Warsztaty Analiz Socjologicznych Warsztaty Analiz Socjologicznych
1561
BLOG

Społeczeństwo i Socjologia. 2010. Piotr Gliński.

Warsztaty Analiz Socjologicznych Warsztaty Analiz Socjologicznych Polityka Obserwuj notkę 2

Poniższy tekst to szkic wystąpienia wygłaszanego przez p. Profesora właśnie w Krakowie. Polecamy Państwa uwadze. Dziękujemy za okazane zaufanie.

                                                                      Społeczeństwo i Socjologia. 2010.
Przemówienie przewodniczącego PTS na sesji inaugurującej 14 Ogólnopolski Zjazd Socjologiczny w Krakowie (8-11 września 2010)
 
 
Wasze Magnificencje, Szanowni Goście, Koleżanki i Koledzy,
 
Tradycyjne już na polskich zjazdach socjologicznych wystąpienie przewodniczącego PTS poświęcone będzie tym razem dwóm, zawartym w jego tytule, tematom: społeczeństwu i socjologii. Społeczeństwu - z perspektywy tytułu naszego Zjazdu; socjologii- przede wszystkim w perspektywie jej roli w życiu publicznym we współczesnej Polsce.
 
Co się dzieje ze społeczeństwem?
Tytuł zjazdu, którego autorem jest – o czym nie wszyscy wiedzą - kolega Jerzy Szacki brzmi, jak pamiętamy „Co się dzieje ze społeczeństwem?”. Ale warto wspomnieć, że zanim Rada Programowa Zjazdu, po burzliwej dyskusji, zdecydowała się wybrać ten właśnie temat jako wiodący, dyskutowano wiele bardziej radykalnych propozycji mających skrótowo wyrażać najbardziej aktualne, dominujące cechy współczesnych społeczeństw (w tym społeczeństwa polskiego) i procesy w ich obrębie zachodzące.
Zastanawiano się m.in. czy głównym przesłaniem i tematem zjazdu nie powinno być pytanie bardziej radykalne, pytanie o to „czy jesteśmy jeszcze społeczeństwem?”, „czy istniejemy jeszcze jako społeczeństwo?” a także: „co to znaczy współcześnie - społeczeństwo?” czy jesteśmy spójnym, jakimś „normalnym społeczeństwem”, czy też raczej tym społeczeństwem od czasu do czasu jedynie „bywamy”. A co stanowi w ogóle o normie bycia społeczeństwem?
Oxfordzki „Słownik socjologii i nauk społecznych” określa społeczeństwo, jako „grupę osób, które mają wspólną kulturę, zajmują określony obszar terytorialny oraz mają poczucie przynależności do zjednoczonej i odrębnej całości” (Marshall 2004: 345). Przegląd wielu innych, popularnych definicji tego pojęcia w naukach społecznych przekonuje, że jego cechami podstawowymi są: wspólnotowość, zjednoczenie, zespołowość, integracja, samowystarczalność, odrębność oraz świadomość przynależności do tak zdefiniowanej odrębnej całości. „Społeczeństwo – jak pisał Norbert Elias – to dużo ludzi razem wziętych” (2008: 7), ale to przede wszystkim „obiekt istniejący ponad jednostkami i niepodatny na dalsze wyjaśnianie”, byt osobny ontologicznie (2088: 1). O tej osobności ontologicznej decyduje – według Eliasa - przede wszystkim czynnik „immanentnej współzależności ludzkich działań” (Marody: XXIII). „To właśnie nic innego jak […] sieć funkcji, które ludzie pełnią wzajemnie wobec siebie, nazywamy <społeczeństwem>” (Elias 2008: 22), stwierdza autor „Społeczeństwa jednostek”.
Wydaje się więc, że zasadniczy warunek (kryterium) istnienia społeczeństwa odnosi się do osiągnięcia pewnego poziomu międzyludzkiej współzależności o cechach spójnościowych, więziotwórczych czy wspólnotowych. Osiągnięcia jakiejś masy krytycznej tego co łączy, zlepia ludzi w społeczną całość. I każe myśleć im o sobie w kategoriach „my”, jako o makrostrukturze społecznie i kulturowo odrębnej. Jednocześnie zaś, współzależność spójnościowa kształtująca społeczeństwo, aby móc (za)istnieć musi też uwzględniać warunek względnego ograniczenia podziałów i różnic strukturalnych: społecznych, ekonomicznych, kulturowych. Innymi słowy zbiór ludzi, aby być wciąż społeczeństwem i posiadać pewien wymiar wspólnotowy i spójnościowy nie może charakteryzować się zbyt dużymi, czy wręcz drastycznymi, różnicami społecznymi i kulturowymi.
Fakt, iż w świecie współczesnym te drastyczne różnice społeczne i kulturowe narastają, a w każdym bądź razie powstają nowe jakościowo przedziały tego rodzaju, każe nam zdecydowanie stawiać pytanie o współczesną kondycję tej wspólnoty społecznej, którą określamy mianem społeczeństwa. Każe nam szukać odpowiedzi na pytanie, czy to co się dzieje w społeczeństwie to już jego rozpad, jakaś forma anihilacji, czy też jedynie proces jakiegoś rodzaju zmian i przekształceń. Na to pytanie, i na wiele podobnych, będziemy szukali odpowiedzi w trakcie naszych obrad.
Obecne (współczesne) społeczeństwa i wspólnoty podlegają, jak wiadomo, bardzo dynamicznym zmianom i przekształceniom, które stara się opisywać współczesna socjologia. Warunki „ponowoczesnej niepewności” powodują – jak pisze Zygmunt Bauman - że „zindywidualizowane społeczeństwo” coraz częściej przestaje nadawać znaczenia życiowe i dostarczać sensów życia (2008:). Zamiast tego produkuje rozliczne formy przemocy i wykluczenia (2008: 116-119). Mamy do czynienia z powszechnym kryzysem tożsamości i więzi społecznych (2008: 110-111), jednostka staje się największym wrogiem obywatela (2008: 64), a zindywidualizowane społeczeństwo zagraża demokracji (2008: 71). Socjologowie wskazują oczywiście na zdolność zbiorowości ludzkich do wykształcania szeregu mechanizmów obronnych i przystosowawczych, pozwalających na zachowanie podstawowych funkcji społeczeństwa - na przykład w zakresie wykształcania nowego typu, adaptacyjnych więzi społecznych (Giza-Poleszczuk, Marody ) czy wspólnot (Kurczewska, Dmochowska) - to jednak niewątpliwie mamy współcześnie do czynienia z wielką jakościową zmianą znaczenia i funkcji trzech podstawowych kategorii socjologicznych: więzi, wspólnoty i społeczeństwa.
Obserwujemy też próby i tendencje do swoistego „wypłukania” z tych kategorii ich podstawowego, dotychczasowego sensu znaczeniowego. Upraszczając nieco kwestię można na przykład powiedzieć, że funkcjonują obecnie w publicystyce czy szeroko pojętym dyskursie naukowym dwa konkurencyjne niejako modele, czy sposoby rozumienia, pojęcia wspólnoty. Tradycyjne, czy w wersji nowoczesnej – komunitariańskie – odwołujące się do więzi społecznych opartych o wspólnie podzielane wartości, duch wspólnotowy (esprit de corps) i grupowe mechanizmy integracyjne. Oraz liberalne, ponowoczesne, skłonne postrzegać badane wspólnoty (a nawet całe „społeczeństwo obywatelskie” czy „nowoczesny naród”) przede wszystkim jako twory wyabstrahowane z tradycyjnych wartości wspólnotowych czy mechanizmów tradycyjnej kontroli społecznej. Mamy więc tu do czynienia z dwoma zupełnie różnymi sposobami rozumienia zjawiska i pojęcia wspólnoty, które mogą być wyznaczane przez zupełnie pozanaukowe (np. ideologiczne) okoliczności, a jednocześnie silnie wpływać na proces badawczy i jego wyniki. Niezależnie jednak od tego, która z modelowych definicji jest nam bliższa (zresztą są one stopniowalne i w praktyce można na ich podstawie budować modele pośrednie), wydaje się oczywiste, że coś bardzo istotnego dzieje z sferze współczesnych więzi społecznych, społecznych podziałów i zróżnicowań – a co za tym idzie - coś jakościowo nowego dzieje się w sferze współczesnych makrostruktur społecznych, takich jak społeczeństwo. Sądzę, że – odnośnie do społeczeństwa polskiego[1] - skrótowo proces tych zasadniczych zmian można opisać za pomocą dwóch podstawowych tez, czy może wciąż jeszcze hipotez – które mam nadzieję będziemy weryfikowali w toku naszych obrad..
Po pierwsze, mamy w Polsce do czynienia ze słabnięciem więzi i rozpadem struktury społecznejw skali makro. Po drugie, istotne znaczenie w tym procesie odgrywa wymiary kulturowo-aksjologiczny. Staje się on być może najważniejszym wymiarem makrostruktury społecznej i przesądza o jej rozpadzie. Przesądza o tym, że społeczeństwo przestaje istnieć (choć jest to proces), bądź powstają dwa czy kilka, może kilkanaście odrębnych społeczeństw, czy jedynie amorficznych często społeczności.
W tej sytuacji – w sytuacji dominującego, przemożnego znaczenia czynnika kulturowego - relatywnie, co brzmi nieco paradoksalnie, spada znaczenie zmiennych społeczno-ekonomicznych. Wydaje się, że twarde dane społeczno-ekonomiczne potwierdzają ten proces. Obserwujemy zamykanie się grup społecznych i istnienie bardzo silnych barier społeczno-ekonomicznych pomiędzy tymi grupami. Utrzymują się nierówności edukacyjne, „czego świadectwem jest brak większych zmian w sile związku między dostępem do wykształcenia a pochodzeniem społecznym” (Domański red. 2008: 10). Jednocześnie, „nie zmienia się również otwartość barier społecznych, mierzona wpływem pochodzenia na osiągnięcia zawodowe” (pozycję zawodową) [Domański red. 2008: 10). Zauważmy, że oba te zjawiska czy procesy, są przede wszystkim uwarunkowane kulturowo. Zależą od rozkładu i charakteru szeroko rozumianych kapitałów kulturowych (wyposażenia kulturowego, systemu wartości, poziomu aspiracji, charakteru etosu kulturowego itp.). To przede wszystkim w warstwie kulturowej należy więc szukać przyczyn utrzymujących się od czasów PRLu, a także powiększających się w niektórych wymiarach w okresie transformacji, przedziałów społecznych i ekonomicznych[2].
Zjawiska społeczne, związane głównie – choć nie tylko - z przemianami ostatnich 20 lat, które spowodowały ten wzrost znaczenia czynnika kulturowego, są dość dobrze rozpoznane i należą do nich przede wszystkim: niebywała dynamika i niespotykanie szeroki zakres zmiany społeczno-polityczno-ekonomicznej, jaką przechodzimy po roku 1989; kłopoty z racjonalnym zagospodarowaniem odzyskanej wolności we wszystkich wymiarach życia społecznego; erozja – głównie pod wpływem dominujących, globalnie przemian kulturowych - tradycyjnego spoiwa społecznego (wartości patriotycznych, religijnych, wspólnotowych itp); słabość instytucji publicznych i państwa, w tym szczególnie instytucji edukacyjno-wychowawczych i instytucji egzekucji prawa; nikły, enklawowy rozwój społeczeństwa obywatelskiego[3]; brak projektu wspólnotowego u dominującej części polskich elit politycznych; wreszcie istnienie silnego zaplecza kulturowego (tradycji) o charakterze antywspólnotowym i anomijnym (np. lekceważący stosunek do instytucji państwa i reguł prawnych, kult cwaniactwa i „jazdy na gapę”, amoralny familizm, skłonność do sytuacyjnego kształtowania norm społecznych i regulowania relacji międzyludzkich, nie mówiąc już o rozpowszechnieniu zjawisk jawnie patologicznych, takich jak klientelizm, cronizm czy praktyki korupcyjne).
Wydaje się też, że bardzo istotną rolę w procesie zaostrzenia się przedziałów kulturowych i podniesienia ich znaczenia wśród mechanizmów rozpadu społecznego, odegrały również – uwidocznione na nowo po katastrofie smoleńskiej i kampanii prezydenckiej 2010 roku – przedziały o charakterze politycznym. W ostatnim dwudziestoleciu mieliśmy w Polsce do czynienia z czterema przynajmniej wyraźnymi podziałami o tym charakterze, z których każdy implikował (i implikuje) bardzo silne konsekwencje w sferze podziałów kulturowych. Mam na myśli: tzw. podział postkomunistyczny (Grabowska); wyostrzony w kampanii prezydenckiej 2005 roku podział na Polskę solidarną i liberalną; ujawniony z olbrzymią siłą w kampanii parlamentarnej 2007 i podtrzymywany przez jedną ze stron politycznego sporu w kampanii prezydenckiej 2010 podział na III i IV Rzeczpospolitą; oraz – zapomniany często w upośledzonej polskiej debacie publicznej - podział na elity i masy, na wygranych i przegranych w toku transformacji (wydaje się, że jest to podział nieco odmienny od dychotomii solidarność/liberalizm). Z uwagi na wiele okoliczności, z których brak tradycji demokratycznych i kultury politycznej jest tylko jedną z najważniejszych, owe wymienione wyżej podziały polityczne przybierają w warunkach Polski charakter prawdziwej wojny kultur. I choć granice tego kulturowo-politycznego starcia przebiegają niekiedy w poprzek jednorodnych dotąd środowisk, małych grup społecznych, a nawet rodzin, i nie pokrywają się często z nowopowstającymi granicami stricte kulturowymi, wyznaczanymi przez dominujące kryteria kultury globalnej, masowej konsumpcji, komercji czy hedonistycznego stylu życia, to jednak – jak się wydaje – ostre podziały polityczne silnie komplikują i wzmacniają wiele współczesnych, dających się zauważyć w społeczeństwie polskim, istotnych podziałów kulturowych.
Natomiast podstawowy, unicestwiający społeczeństwo, podział kulturowy przebiega w Polsce pomiędzy dominującą, magmą umasowionej, skomercjalizowanej kultury konsumpcyjnej i kultury chamstwaa rozproszonymi w niej, specyficznymi enklawami adaptacyjno-obronnymi o charakterze kulturowo-aksjologicznym, pełniącymi rolę swoistych mechanizmów obronnych wobec presji dominującego otoczenia kulturowego (Gliński 2010).My, tu na tej sali też stanowimy przykład takiej adaptacyjnej enklawy próbującej przetrwać w niezbyt sprzyjającym otoczeniu kulturowym.
Szanowne Koleżanki i Koledzy,
Nie jest (oczywiście) moją rolą w tym wystąpieniu rozstrzygać, czy to co się obecnie dzieje w społeczeństwie, szczególnie w polskim społeczeństwie, to właśnie proces jego jakiejś anihilacji. Moje wystąpienie ma raczej charakter wprowadzenia do debat merytorycznych, jakie – mamy wszyscy nadzieję – będą miały miejsce w toku naszych obrad.
 
Socjologia a życie publiczne.
Trzy lata temu w swoim wystąpieniu na zjeździe zielonogórskim przedstawiłem podobno – jak to ujął obecny na sali Prezydent Lech Kaczyński – najbardziej pesymistyczną i samokrytyczną „ocenę własnego środowiska”, z jaką kiedykolwiek spotkał się Pan Prezydent na zjazdach naukowych (Kaczyński 2008: 37). Nie taka była wtedy moja intencja. Podkreślałem przecież także wtedy i usilnie podkreślam obecnie: wbrew różnorakim nieodpowiedzialnym sądom, polska socjologia dobrze na ogół diagnozuje polskie życie społeczne. Podstawowe (ale także szczegółowe!), uznane już chyba powszechnie tezy dotyczące charakteru trudnych polskich przemian po roku 1989 i złej jakości polskiej demokracji sformułowane zostały przecież przez polskich socjologów i udowodnione na tyle na ile nauki społeczne mogą dowodzić swych tez. Nie będę ich tu powtarzał. Ich autorzy znajdują się w znakomitej większości na tej sali. Ale trzeba też sobie – z okazji tego - podsumowującego przecież dorobek jakiegoś etapu naszej pracy – spotkania, jasno powiedzieć, że większość z uwag krytycznych wobec polskiej socjologii, formułowanych przecież nie od dziś i nie tylko przez przewodniczącego PTS, jest wciąż, w różnym zakresie, aktualnych. Mamy problem z poziomem i jakością nauczania socjologii, zwłaszcza na uczelniach słabszych i na poziomie licencjackim, mamy problem z tzw. dorobkiem powielaczowym i plagiatami, mamy problem z zastępowaniem w życiu publicznym wiedzy socjologicznej przez produkty tzw. sondażystyki (pogłębiony ostatnio kompromitacją jednej ze znanych firm sondażowych w trakcie wyborów prezydenckich).
Mamy wreszcie wciąż problem z niepodejmowaniem pewnych tematów badawczych przez polskich socjologów i nadmiernym uleganiem różnym nowinkom tematycznym pochodzącym z innego kontekstu kulturowo-społecznego. Związane z tym jest zagadnienie szczególnie bliskie memu sercu, a mianowicie zagadnienie przemilczania w badaniach socjologicznych tzw. kwestii społecznych, jak kiedyś nieco staroświecko, ale trafnie te zjawiska określano, czyli problemów społecznie - z uwagi na wiele różnorakich kryteriów, np. tzw. (dobrze rozumiane) kryterium sprawiedliwości społecznej – najważniejszych, podstawowych. Wiem, że wiele w tym zakresie się zmienia – wiele nowych ważnych kwestii i problemów społecznych jest formułowanych i podejmowanych przez polskich socjologów, także z inspiracji i doświadczeń zagranicznych – są one obecne także w programie naszego zjazdu. W jakimś sensie, w zakresie merytorycznym, choć mam nadzieję, że nie ideologicznym, zagadnienia te wychodzą naprzeciw postulatowi socjologii publicznej, o której ostatniego dnia naszego zjazdu będzie tu mówił autor tej koncepcji, przewodniczący International Sociological Association Michael Burawy.
Ale – powtarzam – wciąż w socjologii polskiej istnieją białe plamy; i – szczególnie, choć nie tylko, młodych badaczy - namawiałbym do odwagi w ich likwidowaniu. Do większej niezależności w poszukiwaniach badawczych, do podejmowania kwestii najtrudniejszych i najważniejszych (ale nie według kryterium swoich osobistych problemów), nawet, a może szczególnie wtedy, gdy nie należą one do międzynarodowego, socjologicznego mainstreamu. Wszak wciąż aktualny jest słynny postulat Stanisława Ossowskiego mówiący o konieczności nieposłuszeństwa w myśleniu.
Warto więc po raz który przypomnieć, że – przykładowo - stosunkowo słabo są zbadane polskie instytucje publiczne (szkoły, szpitale, samorządy, przedsiębiorstwa, administracja centralna i terenowa, funkcjonowanie wymiaru sprawiedliwości itp.), ale i rozmaite, charakterystyczne dla młodego kapitalizmu, instytucje prywatne, mające olbrzymi wpływ na życie społeczne i publiczne; że polska debata publiczna wciąż czeka na aktualne opracowanie socjologiczne; że zapominamy w badaniach o – niemodnych już - patologiach społecznych (a na przykład 26% polskich dzieci – najwięcej w Europie – żyje w rodzinach zagrożonych ubóstwem – czekamy wciąż na dzieło socjologiczne o tym zawstydzającym zjawisku). Z drugiej zaś strony: polski wzrost gospodarczy jest m.in. wynikiem napływu funduszy europejskich, ale i funkcjonowania rodzimej szarej strefy – chciałoby się wiedzieć, jakie te zjawiska mają reperkusje społecznie; wciąż niedostatecznie wiele jest socjologicznych opracowań na ten temat.
Na koniec chciałbym powrócić do sprawy, którą również silnie akcentowałem w przemówieniu na zjeździe zielonogórskim i z którą borykam się codziennie od prawie sześciu lat jako przewodniczący Polskiego Towarzystwa Socjologicznego. Mam na myśli kwestię nieobecności wiedzy socjologicznej w życiu publicznym i politycznym Polski. A szczególnie problem braku potrzeby tej wiedzy u polskich elit. Elit politycznych, medialnych,, kulturalnych… Tzw. medialny komentarz socjologiczny i – jak już wielokrotnie przy różnych okazjach (wyżej) wspominałem – produkty sondażowe zastępują wiedzę socjologiczną w mediach i przestrzeni publicznej. Socjologia nie ma swojego PRu, bo prawdziwa socjologia nie jest i nie może być propagandą. W demokracji postpolitycznej i medialnej, jaka dominuje w Polsce, nie ma dla niej miejsca. Wciąż nie istnieje też żaden ugruntowany system przepływu wiedzy socjologicznej do struktur władzy, chociażby system doradztwa socjologicznego lub przynajmniej instytucjonalnie określone miejsce na publiczną, merytoryczną debatę o najważniejszych sprawach społecznych, koniecznych politykach rozwojowych i programach strategicznych. Niestety nie spełnia tych (naszych oczekiwań) pod tym względem sposób funkcjonowania Zespołu Doradców Strategicznych Premiera RP kierowanego przez ministra Michała Boniego, ani  też dotychczasowe doświadczenia z procesu przygotowywania dziewięciu docelowych strategii rozwoju Polski, jaki realizuje obecnie rząd Donalda Tuska (zresztą ciekawe jest pytanie kto na przykład z Państwa tu obecnych wie, że tego rodzaju prace o zasadniczym znaczeniu dla przeszłości polskiego społeczeństwa i Polski są obecnie, od wielu już miesięcy, w strukturach administracji centralnej prowadzone). Doceniam próby włączenia do tego ostatniego procesu – jak to wynika z pisma podsekretarz stanu w jednym z ministerstw do profesora socjologii - „przedstawicieli środowisk naukowych wielu dyscyplin”, ale niepokoi nieokreślona i incydentalna rola przypisana tym przedstawicielom w owym procesie. Nie jest to instytucja trwałej debaty i wspólnej pracy specjalistów i polityków nad dokumentami dotyczącymi rozwoju kraju. Z drugiej strony…taki stan rzeczy właściwie nie powinien dziwić. Jest to bowiem właściwie trwała cecha polskiej demokracji od początku transformacji: pamiętamy frustracje naszych kolegów doradzających pierwszym politykom i rządom postsolidarnościowym i ich smutne doświadczenia z tamtych lat: nieprzemakalność polskiej polityki na wiedzę socjologiczną. W tym kontekście dobrze, że w programie naszego zjazdu mamy sesję poświęconą przyszłości społeczeństwa, na którą został zaproszony minister Michał Boni, choć osobiście jestem sceptyczny, czy będzie to miało jakikolwiek wpływ na zmianę traktowania wiedzy socjologicznej i środowiska socjologicznego przez polityków.
Trzy lata temu na zjeździe zielonogórskim formułowałem podobne postulaty w obecności Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Nie wiem czy tamten apel odniósł jakiś bezpośredni skutek. Myślę jednak, że częściowo tak się jednak stało. Oczywiście polityczne kompetencje Urzędu Prezydenckiego w Polsce są znacznie ograniczone, ale Pierwszy Obywatel RP (oprócz inicjatywy ustawodawczej) ma możliwość organizowania cywilizowanej debaty publicznej i wpływania na jej poziom merytoryczny, między innymi poprzez instytucjonalizowanie w sferze publicznej głosu przedstawicieli nauk społecznych. Lech Kaczyński stopniowo przekonywał się do tej roli. I trzeba tu publicznie przypomnieć, że w trakcie swojej - tragicznie przerwanej kadencji – z czasem, coraz częściej szukał kontaktu ze środowiskiem socjologicznym. Szukał debaty, polemiki, rady… Początkowo na zamkniętych spotkaniach i seminariach w Lucieniu, później w toku całej serii bardzo interesujących konferencji belwederskich, w których uczestniczyło już dość szerokie grono naszych Koleżanek i Kolegów socjologów, wreszcie w ramach prac, powołanej niestety dopiero w ostatnim roku swej kadencji, Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP. Rada ta, jak to na ogół bywa, zdominowana była przez ekonomistów, ale reprezentowani w niej byli także socjologowie i politycy społeczni. A co szczególnie istotne, ciało to miało charakter pluralistyczny w sensie politycznym (brała w nim udział np. Henryka Bochniarz czy b. doradca ekonomiczny Prezydenta Kwaśniewskiego profesor Witold Orłowski, prezydenci Krakowa, Wrocławia czy Gdyni, których trudno podejrzewać o związki z zapleczem politycznym byłego Prezydenta RP; w zespole koordynującym prace NRR zasiadali b. minister finansów w rządzie UW prof. Jerzy Osiatyński, dwoje przewodniczących polskich towarzystw naukowych: ekonomicznego i socjologicznego oraz rektor najlepszej w Polsce, ekonomicznej prywatnej szkoły wyższej). Jako przedstawiciel Polskiego Towarzystwa Socjologicznego brałem udział w jej pracach i mogę zaświadczyć, że była to rzeczywiście namiastka instytucji kreującej merytoryczną, rzetelną, pluralistyczną debatę publiczną na najważniejsze tematy społeczno-ekonomiczne Polski, takie jak sytuacja demograficzna, system emerytalny czy finanse publiczne. W planach, przerwanych tragicznymi wydarzeniami w Smoleńsku, była m.in. debata na temat służby zdrowia z udziałem socjologów zdrowia, ale także dyskusje strictesocjologiczne, na przykład na temat stanu polskiej demokracji lokalnej, debaty publicznej czy społeczeństwa obywatelskiego. Niestety nie wszystkie siły polityczne doceniały znaczenie tej instytucji dla podniesienia jakości polskiej demokracji[4], a obecna ekipa prezydencka – jak dotąd - chyba nie widzi potrzeby powołania tego rodzaju pluralistycznego i niezależnego forum doradczo-konsultacyjnego kreującego poważna merytoryczną debatę publiczną.
Dzisiaj, naprawdę żałuję, że nie mogę bezpośrednio powtórzyć tamtego apelu z Zielonej Góry, że nie mogę bezpośrednio zaapelować do obecnego Pierwszego Obywatela RP o zmianę stosunku polskich elit do środowisk obywatelskich, takich jak zebrane tutaj środowisko polskich socjologów. Nie mogę zaapelować do Pana Prezydenta o powołanie jakiegoś ciała doradczego na wzór Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie Lechu Kaczyńskim, m.in. z udziałem autorytetów socjologicznych i reprezentantów środowisk naukowych, i sugerować, aby nie czekał też z wypełnieniem tego zadania do ostatniego roku swej kadencji. Nie mogę – bo Pana Prezydenta z nami tu nie ma.
Z wdzięcznością przyjmujemy ciepłe słowa skierowane do nas przez Pana Prezydenta, bierzemy je za dobrą monetę, ale pamiętając zwłaszcza o programowej, zawartej w orędziu inauguracyjnym, deklaracji Pana Prezydenta „otwartości na wszystkie, nowe środowiska”, oczekujemy realizacji naszych postulatów. Moim obowiązkiem jest je publicznie sformułować. Oczekujemy konkretnych, instytucjonalnych działań na rzecz polepszenia jakości polskiej demokracji i podniesienia poziomu polskiej debaty i życia publicznego, poprzez włączenie „specjalistów od społeczeństwa”, jakimi są polscy socjologowie, do tego procesu i do tych instytucji.
