Afera z Collegium Humanum miała być pałka na PiS, ale wygląda na to, że nie ma chętnych by tę pałkę brać do ręki. Poza Internetem (gdzie też nie jest w czołówce) o CH w zasadzie cisza. Nie ma chętnych ani do badania ani do "używania" sprawy. Telewizornia, radio i prasa milczą lub gadają półgębkiem, że PiS przekręcał forsę finansując się datkami ludzi, którzy na lipnych dyplomach ulokowali się w radach nadzorczych spółek Skarbu Państwa. Taki jest właśnie główny nurt potępiającej - cały czas półgębkiem - aferę narracji. Co ciekawe uprawianej właściwie wyłącznie przez antagonistów PiS. Ciekawe m.in. dlatego, że wielu krytykantów naszego akademickiego syfu w tym przypadku afery nie widzi, a jeśli dostrzega, to właściwie tylko jego finansowo - polityczne aspekty. A to nie one są tu prawdziwym problemem. I nie tylko Collegium Humanum jest w tej sprawie winne.
Przyjrzymy się sprawie bez politycznych emocji. Rozmawiałem z kilkoma członkami rożnych rad nadzorczych. Pytani o swoja rolę mówili na ogól, ze mieli "brać forsę i nie przeszkadzać" (chyba, że mieli - lub ich krewni - jakieś udziały). Członkowie rad nadzorczych w zasadzie za nic nie odpowiadali. Z "gospodarczego" wyłącznie punktu widzenia nic się w 2016/17 roku (ustawa o uznaniu dyplomu MBA jako równoważnika egzaminu) nie zmieniło i w tym aspekcie szkodliwość Collegium Humanum jest zerowa. Nawet gdyby to było rzeczywiści e Collegium Tumanum.
Jest, oczywiście, niepomijalny aspekt moralno - etyczny i prawny. Nielegalne finansowanie partii i skrajny w zasadzie nepotyzm. Tu jednak trudno będzie wyraźnie zidentyfikować winę i winowajców. Wypadałoby im bowiem udowodnić działanie w złej woli, a z tym może być pewien kłopot. To zagadnienie niewątpliwie ciekawe i mające wiele rozmaitych odcieni, ale nie jest dla tej notki najważniejsze. M.in dlatego, że ten akurat temat jest jako tako przez media (głownie internetowe) zauważany.
Tym, co w moim odczuciu jest tu ważne, to fakt, ze sprawa tej uczelni jest znakomita ilustracją wszystkich prawie ważniejszych niedomagań naszego systemu szkolnictwa wyższego. No, bo :
(1) ktoś wyraził zgodę na funkcjonowanie takiej uczelni. Do takiej decyzji potrzebna jest deklaracja odpowiedniej liczby utytułowanych/"ustopniowanych" tzw. naukowców, którzy zobowiązują się do pracy w powoływanej szkole. No i potem trza sprawdzić czy zobowiązania dotrzymali. Media o tym milczą.
(2) uczelnia była kontrolowana przez Państwową Komisję Akredytacyjną i otrzymała ocenę pozytywną. Kontrola taka jest (ma być przynajmniej) bardzo szczegółowa i obejmuje m.in. jakość i sposób prowadzenia zajęć, formalne kwalifikacje nauczających, warunki lokalowo techniczne (biblioteka, laboratoria, etc.) wiele innych spraw mających wpływ na "wartość" szkoły. Z kontroli sporządza się protokół, który podpisują m.in. kierownictwo szkoły i członkowie komisji. Od wygenerowanej tym protokołem oceny uczelnia może się odwołać. Media o ocenie i ocenianiu Collegium Humanum milczą.
(3) uczelnia miała/ma(?) wiele - w tym zagranicznych - filii. W latach 90 - tych był to znakomity sposób na omijanie wielu wymagań stawianych normalnemu nauczaniu. Filie lokowane były często w miejscach nie gwarantujących najbardziej nawet podstawowych warunków normalnej pracy uczelni. I Ministerstwo doskonale o tym wiedziało. Zarówno ze źródeł oficjalnych (np. kontroli NIK) jak i "nieoficjalnych" (np. prasy). Możnaby zatem sadzić, że powinno być na tę sprawę szczególnie wyczulone. Ale nie było. Media o tym milczą.
(4) jednym z zadań uczelni jest prowadzenie badań naukowych. Tu dobrego miernika wartości uczelni nie ma, ale dość powszechnie używa się w tym przypadku wykazu publikacji, których autorzy identyfikują się z prowadzona przez uczelnie działalności (tzw. afiliacja). Media w tej sprawie milczą.
Wszystkie te (i sporo innych) "niedoróbek" obciążają nie tyle Collegium Humanum, co głównie nasz system szkolnictwa wyższego i media, które o sprawach edukacji - w tym tej, tzw. wyższej - piszą nad wyraz rzadko i nigdy konsekwentnie żadnej sprawy do końca nie doprowadzają (nie obserwują i nie informują o wynikach swej działalności). A to okazja czyni złodzieja. Jeśli ja zostawię na ulicy otwarty samochód z pracującym silnikiem, to żaden zakład odszkodowania mi nie wypłaci, a każdy sad mój pozew w tej sprawie oddali. A gdybym jeszcze zachęcał do kradzieży wrzeszcząc, że to znakomity samochód i okazja niespotykana, to penie odpowiadałbym z kilku paragrafów KK, m.in. za podjudzanie do popełnienia przestępstwa. Ciekawe czy nasz znakomity wymiar sprawiedliwości coś z tym fantem zrobi.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo