą rolę państwa w gospodarce (które według wolnorynkowych ortodoksów może tylko szkodzić).
Podział mapy świata na państwa rozwinięte i rozwijające się jest zdaniem Chińczyka mylący, bo przecież nigdy nie następuje nagły przeskok z jednego poziomu do drugiego. To zawsze proces, którego szybkość zależy od dobrej polityki gospodarczej, a zatem od zaangażowania rządu.
– Chodzi o dobrą strategię inwestycyjną. Porównajmy Chiny i Indie. Chiny 40 lat temu zaczynały z podobnego poziomu PKB per capita co Indie, by w 2016 r. uzyskać nad sąsiadem czterokrotną przewagę. Dlaczego? Indie zostawiły wszystko rynkowi – podkreślał prof. Yifu Lin podczas wykładu na Wydziale Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego, zorganizowanego przy okazji jego styczniowej wizyty w Polsce. Czy ma na myśli inwestycje państwowe? Nie tylko. Yifu Lin uważa, że państwo może wpływać na prywatnych inwestorów, by rozwijali branże, w których dany kraj ma największe „przewagi komparatywne”. Chiny na przykład przez lata przodowały w przemyśle, który intensywnie wykorzystuje tanią siłę roboczą, ponieważ mogły zaoferować jej obfitość. Polityka rządu zwiększała mobilność robotników, zachęcając w ten sposób kapitał do inwestycji.
Historia Polski jest podobna. My także byliśmy relatywnie tanimi pracownikami. A jednak na taniej sile roboczej nie można bazować w nieskończoność. Wraz ze wzrostem wynagrodzeń ta przewaga maleje. – Kluczem jest więc, by w odpowiednim czasie zidentyfikować sektory mające „ukryte przewagi komparatywne”, czyli takie, w których koszty produkcji są bardzo niskie, a koszty transakcyjne zbyt wysokie. Rząd powinien wspierać te sektory, zmniejszając koszty transakcyjne. Wówczas mogą wyrosnąć w nich międzynarodowe czempiony – tłumaczy ekonomista.
Wyobraźmy sobie sytuację, w której np. koszty produkcji sztucznej murawy stadionowej są na Podkarpaciu niższe niż w Niemczech, ale już koszty związane z jej transportem do klientów na tyle duże, że w rachunku netto to Niemcom, a nie mieszkańcom Podkarpacia, bardziej się opłaca produkować murawę. Gdyby rząd zadbał o lepsze połączenie infrastrukturalne tego regionu, obniżył koszty transakcyjne i jednocześnie wspomógł eksport ulgami podatkowymi, umożliwiłby Podkarpaciu wygryzienie Niemców z tego rynku. To jest logika Yifu Lina.
– Wydaje mi się, że wasz minister rozwoju rozumie NES. Systemowe promowanie wybranych sektorów to skuteczny sposób na uniknięcie pułapki średniego dochodu, a nawet na przyśpieszenie rozwoju. Polska rosła szybko po 1989 r., w tempie 4–5 proc. PKB rocznie, ale dlaczego macie się przyzwyczajać do tego tempa i zakładać, że nie da się lepiej? – pytał mnie retorycznie Lin w trakcie krótkiej rozmowy po wykładzie.
Minister Morawiecki już rok temu podkreślał w jednym z wywiadów, że zgodnie z radą Yifu Lina zdołał zidentyfikować warte wsparcia sektory, które tworzą w naszej gospodarce wartość dodaną. Chodzi przy tym nie tylko o wsparcie już istniejących przedsiębiorstw, lecz także o eliminację barier wejścia na konkretne rynki dla nowych firm. Zgodnie z NES im więcej konkurencji w branżach z przewagą komparatywną, tym lepiej. Teraz tylko czekać, aż Polski Fundusz Rozwoju, instytucja powołana do realizacji planu Morawieckiego, popchnie polskie firmy do globalnej dominacji.
Kelso i ekonomia binarna
Drugi z idoli Morawieckiego to amerykański ekonomista i prawnik Louis O. Kelso (zmarł w 1991 r.). Skąd o tym wiemy? Z przedmowy, którą minister napisał do książki „Własność pracownicza. Jak wspiera rozwój biznesu” Rosena Coreya, Case’a Johna, Staubusa Martina. Morawiecki w samych superlatywach wyraża się w niej o naczelnej idei Kelso – akcjonariacie pracowniczym w konkretnej jego odmianie – ESOP (od Employment Stock Ownership Plan).
