Taki już porządek tego świata, że lewicowe i liberalne rządy zadłużają swoje państwa na skraj bankructwa, a słowo „reforma” zwykle jest propagandowym wytrychem. Po czym (gdy skali zapaści nie da się już ukryć) przychodzą rządy prawicowe i pod ostrzałem większości, tajemniczo ślepych dotychczas mediów, są linczowane za każde niedomaganie państwa. Przeprowadzają więc reformy, dofinansowują grupy społeczne które w lewicowej rzeczywistości klepały biedę, tamują strumienie lewego wyprowadzania z kasy państwa miliardów złotych – czym narażają się silnym i wpływowym grupom interesów, słowem gimnastykują się żeby państwo wyciągnąć z dziesiątek zastanych patologii. Bardziej lub mniej skutecznie.
Tak po prostu już jest. Prawicowi ministrowie muszą się gęsto tłumaczyć z efektów swojej pracy i ze skuteczności wprowadzonych rozwiązań. Nie mają tego komfortu jaki przez okresy swoich rządów, mieli ich liberalno – lewicowi poprzednicy - których nikt albo nie pyta o to co zrobili żeby naprawić jakiś problem albo w ogóle o tym problemie z nimi nie rozmawia. A potem pod lawiną krytyki lewicowo – liberalnych mediów, rządy prawicowe odchodzą – znów przychodzą liberałowie albo lewica, znów zadłużenie rośnie, państwo zostaje w tyle za rozwojem potrzeb, okopują się grupy przestępcze, media są ślepe i cykl powtarza się w kółko.
.
Dlatego dwa lata temu uważałem, że już sam fakt dojścia do władzy prawicy w Polsce, samo w sobie było naprawdę dobrą zmianą. Choćby dlatego że dowiedzieliśmy się, że tysiące ludzi w Polsce cierpi z powodu bezkarnego działania mafii wyłudzających kamienice, że ponad 40 miliardów rocznie jest wyprowadzane przez mafie VAT-owskie, że przewlekłość postępowań w polskich sądach powoduje że ludzie przestali w nich już szukać sprawiedliwości, że dług publiczny państwa realnie przekroczył bilion złotych, że niemal cały rynek handlu spożywczego w Polsce jest już w zagranicznych rękach (poznaliśmy przy tym nowe słowo: franczyza a słynne Żabki, Groszki czy inne polskobrzmiące sklepiki to wcale nie rodzima inicjatywa), dowiedzieliśmy się, że jesteśmy na trzecim od końca miejscu na świecie pod względem przyrostu demograficznego i w 2025 roku nasz system emerytalny przestanie istnieć. Teraz dowiedzieliśmy się natomiast że młodzi lekarze w polskich szpitalach zarabiają ochłapy i są wykańczani biologicznie zalewem dyżurów. Naprawdę dobrze że PiS wygrał wybory w 2015 roku bo opinia publiczna zapewne do dziś o tych problemach nie miała by bladego pojęcia a skala tej katastrofy rosłaby przez kolejne lata do czasu kiedy kolejni premierzy nie stawali by się „wielkim sukcesem Polski” na unijnych posadach. „Wolne media którym nie jest wszystko jedno” jakoś nie były zainteresowane „jątrzeniem” i „dzieleniem Polaków” takimi nieprzyjemnymi tematami.
.
Ale naprawdę mało jest dziedzin tak wyraźnie obrazujących ten naturalny porządek jak sytuacja służby zdrowia w Polsce po 1989 roku. Bo co by nie gadać, sytuacja w której, półtora roku o objęciu rządów, kraj ogarnia fala protestów i głodówek przeciwko jedynemu rządowi od dekady, który zaczął dofinansowywać służbę zdrowia, jest dość kuriozalna. Warto też przypomnieć przy okazji, że lekarze protestują przeciwko ekipie, która jako jedyna po 1989 roku, trzy kadencje temu, jednorazowo podniosła im i pielęgniarkom pensje o 30 i 40%, co w najnowszej historii Polski jest rekordem który się nie powtórzył w żadnej innej grupie zawodowej.
Ale jak wiadomo lekarze to akurat jedno z tych środowisk zawodowych, które (dość zresztą irracjonalnie) prawicy nienawidzą dogmatycznie, a PiS jako partia i środowisko (także jako elektorat) jest w oczach doktorów hołotą tak nikczemną, że wstyd się przyznać że się brata z plebsem.
Trzeba się więc na spokojnie pogodzić z tym, że 4,5% PKB przeznaczane na służbę zdrowia przez liberalną lewicę budziło pomruk – ale 6% przeznaczone na ten cel przez rząd prawicowy spowoduje rozruchy uliczne. I to pomimo że ów PKB, dzięki dobrej polityce gospodarczej przy okazji stale rośnie i 6% w roku 2019 czy 2021 to kompletnie nieporównywalna suma co 4,5% PKB w roku 2016. Tak po prostu już jest.
Maciej Hamankiewicz – szef Naczelnej Rady Lekarskiej przez lata rządów koalicji PO-PSL spisał pewnie z pięć tuzinów listów do Ministerstwa Zdrowia, z różnymi postulatami i sprzeciwami. Listów, o których mogli się dowiedzieć co najwyżej czytelnicy branżowej Gazety Lekarskiej i to wyłącznie ci którzy zaglądali na stopkę ze sprawozdaniami Rady.
Facet się zachowywał bardzo przyzwoicie – ale przez „wolne media” Piotra Kraśki czy Hanny i Tomasza Lisów się nieborak nie miał szans nijak przebić z informacją że toniemy. Dziś Hamankiewicz jest bohaterem briefingów – a jego autorytet jako szefa Rady Lekarskiej czyni z niego niemal herosa walki o niepodległość państwa. Tak to po prostu działa w Polsce.
.
Takie fakty jak to że w 2017 roku przeznaczono już na służbę zdrowia o 8 miliardów złotych więcej, że w przyszłym 2018 roku będzie to jeszcze dodatkowo 6 miliardów więcej nie ma rzecz jasna znaczenia. To że w lipcu weszła w życie ustawa o minimalnej pensji w zawodach medycznych a dodatkowo Ministerstwo wprowadza ustawę o dofinansowaniu rezydentów zdobywających w 20 pożądanych specjalności też nie ma oczywiście znaczenia. Od rządów prawicowych po prostu wymaga się tego czego nie wymaga się od lewicy i liberałów.
.
I to akurat bardzo dobrze – dla państwa i społeczeństwa. Ale naprawdę nie do końca rozumiem tej logiki, bo kto jak kto, ale lekarze naprawdę powinni się już zorientować, że rząd żadnej innej ekipy, nie dał i nie da im tego co może przeznaczyć na nich rząd PiS-u. I jeśli będą z tym rządem walczyć – a nie daj Bóg jeśli go obalą to dostaną kopa w dupę i figę z makiem – i to dokładnie od tych samych „bojowników o demokrację” którzy dziś tak dzielnie udzielają im poparcia. Aż smutno patrzeć, że przez osiem lat kompletnie niczego nie zrozumieli.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo