Najlepiej ten mechanizm było widać 7 maja 2016 roku – kiedy środowiska „światłych”, „wykształconych” i „europejskich” „obrońców demokracji” manifestowały w Warszawie swój protest przeciwko „dzieleniu Polaków na lepszych i gorszych”. Kilku moich znajomych też zresztą paradowało wówczas dumnie z plakietkami „Jestem obywatelem drugiej kategorii”. Uśmiechałem się spokojnie – bo przecież znałem ich, setki razy dyskutowaliśmy – kiedy z głębokim przekonaniem tłumaczyli mi że większość Polaków to wsioki i prostaki, chamy, zaściankowe i niewykształcone masy, natomiast oni – wyborcy wykształceni, mentalnie „na pewnym poziomie”, rozsądni i świadomi, otwarci i zaradni – jako elitarna wiodąca część społeczeństwa powinni (jak ich zresztą instruował Lis Tomasz) „nauczyć się ignorować ten nieznośny jazgot” generowany przez motłoch próbujący ich „zarazić swoimi fobiami”. To nie była rywalizacja polityczna ani spór światopoglądowy – pogląd że są lepszą i godną wyższych praw, grupą społeczeństwa był, i nadal przecież jest, dla ich dogmatem i ich definicją porządku świata. Dla nich były kontrakty bez górnych limitów – dla reszty były etaty związane rentownością państwa czy samorządu. Dla nich były dotacje i publiczne zlecenia – dla reszty motłochu było szyderstwo z niezaradności. I 7 maja właśnie ci ludzie szli dumnie z flagami biało – czerwonymi (które jeszcze do niedawna kojarzyły im się wyłącznie z faszyzmem i ksenofobią) oczarowani swoją nagłą przyzwoitością – dumni że „odważnie” walczą o wzajemny szacunek – a ponad wszystko że walczą przeciwko dzieleniu społeczeństwa na lepszych i gorszych. Jak zresztą twierdzili była to obrona „ich wartości”.
.
A ja, jak głupi, w sumie życzliwie się wówczas uśmiechałem, sądząc że należy im się takie odreagowanie i przecięcie balonu frustracji po przegranych wyborach. Uśmiechałem się – naiwnie - bo nie wiedziałem wtedy jeszcze że ten pokaz fałszu i zakłamania będzie zwiastunem tego jak będzie wyglądała debata publiczna z tymi ludźmi przez najbliższe lata. I to co gorsza – nie tylko publiczna debata, ale ta prywatna, koleżeńska, rodzinna także. Że całkiem otwarcie uważając Polaków za naród mentalnie gorszy niż inne europejskie nacje będą się jednocześnie uważać za bardziej świadomych patriotów. Bo przecież według nich Polacy to generalnie „siermięga” intelektualna – na tle której oni błyszczą jak diament. Co najzabawniejsze – podziwiając przy tym zachodnie społeczeństwa za wzajemną życzliwość i szacunek jaki tam widzą. Że atakując rząd we wszystkich niemal mediach i zakładając dziesiątki portali internetowych będą krzyczeć że knebluje im się usta, nie pamiętając już że w czasie rządów przedstawicieli ich środowisk za krytykę rządu leciało się nie tylko z mediów publicznych ale nawet z mediów prywatnych! Że podkładając „świnie” - i rozpowszechniając kłamstwa choćby o rzekomej rządowej ustawie zakładającej kary więzienia za dokonanie aborcji, o rzekomym dziesięciorgu sierot z Aleppo, próbach skreślenia Puszczy Białowieskiej z listy dziedzictwa UNESCO, „czarnej liście” artystów niedopuszczonych do festiwalu w Opolu, jakimś tajnym pakcie „wyszehradu” o wyprowadzeniu Polski z Unii Europejskiej, i setkach innych kłamstw - będą się szeroko uśmiechać i wręczać białe róże jako symbol swoich czystych intencji.
Naprawdę pomijając kompletnie jakiekolwiek kwestie podziału politycznego – nikt chyba się nie spodziewał że ta spirala cynizmu i zakłamania zajdzie aż tak strasznie daleko.
Słowem że nagle wyjdzie z tych – niestety wciąż bardzo opiniotwórczych środowisk - mentalność karcianego szulera który szachrai bez mrugnięcia okiem ale kiedy wypadnie mu z rękawa „lewy as” to wywraca stolik i krzyczy że w tym wstrętnym oszustwie jakiego padł ofiarą nie zamierza już brać udziału.
.
I naprawdę można mnożyć przykłady – sędzia Jerzy Stępień głoszący na spotkaniach że „im zależy wyłącznie na naszych stanowiskach”. Naszych stanowiskach!? Zygmunt Freud na drugi bok się przewraca – nie dzielimy rzecz jasna społeczeństwa na lepszych i gorszych ale „nasze (!!!) stanowiska” należą się nam bo … . No właśnie – bo co? Casus Trybunału Konstytucyjnego w którym jedno środowisko polityczne desygnuje 11 – a nawet 14 spośród 15 sędziów nie jest złamaniem zasady bezstronności sędziowskiej, ale mianowanie przez inne środowisko czwórki czy piątki jest upartyjnieniem. Dlaczego? - czy nie czasem dlatego że „nasi” - cytując klasyka – nasza „kochana siódemka” to sędziowie lepsi od tych „ich sędziów”?
.
Jak w soczewce ten fałsz i zakłamanie widać też na przykładzie wielkiej kariery jaką robi w Polsce w ostatnich miesiącach chorwacki reżyser i skandalista Olivier Frljić. Facet który oburza i szokuje nie tylko przecież w Polsce, bo jego ideologiczne prowokacje wywoływały już wręcz zakazy wystawiania przedstawień z powodu zabijania zwierząt podczas spektaklu. Zasada jest prosta – ludzie wychodzą ze spektaklu zszokowania i skłóceni a Frljić zgarnia nagrody. W Polsce wystawienie antykatolickiej „Klątwy” nie było też przecież debiutem Frljicia – wcześniej w 2013 roku w Teatrze Starym w Krakowie sami artyści odmówili gry w sztuce „Nieboska komedia. Szczątki” w której Frljić postanowił „rozliczyć się” z polskim antysemityzmem.
Mówiąc bez ogródek Frljić to dobry cwaniak – który bardzo prędko się zorientował że dzięki antyklerykalnemu fanatyzmowi i kompleksom wobec zachodnioeuropejskiego dobrobytu jakie targają w Polsce niewielką stosunkowo lecz dość wpływową częścią społeczeństwa, po prostu zrobi karierę. I nie pomylił się. Tym bardziej że w wyszukiwaniu tematów budzących emocje i wywalaniu na tej bazie obraźliwych i wulgarnych oskarżeń wobec części publiczności jest przecież perfekcyjny. Oczywiście ktoś może powiedzieć że na przedstawienia Frljicia nikt nikogo na siłę nie ciągnie – sęk jednak w tym że ta granica wolności słowa zostaje w publicznym teatrze podeptana w chwili kiedy 80 procent społeczeństwa tam nie pójdzie bo wiedzą że chorwacki reżyser będzie tam publicznie gardził ich mentalnością i wartościami. Pójdą ci którzy uważają że są lepsi niż ogół polskiego społeczeństwa i nie wezmą tych obelg do siebie. Ci sami zresztą którzy wyjdą potem na ulicę „przeciwko dzieleniu społeczeństwa na lepszych i gorszych”.
Innymi słowy – Frljić nie proponuje dialogu, tolerancji czy otwartości na wzajemne poglądy. Wręcz przeciwnie – szydzi, ośmiesza i stygmatyzuje. Choć doskonale wie że gdyby swoimi wulgarnymi przedstawieniami atakował środowiska lewicowe czy choćby nawet elity europejskiej administracji to zarówno on jak i jego nagrody zniknęłyby z publicznej sceny Europy w ciągu kilku tygodni. Jego oferta „dialogu” i „wolności słowa” polega wyłącznie na fałszu deptania godności tych którzy w europejskich środowiskach artystycznych i medialnych są w mniejszości. I pewnie ma prawo – bo wbrew wszelkim kłamstwom lewicowych mediów nikt Frljiciowi w Polsce nie zabrania wystawiania swoich przedstawień. Czarę przelewa to że Frljić swoim ideologicznym pomysłem na karierę próbuje doprowadzić do tego, że owe antykatolickie i zakompleksione z powodu swojej polskiej narodowości środowiska nie będą dominować jedynie w lewicowo – liberalnych mediach, ale też będą główną klientelą na widowniach publicznych teatrów w Polsce. I to dlatego – pomijając już całą przaśność i prostactwo wyrazu - Frljić powinien być w państwowych teatrach w Polsce personą non grata a publiczne dotacje powinny przy jego nazwisku kończyć swój przepływ. To nie on jest tu ofiarą – ofiarą są tysiące polskich katolików, którzy do publicznego teatru nie pójdą. Nie dlatego że kiepska sztuka tylko dlatego że teatr zostanie zideologizowany przez takich facetów jak Oliver Frljić.
.
Wracając jednak do początku – powierzenie chorwackiemu reżyserowi funkcji kuratora poznańskiego festiwalu „Malta” miało dokładnie takie same podstawy jak wspomniana przeze mnie manifestacja 7 maja 2016 roku: przeciwko dzieleniu Polaków na lepszych o gorszych. Fałsz i zakłamanie. Gdyby Frljić nie stanął ostro po jednej stronie sporu w polskiej debacie publicznej to nikomu by do łba nie przyszło powierzać mu kurateli nad „Maltą” - zasłaniając się przy tym szacunkiem do odmiennych poglądów, otwartością czy dorobkiem artystycznym. Otwartość organizatorów poznańskiej „Malty” jest podyktowana wyłącznie tym że Oliver Frljić ma dokładnie takie same poglądy na świat jak oni a ich rzekoma otwartość to nic innego jak definiowanie wspólnego przeciwnika w społecznej debacie.
.
I jestem naprawdę pełen szacunku dla profesora Piotra Glińskiego że nie dał się zrobić zakładnikiem tego fałszu i wbrew całej lawiny hejtu środowisk Gazety Wyborczej i aktywistów KOD-u zachował się przyzwoicie wobec publiczności polskich teatrów. Uczciwość to bowiem cecha która w środowiskach KOD-u i Gazety Wyborczej budzi od lat fanatyczną wściekłość – dobrze się stało że Minister Kultury miał odwagę stawić temu czoła.
Inne tematy w dziale Kultura