Waldenar Korczyński Waldenar Korczyński
176
BLOG

Umyj(cie) nogi.

Waldenar Korczyński Waldenar Korczyński Społeczeństwo Obserwuj notkę 5
W ferworze walk rozmaitych od wielu lat nie dostrzegamy obszarów nietkniętych. Nie mówię, że jest ich dużo, ale trochę by się znalazło. To takie miejsca, gdzie "Wy nie ruszacie naszych, a my nie ruszamy waszych". Jednym z takich obszarów jest problematyka nauki i szkolnictwa wyższego. Niby można to zrozumieć, bo każda opcja chce mieć swoje autorytety, a wiele tych autorytetów jest w nauce "obrotowych", więc nie bardzo jest sens (polityczny) je krytykować. Ale i brak sensu jest czasem sensowny. Wydaje mi się, że dziś jest właśnie taki czas.

Jest taki stary dowcip o facecie, któremu śmierdziały nogi. Skarży się biedak kumplowi; "Nie wiem już co robić; polewam woda kolońską, perfumami, kremami różnistymi smaruje, o one nic jeno śmierdzą." "A myć próbowałeś?" pyta go zagadnięty. "Nie" pada odpowiedź. "To spróbuj". No i tu właśnie trzeba się śmiać. Słuchając dowcipu, oczywiście.

Media opowiadają nam ostatnio sporo podobnych dowcipów. Nie słyszałem jednak.by ktoś się z nich śmiał Pozwolę sobie tu przypomnieć jeden z wielu.

Jak to z nasza nauką i edukacją jest każdy widzi. Uczonych wszelkiej maści i poziomów mamy jak mrówków, a efektów uczenia nie widać. Tak jakby nam tych NAUCZONYCH brakowało. Pracodawcy drą mordę, że pracownika kumatego trudno znaleźć, maturę zalicza 30% poprawnych odpowiedzi, rozmaite wskaźniki innowacyjności lokują nas bliżej końca niż czoła tabeli a z telewizorni wylewa się potok bredni. O poziomie tzw. mediów społecznościowych gadać nawet hadko. Profesorów i tzw. samodzielnych pracowników naukowych też nam nie brakuje, a rezultatów ich, ciężkiej niewątpliwie, harówy nie widać. Ani w edukowaniu społeczeństwa (zob. dwa poprzednie zdania) ani w produkcji tzw. wyników naukowych tj. zdań wypowiadających jakieś nowe stwierdzenia o świecie/rzeczywistości. Naukowcy wprawdzie sprytnie (jakże by inaczej, wszak to mądrzy ludzie) wykombinowali, że forsę to ma im płacić społeczeństwo (czyli podatnicy), ale oceniać się to oni będą sami. Punktami, indeksami i rozmaitymi "impact factorami" przyznawanymi jednym naukowcom przez innych (a czasem tych samych) naukowców. To tak jakby piekarze kazali nam płacić za chleb, ale odrzucali wszelkie nasze skargi na zakalce, bo my się przecież na pieczeniu chleba nie znamy. No i mają, oczywiście rację; większość z nas ani o meritum (np. jaki chleb z jakiej wypiec mąki) naukowych rozpraw ani o metodologii (np. w jakim piec piecu, jak długo i w jakiej temperaturze) badań naukowych pojęcia nie ma. A jednak większości z nas udaje się jakoś (przynajmniej od czasu do czasu) zjeść pajdę/piętkę smacznego pieczywa. Powiecie Państwo, ze to ta "niewidzialna ręka rynku" a dokładniej to konkurencja tak nam pomaga. Będą pewnie i tacy, co powiedzą, że w nauce też coś takiego funkcjonuje, więc moja sugestia, że coś tam z tą nauka "nie jest tak", nie jest trafiona. Niestety ona (ta sugestia) jest zupełnie "na miejscu". Rzecz w kilku pozornie drobnych różnicach :

(1) piekarz może bez trudu sprawdzić swojego konkurenta. Może mieć problem z uzyskaniem informacji o sposobie wytwarzania przez niego chleba, ale wie, że to ewentualnie bada jest/ma_być chlebem. Jeśli ma to być jakiś nowy gatunek pieczywa, to potrafi bez specjalnego nakładu pracy, niekoniecznie konsumując cały bochenek, ocenić czy był to rzeczywiście nowy jakościowo wyrób. Podobną szansę ma każdy z nas.  Naukowiec oceniający swego kolegę rzadko kiedy potrafi to zrobić bez dużego nakładu pracy. W przypadku oceny jednego dzieła wypada je całe przeczytać. A bywa, że idzie i o tysiąc lub więcej stron lub o przeczytanie skomplikowanego rozumowania. Tu trudno o szybką decyzję. Taką pracę trzeba uważnie przestudiować. Aby ocenić człowieka wypadałoby równie uważnie przestudiować wszystkie jego dzieła. A to jest praktycznie niewykonalne. Mowa, oczywiście, o normalnych przypadkach, gdzie ocenia się człowieka, który w ogóle coś napisał. Jeśli nie napisał (ani nie powiedział) niczego, to z dużym prawdopodobieństwem można uczciwie ocenić go negatywnie. Współczesne systemy oceny, zwane łącznie "punktozą" i "grantozą" załatwiają te sprawę poprzez liczenie tzw. cytowań oraz liczby uzyskanych finansowań rozmaitych projektów, tzw. grantów. Ich wspólną i poważną wadą jest istotność założenia uczciwości wielu, podzielonych generalnie na dwie klasy, ludzi; cytujących pracę jej czytelników (punkty za cytowania) oraz oceniających projekt grantu członków stosownych komisji. A z tym różnie bywa.

(1a) w tzw. naukometrii znane są tzw. koła cytowań; uczony A cytuje uczonego B, ten uczonego C, a C uczonego A. W ten sposób każdy z panów/pań ma zagwarantowaną spora liczbę cytowań i odpowiednio wysokie oceny. Jeśli koło "ma więcej elementów", to zysk jest odpowiednio większy.

(1b) tu można się, oczywiście (jak w każdym przypadku dzielenia przez obywateli nie ich własnych, a państwowych pieniędzy), po prostu podzielić. Można się też i pomylić jak ostatnio było z dwoma projektami (jeden chyba na 123 mln, a drugi na 50 mln złotych). Ciekawy przypadek opisywała ostatnio jedna z gazet. Wysoko notowany Uniwersytet miał rozstrzygnąć ważny dla niego problem. Ogłosił przetarg na znalezienie rozwiązania. Najtańsza była oferta notowanej raczej (może nawet bardzo) nisko uczelni z innego miasta, która przetarg, oczywiście, wygrała. Sporządzony przez nią raport (tzn. opis rozwiązania problemu) miał jednak pewną subtelna wadę. Wyglądał otóż na sporządzony przez program pt. ChatGPT (najpopularniejszy produkt sztucznej inteligencji. Zarzucane przez jednego z pracowników uniwersytetu nieprawe pochodzenie rozwiązania wygląda na dobrze uzasadnione, bo wspomniane rozwiązanie zawiera cytaty z folderu reklamującego uniwersytet, która to reklama do rzeczonego rozwiązywanego problemu ma się nijak. Pojęcia nie ma jak to uczelnie rozwiążą, bo i na pytania op plagiat wypada odpowiedzieć, ale jakoś z tego pewnie wybrną, bo taka jest "logika działania" naszego wspaniałego systemu.

(2) kiepski piekarz po prostu zbankrutuje, bo nie będzie chętnych na jego produkty. Może to mieć poważne konsekwencje z doprowadzeniem piekarza do nędzy włącznie. Uczelnia zbankrutować praktycznie nie może, bo jest finansowana przez Państwo. Jeśli ktoś chce mi powiedzieć, że to nieprawda, bo prawo nie gwarantuje istnienia żadnej państwowej uczelni, to ja poproszę o konkretne przykłady. Być może w ciągu kilku lat coś takiego się zdarzy, ale ja takich przypadków nie znam. w szczególności nie słyszałem o żyjących z takich powodów w nędzy byłych rektorach.