Cóż to takiego?
Kelso uważał, że współczesna gospodarka wytwarza niebezpieczną nierównowagę. Za wytwórczość w coraz większym stopniu odpowiada kapitał (postęp technologiczny zwiększa produktywność maszyn), a w coraz mniejszym stopniu praca. Skutkiem tego wartość pracy spada. Praca zaś jest jedynym produktywnym aktywem większości społeczeństwa, co oznacza, że w obecnych warunkach po prostu musi ono regularnie biednieć. Jak obrazowo opisuje to dr Krzysztof Nędzyński na łamach portalu ObserwatorFinansowy.pl: „Rośnie siła nabywcza Buffettów i Kulczyków, których wszystkie potrzeby konsumpcyjne są już zaspokojone, a nie rośnie tych, którzy mają je niezaspokojone. Chronicznie brakuje popytu”. Te obserwacje są kluczowe dla „ekonomii binarnej” – zestawu teorii, za których założyciela uznaje się właśnie Kelso.
Ekonomia ta oferuje inne rozwiązania problemów z gospodarką niż interwencjonistyczny keynesizm, wolnorynkowa szkoła chicagowska czy wszelkie zaoferowane dotąd trzecie drogi. Kelso chce demokratyzacji kapitału. Zwykły robotnik powinien także czerpać z niego zyski. Narzędziem tej demokratyzacji jest właśnie akcjonariat pracowniczy typu ESOP. – Polega on na tym, że rząd daje przedsiębiorcom dużą ulgę podatkową, o ile uwłaszczą swoich pracowników poprzez wyemitowanie nowych lub przekazanie im części istniejących udziałów. W praktyce oznacza to, że firmy, oprócz klasycznych form finansowania swojej działalności takich jak dług, emisja udziałów i leasing, mają do wyboru jeszcze jedną, właśnie finansowanie binarne – tłumaczy dr Nędzyński. Dla właścicieli firm oznacza to także konieczność podzielenia się z pracownikami zyskiem i zarządzaniem firmą. Czy na to pójdą? Ekonomiści binarni uważają, że owszem. Bo większe dochody pracownicy zaczną wydawać na rynku, zwiększając popyt i przychody firm.
Nędzyński podaje przykład Henry’ego Forda, który zaoferował pracownikom pensje dwukrotnie wyższe od rynkowych. – W ten sposób przyciągnął najlepszych i zmniejszył rotację kadr, a jego pracownicy mogli już sobie pozwolić na kupno samochodów, które wytwarzali. (...) W Stanach Zjednoczonych firmy z ESOP-em zatrudniają 15 mln ludzi. W większości są to firmy bardziej produktywne niż konkurencja. Jak wskazują badania, partycypacja pracowników we własności oraz zarządzaniu zwiększa produktywność – zauważa publicysta.
To wszystko imponuje Morawieckiemu, który także nie jest zwolennikiem ortodoksyjnej ekonomii wolnorynkowej i szuka alternatyw. – Ojciec ekonomii binarnej długo nie znajdował zrozumienia wśród współczesnych mu ekonomistów. Dziś można stwierdzić, że jego prognozy się potwierdziły. Kelso nie tylko zaproponował rozwiązanie problemu, ale także przekonał decydentów w USA, by skutecznie wdrożyć zmiany w prawie – pisze Morawiecki we wspomnianej przedmowie, podkreślając, że w Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju, słynnym planie jego imienia, przewidziano miejsce dla akcjonariatu pracowniczego.
Otwartość ministra Morawieckiego w ujawnianiu ekonomicznych inspiracji należy docenić. Minister zadaje w końcu kłam twierdzeniu Keynesa, którego zdaniem polityczni praktycy łudzą się, że są w swoich opiniach niezależni, a tymczasem są zwykłymi niewolnikami ekonomistów i ich idei. Morawiecki to praktyk świadomie wybierający ekonomicznych idoli.
Duby smalone na Baconie
Idoli. Właśnie. Czy wiecie, że w języku greckim idol to „eídolon”, co oznacza przywidzenie albo zjawę? Etymologia czasami ma znaczenie.
Francis Bacon, jeden z najwybitniejszych filozofów Odrodzenia, używał słowa „idol” do opisu złudzeń, jakim podlega ludzki umysł. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że minister Morawiecki pada ofiarą kategorii złudzeń, które Bacon nazywał idolami teatru. Powstają one wówczas, gdy zbyt mocno wierzymy w czyjś autorytet i przejmujemy prezentowane przezeń błędne doktryny.
Niestety, ani Yifu Lin, ani Kelso nie nadają się, by im ślepo zawierzyć.
Nowa Ekonomia Strukturalna Yifu Lina to tylko kolejna odmiana dawno skompromitowanego protekcjonizmu, tyle że zaprojektowana tak, by można było go wprowadzać nawet w warunkach neoliberalnej legislacji Unii Europejskiej, która wyklucza pomoc publiczną poprzez bezpośrednie subsydiowanie przemysłu. NES zamiast subsydiów wprowadza inne narzędzia protekcjonistyczne. Przecież wydatki na wsparcie danej branży to nic innego, jak pieniądze wyssane z innego sektora i przekazane konkretnej grupie prywatnych przedsiębiorców. Owszem, nie w gotówce, a m.in. w postaci centrów technologicznych, państwowych agend konsultingowych, promujących eksport dodatkowych wydatków infrastrukturalnych czy preferencyjnych kredytów oraz ulg podatkowych dla grupy firm. W dodatku NES wcale nie wyklucza wprowadzania ceł importowych na towary, które zagrażają sektorom bez przewagi konkurencyjnej.
Skąd też właściwie wiadomo, że NES naprawdę oferuje skuteczne narzędzia namierzania sektorów o największym potencjale rozwoju? Jak wskazują ekonomiści, np. prof. Zhang Weiying z Beijing University, innowacja jest czymś nieprzewidywalnym i trudnym do zidentyfikowania.
– Komputer wynaleziono w 1945 r. w firmie IBM, ale nie przypisywano mu dużej wagi biznesowej. Stąd jego opóźnione wejście na rynek – zwraca uwagę prof. Weiying. Czy urzędnicy byliby w stanie zidentyfikować na czas istotną innowację, skoro nie wykazał się nawet prywatny koncern? Weiying pisze: „Gdy w latach 90. chiński rząd postanowił wesprzeć produkcję kineskopów, by zmodernizować chińską produkcję telewizorów, kineskopy zaczęły wychodzić z użycia”.
Na Yifu Linie takie przykłady nie robią wrażenia. Przekonuje, że jego teoria wywodzi się z doświadczeń krajów takich jak Chiny czy Irlandia. Że tam założenia NES zostały z sukcesem zrealizowane. Tyle że na temat sukcesu tych krajów funkcjonują alternatywne, równie przekonujące wyjaśnienia, które z promowaniem przemysłu nie mają wiele wspólnego.
Nawiasem mówiąc, nic dziwnego, że prof. Yifu Lin jest akademickim towarem eksportowym Chin. To kraj, którego elity polityczne czerpią prywatne korzyści z utrzymywania państwowych banków i przedsiębiorstw, stosowania ceł importowych i skomplikowanego prawa opartego na faworyzowaniu jednych kosztem drugich. Muszą mieć kogoś, kto przekona świat, że to właśnie dzięki temu, a nie wolnej przedsiębiorczości, tak dobrze prosperują. Profesor Xia Yeliang z Cato Institute, dawniej uniwersytecki kolega Yifu Lina, przekonuje, że zamysłem Deng Xiaopinga, który w 1979 r. zapoczątkował reformy w Chinach, było całkowite uwolnienie gospodarki i w latach 1992–2003 partia w tym kierunku rzeczywiście kraj reformowała. Ale później przewagę w partii zaczęło zyskiwać stronnictwo pijawek przyssanych do państwowej piersi.
– Wymyślono jakiś dziwny chiński sen, który ma zastąpić sen amerykański. I taka retoryka do niektórych trafia. Pożyteczni idioci usprawiedliwiają władzę partii nad niektórymi sektorami gospodarki czy niektóre ograniczenia inwestycyjno-handlowe – uważa Yeliang.
Nie wszyscy jesteśmy kapitalistami
Chociaż drugiemu idolowi ministra Morawieckiemu, Louisowi Kelso, nie da się zarzucić politycznego oportunizmu, to jednak nie czyni to jego ekonomii binarnej słuszną.
Gdyby teoria ta była tak wspaniała, jak twierdzą jej zwolennicy, to firmy zgodnie z nią działające powinny już dawno na zasadzie spontanicznego procesu zdominować globalną gospodarkę. Skoro bowiem udział pracowników we własności i zarządzaniu firmą podnosi jej rentowność, to dlaczego firmy z udziałem akcjonariatu pracowniczego wciąż stanowią w gospodarce mniejszość? Czy to jakaś nietypowa zawodność rynku, że nie promuje najbardziej efektywnego modelu własności?
I jak to możliwe, że zazwyczaj chciwi kapitaliści nie chcą większych zysków i nie rozdają akcji własnym pracownikom? Otóż rynek nie promuje podejścia binarnego, bo dostrzega w akcjonariacie pracowniczym takie nieefektywności, których nie dostrzegają jego wyznawcy.
Całą litanię wad ekonomii binarnej przedstawia prof. Timothy D. Terrell, ekonomista z Wofford College i ekspert Instytutu Misesa w eseju „Ekonomia binarna: zmiana paradygmatu czy zbiór błędów?”. Jego zdaniem jej zwolennicy nie rozumieją natury relacji pomiędzy produktywnością a własnością kapitału, na której budują swoje propozycje. Wzrost produktywności widzą wyłącznie po stronie kapitału, gdy tymczasem rośnie ona dzięki współzależnościom pomiędzy kapitałem i pracą. Gdyby nie praca i innowacje, które są jej owocem, nie byłoby ani kapitału, ani wzrostu produktywności. Zdaniem Terrella nie ma dowodów na to, że demokratyzacja kapitału jest w ogóle możliwa. Nie każdy może i nie każdy chce być kapitalistą, niektórzy cenią sobie pracę najemną albo dorywczą, a ekonomia binarna idzie na przekór ludzkim preferencjom. A nawet gdyby ta demokratyzacja była możliwa, to czy ma sens, skoro nie udowodniono (ani nie można udowodnić), że wpłynie ona pozytywnie na wzrost dochodów? Terrell zarzuca także binarystom niedocenianie roli oszczędności w gospodarce. Uważają, że liczy się tylko kapitał zainwestowany, a nie odkładany, nie dostrzegając, że odkładanie kapitału to element zdrowego systemu kredytowego. To akurat może dać do myślenia ministrowi Morawieckiemu. W końcu w co drugim zdaniu podkreśla, że musimy nauczyć się oszczędzać.
Stary, niedobry Hilary Minc
Minister Morawiecki na pewno jednak jest świadomy, że przełomowe pomysły wykute w ciepłych uniwersyteckich gabinetach działają często świetnie, dopóki ktoś nie postanowi przekuć ich na praktykę. Nie chodzi nawet o to, że okazują się błędne, a bardziej o to, że nawet gdy są słuszne, zewnętrzne wobec nich czynniki czynią je nierealistycznymi. Jest tak, ponieważ ludzie zajmujący się ich wdrażaniem nie pracują w sterylnym laboratorium, gdzie można wszystko kontrolować. Przeciwnie, mają do czynienia ze skomplikowaną rzeczywistością polityczną i społeczną, ze środowiskiem nie zawsze podatnym na eksperymenty, a często im opornym i skrajnie zmiennym. Owe genialne idee i pomysły są w rezultacie przekształcane we własne karykatury i szkodzą zamiast pomagać, a w najlepszym razie ulegają rozmyciu i nie robią koniec końców żadnej różnicy.
Jeśli plan Morawieckiego ma realizować idee Justina Yifu Lina czy Louisa Kelsy, jeśli ma odpowiadać na wyzwania wskazywane przez Thomasa Piketty’ego, to już teraz coraz więcej dowodów na to, że może on po prostu spalić na panewce.
Wielu ekonomistów, w tym tych liberalnych, zgadza się z diagnozami, które ów plan formułuje. Na przykład że Polska wyczerpała rezerwuar taniej siły roboczej. Zgadzają się także z celami, czyli z modernizacją gospodarki poprzez ułatwienia dla rozwoju sektorów o wysokiej wartości dodanej. Ale mają wątpliwości co do metod. – W gruncie rzeczy jedynym konkretnym pomysłem w Strategii jest ręczne sterowanie państwowymi firmami. To one mają realizować „nową ekonomię strukturalną”. Ale to nie jest pomysł Justina Yifu Lina, tylko Hilarego Minca z czasów PRL – podsumowuje te zastrzeżenia Witold Gadomski w tekście „Strategia myślenia życzeniowego. O planie Morawieckiego”. Przypomnijmy: Minc był naczelnym strategiem gospodarczym Polski w okresie 1944–1956, a więc w okresie stalinizmu i ślepej wiary w siłę centralnego planowania.
I faktycznie, za rządów PiS z jednej strony prywatyzacja niemal stanęła w miejscu, z drugiej zależne od państwa firmy zaczęły skupować podmioty prywatne, choćby w bankowości. A samo państwo powołuje spółki produkcyjne, takie jak np. ARP Games, która ma koncentrować się na „działalności produkcyjnej w zakresie gier, tworzeniu oprogramowania i popularyzacji sektora przez wydawanie prasy specjalistycznej”.
Wygląda to wszystko na gromadzenie ekonomicznego arsenału, z tym że, jak nieraz pokazywała historia, o wątpliwej zdolności bojowej.
Ale załóżmy nawet, że grubo się mylimy i plan Morawieckiego jest wykonalny. Czy dotychczasowe działania rządu Beaty Szydło skłaniają nas do wiary, że naprawdę mu na tym planie zależy i z tych narzędzi skorzysta? Niestety, nie.
Rząd stawia na politykę socjalną, która jest świetnym mechanizmem zdobywania głosów, niż na rozwój gospodarczy. Jarosław Kaczyński, prezes PiS, stwierdził w jednym z wywiadów, że wzrost gospodarczy nie jest dla niego czymś priorytetowym. O wiele większą wagę niż do PKB przywiązuje on do sprawiedliwości i solidarności społecznej. Uruchomiono więc programy takie jak 500+, Mieszkanie+, a ostatnio ogłoszono kolejny – Żłobek+. Symbol „+” ma tu wymiar propagandowy, ma od tych programów wzrosnąć dzietność, a zmaleć bieda. Ale jak na ironię mógłby oznaczać równie dobrze wzrost obciążeń budżetowych i zadłużenia państwa. Większe zadłużenie to mniejsze oszczędności. Mniejsze oszczędności to mniejsze inwestycje. A mniejsze inwestycje to „żegnaj planie Morawieckiego!”.
Kolejna rzecz, która wysyła defetystyczny komunikat, to regularne zwiększanie fiskalizmu i skomplikowania systemu podatkowego pod pozorem walki z oszustami. Jeśli chcemy hodować narodowe czempiony, to nie możemy strzelać do oszustów tak, by rykoszetem obrywały uczciwe firmy. Co zaskakuje, za kwestie podatkowe odpowiedzialny jest sam minister Morawiecki. Czy koncentrując się na kwestiach makro, przestał rozumieć kwestie mikro? Czy lata spędzone w bankowości niczego go nie nauczyły? Oby było to tylko chwilowe zaćmienie.
Jeśli jednak minister Morawiecki będzie upierał się przy swoim planie i uzyska polityczne zielone światło, mam do niego gorącą prośbę. Zanim zacznie odgórnie stymulować rozwój naszej gospodarki, niech sprawdzi, czego zdolna jest dokonać o własnych siłach. Żeby to zrobić, musiałby zrealizować pewien stary ideał, którego nikt dotąd w Polsce nigdy nie wdrożył, choć wielu obiecywało: radykalnie zlikwidować biurokratyczne bariery, obniżyć, a przynajmniej uprościć podatki oraz szczerze polubić się z (uczciwą) prywatyzacją. Dopiero wówczas gospodarcze silniki Polski mogłyby pracować na pełnych obrotach. Gdyby te kroki okazały się nieskuteczne i nie przybyło nam innowacyjnych firm, marek eksportowych, a PKB nie zacząłby szybciej rosnąć, droga wolna, ministrze, eksperymentujmy z planami wszelkiej maści!
autor: Sebastian Stodolak, https://biznes.gazetaprawna.pl/artykuly/1016648,bacon-kelso-yifu-lin-minc-oto-idole-morawieckiego.html
====================================================