Dwa ostatnie lata to czas absurdalnego mylenia pojęć. Zero zdziwień – po niemal dekadzie władzę straciło środowisko (w różnych sektorach) skupione wokół dogmatu że porządek państwa, prawodawstwa a nawet cywilizacji oparte jest na jego wyłącznej władzy i dominacji (oczywiście w oparciu o subiektywne poczucie wyjątkowych wartości osobowych, mentalnych i intelektualnych). I ci ludzie będąc wciąż w fazie szoku kompletnie się pogubili w swoich doktrynach. Sami już nie wiedzą czy demokracja polega na wolnym wyborze większości społeczeństwa czy na (samo)zdefiniowaniu elity która zarządza większością. Czy wolność wyrażania poglądów polega na prawie do dania komuś pięścią w twarz na ulicy czy też na szacunku dla czyjegoś zdania. Czy prawo do manifestacji to prawo do oplucia kogoś kto manifestuje albo do rozgonienia jego pochodu czy też może to prawo do spokojnego o bezpiecznego zaprezentowania swoich poglądów. Zgubili się w rozważaniach bo zgodnie z ich wizją świata, ład i porządek polega na ich dominacji a prawodawstwo to zbiór zasad (pisanych lub nie) które pod rygorem kary może ten (w ich mniemaniu) idealny porządek gwarantować.
Trudno się temu dziwić – w końcu przez tyle lat przekonywano tych ludzi że wyłącznie ich głos ma wartość (nawet jeśli nie mają racji), że dziś głos kogokolwiek innego wydaje im się bezprawny. A celem samego prawa jest zapewnienie im dominacji. A skoro ich głos już nie dominuje to należy to prawnie wyegzekwować. Zgubili się po prostu.
.
I w tej, chwilowej jak sądzę, degrengoladzie pojęć nasuwa się pytanie: kim właściwie jest i jaką funkcję w państwie pełni Minister Sprawiedliwości? Skoro bowiem nie powinien mieć żadnego wpływu na nominacje sędziowskie czy decydowanie kto ma administrować sądem (finansowanym przez Ministerstwo) i jednocześnie nie powinien być jednocześnie Prokuratorem Generalnym, to jego resort traci sens. Z powodzeniem można by przecież zastąpić go stanowiskiem dajmy na to ministra - koordynatora do spraw wymiaru sprawiedliwości.
Status squo jaki panował w okresie rządów PO – PSL był dla wszystkich czytelny: sądy są niezależne a zatem reprezentują elektorat PO, czytelników Gazety Wyborczej i dawnych – zaprzyjaźnionych przecież – środowisk Unii Wolności. I o tym bez żadnego woalu przecież zapewniały choćby bardzo wpływowe środowiska akademickie. Oczywiście zdaję sobie sprawy że piszę straszne brednie! - a przykłady choćby uniewinnienia posłanki Sawickiej, konsultacje z sędzią Milewskim jak zgrać sprawę Amber Gold z polityką wizeunkową rządu, niemalże przedawnienie kary w aferze FOZZ, kabaretowy niemal bezwład w procesach przestępstw PRL-u, Stanu Wojennego czy strzelania w Kopalni Wujek, aresztów dla ministra Pinkasa, Wojciecha Sumlińskiego czy Maćka Dobrowolskiego czy porównań - w uzasadnieniu wyroku - szefa CBA Mariusza Kamińskiego do zbrodni i metod stalinowskich oprawców . Nie mówiąc już o sprawach związanych z reprywatyzacją czy wyjaśnianiem kulisów Amber Gold. Czy to była dla kogokolwiek tajemnica? Czy dla kogokolwiek było zaskoczeniem, nie mówiąc o szoku – kiedy Bronisław Komorowski „zapraszał” kolejnych adwersarzy słowami że „sędzia jest już rozgrzany”? Nie – bo to było normalne i wiadomo było że nikt z tym nie zrobi porządku a już na pewno nie sędziowie. Oczywiście nie wszyscy i nie wszędzie! - nigdy nie da się w takich sprawach generalizować. Natomiast patologie narastały i trudno się nie oprzeć wrażeniu że to właśnie sprawa orzeczeń w warszawskiej ( i nie tylko ) machinie reprywatyzacyjnej przelała w dużym stopniu kroplę w tej debacie. Choć oczywiście problemów było znacznie więcej – począwszy choćby od trudnej do wyobrażenia afery korupcyjnej z udziałem prezesa Sądu Apelacyjnego w Krakowie a skończywszy na rutynowym już wręcz schemacie że jak ktoś dziś przedsiębiorcę oszuka i okradnie na dużą kwotę to najpierw nieborak jest skazany na bankructwo i spiralę długów a potem – po latach może liczyć na wygraną w sądzie. A czy odzyska swoje pieniądze to już zupełnie osobna sprawa.
.
Taka była i jest polska codzienność. I w tym wszystkim nasuwa się tylko pytanie jaka jest w tym wszystkim rola Ministra Sprawiedliwości? Bo skoro nie ma prawa reformować tego systemu (nawet poprzez przejęcie odpowiedzialności). Skoro nie ma prawa nadzorować nawet organizacji sądów. Skoro nie ma prawa nadzorować prokuratury to właściwie po co nam Minister Sprawiedliwości? Niech będzie tak jak było – po prostu na to stanowisko będziemy desygnować „borysów budków”. Inaczej bowiem - jak w przypadku rządów PO-PSL średnia długość ministrowania będzie wynosić rok z małym okładem. Tylko czym by się to skończyło?
Inne tematy w dziale Polityka