Podobnych dziwnych spraw/rzeczy jest w naszym systemie nauki i szkol(d?)nictwa wyższego znacznie więcej. Bardziej zainteresowanych odsyłam do pisma "Forum Akademickie" gdzie pisuje o tym m.in. Marek Wroński (a i mnie się  dawno temu zdarzało), strony Józefa Wieczorka www.nfa.pl i generalnie do wielu wyznań/wspomnień ludzi dotkniętych tym systemie publikujących swe odczucia w Internecie. No i takie właśnie sprawy perfumuje się (m.in. we wczorajszym ulu; nb. czy miód pachnie ładnie) rozmaitymi obietnicami "naprawiania" naszego szkolnictwa wyższego i nauki. W tym ostatni (nauki) przypadku pudruje się dodatkowo opowieściami o nowej postaci patriotyzmu; zamiataniu pod dywan nielubianych/niewygodnych wypowiedzi pod groźba zabierania finansowania.  Brzmi to nawet fajnie; "Nie będziemy dawali forsy na produkcję wypowiedzi niepatriotycznych" (LGBT & Co jest tez w tej grupie, bo młode, źle wychowane kobiety zamiast rodzic dzieci "dają w szyję") i ja bym to może i zaakceptował. Kłopot mam jednak z kryteriami oceny tego co jest/nie-jest patriotyczne. Przypomina mi to burmistrza jednego z większych europejskich miast, ale to chyba nie o to chodzi, bo gadał on przecież w jakimś nieludzkim języku.

Dotychczasowe reformowanie systemu naszej nauki i szkolnictwa wyższego przypomina zastępowanie skomplikowanej (trzeba zdjąć skarpety, nogi w wodzie zanurzyć, mydło do reki wziąć i wykonać jeszcze parę innych czynności) procedury mycia nóg prostymi zabiegami perfumowania czy pudrowania rozmaitymi pachnidłami kupowanymi za duże pieniądze. Ja namawiam do umycia choć jednej nogi.

Być może wielu z Państwa powie teraz, że nie mam racji, bo jest przecież sporo spraw znacznie ważniejszych od nauki i szkolnictwa wyższego. Mamy zabagniony od dziesięcioleci wymiar sprawiedliwości, kulejąca służbę zdrowia, niewydolna pomoc społeczną czy tragiczne podziały społeczno-polityczne. To wszystko prawda.

Jednak pisanie teraz o ruszaniu nauki szkolnictwa wyższego ma jedną ważna zaletę. Pierwszy krok do umycia tego palca naszej brudnej stopy jest łatwy do wykonania i nic praktycznie nie kosztuje.Wystarczy by np. minister stosowny zarządził,  by każdy samodzielny pracownik naukowy, zatrudniony na stanowisku profesora lub posiadacz najwyższego stopnia naukowego tj. doktor habilitowany napisał krótko co on właściwie w tej nauce zrobił. Co ODKRYŁ, UDOWODNIŁ, jaka postawił i uzasadnił  HIPOTEZĘ czy co tam jeszcze innego istotnego NAPRAWDĘ dokonał. Nie to ile tzw. publikacji napisał, książek wydał, referatów wygłosił czy w ilu brał udział konferencjach lub ile i z jakich grantów zarobił. Chodzi o to by wyraźnie napisał co on w tej nauce pożytecznego/nowego dokonał. Tylko tyle i aż tyle.

Żadnych problemów wykaz taki nie rozwiąże, ale część przyczyn naszej marnej kondycji pokaże. Głównie pokaże kto pracę w tej branży traktuje jako synekurę, taka dobra fuchę, gdzie małym wysiłkiem zarobić można niezłe pieniądze. Gdyby ktoś chciał naprawdę kiedyś ten system reformować, to mógłby z tej informacji sporo skorzystać. Może ktoś będzie chciał?

Piszę o tym od wielu lat. Bez odzewu. teraz jednak sytuacja jest szczególna. W naszym narodowym ulu miodu chyba trochę brakuje, a pszczół do brzęczenia jest sporo. Nie wiem czy do roboty tyle samo, ale może się jakieś robotnice znajda. Oby.





Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (5)

Inne tematy w dziale Społeczeństwo