Szanowne Koleżanki i Koledzy, dla kogoś wydawać się może dziwne, że tak wiele miejsca poświęcam w tym wystąpieniu kwestiom styku socjologii i polityki. Uważam jednak, że czas jest szczególny. Środowisko polskich socjologów zawsze, a zwłaszcza w czasach PRLu zabierało odważnie głos w sprawach publicznych. Dziś odwaga staniała. Żyjemy w wolny kraju, ale uważam ze nasza odpowiedzialność za sprawy publiczne wciąż obowiązuje. Dlatego, w poczuciu tej odpowiedzialności, muszę jasno stwierdzić: obserwujemy w Polsce poważny kryzys instytucji demokratycznych na poziomie centralnym i lokalnym. Skutkuje on poważnymi zagrożeniami społecznymi i kulturowymi. Takimi jak duże (nadmierne) zróżnicowanie społeczno-ekonomiczne, blokady awansu społecznego i edukacyjnego, podkultura, patologie społeczne, pustka kultury masowej, liczne dysfunkcje instytucji publicznych i samorządów lokalnych, powszechne gwałcenie praw konsumenckich i ekologicznych, katastrofalny stan mediów prywatnych i publicznych itd.itp. Ostrzegamy przed tymi zagrożeniami. I jasno mówimy: nie rozwiążemy tych problemów w ramach tzw. demokracji postpolitycznej, medialnej czy PRowskiej, bez rozwoju autentycznej demokracji uczestniczącej, deliberatywnej i obywatelskiej, bez poszerzenia sfery polityczności o partycypację zorganizowanych i dojrzałych grup obywatelskich (takich np. jak nasze środowisko socjologiczne), a więc bez – i to jest postulat może najważniejszy – SAMOOGRANICZENIA SIĘ władzy politycznej.
 Wiedza socjologiczna wskazuje - że powołam się tu znowu na klasyka Norberta Eliasa - że u podstaw rozwoju cywilizacji leży zdolność do samoograniczania się jej twórców i uczestników (Kuzmics). Istotą nowoczesnej demokracji, która jako jedyny ustrój może sensownie rozwiązywać społeczne problemy we współczesnym świecie, jest zaś zdolność do samoograniczania się jej głównych aktorów. Zwłaszcza aktorów dominujących, bo to oni wyznaczają standardy zachowań, normy kultury politycznej i kształt oraz charakter politycznych instytucji. Uważam, że zwłaszcza w obliczu obecnego monopolu politycznego władzy w Polsce spoczywa na niej (na tej władzy) szczególna odpowiedzialność w tym zakresie, w zakresie budowania standardów samoograniczania się elit rządzących (władzy). Nie trzeba udowadniać, że jest to często zadanie ważniejsze niż realizacja jakiegoś bezpośredniego interesu danej partii politycznej. Ale przekonać do tego polityków jest oczywiście znacznie trudniej. Wydawało się przez krótka chwilę, po katastrofie smoleńskiej, że zaistniała szansa na odmianę polskiej demokracji i kultury politycznej. Tak się jednak nie stało. Nie znaczy to jednak, że – jako socjologowie – nie mamy obowiązku o ten lepszy kształt polskiej demokracji i polityki się nie upominać.
Trzy lata temu, na XIII Ogólnopolskim Zjeździe Socjologicznym w Zielonej Górze (na naszym poprzednim zjeździe socjologicznym) w polemice z Prezydentem Lechem Kaczyńskim wspomniałem – a media to trochę opacznie podchwyciły – o zagrożeniu „demokracją ciemniaków”. Dziś, po katastrofie smoleńskiej, może nie powinniśmy używać tak mocnych słów, może więc powinniśmy raczej mówić o niesprzyjającej, ani socjologii ani – jestem o tym przekonany – polskiemu społeczeństwu – jakiejś wersji panującej w Polsce demokracji piłkarskiej.Skoro najważniejszym projektem społecznym w kraju jest projekt budowy. Orlików, najważniejszym projektem cywilizacyjnym jest Euro2012, a w moim rodzinnymmieście stołecznym Warszawie – pozbawionym obwodnic, mostów, ulic i ścieżek rowerowych – najważniejszą inwestycją jest budowa dwóch, oddalonych od siebie o półtora kilometra, stadionów piłkarskich, to chyba rzeczywiście znajdujemy się w świecie demokracji footbolowej… .
Dziś polscy socjologowie, tu z Krakowa, dopominają się o głos w debacie publicznej i o systemowe, instytucjonalne rozwiązania w tym zakresie. Powtórzmy raz jeszcze: marketing polityczny nie zastąpi wiedzy socjologicznej w rozwiązywaniu problemów społecznych i projektowaniu społecznego rozwoju. Jeżeli nie chcemy mieć w Polsce quasi-społeczeństwa i jakiejś quasi-demokracji, zastanówmy się wspólnie, debatujmy nad tym, jak temu przeciwdziałać. Zinstytucjonalizujmy tę debatę, aby można było w jej toku sensownie i dla dobra wspólnego wykorzystać naszą wiedzę socjologiczną.
 
 
                                                                                                                                                Piotr Gliński
 
Bibliografia
 
Bauman, Zygmunt. 2008. Zindywidualizowane społeczeństwo.Gdańsk: Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne.
 
Dmochowska, Małgorzata. 2010. Spełnienie mitu czy ucieczka z Utopii. Kondycja wspólnot w Polsce na przełomie XX i XXI wieku.Praca doktorska napisana pod kierunkiem prof. dr hab. Piotra Glińskiego. Białystok: Uniwersytet w Białymstoku.
 
Domański, Henryk. (red.). 2008. Zmiany stratyfikacji społecznej w Polsce.Warszawa. Wydawnictwo IFiS PAN.
 
Domański, Henryk. 2009. Między tradycją a rozwojem.W: J. Kłosiński (oprac.). Polska i Solidarność. 20 lat przemian. Jak wykorzystaliśmy odzyskaną wolność.Gdańsk: Wydawnictwo Tyrol, s. 108-112.
 
Elias, Norbert. 2008. Społeczeństwo jednostek.Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN.
 
Giza-Poleszczuk Anna i Mirosława Marody. 2006. W uwięzi więzi (społecznych).„Societas/Communitas” 1: 21 – 48.
 
Gliński, Piotr. 2004. Bariery samoorganizacji obywatelskiej.W: Henryk Domański, Antonina Ostrowska i Andrzej Rychard (red.). Niepokoje polskie.Warszawa: Wydawnictwo IFiS PAN, s. 227-257.
 
Gliński, Piotr. 2006. Style działań organizacji pozarządowych w Polsce. Grupy interesu czy pożytku publicznego?Warszawa: Wydawnictwo IFiS PAN.
 
Gliński, Piotr. 2010. Podział kulturowy: fragmentaryzacja czy rozpad?W: Piotr Gliński, Ireneusz Sadowski i Alicja Zawistowska (red.). Kulturowe aspekty struktury społecznej. Fundamenty, konstrukcje, fasady.Warszawa: Wydawnictwo IFiS PAN.
 
Grabowska, Mirosława. 2004. Podział postkomunistyczny. Społeczne podstawy polityki w Polsce po 1989 roku.Warszawa: Wydawnictwo Naukowe Scholar.
 
Kaczyński, Lech. 2008. Polemika z Przewodniczącym Polskiego Towarzystwa Socjologicznego,W: Janusz Mucha, Ewa Narkiewicz-Niedbalec i Maria Zielińska (red.). Co nas łączy, co nas dzieli?.Zielona Góra:Oficyna Wydawnicza Uniwersytetu Zielonogórskiego.
 
Kurczewska, Joanna (red.). 2006. Oblicza lokalności. Różnorodność miejsc i czasu. Warszawa: Wydawnictwo IFiS PAN.
 
Kuzmics, Helmut. 1988. The Civilizing Process.W: J. Keane (red.). Civil Society and the State.Londyn, New York: Verso, s. 149 – 176.
 
Marody, Mirosława. 2008. Między neutralnością a zaangażowaniem. O socjologii Norberta Eliasa.Przedmowa w: N.Elias, Społeczeństwo jednostek.Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN: VII – XLIII.
 
Marshall, Gordon (red.). 2004. Słownik socjologii i nauk społecznych.Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN.
 
 
 


[1] Analiza tu zaprezentowana odnosi się do sytuacji współczesnego społeczeństwa polskiego, ale oczywiście jest to – z jednej strony – sytuacja w jakiejś mierze odzwierciedlająca zmiany znacznie szersze, o charakterze globalnym, z drugiej zaś – jest współkształtowana przez te szersze przemiany globalno-kulturowe.
[2] O powiększaniu się tych różnic w okresie transformacji świadczy z kolei wzrost współczynnika Giniego z 0,28 do 0,36 (Domański 2009: 111).
[3] Pisałem na ten temat w wielu pracach. zob. np. Gliński 2004; 2006.
[4] Ówczesny marszałek sejmu RP, a obecnie Prezydent RP, Bronisław Komorowski, określił w owym czasie NRR jako „fasadowe ciało, które nie wiadomo po co się zbiera”.
 
http://www.zjazd14.socjologia.uj.edu.pl/

http://www.facebook.com/pages/Ogolnopolski-Zjazd-Socjologiczny-Polskiego-Towarzystwa-Socjologicznego/112355802154666

Warsztaty Analiz Socjologicznych to nowoczesna instytucja oparta na wzajemnym zaufaniu. Unikamy zaszufladkowania organizacyjnego. Świadomi wyzwań, przed którymi stoją młodzi Polacy mający ambicję wpływać na rzeczywistość społeczną w kraju, nie zaś tylko być jej biernymi uczestnikami, stawiamy na ciągłe doskonalenie naszego Warsztatu. Kontakt: warsztaty@warsztaty.org warsztaty.org Promote Your Page Too

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Polityka