Wczorajsze wystąpienie Kaczyńskiego na uroczystościach Święta Niepodległości zrobiło na mnie fatalne wrażenie. W moim rozumieniu zawierało fragment będący otwartym przyznaniem klęski naszej polityki w wielu ważnych dziedzinach i równoczesnym apelu o zaufanie "za nic", "za frico". za samą obietnicę, że "my się będziemy starać". A jak, to teraz powiedzieć nie możemy. Było mi po prostu przykro tego słuchać. Być może zwróciłem uwagę na niewłaściwy fragment, może jestem, nadwrażliwy, ale było mi przykro.
Wypowiedź Kaczyńskiego na spotkaniu w Ełku wywołała burzę medialna. Chodzi, oczywiście o „dawanie w szyję”. Przez kobiety w wieku rozrodczym. Jest to chyba najgorzej odbierane wystąpienie Kaczyńskiego w jego wyborczej podróży po Polsce. Emocjonalnie rzecz ujmując totalna wtopa; nasze panie zjechały Prezesa jak burą sukę.
Tak się jakoś jednak dziwnie składa, że na całym świecie obserwuje się związek rosnącej emancypacji kobiet i zmniejszającej się ich tzw. dzietności. Panie po prostu mają często ambicje znacznie przekraczające tradycyjne - nie tylko u naszych sąsiadów - 3K (dzieci, kuchnia, kościół) i chciałyby mieć satysfakcję również w innych, bardziej „męskich”, dziedzinach. Czyli panie nam się maskulinują. Jedne mniej, inne więcej, ale w sumie średnia ich zainteresowań coraz bardziej zbliża się do tych „męskich”. Ze wszystkimi tego konsekwencjami; stają się bardziej samodzielne, konkurencyjne, twórcze i nawet wojsko zaczyna im się podobać. Nie ma żadnych powodów, by z alkoholem było inaczej. Z radością z macierzyństwa i wychowywania dzieci też. Prezes podkreślałby tu pewnie kłopot z nadmiernym wyprzedzaniem zmian psychicznych nad fizycznymi i podnosiłby pewnie problem innego procentowego udziału wody i tłuszczu w organizmach kobiet i mężczyzn, co jest, oczywiście prawdą, ale dla dzietności kobiet chyba jednak nie najważniejszą. Jego błąd polegał chyba na skupieniu się na "dawaniu w szyję" (co też jest prawdą) i całkowitym pominięciu innych kwestii. Możliwe, że zdekoncentrował go rechot sali i po prostu zapomniał o tym powiedzieć, ale wyszło, jak wyszło i poszło w Polskę.
Prawdziwym problemem jest wzrost maskulinizacji, szczególnie tej psychicznej naszych pań. Sprawa została dostrzeżona wiele lat temu. Powstała też bogata literatura tematu, istnieje sporo specjalistów i organizacji produkujących rozmaite pomysły na poprawianie demografii. Tak dzieje się na całym świecie, a tzw. rozwinięte kraje mające dzietność na pożądanym przez siebie poziomie maja to głównie dzięki odpowiedniej polityce prokreacyjnej. Wypróbowano już wiele takich polityk. „przełomowych” sukcesów nie widać. Widać jednak, ze w naszym kręgu cywilizacyjno – kulturowym proste „zachęty” finansowe nie zadziałały nigdzie. No i byłoby OK, gdyby nie fakt, iz wiedza ta jest powszechnie dostępna od wielu lat. Wiadomo to było w szczególności w latach 2010 – 2015, kiedy to wykuwano strategie wyborcza PiS na wybory w roku 2015. Hasło 500+ dla poprawienia demografii było bardzo nośne i na pewno było jednym z fundamentów sukcesu wyborczego PiS. Niewielu było takich, którzy mieli wówczas odwagę powiedzieć, że to bzdura i że nigdzie i nikomu się taki numer nie udał. Nie gadać o tym, że nie ma forsy, że inne pilniejsze potrzeby, ale o tym właśnie, że jest to nonsens. Nie wiem ilu Polaków w realizowalność tej bzdury uwierzyło. Podejrzewam, niestety, że znacznie mniej niż glosujących wówczas na PiS, tzn uważam, że duża część elektoratu PiS w poprawę demografii tą metodą nigdy nie wierzyła, ale perspektywa łatwego pieniądza im się po prostu podobała. To nie jest ironia, bo 500+ spełniło bardzo ważna role społeczną; zmniejszyło ubóstwo wielu rodzin, które rzeczywiście z trudem wiązały koniec z końcem. Ja wprowadzenie 500+ uważam za znakomity pomysł (choć wolałbym wersję "złotówka za złotówkę"). Jego uzasadnienie uważam jednak za pomysł fatalny.
Wczoraj słuchałem wypowiedzi Kaczyńskiego z okazji Dnia Niepodległości (nb. do dziś nie wiem dlaczego nie jest to 7 października) i miesięcznicy katastrofy smoleńskiej. Nie wiem jak odebrali je Państwo, ale ja widzę to tragicznie. To chyba pierwszy raz, gdy Prezes PiS niczego konkretnego nie obiecywał, a tylko zapewniał, ze jego stronnictwo jest patriotyczne, kocha Polskę i zrobi wszystko co można, by było nam dobrze. Warunkiem tego jest jednak okazanie mu zaufania (zrozumiałem, ze głównie w wyborach). W moim odczuciu jest to zupełnie nowa sytuacja. Daleki jestem od jakiejkolwiek uciechy z tego powodu i mówienia/pisania np. „a nie mówiłem?”, co może i dać niektórym spora satysfakcję, ale niczego nie naprawi. Nic nam wszystkim nie da.
Po co to piszę? Wydaje mi się otóż, ze numer z 500+ nie był, niestety, żadnym potknięciem, nieprzemyślanym ruchem wynikającym z pospiechu lub braku dobrych doradców. To samo było z wieloma innymi pomysłami na poprawę funkcjonowania Polski. Każdy z nich miał „oprawę” zawierającą obietnice, o których już na etapie jego artykułowania wiadomo było, że są (z rożnych, czasem niezależnych od nas) powodów nierealne. Ja rozumiem, ze charyzma, ze Naród do wielkich czynów trzeba porywać, a nie wciskać mu nudna prawdę, że czas goni, ze opozycja totalna i że jeszcze tysiąc innych powodów. Ale takie zdobywanie wyborców prowadzić może nie tylko do podobnych wczorajszemu wystąpień. I nie tylko Prezesa PiS. Czy mamy czekać na chwilę, gdy ktoś obieca nam gwiazdkę z nieba? Czy może na na to, że powie po prostu zaufajcie mi, bom jest swój chop? Bo na polityka klasy Churchilla, który uczciwie powie, że jedyne co może obiecać, to pot i łzy liczyć chyba nie możemy.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo